Mike siedział w tym samym pokoju przesłuchań co poprzednio. Tym razem był z synem.
Agent Darryl LeCrue i asystent prokuratora generalnego Scott Duncan próbowali poskładać całą tę sprawę. Mike wiedział, że są tutaj wszyscy – Rosemary, Carson, DJ Huff, zapewne z ojcem, oraz pozostali goci. Rozdzielili ich w nadziei, że pójdą na ugody i złożą zeznania.
Byli tu od kilku godzin. Mike i Adam nie odpowiedzieli jeszcze na ani jedno pytanie. Hester Crimstein, ich adwokat, nie pozwoliła im mówić. Na razie Mike i Adam siedzieli sami w pokoju przesłuchań.
Mike spojrzał na syna i poczuł, że kraje mu się serce.
– Będzie dobrze – powiedział chyba po raz piąty lub szósty.
Adam nie reagował. Zapewne był w szoku. Oczywiście, granica między szokiem a młodzieńczym uporem jest bardzo cienka. Hester była w kiepskim humorze, który stale się pogarszał. Było to po niej widać. Co chwilę wpadała i zadawała im pytania. Adam tylko potrząsał głową, kiedy domagała się szczegółów.
Ostatnią wizytę złożyła im pół godziny temu i zakończyła ją trzema słowami skierowanymi do Mike'a.
– Nie jest dobrze.
Teraz drzwi znowu się otworzyły. Hester weszła, wzięła krzesło i postawiła je bliżej Adama. Usiadła i przysunęła twarz do jego twarzy. Odwrócił głowę. Ujęła jego twarz w dłonie i obróciła ku sobie.
– Spójrz na mnie, Adamie – powiedziała.
Zrobił to bardzo niechętnie.
– Oto twój problem. Rosemary i Carson obwiniają ciebie, Mówią, że to był twój pomysł, żeby ukraść recepty ojca i zrobić na tym interes. Mówią, że to ty do nich przyszedłeś. Zależnie od nastroju twierdzą także, że twój ojciec też brał w tym udział. Obecny tutaj tatuś miał niby szukać źródła dodatkowych dochodów. Oficerowie DEA z tego budynku właśnie odnieśli spory sukces, aresztując lekarza z Bloomfield za to samo – sprzedaż recept na czarnym rynku. Dlatego podoba im się ta wersja, Adamie. Chcą lekarza i jego syna jako wspólników przestępstwa, ponieważ to narobi szumu w mediach i zapewni im awans. Rozumiesz, co mówię?
Adam kiwnął głową.
– Zatem dlaczego nie powiesz mi prawdy?
– To nie ma znaczenia – rzekł Adam.
Rozłożyła ręce.
– Nie rozumiem?
Tylko potrząsnął głową.
– Moje słowa przeciwko ich słowom.
– Racja, ale widzisz, są dwa problemy. Po pierwsze, to nie tylko oni. Mają paru kolegów Carsona, którzy potwierdzają tę wersję. Oczywiście, poproszeni przez Carsona i Rosemary ci kumple powiedzieliby, że jesteś kosmitą, który robił im badania odbytu. Tak więc nie to jest naszym głównym problemem.
– Zatem co nim jest? – zapytał Mike.
– Najważniejszym dowodem są te bloczki recept. Nie można ich bezpośrednio powiązać z Rosemary i Carsonem. Nie da się tego udowodnić. Jednak można powiązać je z panem, doktorze Baye. Po prostu. Są pańskie. Za ich pomocą można także dowieść, w jaki sposób dostały się z punktu A – od pana, doktorze Baye – do punktu B, czyli na czarny rynek. Za pośrednictwem pańskiego syna.
Adam zamknął oczy i pokręcił głową.
– No co? – spytała Hester.
– Nie uwierzycie mi.
– Kochany, posłuchaj mnie. Wierzenie ci to nie moje zadanie. Ja mam cię bronić. Możesz się martwić tym, czy uwierzy ci mamusia, jasne? Ja nie jestem twoją mamusią. Jestem twoim adwokatem i w tym momencie tak jest o wiele lepiej.
Adam spojrzał na ojca.
– Ja ci uwierzę – rzekł Mike.
– Przecież mi nie ufałeś.
Mike nie wiedział, co na to odpowiedzieć.
– Umieściliście coś w moim komputerze. Podsłuchiwaliście moje prywatne rozmowy.
– Martwiliśmy się o ciebie.
– Mogliście zapytać.
– Pytałem, Adamie. Pytałem tysiąc razy. Mówiłeś, żebym zostawił cię w spokoju. Kazałeś mi wyjść z twojego pokoju.
