Ron Hill najpierw upewnił się, że Betsy i bliźniaczek nie ma w domu. Później poszedł do pokoju nieżyjącego syna.
Nie chciał, by ktoś wiedział.
Oparł się o framugę. Spoglądał na łóżko, jakby chciał przywołać obraz syna – jakby patrząc tak usilnie, mógł sprawić, że zmaterializowałby się tam Spencer, leżący na plecach i jak zwykle patrzący w sufit, milczący i ze łzami w oczach.
Dlaczego tego nie dostrzegli?
Spoglądasz wstecz i wiesz, że dzieciak zawsze był trochę ponury, zawsze trochę zbyt smutny, za cichy. Nie chcesz przyczepiać mu etykiety chorego na psychozę maniakalno – depresyjną. W końcu był jeszcze dzieckiem i uważałeś, że z tego wyrośnie. Teraz jednak, mądry po fakcie, Ron pamiętał, jak często przechodził obok pokoju syna i drzwi były zamknięte, więc otwierał je bez pukania – to jego dom, do licha, więc nie musiał pukać – a Spencer po prostu leżał na tym łóżku ze łzami w oczach i patrzył w sufit. Ron pytał: „Wszystko w porządku?”, a on odpowiadał: „Jasne, tato”, Ron zamykał drzwi i na tym się kończyło.
Co z niego za ojciec.
Winił się za to, czego nie dostrzegł w zachowaniu syna. Obwiniał się o to, że zostawił te proszki i wódkę tam, skąd syn tak łatwo mógł je zabrać. Jednak głównie winił się za to, że nie pomyślał.
Może przeżywał kryzys wieku średniego. Ron tak nie uważał. Sądził, że to zbyt wygodna, zbyt łatwa wymówka. Prawdę mówiąc, Ron nienawidził swojego życia. Nienawidził swojej pracy. Nienawidził powrotów do domu, niesłuchających go dzieci, nieustannych hałasów, nagłych wypraw do Home Depot po żarówki, zamartwiania się rachunkami za benzynę i oszczędzania na studia dzieci. Boże, jak pragnął się wyrwać. Jak on się w to wpakował? Jak pakuje się w to tylu mężczyzn? Chciał chaty w lesie, bo uwielbiał być sam, zaszyć się po prostu głęboko w lesie, gdzie nikt nie zdoła się do niego dodzwonić, gdzie można znaleźć sobie polanę, wystawić twarz do słońca i poczuć jego ciepło.
Tak więc pragnął ucieczki od swojego życia i bach!, Bóg wysłuchał jego modlitw, zabijając mu syna.
Przerażało go przebywanie tutaj, w tym domu, w tej trumnie. Betsy nigdy się stąd nie wyprowadzi. On nie potrafił znaleźć wspólnego języka z bliźniaczkami. Mężczyzna pozostaje z poczucia obowiązku, ale po co? Jaki jest tego sens? Poświęcasz swoje szczęście, łudząc się, że dzięki temu następnemu pokoleniu będzie lepiej. Tylko jaką ma się gwarancję, że nieszczęśliwy ojciec zapewni lepszą przyszłość dzieciom? Co za bzdura.
Wrócił myślami do tych dni po śmierci Spencera. Przyszedł tutaj nie po to, żeby spakować jego rzeczy, ale żeby je przejrzeć. To mu pomogło. Sam nie wiedział dlaczego. Chciał przeglądać drobiazgi należące do syna, jakby próba poznania go teraz czyniła jakąkolwiek różnicę. Betsy przyszła i wpadła w szał. Przestał to robić i nie powiedział jej o tym, co znalazł, i chociaż nadal będzie próbował do niej dotrzeć, choć będzie szukał, tropił i zachęcał – kobieta, którą kochał, zniknęła. Może odeszła już dawno – nie był tego pewien – a to, co pozostało, zostało pochowane w tej przeklętej drewnianej skrzyni ze Spencerem.
