15

Wjeżdżając na Tower Street, niedaleko od miejsca, gdzie według GPS – u znajdował się Adam, Mike rozglądał się, szukając swojego syna, znajomej twarzy lub pojazdu. Czy któreś z nich miało prawo jazdy? Olivia Burchell, pomyślał. Czy już skończyła siedemnaście lat? Nie był tego pewien. Chciał sprawdzić przez GPS, czy Adam wciąż jest w tej okolicy. Zjechał na pobocze i włączył komputer. Nie znalazł żadnej sieci bezprzewodowej.

Tłum za szybą jego samochodu składał się z ubranych na czarno młodych ludzi o bladych twarzach, pomalowanych czarną szminką wargach i rzęsach ociekających od czarnego tuszu. Mieli łańcuchy oraz poprzebijane w dziwnych miejscach twarze (i zapewne pępki), obowiązkowe tatuaże, którymi najlepiej możesz dowieść, że jesteś niezależny i oryginalny, choć robisz dokładnie to samo co wszyscy twoi przyjaciele. Nikt nie czuje się dobrze w swojej skórze. Ubogie dzieci chcą wyglądać na bogate, toteż noszą drogie buty sportowe i hiphopową biżuterię. Bogate chcą wyglądać na ubogie, preferują więc styl gangsta i udają twardzieli, przepraszając w ten sposób za swoje bogactwo i to, co uważają za błędy rodziców, które niewątpliwie wkrótce powielą. A może działo się tu coś mniej dramatycznego? A może po prostu wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma? Mike nie był pewien.

Tak czy inaczej cieszył się, że Adam ograniczył się do noszenia czarnych strojów. Na razie żadnych kolczyków, tatuaży czy makijażu. Na razie.

Emosi – według Jill już nie nazywali się gotami, chociaż jej przyjaciółka Yasmine twierdziła, że to dwa różne odłamy, co prowadziło do długich dyskusji – dominowali tutaj. Pałętali się z otwartymi ustami i szklistymi oczami, zgarbieni jak ofermy batalionowe. Jedni wystawali przed nocnym klubem na jednym rogu ulicy, inni siedzieli w barze na drugim rogu. Był tam lokal reklamujący się jako Go – Go 24 h i Mike mimo woli zaczął się zastanawiać, czy to prawda, czy rzeczywiście można zobaczyć tam tancerkę go – go o dowolnej porze, nawet o czwartej rano lub drugiej po południu. A w Wigilię albo Czwartego Lipca? I kim byli ci nieszczęśnicy, którzy pracowali i przychodzili tutaj w takich porach?

Czy Adam mógł znajdować się w środku?

Trudno powiedzieć. Było tu mnóstwo takich miejsc. Potężnie zbudowani bramkarze ze słuchawkami, które zwykle kojarzą się z agentami Secret Service lub pracownikami sieci sklepów Old Navy, stali na straży. Kiedyś tylko niektóre kluby miały bramkarzy. Wyglądało na to, że teraz każdy ma co najmniej dwóch mięśniaków – zawsze w ciasnej czarnej koszulce uwydatniającej wydęte bicepsy, zawsze z wygoloną głową, jakby włosy były oznaką słabości – pilnujących drzwi.

Adam miał szesnaście lat. Te lokale nie powinny wpuszczać osób poniżej dwudziestu jeden lat. Nieprawdopodobne, by Adam, nawet z fałszywym dokumentem tożsamości, zdołał tu wejść. Satin Dolls, słynny „klub dla panów”, będący odpowiednikiem Bada – Bing z serialu Rodzina Soprano, znajdował się zaledwie parę kilometrów od ich domu. Jednak Adam nie mógłby tam wejść.

Dlatego musiał przyjechać aż tu.

