ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Dokładny we wszystkim Tepes i w egzekucjach przestrzegał swoistej hierarchii: dla tureckiego agi, dowodzącego janczarami, przygotowano pal z pozłacanym ostrzem.


Przez pięć minut jechali w milczeniu, a Waluszek wyraźnie był urażony. Gusiew w końcu się poddał.

– Potem ci opowiem – obiecał. – Jeżeli wszystko odbędzie się tak, jak przewiduję. A jak się nie odbędzie – to tym bardziej.

– No, no… – Waluszek nieco odtajał i rzucił przewodnikowi kpiące spojrzenie z ukosa.

– Z pewnością opowiem. Przecież wiesz.

– Co niby wiem?

– Że opowiadam wszystko, co ci nie zaszkodzi. Albo wtedy, kiedy już nie może zaszkodzić.

– A może ja chcę.

– Żeby zaszkodziło?

– Uhmm… pół na pół.

– Widzicie go! Loszka, przyjacielu, błagam, wstrzymaj

– Znaczy, jak ze snajperką biegać, to: „Agencie Waluszek!”, a jak do wariatkowa się przejechać, to od razu: „Loszka, przyjacielu”?

Widząc, że Waluszek się nie wścieka i nie zamierza wyrywać z niego informacji kleszczami, Gusiew parsknął śmiechem.

– A w ogóle jak leci? – zapytał. – Życie rodzinne ci służy?

– Wspaniale. Kupiliśmy nareszcie odkurzacz.

– Waluszek! Skąd ty masz tyle forsy? Najpierw meble, potem „Porsche”, a teraz jeszcze luksusowe urządzenia domowe…

– Przecież to grosze!

– Ja chyba zbyt wiele piję – westchnął Gusiew i pogrążył się w rozmyślaniach.

– A czemuż sobie nie miałbyś wypić? – pocieszył go Waluszek. – Odkurzacz przecież już masz.

– Nie przeszkadzaj. Liczę. Robię zestawienie zysków i strat. Ejże!

Ostatni wykrzyknik odnosił się nie do pieniędzy, które Gusiewowi w istocie przeciekały przez palce z podejrzaną łatwością. „Dwudziestce siódemce” zajechała drogę czarna „Wołga” z kogutem na dachu, i runęła do przodu wbijając się klinem pomiędzy inne samochody, które pospiesznie zjeżdżały na bok, dając przejazd groźnemu użytkownikowi dróg.

– Zobaczyłeś numer? – Gusiew sięgnął po transiver.

– Zaraz… – Waluszek dodał gazu i „dwudziestka siódemka” rzuciła się w pościg za śmigającą przodem „Wołgą”. Przez przyćmione szkła nie sposób było zobaczyć, kto siedzi wewnątrz. – Widzisz? Solidne numery…

– Owszem. – Gusiew wezwał Centralny. – Losza, siądź mu na ogonie… Dyżurny? Tu Gusiew. Zdarzyło się coś niespodzianego… możemy się spóźnić z pół godziny. Nie, żadna tam siła wyższa, trzeba po prostu zrobić na kimś wrażenie. Uhm… żyj.

Waluszek dogonił Wołgę i siadł jej na ogonie. Czarny wóz nadal rozcinał strumień wozów – jechał już ponad setkę. Przed nimi pokazał się posterunek milicyjny.

Gusiew otworzył skrytkę i wysunął panel sterowania komputera, a na gibkiej taśmie – niewielką klawiaturę z płaskim, szarym monitorem. Wyłączywszy muzykę połączył się z serwerem oddziału i wszedł do bazy danych.

– O kurczę! – sapnął. – Numery rzeczywiście solidne. Zaraz zobaczysz, jak bohaterskie gliny oddadzą honory temu działaczowi, a nas zatrzymają. Więc przejeżdżamy przez posterunek zabezpieczenia ruchu drogowego numer czterdziesty dziewiąty… Loszka, podjedź bliżej. Udamy, że jesteśmy eskortą.

– Kto to jest? – zapytał Waluszek, posłusznie dopędzając „Wołgę”. Na szosie za miastem opancerzony ośmiocylindrowy potwór z widlastym ustawieniem cylindrów pod maską bez trudu zgubiłby „dwudziestkę siódemkę”. Ale w mieście przewaga mocy silnika nie za wiele znaczyła. No, w każdym razie na suchym asfalcie.

