ROZDZIAŁ IX

Siergiej oddychał z drżeniem. Na tle wzgórza tuż pod tarczą zachodzącego słońca dojrzał czarny dach długiego budynku i utrzymanych w tym samym stylu co dom zabudowańgospodarczych. Gdzieś między drzewami mignęło mu okno, ale najlepiej widoczny był dach. Franciszka nie przesadziła. Ten dom był ogromny, bo to, co widział, stanowiło zaledwie jego część.

– Żnaleźliśmy dom! Znaleźliśmy – śmiał się głośno poklepując konia. – Nareszcie pokonaliśmy pierwszą przeszkodę!

Musiał przetrzeć oczy, które jakby zasnuły się mgłą. Była to gwałtowna reakcja na uczucie ulgi, jakiego doznał. W chwilę później znalazł się przed ogromnym domem. Z ukrycia spoglądał na nieprzebyty mur, na czarną, kutą bramę, wysoką i groźną. Przez jej pręty widać było jedynie park. W niektórych miejscach mur był lekko nadkruszony, ale ogólnie prezentował się nieźle. Siergiej odniósł wrażenie, że musi to być piękny dwór, chociaż na razie widział tak niewiele. Utrzymanie takiej posiadłości na pewno wymaga ogromnego nakładu pracy. Takie zajęcie by mu odpowiadało! Poczuł, jak świerzbią go ręce. Oprzytomniał.

Nie mógł stać tu bez końca, a tym bardziej pytać o Franciszkę. To zbyt niebezpieczne! Doskonale pamiętał mężczyznę, który poszukiwał dziewczyny. Ci, którzy wdarli się do jego górskiej zagrody, także byli zdecydowani na wszystko, nawet na to, by zabić. Ciekawe, jak by zareagowali, gdyby pojawił się w jaskini lwa. Chociaż nie przypuszczał, by go mogli znać, w każdym razie nie ći, którzy pozostali przy życiu…

Przede wszystkim musi zebrać informacje o tym, kto tu mieszka, i dowiedzieć się czegoś o swej podopiecznej.

Franciszka… Poczuł w sercu dojmujący ból. A jeśli ona… Nie, musi żyć, musi! Dla tych oprawców z jakiegoś powodu ważne są jej dwudzieste pierwsze urodziny. Nie chciało mu się wierzyć, by mogła mieć już tyle lat, ale chyba naprawdę nie pozostało zbyt wiele czasu!

Siergiej wjechał w las. Wybrał ścieżkę, która, jak przypuszczał, powinna go dokądś doprowadzić. Przez godzinę objechał wzgórze dookoła i u swych stóp, w dolinie, spostrzegł miasteczko. Był tu już wcześniej, ale v,~ykluczył to miejsce po obejrzeniu wieży kościelnej. Przypominał sobie nawet, że wspiął się wtedy na wzgórze wznoszące się na tyłach dworu. Musiał widzieć rozległą dolinę porośr(iętą lasem, prawdopodobnie widział też wodospad. Niesamowite! Wystarczy odrobinę zmienić perspektywę, by oczom ukazywał się całkiem inny widok. Dotarł do tego miejsca przed kilkoma miesiącami, ileż krajobrazów przewinęło mu się potem przed oczami! Nic dziwnego, że poczuł się obco, kiedy wjechał do doliny tuż przed zmrokiem.

Pora była już późna, skierował się więc prosto do zajazdu. Nad kuflem piwa nawiązał rozmowę z przygodnym znajomym, który mieszkał w tych stronach. Gdy wymienili parę zdawkowych uwag, Siergiej rzucił jakby mimochodem:

– W lesie, tam za wzgórzem, przejeżdżałem obok dużej posiadłości. Co to za dwór?

Mężczyzna zakłopotał się na moment.

– A… ten… Niechętnie o nim rozmawiamy. Nazywamy go „pałacem cierpienia”.

– Dlaczego?

– Ciąży nad nim złe fatum. Kiedyś, bardzo dawno temu, był to królewski pałacyk myśliwski, ale wydarzyło się w nim nieszczęście i pałac sprzedano pewnemu arystokracie.