Mike położył laptop na siedzeniu pasażera i pojechał ulicą. Zatrzymał się na rogu i włączył wykrywanie sieci bezprzewodowych. Wyskoczyły dwie, ale obie zabezpieczone. Nie mógł się podłączyć. Przejechał jeszcze trzydzieści metrów i spróbował ponownie. Za trzecim razem trafił. Pojawiła się sieć Netgear bez żadnych zabezpieczeń. Mike szybko się podłączył i już był w Internecie.

Wcześniej umieścił stronę domową GPS w zakładkach i kazał zapamiętać swój nick. Teraz wywołał ją, wpisał proste hasło – ADAM – i czekał.

Wyświetliła się mapa. Czerwona kropka nie zmieniła położenia. Autorzy strony zastrzegali się, że GPS podaje lokalizację z dokładnością do trzynastu metrów. Tak więc trudno było ustalić, gdzie dokładnie jest Adam. Mike wyłączył komputer.

No dobrze, co teraz?

Znalazł wolne miejsce i zaparkował. Okolica – łagodnie mówiąc – była zaniedbana. Więcej okien było zabitych deskami, niż miało coś w rodzaju szyb. Wszystkie brudnobrązowe cegły znajdowały się w różnych stadiach rozpadu lub spękania. W powietrzu unosił się gęsty opar potu i czegoś trudnego do zidentyfikowania. Witryny zabezpieczono spuszczonymi metalowymi roletami, zabazgranymi graffiti. Oddech wiązł Mike'owi w gardle. Wszyscy wyglądali na spoconych.

Kobiety nosiły skąpe topy na cienkich ramiączkach i obcisłe szorty, więc nawet ryzykując, że zostanie uznany za beznadziejnie staroświeckiego i politycznie niepoprawnego, nie potrafiłby powiedzieć, czy to tylko balangujące nastolatki, czy prostytutki.

Wysiadł z samochodu. Podeszła do niego wysoka ciemnoskóra kobieta.

– Hej, Joe, chcesz się zabawić z Latishą?

Miała głęboki głos. I duże dłonie. Nagle Mike nie był już pewien, czy to na pewno kobieta.

– Nie, dziękuję.

– Na pewno? To otworzyłoby przed tobą nowe światy.

– Jestem pewien, że tak, ale moje światy są już wystarczająco otwarte.

Każdy centymetr wolnej przestrzeni był oblepiony plakatami zespołów, o których nikt nie słyszał, takich jak Lepik albo Rzeżączkowa ropa. Na jednym z ganków stała matka z dzieckiem na ręku, z twarzą błyszczącą od potu w świetle kołyszącej się za nią gołej żarówki. W pustym zaułku Mike dostrzegł prowizoryczny parking. Napis głosił: „Cała noc 10 $”. Jakiś Latynos w białym podkoszulku i dżinsach z obciętymi nogawkami stał na podjeździe, licząc pieniądze. Zauważył Mike'a.

– Czego chcesz, brachu?

– Niczego.

Mike poszedł dalej. Znalazł adres, który pokazał mu GPS. Była to kamienica wciśnięta między dwa hałaśliwe kluby. Zajrzał do bramy i zobaczył z tuzin dzwonków. Bez żadnych nazwisk – oznaczone tylko numerami i literami.

No i co teraz?

Nie miał pojęcia.

Mógł zaczekać tu na Adama. Była dziesiąta wieczór. Lokale dopiero zaczynały się zapełniać.

Jeśli jego syn go nie posłuchał i przyjechał tu się zabawić, to może minąć kilka godzin, zanim wyjdzie. I co wtedy? Czy Mike ma zastąpić drogę Adamowi i jego przyjaciołom, z okrzykiem: „Mam cię!”. Czy to coś by pomogło? Jak Mike wyjaśniłby swoją obecność tutaj?

Co Mike i Tia właściwie chcieli uzyskać?

To jeszcze jeden problem związany ze szpiegowaniem.

Zapomnijmy na moment o oczywistym naruszeniu prywatności. Jest także kwestia przymusu. Co zrobisz, kiedy się dowiesz, że coś się dzieje? Czy wtrącając się i tracąc w ten sposób zaufanie dziecka, wyrządzisz mu taką samą czy większą szkodę niż całonocna popijawa?

