ROZDZIAŁ XI

Tej nocy księżyc przykrywały chmury, w pomieszczeniu panowała więc zupełna ciemność. Marie – Louise nie mogła zobaczyć postaci znajdującej się gdzieś w pobliżu szafy, słyszała jednak szelest ubrania i cichutkie kroki po podłodze…

Bezgłośnie przemknęła w stronę drzwi, lecz były zamknięte od zewnątrz na klucz.

O Boże, pomyślała. Jak to możliwe? Po południu przecież razem z Andrejem zabarykadowali komodą tajne przejście przez szafę, nikt więc nie mógł się tędy przedostać.

Teraz jednak niczego nie sprawdzili, pewni, że dobrze się spisali. Tymczasem każdy mógł wejść na górę i odsunąć komodę.

Marie – Louise nie miała wątpliwości, że w pokoju ktoś jest. Ktoś, kto ostrożnie i nieubłaganie przesuwa się coraz bliżej w jej stronę.

Dlaczego nie woła Andreja? I dlaczego tak długo go nie ma?

Wiedziała, dlaczego. Rozum podpowiadał jej, że to on sam czai się obok w ciemności.

Nie mógł to być nikt inny.

Mimo woli jęknęła cicho. Usłyszała, że ten ktoś na moment znieruchomiał, błyskawicznie zwrócił się w jej stronę i w mgnieniu oka znalazł się przy niej.

Marie – Louise cofnęła się, ale została wciśnięta w narożnik pokoju tuż przy drzwiach i nie mogła już uciekać. Poczuła gorący oddech na swym policzku. Nagle coś ostrego dosięgło jej szyi.

Odruchowo odrzuciła głowę i napastnik jej nie trafił.

Wreszcie zaczęła krzyczeć. Wtedy zasłonił jej usta dłonią. Szalał z wściekłości. Poczuła ostry, kłujący ból na twarzy. Wołając o pomoc, resztką sił złapała rękę, która kaleczyła jej twarz, i wygięła ją do tyłu. Jakiś przedmiot upadł z brzękiem na podłogę. Nieznana postać biła jeszcze na oślep, po czym wyrwała się energicznym szarpnięciem. Marie – Louise usłyszała odgłos zamykanych drzwi do szafy i w pokoju zapadła cisza.

Krew spływała jej na oczy, twarz piekła od licznych skaleczeń. Z lękiem dotknęła szyi. To tylko zadrapanie. Dzięki Bogu, pomyślała.

W tej chwili zapaliło się światło. Wkrótce usłyszała lekkie kroki Andreja i odgłos klucza przekręcanego w zamku.

– Przepraszam, że to tyle trwało – powiedział. – Musiałem zejść na dół do piwnicy i… Malou! Co się stało?

Usiadła wyczerpana na brzegu łóżka, próbując zatamować chustką krwawienie.

– Wybacz mi, Andrej – szepnęła. – Czy możesz mi wybaczyć?

– Wybaczyć ci? – spytał zdumiony i usiadł obok, że by obmyć jej twarz ręcznikiem zmoczonym zimną wodą. – Czy ktoś tu był? Jakim cudem się przedostał?

– Myślałam, że to ty – łkała. – Ale tylko na początku. Potem przekonałam się, że to ktoś o wiele niższy. Wszedł przez szafę.

– Ale przecież zabarykadowaliśmy to przejście! O Boże, że też tego nie sprawdziłem! A ty nie mogłaś się stąd wydostać. Och, biedna mała Malou, co ja takiego uczyniłem?

– Jak wyglądam? – spytała nieoczekiwanie z typową kobiecą kokieterią.

– Nie najgorzej. Tylko parę zadrapań. Czy masz plaster?

– Tak, w torebce. Spotkałeś kogoś na schodach?

– Nie, z poddasza jest kilka wyjść.

Czuła się zupełnie bezwolna. Patrzyła, jak Andrej szuka plastra w torebce, i bez słowa poddała się jego troskliwej opiece. Ostrożnie przemywał zadrapania i zakładał opatrunki.

Chociaż twarz bardzo piekła, Marie – Louise czuła się cudownie. Sprawiało jej przyjemność, kiedy Andrej ciepłymi palcami dotykał jej skóry.

Nie wytrzymała. Złapała go za rękę i szybko ucałowała.

– Czy mi wybaczysz? – szepnęła.

– Nie ma czego wybaczać. O, nakleiłem ci plaster w poprzek nosa, ale dzięki temu jesteś bardziej intrygująca – roześmiał się.

