Kiedy Skaflok począł szybciej rosnąć, Imryk zaczął się nim zajmować, na początku niewiele, ale z czasem coraz więcej, aż wychował go na wojownika Alfheimu. Ponieważ ludzie żyli krótko, uczyli się znacznie szybciej od mieszkańców Krainy Czarów i zasób wiedzy Skafloka rósł nawet prędzej niż jego ciało.
Chłopiec nauczył się jeździć na rumakach z Alfheimu: pełnych dziwnego uroku czarnych i białych ogierach, i klaczach, szybkich i niezmordowanych jak wiatr. Co noc cwałował od Caithness do Lands Endu[13], aż mu w uszach świszczało. Nauczył się też władać mieczem, włócznią, łukiem i toporem bojowym. Choć mniej zręczny i bardziej powolny niż Elfowie, z czasem stał się od nich silniejszy i mógł nosić ekwipunek bojowy tyle dni, ile to było konieczne; miał też tak wiele gracji w ruchach, że każdy inny śmiertelnik wydawałby się przy nim niezgrabny jak niedźwiedź.
Skaflok polował po okolicy, sam lub w towarzystwie Imryka i jego świty. Jego strzały przeszyły niejednego jelenia o wspaniałym porożu, a włócznia wypiła krew wielu odyńców. Ścigał też zawzięcie przez lasy i turnie inną, bardziej niebezpieczną zwierzynę, jednorożce i gryfy, które Imryk sprowadził z końca świata dla przyjemności.
Syn Orma nauczył się dwornych manier Elfów, ich dumnej postawy, nie kończących się intryg i kwiecistej wymowy. Mógł nagi tańczyć nocą przy dźwiękach harfy i fujarek, upojony księżycową poświatą jak najdzikszy z Elfów. Umiał grać i śpiewać ich dziwne, rytmiczne pieśni, starsze od człowieka. Nauczył się kunsztu skaldów tak dobrze, że przemawiał wierszami równie łatwo jak potoczną mową. Poznał wszystkie języki Krainy Czarów i trzy ludzkie. Potrafił wymienić nazwy wszystkich wyszukanych elfowych potraw i płynnych ogni, tlących się w zakurzonych butlach w zamkowych piwnicach, lecz nie zmniejszyło to jego upodobania do myśliwskiego czarnego chleba, solonego mięsa, słodkich od słońca jagód czy zimnej wody górskich potoków.
Kiedy pierwszy zarost pokrył policzki młodzieńca, Elfiny zaczęły poświęcać mu wiele uwagi. Nie znający lęku przed bogami i posiadający niewiele dzieci Ełfowie nie znali instytucji małżeństwa. A Elfiny bardziej pragnęły miłości niż Ełfowie, których natura uczyniła mniej namiętnymi od śmiertelnych mężów. Dzięki temu Skaflok miał wielkie powodzenie wśród mieszkanek Elfheugh i przeżył wiele przyjemnych chwil.
Najtrudniejszą i najbardziej niebezpieczną częścią jego wykształcenia była nauka magii. Imryk czuwał nad nim od chwili, gdy chłopiec potrafił nauczyć się czegoś więcej niż prostych czarów, jakie mogło rzucać dziecko. Choć Skaflok nie mógł poznać magii tak dobrze jak jego przybrany ojciec, gdyż urodził się człowiekiem i czekał go krótki żywot, stał się w niej równie biegły jak większość elfowej szlachty. Na początku nauczył się unikać i omijać żelazo, którego nie był w stanie znieść żaden Elf, Troll czy Goblin. Nawet kiedy powiedziano mu, że nic mu się nie stanie i gdy dla potwierdzenia prawdziwości tych słów lękliwie dotknął gwoździa w domu wieśniaka, z przyzwyczajenia trzymał się odeń z daleka. Potem poznał runy leczące rany i choroby, nauczył się chronić przed nieszczęściem i rzucać uroki na wroga. Zapamiętał też pieśni, które mogły sprowadzać lub odpędzać burze, zsyłać dobre lub złe zbiory, budzić gniew w piersi śmiertelnika lub go uśmierzać. Skaflok nauczył się wydobywać ze złóż nie znane ludziom metale, których stopy zajmowały w Krainie Czarów miejsce stali. Umiał też narzucać płaszcz mroku i zamieniać się w zwierzęta, których skóry przywdziewał. Pod koniec nauki poznał potężne runy, pieśni i zaklęcia zdolne wskrzeszać umarłych, odsłaniać przyszłość i zmuszać bogów do posłuszeństwa. Odwoływano się do nich w największej potrzebie, gdyż nikt nie chciał odczuć ich strasznego wpływu, ani narazić się na zemstę, którą mogli zesłać.