Zaskoczył go odgłos otwieranych drzwi. Nie słyszał podjeżdżającego samochodu. Pospiesznie wyszedł na schody i zobaczył Betsy. Zauważył jej minę.
– Co się stało? – zapytał.
– Spencer sam się zabił – oznajmiła.
Ron tylko stał i milczał, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
– Chciałam, żeby było w tym coś więcej.
Skinął głową.
– Wiem.
– Zawsze będziemy się zastanawiali, co mogliśmy zrobić, żeby go uratować. Pewnie jednak niczego nie można było zrobić. Może coś przeoczyliśmy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Nienawidzę tej myśli, ponieważ nie chcę tak się z tego wykręcać – a potem myślę, cóż, nawet nie obchodzą mnie już wykręty, poczucie winy i wszystko. Chciałabym tylko cofnąć czas. Wiesz? Otrzymać jeszcze jedną szansę, bo może gdybyśmy zmienili cokolwiek, jakiś drobiazg, na przykład skręcili w lewo zamiast w prawo lub pomalowali dom na żółto, a nie na niebiesko, cokolwiek, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Czekał, aż powie coś więcej.
– Co się stało, Betsy? – zapytał, kiedy tego nie zrobiła.
– Właśnie widziałam się z Adamem Baye'em.
– Gdzie?
– Na podwórku za domem. Tam gdzie się kiedyś bawili.
– Co mówił?
Opowiedziała mu o bójce, o telefonach, o tym, że Adam się obwinia. Ron usiłował to przetrawić.
– O dziewczynę?
– Tak.
Jednak Ron wiedział, że to było znacznie bardziej skomplikowane.
Betsy odwróciła się.
– Dokąd idziesz? – zapytał.
– Muszę zawiadomić Tię.
■ ■ ■
Tia i Mike postanowili rozdzielić zadania.
Mo spotkał się z nimi w domu. Razem z Mikiem pojechali do Bronksu, podczas gdy Tia zajęła się komputerem. Mike opowiedział Mo, co się stało. Mo prowadził, nie wypytując o szczegóły. Dopiero kiedy Mike skończył, zadał mu proste pytanie.
– Ta wiadomość. Od CeeJay osiem tysięcy sto piętnaście.
– Co z nią?
Mo nie odpowiedział.
– Mo?
– Nie wiem. Jednak to niemożliwe, żeby było osiem tysięcy stu czternastu innych CeeJayów.
– I co z tego?
– Liczby nigdy nie są przypadkowe – odparł Mo. – Zawsze coś oznaczają. To tylko kwestia zrozumienia ich sensu.
Mike powinien to wiedzieć. W sprawach związanych z liczbami Mo był kimś w rodzaju samorodnego geniusza. To był jego bilet do Dartmouth – doskonałe wyniki testów kwalifikacyjnych i niezwykłe zdolności matematyczne.
– Domyślasz się, co mogą oznaczać?
Mo pokręcił głową.
– Jeszcze nie. – A potem dodał: – I co teraz?
– Muszę zadzwonić.
Mikę wybrał numer klubu Jaguar. Zdziwił się, kiedy telefon odebrała sama Rosemary McDevitt.
– Tu Mike Baye.
– Tak myślałam. Dziś klub jest zamknięty, ale spodziewałam się twojego telefonu.
– Musimy porozmawiać.
– Istotnie – powiedziała Rosemary. – Wiesz, gdzie mnie szukać. Przyjedź tu jak najszybciej.
■ ■ ■
Tia sprawdziła pocztę elektroniczną Adama, lecz ponownie nie znalazła w niej nic istotnego. Jego przyjaciele, Clarke i Olivia, wciąż przysyłali wiadomości, coraz bardziej ponaglające, ale nadal nie było nic od DJ Huffa. To niepokoiło Tię.
