ROZDZIAŁ VIII

Ależ to niemożliwe! pomyślała Marie – Louise, nie mogąc oderwać oczu od straszliwej postaci poruszającej się po jej pokoju. Andrej został przecież w Val de Genet. Pokój przez cały dzień był zamknięty na klucz, który teraz tkwił w zamku od wewnątrz. Nikt nie mógł tu wejść.

Przez głowę Marie – Louise przemknął fragment z książki o wierzeniach ludowych:

„Wampiry mogą się przemieniać w co tylko zechcą: w psy, koty, węże. Jeżeli chcą, mogą pokonywać duże odległości fruwając, jak nietoperze”.

Nie zamknęła okna!

Przerażająca postać zbliżyła się bezgłośnie do jej łóżka.

– Nie, Andrej, nie! – szeptała błagalnie. – To nie ty! Nie rób tego! Nie ty!

Nieubłaganie podchodził coraz bliżej, wreszcie całkiem zasłonił okno i w pokoju zrobiło się ciemno.

Dziewczyna ocknęła się z odrętwienia. W panice zaczęła szukać po omacku na szafce nocnej i znalazła krucyfiks. Chwyciła go drżącymi rękami i wysunęła przed siebie w stronę postaci, łkając jak w ataku histerii.

Tajemnicza istota wydobyła z siebie syk i zaczęła się cofać. W następnym okamgnieniu zniknęła.

Marie – Louise siedziała jeszcze przez dłuższą chwilę z uniesionym krzyżem, po czym opanowała się i wstała. Zapaliła światło. W pokoju było pusto. Zupełnie pusto.

– Nie wierzę w to – wyjąkała. – Śniło mi się, to jakiś koszmar.

Tak, to oczywiście musiał być senny koszmar! Właściwie nie pamiętała, kiedy się obudziła, granica między snem a jawą jest tak płynna, że jej nie zauważyła. Zasłony w oknie jeszcze się poruszały. Po lewej stronie pokoju stało jej łóżko, w rogu między nim a oknem krzesło z ułożonymi ubraniami. Po prawej stronie znajdowały się drzwi, umywalka i szafa.

– Drzwi do szafy – szepnęła do siebie. – Przyprowadzę Josepha i razem je otworzymy.

Ale co na to powie Joseph? Że jest histeryczką, która boi się złych snów? Komu w ogóle mogła w tym domu ufać? Nie, to złe rozwiązanie.

Światło dodało jej odwagi. Kurczowo trzymając w dłoni krucyfiks, podeszła do niewielkich drzwi. Otworzyła je zdecydowanym ruchem.

Szafa była pusta. Dziewczyna zresztą niczego innego się nie spodziewała. Na drążku wisiały trzy wieszaki, to wszystko.

Zamknęła drzwi.

Okno także. Sprawdziła jeszcze, czy drzwi pokoju są zamknięte na klucz. Potem chyba godzinę siedziała na łóżku z krucyfiksem w wyciągniętej dłoni. Oczywiście, to idiotyczne. Ale nie chciała o tym myśleć, nie chciała nic czuć, wiedziała, że tego nie wytrzyma.

W końcu przekonała samą siebie, że to musiał być niezwykle sugestywny sen, i powiesiwszy krzyż przy wezgłowiu łóżka, położyła się. Musiała się przespać, żeby podołać obowiązkom czekającym ją następnego dnia.


Nastał ranek i Marie – Louise, która nie spała tej nocy dłużej niż godzinę, wstała rozdrażniona i zdenerwowana. Dziwiła się jednak, że nocny koszmar przyjęła z względnym spokojem. Wiedziała jednak dlaczego. W nocy ujrzała Andreja, a jego przecież się nie bała. Wiedziała, iż nie zrobiłby jej krzywdy. Dlatego może pojawiać się w jej snach, w jakiej tylko zechce postaci. Nawet budzącej grozę.

Starannie schowała kasetę. Nie w fartuchu, lecz w kieszeni czarnej służbowej spódnicy, którą miała na sobie. Spódnica była na tyle szeroka, że nikt by się niczego nie domyślił. Pierwsza część zadania została wykonana. Ma kasetę Jana. Teraz pozostało tylko ochraniać Svetle.

Nocny epizod już ostatecznie umieściła w nierealnym świecie snów i mogła się z niego śmiać. Wampiry? O Boże, czyżby była niespełna rozumu? A przez sekundę w to wierzyła! Siedziała z krzyżem w ręku!

Mimo to zadrżała na samo wspomnienie. Wtedy, w środku nocy, mogłaby przysiąc, że to nie był sen…

Podawała śniadanie z podkrążonymi oczami i kompletnie roztrzęsiona. Jakby podłączona do prądu, lepiej nie umiała tego określić.