– A co z szyją?

– Dwa ślady, które prawdopodobnie miały być ukłuciem, ale zostały tylko draśnięcia.

– Miałam szczęście i dzielnie walczyłam, jeśli tak mogę o sobie powiedzieć. Nasz gość upuścił coś na podłogę.

Andrej rozejrzał się.

– Rzeczywiście, spójrz! Małe zaokrąglone nożyczki do paznokci. Powinniśmy je przekazać policji. Mam nadzieję, że nie było na nich jakiegoś środka trującego.

– Nic takiego nie czuję. Przynajmniej na razie.

Andrej usiadł na łóżku i objął czule Marie – Louise.

– Domyślasz się chyba, kto to był? – spytał.

– Mam pewne podejrzenia.

– Sposób postępowania, próba oszpecenia twojej twarzy, wskazuje na kobiecą zazdrość, prawda?

– Pomyślałam o tym samym. A ślady na szyi miały rzucić podejrzenia na ciebie. Ale była to osoba drobna i szczupła, zupełnie niepodobna do ciebie.

– Svetli jeszcze nikt nie odtrącił. Musi być wściekła.

– Istotnie była.

– Nic jej nie obchodzę. Chciała tylko mieć we mnie wiecznego adoratora. Jednak nie daruje żadnej kobiecie, która wejdzie jej w drogę. Strzeż się, Malou.

Przytuliła się do niego i westchnęła. – Chateau Germaine mnie przeraża. Chciałabym, abyśmy znowu znaleźli się w domu przy cmentarzu. Teraz, kiedy wiem, że nie zależy ci na Svetli, odrzuciłabym wszelkie zasady i nauczyła cię kochać. – Roześmiała się. – Ale prawie wszystko zapomniałam. Pięć lat to dużo czasu. Nie pamiętam już, jak wyglądali i jak się nazywali ci wszyscy chłopcy. W pewnym sensie jestem więc czysta.

Poczuła, że zadrżał.

– Och, gdybyśmy tam teraz mogli być, tylko ty i ja, z dala od strachu. Ale strach, który tkwi głęboko w duszy, zabiera się wszędzie z sobą, Malou. Nigdy się od niego nie uwolnię.

Ostrożnie odwróciła głowę, żeby plaster za bardzo nie ciągnął skóry. Nagle jakby ją olśniło. Wyprostowała się i zawołała:

– Andrej! Zapomniałam o jednej rzeczy, którą kiedyś przeczytałam w pewnej książce. Wstań!

Spojrzał na nią pytająco, ale usłuchał.

– Spójrz w to lustro! Co w nim widzisz?

– Ciebie i mnie. A dlaczego?

– A co widzisz na podłodze u swoich stóp? Swój cień, prawda? No, właśnie. Och, Andrej, możemy spokojnie zapomnieć o najważniejszym z twoich zmartwień.

– Nie rozumiem…

Chwyciła go za ramiona, jej twarz promieniała radością.

– Prawdziwy wampir, taki z wierzeń ludowych, zupełnie traci rozum na widok krwi. Lecz ty opatrzyłeś mnie troskliwie i ze spokojem. Wampir nie ma cienia ani odbicia w lustrze. A ty posiadasz jedno i drugie. Kimkolwiek byś był, Andrej, to na pewno nie krążyłeś w świecie cieni przez setki lat.

Zaczął się śmiać, z początku trochę niepewnie.

– Nigdy tak naprawdę w to nie wierzyłem. Tylko czasami…

Roześmiał się radośnie i szczerze.

– Wiesz, jak mi ulżyło? Ależ byłem głupi!

Śmiech zamarł mu na ustach. Spojrzał na Marie – Louise z dziwnym smutkiem w oczach.

– Pomóż mi, Malou! Pozwól mi wierzyć, że jest ktoś na świecie, komu naprawdę na mnie zależy! Pomóż mi się wydostać z mego więzienia strachu, uprzedzeń i kompleksów!

– Jak mam tego dokonać? – spytała bezradna. – Znam na to tylko jeden sposób, ale potem będziesz mną pewnie gardził.

– Nie – szepnął. – Nie tobą. Nigdy nie mógłbym tobą gardzić.

– Oddam ci się bez reszty i przekonam, że mam do ciebie bezgraniczne zaufanie. Tego właśnie chcesz, prawda? Ale jeżeli potem się ode mnie odwrócisz, złamiesz mi serce.

– Rozumiem – skinął głową. – Musimy na sobie polegać.

