Rozdział VIII

Następnego dnia rano Cassi wstała i ubrała się na długo przedtem, zanim usłyszała budzik w gabinecie Thomasa. Dzwonił bez przerwy. Zaniepokojona wpadła do gabinetu: Thomas spał w fotelu, tak jak go zostawiła w nocy.

– Thomas – zawołała potrząsając nim.

– C-co? – wyszeptał.

– Jest już za kwadrans szósta. Czy operujesz dziś rano?

– Myślałem, że idziemy na przyjęcie do Ballantine'ów – mruknął półgębkiem.

– Byliśmy tam już wczoraj wieczorem. Może zadzwoń, że jesteś chory! Nigdy nie brałeś wolnego dnia. Pozwól mi zadzwonić do Doris i zaproponować, żeby spowodowała odłożenie twoich operacji.

Chwiejąc się na nogach i trzymając za oparcie fotela, Thomas z trudem się podniósł.

– Nie trzeba, czuje się dobrze. – Mówił trochę niewyraźnie. – W rezultacie zmniejszenia mojego limitu godzin w sali operacyjnej nie będę w stanie wykonać wszystkiego w ciągu wielu tygodni. Niektórzy moi pacjenci już teraz zbyt długo czekają na operację.

– Wobec tego pozwól… – Uniósł rękę do góry tak szybko, że Cassi pomyślała, że ma zamiar ją uderzyć, ale on tylko gwałtownym ruchem rzucił się do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Po chwili usłyszała szum wody z prysznica. Kiedy pojawił się na dole w jadalni, był już w znacznie lepszej formie. Z pewnością połknął znów deksedrynę, pomyślała Cassi.

Szybko wypił szklankę soku pomarańczowego i filiżankę kawy, po czym ruszył w stronę garażu.

– Jeśli w ogóle wrócę do domu, to z pewnością bardzo późno, dlatego lepiej weź własny samochód – rzucił przez ramię.

Cassi jeszcze długo siedziała przy stole, zanim wyjechała do szpitala. – Po raz pierwszy – pomyślała – martwię się przede wszystkim o pacjentów Thomasa. Nie jestem pewna, czy w obecnym stanie w ogóle powinien operować.

Zanim dotarła do szpitala, podjęła decyzje w trzech sprawach, które zamierzała załatwić natychmiast po zakończeniu odprawy. Przede wszystkim musi ustalić termin operacji oka, następnie wziąć niezbędny urlop na czas operacji i rekonwalescencji, i wreszcie spotkać się z doktorem Ballantine'em w sprawie Thomasa. Ta ostatnia sprawa dotyczy nie tylko jej małżeństwa, ale i pracy całego szpitala.

Joan spostrzegła niezwykłe zaaferowanie Cassi, ale zanim miała okazję o to zapytać, Cassi powiedziała coś o wizycie u okulisty i wyszła pospiesznie przed zakończeniem odprawy.

Doktor Obermeyer przerwał natychmiast swoje zajęcia, gdy tylko usłyszał, kto się pojawił. Wyszedł z gabinetu z nieodstępną lampką u czoła, żeby przywitać Cassi.

– Mam nadzieję, że podjęłaś właściwą decyzję? – zapytał. Cassi skinęła głową twierdząco. – Chciałabym, żeby operacja odbyła się jak najszybciej. Im wcześniej, tym lepiej, gdyż lękam się, że mogę zmienić zdanie.

– Byłem przekonany, że to usłyszę – westchnął. – Muszę się przyznać, że sam zaplanowałem już twoją operację na pojutrze: czy nie masz nic przeciwko temu?

Cassi poczuła suchość w ustach, ale skinęła posłusznie głową.

– A więc wspaniale – powiedział Obermeyer z uśmiechem. – Nie przejmuj się niczym, wszystko będzie dobrze. Jutro już będziesz leżała w szpitalu.

– Jak długo nie będę mogła pracować? Muszę przecież coś powiedzieć swojemu szefowi.

– To zależy od tego, co się okaże w czasie operacji, ale myślę, że nie dłużej niż tydzień do dziesięciu dni.

– Tak długo? – jęknęła z zawodem Cassi. Myślała z zatroskaniem, co podczas jej nieobecności będzie się działo z jej pacjentami.

Po powrocie do biura Cassi zadzwoniła do doktora Ballantine'a – nie chciała odkładać tego spotkania w obawie, że opuści ją odwaga. Ballantine oświadczył, że za pół godziny będzie wolny i chętnie z nią porozmawia.

Po załatwieniu zwolnienia na czas choroby Cassi postanowiła wpaść jeszcze na patologię. Chciała powiadomić Roberta, że zdecydowała się na operację; spotkania z nim zawsze działały na nią kojąco. Nie zastała go jednak i powiedziano jej, że Robert już się położył do szpitala i oczekuje na operację. Przyjdzie jeszcze na krótko, żeby coś zjeść i będzie to prawdopodobnie jego ostatni posiłek w tym tygodniu.

Stojąc już przy windzie, przypomniała sobie sprawę Jeoffry'ego Washingtona. Wróciła do laboratorium i zapytała laborantkę o przezrocza. Odnalazła bez trudu negatywy, ale wyjaśniła, że tylko połowa slajdów została wykonana i że potrzebuje jeszcze przynajmniej dwóch dni. Dopiero jutro będzie mogła udostępnić jej cały zestaw. Cassi oznajmiła, że interesują ją tylko slajdy z przekrojem żyły, a te prawdopodobnie są już gotowe.

Tak było w istocie – leżały na samym wierzchu w teczce Jeoffry'ego Washingtona.