– Niedługo się dowiesz. – Gusiew mrugnął porozumiewawczo, jak spiskowiec do spiskowca.

Jak należało się spodziewać, milicjanci „Wołgę” przepuścili oddając jej honory, a „Żiguli” brakarzy postanowili na wszelki wypadek zignorować. Gusiew przełączył transiver na częstotliwość milicyjną.

– Posterunek numer czterdzieści dziewięć! – warknął w mikrofon. – Mówi starszy pełnomocnik ASB, Gusiew. Natychmiast w podskokach ma się u mnie zameldować naczelnik posterunku! Kapitanie! Z jakiej racji przepuściłeś przed sekundą tę „Wołgę”?! Sram na to, że minister! Jak mu tak spieszno, powinien był włączyć koguta i syrenę! I tak przez niego wszystkie wozy na szosie na słupy się prawie wspinają! Ja mu zaraz klamrę założę za takie numery! A potem on, bratku, twoją wątrobę na śniadanie każe sobie podać za to, żeś go nie osadził na miejscu, jasne?! Już on cię nauczy, co to znaczy walić gruchę na służbie! To wszystko, jesteś wolny!

Zasapany Gusiew schował transiver i wsunął panel kompa na miejsce.

– Kocham opieprzać nygusów – przyznał się. – Wymyślają rozmaite ograniczenia prędkości, a potem sami je naruszają…

– Jaki to minister? – zapytał Waluszek. – Bez jaj, jak go zamierzasz przyhamować, to najwyższa pora, żebyś mi powiedział.

– Minister informacji. Tyle, że jego bez koguta nie wożą. Tam z pewnością jest tylko szofer i jakaś damulka.

Gusiew nacisnął guzik na tablicy rozdzielczej. Spod maski rozległo się ogłuszające wycie, a z przodu rozjarzyły się czerwone ogniki.

– Agencja Socjalnego Bezpieczeństwa! – zagrzmiał Gusiew do mikrofonu. – Czarna „Wołga” zero-zero-sześć, natychmiast proszę się zatrzymać!

Na szosie nagle zrobiło się pusto, choć centrum miasta było o rzut beretem. Podczas minionych lat działalności brakarzy spokojni obywatele oduczyli się gapić na nadzwyczajne wydarzenia, a przyswoili sobie umiejętność natychmiastowego rozpływania się w powietrzu, gdy tylko gdzieś zapachniało prochem.

„Wołga” zakolebała się z boku na bok, ale szybkości nie zmniejszyła.

– Zajedź od lewej.

Gusiew opuścił boczną szybę i wyjął berettę. Waluszek przyparł „dwudziestkę siódemkę” do boku „Wołgi”.

– Nie lubię niezdecydowanych – mruknął Gusiew, kierując lufę w przyćmione okno rządowej maszyny.

Zorientowawszy się, że brakarze nie zamierzają żartować, „Wołga” zahamowała, jakby ją zaklinowało i natychmiast zjechała na pobocze. Waluszek zgodnie z instrukcją zablokował ją od przodu, wyjął igielnik i wyskoczył na zewnątrz. Gusiew tymczasem niespiesznie wysiadł, podszedł bliżej i nachylił się nad przednią szybą. Zajrzawszy do wnętrza zatrzymanego pojazdu, zobaczył utkwione w nim przestraszone oczy. Przednia szyba powoli osunęła się w dół. Była to bardzo gruba, pancerna szyba. Przed przypadkową, lecącą pod kątem kulą zabezpieczały salonik dodatkowe odbijacze.

– Działa za burtę – polecił Gusiew, zwracając się do mężczyzn na przednich siedzeniach.

Kierowca i goryl posłusznie wyrzucili na zewnątrz swoje pistolety. Tylne szyby wozu jak przedtem pozostały ciemne: „ministerialną” połowę salonu oddzielała od reszty wozu gęsta, czarna zasłona. Gusiew wiedział, że z przodu opuścić się jej nie da.

– Wyprowadzaj i układaj – polecił Waluszkowi, który tymczasem wetknął igielnik w ucho kierowcy. Podszedłszy do tylnych drzwi dał znak ręką: „Wychodzić!”

Żadnej reakcji. „No tak, tego typa stamtąd się nie wykurzy, dopóki nie pozapina portek” – pomyślał Gusiew.

