Paul Copeland stał przed gąszczem mikrofonów.
– Potrzebujemy waszej pomocy w odnalezieniu zaginionej kobiety, Reby Cordovy – powiedział.
Muse obserwowała to z boku. Na ekranach monitorów pojawiło się boleśnie słodkie zdjęcie Reby. Jej uśmiech był z rodzaju tych, które wywołują uśmiech na twarzach innych lub wprost przeciwnie, w takiej sytuacji jak ta, łamią serca. Na dole ekranu widniał numer telefonu.
– Potrzebujemy także pomocy w ustaleniu miejsca pobytu tej kobiety.
Teraz pokazano fotografię z kamery wideo w sklepie Target.
– Oto osoba, której poszukujemy. Jeśli ktoś ma o niej jakieś informacje, prosimy zadzwonić pod niżej podany numer telefonu.
Teraz zaczną wydzwaniać świry, lecz z punktu widzenia Muse w tej sytuacji potencjalne korzyści przewyższały straty. Wątpiła, by ktoś widział Rebę Cordovę, lecz istniała spora szansa, że ktoś może rozpoznać kobietę ze zdjęcia w sklepie. A przynajmniej taką Muse miała nadzieję.
Neil Cordova stał obok Paula. Przed nim stały córki jego i Reby.
Cordova miał podniesioną głowę, ale widać było, że drży. Dziewczynki były przejmująco śliczne, wielkookie, jak te, które widuje się chwiejnie wychodzące z wypalonych budynków na materiałach nakręconych podczas działań wojennych. Media, oczywiście, uwielbiały to – tę fotogeniczną, zasmuconą rodzinę. Cope powiedział Cordovie, że nie musi brać udziału w tej konferencji albo może przyjść sam, bez dzieci. Neil Cordova tylko pokręcił głową.
– Wszyscy musimy zrobić, co w naszej mocy, żeby ją uratować – rzekł do Cope'a – inaczej dziewczynki wyrzucałyby to sobie później.
– To będzie stresujące – ostrzegł Cope.
– Jeżeli ich matka nie żyje i tak będą cierpiały. Chcę, żeby przynajmniej wiedziały, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.
Muse poczuła wibrowanie komórki. Sprawdziła i zobaczyła, że to Clarence Morrow dzwoni z kostnicy. Cholera, najwyższy czas.
– To ciało Marianne Gillespie – oznajmił. – Jej były mąż jest tego zupełnie pewny.
Muse wysunęła się pół kroku, tylko tyle, żeby Cope ją zauważył. Kiedy spojrzał na nią, nieznacznie skinęła głową. Cope odwrócił się z powrotem do mikrofonów.
– Ponadto zidentyfikowaliśmy ciało osoby, której śmierć może mieć związek ze zniknięciem pani Cordovy. Niejaka Marianne Gillespie…
Muse znów zajęła się swoim telefonem.
– Przesłuchaliście Novaka?
– Tak. Nie sądzę, żeby był w to zamieszany, a ty?
– Nie.
– Nie miał motywu. Jego przyjaciółka nie jest tą kobietą ze sklepu, a jego wygląd nie pasuje do rysopisu faceta w furgonetce.
– Zawieź go do domu. Niech spokojnie powie o tym córce.
– Już jadę. Novak już zadzwonił do swojej przyjaciółki, żeby trzymała dziewczynki z daleka od mediów do jego powrotu.
Na monitorze pojawiło się zdjęcie Marianne Gillespie. Dziwne, ale Novak nie miał żadnych fotografii swojej byłej, lecz zeszłej wiosny Reba Cordova odwiedziła Marianne na Florydzie i zrobiła kilka zdjęć. To wykonano przy basenie i Marianne miała na sobie bikini, lecz na użytek mediów wycięli samą głowę. Muse zauważyła, że Marianne była prawdziwą seksbombą, aczkolwiek taką, która zapewne pamiętała lepsze dni. Jej ciało nie było już tak jędrne jak kiedyś, ale wciąż coś w sobie miała.
Neil Cordova w końcu wystąpił, aby przemówić. Flesze zamigotały w stroboskopowym tempie, które zawsze zaskakiwało nieprzyzwyczajonych. Cordova zamrugał. Teraz wydawał się spokojniejszy, starał się opanować. Powiedział, że kocha swoją żonę, która jest cudowną matką, i jeśli ktoś ma jakieś informacje, niech zadzwoni pod numer podany na ekranie.
– Psst.
Muse się odwróciła. To był Frank Tremont. Machał rękę, przywołując ją do siebie.
– Mamy coś – powiedział.
– Już?
– Zadzwoniła wdowa po policjancie z Hawthorne. Mówi, że ta kobieta ze zdjęcia w sklepie mieszka sama piętro niżej. Podobno jest cudzoziemką i ma na imię Pietra.
■ ■ ■
Wychodząc ze szkoły, Joe Lewiston sprawdził w sekretariacie swoją skrytkę pocztową. Znalazł w niej jeszcze jedną ulotkę oraz list od rodziny Lorimanów z prośbą o pomoc w znalezieniu dawcy dla ich syna Lucasa. Joe nigdy nie uczył żadnego dziecka Lorimanów, ale widywał tu ich matkę. Nauczyciele mogli udawać, że są ponad to, ale zawsze dostrzegają ładne matki. Susan Loriman była jedną z nich.