Skaflok często przebywał nad morzem. Siedział godzinami na brzegu, wpatrując się w zamazaną linię horyzontu, gdzie niespokojne fale stykały się z niebem. Nigdy nie męczył go szum fal, słona woń, ostry wiatr czy zmienne nastroje oceanu. Pochodził z rodu żeglarzy i miał morze we krwi. Rozmawiał z fokami w ich szczekliwym języku, a mewy krążyły mu nad głową, przynosząc wieści z całego świata. Czasami, gdy był w towarzystwie innych wojowników, wodnice wynurzały się z morskiej piany, wykręcając swe długie, zielone włosy; później zaś wszyscy bawili się wesoło. Miały one zimną, wilgotną skórę, pachniały wodorostami i przez wiele godzin Skaflok czuł w ustach słaby rybi smak, ale nie przeszkadzało mu to, gdyż lubił morskie panny.
Kiedy skończył piętnaście lat, dorównywał prawie wzrostem Imrykowi, miał szerokie ramiona, mocne mięśnie i długie jasne kędziory odcinające się od ogorzałej cery. W jego szczerej twarzy o wyrazistych rysach uśmiechały się wydatne usta i duże błękitne oczy. Zwykły śmiertelnik powiedziałby, że w oczach Skafloka, które widziały więcej niż oczy przeciętnego człowieka, kryje się jakaś tajemnica, uwydatniająca się w prężystym, lamparcim kroku.
Imryk rzekł do niego tak:
— Jesteś dostatecznie dorosły, by nie używać już mojej starej broni, lecz otrzymać własną, a poza tym wezwał mnie Król Elfów. Popłyniemy za morze.
Usłyszawszy to młodzieniec krzyknął z radości, zatoczył koniem i pocwałował przez ziemie ludzi, rzucając czary z samej potrzeby zrobienia czegokolwiek. Sprawił, że garnki zatańczyły na piecu, dzwony zadzwoniły na wieżach, a siekiery same narąbały drew na opał. Za pomocą pieśni zagnał krowę na dach chaty wieśniaka, wezwał wiatr, który rozrzucił jego siano po okolicy, i spuścił na podwórze złoty deszcz. Narzuciwszy na ramiona płaszcz mroku, całował dziewczęta pracujące na polach o zmierzchu, mierzwił im włosy i wrzucał do rowu ich ukochanych. Później przez wiele dni odprawiano msze, aby powstrzymać zalew czarów, ale wówczas Skaflok był już na morzu.
Długi czarny korab Imryka płynął z żaglem wydętym przez wiatr, wezwany przez jarla Elfów. Załogę stanowili doborowi wojowie, gdyż mogli spotkać Trollów czy z krakena[14]. Skaflok stał na ozdobionym smoczą głową dziobie statku, chciwie wpatrując się w dal. Wcześnie otrzymał czarodziejski wzrok i widział w nocy równie dobrze jak za dnia. Wypatrzył stado delfinów, srebrzystoszarych w świetle księżyca, i pozdrowił znajomego starego samca. Raz natknęli się na wieloryba, po którego bokach z sykiem spływała woda. Zamglone, skośne oczy Elfów i ich wychowanka Skafloka widziały rzeczy, o których śnili lub które tylko przelotnie dostrzegali śmiertelni żeglarze: wodnice śpiewające i igrające w morskiej pianie, zatopioną wieżę Ys[15], krótki błysk bieli i złota i przeciągły krzyk sokoła w górze — Walkirie[16] śpieszące na jakąś bitwę na wschodzie.
Wiatr śpiewał w takielunku, fale z szumem omywały pokład. Przed świtem statek Imryka dotarł na drugi brzeg morza, został wyciągnięty na plażę i ukryty za pomocą czarów.
Elfowie schowali się pod kadłubem, lecz Skaflok krążył po okolicy przez większą część dnia. Wspiął się na drzewo i ze zdziwieniem przyglądał się falistym ornym polom ginącym na południu. Ludzkie domostwa były tu inne niż w Anglii. Młodzieniec dostrzegł wśród nich wysoki, szary zamek jakiegoś barona. Pomyślał ze współczuciem o trudnym życiu ludzi, którzy mieszkali w jego mrocznym wnętrzu. Za nic nie zamieniłby się z nimi.
