Gleb Anfiłow EREM

Na odgłos syreny awaryjnej Spasski złapał za słuchawkę telefonu. Lewą ręką nakręcał numer eksperta od cybernetyki przemysłowej, prawą pośpiesznie obracał przełączniki obrony.

— Wszystko na nic! Przerwało ścianę! — krzyknął do słuchawki.

— Co takiego? — dopytywano się z drugiego końca przewodu.

— Awaria. Krzemionka przerwała ścianę.

— Blokada nawaliła?

— Mówię, przerwało ścianę.

— Trzeba natychmiast remontować.

— Tyle ja sam wiem. Pozwolicie użyć Erema?

— Erema? — Nastąpiła przerwa. — Hm, co robić, jeśli trzeba…

Spasski odłożył słuchawkę i nacisnął guzik wzywający maszynę remontową. Po kilkunastu sekundach drzwi otworzyły się i do pokoju wtoczył się Erem. Cztery kwarcowe obiektywy spojrzały pytająco na Spasskiego.

— W południowym sektorze duży wyciek krzemionki — rzekł Spasski. — Gdzie, dokładnie, nie wiem, kabel telewizora się spalił. Zapamiętałeś?

— Tak — zapiszczał Erem. — Jaka temperatura we wnętrzu?

— Obecnie tysiąc stopni. I szybko rośnie.

— Ile jest krzemionki w krystalizatorze? — zapytał Erem.

— Milion ton. Wata żaroodporna na lewo od wejścia do pieca. Idź, Erem — rzekł łagodnie Spasski. — Idź szybciej.

Erem odwrócił się i natychmiast wyszedł. Spasski wyciągnął się w fotelu, głęboko westchnął i sięgnął po papierosa.

Zanim inżynier zdążył pierwszy raz się zaciągnąć, Erem wpadł już do południowego sektora, otworzył drzwiczki i wdarł się do bębna. Już tutaj było gorąco — około pięciuset stopni. Erem sprawdził rytmy swojego splotu logicznego — zabrało mu to sekundę czasu. Żeby nie rozleciały się kryształy pamięci, odczekał jeszcze sekundę, otworzył wewnętrzne drzwi i znalazł się w komorze przylegającej do czerwonej od żaru ceramicznej ściany. Dokładnie nad nim, osiem metrów wyżej ziała białym płomieniem szeroka, nierówna szczelina, z której pieniąc się i strzelając iskrami, ciekły strugi krzemionki.

— Przeciek znaleziony — zameldował Erem przez radiotelefon.

— Duży? — zapytał Spasski.

— Długość szczeliny: trzy metry.

— Działaj szybciej — rzekł Spasski.

Masa zakrzepniętej krzemionki pozalewała uchwyty w ścianie. Dotarcie do szczeliny było trudne. Erem zastanawiał się przez kilka milisekund. Potem wyrzucił z siebie manipulator poziomowy, złapał nim pęk żaroodpornej waty leżącej przy drzwiach. Teraz trzeba się było podnosić. „Bardzo wysoko” — pomyślał Erem. I natychmiast wysunął dolny lewar i boczne zaczepy. Temperatura dochodziła do tysiąca dwustu stopni. Ole] w kamerze zrobił się rzadki jak woda. Erem wiedział, ze jeszcze sto stopni wytrzyma i włączył lewar.

Z białej azbestowej tulei wypełzła lśniąca składana noga. Oleje wysychały sklejając się w pomarszczoną skorupę.

— Co robisz? — usłyszał Erem niecierpliwy głos Spasskiego.

— Podnoszę się do miejsca awarii.

— Szybciej — krzyknął Spasski.

Erem sam tez rozumiał, ze trzeba szybciej. Ale nie ma rady, szybkość podnoszenia wynosi trzy metry na minutę.

Opierając się zaczepami o ściany, Erem pełznął do góry. Krzemionka płynęła coraz gwałtowniej. Szczelina robiła się coraz szersza. W dole pod nią powstawała okrągła wypukłość.

Rozpalona płynna masa padała wielkimi ciężkimi kropliskami. Jedna z nich uderzyła o zaczep Erema. Zaczep wygiął się i oderwał od ściany. Erem zatoczył się na długiej nodze lewara. Jego ciężkie ciało straciło równowagę. W tejże chwili wyrzucił w bok zapasowy zaczep, przylgnął do ściany i powstrzymał upadek.

— Jak idzie? — zapytał Spasski. — Dlaczego milczysz?

— Podnoszę się do miejsca awarii — odrzekł Erem. Nie zdołał już wypuścić dalszych członów lewara.

Olej zagotował się. Erem otworzył luki i wylał go na zewnątrz. Potem odłączył wewnętrzny uchwyt lewara — noga odczepiła się i powoli runęła w dół. Zrobiło się lżej. Do szczeliny zostawało około dwóch metrów. Erem pokonał tę odległość krokami zaczepów utrzymujących go między ścianami.

Temperatura przekroczyła półtora tysiąca stopni.

