ROZDZIAŁ 17. Domysły Jupitera okazują się słuszne

Sam Reston, z pistoletem w ręce, otworzył drzwi chaty.

– Złodzieje działek! – wrzasnął stary Ben wysokim, skrzeczącym głosem. – Łap ich, Waldo!

Reston obniżył broń.

– Siedź na miejscu, Waldo – powiedział spokojnie.

Wysoki poszukiwacz właśnie unosił się z krzesła. Powoli usiadł z powrotem.

– Co robić, Ben, przyniosło nam złodzieja – mruknął.

– Mamy się dać ograbić? – odparł Ben.

– Nikt nie postępuje już uczciwie – stwierdził gorzko Waldo.

Obaj starcy patrzyli z wściekłością na Restona. Następnie dzikie, czerwono obrzeżone oczy Bena spoczęły na Bobie i Jupiterze.

– Ci chłopcy! – krzyknął. – Mówiłem ci, że narobią nam kłopotów. Trzeba było zrobić z nimi porządek!

– Miałeś rację – przyznał Waldo.

Stary Ben zaczął machać rękami jak szalony.

– Nie ujdzie wam to na sucho, przybłędy! Zawsze rozprawiałem się ze złodziejami działek. Wieszałem ich wysoko na gałęzi. Tak, panie, zasługiwali na to.

– Kopalnia jest nasza – Waldo położył dłoń na garści nie szlifowanych diamentów leżących na stole.

– Jeśli jest wasza, dlaczego zakradaliście się do jaskini? – zapytał Reston. – Dlaczego kopaliście po nocach i zamykaliście grotę, gdy ktoś wchodził do jaskini?

Przebiegły błysk pojawił się w oczach Bena.

– Bogate złoże, tak, panie. Trzeba być dyskretnym. Słowo się powie, a cały tłum się sypie. Nie, panie, rzecz trzeba trzymać w tajemnicy.

– Chcecie to trzymać w tajemnicy, bo ta ziemia należy do państwa Daltonów! Diamenty są ich! – wybuchnął Bob.

– Myśmy prowadzili poszukiwania w tej jaskini przez prawie dwadzieścia lat – zaprotestował Waldo. – My znaleźliśmy diamenty. Myśmy je wykopali. Należą do nas. Słyszysz? Do nas!

Jupiter przez cały czas nie odezwał się słowem. Rozglądał się bacznie po chacie. Zaintrygował go widok radia, półek pełnych książek i sterty gazet. Podniósł jedną z nich i zaczął przeglądać.

Ben uśmiechnął się chytrze.

– Coś wam powiem. Tam jest dość dla każdego. Na pewno dość, żeby się podzielić. Nie jesteśmy zachłanni. Podzielimy się z wami. Co wy na to? Czwartą część tych kamieni tutaj i możecie kopać z nami w jaskini. Tam jest tego pełno. Złoty interes!

– Tam nie ma więcej diamentów, panie Jackson, lub jest tylko kilka i pan o tym dobrze wie – odezwał się Jupiter.

Wszyscy spojrzeli na niego.

– Ta chata nie bardzo pasuje do waszej pozy dwóch ekscentrycznych starych poszukiwaczy, żyjących przeszłością – dodał.

– Co ty wygadujesz, Jupe! – wykrzyknął Bob.

– Mówi, że te dwa typy są, do pewnego stopnia, oszustami – powiedział Reston – co, jak przypuszczam, jest słuszne. Ale co cię na to naprowadziło, Jupiterze?

– Przenośne radio z trudem pasuje do obrazu dwóch obłąkanych starych ludzi, myślących jedynie o przeszłości. Książki w bibliotece również wskazują na zainteresowanie współczesnym światem. Znaleźli w okolicy łatwowiernych ludzi, którzy im pomagają i zaopatrują ich w narzędzia, nie zadając pytań. Jestem również pewien – kończył Jupiter – że zdają sobie doskonale sprawę, że nie znaleźli złoża diamentów.

– Co daje ci tę pewność? – zapytał detektyw.

Jupiter podszedł do biblioteczki.

– Cztery spośród książek na tych półkach dotyczą diamentów i wszystkie cztery zostały niedawno wydane. W dodatku, ta gazeta zawiera opis kradzieży diamentów z muzeum w San Francisco i nosi datę sprzed roku. Artykuł jest zakreślony ołówkiem. Sądzę, że specjalnie zamówili tę gazetę.

– Co na to powiecie? – zwrócił się Reston do poszukiwaczy.

Ben i Waldo wymienili spojrzenia. W końcu Ben wzruszył ramionami i kiedy się odezwał, jego głos brzmiał normalnie.