Cassi umieściła jeden z preparatów pod okularem mikroskopu Roberta. Widać było wyraźnie małą, pierścieniowatą załamaną strukturę wewnątrz różowej tkanki. Nawet przy niewielkim powiększeniu okularu mogła zauważyć coś dziwnego. Przyjrzała się lepiej i dostrzegła liczne małe, białe punkciki wypełniające wnętrze żyły. Przyjrzała się dokładnie ściankom żyły – wyglądały zupełnie normalnie. Nigdzie najmniejszego nawet śladu komórek powodujących zapalenie. Zastanawiała się, czy te małe białe plamki nie mogły powstać podczas sporządzania preparatu – niestety, to pytanie musiało pozostać bez odpowiedzi. Sprawdziła pozostałe slajdy i stwierdziła w nich obecność tych samych białych punkcików-plamek.

Cassi pokazała je laborantce, która również była tym zaskoczona. Postanowiła powiedzieć o nich Robertowi przy najbliższym spotkaniu. Gdy spojrzała na zegarek, uprzytomniła sobie, że już pora na rozmowę z Ballantine'em.

Doktor właśnie jadł kanapki, zapytał więc, czy Cassi życzy sobie, by sekretarka przyniosła jej coś z bufetu. Potrząsnęła głową przecząco: podekscytowana tematem rozmowy, nie miała na nic apetytu.

Zaczęła od gorących przeprosin za scenę na przyjęciu, ale doktor Ballantine przerwał jej oświadczając, że przyjęcie okazało się wielkim sukcesem i nikt już z pewnością nie pamięta o tamtym drobnym incydencie. Chciałaby mu wierzyć – niestety wiedziała, że tego rodzaju skandale towarzyskie głęboko zapadają w pamięć.

– Dziś rano rozmawiałem kilkakrotnie z Thomasem – powiedział Ballantine. – Widziałem się z nim przed operacją.

– Jak się zachowywał? – zapytała. Miała wciąż przed oczami obraz nieprzytomnego Thomasa w fotelu, a następnie potykającego się, gdy szedł do łazienki.

– Nienagannie. Zdaje się, że był w dobrym nastroju. Cieszę się, że wszystko wróciło do normy.

Niespodziewanie oczy Cassi napełniły się łzami: wcześniej obiecywała sobie, że się to już więcej nie powtórzy.

– No, no – uspokajał ją Ballantine. – Każdemu może się zdarzyć taka historia. To na skutek napięcia nerwowego. Nie przywiązuj zbyt wielkiej wagi do tego incydentu. Okoliczności, w jakich miał miejsce, tłumaczą go całkowicie. Być może nie usprawiedliwiają, ale na pewno tłumaczą. Wszyscy mówią, że zbyt wiele nocy spędza w szpitalu. Powiedz mi, moja droga, czy Thomas w domu zachowuje się zupełnie normalnie?

– Nie – odparła Cassi, opuszczając wzrok na spoczywające nieruchomo na kolanach ręce. Gdy raz zaczęła mówić, słowa popłynęły z jej ust potokiem. Opowiedziała, jak Thomas zareagował na wiadomość o oczekującej ją operacji oka i wyznała, że ich stosunki ostatnio były napięte, choć nie sądzi, by przyczyną była jej choroba. Thomas wiedział o jej cukrzycy jeszcze przed ślubem, a oprócz kłopotów z okiem stan jej zdrowia od tamtej pory nie uległ zmianie; nie uważa więc, by właśnie jej zdrowie było źródłem ostatnich nieporozumień.

Przerwała na chwilę; czuła, że oblewa się potem ze zdenerwowania.

– Jestem przekonana, że przyczyną nienormalnego zachowania się Thomasa jest fakt, że zaczął brać narkotyki. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie biorą od czasu do czasu deksedrynę lub tabletki nasenne, ale Thomas stanowczo ich nadużywa. – Przerwała, patrząc jakie wrażenie jej słowa wywarły na doktorze.

– Słyszałem o tym raz czy dwa – powiedział w zamyśleniu Ballantine. – Niedawno jeden ze stażystów zwrócił uwagę, że Thomasowi trzęsą się ręce; gdy o tym mówił, nie zauważył, że stoję obok i wszystko słyszę. O jakie właściwie narkotyki chodzi?

– Deksedrynę dla pobudzenia i percodan albo talwin – dla uspokojenia.

Doktor Ballantine podszedł do okna i spojrzał w kierunku znajdującego się naprzeciwko pokoju chirurgów. Gdy ponownie odwrócił się do Cassi, odchrząknął i odezwał się ciepłym głosem:

– Dostępność narkotyków stanowi wielką pokusę dla każdego lekarza, zwłaszcza jeśli jest tak przepracowany jak Thomas. – Powiedziawszy to, Ballantine cofnął się za biurko i usadowił w fotelu.

– Ale dostępność to tylko jedna strona medalu. Drugą stanowi fakt, że wielu lekarzy uważa przyjmowanie narkotyków za rzecz naturalną. Przez cały dzień troszczą się o innych, sądzą więc, że zasługują na wsparcie i pokrzepienie sił; tego właśnie szukają w narkotykach lub alkoholu. To zwykła historia. Ponieważ przyzwyczajeni są decydować samodzielnie, nie szukają pomocy u innych lekarzy i leczą się sami.

Słuchając Ballantine'a, który przyjął jej rewelacje o Thomasie z takim spokojem Cassi czuła, jak ciężar spada jej z serca. Po raz pierwszy od kilku dni poczuła przebłysk optymizmu.

– Najważniejsze, żeby to wszystko, o czym mówiliśmy, pozostało wyłącznie między nami – oświadczył Ballantine. – Wszelkie plotki mogą zaszkodzić zarówno twojemu mężowi, jak i szpitalowi. Zamierzam przeprowadzić dyplomatyczną rozmowę z Thomasem, a potem zobaczymy co dalej. W oparciu o swoje doświadczenie życiowe mogę cię zapewnić, że problemy Thomasa nie są tak groźne, jak sądzisz. Jest po prostu trochę przepracowany.