Gdy zapadła noc, Elfowie wsiedli na przywiezione z Anglii konie i jak burza pomknęli w głąb lądu. O północy znaleźli się w górzystej krainie, gdzie światło księżyca rzucało wąskie srebrzyste cienie i grube pasma mroku na turnie, ściany skalne i daleki, zielonkawy lodowiec. Elfowie jechali wąskim traktem, trzymając wysoko włócznie. Dzwoniły ozdoby na końskiej uprzęży, długie pióra i płaszcze powiewały na wietrze. Kopyta rumaków dźwięcznie uderzały o kamienie, budząc nocne echa.
Nagle w górze ktoś zadął ochryple w róg, a ktoś inny odpowiedział mu z dołu. Elfowie usłyszeli szczęk metalu i odgłos kroków. Kiedy dojechali do końca traktu, ujrzeli oddział Niziołków strzegących wejścia do jaskini.
Krzywonodzy mężowie ledwie sięgali Skaflokowi do pasa, lecz mieli szerokie bary i długie ręce. Na ich ciemnych, brodatych twarzach malował się gniew, oczy płonęły pod krzaczastymi brwiami. W rękach trzymali żelazne miecze, topory i tarcze. W przeszłości Elfowie pokonali ich swymi włóczniami i strzałami, gdyż górowali nad nimi szybkością i zręcznością, a w dodatku układali lepsze plany strategiczne.
— Czego chcecie? — zagrzmiał przywódca Niziołków. — Czy Elfowie i Trollowie nie wyrządzili nam dość krzywd, napadając na nasze ziemie i biorąc do niewoli naszych braci? Ale tym razem jest nas więcej i jeśli się zbliżycie, zabijemy was.
— Przybywamy w pokoju, Motsognirze — odparł Imryk. — Chcemy jedynie kupić wasze wyroby.
— Znam cię dobrze, Imryku zwany Chytrym — rzekł szorstko Motsognir. — Chciałbyś uśpić naszą czujność.
— Dam zakładników — zaproponował jarl Elfów, a król Niziołków przyjął jego ofertę. Pozostawiając kilku Elfów rozbrojonych i otoczonych przez swych wojowników, Motsognir zaprowadził pozostałych w głąb jaskiń.
Wewnątrz ogniska rozjaśniały krwawo mrok, a Niziołkowie pracowali niezmordowanie w swych kuźniach. Ich młoty uderzały i stukały tak głośno, że Skafloka rozbolała głowa. Tu powstawały najniezwyklejsze na świecie przedmioty — wysadzane klejnotami czasze i puchary, delikatnej roboty pierścienie i naszyjniki z czerwonego złota, tu wykuwano broń z metalu wydartego z serca góry, broń godną bogów — a Niziołkowie istotnie pracowali dla bogów w przeszłości — oraz broń ociekającą od zła. Niziołkowie potrafili też ryć potężne runy i zaklęcia i naprawdę posiadali niezwykłe umiejętności.
— Chciałbym, żebyś wykonał ekwipunek bojowy dla mego przybranego syna — przemówił Imryk.
Krecie oczka Motsognira odszukały w półmroku wysoką postać Skafloka. Jego tubalny głos zagłuszył stuk młotów:
— Ejże, czyżbyś znowu zajmował się starymi sztuczkami z odmieńcami, Imryku? Któregoś dnia padniesz ofiarą własnych matactw. Ale ponieważ to jest człowiek, przypuszczam, że będziesz chciał mieć broń ze stali.
Skaflok zawahał się. Nie mógł od razu pozbyć się wieloletnich uprzedzeń, lecz wiedział, co nastąpi. Brąz był za miękki, a niezwykłe stopy Elfów zbyt lekkie, aby mógł w pełni wykorzystać swe rosnące siły.
— Tak, ze stali — powiedział stanowczo.
— To dobrze, to dobrze — mruknął Motsognir i odwrócił się w stronę kuźni. — Powiem ci, chłopcze, że wy, ludzie, choć jesteście słabi, nieświadomi i tak krótko żyjecie, przewyższacie siłą Elfów i Trollów, ba, nawet olbrzymów i bogów. I to, że możecie dotykać zimnego żelaza, jest tylko jednym ze źródeł waszej mocy. Hej! — zawołał. — Hej, Sindri, Thekku, Draupnirze, chodźcie pomóc!