Wstała i wyszła na zewnątrz. Sprawdziła, czy klucz od domu jest tam, gdzie powinien być. Mo niedawno go użył i powiedział, że odłożył na miejsce. Mo wiedział, gdzie jest ukryty klucz, więc pewnie można by go uznać za podejrzanego. Chociaż jednak Tia nie przepadała za Mo, miała do niego pełne zaufanie. Nigdy nie skrzywdziłby jej rodziny. Niewielu jest ludzi, którzy zasłoniliby cię własnym ciałem przed kulami. Może nie zrobiłby tego dla niej, ale na pewno dla Mike'a, Adama i Jill.
Nadal stała przed domem, gdy usłyszała dzwoniący telefon. Wbiegła do środka i podniosła słuchawkę po trzecim dzwonku. Nie miała czasu spojrzeć na numer dzwoniącego.
Halo?
– Tia? Tu Guy Novak.
Powiedział to takim tonem, jakby spadał z wysokiego budynku i nie miał jak miękko wylądować.
– Co się stało?
– Dziewczynkom nic nie jest, nie martw się. Nie oglądałaś wiadomości?
– Nie, a dlaczego pytasz?
Stłumił szloch.
– Moja była żona została zamordowana. Dopiero co zidentyfikowałem ciało.
Czegokolwiek oczekiwała Tia, to na pewno nie tego.
– O Boże, Guy, tak mi przykro.
– Nie chcę, żebyś martwiła się o dziewczynki. Pilnuje ich moja przyjaciółka, Beth. Dopiero co dzwoniłem do domu. Nic im nie jest.
– Co się stało Marianne? – spytała Tia.
– Została pobita na śmierć.
– Och, nie…
Tia spotkała ją zaledwie parę razy. Marianne odeszła od niego mniej więcej wtedy, kiedy Yasmin i Jill poszły do szkoły. W ich miasteczku był to głośny skandal – matka niemogąca udźwignąć ciężaru macierzyństwa i uciekająca, by prowadzić, jak głosiły plotki, beztroskie życie w ciepłym klimacie, bez żadnych obowiązków. Większość matek mówiła o tym z takim obrzydzeniem, że Tia mimo woli zastanawiała się, czy nie kryje się za tym odrobina zazdrości, pewien podziw dla tej, która zerwała łańcuchy, chociaż w tak destruktywny i samolubny sposób.
– Złapali zabójcę?
– Nie. Do dzisiaj nawet nie wiedzieli, kim ona jest.
– Tak mi przykro, Guy.
– Jestem w drodze do domu. Yasmin jeszcze nie wie. Muszę jej powiedzieć.
– Oczywiście.
– Nie sądzę, żeby Jill powinna być przy tym.
– Zdecydowanie nie – przyznała Tia. – Zaraz przyjadę ją zabrać. Czy możemy zrobić coś jeszcze?
– Nie, nic nam nie będzie. No wiesz, pewnie byłoby dobrze, gdyby Jill mogła przyjechać później. Wiem, że o wiele proszę, ale Yasmin może potrzebować przyjaciółki.
– Oczywiście. Kiedykolwiek ty i Yasmin zechcecie.
– Dziękuję ci, Tia.
Rozłączył się. Tia siedziała oszołomiona. Pobita na śmierć. Nie mieściło się jej to w głowie. Za dużo tego. Nigdy nie umiała myśleć o wielu sprawach jednocześnie, a ostatnie dni zupełnie ją rozstroiły.
Złapała kluczyki, zastanowiła się, czy zadzwonić do Mike'a, ale postanowiła tego nie robić. On całkowicie skupił się na szukaniu Adama. Nie chciała mu w tym przeszkadzać. Kiedy wyszła z domu, niebo było niebieskie jak jajeczko drozda. Popatrzyła na ulicę, na ciche domy, na zadbane trawniki. Oboje Grahamowie byli przed domem. On uczył swojego sześcioletniego syna jeździć na dwukołowym rowerze, trzymając go za siodełko, gdy chłopczyk pedałował – jeden z inicjacyjnych rytuałów, a także akt zaufania, jak jedno z tych ćwiczeń gimnastycznych, w którym padasz, wiedząc, że partner cię złapie. Graham był kompletnie bez formy. Jego żona obserwowała to z podwórka. Osłaniała dłonią oczy przed słońcem. Uśmiechała się. Dante Loriman zajechał na podjazd swoim bmw 550i.