– Czy pan nie obawia się o jego pacjentów? – zapytała Cassi. – Czy obserwował go pan ostatnio podczas operacji?

– Nie – przyznał Ballantine. – Ale gdyby coś było nie tak, z pewnością bym o tym wiedział.

Nie było to zbyt przekonywające.

– Znam Thomasa już od siedemnastu lat – dalej uspokajał Cassi Ballantine. – Gdyby coś się działo, doniesiono by mi o tym.

– W jaki sposób ma pan zamiar podjąć ten temat? – zapytała. Ballantine wzruszył ramionami. – Mam wyostrzony słuch.

– Oczywiście, pan nikomu nie wspomni o naszej rozmowie? – upewniła się Cassi.

– Wykluczone – oświadczył Ballantine.

Z bukietem zakupionych w szpitalnej kwiaciarni irysów Cassi szła korytarzem na osiemnastym piętrze, szukając pokoju 1847. Drzwi były uchylone. Lekko zastukała i zajrzała do środka. W pokoju było tylko jedno łóżko, a na nim leżał ktoś po oczy przykryty prześcieradłem: widać było, że trzęsie się ze strachu.

– Robercie! – roześmiała się Cassi. – Co u licha…

Robert wyskoczył z łóżka ubrany w piżamę. – Zauważyłem wcześniej, że idziesz – tłumaczył. Spostrzegłszy kwiaty, zapytał: – To dla mnie?

Cassi podała mu bukiet. Włożył go do dzbana z wodą i postawił na nocnej szafce przy łóżku.

Rozglądając się po pokoju spostrzegła, że stoi tu już około tuzina bukietów.

– Kwiatów jak na pogrzebie – zauważył Robert.

– Nie lubię tego rodzaju dowcipów – powiedziała Cassi ściskając go. – Kwiatów nigdy nie za dużo. Świadczą o tym, że masz wielu przyjaciół. – Usiadła w nogach łóżka.

– Nigdy dotąd nie byłem pacjentem w szpitalu – rzekł Robert, przysuwając sobie krzesło jakby to on był gościem. – Nie podoba mi się to. Czuję się tu bezbronny.

– Musisz się przyzwyczaić – stwierdziła Cassi. – Mnie czeka to samo.

– Chodzi o to, że ja za dużo wiem o tym wszystkim – tłumaczył Robert. – Muszę ci wyznać, że jestem przerażony. Z pewnością przed operacją będę musiał otrzymać podwójną dawkę środków nasennych, inaczej nie zasnę.

– Jeszcze kilka dni temu dziwiłbyś się, gdyby ktoś tak mówił.

– Łatwo się dziwić, kiedy się jeszcze nie leży na szpitalnym łóżku – Robert uniósł do góry rękę z umocowaną plastykową tabliczką. – Teraz jestem tylko numerem statystycznym.

– Być może będzie ci raźniej, gdy powiem, że mnie też zachęciłeś. Od jutra również będę pacjentką tego szpitala.

Na twarzy Roberta odmalowało się współczucie. – Jestem rzeczywiście bardzo niemądry. Boję się usunięcia dwóch zębów, kiedy ciebie oczekuje operacja oka.

– Operacja zawsze jest operacją – zauważyła Cassi.

– Sądzę, że postąpiłaś bardzo słusznie. Mam przeczucie, że twoja operacja zakończy się stuprocentowym sukcesem.

– A jak wyglądają twoje szansę? – zapytała Cassi.

– Hm… fifty-fifty – odparł Robert ze śmiechem. – Słuchaj, chcę ci coś pokazać.

Wstał, podszedł do nocnej szafki, wyjął papierową teczkę i usiadł na łóżku obok Cassi. – Przy pomocy komputera zestawiłem dane dotyczące wszystkich przypadków SSD. Na ich podstawie doszedłem do kilku interesujących wniosków. Przede wszystkim stwierdziłem – zgodnie z twoim przypuszczeniem – że wszystkie dotyczą pacjentów, którzy mieli podłączoną kroplówkę. Dalej, że w ciągu ostatnich dwóch lat chodziło wyłącznie o pacjentów, których stan nie budził obaw – innymi słowy, których śmierci nikt nie oczekiwał.

– O Boże! – zawołała Cassi. – I co jeszcze?

– Spośród wszystkich przypadków SSD wyodrębniłem przy pomocy komputera kilka, w których pacjenci nie przechodzili wcześniej operacji, w ich liczbie przypadek Sama Stevensa. Ten ostatni zmarł nieoczekiwanie podczas cewnikowania serca. Był niedorozwinięty umysłowo, ale znajdował się w dobrej kondycji fizycznej.

– Czy on również miał kroplówkę? – zapytała Cassi.

– Tak – potwierdził Robert.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

– Wreszcie – ciągnął Robert – komputer wskazał, że zdecydowana większość przypadków śmiertelnych dotyczy mężczyzn i – co jest wręcz kuriozalne – o skłonnościach homoseksualnych!

Cassi uniosła wzrok znad papierów, które przeglądała i spojrzała z zainteresowaniem na Roberta. Dotąd między nimi nie było nawet wzmianki o homoseksualizmie; nie miała ochoty podejmować tego tematu.

– Byłam dziś rano na oddziale patologii – powiedziała zmieniając temat. – Nie zastałam już tam ciebie, ale przy okazji obejrzałam kilka slajdów dotyczących Jeoffry'ego Washingtona. Na preparatach żyły, do której była podłączona kroplówka, spostrzegłam małe białe punkciki. Najpierw pomyślałam, że są to artefakty, ale potem stwierdziłam, że występują na wszystkich slajdach z wyjątkiem jednego. Czy sądzisz, że to może mieć jakieś znaczenie?