– Hej, chłopcy? – przerwała im Hester. – Cieszy mnie ta wzruszająca scena, naprawdę piękna, i zbiera mi się na płacz, ale liczę sobie za godzinę i jestem naprawdę droga, więc może wrócimy do sprawy?
Usłyszeli głośne pukanie. Drzwi otworzyły się i stanęli w nich agent specjalny Darryl LeCrue oraz asystent prokuratora generalnego Scott Duncan.
– Wynocha – powiedziała Hester. – To prywatna narada.
– Jest tu ktoś, kto chce się widzieć z pani klientami – powiedział LeCrue.
– Nie obchodzi mnie to, nawet jeśli Jessica Alba w obcisłym topie…
– Hester – przerwał jej LeCrue. – Zaufaj mi. To ważne.
Odsunęli się na bok. Mike podniósł głowę. Nie był pewien, czego się spodziewać, ale na pewno nie tego. Adam zaczął płakać, gdy tylko ich zobaczył.
Betsy i Ron Hillowie weszli do pokoju.
– Kim oni są, do diabła? – zapytała Hester.
– To rodzice Spencera – powiedział Mike.
– O, a co to za emocjonalne sztuczki? Chcę, żeby wyszli. Mają natychmiast stąd wyjść.
– Cii – powiedział LeCrue. – Tylko posłuchaj. Nic nie mów. Tylko słuchaj.
Hester odwróciła się do Adama. Położyła dłoń na jego ramieniu.
– Nie mów ani słowa. Słyszysz mnie? Ani słowa.
Adam nadal płakał.
Betsy Hill usiadła przy stole naprzeciw niego. Ona też miała łzy w oczach. Ron stanął za nią. Założył ręce na piersi i patrzył w sufit. Mike widział, że drżą mu wargi. LeCrue stanął w jednym rogu, Duncan w drugim.
– Pani Hill – rzekł LeCrue – może pani im powtórzyć to, co powiedziała nam pani przed chwilą?
Hester Crimstein wciąż trzymała dłoń na ramieniu Adama, gotowa go uciszyć. Betsy Hill tylko patrzyła na Adama. W końcu podniósł głowę i napotkał jej spojrzenie.
– O co chodzi? – spytał Mike. Betsy Hill wreszcie przemówiła.
– Okłamałeś mnie, Adamie.
– No, no – powiedziała Hester. – Jeśli ona zamierza zacząć od oskarżeń o wprowadzenie w błąd, to natychmiast stąd wychodzimy.
Betsy nie odrywała oczu od Adama, ignorując wybuch Hester.
– Ty i Spencer nie pobiliście się o dziewczynę, prawda?
Adam milczał.
– Prawda?
– Nie odpowiadaj – poradziła Hester, lekko ściskając jego ramię. – Nie komentujemy żadnej rzekomej bójki…
Adam uwolnił swoje ramię.
– Pani Hill…
– Obawiasz się, że ci nie uwierzą – powiedziała Betsy. – I nie chcesz zrobić krzywdy swojemu przyjacielowi. Jednak nie możesz zranić Spencera. On nie żyje, Adamie. I to nie jest twoja wina.
Łzy zaczęły spływać mu po policzkach.
– Słyszysz? To nie twoja wina. Miałeś wszelkie powody, żeby się na niego rozgniewać. Jego ojciec i ja tyle przeoczyliśmy. Będziemy musieli z tym żyć do końca naszych dni. Może zdołalibyśmy go powstrzymać, gdybyśmy lepiej go pilnowali, a może nie można go było uratować. Teraz tego nie wiem. Jednak wiem jedno: to nie twoja wina. On nie żyje, Adamie. Nikt już nie może go zranić.
Hester otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Rozmyśliła się, cofnęła i czekała. Mike też nie wiedział, co o tym sądzić.
– Powiedz im prawdę – zachęciła Betsy.
– To nie ma znaczenia – rzekł Adam.
– Owszem, ma, Adamie.
– I tak nikt mi nie uwierzy.
– My ci wierzymy – zapewniła Betsy.
– Rosemary i Carson powiedzą, że to ja i mój tata. Już tak mówią. Po co więc jeszcze i jego wciągać w bagno?