Zatrzymani leżeli na pożółkłym już trawniku. Mieli szczęście, że dawno nie padał deszcz. Waluszek lekkimi kopnięciami zmusił ich do przyjęcia odpowiedniej postawy – brakarze nazywali to „nadawaniem kształtu”.

– Kto jest wewnątrz? – zapytał Gusiew.

– Minister informacji – burknął ochroniarz. – Z żoną. Gusiew parsknął śmiechem i wyjął zapasowy magazynek.

– Nie, mój drogi – powiedział. – Wcale nie z żoną.

Oczywiście, wewnętrzną przegrodę w samochodzie z łatwością można było przestrzelić na wylot. Gusiew jednak nie zamierzał nikogo wybrakowywać. Powtórzył gest, żądając, żeby ukryty za pancerzem wyszedł na zewnątrz. „Z pewnością dzwoni na Kreml. Albo od razu do naszego dyrektora. Następne zarządzenie dla całego Centralnego będzie brzmiało: „Odebrać Gusiewowi WSZYSTKO!” Ha-ha!”

Jakby wtórując jego myślom w kabinie „dwudziestki siódemki” zapiszczał sygnał wywołania. Osobiste radiotelefony brakarzy milczały – sygnał szedł z centrali operacyjnej. Co oznaczało, że spokojnie można go było olać.

– Zatkajcie uszy – poradził Gusiew obecnym. Odszedł na kilka kroków, wymierzył w okno tylnych drzwi „Wołgi” i zaczął naciskać spust tak szybko, jak tylko potrafił.

Piętnaście wystrzałów zlało się w jeden przeciągły ogłuszający huk – pistolet wypluł magazynek po chyba pięciu sekundach. Pancerne szkło przekształciło się w kaszę, Gusiew błyskawicznie zmienił magazynek, wprowadził nabój do komory i dopiero wtedy doszło do niego, czym właściwie strzelał przed chwilą.

Drzwi po lewej stronie „wołgi” otworzyły się nagle i na asfalt z dzikim wrzaskiem wypadły dwie osoby. Gusiew jednym skokiem frunął na bagażnik, a potem na dach i wymierzył w dół już nie pistolet – ten zdążył schować, żeby nie kusić licha – a igielnik.

Gruby minister o czerwonej, nalanej gębie siedział na ziemi i toczył wokół ogłupiałym spojrzeniem, trzymając w ręce wyrwaną „z mięsem” słuchawkę radiotelefonu. Rozdygotana dwudziestoletnia brunetka nie przestając wrzeszczeć zerwała się na nogi i skoczyła na drugą stronę szosy. Uniknąwszy szczęśliwym trafem bezpośredniej kolizji z przynajmniej dziesięcioma samochodami, wbiła się niczym taran w przydrożne zarośla i zostawiwszy na nich sporą część garderoby, znikła patrzącym z oczu.

Szkło bocznej szyby, które godnie spełniło swoje zadanie, wydało coś w rodzaju pełnego urazy i satysfakcji stęknięcia i opadło z chrzęstem, składając się w coś na kształt pakietu celofanu.

– No, ładnie… – stwierdził Waluszek.

Minister charczał i szeroko otwartymi ustami łapał powietrze, jak człowiek, którego zaraz trafi szlag. Słuchawkę przyciskał do piersi niczym najdroższy skarb. W samochodzie brakarzy dławił się piskiem głośnik łączności wewnętrznej.

Gusiew wsunął igielnik do kabury i zeskoczył na jezdnię. Chwyciwszy ministra za klapy podniósł go nie bez trudu i przycisnął plecami do jego wozu.

– Starszy pełnomocnik ASB, Paweł Gusiew! Następnym razem – grzmiał, wbijając rozwścieczony wzrok w wybałuszone świńskie oczka – kiedy zechcecie przekroczyć prędkość naruszając porządek oraz bezpieczeństwo na drodze i stwarzając niebezpieczną sytuację, macie przynajmniej włączyć koguta! Jasne?! I zatrzymujcie się natychmiast na żądanie Wybrakówki! Zrozumiałeś?! Nie, ty chyba niczego nie zrozumiałeś… Zdaje się, że za to… – Gusiew pociągnął nosem i pospiesznie się cofnął. – Krótko mówiąc, łaskawco, zapiszę wam ostrzeżenie. Powiadomienie otrzymacie pocztą rządową. Tfu!

Zostawiwszy ministra w spokoju, Gusiew obszedł pokiereszowaną „Wołgę”, rzucił spojrzenie ma przestraszonych lokajczyków ministra i machnął ręką.