Robert zwilżył wargi językiem. – Nie – odpowiedział w końcu. – To niczego nie wyjaśnia. Można myśleć o jednym: do roztworu dwuwęglanu przypadkowo dostało się trochę wapnia, co spowodowało powstanie osadu, który jednak powinien być widoczny w butelce, a nie w żyle. Oczywiście, osad mógł się dostać do żyły z butelki, ale wtedy byłby widoczny w butelce gołym okiem. Być może przyjdzie mi jeszcze coś innego do głowy, gdy sam zobaczę preparaty. Ale dajmy już spokój tym przykrym sprawom. Powiedz mi lepiej coś o wczorajszym przyjęciu. Co włożyłaś na siebie?

Cassi opisała ubiegły wieczór w samych superlatywach. Przemilczała wszystkie przykre wydarzenia. Ale dlaczego Robert nie zauważył jej zaczerwienionych oczu? Zawsze był taki spostrzegawczy! Ale to chyba zrozumiałe – miał uwagę zaprzątniętą operacją. Obiecała, że odwiedzi go nazajutrz i wyszła, zanim uległa pokusie zwierzenia się ze swych kłopotów.

Larry Owen czuł się jak struna fortepianu napięta do ostatnich granic. Thomas Kingsley spóźnił się nieco tego ranka, a w dodatku był wściekły, że Larry czekał z otwarciem klatki piersiowej pacjenta na jego przybycie. I choć Larry wykonał swoje zadanie z rekordową szybkością, zły humor Thomasa nie uległ poprawie. Wszystko go denerwowało: Larry nie powinien był czekać z otwarciem chorego, pielęgniarki podawały mu nie te instrumenty, stażyści nie przygotowali należycie operacji, a anestezjolog okazał się niekompetentnym sukinsynem. Kiedy podano mu niewłaściwe pudełko z igłami, rzucił je o ścianę z taką siłą, że przełamało się na pół.

Larry już wcześniej przewidywał taką sytuację. Od początku zorientował się, że Thomas jest dzisiaj w złej formie z powodu skrajnego wyczerpania. Nie miał zwykłej płynności ruchów, formułował błędne konkluzje. I co najważniejsze – trzęsły mu się ręce. Larry sam omal nie dostał ataku serca, gdy obserwował, jak Thomas pochylony nad sercem z ostrą jak brzytwa igłą próbował przyszyć maleńki kawałek żyły odpiszczelowej do drobniutkiego naczynia wieńcowego.

Nie spełniły się oczekiwania Larry'ego, że drżenie rąk chirurga ustąpi w miarę upływu czasu. Na odwrót – wzrastało coraz bardziej.

– Może ja to zeszyję? – proponował kilkakrotnie. – Z mojego miejsca mam chyba lepszą widoczność.

– Jeśli będę potrzebował pańskiej pomocy, sam o nią poproszę – ciągle odpowiadał Kingsley.

W ten sposób przebrnęli przez dwa bypassy, wykonane w miarę prawidłowo. Trzecim pacjentem tego dnia był trzydziestoośmioletni mężczyzna, ojciec dwojga małych dzieci. Larry otworzył klatkę piersiową pacjenta i czekał, aż Thomas przyjdzie z pokoju chirurgów. Czuł narastanie własnego pulsu, zaczął się pocić. Kiedy w końcu Kingsley pojawił się w drzwiach sali, Larry poczuł ścisk żołądka.

Początkowo wszystko szło w miarę gładko, chociaż drżenie rąk operującego nie ustępowało, a stopień opanowania był nawet niższy. Cały zespół, rozgrzany sukcesem poprzednich dwóch operacji, czuwał nad przebiegiem tej trzeciej. Najtrudniejsze zadanie przypadło w udziale Larry'emu, który usiłował wyprzedzać każdy błędny ruch Thomasa i robić za niego wszystko, na co mu tamten pozwalał. Prawdziwy problem powstał dopiero wtedy, gdy przystąpili do przyszywania bypassów. Larry nie mógł już na to patrzeć, odwrócił więc głowę, gdy Thomas przybliżył igłę do serca.

– Do diabła! – zawołał Thomas.

Larry poczuł nagle, że żołądek podchodzi mu do gardła, gdy zobaczył jak chirurg odrywa rękę od operowanego miejsca z igłą wbitą we wskazujący palec. Jednocześnie odruchowo szarpnął jeden z cewników odprowadzających krew pacjenta do płucoserca. Rana natychmiast wypełniła się krwią, która nasączyła sterylne tampony i zaczęła kapać na podłogę. Desperackim ruchem Larry zanurzył rękę w ranie i zaczął szukać na ślepo klamry szwu spinającego główną żyłę. Na szczęście trafił na nią od razu. Delikatnie wzmocnił jej ucisk, zmniejszając upływ krwi.

– Gdyby wszystko zostało należycie przygotowane, coś takiego nie mogłoby się zdarzyć – wściekał się Thomas, wyciągając igłę z palca i rzucając ją na podłogę.

Odszedł od stołu operacyjnego i zajął się swoim palcem.

Tymczasem Larry'emu udało się usunąć krew z rany. Włączając ponownie cewnik płucoserca zastanawiał się, co teraz należy uczynić. Thomas nie powinien już dalej operować, jeśli nie miał zamiaru popełnić zawodowego samobójstwa. Wreszcie Larry poczuł, że dłużej nie wytrzyma napięcia. Zabezpieczywszy operowane miejsce, odszedł od stołu operacyjnego i zwrócił się do Thomasa, któremu pielęgniarka pomagała założyć rękawice.

– Przepraszam pana, doktorze Kingsley – oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu – to był dla pana bardzo trudny dzień. Nie jesteśmy już na balu. Jest pan bardzo zmęczony. Przejmuję tę operację od pana. Proszę nie zakładać rękawic.