– To dlatego próbowałeś zakończyć to zeszłej nocy – rzekł LeCrue. – Za pomocą tego podsłuchu, o którym nam mówiłeś. Rosemary i Carson szantażowali cię, prawda? Powiedzieli, że jeśli się wygadasz, obciążą ciebie. Powiedzą, że to ty ukradłeś bloczki recept. Tak jak twierdzą teraz. A ty martwiłeś się jeszcze o swoich przyjaciół. Im też mogli narobić kłopotów. Tak więc co mogłeś zrobić? Musiałeś odpuścić.
– Nie martwiłem się o moich przyjaciół – powiedział Adam. – Jednak zamierzali wrobić mojego ojca. Na pewno straciłby prawo wykonywania zawodu.
Mike'owi zaparło dech.
– Adamie?
Odwrócił się do ojca.
– Po prostu powiedz prawdę. Nie przejmuj się mną.
Adam potrząsnął głową.
Betsy wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni Adama.
– Mamy dowód.
Adam zdziwił się.
Ron Hill zrobił krok naprzód.
– Po śmierci Spencera przejrzałem jego pokój. Znalazłem… – Zamilkł, przełknął ślinę i znów wbił wzrok w sufit. – Nie chciałem mówić Betsy. Dosyć przeszła, więc pomyślałem: A jaką to zrobi różnicę? On nie żyje. Dlaczego znów miałaby przez to przechodzić? Ty też tak pomyślałeś, prawda, Adamie?
Adam nie odpowiedział.
– Tak więc nic jej nie powiedziałem. Jednak tamtej nocy, kiedy umarł… przeszukałem jego pokój. Pod łóżkiem znalazłem osiem tysięcy dolarów w gotówce – i to.
Ron rzucił na stół bloczek recept. Przez chwilę wszyscy tylko na nie patrzyli.
– Ty nie ukradłeś recept ojca – rzekła Betsy. – Zrobił to Spencer. Ukradł je z waszego domu, prawda?
Adam zwiesił głowę.
– A ty odkryłeś to tamtej nocy, kiedy się zabił. Powiedziałeś mu o tym. Byłeś wściekły. Pokłóciliście się. To dlatego go uderzyłeś. Kiedy do ciebie dzwonił, nie chciałeś słuchać jego przeprosin. Tym razem posunął się za daleko. Dlatego pozwoliłeś, by jego słowa nagrały się na pocztę głosową.
Adam zacisnął powieki. Łzy spływały mu po policzkach.
– Powinienem był odebrać. Uderzyłem go. Wyzywałem go i powiedziałem, że nigdy więcej się do niego nie odezwę. Potem zostawiłem go samego, a kiedy dzwonił, błagając o pomoc…
W pokoju wybuchło zamieszanie. Oczywiście, były łzy, uściski, słowa przeprosin. Rany otwarły się i zabliźniły. Hester robiła swoje. Przycisnęła LeCrue i Duncana. Wszyscy widzieli, co się stało. Nikt nie chciał oskarżać Adama i Mike'a. Adam będzie współpracował i pomoże posłać Rosemary i Carsona do więzienia.
Jednak dopiero nazajutrz.
Późnym wieczorem, kiedy Adam wrócił do domu i odzyskał swój telefon komórkowy, przyszła Betsy Hill.
– Chcę to usłyszeć – powiedziała mu.
I razem wysłuchali ostatniej wiadomości, jaką wysłał Spencer, zanim odebrał sobie życie.
– Nie chodziło o ciebie, Adamie. W porządku, człowieku. Po prostu spróbuj zrozumieć. Nie chodziło o nikogo. Po prostu było za trudno. Zawsze było zbyt trudno…
■ ■ ■
Tydzień później Susan Loriman zapukała do drzwi domu Joego Lewistona.
– Kto tam?
– Panie Lewiston? Tu Susan Loriman.
– Jestem bardzo zajęty.
– Proszę otworzyć. To ważne.
Zapadła kilkuminutowa cisza, zanim Joe Lewiston zrobił to, o co prosiła. Był nieogolony i ubrany w szary podkoszulek. Miał rozczochrane włosy i zaspane spojrzenie.
– Pani Loriman, to nie najlepsza pora…
– Dla mnie również.
– Zostałem zwolniony z pracy.
– Wiem. Przykro mi to słyszeć.
– Zatem jeśli chodzi o poszukiwanie dawcy…
– Właśnie.
– Nie może pani liczyć na to, że w tym pomogę.
– I tu się pan myli. Liczę na to.
– Pani Loriman…
– Czy umarł ktoś z pańskich bliskich?
– Tak.
– Zechce mi pan powiedzieć kto?
Dziwne pytanie. Lewiston westchnął i spojrzał w oczy Susan Loriman. Jej syn umierał i z jakiegoś powodu odpowiedź na to pytanie wydawała się dla niej bardzo ważna.