– Cześć, Tia.
– Cześć, Dante.
– Jak się masz?
– Dobrze, a ty?
– Dobrze.
Oczywiście, oboje kłamali. Rozejrzała się na boki. Wszystkie domy były takie podobne. Znów pomyślała o silnych strukturach próbujących bronić zbyt kruche życie. Syn Lorimanów był chory. Ich syn zaginął i zapewne był zamieszany w jakieś przestępstwo.
Siadała za kierownicą, gdy zadzwonił jej telefon komórkowy. Sprawdziła, kto to. Dzwoniła Betsy Hill. Może lepiej nie odbierać. Teraz jej i Betsy interesy były sprzeczne. Nie powie jej o farmaceutycznych imprezach ani o podejrzeniach policji. Jeszcze nie.
Telefon znów zadzwonił.
Palec Tii zawisł nad klawiszem odbioru. Najważniejsze to odnaleźć Adama. Wszystko inne musi zejść na dalszy plan. Może Betsy odkryła coś, co naprowadzi ją na trop tego, co się tu dzieje.
Wcisnęła klawisz.
– Halo?
– Właśnie widziałam Adama – powiedziała Betsy.
■ ■ ■
Złamany nos zaczął boleć jak diabli. Carson patrzył, jak Rosemary McDevitt odkłada słuchawkę.
W klubie Jaguar było teraz tak cicho. Rosemary zamknęła go, posyłając wszystkich do domów po awanturze z Baye'em i jego ostrzyżonym na rekruta kumplem. Byli tu tylko we dwoje.
Była śliczna, bez dwóch zdań, gorący towar, lecz teraz wyglądało na to, że jej maska twardej baby zaczyna się kruszyć. Obejmowała się rękami, jakby czuła chłód.
Carson siedział naprzeciw niej. Spróbował drwiąco prychnąć, ale zabolał go nos.
– To był stary Adama?
– Tak.
– Musimy pozbyć się ich obu.
Pokręciła głową.
– Co?
– Zostaw ich mnie.
– Nic nie rozumiesz, no nie?
Rosemary nie odpowiedziała.
– Ludzie, dla których pracujemy…
– My dla nikogo nie pracujemy – przerwała mu.
– Świetnie, ujmij to, jak chcesz. Nasi wspólnicy. Dystrybutorzy. Obojętnie.
Zamknęła oczy.
– To niebezpieczni ludzie.
– Nikt nam niczego nie udowodni.
– Akurat.
– Po prostu zostaw to mnie, dobrze?
– On tutaj przyjdzie?
– Tak. A ja z nim porozmawiam. Wiem, co robię. Powinieneś po prostu wyjść.
– Żebyś mogła być z nim sama?
Rosemary pokręciła głową.
– To nie tak.
– A jak?
– Załatwię to. Przemówię mu do rozsądku. Po prostu daj mi się tym zająć.
■ ■ ■
Siedzący samotnie na wzgórzu, Adam wciąż słyszał głos Spencera.
– Tak mi przykro…
Zamknął oczy. Te wiadomości głosowe. Trzymał je w swoim telefonie i słuchał ich codziennie, za każdym razem czując ten przeszywający ból.
– Adamie, proszę, odbierz…
– Wybacz mi, dobrze? Tylko powiedz, że mi wybaczasz…
Słyszał je co noc, szczególnie tę ostatnią, gdy Spencer już mówił niewyraźnie, osuwając się w objęcia śmierci.