To zależy.

Mike chciał mieć pewność, że jego syn jest bezpieczny. To wszystko. Pamiętał, co powiedziała Tia, że obowiązkiem rodziców jest bezpiecznie doprowadzić dzieci do dorosłości. Częściowo była to prawda. Młodzieńcze lata są tak pełne niepokojów, buzujących hormonów, tłumionych i potęgujących się uczuć – i to wszystko tak szybko mija. Nie możesz powiedzieć tego nastolatkowi. Gdybyś mógł przekazać nastolatkowi tylko jedną mądrą radę, byłaby ona prosta: To także minie – i to szybko. Oczywiście oni nie usłuchaliby, ponieważ właśnie na tym polega urok i szaleństwo młodości.

Pomyślał o internetowej rozmowie Adama z CeeJay8115. Pomyślał o reakcji Tii i o tym, co podpowiadał mu instynkt. Nie był wierzący i nie wierzył w parapsychologię ani tym podobne rzeczy, ale nie lubił postępować wbrew temu, co nazywał przeczuciem, zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. Czasem po prostu czuje się, że jest źle. Może to dotyczyć diagnozy czy wyboru trasy przejazdu. Coś wyczuwasz, jakieś napięcie, a Mike nauczył się, że niebezpiecznie to ignorować.

Teraz instynkt podpowiadał mu, że jego syn ma poważne kłopoty.

Dlatego musiał go znaleźć.

Jak?

Nie miał pojęcia. Poszedł z powrotem ulicą. Zaczepiło go kilka prostytutek. W większości chyba mężczyzn. Jeden facet w garniturze twierdził, że „reprezentuje” cały zespół „piekielnie gorących” dam i Mike musiałby tylko wyliczyć mu swoje upodobania i preferencje, żeby gość dostarczył mu odpowiednią towarzyszkę lub towarzyszki. Mike wysłuchał listy cen, zanim odrzucił propozycję.

Wodził wokół wzrokiem. Niektóre z dziewczyn marszczyły brwi, czując jego spojrzenie. Mike rozejrzał się i zdał sobie sprawę z tego, że jest zapewne o dwadzieścia lat starszy od najstarszej osoby na tej zatłoczonej ulicy. Zauważył, że na wejście do każdego klubu klienci czekali co najmniej kilka minut. Przed jednym stała barierka z wyświechtanego aksamitnego sznura i bramkarz kazał każdemu wchodzącemu stać przed nią co najmniej dziesięć sekund, zanim otworzył drzwi.

Mike miał skręcić w prawo, kiedy coś przykuło jego wzrok.

Kurtka z emblematem szkoły.

Pospiesznie odwrócił się i zobaczył młodego Huffa idącego w przeciwną stronę.

A przynajmniej kogoś wyglądającego jak DJ Huff. Chłopak miał na sobie tę kurtkę, którą zawsze nosił DJ. Zatem mógł to być on. Może.

Nie może, pomyślał Mike, a na pewno. To był DJ Huff.

Znikł w bocznej uliczce. Mike przyspieszył kroku i podążył za nim. Kiedy stracił go z oczu, zaczął biec.

– Hej! Zwolnij, dziadku!

Wpadł na jakiegoś chłopaka z wygoloną głową i łańcuszkiem zwisającym z dolnej wargi. Jego koledzy roześmiali się z odzywki o dziadku. Mike zmarszczył brwi i potruchtał dalej. Ulica była zapchana i tłum zdawał się gęstnieć z każdym krokiem. Gdy dotarł do następnej przecznicy czarni goci – czy raczej emosi – wydawali się ustępować pola Latynosom. Mike słyszał hiszpańskie słowa. Białą jak puder dla niemowląt skórę zastąpiły rozmaite odcienie oliwki. Mężczyźni mieli koszule rozpięta aż do pasa, żeby pokazać białe jak śnieg, prążkowane podkoszulki. Kobiety były seksowne jak salsa, nazywały mężczyzn conos i nosiły stroje tak przezroczyste, że bardziej przypominające skórkę parówek niż odzienie.