– Wszyscy słyszeli? – zapytał. Kierowca i ochroniarz energicznie pokiwali głowami, co samo w sobie było niemałą sztuka, zważywszy, że leżeli w bardzo niewygodnej pozycji. – Wszyscy zrozumieli? No dobra, idźcie i wytrzyjcie tyłek swojemu panu. Biorąc pod uwagę okoliczności, obu wam daruję… po raz pierwszy i ostatni. Ale radzę zapamiętać lekcję. Jesteście wolni. Chodźmy, Loszka. Koniec spektaklu.

Brakarze wsiedli do swojego samochodu.

– I co, sfajdał się klient? – rzucił Waluszek, ruszając z miejsca.

– Uhm. – Gusiew kiwnął głową, ujął mikrofon radiostacji i zmarszczył z namysłem czoło.

– Czym strzelałeś? Przeciwpancernymi?

– Aha.

– Po co? Umyślnie?

– Ależ skąd! – Gusiew mimo woli podniósł głos. – Odczep się. Halo? Tu załoga „dwudziestki siódemki”, Gusiew. Kto wywołuje? Tak jest… Nie, nic szczególnego. Wielokrotne umyślne stworzenie niebezpiecznej sytuacji na drodze i złośliwa próba uniknięcia konsekwencji… Tak jest, uprzedzałem. A czego wy właściwie chcecie? Nie, mój łaskawco, to on niech się przede mną wytłumaczy. Synku, ty co, głuchego udajesz? Mówi Gusiew. Gusiew – Paweł Aleksandrowicz. A twój pieprzony minister jutro na czworakach się u mnie zamelduje. On ma teraz wobec mnie wielki dług. Jak wielki… opowiem osobiście dyrektorowi Agencji na poufnej rozmowie. Tak też zamelduj. To wszystko, bez odbioru. – Gusiew powiesił mikrofon na swoim miejscu i wyjął papierosy.

– Znaczy, mimo wszystko jesteś TYM Gusiewem – wymamrotał Waluszek. – Bardzo ciekawe.

– Wcale nie – odciął się Gusiew. – Nie jestem TYM Gusiewem. W ogóle nie jestem żadnym Gusiewem… i zostawcie wy mnie wszyscy samego choćby na minutę!!!

– Wyluzuj, Pe – odezwał się Waluszek. – Wisi mi, czy jesteś ten, czy tamten. I tak będę z tobą.

– Piękne dzięki – burknął Gusiew. – A znasz ty takie powiedzenie: „Na bezptasiu i dupa słowikiem”?

Waluszek chytrze zmrużył oczy, a Gusiewowi nagle zrobiło się raźniej i cieplej na sercu. Jego prowadzony miał bardzo bogatą mimikę. Drapieżnie spoglądać z ukosa, groźnie marszczyć brwi, uśmiechać się zjadliwie i ponuro ruszać szczęką umiał wprost zachwycająco. Każdy z tych grymasów był przy tym rodzajem autoparodii, zabawną demonstracją tego, jak rzeczywiście mógłby Waluszek wyglądać, gdyby się urodził krwiożerczym i ponurym typem.

„Po kiego czorta, chłopie, polazłeś pomiędzy brakarzy? – myślał Gusiew patrząc z ukosa na Waluszka. – Czyżby tak samo jak ja, żeby uciec od strachu przed życiem? Żeby samemu stać się chodzącym strachem? Błąd, przyjacielu, ogromny błąd! Nikt tego nie wie lepiej ode mnie. Dostatecznie wiele udawałem i grałem. Aż się zagrałem. Stałem się… diabli wiedzą, kim się stałem. A może ciebie to ominie? Ty jesteś przecież zupełnie inny, dla ciebie istnienie ASB to nie patologia, nie potworność, ale norma. Ty nie musiałeś się przełamywać, żeby pogodzić się z ojczyzną taką, jaką jest teraz – świadomie okrutną…”

– Więc nie jesteś słowikiem – zakonkludował Gusiew.

– Ale rad jestem, że pracujemy razem. Chociaż zajmujemy się jakimiś pierdołami. Ale i najgłupszymi pierdołami łatwiej i przyjemniej jest się zajmować w dobrej kompanii.

Waluszek uśmiechnął się zaraźliwie i skręcił w bulwar Gogola.

Загрузка...