Hrabia spoglądał na nią ukradkiem. Marie – Louise dostrzegła, że jego ubranie było zniszczone. Tak, hrabiostwo chyba naprawdę potrzebują większej gotówki.

Etienne – lub Stefan – Zarok obserwował starszych państwa z nieukrywaną ironią. Marie – Louise napotkała raz jego spojrzenie i dostrzegła w nim coś dziwnego.

Ostrzeżenie? Czyżby próbował ją ostrzec przed hrabiną i hrabią? Stefan jest silny, jak twierdził Andrej, zawsze da sobie radę. Czy to Stefan włożył oba przedmioty do jej kieszeni poprzedniego wieczoru? Ale dlaczego?

Joseph traktował Marie – Louise z góry, tak jak się traktuje podwładnych. Wydawał jej polecenia ostrym tonem i wyraźnie miał się przed nią na baczności.

Hrabia odchylił się do tyłu.

– Powiedz mi, Marie – Louise, gdzie mieszkałaś od chwili, kiedy wdowę zabrano do szpitala?

Znowu dziwne spojrzenie Stefana…

– Ja… mieszkałam w pensjonacie, monsieur. Ale na dłuższą metę okazało się to zbyt drogie. Musiałam więc znaleźć nową pracę.

– W jakim pensjonacie?

Marie – Louise spodziewała się tego pytania.

– Nie był to żaden porządny pensjonat, lecz prywat na gospoda w miasteczku. Nie pamiętam dokładnie, jak się nazywa. Giscard… Gaston… coś w tym rodzaju.

Hrabia poprzestał na tym. Nie mógł pytać dalej, nie budząc jej podejrzeń.

Po śniadaniu wysłano Marie – Louise do miasta po papierosy dla hrabiny.

– I butelkę pernodu – szepnęła tak, żeby mąż nie słyszał.

Cudownie było wydostać się z Chateau Germaine, gdzie panowała przytłaczająca atmosfera.

Ale kiedy dotarła na rynek i kupiła papierosy i pernod w niedużym sklepie, usłyszała wyrażający zdumienie okrzyk:

– Marie – Louise!

To Charles! Długimi krokami szedł przez rynek.

– Och, Charles, jak się cieszę, że cię znowu widzę. Czy możesz mi wybaczyć? Straciłam pamięć, a potem nagle ocknęłam się w jakimś nieznanym miejscu. Kiedy wróciłam na dworzec, już cię nie było. Byłam taka zrozpaczona!

Wziął ją za ręce. Śmieszne piegi, które nie pasowały do jego ciemnej karnacji, lśniły w słońcu.

– Straciłaś pamięć? – roześmiał się z ulgą. – A ja myślałem, że ode mnie uciekłaś. Codziennie tu przyjeżdżam, od kiedy zniknęłaś. Gdzie się podziewałaś?

– Ja… Czy masz chwilę czasu, żeby porozmawiać?

– Tak. A ty?

Zawahała się.

– Właściwie nie. Może trochę. Muszę z kimś pogadać, bo inaczej zwariuję.

Charles znalazł wolny stolik w ogródku restauracji usytuowanej w rynku i zamówił kawę z ekspresu.

– No, opowiadaj! – zawołał, chwytając ją za rękę.

– Charles, jesteś lekarzem – zaczęła. – Co wiesz o wampiryzmie?

Spojrzał na nią badawczo.

– Zaskakujące pytanie. A co chciałabyś na ten temat wiedzieć?

– Czy w ogóle istnieje coś takiego, jak wampiry? – spytała zrozpaczona.

– Nie rozumiem dokładnie, o co ci chodzi.

Zaczęła pośpiesznie wyjaśniać.

– Charles, powiedziałeś, że mam poważną niedokrwistość, prawda?

– Tak. Czy jeszcze z tym nic nie zrobiłaś? Chyba ci brak wyobraźni!

Udała, że tego nie dosłyszała.

– Ostatniej nocy… myślę, że nawiedził mnie wampir. A te ślady na szyi nadal mnie bolą.

– Tak, zwróciłem na nie uwagę w szpitalu, ale nie sądzisz chyba, że…?

– Wydaje mi się, że próbował znowu dziś w nocy – szepnęła zakłopotana. – Ale udało mi się go powstrzymać. Krucyfiksem.

– Marie – Louise, czy ty oszalałaś? – rzekł z niedowierzaniem w oczach. – Chyba nie mówisz tego serio?

– A jednak – odparła, nie mogąc powstrzymać płaczu. – I nic z tego nie rozumiem.

– Ale kto to jest? Czy widziałaś tego wampira?

– Tak. W dzień jest wyjątkowym człowiekiem. Ale on powstał z martwych, Charles.

Przez dłuższą chwilę siedział bez ruchu, patrząc na nią. W końcu widać uznał, że należy potraktować jej słowa poważnie.

– Czy to ten sam, przy którym czuwałaś? W Chateau Germaine?