– Nie chodziło o ciebie, Adamie. W porządku, człowieku. Po prostu spróbuj zrozumieć. Nie chodziło o nikogo. Po prostu było za trudno. Zawsze było zbyt trudno…
Adam czekał na Huffa na wzgórzu przy liceum. Ojciec DJ – a, kapitan policji, który wychował się w tym miasteczku, mówił, że dzieciaki balangowały tutaj po szkole. Tutaj przesiadywali twardziele. Pozostali woleli przejść jeszcze kilkaset metrów dalej.
Spojrzał. W oddali widział boisko. Kiedy Adam miał osiem lat, grał w piłkę nożną, lecz to nie był sport dla niego. Lubił lodowisko. Lubił chłód i szybką jazdę na łyżwach. Lubił nakładać te wszystkie ochraniacze i maskę i uwielbiał koncentrację, jakiej wymagała skuteczna obrona bramki. Wtedy byłeś mężczyzną. Jeśli byłeś dość dobry, jeśli byłeś doskonały, twoja drużyna nie mogła przegrać. Większość dzieciaków nie znosiła tej presji. Adam ją uwielbiał.
– Wybacz mi, dobrze…
Nie, pomyślał Adam, to ty musisz wybaczyć mnie.
Spencer zawsze był niezrównoważony, ze swoimi błyskawicznymi wzlotami i druzgoczącymi upadkami. Mówił o ucieczce, o otwarciu jakiegoś interesu, ale głównie o śmierci kończącej cierpienia. Wszystkie dzieciaki tak mówią, częściej lub rzadziej. W zeszłym roku Adam nawet zaczął zawierać ze Spencerem pakt samobójczy. Jednak dla niego była to tylko gadanina.
Powinien wiedzieć, że Spencer naprawdę to zrobi.
Czy to uczyniłoby jakąś różnicę? Tamtej nocy, owszem, prawdopodobnie. Jego przyjaciel dożyłby następnego dnia. A potem jeszcze jednego. Kto wie, co stałoby się potem?
– Adam?
Odwrócił się do mówiącego. Był nim DJ Huff.
– Z tobą wszystko w porządku? – zapytał DJ.
– Nie dzięki tobie.
– Nie wiedziałem, że tak się stanie. Zobaczyłem, że twój ojciec mnie śledzi, i zadzwoniłem po Carsona.
– I uciekłeś.
– Nie wiedziałem, że go napadną.
– A myślałeś, że co się stanie, DJ?
Huff wzruszył ramionami i wtedy Adam to dostrzegł. Przekrwione oczy. Cienką warstwę potu. Sposób, w jaki DJ się chwiał.
– Jesteś na haju – powiedział Adam.
– I co z tego? Nie rozumiem cię, człowieku. Jak mogłeś powiedzieć swojemu ojcu?
– Nie powiedziałem.
Adam starannie zaplanował cały tamten wieczór. Poszedł nawet do znajdującego się w centrum sklepu z wyposażeniem szpiegowskim. Myślał, że to będzie taki mikrofon, jaki pokazują w telewizji, ale dali mu tam coś, co wyglądało jak zwyczajny długopis i rejestrowało dźwięki, oraz klamrę do pasa działającą jako kamera wideo. Chciał nagrać wszystko i zanieść na policję – nie lokalną, ponieważ pracował w niej ojciec DJ – a – żeby potem wszystko potoczyło się swoim torem. Ryzykował, ale nie miał innego wyjścia.
Tonął.
Pogrążał się i czuł to, i wiedział, że jeśli się nie wyrwie, to skończy jak Spencer. Dlatego wszystko zaplanował i był gotowy na tamten wieczór.
A wtedy ojciec uparł się, że ma z nim iść na mecz Rangersów.
Wiedział, że nie powinien tego robić. Gdyby nie pojawił się tego wieczoru, Rosemary, Carson i pozostali zaczęliby się zastanawiać. I tak już wiedzieli, że się waha. Już zaczęli go szantażować. Tak więc wymknął się i poszedł do klubu Jaguar.
Kiedy pojawił się tam jego ojciec, cały plan diabli wzięli.