Mike zobaczył, że idący przed nim DJ Huff kieruje się w prawo, w następną boczną uliczkę. Wydawało mu się, że przyciska do ucha telefon komórkowy. Mike przyspieszył, żeby go dogonić… tylko co mógłby zrobić? Znów to samo. Złapać go i zwołać: „Aha!”. Może po prostu powinien iść za nim i zobaczyć, dokąd zmierza. Mike nie wiedział, o co tu chodzi, ale nie podobało mu się to. Strach zaczął wypełzać z zakamarków świadomości.

Skręcił w prawo.

Młody Huff znikł.

Mike przystanął. Próbował oszacować tempo marszu i czas. W jednej czwartej drogi do następnej przecznicy znajdował się jakiś klub. Tylko jego drzwi tu się znajdowały. Widocznie DJ Huff wszedł do środka. Kolejka przed drzwiami była długa – najdłuższa z tych, jakie Mike widział. Musiała w niej stać setka dzieciaków. Mieszane towarzystwo – emosi, Latynosi, Afroamerykanie, a nawet kilku japiszonów.

Czyżby Huff nie musiał stać w kolejce?

Pewnie nie. Za aksamitnym sznurem stał superokazały ochroniarz. Podjechała długa limuzyna. Wysiadły z niej dwie długonogie dziewczyny. Z miną właściciela wcisnął się między nie prawie trzydzieści centymetrów niższy od nich mężczyzna. Superokazały bramkarz opuścił aksamitny sznur – mający ze trzy metry długości – i wpuścił ich.

Mike pomknął do drzwi. Bramkarz – wielki czarnoskóry facet o przedramionach grubych jak pnie stuletnich cedrów – obrzucił go znudzonym spojrzeniem, jakby Mike był jakimś przedmiotem. Może krzesłem. Albo jednorazową maszynką do golenia.

– Muszę tam wejść – powiedział Mike.

– Nazwisko.

– Nie ma go na żadnej liście.

Bramkarz tylko na niego patrzył.

– Myślę, że w środku może być mój syn. Jest nieletni.

Bramkarz nic nie powiedział.

– Posłuchaj – rzekł Mike. – Nie chcę kłopotów…

– To stań na końcu kolejki. Chociaż sądzę, że i tak nie wejdziesz.

– To szczególna sytuacja. Jego przyjaciel dopiero co tam wszedł. Nazywa się DJ Huff.

Bramkarz podszedł krok bliżej. Najpierw jego pierś, szeroka jak boisko do squasha, a potem reszta.

– Muszę cię prosić, żebyś natychmiast odszedł.

– Mój syn jest nieletni.

– Słyszałem.

– Muszę go stąd zabrać albo będą duże kłopoty.

Bramkarz przesunął łapą jak patelnia po swojej gładko wygolonej czaszce.

– Duże kłopoty, powiadasz?

– Tak.

– O rany, naprawdę się boję.

Mike sięgnął po portfel i wyjął banknot.

– Nie fatyguj się – rzekł bramkarz. – Nie wejdziesz.

– Nie rozumiesz.

Bramkarz zrobił następny krok. Teraz jego tors niemal dotykał twarzy Mike'a. Mike zamknął oczy, ale się nie cofnął. Może sprawił to trening hokeisty. Na lodzie nikt się nie cofa. Otworzył oczy i spojrzał na olbrzyma.

– Odsuń się – powiedział.

– Teraz nas opuścisz.

– Powiedziałem: odsuń się.

– Nigdzie się nie ruszam.

– Przyszedłem tu po mojego syna.

– Nie ma tu żadnego nieletniego.

– Chcę tam wejść.

– To stań na końcu kolejki.