Siergiej wysupłał trochę grosza ze swej niezbyt już zasobnej sakiewki i zamówił jeszcze piwo.

– Opowiedz, proszę. Takie historie bardzo mnie interesują! Co to za arystokrata? – Siedzieli w kącie karczmy z dala od uszu ciekawskich. Siergiej nie chciał, by ktoś słyszał, o czym rozmawiają.

– Musiałeś słyszeć o tym możnym panu, który nabył pałacyk myśliwski, był magnatem… -Tu wymienił nazwisko, na którego dźwięk Siergiejowi zaparło dech w piersiach. Magnat, posiadający ogromne wpływy w kraju. Siergiej poczuł się nagle bardzo ubogi. Wiesz, o kim mówię! To ten, którego własnością były kopalnie na północy. Miał córkę… – Siergiej drgnął, ale uspokoił się usłyszawszy, że córka miała na imię Zita. – Nie powiodło się jej w życiu – rzekł obcy ze smutkiem. – Wyszła za mąż wbrew woli rodziców za zwykłego oficera, który nawet nie był szlachcicem.

Kolejne elementy układanki znalazły się na właściwym miejscu.

– Za kapitana? – zapytał.

– Tak, nazywał się kapitan Varda. Rodzice odtrącili Zitę, ale kiedy umarli, okazało się, że zapisali jej cały majątek, „pałac cierpienia” również.

– Miała dzieci?

– Jedno, córeczkę Franciszkę.

Wreszcie był w domu! Zrozumiał, dlaczego w kronikach szlacheckich nie mógł odnaleźć Franciszki. Matka jej była wprawdzie hrabianką, ale ojciec mieszczaninem. A dziadek – magnatem! Siergiej poczuł się bardzo nieswojo, uświadomiwszy sobie swe niskie pochodzenie, ale prędko odsunął tę myśl. Teraz najważniejsze było uratowanie życia Franciszce.

– Mówiłeś, że rozegrały się tu jakieś smutne historie? – Tak, jćdna tragedia goniła drugą. Młodzi nie zdążyli się jeszcze wprowadzić do pałacu, kiedy kapitan spadł z konia i złamał sobie kark. Młoda wdowa wyszła powtórnie za mąż w kilka lat później, ale popełniła błąd. Takie jest przynajmniej moje zdanie.

– Tak? Dlaczego?

Teraz rozmówca rozkręcił się już na dobre. Opowiada~ chętnie.

– Wyszła za mąż za okropnego człowieka, nazywa się Kornel Sack. Zajmuje wprawdzie odpowiedzialne stanowisko sędziego trybunału, czy jakieś podobne, ale to beawzględny człowiek. Jeśli mogę wyrazić własne zdanie, to ożeńił się z nią dla pieniędzy.

Siergiej przytaknął, bo też mu się tak wydawało.

Mężczyzna ciągnął dalej swą opowieść:

– Potem przyszła kolej na Zitę. Zachorowała i umarła, zostawiając. trzy- lub czteroletnią córeczkę. Później niewiele wieści docierało z pałacu. Kornel Sack otoczył posiadłość wysokim murem i nikt go tam dobrowolnie nie odwiedza. Jedynym jego przyjacielem jest komendant policji. Parku strzegą groźne psy, bulteriery, a ludzie, którzy są tam na służbie… można by przypuszczać, że Sack wybiera ich z jakiejś kompanii karnej! Chętnie przesiadują w oberży „Złoty Rój”, czasami przychodzą wieczorami po kilku. A zarządca… Musiałbyś go zobaczyć, przeraźliwie okrutny typ.

To pewnie ten wysoki mężczyzna ze szpicrutą, o którym opowiadała zarówno Franciszka, jak i Miro, pomyślał Siergiej.

– No, a co się stało z dziewcrynką, zdaje się, że miała na imię Franciszka?

– Nie widzieliśmy jej długi czas. Sack twierdził, źe mała choruje. Pojawiła się przed kilkoma laty. Siergiej już chciał zawołać; że chyba przed rokiem, aże na szczęście w porę się opanował. Ile miała wtedy lat?