– Tak, właśnie! Był martwy i się obudził. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. To było straszne. Nie wiem, co o tym myśleć.

– Ja też nie – powiedział wstrząśnięty. – Gdzie on teraz jest?

– Nie wiem – odparła zrezygnowana. – Powinien być na cmentarzu w Val de Genet, ale…

– Na cmentarzu? To makabryczne, co mówisz!

– Nie, nie na samym cmentarzu oczywiście, ale w domu stojącym w pobliżu. A dziś w nocy był w moim pokoju w Chateau Germaine! W moim pokoju na ostatnim piętrze, gdzie nikt nie mógłby się dostać. I nagle rozpłynął się – w powietrzu.

– Musiałaś mieć jakiś koszmarny sen.

– Sama sobie to wmawiam. Powtarzam to w kółko, bo boję się, że oszaleję. Ale wszystko było takie wyraźne!

Charles nie mógł uwierzyć w słowa Marie – Louise.

– Opowiedz wszystko od początku – poprosił.

Ciepło jego dłoni dawało poczucie bezpieczeństwa.

Nagle doznała wrażenia, że długi, trudny okres ciążącej na niej ogromnej odpowiedzialności wreszcie się skończył. Cały niepokój i niepewność, wszystko, co niezrozumiałe, mogła teraz dzielić z otwartym i prostolinijnym Charlesem.

– Ja… W Chateau Germaine dzieją się jakieś dziwne i tajemnicze rzeczy. Na przykład… O Boże, już dawno powinnam być w domu. Charles, czy mógłbyś pójść ze mną? Pani domu to straszna hipochondryczka. Jestem kimś w rodzaju jej damy do towarzystwa. Ona ciągle mi powtarza, że powinien ją zbadać lekarz. Byłaby za chwycona, gdybyś przyszedł.

Wciągnął powietrze i przez chwilę się zastanawiał. A Marie – Louise w myślach zaklinała go, by się zgodził.

– Dobrze – rzekł w końcu. – Naprawdę mnie zaintrygowałaś. Muszę jednak najpierw zadzwonić do szpitala i zwolnić się na parę godzin.

– Naprawdę przyjdziesz? Co za ulga!

Czekała, kiedy poszedł do telefonu, a potem pojechali jego samochodem do Chateau Germaine. Po drodze opowiedziała mu tyle, ile zdążyła, o tym, co się wydarzyło. Nie wspomniała jednak o kasecie. Przecież obiecała Andrejowi.

Andrej! Znowu poczuła w piersi ukłucie tęsknoty i żal, że nie mogą być razem. Wydawało jej się, że dla Andreja mogłaby zrobić wszystko.

Hrabina wyraźnie ucieszyła się z tego, że Marie – Louise przyprowadziła ze sobą lekarza. Nawet nie pytała, gdzie się spotkali. Hrabia był w swojej pracowni, Stefan natomiast spoglądał na Charlesa ze źle skrywaną podejrzliwością. Kiedy lekarz i hrabina udali się do jej pokoju, Stefan odezwał się kwaśno do Marie – Louise, która zajęła się sprzątaniem pozostawionych przez hrabinę papierków po cukierkach:

– Muszę przyznać, że nasza pomoc domowa pozwala sobie na wiele samodzielności.

Marie – Louise pochyliła się, aby ukryć twarz.

– Mam na uwadze jedynie dobro pani hrabiny.

Stefan tylko chrząknął niezadowolony i odszedł. Marie – Louise wyniosła papierki i puste pudełko po cukierkach do kuchni. Po drodze, przechodząc przez hol, usłyszała dochodzący z gabinetu głos hrabiego. Zatrzymała się. Nikt jej nie widział.

Hrabia rozmawiał przez telefon.

– Tak, ale przecież obiecałem… Nie, nie może pan teraz zrobić czegoś tak drastycznego! Nie, nie chcę, by moje nazwisko pojawiło się w gazetach. W sobotę otrzyma pan całą kwotę… Wszystko zapłacę, a nawet więcej, jeżeli pan chce… Ale proszę zrozumieć, że Chateau Germaine nie może być wystawione na przymusową licytację. Nie może pan tak traktować ludzi… Tak, absolutnie! W sobotę. Spodziewam się większych pieniędzy… Tak, obiecuję! Dziękuję, dziękuję bardzo, to miło z pana strony.

Charles Monier został zaproszony na obiad, hrabina jednak absorbowała go bez reszty, tak że Marie – Louise nie mogła z nim porozmawiać. Takiego rozwoju wypadków nie przewidziała.

Jeszcze mniej okazji do rozmowy mieli później, gdyż Joseph zdecydował, że osobiście będzie sprzątał ze stołu. Marie – Louise polecono wytarcie w tym czasie kurzu w bibliotece.