Mike wciąż patrzył mu w oczy. Obaj się nie ruszali. Wyglądali jak zawodnicy, choć różnych kategorii wagowych, słuchający instrukcji na środku ringu. Mike czuł rosnące napięcie. I mrowienie kończyn. Umiał się bić. W hokeju nie zajdziesz daleko, jeśli nie umiesz robić użytku z pięści. Zastanawiał się, czy ten facet jest naprawdę twardy, czy tylko udaje twardziela.

– Wchodzę – oświadczył Mike.

– Mówisz poważnie?

– Mam przyjaciół w policji – rzekł Mike, blefując. – Sprawdzą ten lokal. Jeśli macie tu nieletnich, będziecie skończeni.

– O rany. Znowu się boję.

– Zejdź mi z drogi.

Mike zrobił krok w prawo. Wielki ochroniarz poszedł w jego ślady, zagradzając mu drogę.

– Zdajesz sobie sprawę – powiedział – że zaraz dojdzie do rękoczynów.

Mike znał kardynalną zasadę: nigdy, przenigdy, nie okazuj strachu.

– Hm.

– Twardziel, tak?

– Chcesz zacząć?

Bramkarz się uśmiechnął. Miał niesamowite zęby, perłowo – białe w czarnej jak węgiel twarzy.

– Nie. Chcesz wiedzieć dlaczego? Ponieważ nawet jeśli jesteś twardszy, niż wyglądasz, w co wątpię, mam tam Reggiego i Tyrone'a. – Kciukiem wskazał na dwóch innych wielkich facetów ubranych na czarno. – Nie jesteśmy tu po to, żeby dowieść naszej męskości, załatwiając jakiegoś głupiego dupka, więc nie musimy walczyć fair. Jeśli ty i ja „zaczniemy” – rzekł, przedrzeźniając Mike'a – oni się przyłączą. Reggie ma policyjny paralizator. Rozumiesz?

Bramkarz założył ręce na piersi i wtedy Mike zauważył tatuaż.

Zielone duże „D” na przedramieniu.

– Jak masz na imię? – zapytał Mike.

– Co?

– Twoje imię – powiedział Mike do bramkarza. – Jakie masz?

– Anthony.

– A nazwisko?

– Co cię to obchodzi?

Mike wskazał na jego rękę.

– Ten tatuaż.

– To nie ma nic wspólnego z tym, jak się nazywam.

– Dartmouth?

Bramkarz Anthony wytrzeszczył oczy. Potem powoli skinął głową.

– A ty?

Vox clamentis in deserto - rzekł Mike, cytując motto szkoły.

– Głos wołającego na puszczy – przetłumaczył Anthony. Uśmiechnął się. – Nigdy tego nie zrozumiałem.

– Ja też nie – powiedział Mike. – Grałeś w piłkę?

– Futbol. Międzyuczelniane. A ty?

– Hokej.

– Międzyuczelniane?

– I ogólnokrajowe.

Anthony uniósł brwi, wyraźnie pod wrażeniem.

– Masz dzieci, Anthony?

– Mam trzyletniego syna.

– A gdybyś myślał, że twój syn ma kłopoty, czy trzech takich jak ty, Reggie i Tyrone zdołałoby powstrzymać cię od wejścia do tego klubu?

Anthony głośno wypuścił powietrze z płuc.

– Dlaczego jesteś taki pewny, że twój chłopak jest w środku?

Mike powiedział mu o DJ Huffie w kurtce z emblematem szkoły.

– Tamten chłopak? – Anthony pokręcił głową. – On nie wszedł do klubu. Myślisz, że wpuściłbym tu takiego szczeniaka w szkolnej kurtce? Wbiegł tam.

Pokazał odległy o trzy metry wylot bocznej uliczki.

– Wiesz, dokąd prowadzi ta uliczka?

– Myślę, że to ślepy zaułek. Nie chodzę tam. Nie mam po co. To raj ćpunów i tym podobnych. Teraz poproszę cię o przysługę.

Mike czekał.