– Czternaście albo piętnaście, tak myślę. Ale raczej trudno powiedzieć, by wyrosła na piękność. Pamiętam, że widziałem ją, kiedy była niemowlęciem. Matka wiozła ją w wózeczku. Cóż to było za piękne dziecko! Chciałoby się rzec, rasowe. A teraz… Nie powiem, by mi się podobała: Pojąć nie mogę, ie z takiego urodziwego dziecka wyrosła taka brzydula.

Czternaście, piętnaście lat? To niemożliwe, wtedy Franciszka była u niego. O co tu chodzi? Siergiej musiał nad tym pomyśleć.

– Mieszka tu nadal?

– Tak, ale najgorsze ze wszystkiego jest to, że wyszła za mąż za Kornela Sacka!

Wyszła za mąż… Siergiej poczuł się tak, jakby mu ktoś wylał na głowę kubeł zimnej wody.

– Franciszka Varda? – spytał zdumiony. Coraz mniej z tego rozumiał. – Wyszła za swęgo ojczyma? – Właśnie; uważamy, że to dosyć podejrzana sprawa, bo on jest stary i obrzydliwy.

– A dziewczyna? Jak ona teraz wygląda?

– No cóż, jest już dorosła, alę niepodobna do swej matki. Wygląda dość pospolicie.

Ten opis nie pasował do Franciszki takiej, jaką Siergiej pokochał. Teraz zależało mu na tym, by zebrać możliwie najwięcej informacji, powiązać w całość wszystkie fakty, ale nie śmiał dłużej wypytywać przygodnego znajomego. Pożegnał go więc~i poszedł do swego pokoju. Długo w noc nie mógł zasnąć, w jego skołatanej głowie kłębiły się najróżniejsze myśli. Cierpiał na myśl o tym, że Franciszka poślubiła złego Kornela Sacka, choć tak naprawdę nie wierzył, że to mogła być ona. Przez kilka lat ktoś się pod nią podszywał. A mimo to Sackowi tak zależało, by odnaleźć właśnie Franciszkę. Dlaczego? Powód mógł być jeden: spadek! Siergiej nie wątpił, że to Franciszka jest dziedziczką całego majątku. Bo służącą z całą pewnością nie była!

Pasowała jak ulał do opisu słodkięj Franciszki:

„Cóż to było za piękne dziecko! Chciałoby się rzec, rasowe”. Wnuczka magnata!

Siergiej poczuł ukłucie w sercu. W miarę jak poznawał fakty, przepaść między nim a ukochaną nieustannie się pogłębiała.

Ale o tym będzie myślał później, postanowił. Teraz musi wydostać ją z „pałacu cierpienia” i uchronić przed grożącym niebezpieczeństwem.

Jego mała Franciszka…

Następnego dnia Siergiej przeniósł się do oberży „Złoty Rój”. Był to pierwszy punkt starannie obmyślonego planu działania. Najchętniej.poszedłby na posterunek policji i powiedział, jak się sprawy mają, ale ta droga wydawała się zamknięta. Sack, jeden z sędziów najwyższego trybunału, zaprzyjaźniony z komendantem policji… Co mógłby rzucić na szalę skromny kapitan, parający się nielegalnym przerzutem ludzi przez granicę?

Nagle uświadomił sobie, że Sack nie ma pojęcia, czym trudnią się bracia Rodan. Gdyby wiedział, uderzyłby w nich już dawno, spowodowałby ich aresztowanie, a potem zabrał bezbronną Franciszkę. Iskra nadziei na nowo zapłonęła w sercu Siergiejx. Pomyślał, że ani Sack; ani jego zarządca nie wiedzą, jak wygląda. Nie było go wszak w mieście, kiedy porwano Franciszkę. Co najwyżej znany jest niektórym szpiegom Sacka, ale takie ryzyko może podjąć.

Siergiej postanowił przywołać swoje dawne „ja”. Starał się zachowywać tak jak kiedyś, zanim Franciszka go nie odmieniła. Tak, tak… bo raptem odkrył, że to nie tylko on wychowywał dziewczynę, alei w nim samym pod jej wpływem dokonały się widoczne zmiany. Stał się łagodniejszy, nauczył się cieszyć z rzeczy, które niegdyś traktował z pogardą. I na pewno wysławiał się teraz staranniej. Cieplej mu się zrobiło na sercu.