– Chłopiec ma rację – powiedział po prostu. – Wiedzieliśmy, że nie ma tu diamentów.

– Kiedy znaleźliśmy pierwsze dwa diamenty – podjął Waldo – łudziliśmy się, że jednak odkryliśmy złoże. Mieliśmy jednak wątpliwości i Ben kupił te książki. Okazało się, że znalezione kamienie pochodzą z Afryki. Potem, będąc w bibliotece, znalazłem małą wzmiankę o rabunku. Sprowadziliśmy gazetę z San Francisco. W artykule był dokładny opis skradzionych diamentów, tak więc wiedzieliśmy, skąd pochodzą znalezione kamienie.

– Diamenty były skradzione – kontynuował opowieść Ben – postanowiliśmy je więc zatrzymać. Nikt, poza złodziejem, nie poniesie straty. Zaczęliśmy szukać reszty i dokopaliśmy się do istnego skarbu.

– Tylko że dziury, które otworzyliśmy – powiedział Waldo – spowodowały, że jaskinia zaczęła znowu jęczeć. Z początku było to dla nas korzystne. Ten dźwięk odstraszał ludzi, bali się wejść do jaskini. Potem pan Dalton z szeryfem zaczęli ją przeszukiwać. Zdecydowaliśmy, że w czasie, kiedy Ben kopie, ja będę na górze obserwował drogę. Jak tylko ktoś się zbliżał do jaskini, dawałem mu znać. Zamykał otwory i czekaliśmy, aż intruzi sobie pójdą.

Ben zachichotał.

– Wszystkich wyprowadziliśmy w pole! Ani Dalton, ani szeryf nie mieli pojęcia, co się dzieje. Was, chłopcy, sam raz wykurzyłem z jaskini. Nie mogę tylko dojść, jak żeście się dzisiaj dostali do środka i Waldo was nie zobaczył.

Jupiter opowiedział o ich fortelu z kukłami i o podwodnej wyprawie. Dwaj starzy panowie słuchali z podziwem.

– To ci heca! – roześmiał się Ben. – Muszę powiedzieć, że sprytne z was chłopaki. Przechytrzyliście nas, jak się patrzy, tak, panie!

– To nie jest śmieszne, panie Jackson – powiedział Reston surowo. – Przywłaszczenie ukradzionych przedmiotów jest także przestępstwem.

Ben uśmiechał się z zakłopotaniem.

– Nie wiem, czy myśleliśmy o tym w ten sposób. Może w końcu oddalibyśmy wszystko, gdzie należy. Ale myśmy nigdy nie natrafili na żadne złoże i wydobywanie tych diamentów było dla nas wielką przygodą. Przez jakiś czas czuliśmy się jak prawdziwi poszukiwacze. Może to nie było zgodne z prawem, ale myśleliśmy, że nie krzywdzimy nikogo poza złodziejem. W każdym razie dopóki nie zdecydujemy, co robić ze znalezionym skarbem.

– A wypadki, jakim ulegali ludzie na ranczu? – zapytał Bob z oburzeniem. – A ten głaz, który o mało nas nie zabił?

– To były naprawdę zwykłe wypadki – powiedział Waldo. – Zdarzają się tu ciągle. Ludzie są podenerwowani tym zawodzeniem i postępują nieostrożnie. Dlatego było ich więcej niż zwykle. Głaz, który o mało na was nie spadł, to moja wina. Obserwowałem was i niechcąco kopnąłem kamień, który się stoczył. Nigdy nie chcieliśmy nikomu wyrządzić krzywdy.

Reston patrzył z namysłem na dwu starych ludzi.

– Zdecyduję później, co z wami zrobić – powiedział wreszcie.

Położył na stole swój pistolet i zaczął zbierać diamenty do skórzanego woreczka. Ben i Waldo obserwowali go ze smutkiem.

– Postępowaliście głupio – mówił Reston – ale odzyskaliście skradzione diamenty. Może rzeczywiście zamierzaliście je zwrócić, kto wie? Teraz mam ważniejszą sprawę na głowie. Muszę ścigać złodzieja.

– Myślałem właśnie o Schmidcie, proszę pana – odezwał się Jupiter. – Na pewno wiedział, że Ben i Waldo kopią w jaskini, i musiał przypuszczać, że znajdą diamenty. Sądzę, że czekał, aż skończą pracę dla niego. Proponowałbym zastawienie na niego pułapki. Jestem przekonany, że przyjdzie tu po swój łup.

W tym momencie za nimi rozległ się stłumiony głos:

– Jesteś bardzo bystry, chłopie. Właśnie przyszedłem!