– Moja siostra Cassie. Była aniołem. Wprost trudno uwierzyć, że coś mogło się jej stać.
Oczywiście, Susan wiedziała o tym. Wszystkie środki przekazu trąbiły o owdowiałym mężu Cassandry Lewiston i morderstwach.
– Ktoś jeszcze?
– Mój brat Curtis.
– Czy on też był aniołem?
– Nie. Wprost przeciwnie. Jestem do niego podobny. Mówią, że łudząco. Jednak on przez całe życie sprawiał kłopoty.
– Jak umarł?
– Został zamordowany. Zapewne w trakcie napadu rabunkowego.
– Jest ze mną wykwalifikowana pielęgniarka. – Susan spojrzała przez ramię. Jakaś kobieta wysiadła z samochodu i ruszyła w ich kierunku. – Może pobrać próbkę krwi do analizy.
– Nie widzę sensu.
– Naprawdę nie zrobił pan niczego strasznego, panie Lewiston. Nawet wezwał pan policję, kiedy zrozumiał pan, co robi pański dawny szwagier. Musi pan zacząć odbudowywać swoje życie. I sądzę, że ten krok, pańska chęć pomocy i próba ocalenia mojego dziecka w tak trudnym momencie pańskiego życia, będzie się liczyła w oczach ludzi. Proszę, panie Lewiston. Czy pomoże pan uratować mojego syna?
Wyglądało na to, że zamierza zaprotestować. Susan miała nadzieję, że tego nie zrobi. Chciał jej przypomnieć, że Lucas ma dziesięć lat. Ona była gotowa mu przypomnieć, że jego brat Curtis zginął jedenaście lat temu – dziewięć miesięcy przedtem, nim urodził się Lucas. Powiedziałaby Joemu Lewistonowi, że najlepszym dawcą dla Lucasa byłby teraz jego wuj. Miała nadzieję, że nie będzie musiała tego mówić. Jednak była gotowa posunąć się tak daleko. Musiała.
– Proszę – powtórzyła.
Pielęgniarka zbliżała się. Joe Lewiston ponownie spojrzał na Susan i widocznie dostrzegł jej zdesperowaną minę.
– Jasne, w porządku – powiedział. – Może wejdziemy do domu i zrobimy to w środku?
■ ■ ■
Tia była zdumiona tym, jak szybko wszystko wracało do normy.
Hester dotrzymała słowa. W sprawach zawodowych nie dawała drugiej szansy. Tak więc Tia złożyła wypowiedzenie i obecnie szukała innej pracy. Mike'a i Ilene Goldfarb uwolniono od wszelkich zarzutów związanych z kradzieżą recept. Komisja dyscyplinarna prowadziła pokazowe dochodzenie w tej sprawie, ale nawet nie kazała im tymczasowo zamknąć gabinetu. Plotka głosiła, że znalazł się dobry dawca dla Lucasa Lorimana, ale Mike nie chciał o tym rozmawiać, a Ilene nie nalegała.
Przez kilka pierwszych radosnych dni Tia sądziła, że Adam zmieni swoje życie i będzie słodkim, miłym chłopcem, jakim… no cóż, właściwie nigdy nie był. Takie zmiany nie zachodzą jednak jak za przekręceniem włącznika. Adam był teraz lepszy, bez dwóch zdań. W tym momencie na podjeździe przed domem stał na bramce, a jego ojciec strzelał. Kiedy Mike'owi udawało się strzelić bramkę, wołał „Gol!” i śpiewał triumfalną piosenkę kibiców Rangersów. Te dźwięki były znajome i kojące, lecz kiedyś słyszała także głos Adama. Teraz się nie odzywał. Grał w milczeniu, a w głosie Mike'a słyszała coś dziwnego – mieszaninę radości i desperacji.
Mike wciąż pragnął powrotu tamtego chłopca, ale tamtego chłopca zapewne już nie było. Może i dobrze.
Mo zajechał na podjazd. Zabierał ich na mecz Rangersów, którzy grali z Devils w Newark. Anthony, który uratował im życie razem z Mo, też jechał. Mike myślał, że Anthony uratował mu życie za pierwszym razem, w tym zaułku, ale to Adam powstrzymał napastników – i miał na dowód tego bliznę po cięciu nożem. Coś takiego może wprawić rodzica w euforię – świadomość, że syn ocalił ojca. Mike był bliski łez i zamierzał coś powiedzieć, ale Adam nie chciał słuchać. Ten chłopak nie chwalił się swoją odwagą.