Teraz stuk młotów stał się szybszy, tryskały iskry, dźwięczał metal. Tak wielkie były umiejętności Niziołków, że upłynęło niewiele czasu, a Skaflok nosił już skrzydlaty hełm i błyszczącą kolczugę. Tarczę zawiesił na plecach, miecz zaś u boku i dzierżył topór w dłoni, wszystko wykute z błękitnawej stali. Młodzieniec krzyknął z radości, zakręcił w górze młynka toporem i mieczem i wydał z siebie przenikliwy okrzyk bojowy Elfów.
— Ha! — zawołał wsuwając na powrót miecz do pochwy. — Niech Trollowie albo Goblinowie, ba, nawet olbrzymi ośmielą się zbliżyć do Alfheimu! Uderzymy w nich jak piorun i przeniesiemy wojnę do ich kraju! — I ułożył te oto strofy:
Trwają szermiercze zmagania,
Miecze dzwonią w górach.
Szczęk stali przyzywa,
Dociera pod chmury:
Lecą, lecą gniewnie strzały,
Topór wznosi się ku niebu,
Uderza w kolczugi,
Miażdży hełmy i tarcze.
Trwają szermiercze zmagania.
Deszcz włóczni spada na wroga;
Wojowie prą jak szaleni,
Rwąc szeregi nieprzyjaciół.
Niesie się bitewny zgiełk,
Krew barwi topory.
Szary wilk i czarny kruk
Zerują na zwłokach.
— Dobrze powiedziane, choć jeszcze zanadto chłopięce — rzekł zimno Imryk — ale pamiętaj, żebyś nie dotykał Elfów swymi nowymi zabawkami. Chodźmy stąd. — Podał Motsognirowi worek złota. — Oto zapłata za waszą pracę.
— Wolałbym raczej otrzymać w zapłacie wolność dla niewolników z naszego ludu — powiedział król Niziołków.
— Są nam zbyt potrzebni — oświadczył Imryk i oddalił się. O świcie jego oddział schronił się w jaskini, a następnej nocy wjechał do wielkiego lasu, w którym stał zamek Króla Elfów.
Znajdował się tam taki skomplikowany splot czarów, że Skaflok nie potrafił go rozwikłać. Niejasno postrzegał wysokie, smukłe wieże na tle księżyca, błękitnawy zmierzch, w którym migotało i tańczyło wiele gwiazd, muzykę, co przeszywała ciało i kości, by poruszyć samą duszę, ale dopóki nie znaleźli się w sali tronowej, nie mógł niczego zobaczyć wyraźnie.
W otoczeniu swych dostojników, na tronie z cieni zasiadł Król Elfów. Jego korona i berło były ze złota, szaty zaś z purpury, która zlewała się z panującym tu półmrokiem. Włosy i brodę król miał siwe i jako jedyny z Elfów — zmarszczki na czole i policzkach. Poza tym jego oblicze wyglądało jak wykute z marmuru, tylko oczy płonęły.
Imryk ukłonił się głęboko, a wojownicy z jego świty przyklękli na jedno kolano przed swym władcą. Kiedy Król Elfów przemówił, jego głos zabrzmiał jak pieśń wiatru: — Bądź pozdrowiony, Imryku, jarlu brytyjskich Elfów.
— Bądź pozdrowiony, panie — odparł Imryk i spojrzał w spokojne, straszne oczy Króla Elfów.
— Wezwaliśmy naszych dostojników na naradę — rzekł władca — gdyż otrzymaliśmy wieści, że Trollowie znów szykują się do wojny. Nie ma wątpliwości, że zbroją się przeciw nam i że możemy się spodziewać zakończenia rozejmu za kilka lat.
— To dobrze, panie. Nasze miecze rdzewiały w pochwach.
— Może nie być tak dobrze, jak ci się zdaje, Imryku. Ostatnim razem Elfowie przepędzili Trollów i wtargnęliby do ich kraju, gdyby nie zawarto pokoju. Illrede, Król Trollów, nie jest głupcem. Nie wszczynałby wojny, gdyby nie sądził, że jest silniejszy niż uprzednio.