Siedział w kącie oberży i uśmiechał się pod nosem, wspominając, z jakim trudem przychodziło mu wychowywanie dziewczynki w wieku dojrzewania. Pewnej zimy zachorowała na zapalenie płuc i musiał zmienić jej przepoconą bieliznę. Próbował nakłonić Mira, by to zrobił, ale ten tylko odburknął niechętnie. Musiał więc rozebrać siedemnastoletnią – a może i starszą – dziewczynę i naciągnąć jej przez głowę czystą lnianą koszulę. Usiłował nie patrzeć na nią, ale do dziś pamięta, jak dotykał rozpalonej skóry: Wielkie, ciemne sarnie oczy, błyszczące od gorączki, spoglądały na niego przez cały czas. Miała półotwarte usta, ręce polożyła mu na ramionach, a kiedy ją podniósł, pogładziła go ostrożnie w bezradnym zdumieniu.

Czy wtedy po raz pierwszy odkryła, że uczucia, jakie do niego żywi, nie są uczuciami córki czy siostry? Jakże musiało ją to przerazić! Pamięta swoją reakcję:

wybiegł z domu i pogalopował na koniu pomimo lodowatego chłodu. Pragnął uciec przed uczuciem, którego bał się nawet nażwać. Odsuwał od siebie to wspomnienie, ale teraz znów się pojawiło, wywołując w sercu przyjemne ciepło i słodycz.

Nigdy nie powiedział Franciszce, co wówczas przeżył. Najdotkliwszy bół odczuwał jednak na vi~spumnienie dnia, w którym widzieli się po raz ostatni. Odrzucił ją, zgasił radość w jej oczach. Zbyt późno odgadł, jakie struny drgają w jej sercu.

A teraz było już na wszystko za późno. Odnalazł miejsce pobytu Franciszki, ale czy jeszcze ją zobacz~•? Może jej już nie ma? A jeśli nawet uda mu się ją spotkać, jeśli zdoła ją uwolnić… Wnuczka magnata! Jeden z najbogatszych rodów w kraju… I on, który nie ma nawet porządnego zawodu i czystej przeszłości…

Siergiej ocknął się z zamyślenia. Wciąż jeszcze siedział w obskurnej oberży. Postanowił wziąć się w garść. Za każdym razem, gdy pomyślał o Franciszce, pogrążał się w beznadziejnych marzeniach i mrocznych rozliczeniach z samym sobą. I te wyrzuty sumienia… Na cóż się komu zdadzą? Przecież nie o niego chodziło, ale o samotną dziewczynę w wielkim domu, który, miast schronieniem, stał się dla niej śmiertelną pułapką.

.Wiele dni upłynęło, nim Siergiejowi udało się nawiązać kontakt z ludźmi Sacka. Potem jednak sprawy potoczyły się błyskawicznie. Siergiej rozpowiadał, że jest bez pracy, choć specjalnie się z tego powodu nie przejmuje. Dawał też do zrozumienia, że niejedno ma na sumieniu. Wreszcie zjawił się w oberży starszy wysoki mężczyzna. Miał oczy czarne jak węgle i lodowate spojrzenie.

Bardzo ostrożnie wypytał Siergieja o przeszłość, był ciekaw jego planów. Siergiej przedstawił mu całą listę popełnionych przestępstw, pomijając to, którego się rzeczywiście dopuścił: przerzut ludzi przez granicę. Zwrócił uwagę, że mają bardzo podobne głosy.

W końcu mężczyzna, który nadal nosił u boku szpicrutę, zapytał go, co potrafi.

Kapitan Rodan patrzył na niego podejrzliwie, zachowując milczenie.

– Nie obawiaj się. To, o czym mówimy, pozostanie między nami – dodał obcy.

– Robiłem już wszystko – odpowiedział wreszcie Siergiej. – Byłem kowalem, stangretem, stajennym, ogrodnikiem, zawodowym przestępcą… Niczego nie ukrywam. Nawet tego, że mam na karku policję, ale jak dotąd udaje mi się zawsze umknąć w porę. W moim mieście znam większość bandytów, ale nigdy jeszcze nikogo nie sypnąłem. Teraz jednak wpadłem w tarapaty, grunt pali mi się pod stopami, więc zrobiłem sobie małą pauzę tutaj, w tym zakątku gdzie diabeł mówi dobranoc.