Tak jak jego ojciec.
Tia spojrzała przez okno. Jej dwaj mężczyźni ruszyli do drzwi, żeby się pożegnać. Pomachała do nich i posłała im całusa. Pomachali jej w odpowiedzi. Patrzyła, jak wsiadają do samochodu Mo. Nie odrywała od nich oczu, aż samochód zniknął za zakrętem drogi.
– Jill? – zawołała.
– Jestem na górze, mamo!
Wyinstalowali szpiegowski program z komputera Adama. Można przytaczać rozmaite argumenty. Może gdyby Ron i Betsy uważniej obserwowali Spencera, zdołaliby go ocalić. A może jednak nie. Tak to już jest we wszechświecie, że wydarzeniami rządzi przypadek. Mike i Tia tak bardzo niepokoili się o syna, a w końcu to Jill była bliższa śmierci. Udziałem Jill stało się traumatyczne przeżycie – to ona musiała zastrzelić człowieka. Dlaczego?
Przypadkowość. Przypadkiem znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
Możesz szpiegować, ale nie zdołasz wszystkiego przewidzieć. Adam mógł sam znaleźć wyjście z sytuacji. Mógł nagrać szantażystów, a wtedy Mike nie zostałby napadnięty i pobity. Ten stuknięty Carson nie próbowałby ich zabić. Adam nie zastanawiałby się, czy rodzice nadal mu ufają.
Tak już jest z zaufaniem. Można naruszyć je z poważnych powodów, jednak pozostanie naruszone.
Czego więc nauczyła się Tia jako matka? Starasz się jak najlepiej. To wszystko. Masz najlepsze intencje. Pokazujesz im, że są kochani, lecz w życiu jest zbyt wiele przypadku, aby zrobić coś więcej. Nie zdołasz go kontrolować. Mike miał znajomego, byłego koszykarza, który lubił cytować przysłowia. Jego ulubionym było: „Człowiek strzela, pan Bóg kule nosi”. Do Tii nigdy to nie przemawiało. Uważała to za wymówkę, żeby się nie wysilać, bo Bóg i tak jakoś ci przeszkodzi. Nie o to jednak chodziło. Raczej o zrozumienie, że możesz dać z siebie wszystko, lecz nie myśl, że panujesz nad wszystkim.
A może to było jeszcze bardziej skomplikowane?
Można by się spierać, że przecież wścibstwo ich uratowało. Przede wszystkim uświadomiło im, że Adam ma poważne problemy.
Jednak jeszcze ważniejsze było to, że dzięki wścibstwu Jill i Yasmin dowiedziały się o pistolecie Guya Novaka, a gdyby nie ta broń, zginęliby wszyscy czworo.
Ironia losu. Guy Novak trzyma w domu naładowaną broń i to, zamiast doprowadzić do jakiegoś nieszczęścia, ratuje wszystkim życie.
Pokręciła głową na samą myśl o tym i otworzyła drzwi lodówki. Kończyły im się zapasy.
– Jill?
– Co?
Tia wzięła kluczyki i portfel. Rozejrzała się za swoim telefonem komórkowym.
Jej córka zadziwiająco łatwo otrząsnęła się z szoku. Lekarze ostrzegali, że może wystąpić opóźniona reakcja, ale zapewne zdawała sobie sprawę, że to, co zrobiła, było właściwe, konieczne, a nawet bohaterskie. Jill nie była już dzieckiem.
Gdzie Tia położyła komórkę?
Była pewna, że zostawiła ją na szafce w kuchni. O, tutaj. Jakieś dziesięć minut temu.
Ta prosta myśl wywróciła wszystko do góry nogami.
Tia zesztywniała. Pod wpływem ulgi wywołanej tym, że uszli z życiem, pozostawili kilka pytań bez odpowiedzi. Jednak nagle, patrząc na miejsce, gdzie z pewnością zostawiła swoją komórkę, przypomniała sobie o tych kilku niewyjaśnionych kwestiach.
Ten pierwszy e – mail, od którego wszystko się zaczęło, o prywatce w domu DJ Huffa. Nie było żadnej prywatki. Adam nawet nie przeczytał tej wiadomości.
Kto więc ją wysłał?
Nie…
Wciąż szukając komórki, Tia podniosła słuchawkę stacjonarnego telefonu i zadzwoniła. Guy Novak odebrał po trzecim sygnale.
– Cześć, Tia, jak się masz?
– Powiedziałeś policji, że wysłałeś ten film.
– Co?
