ROZDZIAŁ VII

Marie – Louise ponownie odczuła dziwne wrażenie nierealności, kiedy tak siedziała przy stole naprzeciw nieobecnego myślami Andreja. Oczywiście to światłu księżyca stwarzało taki nastrój, lecz nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że jest straszliwie samotna, mimu że Andrej był tuż obok. Dokładnie to samo czuła, kiedy poprzedniej nocy szli przez cmentarz.

Podjęła temat, na który ostatnio rozmawiali.

– Chateau Germaine bardzo podupadło.

– Tak. Hrabiemu przydałyby się pieniądze znajdujące się w skarbcu.

– Andrej… Kiedy byłam w podziemiach, przypadkiem otworzyłam niewłaściwe drzwi i ujrzałam burzące się i żarzące dno. Zdało mi się, że to samo piekło. Co to było?

– Nie wiem.

Znowu zatopił się we własnych myślach.

– Nie martw się o Svetle – odezwała się cicho. Aż podskoczył w miejscu.

– Skąd wiedziałaś…?

– To nie takie trudne.

– Jak mogę się nie martwić? Zastanawiam się, czy przypadkiem już nie przyjechała… Ach, biedne dziecko!

– Ile lat ma to biedne dziecko?

– Dwadzieścia trzy.

– To duże dziecko.

– Nie znasz jej – odparł z naciskiem. – Jest taka czarująca. A przy tym delikatna i bezbronna. – Andrej oparł głowę o ścianę i roześmiał się. – A ty? Już słyszę, jak moja matka wykrzykuje na twój widok: „Andrej! Gdzieś ty spotkał tę straszną ladacznicę! Pomyśl tylko, krótkie włosy! To tak mało kobiece! I chodzi w spodniach? Chyba zemdleję!”

Marie – Louise zachichotała. Spojrzeli na siebie ze zrozumieniem. Nietrudno było zgadnąć, że matka Andreja nigdy nie zaakceptowałaby żadnej kobiety na świecie jako swojej synowej. Należała do tych, które na zawsze posiadły swoje dziecko z jego duszą i ciałem. Mimo wszystko Marie – Louise rozumiała ją. Powiedziała mu o tym.

– Musiało to być dla niej bardzo bolesne, kiedy mąż od niej odszedł dlatego, że u ich jedynego dziecka stwierdzono wadę mózgu. Czuła się wtedy na pewno potwornie samotna. Sama, skrzywdzona i umierająca z niepokoju o ciebie. Byłeś chyba ładnym dzieckiem?

– O, tak, mówiła mi o tym dzień w dzień. Skaleczyłem się celowo w policzek, aby mieć prawdziwą męską bliznę. Dziękuję, Malou, że ją rozumiesz!

Znowu odrobina sympatii. Tym razem pomieszanej ze smutkiem i powagą.

Zaczynała też rozumieć, że nigdy nie miał do czynienia z dziewczętami. Na wydziale weterynarii studiowali pewnie prawie sami chłopcy. No a potem spotkał Svetle, która potwierdziła poglądy matki na to, jaka powinna być kobieta…

Wszystkie inne dziewczęta były „niemożliwe”, jak to określił.

O, dobry Boże, westchnęła ciężko w duchu.

Potem położyli się spać. Marie – Louise długo nie mogła zasnąć w swym ogromnym łożu. Słyszała, że Andrej też wiercił się na posłaniu w kuchni. Wpatrywała się w prostokątny ślad na ścianie, skąd zdjęli reprodukcję o religijnej treści.

Drzwi nie były zamknięte na zamek i siłą się po wstrzymała, by nie wstać i nie przekręcić klucza.

Nie miała odwagi zasnąć.

Bała się, że znowu jej się przyśni twarz Andreja, tak obca i przerażająca, jak poprzedniej nocy. Pieścił ja, a potem… Te zawroty głowy, które miała po przebudzeniu, i jego dobre samopoczucie, kiedy spotkała go na cmentarzu… Czyżby on…

To były niewątpliwie chore myśli, ale nie mogła ich odpędzić.