– Wszyscy na nas patrzą. Jeśli teraz pozwolę ci odejść, stracę twarz, a tutaj twarz jest wszystkim. Wiesz, o czym mówię?

– Wiem.

– Dlatego zamachnę się pięścią, a ty uciekniesz jak przestraszona dziewczynka. Możesz wbiec w ten zaułek, jeśli chcesz. Rozumiesz?

– Mogę najpierw zapytać cię o coś?

– O co?

Mike sięgnął po portfel.

– Już ci mówiłem – rzekł Anthony. – Nie chcę…

Mike pokazał mu zdjęcie Adama.

– Widziałeś tego chłopca?

Anthony przełknął ślinę.

– To mój syn. Widziałeś go?

– Nie ma go tutaj.

– Nie o to pytałem.

– Nigdy go nie widziałem. A teraz…?

Anthony złapał Mike'a za klapy i zamierzył się pięścią. Mike się skulił.

– Proszę, nie! – wrzasnął. – Dobrze, w porządku, już sobie idę!

Cofnął się. Anthony puścił go. Mike pobiegł.

– Taak, chłoptasiu, lepiej zwiewaj… – usłyszał głos Anthony'ego.

Kilku gości zaczęło bić brawo. Mike przebiegł ulicą i skręcił w zaułek. O mało nie wpadł na rząd pogiętych pojemników na śmieci. Pod nogami chrzęściło mu potłuczone szkło. Zatrzymał się, spojrzał przed siebie i zobaczył dziwkę. A przynajmniej założył, że to dziwka. Opierała się o brązowy śmietnik, jakby był częścią jej ciała, jeszcze jedną kończyną, a gdyby tej zabrakło, upadłaby i już by nie wstała. Jej peruka była różowawa i wyglądała jak rekwizyt skradziony z szafy Davida Bowie w 1974 roku. Albo pogięty kosz na śmieci Davida Bowie. Wyglądało, że roi się w niej od robactwa.

Kobieta obdarzyła go bezzębnym uśmiechem.

– Cześć, mały.

– Widziałaś biegnącego tędy chłopca?

– Tutaj biega wielu chłopców, złotko.

Gdyby jej głos był odrobinę raźniejszy, można by go uznać za ospały. Była chuda, blada i chociaż nie miała na czole wytatuowanego słowa ćpunka, było to najzupełniej oczywiste.

Mike szukał jakiegoś wyjścia. Nie znalazł. Nie było tu drugiego wyjścia ani żadnych drzwi. Zauważył kilka schodów przeciwpożarowych, ale mocno zardzewiałych. Jeśli więc Huff naprawdę tutaj wbiegł, to którędy wyszedł? Gdzie się podział – a może wymknął się wtedy, kiedy Mike spierał się z Anthonym? A może Anthony okłamał go, chcąc się go pozbyć?

– Szukasz tego chłopca ze szkoły średniej, złotko?

Mike przystanął i odwrócił się do narkomanki.

– Tego chłopaczka z liceum. Takiego młodego, przystojnego i w ogóle? O, dziecino, samo mówienie o nim mnie podnieca.

Mike ostrożnie zbliżył się do niej, niemal obawiając się, że energiczniejszy krok mógłby wywołać zbyt mocne wstrząsy, od których rozsypałaby się w proch u jego stóp.

– Tak.

– No cóż, podejdź tu, złotko, to powiem ci, gdzie on jest.

Kolejny krok.

– Bliżej, złotko. Ja nie gryzę. Chyba, że to cię rajcuje.

Jej śmiech był chichotem z sennego koszmaru. Górna warga zapadła się, gdy otworzyła usta. Żuła gumę – Mike poczuł zapach – lecz jej woń nie zagłuszyła odoru zepsutych zębów.

– Gdzie on jest?

– Masz pieniądze?

– Sporo, jeśli powiesz mi, gdzie on jest.

– Pokaż.