– Ten, na którym Marianne uprawia seks z panem Lewis – tonem. Powiedziałeś, że go wysłałeś. Żeby się zemścić.
– I co z tego?
– Ty nic o tym nie wiedziałeś, prawda, Guy?
Cisza.
– Guy?
– Zostaw to, Tia.
Rozłączył się.
Po cichu weszła po schodach. Jill była w swoim pokoju. Tia nie chciała, żeby córka ją usłyszała. Wszystkie kawałki układanki znalazły się na swoich miejscach. Tia zastanawiała się nad tym, nad tymi dwoma okropnymi zdarzeniami – morderczą misją Nasha, zniknięciem Adama. Ktoś zażartował, że nieszczęścia chodzą trójkami i trzeba uważać. Jednak Tia jakoś tego nie akceptowała.
E – mail o prywatce u Huffów.
Broń w szufladzie Guya Novaka.
Ten demaskatorski film wysłany na internetowy adres Dolly Lewiston.
Co łączyło te fakty?
Tia weszła do pokoju.
– Co robisz? – zapytała.
Jill podskoczyła na dźwięk głosu matki.
– Och, cześć. Gram w Brickbreakera.
– Nie.
– Co?
Żartowali z tego, ona i Mike. Jill była wścibska. Jill lubiła szpiegować.
– Ja tylko gram.
Jednak nie tylko. Teraz Tia to zrozumiała. Jill nie pożyczała jej komórki tylko po to, żeby sobie pograć. Robiła to, by sprawdzać wiadomości przychodzące do Tii. Jill nie korzystała z komputera w ich pokoju dlatego, że był nowszy i lepiej działał. Robiła to, by wiedzieć, co się dzieje. Jill nienawidziła być traktowana jak dziecko. Dlatego szpiegowała. Ona i jej przyjaciółka Yasmin.
Niewinne dziecięce sprawy, tak?
– Wiedziałaś, że monitorujemy komputer Adama, prawda?
– Co?
– Brett powiedział, że ktoś, kto wysłał ten e – mail, zrobił to z naszego domu. Wysłał, przeczytał pocztę Adama, którego nie było w domu, a potem skasował tę wiadomość. Nie miałam pojęcia, kto chciałby i mógłby to zrobić. To byłaś ty, Jill. Dlaczego?
Jill pokręciła głową. Jednak w końcu matka o wszystkim się dowie.
– Jill?
– Nie chciałam, żeby tak się stało.
– Wiem. Mów.
– Niszczyliście raporty, ale… no wiesz, po co nagle wstawiliście niszczarkę do waszej sypialni? Słyszałam, jak szepczecie o tym po nocach. Nawet zaznaczyłaś w swoim komputerze stronę E – SpyRight.
– Zatem wiedziałaś, że monitorowaliśmy komputer Adama?
– Oczywiście.
– To po co wysłałaś ten e – mail?
– Ponieważ wiedziałam, że go przeczytacie.
– Nie rozumiem. Dlaczego chciałaś, żebyśmy dowiedzieli się o prywatce, której tak naprawdę nie było?
– Wiedziałam, co chce zrobić Adam. Uważałam, że to zbyt niebezpieczne. Chciałam go powstrzymać, ale nie mogłam powiedzieć wam prawdy o klubie Jaguar i tym wszystkim. Nie chciałam narobić mu kłopotów.
Tia skinęła głową.
– Dlatego wymyśliłaś tę prywatkę.
– Tak. Napisałam, że będą balangowali.
– Sądziłaś, że każemy mu zostać w domu.
– Właśnie. Byłby bezpieczny. Jednak Adam uciekł. Nie przypuszczałam, że to zrobi. Narozrabiałam. Nie rozumiesz? To wszystko moja wina.
– To nie twoja wina.
Jill zaczęła płakać.
– Wszyscy traktują nas jak dzieci. Dlatego Yasmin i ja szpiegujemy. To jak gra. Dorośli ukrywają różne rzeczy, a my je odkrywamy. A potem pan Lewiston powiedział tę okropną rzecz o Yasmin. To wszystko zmieniło. Inne dzieciaki były takie okrutne. Z początku Yasmin tylko bardzo się smuciła, ale potem, sama nie wiem, jakby oszalała. Widzisz, jej matka zawsze była bezużyteczna, i przypuszczalnie uznała, że w ten sposób pomoże Yasmin.
– Dlatego… uwiodła pana Lewistona. Czy Marianne powiedziała wam o tym?