Drzwi, klamka… Jeżeli się poruszy, zacznie krzyczeć! Z ciężkim westchnieniem usiadła na łóżku. Dłużej nie wytrzyma.

Bezgłośnie ubrała się, napisała list do Andreja i uchyliła okno. Ostrożnie wymknęła się z domu, znalazła rower i przeniosła go na drogę, żeby hałas nie obudził śpiącego. Potem nacisnęła na pedały i na złamanie karku popędziła do miasta. W myśli powtarzała słowa z listu do Andreja i zastanawiała się, jak on zareaguje.


Najdroższy Andreju!

Przepraszam, że opuszczam Cię w ten sposób, ale dłużej nie mogę z Tobą zostać. Za bardzo jesteś mi drogi. Najważniejsze dla mnie jest to, żebyś był szczęśliwy. Chyba nazywają to miłością?

Wyjeżdżam do Chateau Germaine, żeby się upewnić, czy Twojej wybrance nie grozi nic złego. Muszę wyznać, że nie mogę się doczekać spotkania z nią. Jestem o Svetle śmiertelnie zazdrosna już od chwili, kiedy wspomniałeś o niej po raz pierwszy. A dziś wieczorni płakałam z bezsilności, że ona jest taka wspaniała i zdobyła Twoją miłość, a ja jestem tylko zwyczajną współczesną dziewczyną, która utraciła swą niewinność. To nie w porządku z mojej strony, że oceniam ją, chociaż jej nie znam. Dlatego chcę być wobec niej sprawiedliwa i dać jej szansę. Być może naprawdę jest tak wspaniała, jak o niej mówisz, może ją polubię? Ale nie obawiaj się, nie będę jej dokuczać, nie powiem o Tobie, a tym bardziej o tym, co zdarzyło się dziś przed południem. Ty także musisz zapomnieć wszystkie te surowe słowa, które wyrzuciłam z siebie w gniewie. Zapomnij też o tym, co tu napisałam, obiecaj mi! Po prostu musiałam Ci wszystko wyjaśnić.

Kochany mój Andreju, nie obawiaj się, że mam wobec Ciebie niecne plany. Nie zamierzam cię uwieść (chociaż to może tak wygląda). Prosiłeś o moją przyjaźń i możesz na nią liczyć. W stu procentach! Drogi przyjacielu, kiedy Cię pierwszy raz ujrzałam, sądziłam, że jesteś wzorem męskości. Doskonałym superbohaterem, o którym marzy się w snach, który ma wszystko, wszystko potrafi i w każdej sytuacji sobie poradzi. Ale jakże się pomyliłam! Jednak bardzo się cieszę, że nie jesteś takim ideałem. Myślę, że nie podobałbyś mi się, gdybyś był wolny od wad. Cudza doskonałość przeraża i powoduje kompleksy niższości. Zawsze czułabym się przy Tobie niedoskonała i bałabym się, że wybić rzesz w końcu kogoś bardzie) odpowiedniego. (Jeżeli oczywiście w ogóle bierzesz mnie pod uwagę).

Opuszczam więc scenę, zanim moje serce zostanie poważnie zranione.

Zamierzam też poszukać kasety Jana.

Musisz mi obiecać, że pozostaniesz w domu przez te trzy dni i nie podążysz za mną, to dla Ciebie zbyt nic bezpieczne. Pomyślisz zapewne, że jestem nieodpowiedzialna, gdyż zostawiam Cię, mimo że nikt nie wic, gdzie jesteś. A jeśli w tym czasie będziesz miał atak? Ale mam dziwne przeczucie, że nic Ci się teraz nie stanic.

Kiedy przybędziesz do Chateau Germaine za trzy dni, już mnie tam nie zastaniesz. Wrócę tutaj. A Ty będziesz mógł żyć dalej w spokoju ze swoją Svetla i więcej nie będę Ci się naprzykrzać.

Życzę Ci wszystkiego najlepszego, najdroższy przyjacielu, i dziękuję, że mogłam Cię poznać.

Twoja oddana Malou.