Rozcięte nożem ramię piekło. Zapewne wymagało szycia, może nawet wdało się zakażenie. Próbował oczyścić ranę. O mało nie zemdlał z bólu. Jednak na razie musiało to wystarczyć. Później się tym zajmie.
– Carson i chłopcy uważają, że nas wrobiłeś – rzekł DJ.
– Skądże – skłamał Adam.
– Twój ojciec pojawił się też przed moim domem.
– Kiedy?
– Nie wiem. Może godzinę przedtem, nim przyjechał do Bronksu. Mój ojciec widział go siedzącego w samochodzie po drugiej stronie ulicy.
Adam chętnie by się nad tym zastanowił, ale teraz nie miał na to czasu.
– Musimy z tym skończyć, DJ.
– Posłuchaj, rozmawiałem z moim starym. Zajmie się tym. Jest gliniarzem. Zna się na takich sprawach.
– Spencer nie żyje.
– To nie nasza wina.
– Ależ tak, DJ, nasza.
– Spencer był porąbany. Skończył ze sobą.
– Pozwoliliśmy mu na to. – Adam spojrzał na swoją prawą dłoń. Zacisnął ją w pięść. Taki był ostatni kontakt Spencera z inną ludzką istotą. Z pięścią najlepszego przyjaciela. – Uderzyłem go.
– Co z tego, człowieku. Chcesz mieć poczucie winy, to twoja sprawa. Tylko nie wciągaj w to nas wszystkich.
– Tu nie chodzi o poczucie winy. Oni próbowali zabić mojego ojca. Do diabła, próbowali zabić mnie.
DJ potrząsnął głową.
– Ty nie rozumiesz.
– Czego?
– Jeśli się ujawnimy, będziemy załatwieni. Zapewne skończymy w więzieniu. Możemy zapomnieć o studiach. Myślisz, że komu Carson i Rosemary sprzedają te prochy – Armii Zbawienia? Jest w to zamieszana mafia, nie rozumiesz? Carson jest śmiertelnie przerażony.
Adam nic nie powiedział.
– Mój stary mówi, żebyśmy siedzieli cicho, to wszystko będzie dobrze.
– Naprawdę w to wierzysz?
– To ja cię tam wprowadziłem, ale to wszystko, co na mnie mają. Recepty są twojego ojca. Możemy po prostu powiedzieć, że kończymy z tym.
– A jeśli nam nie pozwolą?
– Mój ojciec może ich przycisnąć. Mówi, że wszystko będzie dobrze. W najgorszym razie wynajmiemy adwokata i nie piśniemy słowa.
Adam spoglądał na niego.
– Ta decyzja wywrze wpływ na nas wszystkich – rzekł DJ. – Chcesz spieprzyć nie tylko swoją przyszłość. Moją także. I Clarka. I Olivii.
– Nie zamierzam znów tego słuchać.
– Jednak to prawda, Adamie. Może nie są tak bezpośrednio wmieszani jak ty i ja, ale oni też ucierpią.
– Nie.
– Co nie?
Popatrzył na przyjaciela.
– Tak robisz przez całe życie, DJ.
– O czym ty mówisz?
– Wpadasz w tarapaty, a ojciec cię z nich wyciąga.
– Wydaje ci się, że do kogo mówisz, do diabła?
– Nie możemy tak po prostu o tym zapomnieć.
– Spencer sam się zabił. My nic mu nie zrobiliśmy.
Adam spojrzał w dół, między pniami drzew. Na boisku było pusto, ale ludzie wciąż biegali wokół płyty. Obrócił głowę w lewo. Próbował odszukać ten kawałek dachu, gdzie znaleziono Spencera, ale zasłaniała go frontowa wieżyczka budynku. DJ podszedł i stanął obok niego.
– Mój ojciec przesiadywał tutaj, kiedy chodził do liceum – powiedział DJ. – Był jednym z tych niedobrych chłopaków, wiesz? Palił trawkę i pił piwo. Wdawał się w bójki.