Ulotka – trzecia, którą widział – głosiła, że w przyszły piątek „wykwalifikowany personel medyczny” przyjdzie do szkoły pobrać próbki krwi.
„Prosimy, miejcie serce i pomóżcie uratować Lucasowi życie…”.
Joe poczuł się okropnie. Lorimanowie robili wszystko, żeby uratować życie swojemu dziecku. Pani Loriman przysłała mu e – mail i zadzwoniła do niego, prosząc o pomoc. „Wiem, że nie uczył pan żadnego z moich dzieci, ale wszyscy w szkole uważają pana za przywódcę”. Joe pomyślał, samolubnie, ponieważ wszyscy ludzie są samolubni, że może to poprawi jego sytuację po tej przykrej sprawie z Yasmin, a przynajmniej pozwoli mu pozbyć się poczucia winy. Pomyślał o swoim dziecku, wyobraził sobie małą Allie w szpitalu, podłączoną do aparatury, chorą i cierpiącą. Pod wpływem tej myśli powinien spojrzeć na swoje problemy z dystansu, ale tak się nie stało. Komuś zawsze jest gorzej niż tobie. To jakoś nigdy go specjalnie nie pocieszało.
Jechał i myślał o Nashu. Joe miał jeszcze trzech starszych braci, ale polegał na Nashu bardziej niż na którymkolwiek z nich. Nash i Cassie wydawali się nie pasować do siebie, ale kiedy byli razem, stanowili jedność. Słyszał, że czasem tak się zdarza, ale nigdy nie widział tego ani przedtem, ani potem. Bóg wie, że z nim i Dolly tak nie było.
Chociaż brzmiało to ckliwie, Cassie i Nash naprawdę stanowili idealną parę.
Kiedy Cassie umarła, było to tragedią nie do opisania. Po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że to się zdarzy. Nawet znając diagnozę, nawet widząc przerażające skutki choroby, nie wiedzieć czemu myślał, że Cassie z tego wyjdzie. Kiedy zabrała ją śmierć, nie powinno to już być zaskoczeniem. Jednak było.
Joe widział, że Nash zmienił się nawet bardziej niż ona. Może tak jest, kiedy los rozdziela dwoje tak bliskich osób, obie coś tracą. W Nashu był chłód, który teraz dziwnie krzepił Joego, ponieważ tak niewiele osób obchodziło Nasha. Mili ludzie udają, że są tacy dla wszystkich, lecz w prawdziwych tarapatach, takich jak teraz, człowiek potrzebuje silnego przyjaciela, któremu na sercu leży jego dobro, który nie dba o to, co słuszne lub nie, i chce jedynie wiedzieć, że bliska mu osoba jest bezpieczna.
Taki był Nash.
– Obiecałem Cassandrze, że będę was chronił – wyjaśnił mu Nash po pogrzebie.
W ustach kogoś innego zabrzmiałoby to dziwnie lub niepokojąco, lecz Nash nie rzucał słów na wiatr. To było przerażające i krzepiące, a dla kogoś takiego jak Joe, niewysportowanego syna ignorowanego przez wymagającego ojca, znaczyło bardzo wiele.
Kiedy Joe wszedł do domu, zobaczył Dolly przy komputerze. Miała dziwną minę.
– Gdzie byłeś? – zapytała.
– W szkole.
– Po co?
– Chciałem nadrobić zaległości.
– Moja poczta elektroniczna nadal nie działa.
– Przyjrzę się temu jeszcze raz.
Dolly wstała.
– Napijesz się herbaty?
– Chętnie, dziękuję.
Pocałowała go w policzek. Joe usiadł przy komputerze. Zaczekał, aż żona wyjdzie z pokoju, po czym wszedł na swoje konto. Już miał sprawdzić e – maile, gdy coś na witrynie przykuło jego uwagę.
Na głównej stronie pojawiały się „najważniejsze zdjęcia dnia”. Migawki ze świata, a po nich lokalne, sportowe i inne. Jego wzrok przykuło jedno z lokalnych zdjęć. Teraz znikło, zastąpione innym, pokazującym New York Knicks.
Joe nacisnął strzałkę powrotu i znalazł to zdjęcie.
Fotografia mężczyzny z dwiema dziewczynkami. Rozpoznał jedną z nich. Nie była jego uczennicą, ale chodziła do tej szkoły. A przynajmniej była podobna do dziewczynki, która chodziła. Wyświetlił opis.
„Zaginiona bez wieści” – głosił nagłówek.
Zobaczył nazwisko. Reba Cordova. Znał ją. Należała do szkolnej komisji bibliotecznej, której Joe był koordynatorem. Pamiętał jej uśmiechniętą twarz.
Zaginęła?
Potem przeczytał tekst poniżej, o możliwym powiązaniu ze zwłokami ostatnio znalezionymi w Newark. Przeczytał nazwisko ofiary i zaparło mu dech.
Dobry Boży, co on narobił?
Joe Lewiston pobiegł do łazienki i zwymiotował. Potem złapał telefon i wybrał numer Nasha.