Zaskoczenie było całkowite. Zdumieni odwrócili się w stronę drzwi. Stał w nich fałszywy El Diablo! Jego zamaskowana twarz była młoda i nieruchoma, tak jak zapamiętali ją dobrze Jupe i Pete. W lewej ręce trzymał wycelowany w nich wszystkich pistolet.

– Bez niepotrzebnej brawury, chłopcy – powiedział spokojnie Reston, spoglądając kątem oka na swój pozostawiony na stole rewolwer. – Jeśli to Schmidt, jest bardzo niebezpieczny. Nie ruszajcie się z miejsca.

– Bardzo rozsądna rada – padło chrapliwym głosem zza maski. – I to istotnie jest Schmidt. Nie próbuj sięgać po rewolwer, Reston. – Gestem nakazał im przesunąć się pod ścianę. Gdy wykonali polecenie, mówił dalej: – Ty, mniejszy chłopcze, weź sznur tam z kąta i zwiąż Restona. Szybko!

– Zrób to, Bob – powiedział Reston.

Opanowując gniew, Bob wziął kawałek sznura z leżącego zwoju i związał nogi i ręce Restona. Schmidt odsunął go i sprawdził węzły. Usatysfakcjonowany zadysponował:

– Teraz wy dwaj zwiążcie starych!

Jupiter i Bob posłusznie wykonali rozkaz, następnie na polecenie Schmidta Bob spętał Jupitera i wreszcie sam bandyta uczynił to z Bobem. Usadowił ich wszystkich na podłodze pod ścianą, po czym podszedł do stołu i zabrał skórzany woreczek.

– Muszę wam wyrazić moje podziękowanie za przygotowanie mi diamentów – powiedział z ironią. – Zaoszczędziliście mi kłopotu z wykopywaniem ich po trzęsieniu ziemi. Oczywiście miałem was cały czas na oku. Nie po to kradłem te diamenty, by dać się ich łatwo pozbawić. A wy, chłopcy, byliście nieco namolni, ale nie dorośliście jeszcze, żeby mnie przechytrzyć. Jak zobaczyłem ten sprzęt do nurkowania, od razu wiedziałem, co knujecie. Zdenerwowało mnie trochę, kiedy zdałem sobie sprawę, że Reston znowu depce mi po piętach, ale wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Zachichotał, skłonił się kpiąco i opuścił chatę.

– Powinienem się był domyślić, że nas obserwuje – mruczał ze złością Jupiter. – Kiedy nas złapał w jaskini, domyślał się, że wiemy o kopaniu. Było je tam przecież słychać.

– Nie obwiniaj siebie, Jupiterze – powiedział Reston. – To ty miałeś rację. Wyciągnąłeś z tego, co widziałeś, prawidłowe wnioski. Moją rzeczą było domyślić się, że Schmidt wykorzystuje tych dwóch starych ludzi.

– Miałeś do końca rację, Jupe – odezwał się Bob. – Złodziej przyszedł!

Jednak Jupiter nie odczuwał satysfakcji.

– Co z tego, że rozwiąże się tajemnicę, jeśli nie można nawet zobaczyć twarzy przestępcy. Ucieknie i nie będziemy nigdy wiedzieli, jak wygląda. A pan Reston będzie musiał od nowa zacząć…

Jupiter urwał w połowie zdania. Siedział z otwartymi ustami, wpatrując się w przestrzeń. Był jakby w transie.

– Jupe?

– O co chodzi, Jupiterze?

Jupiter mrugał oczami, jakby wszedł nagle do jasnego pokoju po długim nocnym spacerze.

– Musimy się natychmiast uwolnić! – zawołał, szarpiąc się w swych więzach. – Szybko, musimy go złapać.

Sam Reston potrząsnął ponuro głową.

– Za późno, Jupiterze. Jest już daleko.

– No, nie wiem – odparł Jupiter.

– Czego nie wiesz? – zapytał Bob.

Jupiter nie zdążył odpowiedzieć. Na dworze rozległ się tętent kopyt końskich. Po chwili drzwi chaty rozwarły się gwałtownie i pojawił się w nich wysoki, nieznajomy mężczyzna. Patrzył zdziwiony na związaną piątkę.

– Co, u licha, tu się dzieje?! Doprawdy, chłopcy, można było oczekiwać od was więcej rozsądku.

Bob i Jupe spoglądali skonsternowani na nieznajomego. Wtem ponad jego ramieniem dostrzegli miłe, bliskie twarze. Pete i pani Dalton! Uśmiechnęli się do nich z bezgraniczną ulgą.

Загрузка...