– A skąd pochodzisz?

– O, nie, tego nie powiem. Musiałbym nie mieć rozumu.

Zarządca pogładził się po bokobrodach.

– Stajenny, powiadasz? Hm, mój pan potrzebuje właśnie stajennego. W dzisiejszych czasach niełatwo znaleźć ludzi, którym można by zaufać, a kilku straciliśmy…

Tak, wiem o tym, pomyślał Siergiej z ponurą satysfakcją.

– Ale ta praca wymaga zachowania dyskrecji – ciągnął zarządca. – Mój pan ma pod tym względem szczególne wymagania.

– Jak powiedziałem, umiem trzymać język za zębami. Ale ja nie podejmę byle jakiej pracy. Również wymagam dyskrecji.

Mężczyzna skrzywił się w wymuszonym uśmiechu. – Nikomu nie przyjdzie do głowy szukać cię we dworze.

Następnego dnia Siergiej dostał się do „pałacu cierpienia”.

Franciszka stała w zakratowanym oknie i spoglądała na swą wieżę połyskującą w słońcu. Kiedyś jako dziecko w przypływie rozpaczy próbowała do niej dotrzeć. Teraz odebrano jej nawet tę możliwość. Pilnowała jej żona Beli. Z tego więzienia nie było ucieczki.

Na początku stawiała zdecydowany opór, robiła wsrystko na przekór. Ale wtedy Bela rozwinął pejcz… Choć.nawet jej nie dotknął, poddała się zrezygnowana. Wciąż tkwił w niej lęk z czasów najwcześniejszego dzieciństwa.

W lustrze widziała, że bardzo pobladła i wychudła. Nie pozostało już nic z radości życia, którą odzyskała w niewielkiej górskiej zagrodzie. Dręczyła ją niewypowiedziana tęsknota za tym miejscem. Za Mirem, Iloną, Tajem, za końmi… i kapitanem Rodanem.

A taka była dla niego niedobra przez ostatni rok! Ponura, ciągle spięta. Ale nie mogła inaczej. Nie chciała, by odkrył, jak bardzo za nim tęskni. To było szaleństwo, zakazana miłość! Pragnęła znaleźć się w jego ramionach tak jak kiedyś, ale równocześnie przerażała ją jego męskość i dojrzałość. Trawiła ją gorączka, bała się, że Siergiej dostrzeże to w jej oczach i będzie nią pogardzał.

Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy to się zaczęło. Może kiedy po obiedzie kładła się obok niego na ławie? Opierała wtedy głowę na jego ramieniu, opowiadała mu różności i śmiała się. Wyczuwała ciepło jego ciała, on zaś delikatnie drapał ją za uchem, gwarząc o tym i owym. Kiedyś w takiej chwili przebiegł ją dziwny dreszcz, więc poderwała się ze śmiechem. A może wtedy, kiedy zachorowała i miała wysoką gorączkę? Niewiele pamięta, głównie to, że doświadczyła przemożnego pragnienia, by przytulić się do niego. Udało się jej jednak opanować. Ale tak naprawdę pojęła stan swych uczuć wówczas, gdy Siergiej został ranny i długo chorował. Pamięta, jak bardzo denerwowała go własna słabość. Było jej przykro, że nie pozwała sobie pomóc. Mogła tylko przygotowywać mu posiłki, nic więcej. Pamięta czułość i współczucie, jakie w niej wzbudził. Zrozumiała wówczas, że go kocha.

A później ten brzemienny w skutki pocałunek, w którym dała wyraz całej swej tęsknocie! Modliła się, by nigdy nie przypomniał sobie tej chwili. Po tym zdarzeniu czuła się jeszcze bardziej rozdarta. Teraz zaś nie zobaczy go już nigdy!

Dowiedżiała się wszystkiego – kim jest, dlaczego się tu znalazła i co zamierzają z nią zrobić. Bardzo nieprzyjemna rozmowa z fałszywą Franciszką nie pozostawiła jej żadnych złudzeń co do przyszłości. Pewną ulgę przynosiła jej świadomość, że kapitan Rodan nie dowiedział się o ślubie Franciszki Vardy z ojczymem.