– Nie. Jednak Yasmin ją też szpiegowała. Zobaczyłyśmy ten film w jej komórce. Yasmin zapytała o to Marianne, lecz ona powiedziała, że już po wszystkim i pan Lewiston też cierpi.
– Wtedy ty i Yasmin…?
– Nie chciałyśmy zrobić nic złego. Jednak Yasmin miała już dość. Wszystkich dorosłych mówiących nam, co jest dla nas najlepsze. Wszystkich dzieci w szkole drwiących z niej. Drwiących z nas. Dlatego zrobiłyśmy to jeszcze tego samego dnia. Po szkole nie poszłyśmy do jej domu. Najpierw przyszłyśmy tutaj. Wysłałam e – mail o prywatce, żeby skłonić was do działania, a potem Yasmin wysłała ten film, żeby pan Lewiston zapłacił za to, co zrobił.
Tia stała i czekała, aż jakaś rozsądna uwaga przyjdzie jej do głowy. Dzieci nie robią tego, co mówią im rodzice, tylko naśladują ich postępowanie. Tak więc kogo należało winić? Tia nie była pewna.
– Nic więcej nie zrobiłyśmy – powiedziała Jill. – My tylko wysłałyśmy kilka e – maili. To wszystko.
Oto cała prawda.
– Wszystko będzie dobrze – rzekła Tia, powtarzając słowa, które jej mąż mówił ich synowi w pokoju przesłuchań.
Uklękła i wzięła córkę w ramiona. Cokolwiek powstrzymywało łzy Jill, teraz znikło. Przytuliła się do matki i płakała. Tia głaskała jej włosy, mówiła uspokajające słowa i pozwalała szlochać.
Robisz, co możesz, przypominała sobie Tia. Kochasz je najlepiej, jak potrafisz.
– Wszystko będzie dobrze – powtórzyła raz jeszcze.
Tym razem niemal w to uwierzyła.
■ ■ ■
W zimny sobotni ranek – tego dnia, gdy prokurator hrabstwa Essex Paul Copeland żenił się po raz drugi – Cope stanął przed magazynem U – Store – It przy Route 15.
Loren Muse stała przy nim.
– Nie musisz tu być.
– Ślub dopiero za sześć godzin – odparł Cope.
– Ale Lucy…
– Lucy to rozumie.
Cope spojrzał przez ramię na samochód, w którym czekał Neil Cordova. Pietra przed kilkoma godzinami przerwała milczenie. Długo nie chciała mówić, ale Cope wpadł na prosty pomysł: pozwolił porozmawiać z nią Neilowi Cordovie. Po dwóch minutach Pietra, której wspólnik nie żył, a adwokat zawarł ugodę z prokuraturą, załamała się i powiedziała im, gdzie znajdą ciało Reby Cordovy.
– Chcę tu być – powiedział Cope.
Muse powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem.
– Jego też nie powinno tu być.
– Obiecałem.
Cope i Neil Cordova często rozmawiali, od kiedy Reba zniknęła. Za kilka minut, jeśli Pietra powiedziała prawdę, będzie łączyło ich jedno straszne przeżycie – śmierć żon. Dziwne, lecz kiedy sprawdzili przeszłość zabójcy, okazało się, że on też miał za sobą to okropne doświadczenie.
– Czy dopuszczasz możliwość, że Pietra kłamała? – spytała Muse, jakby czytając w jego myślach.
– Raczej nie. A ty?
– Również – odparła Muse. – Zatem Nash zabił te dwie kobiety, żeby pomóc szwagrowi. Chciał znaleźć i zniszczyć taśmę będącą dowodem niewierności Lewistona.
– Na to wygląda. Jednak Nash miał przeszłość. Założę się, że jeśli dobrze poszukamy, znajdziemy wiele złego. Sądzę, że kłopoty szwagra były dla niego przede wszystkim pretekstem do pofolgowania swoim złym instynktom. Nie znam się jednak na psychologii i nie interesuje mnie to. Psychologii nie można postawić w stan oskarżenia.
– Torturował ofiary.
– Tak. Teoretycznie po to, żeby się dowiedzieć, kto jeszcze wie o nagraniu.
– Dlatego zabił Rebę Cordova.
– Zgadza się.
Muse potrząsnęła głową.
– A co z jego szwagrem, tym nauczycielem?
– Z Lewistonem? Co z nim?
– Zamierzasz go oskarżyć?
Cope wzruszył ramionami.
– On twierdzi, że tylko zwierzył się z tego Nashowi i nie miał pojęcia, że ten zacznie szaleć.
– Wierzysz mu?