Podczas gdy Andrej sprawdzał, czy na pewno nikt nie będzie mógł wejść przez szafę albo przez drzwi, Marie – Louise rozebrała się i położyła do łóżka. Andrej wrócił i usiadł obok na brzegu posłania.

– O, zaciskasz zęby – zauważył. – Kto tu się bardziej boi?

Pogłaskał Marie – Louise po oklejonej plastrami twarzy. Ostrożnie przesunął ręce niżej na jej ramiona, opuszkami palców muskał jej skórę miękko i z uwielbieniem. Na jego twarzy malowały się zdumienie i zachwyt, które wyraźnie zdradzały, że nigdy przedtem nie dotykał w ten sposób kobiety.

Andrej ułożył głowę na piersi dziewczyny. Jego oddech stawał się coraz bardziej równomierny.

Marie – Louise miała ochotę pogłaskać czule jego kręcone ciemne włosy, ale nie była w stanie unieść ręki.

Przez głowę przebiegały jej przeróżne myśli.

Czy to nie skandal, że czuje się taka szczęśliwa w domu, w którego podziemiach leży martwy człowiek?

Stefan…

Nagle usiadła.

– Andrej! O Boże, Andrej, ależ ze mnie idiotka! Ocknął się z oszołomienia i uśmiechnął.

– Znowu? A tym razem dlaczego?

– Czy nie zauważyłeś, jak przeraziła wszystkich śmierć Stefana? Nikt się nie spodziewał, że umrze właśnie on. Ale ja coś widziałam. Widziałam, jak Stefan ukradkiem popijał z butelki pernoda. Czy pernod jest bardzo mocny? Na tyle, żeby można go zmieszać z trucizną, nie zmieniając zbytnio smaku?

– Myślisz, że…? Oczywiście! Ciocia Wanda nigdy tak naprawdę nie rozumiała, co się dzieje w tym domu. Jej wina polega na tym, że jest ograniczona, próżna i niewiele pojmuje. Chodź, musimy do niej zejść, jak najszybciej!

– Teraz? Jest przecież trzecia w nocy!

– Nie szkodzi. A jeśli zechce się napić? Chodźmy!

Zatrzymał się.

– O Boże, jaka jesteś piękna, Malou! Czy już ci podziękowałem?

– Każdym brzmieniem czułości w głosie, każdym pocałunkiem. Nigdy nie byłam taka szczęśliwa, Andrej.

– Ja także nie. A to dopiero początek. Załóż coś na siebie!

Hrabina zaczęła skrzeczeć jak kura wystraszona przez lisa, kiedy zapukali do drzwi jej sypialni. Na szczęście każde z małżonków miało osobny pokój, w przeciwnym razie przysporzyliby sobie problemów.

Kiedy wreszcie dotarło do niej, kto czeka za drzwiami, niechętnie otworzyła. Trwało to tak długo, że Marie – Louise zastanawiała się, czy ciotka Andreja przypadkiem nie poprawia sobie makijażu.

W końcu dostali się do środka. Staruszka w powiewnym negliżu zaprosiła ich, by usiedli w jej „buduarze”, jak nazywała swoją sypialnię.

– Ciociu Wando, czy dziś wieczorem popijała ciocia pernoda? – spytał Andrej.

Zaczęła energicznie protestować. Ona przecież w ogóle nie pija pernoda.

– To nie żarty – odezwał się Andrej. – Marie – Louise widziała, że Stefan pił w holu ukradkiem z twojej butelki. Wkrótce potem zmarł. Sądzimy, że to ciebie chciano otruć.

Hrabina pisnęła przerażona, a potem w końcu przyznała, że nie piła więcej niż jeden mały łyczek od czasu, jak dostała alkohol. Później bowiem butelka zniknęła z jadalni. Podejrzewała o to Stefana, gdyż on bez przerwy sobie popijał.

– Czy mogę o coś zapytać? – wtrąciła Marie – Louise. – Czy to pani włożyła kasetę i krucyfiks do kieszeni mojego fartucha?

– Tak. Chciałam jakoś pomóc Andrejowi. Wydawało mi się to bardzo niesprawiedliwe, że wszyscy tak źle go traktują. A on zawsze był wobec mnie miły i rycerski. Domyśliłam się, że masz z nim jakiś kontakt i…

– Czy wiedzieliście, że ja żyję? – spytał Andrej.