— Przygotuję moją prowincję do wojny, panie, i roześlę wywiadowców.
. — Dobrze, może dowiedzą się czegoś pożytecznego, chociaż nasi zawiedli. — Teraz Król Elfów skierował oczy na Skafloka, któremu zrobiło się zimno koło serca, jakkolwiek próbował i wytrzymać owo płomienne spojrzenie. — Słyszeliśmy o twoim odmieńcu, Imryku — mruknął władca. — Powinieneś był zapytać nas o zgodę.
— Nie było na to czasu, panie — dowodził jarl. — Chłopiec zostałby ochrzczony, nim zdołałbym przesłać wieść i otrzymać od ciebie odpowiedź. Teraz trudno jest ukraść dziecko.
— I jest to wielce ryzykowne, Imryku.
— Tak, panie, ale warte zachodu. Nie muszę ci przypominać, że ludzie potrafią robić wiele rzeczy niedostępnych Elfom, Trollom, Goblinom i im podobnym. Mogą używać wszystkich metali, dotykać wody święconej, chodzić po poświęconej ziemi, wymawiać imię nowego boga — tak, nawet starzy bogowie muszą umykać przed pewnymi rzeczami, które w niczym nie szkodzą ludziom. My, Elfowie, potrzebujemy kogoś takiego.
— Odmieniec, którego pozostawiłeś na jego miejscu, mógł zrobić wszystko, o czym mówiłeś.
— To prawda, panie. Ale dobrze znasz dziką i złą naturę takich mieszańców. Nie można by mu zawierzyć w sprawach magii tak jak temu człowiekowi. Elfowie muszą płodzić odmieńców, gdyż w przeciwnym razie ludzie zyskiwaliby pewność, że dzieci ukradziono im, i mogliby wzywać pomsty bogów.
Dotychczas prowadzono rozmowę o tym, co wszyscy rozumieli, nie śpiesząc się, jak to było w zwyczaju u nieśmiertelnych. Lecz teraz Król Elfów powiedział ostro:
— Czy można wierzyć temu człowiekowi? Niech no tylko zwróci się do nowego boga, a będzie dla nas stracony. Może już stał się za silny.
— Nie, panie! — Skaflok wystąpił przed wspaniałe zgromadzenie i spojrzał władcy Elfów prosto w oczy. — Jestem niezmiernie wdzięczny Imrykowi za to, że ocalił mnie przed jałowym i ślepym żywotem śmiertelnika. Jestem Elfem we wszystkim, z wyjątkiem krwi. Jako dziecko ssałem pierś Elfiny, mówię językiem Elfów i sypiam u boku elfowych dziewcząt. — Podniósł głowę mówiąc niemal wyzywająco: — Pozwól tylko, panie, a będę najlepszy z twoich psów. Jeśli jednak wygna się psa z domu, stanie się on wilkiem i będzie polował na stada swego pana.
Niektórych Elfów przerażała taka otwartość, lecz ich król skinął głową i uśmiechnął się ponuro.
— Wierzymy ci — rzekł. — Istotnie w przeszłości wychowankowie Alfheimu okazali się dzielnymi wojownikami. Co do ciebie, niepokoi mnie jedynie dar, który otrzymałeś od Asów w dniu nadania imienia. Czuję w tym ich rękę, a ich cele na pewno nie są naszymi.
Dreszcz przebiegł zgromadzonych Elfów i niektórzy nakreślili w powietrzu znaki runiczne. Lecz Imryk rzekł:
— Panie, nawet bogowie nie mogą zmienić wyroków Norn[17]. I uważałbym za rzecz haniebną, gdybyśmy mieli stracić najbardziej obiecującego z ludzi z powodu niejasnych obaw przed przyszłością.
— Niech więc tak będzie — skinął głową Król Elfów i rada zajęła się innymi sprawami.
Po zakończeniu posiedzenia rady królewskiej wydano wspaniałą ucztę. Skaflokowi zakręciło się w głowie od przepychu, jaki panował na dworze władcy Elfów. Kiedy wreszcie powrócił do domu, przepełniała go tak wielka pogarda i zarazem litość dla ludzi, że przez jakiś czas nie chciał mieć z nimi nic wspólnego.