Jechała dalej w stronę wzgórza. Nie wspomniała w liście ani słowem o wampiryzmie. Nie było sensu denerwować go takimi bzdurami.


Hrabina przeszyła ją lodowatym wzrokiem.

– Pani? Tutaj?

– Tak, moja pracodawczyni przekazała zakład pogrzebowy swojemu bratu i zostałam bez pracy. W urzędzie zatrudnienia dowiedziałam się, że państwo potrzebują pomocy domowej, pomyślałam więc…

– Ależ pani jest zakaźnie chora!

– Już nie. Lekarz dał mi zaświadczenie.

– Poszła pani do lekarza? – w głosie hrabiny brzmiał niepokój.

– Tak, ale powiedziałam mu, że byłam za granicą. – I co on na to?

– Że nie widzi żadnych objawów choroby.

Łgała jak z nut. Nie odwiedziła przecież żadnego lekarza! Hrabina nie była zdecydowana i najwyraźniej niechętna.

– To wspaniała okazja, Wando – usłyszały nagle głos hrabiego. – Teraz, kiedy tak trudno jest znaleźć kogoś do pomocy.

W jego tonie wyczuwało się jednocześnie ostrzeżenie i władczość. Hrabina także to dostrzegła.

– Oczywiście, masz rację, Matthieu. A więc, co pani potrafi?

– Najbardziej lubię gotować, madame, ale z chęcią przyjmę każdy inny rodzaj pracy.

– Kucharkę mamy. Lecz potrzebujemy kogoś w charakterze pomocy domowej i damy do towarzystwa.

– Postaram się jak najlepiej wywiązywać z tych obowiązków, madame.

Świetnie, jeżeli zostanie pomocą domową będzie mogła poruszać się po całym domu! Co za bezmyślność mówić o pracy w kuchni!

Służący Joseph stał nieco z tyłu. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Marie – Louise już dawno byłaby martwa. Wiedziała, że przynajmniej jedna osoba nie życzy sobie jej obecności w tym domu. Omówiono warunki i została zatrudniona.

Kiedy opuściła pokój, aby rozpakować rzeczy, a potem zabrać się do pracy, usłyszała za sobą wymianę zdań.

– Oszalałeś, Matthieu! Widziała nas przecież w parku. Nie może tu zostać!

– Właśnie, że powinna, Wando. Nie wiemy, czy to ona była w parku. A teraz mamy szansę się dowiedzieć, gdzie spędziła tych kilka ostatnich dni i ile właściwie wie.

Chyba mam zbyt dobry słuch, pomyślała Marie Louise. To nie było przeznaczone dla moich uszu.

Praca okazała się cięższa, niż się spodziewała, i nie zostawało jej zbyt wiele czasu na poszukiwania. Głównie hrabina starała się o to, by dziewczynie jak najbardziej wypełnić czas. Natomiast Joseph najwyraźniej postano wił, że skoro już mimo wszystko tu została, to powinien uprzykrzyć jej życie. Wynajdywał jej najgorsze prace.

Ostatni z rodzeństwa, Karel i Svetla, jeszcze nie przyjechali. Svetli spodziewano się w każdej chwili, o ile Marie – Louise zrozumiała. Nie mogła się już doczekać tego spotkania.

Szybko poznała psychikę hrabiny. Epizod z pierwszego dnia był typowy dla atmosfery panującej w Chateau Germaine. Tego wieczoru hrabia miał ochotę pójść do miasta, żeby spotkać się z przyjacielem.

– Idź, idź – westchnęła hrabina z wyrazem cierpienia na twarzy. – Nie przejmuj się mną, mam tu swoje lekarstwo, a w razie czego, jest też przecież Marie – Louise, moja dama do towarzystwa – dodała dumnie.

Hrabia zawahał się w drzwiach.

– A może jednak powinienem zostać… Nie, nie musisz – zabrzmiał flegmatyczny głos Etienne'a, który właśnie układał domek z kart. – Kiedy ostatni raz gdzieś wychodziłeś?