Mike'owi nie podobało się to, ale nie miał innego wyjścia. Wyjął banknot dwudziestodolarowy. Wyciągnęła kościstą dłoń. To przypomniało Mike'owi stare komiksy z cyklu Opowieści z krypty i szkielet wyciągający rękę z trumny.

– Najpierw powiedz – rzekł.

– Nie ufasz mi?

Mike nie miał czasu. Przedarł banknot i dał jej jedną połowę. Wzięła ją i westchnęła.

– Dam ci drugą połowę, kiedy mi powiesz, gdzie on jest?

– No, złotko – powiedziała. – Tuż za tobą.

Mike zaczął się odwracać i ktoś uderzył go w wątrobę. Mocny cios w wątrobę kończy walkę i chwilowo paraliżuje ofiarę. Mike wiedział o tym. Ten cios go nie obezwładnił, ale niewiele brakowało. Mike poczuł potworny ból. Otworzył usta, ale nie zdołał wydobyć z siebie głosu. Opadł na jedno kolano. Drugie uderzenie, z boku, trafiło go w ucho. Coś twardego odbiło się od jego głowy. Mike próbował wstać i stawić opór, ale następny cios, tym razem kopniak, trafił go pod żebra. Upadł na plecy.

Instynkt wziął górę.

Ruszaj się, pomyślał.

Przetoczył się po ziemi i coś ostrego wbiło mu się w ramię. Pewnie stłuczone szkło. Spróbował klęknąć, ale następny cios trafił go w głowę. Niemal poczuł, jak mózg przesuwa mu się w czaszce. Czyjaś dłoń złapała go za kostkę.

Mike kopnął drugą nogą. Trafił obcasem w coś miękkiego i łamliwego.

– Niech to szlag! – wrzasnął trafiony.

Ktoś skoczył na niego. Mike brał już udział w takich bijatykach, chociaż zawsze na lodzie. Mimo to nauczył się kilku rzeczy. Na przykład tego, że nie zadajesz ciosów, jeśli nie musisz. Możesz sobie złamać rękę. Z dystansu owszem, możesz uderzać. Jednak to było zwarcie. Przyciągnął pięści do piersi i uderzył łokciem. Trafił w coś. Usłyszał trzask, pisk i trysnęła krew.

Mike zrozumiał, że trafił w czyjś nos.

Otrzymał następny cios i spróbował się uchylić. Kopnął na oślep. Była noc i z ciemności dobiegało tylko postękiwanie. Odchylił głowę do tyłu i spróbował uderzyć bykiem.

– Na pomoc! – zawołał. – Pomocy! Policja!

Jakoś zdołał się podnieść. Nie widział twarzy. Napastnik nie był sam. Co najmniej trzech rzuciło się na niego jednocześnie. Runął na śmietniki. Wszyscy razem upadli na ziemię. Mike walczył zażarcie, ale teraz przygnietli go swoim ciężarem. Zdołał jeszcze podrapać jednemu twarz. Rozerwali mu koszulę.

I nagle zobaczył nóż.

Zamarł. Nie potrafiłby powiedzieć na jak długo. Jednak wystarczająco długo. Zobaczył nóż i zastygł na moment, a wtedy poczuł silne uderzenie w skroń. Upadł na wznak, uderzając głową o bruk. Ktoś unieruchomił mu ręce. Ktoś inny przytrzymał nogi. Poczuł uderzenie w pierś. Ciosy zdawały się spadać ze wszystkich stron. Próbował się wyrwać i zasłonić, ale ręce i nogi nie chciały go słuchać.

Poczuł, że zaczyna odpływać. Poddawać się.

Ciosy przestały spadać. Mike poczuł, że ciężar przygniatający jego pierś znikł. Ktoś z niej wstał albo został zrzucony. Nogi też miał wolne.

Otworzył oczy, ale ujrzał tylko cienie. Ostatni kopniak, czubkiem buta, trafił go prosto w skroń. Wszystko spowiła ciemność, aż w końcu nie było już nic.

Загрузка...