Przez chwilę Larry'emu zdawało się, że Thomas ma zamiar go uderzyć – mówił jednak dalej: – Pan wykonał tysiące takich operacji. Nikt pana nie będzie obwiniał za to, że na skutek zmęczenia jednej z nich pan nie skończy.

Thomas zaczął drżeć, po czym – ku zdziwieniu i uldze Larry'ego – rzucił rękawice i wyszedł.

Larry westchnął i wymienił spojrzenia z panną Goldberg. – Zaraz wracam – zwrócił się do operującego zespołu. Z rękawicami na dłoniach wyszedł z sali. Miał nadzieję, że spotka któregoś z chirurgów serca i odetchnął, gdy ujrzał George'a Shermana wychodzącego właśnie z sali numer 6. Larry wziął go na stronę i wszystko mu spokojnie opowiedział.

– Chodźmy – powiedział George. – To, co się tu wydarzyło, nie powinno się wydostać poza salę operacyjną. To mogło się przydarzyć każdemu z nas, a gdyby ludzie dowiedzieli się o tym, byłaby to katastrofa nie tylko dla Kingsleya, ale i dla całego szpitala.

– Jasna sprawa – odparł Larry.

Thomas był bardziej rozgniewany niż kiedykolwiek przedtem. Jak Larry śmiał powiedzieć, że on jest zbyt zmęczony, żeby kontynuować operację? To, co się wydarzyło, wydawało mu się koszmarem. Właśnie w obawie przed tego rodzaju sytuacją wziął wcześniej tabletkę nasenną. Był całkowicie pewien, że jest w stanie operować i gdyby nie to, że tak bardzo wstrząsnęła nim niewierność Cassi, nie musiałby opuścić sali operacyjnej przed czasem. Jak oszalały wpadł do pokoju chirurgów i chwycił słuchawkę telefoniczną. Zadzwonił do Doris, żeby upewnić się, że nie ma do niego pilnych spraw, i poprosić o przełożenie wszystkich dzisiejszych wizyt popołudniowych na dzień następny.

Czuł, że nie byłby dziś w stanie rozmawiać z pacjentami. Doris już miała odłożyć słuchawkę, gdy nagle przypomniała sobie, że dzwonił doktor Ballantine i prosił, aby Thomas do niego wstąpił.

– Czy wiesz, czego chciał? – dopytywał się Thomas.

– Nic mi nie powiedział – odrzekła Doris. – Pytałam go, o jaką sprawę chodzi, na wypadek gdybyś musiał zabrać z sobą teczkę jakiegoś pacjenta: odpowiedział, że po prostu chciałby się z tobą zobaczyć.

Thomas uprzedził dyżurną pielęgniarkę, że gdyby był do niego telefon, będzie u doktora Ballantine'a. Dla uspokojenia, a także w związku z rosnącym bólem głowy, wziął kolejną tabletkę percodanu. Narzucił na siebie biały fartuch laboratoryjny i udał się do szefa oddziału, zastanawiając się po drodze, czego może od niego chcieć. Nie przypuszczał, żeby chodziło o scenę z Shermanem na przyjęciu, ani o epizod z Larrym Owenem. Sprawa musi dotyczyć oddziału kardiochirurgii w ogóle. Przypomniał sobie dziwną uwagę członka zarządu szpitala na przyjęciu i doszedł do wniosku, że Ballantine prawdopodobnie chce go wprowadzić w swoje plany. Być może myśli już o odejściu na emeryturę i pragnie z nim omówić przekazanie mu spraw oddziału.

– Dziękuję, że przyszedłeś – powiedział Ballantine, kiedy Thomas już usadowił się naprzeciwko niego w fotelu. Robił wrażenie skrępowanego, Thomas pochylił się więc ku niemu.

– Sądzę, że powinniśmy porozmawiać ze sobą szczerze – zaczął w końcu Ballantine. – Mogę cię zapewnić, że nic nie wydostanie się poza ściany tego pokoju.

Thomas założył nogę na nogę; spoczywająca na podłodze noga zaczęła wybijać rytmiczne tempo.

– Mówi się w szpitalu, że nadużywasz narkotyków.

Noga Thomasa zastygła w bezruchu. Ból głowy stał się nie do zniesienia. Mimo narastającego gniewu, jego twarz pozostała nadal pokerowa.

– Chciałbym, żebyś mnie zapewnił, że sprawa nie wykracza poza przyjęte zwyczajowo granice – oświadczył Ballantine.

– Jakich to narkotyków podobno nadużywam? – zapytał Thomas, usiłując za wszelką cenę nad sobą zapanować.

– Chodzi o deksedrynę, percodan i talwin – odparł Ballantine. – Specyfiki raczej dość pospolite.

Mrużąc oczy, Thomas obserwował twarz Ballantine'a. Nie znosił protekcjonalnego sposobu bycia szefa. Fakt, że ten ograniczony bufon występował w tej chwili w roli sędziego, doprowadzał go do szału. Na szczęście przyjęty przed spotkaniem percodan zaczął już działać uspokajająco.

– Chciałbym wiedzieć, kto rozpowiada o mnie takie kłamstwa – zapytał z pozornym spokojem.

– To nie jest ważne. Jakie to ma znaczenie…

– Dla mnie to ważne – przerwał mu Thomas. – Jeśli ktoś zajmuje się tego rodzaju złośliwymi plotkami, powinien ponieść za to odpowiedzialność. Spróbuję zgadnąć: George Sherman.

– Na pewno nie – odparł Ballantine. – Ale przypomniałeś mi coś: rozmawiałem z George'em o tym godnym pożałowania incydencie podczas przyjęcia. Był zaszokowany twoimi oskarżeniami.

– Wiem dobrze, co mówię – stwierdził Thomas. – Wszystkim wiadomo, że George chciał się żenić z Cassi, zanim ja ją poznałem. Potem oboje korzystali z tego, że wiele nocy spędzałem w szpitalu…

Ballantine przerwał mu stanowczo: – To, co mówisz, nie brzmi wcale przekonująco. Czy nie sądzisz, że przesadziłeś w tej sprawie?