Na pewno byłby przekonany, że to ona.

Franciszka zmarszczyła czoło. Z okna pokoju, w którym ją przetrzymywano, widziała narożnik budynku stajni. W pobliżu dostrzegła jakiegoś mężczyznę, który majstrował przy wozie i raz po raz ukradkiem spoglądał w jej okno. Nie widziała go dokładnie, bo przeszkadzały jej gałęzie, ale to chyba był ktoś nowy… Nagle jej twarz oblała się gorącem, serce podskoczyło w piersiach i zaczęło bić jak szalone. Obcy nachylił się nad kołem i wtedy ujrzała jego osobliwie jasne włosy…

Był wysoki, barczysty, ogorzały od słońca, a jego ruchy zdradzały zdecydowanie. Przypominał… Nie, nie może wpadać w histerię! Naraz mężczyzna odwrócił się, chwycił jakieś pręty i wtedy przez ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Potem znów pochylił się nad kołem.

Kapitan Rodan! Och, kapitanie Ródan! śpiewało jej w duszy. Ręce ześlizgnęły się z kraty i Franciszka opadła na łóżko. I chociaż twarz jej jaśniała radością, w piersiach poczuła bolesny ucisk. Starała się nie płakać. Bała się, że usłyszy ją żona Beli. Myślała gorączkowo, co mogłaby zrobić. Nic, uświadomiła sobie zdruzgotana, kompletnie nic. To on musi działać, a ona powinna jedynie uważać, by się nie zdradzić.

Zeby tylko nic mu się nie stało! Czy zdawał sobie sprawę ż niebezpieczeństwa?

Na pewno, kapitan Rodan wiedział wszystko. Upłynął przeszło rok od dnia, kiedy widziała go po raz ostatni. Ale ani przez chwilę nie przestawała o nim myśleć. Kiedy była dzieckiem, dbał o nią i pocieszał. Wtedy na weselu odwzajemnił jej pocałunek, ale przecież nie wiedział, co robi. A potem zapomniał o wszystkim. I dzięki Bogu! Przyjaciel z dziecinnych lat i kochanek z dziewczęcych marzeń stopił się w jedną postać. To właśnie wprawiało ją w zakłopotanie i czyniło tak bezradną. A nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć.

Bała się dłużej stać w oknie, a poza tym kapitan gdzieś zniknął. W jaki właściwie sposób mógłby jej pomóc? Nie miała pojęcia. Wpadła w misternie zastawioną sieć, nigdy się z niej nie wydostanie!

Następnego dnia znów go zobaczyła. Oprowadzał po parku ogiera, którego prawdopodobnie przygotowywano do ujeżdżenia. Podszedł tuż pod jej okno, ale nawet nie spojrzał w górę. Franciszka zrozumiała, o co mu chodzi. Miała w pokoju zeszyt, dostała go dla zabicia nudy. Pośpiesznie opisała najważniejsze wydarzenia, jakie rozegrały się we dworze, złoszcząc się na swój brak wykształcenia. Informacja była krótka i roiło się w niej od błędów, ale nim Siergiej okrążył park i ponownie zjawił się pod jej oknem, napisała co trzeba. W koszyku na przybory do szycia miała skórzane etui na igły. Z radością je poświęciła. Włożyła kartkę do środka i rzuciła przez okno. W chwilę później Siergiej doszedł do tego miejsca, zatrzymał konia, by obejrzeć mu kopyta, pochylił się i niezauważalnie wsunął etui do cholewki. Zrobił jeszcze jedno okrążenie, nie spojrzawszy ani razu w jej okno, a potem zaprowadził ogiera do stajni.

Franciszka odetchnęła z ulgą. Przekazała najważniejszą wiadomość: „Za dziesięć dni skończę dwadzieścia jeden lat”.

Właściwie sama była zdumiona faktem, że jest już taka dorosła. Pewnie dlatego, że dojrzewała z opóźnieniem. Ale jaki zdziwion3• będzie kapitan Rodan!

Загрузка...