– Tak, oczywiście! Stefan wyczuł pismo nosem, kiedy zobaczyliśmy dziewczynę biegnącą przez park. Odkopaliśmy trumnę i znaleźliśmy w niej kloce drewna. Muszę przyznać, że byli wściekli!

– I wtedy napadliście na mnie przy wejściu do domu wdowy? – spytała Marie – Louise.

– Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Ja wróciłam do domu i położyłam się spać.

– Powiedziałaś „oni”, ciociu Wando. Kogo miałaś na myśli?

Wzruszyła ramionami.

– Matej myśli tylko o pieniądzach i oczywiście byłoby wspaniale mieć co trwonić, bo jesteśmy biedni. Na początku zgodziłam się, żeby podzielić część spadku Jana, ale kiedy jeden po drugim zaczęliście umierać, wydało mi się to okropne. Więc kiedy Stefan poprosił mnie, bym włożyła krucyfiks do kieszeni Marie – Louise…

– Chwileczkę – przerwał jej Andrej. – Czy to Stefan cię o to prosił?

– Tak, mówił, że chce uchronić Marie – Louise przed wampirem.

– A więc to on powiesił wianuszki czosnku w oknach domu wdowy?

– Tak. Z tego samego powodu. Wtedy myślałam, że jest dla ciebie naprawdę miły. Uważałam jednak, że to głupie wierzyć, jakoby Andrej był wampirem!

– Hm – mruknął Andrej.

Marie – Louise próbowała rozwikłać dalszy ciąg zagadki.

– A potem włożyła pani do mojej kieszeni także kasetę Jana?

– Tak. Chciałam, aby Andrej ją dostał. Jan był jego bratem.

– Czy Jan został zamordowany? – spytał Andrej.

– Nie, nigdy by mi to nie przyszło do głowy!

– Czy to Stefan zaproponował podział przypadającej Janowi części spadku?

Wzrok hrabiny wyrażał zdumienie.

– Tak, nie wymyślił tego w każdym razie mój mąż. Joseph także nie, gdyż on wykonuje tylko polecenia Mateja. Nigdy jednak nie wierzyłam, że Stefan mógłby wpaść na tyle pomysłów. Nie był na tyle bystry i w dodatku pił. No, ale teraz nie musimy się już bać, bo on nie żyje – zapiszczała uradowana.

– Zaraz, zaraz – rzucił ostro Andrej. – Stefan nie mógł się przecież sam otruć. Jeżeli pernod jest zatruty, a myślę, że tak, to musiał to zrobić ktoś inny. Już potem, kiedy otworzyłaś butelkę i trochę z niej upiłaś.

– Ale kto chciałby mnie zamordować? – zawołała nagle śmiertelnie przerażona.

– Tego nie wiemy. Ktoś musiał jednak dojść do wniosku, że nie można na tobie polegać. Jesteś zbyt szczera i nie robisz tajemnicy z tego, że mnie lubisz. Dziękuję ci za to.

– Najdroższy Andreju – westchnęła rozczulona.

– Zastanawiam się, dlaczego hrabia mnie zatrudnił? – odezwała się Marie – Louise.

– Słyszałam, jak mówili, że może w ten sposób się dowiedzą, gdzie jest Andrej. Później żałowali tej decyzji. Ale co teraz zrobimy? Muszę przyznać, że się boję, Andrej.

– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, ciociu Wando, to zostaniemy z tobą do rana. Wtedy wezwiemy policję.

– Och, biedny Matej! Co prawda on teraz zrobił się taki dziwny… Tak, Andrej, chciałabym, żebyście tu zostali. Gdybyśmy jeszcze mogli wezwać doktora Monier! Mógłby mi przepisać jakieś lekarstwo na moje niespokojne serce i zająć się nami wszystkimi. Nie wiem jednak, gdzie on mieszka.

Andrej spojrzał na Marie – Louise.

– Nie chciałbym, żeby tu przychodził. Zbytnio interesuje się Malou.

– Bez wzajemności – mruknęła dziewczyna zakłopotana. – Sądzę jednak, że jest miły, a jego leczenie jest skuteczne.

O, tak – westchnęła hrabina. – Jak dobrze, że tu zostaniecie na noc. Tak się zdenerwowałam. Co będziemy robić? Może zagramy w karty? Matej nigdy nie chce ze mną grać.

Zagrali więc w karty. Marie – Louise była jednak bardzo zmęczona i zasnęła. Andrej przeniósł ją na sofę, a sam grał dalej z hrabiną aż do świtu.

Nadszedł dzień, w którym zamierzano otworzyć skarbiec.

Загрузка...