– Ani trochę – odparł Thomas zdejmując nogę z kolana i stawiając energicznie stopę na podłodze. – Sam miałeś okazję zobaczyć ich razem na przyjęciu.

– Widziałem tylko piękną kobietę, zainteresowaną wyłącznie swoim mężem. Jesteś szczęściarzem, Thomas. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Cassi jest wyjątkowa.

Thomas miał ochotę wstać z fotela i wyjść, ale Ballantine nie przestawał mówić.

– Uważam, że zbyt dużo pracujesz. Co w ten sposób chcesz osiągnąć? Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz brałeś wolny dzień.

Thomas chciał coś powiedzieć, ale Ballantine nie pozwolił mu dojść do słowa.

– Każdy potrzebuje trochę wypoczynku. Poza tym masz przecież określone zobowiązania wobec swojej żony. Wiem, że czekają operacja oka. Z pewnością potrzebuje, byś poświęcił jej więcej uwagi.

Thomas był już pewien, że Ballantine rozmawiał z Cassi. Chociaż to niewiarygodne, musiała mu się zwierzyć ze swoich podejrzeń. Nie dość, że zaalarmowała matkę, poszła też do jego zwierzchnika. Nagle uświadomił sobie, że Cassi może go zniszczyć. Może zburzyć jego z trudem budowaną karierę, której poświęcił całe życie.

Na szczęście dla Thomasa jego instynkt zachowawczy był silniejszy niż gniew – dzięki temu potrafił zachować trzeźwość umysłu. Tymczasem Ballantine kończył swój wywód.

– Proponuję, żebyś wziął teraz urlop, na który uczciwie zapracowałeś.

Najwidoczniej szefowi chodziło o pozbycie się go na pewien czas ze szpitala, żeby ułatwić zadanie tym, którzy chcą objąć jego limit czasu w sali operacyjnej. Nie zdradzając swoich prawdziwych uczuć, Thomas spróbował się uśmiechnąć.

– Cała ta sprawa jest jednym wielkim nieporozumieniem – spokojnie zaprotestował. – Być może pracowałem trochę za dużo, ale to dlatego, że pracy jest wiele. Co się tyczy Cassandry, mam zamiar poświęcić jej więcej czasu, gdy już będzie leżała w szpitalu. Ale wyłącznie od Obermeyera zależy sposób rozwiązania problemu jej siatkówki.

Tym razem Ballantine chciał coś wtrącić, ale Thomas ciągnął nie przerywając:

– Ja wysłuchałem ciebie do końca, teraz ty mnie wysłuchaj – powiedział. – Jeśli chodzi o zarzut, że nadużywam narkotyków, to wiesz dobrze, że nie piję kawy. Za to od czasu do czasu biorę deksedrynę, która wcale nie działa silniej. Tyle tylko, że nie można rozpuścić jej w mleku ani w śmietance. Zgadzam się, że społeczne implikacje przyjmowania deksedryny mogą być szkodliwe, zwłaszcza jeśli ktoś ją traktuje jako ucieczkę od życia, w moim jednak przypadku chodzi wyłącznie o zachowanie sprawności psychofizycznej podczas pracy. Co się tyczy z kolei percodanu i talwinu – tak, biorę je czasem, dlatego że od młodości miewam migreny. Nie zdarza się to często, ale jeśli już, to najbardziej skutkują percodan albo talwin. I jeszcze chcę coś zaproponować: byłbym rad, gdybyś ty lub ktoś z personelu rejestrował co, komu i w jakich ilościach przepisuję.

Thomas usiadł i założył ręce, bo wciąż mu drżały.

– Muszę przyznać – odezwał się Ballantine z widoczną ulgą – że to, co mówisz, brzmi bardzo rozsądnie.

– Wszyscy dobrze wiemy, że każdy z nas bierze pigułkę od czasu do czasu – dodał Thomas.

– To prawda – zauważył Ballantine – źle jednak, kiedy lekarz traci rachubę przyjętych tabletek.

– Wtedy rzeczywiście można mówić o nadużywaniu narkotyków – stwierdził Thomas. – Jeśli chodzi o mnie, biorę nie więcej niż dwie na dobę, i to tylko w dni, kiedy mam migrenę.

– Prawdę mówiąc, trochę odetchnąłem. Muszę ci wyznać, że byłem zaniepokojony. Zbyt dużo pracujesz i nalegam, żebyś wziął urlop.

Wiem, o co tu chodzi naprawdę, myślał Thomas.

– I zawsze pamiętaj – kontynuował Ballantine – że cały nasz oddział życzy ci jak najlepiej. Jesteś przecież jego filarem.

– To brzmi uspokajająco – stwierdził Thomas. – Przyznaj, że to Cassandra powiedziała ci o tych pigułkach – zauważył rzeczowym tonem.

– Nieważne, kto to uczynił – odparł Ballantine podnosząc się z fotela. – Szczególnie w sytuacji, gdy rozproszyłeś moje obawy.

Teraz Thomas nie miał już najmniejszych wątpliwości, że to sprawka Cassi. Musiała zajrzeć do biurka i znaleźć fiolki. Czuł narastającą wściekłość.

Zacisnął pięści i wstał. Bezgranicznie pragnął samotności. Podziękował Ballantine'owi za troskę i pożegnał się, a następnie szybko wyszedł z gabinetu.

Ballantine patrzył w ślad za Thomasem. Był teraz spokojniejszy o niego, choć nie do końca przekonany. Wciąż miał przed oczami scenę na wczorajszym przyjęciu. No i te uparcie powtarzane plotki wśród personelu szpitalnego. A on nie chciał mieć kłopotów z Thomasem, przynajmniej obecnie. Obawiał się, że mogą zniszczyć wszystkie jego plany.