– Pietra to potwierdza, lecz tak czy inaczej jest jeszcze za mało dowodów. – Popatrzył na nią. – Ale od czego mam detektywów?
Dozorca magazynu znalazł właściwy klucz i włożył go do zamka, Drzwi otworzyły się i policjanci weszli do środka.
– Tyle się wydarzyło – powiedziała Muse – a Mariannę Gillespie nawet nie wysłała tego nagrania.
– Wygląda na to, że nie. Tylko groziła, że to zrobi. Sprawdziliśmy. Guy Novak twierdzi, że Marianne powiedziała mu o nagraniu. Zamierzała poprzestać na groźbie, uważając, że to wystarczająca kara. Guy tak nie uważał. Dlatego wysłał nagranie żonie Lewistona.
Muse zmarszczyła brwi.
– Co? – spytał Cope.
– Nic. Chcesz oskarżyć Guya?
– O co? On tylko wysłał e – mail. To nie jest sprzeczne z prawem.
Dwaj policjanci powoli wyszli z magazynu. Zbyt wolno, Cope wiedział, co to oznacza. Jeden z nich napotkał jego spojrzenie i skinął głową.
– Niech to szlag – zaklęła Muse.
Cope odwrócił się i poszedł do Neila Cordovy. Ten spoglądał na niego. Cope patrzył mu w oczy i zbierał siły. Widząc zbliżającego się Cope'a, Neil zaczął kręcić głową. Robił to coraz energiczniej, jakby w ten sposób mógł zanegować rzeczywistość. Cope szedł miarowym krokiem. Neil szykował się na to, wiedział, co nadchodzi, lecz to nigdy nie osłabia ciosu. Nie masz wyboru. Nie możesz dłużej robić uników ani walczyć. Po prostu pozwalasz, by cię zmiażdżyło.
Tak więc kiedy Cope doszedł do niego, Neil Cordova przestał kręcić głową i osunął się na Cope'a. Ze szlochem raz po raz powtarzał imię żony, mówiąc, że to nieprawda, to nie może być prawda, błagając Boga, żeby oddał mu ukochaną. Cope trzymał go w ramionach. Mijały minuty. Trudno powiedzieć ile. Cope stał tam, trzymał go i nic nie mówił.
Godzinę później Cope pojechał do domu. Wziął prysznic, włożył smoking i poszedł z drużbami do ołtarza. Cara, jego siedmioletnia córka, wzbudziła głośne achy i ochy, kiedy szła nawą główną. Sam gubernator prowadził ślubną uroczystość. Wesele było huczne. Muse ślicznie się prezentowała jako druhna. Pogratulowała mu i cmoknęła go w policzek. Cope podziękował jej. Na tym zakończyła się ich rozmowa podczas wesela.
Cały wieczór był jednym barwnym zamętem. Lecz w pewnej chwili Cope na parę minut został sam. Rozluźnił muszkę i rozpiął koszulę pod szyją. Tego dnia przeszedł przez cały cykl, rozpoczynający się od śmierci, a kończący na czymś tak radosnym jak związek dwóch osób. Większość ludzi zapewne znalazłaby w tym jakiś głęboki sens. Cope – nie. Siedział tam i słuchał, jak orkiestra katuje jakiś szybki kawałek Justina Timberlake'a, i patrzył, jak jego goście próbują to tańczyć. Na moment pozwolił sobie odpłynąć w mrok.
Myślał o Neilu Cordovie, o miażdżącym ciosie, o tym, przez co przechodzą teraz on i jego dwie córeczki.
– Tatusiu?
Odwrócił się. To była Cara. Córka wzięła go za rękę i patrzyła na niego. Wiedziała.
– Zatańczysz ze mną? – zapytała.
– Myślałem, że nienawidzisz tańczyć.
– Uwielbiam tę piosenkę. Proszę?
Wstał i poszedł na parkiet. Orkiestra powtarzała ten głupi refren. Cope zaczął tańczyć. Cara odciągnęła jego oblubienicę od grupki weselników i również zaciągnęła ją na parkiet. Tańczyli całą rodziną – Lucy, Cara i Cope. Muzyka wydawała się coraz głośniejsza. Przyjaciele i krewni zaczęli klaskać. Cope tańczył z zapałem i nieudolnie. Obie kobiety jego życia dusiły się ze śmiechu.
Słysząc to, Paul Copeland zaczął tańczyć z jeszcze większym zapałem, wymachując rękami, poruszając biodrami, pocąc się i wirując, aż zapomniał o wszystkim poza tymi dwiema pięknymi buziami i ich cudownym śmiechem.