– Co chcesz powiedzieć?
– Właśnie to. Wtedy można było popełnić błąd i wyjść z tego. Ludzie odwracali głowy. Byłeś dzieciakiem i powinieneś się wyszaleć. Kiedy ojciec był w naszym wieku, ukradł samochód. Złapali go, ale udało się zawrzeć ugodę. Teraz jest jednym z najbardziej praworządnych obywateli w okolicy. Jednak gdyby dorastał dzisiaj, byłby skończony. To śmieszne. Nie możesz zagwizdać na dziewczynę w szkole, bo pójdziesz do więzienia. Jeśli wpadniesz na kogoś na korytarzu, możesz zostać oskarżony o napaść z pobiciem. Jeden błąd i jesteś skończony. Ojciec mówi, że to idiotyzm. Jak masz znaleźć właściwą drogę?
– To nas nie usprawiedliwia.
– Adamie, za parę lat pójdziemy na studia. To wszystko będzie za nami. Nie jesteśmy przestępcami. Nie możemy pozwolić, żeby to zaważyło na całym naszym życiu.
– Zniszczyło życie Spencera.
– To nie nasza wina.
– Tamci faceci o mało nie zabili mojego ojca. Wylądował w szpitalu.
– Wiem. I wiem, jak bym się czuł, gdyby to był mój stary. Jednak nie możesz tak szaleć z tego powodu. Musisz ochłonąć i przemyśleć to. Rozmawiałem z Carsonem. Chce, żebyśmy przyszli i z nim pogadali.
Adam zmarszczył brwi.
– Akurat.
– Nie, naprawdę.
– On jest stuknięty, DJ. Wiesz o tym. Sam powiedziałeś, że uważa, że próbowałem go wrobić.
Adam usiłował uporządkować to wszystko, ale czuł się potwornie zmęczony. Przez całą noc nie zmrużył oka. Był obolały, zmęczony i zdezorientowany. Zastanawiał się przez całą noc i nadal nie miał pojęcia, co robić.
Powinien powiedzieć rodzicom prawdę.
Jednak nie mógł. Zaplątał się i za często był na haju, a wtedy zaczyna się uważać, że jedyni ludzie na świecie, którzy kochają cię bezwarunkowo, jedyni ludzie na świecie, którzy zawsze będą cię kochać bez względu na to, jak spieprzysz sprawy, są twoimi wrogami.
Jednak szpiegowali go.
Tyle teraz wiedział. Nie ufali mu. To doprowadzało go do szału, lecz prawdę mówiąc, kiedy się nad tym zastanowić, czy zasłużył sobie na ich zaufanie?
Dlatego po zeszłej nocy wpadł w panikę. Uciekł i zaczął się ukrywać. Po prostu potrzebował czasu do namysłu.
– Muszę porozmawiać z rodzicami – rzekł.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Adam spojrzał na niego.
– Daj mi swój telefon.
DJ pokręcił głową. Adam zrobił krok naprzód i zacisnął pięść.
– Nie zmuszaj mnie, żebym ci go zabrał.
DJ miał łzy w oczach. Podniósł rękę, wyjął komórkę i oddał ją Adamowi. Ten zadzwonił do domu. Nikt nie odebrał. Zadzwonił na komórkę swojego ojca. Brak odpowiedzi. Spróbował połączyć się z matką. To samo.
– Adam? – powiedział DJ.
Zastanawiał się, czy do niej zadzwonić. Już raz dzwonił i rozmawiał dostatecznie długo, żeby dać jej znać, że u niego wszystko w porządku. Kazał jej przysiąc, że nie powie rodzicom.
Zadzwonił do Jill.
– Halo?
– To ja.
– Adam? Proszę, wróć do domu. Tak się boję.
– Czy wiesz, gdzie są mama i tata?
– Mama ma odebrać mnie od Yasmin. Tata pojechał cię szukać.
– Wiesz, dokąd pojechał?