Kiedy otwarły się drzwi do poczekalni, Doris szybko schowała powieść do szuflady, zamykając ją jednym sprawnym ruchem. Na widok Thomasa zebrała z biurka notatki z przeprowadzonych w ciągu dnia rozmów telefonicznych i podniosła się z fotela. Spędziła całe popołudnie w samotności, była więc szczęśliwa, że przyszedł.

Tymczasem Thomas zachowywał się jakby Doris była jednym z mebli. Ku jej zdumieniu nawet się nie odezwał. Chciała go ująć za ramię, ale nie zdążyła – przeszedł obok niej jak lunatyk. Podążyła za nim do gabinetu.

– Dzwonił doktor Obermeyer i…

– Nie chcę o niczym słyszeć – głos jego kipiał gniewem. Doris przestąpiła przez próg – chciała koniecznie przekazać Thomasowi wszystkie informacje.

– Wynoś się stąd! – wrzasnął. Przerażona cofnęła się, a Thomas z całej siły trzasnął drzwiami przed jej nosem.

Nareszcie mógł wyładować wściekłość, którą cały czas hamował podczas rozmowy z Ballantine'em. Rozejrzał się po gabinecie, szukając odpowiedniego przedmiotu. Chwycił z biurka wazon – prezent od Cassi z okazji zaręczyn – i roztrzaskał go o podłogę. Widok skorup trochę go rozluźnił. Wyciągnął z biurka szufladę, chwycił fiolkę z percodanem: wydobył z niej kilka pigułek, zażył jedną, resztę włożył z powrotem; wyszedł do łazienki po szklankę wody.

Po powrocie schował fiolkę do szuflady. Powoli zaczął się uspokajać, ale nielojalność Cassi nie dawała mu spokoju. Czyżby nie rozumiała, że uprawianie zawodu chirurga jest dla niego tym, co najbardziej w życiu ceni? Jak mogła być tak okrutna i narazić jego karierę zawodową? Najpierw poszła do jego matki – jedynej osoby, z którą się bardzo liczy, potem był George, a teraz Ballantine, szef oddziału. Tego nie może tolerować. Bardzo ją kochał, gdy się pobrali. Była słodka, subtelna i taka mu oddana. Dlaczego teraz postanowiła go zniszczyć? Nie może do tego dopuścić. Musi…

Nagle Thomasa olśniła myśl, że to wszystko jest chyba na rękę Ballantine'owi. Przez pewien czas miał uczucie, że Ballantine i Sherman coś knują. Być może, wszystko to stanowi część planu unicestwienia go.

Znowu poczuł przypływ strachu. Powinien coś uczynić… ale właściwie co?

Najpierw powoli, a potem coraz szybciej zaczął układać pewien plan. Teraz już wiedział, co uczyni.

Wciąż pod wrażeniem rozmowy z Thomasem, Ballantine postanowił zajrzeć do sali operacyjnej z nadzieją, że spotka tam George'a. Na pewno Sherman nie posiada talentu Thomasa, jest jednak zdolnym chirurgiem i sprawnym administratorem. Był lubiany przez personel szpitala i Ballantine zastanawiał się nawet, czy to nie on właśnie powinien zostać jego następcą. Co prawda zarząd szpitala przez dłuższy czas widział na tym stanowisku Kingsleya, ale teraz Ballantine miał wątpliwości co do słuszności takiego wyboru.

Niestety, George był zajęty przy stole operacyjnym, co zdziwiło Ballantine'a. Miał nadzieję, że nic złego się nie stało. Wiedział, że tego ranka George ma tylko jedną operację i fakt, że o tej porze jeszcze się tu znajduje, nic dobrego nie wróżył.

Ballantine postanowił więc odwiedzić Cassi na Clarkson 2. Nie był całkowicie pewien rezultatu rozmowy z Thomasem, chciał ją jednak choć trochę uspokoić.

Od wielu lat pracował w tym szpitalu, jednak nigdy dotąd nie był w tej jego części. Miał wrażenie, że otacza go zupełnie inny świat.

Pod wielu względami oddział psychiatrii przypominał nie szpital, a raczej hotel drugiej kategorii. Z sali klubowej dochodziły dźwięki fortepianu i głos spikera telewizyjnego. Nie słychać było typowych odgłosów szpitalnych, takich jak syczenie respiratora czy charakterystyczny brzęk butelki z kroplówką. Najbardziej jednak niezwykłe było to, że wszyscy byli ubrani w swoje "cywilne" stroje, w rezultacie czego Ballantine nie był w stanie odróżnić personelu szpitalnego od pacjentów. Chciał odszukać Cassi, lecz obawiał się, że trafi na kogoś innego. Jedynym miejscem, którego autentyczności mógł być pewien, był pokój pielęgniarek; tam więc skierował kroki.

– Czym mogę służyć? – zapytała go wysoka i elegancka czarna dziewczyna; z identyfikatora na piersi mógł odczytać jej imię: "Roxane".

– Szukam doktor Cassidy – odpowiedział nieśmiało.

Zanim Roxane zdążyła odpowiedzieć, Cassi pojawiła się w drzwiach sąsiedniego pokoju.

– Doktor Ballantine! Co za niespodzianka! – zdziwiła się. Ballantine miał znowu okazję podziwiać jej delikatnie rzeźbioną twarz. Trzeba być niespełna rozumu, żeby mając taką żoną spędzać noce w szpitalu, pomyślał o Thomasie.

– Czy masz chwilę czasu? – zapytał.

– Oczywiście. Może pójdziemy do mojego biura?

– Możemy porozmawiać tutaj – powiedział Ballantine, wskazując pusty pokój obok.

Cassi odsunęła na bok leżące na biurku papiery. – Właśnie byłam zajęta pisaniem informacji o moich pacjentach dla lekarzy, którzy mnie będą zastępowali – wyjaśniła.