Upłynęło może pół tuzina lat. Elfowie nie zmienili się, ale Skaflok urósł tak bardzo, że niziołkowi niewolnicy na dworze Imryka musieli przerobić jego ekwipunek bojowy. Młodzieniec był teraz wyższy i szerszy w ramionach od swego przybranego ojca i stał się najsilniejszym mężem w całym królestwie. Walczył z niedźwiedziami i dzikimi turami i potrafił prześcignąć w biegu jelenia. Nikt w całym Alfheimie nie mógł napiąć łuku Skafloka, ani swobodnie władać jego toporem, bez względu na to, czy broń ta została wykonana z żelaza, czy też nie.
Twarz młodzieńca stała się bardziej pociągła; wychowanek Imryka zapuścił też wąsy, równie jasne jak długie włosy, które spadały mu na ramiona. Jednocześnie młodzieniec był teraz weselszy i bardziej nieopanowany niż kiedykolwiek. Uwielbiał sowizdrzalskie figle i niebezpieczne wyczyny. Zmienił się w wielkiego zawadiakę i pijaka. Stał się psotnym czarodziejem, wywołującym wir powietrza tylko po to, żeby podnieść dziewczynie spódnicę. Nie mogąc znaleźć spokoju, krążył po kraju polując na najniebezpieczniejszą zwierzynę, jaką udało mu się znaleźć. Wyszukiwał w bagnach potwory z krwi Grendela[18] i zabijał je, odnosząc czasem straszliwe rany, które mogły uleczyć tyko czary Imryka. Pomimo to zawsze gotów był wyruszyć na poszukiwanie nowych przygód. Później jednak leżał bezczynnie całymi tygodniami, niemal nie ruszając się z miejsca, i marzycielsko wpatrywał się w płynące po niebie chmury. Innym razem w zwierzęcej postaci, władając nie znanymi ludziom zmysłami, szukał lasów i wód, żeby swawolić jako wydra, biec wielkimi susami jako wilk, czy szybować dumnie jako orzeł.
— Nigdy w życiu nie zaznałem trzech rzeczy — pochwalił się kiedyś. — Strachu, klęski i nieszczęśliwej miłości.
Imryk spojrzał na niego dziwnie.
— Jesteś jeszcze za młody, aby poznać trzy krańcowości ludzkiego żywota.
— Jestem bardziej Elfem niż człowiekiem, przybrany ojcze.
— Jesteś — jak dotąd.
Któregoś roku Imryk wyposażył około tuzina długich statków i wyruszył na daleką wyprawę. Flota jarla brytyjskich Elfów przepłynęła wschodnie morze i złupiła Goblinów zamieszkujących jego skaliste wybrzeże. Później Elfowie wtargnęli w głąb kraju, napadli na jakieś miasto Trollów i spalili je po wybiciu do nogi jego mieszkańców i zagarnięciu ich bogactw. Chociaż wojna jeszcze nie została wypowiedziana, takie wypady i próby sił były powszechnie praktykowane przez obie strony. Płynąc wciąż na północ, potem zaś na wschód przez dziwną białą krainę mgieł, chłodu i dryfujących gór lodowych, Imryk, Skaflok i ich wojownicy okrążyli w końcu nieznany przylądek, przepłynęli jakąś cieśninę i skierowali się na południe. Tam walczyli ze smokami i grabili miejscowe demony. Następnie popłynęli znów na zachód, trzymając się linii brzegowej do miejsca, gdzie skręcała ona na południe, po czym ponownie podążyli na północ. Najcięższą bitwę stoczyli na pustynnym brzegu z gromadą wygnanych bogów, wychudłych, wyschniętych, oszalałych z samotności, lecz nadal władających przerażającymi mocami. Imryk zwyciężył, ale po walce Elfowie musieli spalić trzy statki, gdyż nie ocalał nikt, kto mógłby je obsadzić.
Czasami spotykali ludzi, lecz nie poświęcali im wiele uwagi, ponieważ interesowała ich tylko Kraina Czarów. Śmiertelnicy zaś widywali ich tylko przelotnie, a i wtedy ogarniało ich przerażenie. Elfowie nie wojowali ze wszystkimi: w większości królestw przyjęto ich gościnnie i chętnie z nimi handlowano, co było powodem długotrwałych postojów. Po trzech latach statki Imryka powróciły do Elfheugh obładowane bogactwami i jeńcami. Była to wspaniała wyprawa. Wieści o niej rozeszły się po Alfheimie i sąsiednich królestwach, a Imryk i Skaflok okryli się sławą.