Hrabia mruknął coś jeszcze pod nosem i po cichu wymknął się z domu. Marie – Louise, przynieś mi kieliszek wina – poprosiła zbolałym głosem hrabina. – Takie pragnienie nie jest chyba normalne, muszę poradzić się lekarza…

Etienne chrząknął wymownie.

– Nie masz za grosz zrozumienia, Etienne. Nawet ci do głowy nie przyjdzie, że mogę umrzeć!

– A co? Myślisz może, że jesteś nieśmiertelna? Hrabina spojrzała na niego z poczuciem krzywdy.

– Chodzi mi o to, że już wkrótce.

– Obiecujesz już od lat. To szantaż! Wujek Matthieu jest na tyle głupi, że w to wierzy. Dwoi się i troi, żeby ci dogodzić, przynosząc bombonierki, czasopisma i drinki, z chronicznym poczuciem winy z powodu twoich ciągłych narzekań. Teraz, kiedy on jest zmęczony, dostałaś Marie – Louise. To bardzo praktyczne!

– Andrej był o wiele bardziej uprzejmy niż ty! Jakże mi go brakuje!

– Andre! Kilka pięknych słów i kobiety już się rozpływają.

– On nie robił sobie żartów z mojej choroby.

– On nie pasuje do naszych czasów, wiesz o tym dobrze – mruknął Etienne. – A twoja choroba? Hipochondria! Lubisz, żeby ci współczuć.

Kobieta wykrzywiła twarz i położyła rękę na piersi.

– Och, moje serce.

– Jest jak u konia! Nie, Marie – Louise, nie przejmuj się hrabiną! Przynieś wino, niech sobie trochę popije.

– To będzie twoja wina, Stefan, jeżeli ja umrę.

– Wcale by mnie nie zdziwiło, gdybyś zrobiła to z czystej złośliwości. Poza tym mam na imię Etienne. Myślałem, że już to uzgodniliśmy.

Marie – Louise pomyślała, że jest zbyt surowy, i wtrąciła trochę nieśmiało:

– To, czy ktoś jest chory czy nie, to zupełnie odrębna sprawa. Ważne, co leży u podstaw złego samopoczucia. Istnieje bardzo wiele powodów, dla których ktoś się czuje niezdrów. A przyczyny mogą być o wiele poważniejsze niż same symptomy.

– Patrzcie tylko! Dostała ci się pomoc domowa o nic zależnych poglądach, ciociu Wando – stwierdził Etienne ironicznie.

Hrabina rzekła z rezerwą:

– Dziękuję, na razie nie będziesz mi potrzebna, Marie – Louise.

Do licha! pomyślała dziewczyna, opuszczając ponury salon. Że też nigdy nie potrafię utrzymać języka za zębami!


Dzień pracy okazał się męczący i długi, hrabiostwo bowiem długo pozostawali bez pomocy domowej. Poza tym hrabina ciągle potrzebowała asysty przy najdrobniejszych czynnościach, które z powodzeniem mogłaby wykonać samodzielnie. Najwyraźniej jednak była zachwycona tym, że ma damę do towarzystwa, i wykorzystywała to do granic przyzwoitości. Marie – Louise nie miała więc zbyt wielu okazji do prowadzenia poszukiwań na własną rękę.

I kiedy wreszcie wieczorem uporała się ze swymi obowiązkami, była tak wykończona, że zrezygnowała I własnych planów i powlokła się do swego pokoju na poddaszu.

Kiedy dobrnęła do ostatniego stromego stopnia, miała niejasne uczucie, że coś się w ciągu dnia zmieniło. Dopiero gdy znalazła się na samej górze i otwierała drzwi do swojej klitki, uzmysłowiła sobie, co to takiego. Coś ciążyło w kieszeni jej fartucha.

Nie nosiła go na sobie przez cały dzień, zdejmowała go w jadalni, a potem jeszcze kiedy wychodziła do ogrodu narwać kwiatów do wazonów.

Marie – Louise sprawdziła zawartość kieszeni. Leżał i.mi jakiś przedmiot. Wiedziała, co to jest, jeszcze zanim go wyjęła.