Mimo chłodzenia wewnętrznego i grubej warstwy okrywy izolującej, sieć logiczna zaczęła się psuć. Obrazy jęły się mieszać. Na ciemnomalinowym tle zalanej krzemionką ściany pojawiła się nagle twarz Spasskiego, który bezdźwięcznie poruszał wargami. Przeszkadzało to się skupić.

Erem wysiłkiem woli spędził ze ściany widmo i uruchomił dublujące sekcje swojego mózgu elektronowego.

Zrobiło się jeszcze upalniej. Chwila, dwie, a nastąpi całkowity rozpad sieci logicznej. Żeby go powstrzymać, Erem włączył ośrodek bólu. I wtedy bezpośrednio, własnymi detektorami czuł ten palący żar. Łamało w uchwytach, paliła azbestowa osłona, kłuło dokuczliwie w obiektywy oczu, ale za to świadomość zaczęła pracować szybko i precyzyjnie. Erem zrozumiał: do pełnego rozpadu sieci brakuje najwyżej minuty, chyba… chyba, żeby zniżyć temperaturę komory.

Potrzeba, strasznie potrzeba chłodu. Można to zrobić całkiem prosto — włączyć wentylator. Ale ochłodzenie jest szkodliwe dla krzemionki, technologia surowo go zabrania. Mimo wszystko Erem zapytał niepewnie: — Nie można by włączyć na dwadzieścia sekund chłodzenia komory?

— Nie — odparł natychmiast Spasski. — W żadnym wypadku. Krzemionka się zniszczy.

Co robisz?

— Przystępuję do naprawy.

Erem był prawie pewien, że Spasski nie pozwoli na ochłodzenie. I przyjął zakaz jak rzecz normalną. Ale to był wyrok. Naprawa oznaczała dla niego śmierć. Widocznie krystalizacja miliona ton krzemu kosztuje drożej niż maszyna naprawcza. Erem przyjął rozkaz i rozpoczął pracę.

Uśmierzył psychokorektorem ból oparzeliny. Wyrzucił drugi manipulator poziomowy i złapał nim pasmo waty żaroodpornej. Rozciągnął ją. Obrócił się do nierównej obrzeżonej rozżarzonymi wargami ognistej szczeliny. Precyzyjnym ruchem wcisnął watę w gorący miąższ. Oba manipulatory skręciły się, trzasnęły, zerwały się i odpadły.

Erem wysunął drugą parę manipulatorów, oderwał drugie pasmo waty, wcisnął je — znów z suchym trzaskiem ułamały się wolframowe ręce i poleciały w dół. Sieć logiczna znów jęła szwankować. Wyraźnie, jasno zaczęła pracować pamięć pierwszego dnia życia Erema.

Manipulując rozpaczliwie psychokorektorem, Erem na próżno starał się usunąć mimo woli pojawiający się w świadomości obraz: fabryka montażowa, gdzie się urodził, uśmiechnięte twarze ludzi, blask słońca na aparatach. Światło! Takie było pierwsze: światło.

Szum fabryki, rozmowy, czyjś wesoły głos „Witam cię, nowy rozumie!” Oto już szczelina… Trzeba skoordynować ruchy ostatniej pary manipulatorów. Wysunęła się osłona odpowiedniego węzła mechanizmów… Cel! Atak! Trzecie pasmo żaroodpornej waty już jest wbite w szczelinę.

Gwałtownie odskoczył do tyłu.

Spasski wymamrotał coś przez telefon. Erem już nie zrozumiał, ale wydusił z siebie odpowiedź: — Naprawa skończona. Wszystko w po…

Potem pojawiły się majaki. Szkoła maszyn naprawczych. Nauczyciel Kalistow krzyczy na egzaminie z operatywności: „Do góry: Dotknij sufitu, dotknij lewej ściany”.

Pierwsza praca, naprawa filaru mostowego na Morzu Czarnym. Wolno i leciutko padają kamienie do wody. I ryby… Lekcja odwagi… Lekcja mechaniki: „Siłą Coriolisa nazywamy…” Pędzą ludzie, pędzą maszyny, pędzą urywki myśli… To trudna praca, to ostatnia praca, ale to ważna praca…

Erem nie zauważa, jak odpada mu cały dolny zespół mechanizmów. Nie odczuwa już bólu.

Bezmyślnymi podrygami kręci się wał głównego silnika. Stanął. Niby uszkodzona płyta gramofonowa rozlegają się dwa puste słowa sygnału: „Rozpad sieci, rozpad sieci, rozpad sieci…”

Spasski zaciągnął się ostatni raz i zdusił niedopałek papierosa. Podniósł słuchawkę, nakręcił numer eksperta od cybernetyki przemysłowej.

— W porządku — oznajmił. — Krystalizator naprawiony.

— A co z Eremem? — zapytał ekspert.

— Nadaje sygnał: „Rozpad sieci”

— Szkoda — rzekł ekspert. — Szkoda… Nie wiem, czy się go uda odremontować.

Gdy skończycie krystalizację, zadzwońcie, przyjadę i zobaczę.

— Dobra — odpowiedział Spasski i odłożył słuchawkę.

Przełożył Zygmunt Burakowski

Загрузка...