Kiedy tam szła, słyszała zniżony głos hrabiny dochodzący z jadalni.

– Doktor Monier twierdzi, że mam niezwykle wrażliwy system nerwowy, Matej. Mogłabym się zwierzyć doktorowi ze wszystkiego, absolutnie ze wszystkiego, ze wszystkich kłopotów. Doktor Monier jest człowiekiem pełnym zrozumienia!

Hrabia mruknął coś w odpowiedzi.

Hrabina była widocznie tak poruszona, że zamiast nazwać męża „Matthieu”, użyła słowackiego odpowiednika tego imienia. Tak, to był z pewnością dla niej wielki dzień. Marie – Louise czuła się dumna i trochę wzruszona, że właśnie ona uszczęśliwiła tę neurotyczną damę.

Nie udało jej się nawet pożegnać z Charlesem, nie dowiedziała się, co doktor sądzi o tym domu i jego mieszkańcach. Z okna biblioteki widziała, jak żegna się z hrabiną i idzie do samochodu. Spojrzał raz jeszcze na fasadę willi, być może szukając wzrokiem dziewczyny. Pomachała mu energicznie, ale jej nie zauważył.

Ach, jakże była rozczarowana! W jaki sposób nawiąże z nim znowu kontakt?

Dziesięć minut później, kiedy Charles był już w drodze, a ona uporała się już z wycieraniem kurzu, usłyszała z salonu podniecone głosy. Wszyscy w pośpiechu chodzili tam i z powrotem.

Marie – Louise spotkała w holu Josepha.

– Co się stało?

– Mademoiselle Svetla przyjeżdża! – odparł z niecodziennym ożywieniem w oczach. – Jedzie samochodem, powinna tu być za godzinę.

Marie – Louise czuła pustkę w głowie. Jak to zorganizować? Musi przecież porozmawiać ze Svetla. Ostrzec ją Opowiedzieć o Andreju i jego skrywanej miłości.

Czy nie za wiele wymagano od biednej odtrąconej dziewczyny?

Poszła do pomieszczenia gospodarczego, gdzie zostawiła ścierki. Umyła ręce, szorowała je długo i dokładnie, jak gdyby chciała z nich zetrzeć uporczywy brud.

Następnie wytarła się i ruszyła do kuchni po nowe polecenia.

Jednak nie uszła daleko. Nagle wokół zrobiło się ciemno i duszno. Jęknęła i zrozumiała, że ktoś zarzucił jej na głowę ciemną chustę i czyjeś silne ręce mocno ją przytrzymały, by nie mogła się ruszyć. Jakaś dłoń zasłoniła jej usta przez materiał, tak że niemal zaczęła się dusić. Broniła się ze wszystkich sił. Napastników było jednak co najmniej dwu. Zaczęli ją gdzieś nieść, droga najwyraźniej prowadziła w dół. Schody. Chłód piwnicy.

Usłyszała hałas odsuwanych ciężkich drzwi, zgrzyt klucza w innym zamku. Po chwili wrzucono ją do środka i ponownie przekręcono klucz.

Kiedy trochę doszła do siebie, usłyszała przez chustę silny dudniący dźwięk.

O, nie, pomyślała przestraszona. Wiem, gdzie jestem. Lepiej się nie ruszać.

Ostrożnie uwolniła się z krępującego ją czarnego materiału i głęboko wciągnęła powietrze.

Siedziała na krętych schodach prowadzących w dół do niezbadanej czeluści. Tym razem jednak w dole nie płonął czerwony ognisty blask, tylko stłumione, jakby czające się światło.

Marie – Louise nic nie rozumiała. Gdzie popełniła błąd? Kto ją tu wrzucił i dlaczego?

A co z kasetą?

Nie, chwała Bogu nie znaleźli jej.

Zanim podjęła decyzję, czy powinna zejść na dół do tego, jak to nazywała, piekła, zrozumiała, że ktoś tam był. Znieruchomiała.

Lodowaty dreszcz strachu przebiegł jej po plecach Usłyszała na schodach zbliżające się powolne kroki.

Przysunęła się bliżej drzwi, z całej siły przywarła do nich plecami. Nie miała odwagi spojrzeć w dół. Czuła ogarniające ją fale strachu.

Ludzie, którzy ją zamknęli, nie mogli chyba wiedzieć o tym bezimiennym potworze, żyjącym tu gdzieś w podziemiu. Zamierzali tylko się jej pozbyć.

A może wiedzieli.

Jakaś istota, która na tle ciepłego światła dochodzącego z dołu wydawała się ogromna, szła w jej stronę po schodach. Patrzyła na nią. Sama Marie – Louise nie widziała jednak dokładnie twarzy tej postaci, ponieważ światło padało od tyłu. Mimo to ku swemu przerażeniu poznała, kto to był.

Przed nią stał Andrej.

Загрузка...