Tak, miała rację.

Kaseta. Taka sama jak Andreja. Zapaliła światło i przeczytała napis: „Rondo na kwintet smyczkowy, R. Legini”. Obracała plastikowy przedmiot na wszystkie strony, lecz nie dostrzegła nic, co odróżniałoby go od „klucza” Andreja. Gdyby tylko miała magnetofon!

Czy to przypadek? Czyżby ktoś pośpiesznie próbował ukryć kasetę i niechcący umieścił ją właśnie tutaj? Nie, to niemożliwe.

Hrabia? Nie lubił jej.

Hrabina była zbyt ograniczona i zbyt zajęta sobą, raczej nie wchodziła w grę.

Stefan – Etienne? Marie – Louise wątpiła, by on to zrobił. Czy działał za plecami obojga? Jeżeli tak, to dlaczego?

Joseph? Nic nie wiedziała o Josephie poza tym, że był bardzo lojalny wobec gospodarzy.

I dlaczego to właśnie ona dostała kasetę? Do kogo należała?

Sądziła, iż zna odpowiedź. To był „klucz” Jana.

W zamyśleniu wyglądała przez okno na dolinę, gdzie w oddali widniały trzy niewielkie zamki rycerskie, oświetlone mistycznym blaskiem księżyca.

Nagle zorientowała się, że kieszeń fartucha nadal jej ciąży. Było w niej coś jeszcze.

Inne kasety?

Z lękiem wsunęła rękę do kieszeni. Nie, to coś innego. Jakiś przedmiot owinięty flanelą…

Marie – Louise wyjęła zawiniątko i wolno zaczęła je rozpakowywać.

Kiedy zobaczyła, co to jest, krew odpłynęła jej z twarzy.

Był to krucyfiks wielkości jej dłoni, ciężki, wykonany ze srebra.

Odłożyła go na nocną szafkę i przykryła flanelą. Nie chciała na niego patrzeć, dobrze wiedziała, o czym miał jej przypominać.

Najpierw czosnek. A teraz krucyfiks. Biedny Andrej, czy oni nigdy nie skończą z tym bezwzględnym terrorem wobec niego?

Kaseta? Musi ją koniecznie dostarczyć Andrejowi. Ale jak?

Nie miała siły dłużej o tym myśleć. Szybko się przebrała i wskoczyła do łóżka. Wydawało jej się, jakby spadała coraz niżej i niżej, przez pościel i materac. Całe ciało miała obolałe, była tak potwornie zmęczona. Powoli zmęczenie mijało i ogarniała ją przyjemna błogość.

Chyba zasnęła. Nagle drgnęła i obudziła się.

Jakiś hałas? Coś spadło na podłogę.

Okno było otwarte. Księżyc zaglądał do środka, przedzierając się przez falujące białe zasłony. Ściany i sufit pokoju pozostawały w cieniu. Coś jednak poruszyło się koło okna.

Chyba zamknęła drzwi na klucz? Tak, na pewno. Za oknem była tylko stroma ściana, bez balkonu czy nawet gzymsu. Nikt nie mógł dostać się tu tą drogą.

A jednak…

W kręgu światła przy oknie pojawiła się jakaś postać, wysoka i przerażająca, ubrana w pelerynę z uniesionym kołnierzem, który niemal zasłaniał głowę.

Marie – Louise, sparaliżowana strachem, nie była w stanie uczynić nawet najmniejszego ruchu. Wpatrywała się tylko z niedowierzaniem w zbliżającą się istotę.

Tajemniczy osobnik odwrócił na chwilę głowę i jego profil odznaczył się na tle smugi niebieskawego światła.

Poczuła, jakby ktoś żelazną ręką ścisnął jej serce. O Boże, to Andrej, jęknęła w duchu.

Ale twarz miał jakąś odmienioną. Coś dziwnego stało się z zębami…

Marie – Louise usłyszała zduszony, żałosny jęk i uświadomiła sobie, że wydobył się z jej ust.

Загрузка...