Ballantine skinął głową. – Wpadłem tutaj, żeby ci powiedzieć, że rozmawiałem już z Thomasem, chyba z pozytywnym skutkiem. Wyjaśniliśmy coś sobie wzajemnie; przyznał, że bierze od czasu do czasu deksedrynę dla podtrzymania sprawności umysłu, a jednocześnie przekonał mnie, że inne środki przyjmuje tylko w przypadku migreny.

Cassi wysłuchała go w milczeniu. Wiedziała, że od lat chłopięcych Thomas nigdy nie cierpiał na migrenę.

– A więc głowa do góry – stwierdził sentencjonalnie Ballantine. – Zajmij się teraz wyłącznie swoim okiem i nie martw się o męża. Zaproponował nawet, żeby ktoś z personelu prowadził rejestr jego recept.

Wstał z miejsca i poklepał Cassi po ramieniu.

Cassi bardzo chciała podzielać jego optymizm, ale to ona, a nie doktor widziała zwężone źrenice Thomasa i jego chwiejny chód. Doktor nie odczuwał też skutków humorów jej męża.

– Mam nadzieję, że ma pan rację – powiedziała z westchnieniem.

– Oczywiście, że mam rację – stwierdził Ballantine nieco zirytowany, że jego wywody nie odniosły należytego skutku. Odwrócił się ku wyjściu.

– Mam także nadzieję, że nie wspomniał mu pan o naszej rozmowie? – dorzuciła jeszcze, dostrzegając zniecierpliwienie doktora.

– Oczywiście, że nie. Niezależnie od wszystkiego, widząc jaki jest zazdrosny, sądzę, że musi cię uwielbiać. I nie bez powodu – roześmiał się Ballantine.

– Dziękuję za odwiedziny.

– Nie ma o czym mówić – odparł skinąwszy ręką na pożegnanie. Rad był, że opuszcza już Clarkson 2. Nigdy nie mógł zrozumieć, co psychiatrzy widzą w swej specjalności.

Już w windzie zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo niewdzięczne okazało się jego pośrednictwo. Chciał pomóc im obojgu, starał się uspokoić Cassi, ale ona jakby go nie słuchała. Po raz pierwszy zwątpił w jej obiektywizm.

Po wyjściu z windy postanowił sprawdzić, czy George zakończył już operację.

Spotkał go na korytarzu otoczonego przez personel. Gdy George zauważył Ballantine'a, przeprosił wszystkich i podszedł do szefa.

– Miałem dziś rano kłopotliwą rozmowę z żoną Kingsleya – powiedział Ballantine, przechodząc od razu do sedna. – Sądziłem, że chce się ze mną spotkać, by przeprosić za incydent na przyjęciu. Chodziło jej jednak o coś innego. Martwi się, że Thomas nadużywa narkotyków.

George już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zawahał się. Przed chwilą właśnie stażyści dyskutowali o zachowaniu się Kingsley'a dziś rano w sali operacyjnej. Gdyby o tym powiedział szefowi, Kingsley mógłby mieć poważne kłopoty. A może wypił tylko za dużo poprzedniego wieczora? Postanowił więc na razie zachować to dla siebie.

– Czy wierzysz Cassi? – zapytał.

– Nie jestem pewien. Rozmawiałem z Thomasem, coś niecoś mi wyjaśnił, ale zauważyłem, że jest bardzo niespokojny – westchnął Ballantine. – Zawsze mówiłeś, że nie interesuje cię stanowisko szefa, ale jeśli nawet Kingsley zgodzi się w końcu przejść na etat, nie sądzę, żeby był odpowiednim kandydatem, zwłaszcza po reorganizacji oddziału. Z pewnością oponowałby przeciwko przyjmowaniu nowych pacjentów dla celów dydaktycznych.

– Masz rację – odparł George. – Na pewno nie byłby gotów zaakceptować planu podjęcia operacji osób umysłowo niedorozwiniętych z myślą o szkoleniu nowych kadr medycznych.

– Jego punkt widzenia nie jest pozbawiony racji. Nowe i kosztowne metody operowania powinny być przede wszystkim stosowane wobec pacjentów, którzy mają największe szansę na produktywne życie po przebytej operacji. Ale stażystom rzadko powierza się takich pacjentów. Przecież nie kto inny niż lekarze mają decydujące zdanie o tym, którzy pacjenci przedstawiają największą wartość dla społeczeństwa. A my jesteśmy tylko ludźmi, nie Bogiem, jak to kiedyś słusznie zauważyłeś.

– Sądzę, że on w końcu się uspokoi – powiedział George. – Jeśli nasze plany zostaną zaakceptowane, będziemy go potrzebowali w zespole.

– Miejmy nadzieję – zgodził się Ballantine. – Radziłem mu, żeby wziął urlop i zajął się żoną. Nawiasem mówiąc uważam, że jego oskarżenia pod twoim adresem to czysta paranoja.

– Niestety tak. Muszę ci jednak powiedzieć, że gdybym miał jakąkolwiek szansę, to nawet i teraz walczyłbym o nią. Moim zdaniem, jest najbardziej uroczym zjawiskiem, jakie w swoim życiu spotkałem.

– Nie wytrącaj już więcej z równowagi naszego geniusza skalpela – ze śmiechem dodał Ballantine. – A propos, czy uważasz, że powinienem przeglądać recepty Thomasa?

– Nie zaszkodzi, chociaż istnieje wiele innych sposobów zdobycia narkotyków przez lekarzy – odparł George, mając w pamięci niedyspozycję Thomasa w sali operacyjnej.

– Miejmy nadzieję, że weźmie urlop, a po nim wróci do równowagi.

– Słusznie – zgodził się George, chociaż osobiście nigdy nie przepadał za Thomasem.

Загрузка...