– Chyba do Bronksu albo gdzieś. Słyszałam, jak mama coś o tym mówiła. O jakimś klubie Jaguar.
Adam zamknął oczy. Niech to szlag. Wiedzieli.
– Słuchaj, muszę już iść.
– Dokąd?
– Nic mi nie będzie. Nie martw się. Kiedy zobaczysz mamę, powiedz jej, że dzwoniłem. Powiedz, że nic mi nie jest i wkrótce wrócę do domu. Niech zadzwoni do ojca i powie mu, żeby wrócił do domu, dobrze?
– Adamie?
– Po prostu jej to powiedz.
– Naprawdę się boję.
– Nie martw się, Jill, dobrze? Tylko rób, co mówię. Już prawie po wszystkim.
Rozłączył się i spojrzał na DJ.
– Masz tu samochód?
– Taak.
– Musimy się pospieszyć.
■ ■ ■
Nash zobaczył nieoznakowany samochód podjeżdżający pod dom.
Z wozu wysiadł Guy Novak. Policjant po cywilnemu też zaczął wysiadać, lecz Novak odprawił go machnięciem ręki. Potem wetknął rękę przez otwarte okno, uścisnął dłoń policjanta i powlókł się jak w transie do drzwi frontowych.
Nash poczuł wibrowanie swojego telefonu. Nie musiał już sprawdzać numeru dzwoniącego. Wiedział, że to znów Joe Lewiston. Przed kilkoma minutami wysłuchał jego pierwszej, rozpaczliwej wiadomości.
– O Boże, Nash, co się dzieje? Nie chciałem tego. Proszę, nie rób już nikomu krzywdy, dobrze? Ja tylko… Myślałem, że z nią porozmawiasz albo zdobędziesz tę taśmę wideo czy coś. A jeśli wiesz coś o tej drugiej kobiecie, to proszę, nie rób jej krzywdy. O Boże, o Boże…
I tak dalej.
Guy Novak wszedł do domu. Nash podszedł bliżej. Trzy minuty później drzwi frontowe otworzyły się znowu. Wyszła jakaś kobieta. Przyjaciółka Guya Novaka. Pocałował ją w policzek. Zamknął za nią drzwi. Jego dziewczyna ruszyła ścieżką. Kiedy dotarła do końca, obejrzała się i potrząsnęła głową. Może płakała, ale z daleka trudno było ocenić.
Pół minuty później odjechała.
Nash miał niewiele czasu. Coś sknocił. Dowiedzieli się, kim była Marianne. Trąbiły o tym media. Policja przesłuchiwała jej męża. Ludzie myślą, że policjanci są głupi. Nie są. Mają ogromną przewagę. Nash szanował to. Między innymi z tego powodu tak starał się ukryć tożsamość Marianne.
Instynkt samozachowawczy kazał mu uciekać, ukryć się, opuścić kraj. Jednak nie mógł tego zrobić. Nadal mógł pomóc Joemu Lewistonowi, nawet jeśli ten sam nie potrafił sobie pomóc. Później zadzwoni do niego i przekona go, żeby siedział cicho. A może Joe sam przejrzy na oczy. Teraz wpadł w panikę, ale przecież to on zwrócił się do Nasha z prośbą o pomoc. Może w końcu zrobi coś mądrego.
Korciło go. Szaleniec, jak lubił nazywać to Nash, dochodził do głosu. Wiedział, że w domu są dzieci. Nie chciał robić im krzywdy – a może chciał? Czasem sam nie wiedział. Ludzie lubią karmić się złudzeniami i Nash też od czasu do czasu ulegał tej słabości.
Jednak z czysto praktycznych względów nie mógł czekać. Musiał działać natychmiast. To oznaczało – że z szaleńcem czy bez – dzieci mogły stać się przypadkowymi ofiarami.
W kieszeni miał nóż. Teraz wyjął go i trzymał w ręku.
Podszedł do tylnych drzwi domu Novaka i zaczął majstrować przy zamku.