VIII

Czarownica czekała, siedząc samotnie w ciemnościach. Niebawem coś wślizgnęło się przez szczurzą dziurę. Spojrzała na niemal niewidoczną polepę i zobaczyła swego chowańca.

Wychudły i zmęczony, nie powiedział nic, zanim nie podczołgał się do jej piersi i nie napił się krwi. Później leżał na kolanach swej pani i przyglądał się jej błyszczącymi oczkami.

— No, więc — zapytała — jak ci poszła podróż?

— Była długa i nieprzyjemna — odrzekł. — Pod postacią nietoperza na skrzydłach wiatru poleciałem do Elfheugh. Często, gdy skradałem się wokół komnat Imryka, byłem bliski śmierci. Ci przeklęci Elfowie są bardzo szybcy i dobrze wiedzieli, że nie jestem zwyczajnym szczurem. A jednak udało mi się podsłuchać ich narady.

— Czy ich plan jest taki, jak przypuszczałam?

— Tak. Skaflok popłynie do Trollheimu, aby napaść na siedzibę Illredego. Liczy, że zdoła zabić króla lub przynajmniej zdezorganizować przygotowania do wojny — teraz, kiedy oficjalnie ogłosił koniec rozejmu. Imryk pozostanie w Elfeugh, żeby przygotować swą prowincję do obrony.

— To dobrze. Stary jarl Elfów jest zbyt przebiegły, ale pozostawiony samemu sobie Skaflok na pewno wpadnie w pułapkę. Kiedy odpływa?

— Za dziewięć dni. Zabierze około pięćdziesięciu statków.

— Statki Elfów płyną szybko, więc powinien być w Trollheimie jeszcze tej samej nocy. Nauczę Walgarda przywoływać wiatr i za jego pomocą dotrze tam za trzy dni. Zostawię mu jeszcze trzy dni na przygotowania. Jeśli ma zjawić się u Illredego na krótko przed Skaflokiem, muszę go tu zatrzymać… hm, będzie potrzebował czasu, żeby dotrzeć do swoich ludzi… no cóż, kierowanie nim nie będzie zbyt trudne, gdyż jest teraz wygnańcem i ucieka tu z rozpaczą w sercu.

— Traktujesz Walgarda bardzo surowo.

— Nie mam nic przeciw niemu, gdyż nie jest on potomkiem Orma, lecz moim narzędziem w trudnej i niebezpiecznej grze. Zniszczenie Skafloka będzie znacznie trudniejsze, niż zabicie jego ojca i braci, czy wywarcie zemsty na siostrach. Ten wychowanek Elfów śmiałby się zarówno z moich czarów, jak i z mojej mocy. — Czarownica wyszczerzyła zęby w półmroku. — Tak, Walgard jest narzędziem, którego użyję do wykucia broni, mającej przeszyć serce Skafloka. Co do samego Walgarda, to dam mu możność zajścia wysoko wśród Trollów, zwłaszcza jeśli zwyciężą oni Elfów. Mam nadzieję, że uczynię upadek Skafloka podwójnie gorzkim, gdy za jego pośrednictwem spowoduję zagładę Alfheimu.

I czarownica znów usiadła i czekała, a sztuki tej nauczyło ją wieloletnie wyczekiwanie na zemstę.

Przed świtem, kiedy szare, zdesperowane światło pełzło po śniegu i oblodzonych drzewach, Walgard zapukał do drzwi kochanki. Otworzyła mu od razu i wpadł jej w ramiona. Był bliski śmierci z zimna i ze zmęczenia, pokryty plamami zakrzepłej krwi; twarz miał wymizerowaną i dzikie błyski w oczach.

Kochanka podała mu mięso, piwo, dziwne napary z ziół i niezadługo mógł już przytulić ją do siebie. — Tylko ty mi pozostałaś — wymamrotał. — Niewiasto, której piękność i rozpusta stała się przyczyną tego nieszczęścia, powinienem cię zabić, a później przebić się mieczem.

— Czemu to mówisz? — zapytała z uśmiechem. — I cóż w tym złego?

Zanurzył twarz w jej pachnących włosach. — Zabiłem mego ojca i braci — rzekł. — Jestem wygnańcem, który nie będzie mógł za to odpokutować.

— Co się tyczy zabójstw — odparła — świadczą one tylko, że jesteś silniejszy od tych, którzy ci zagrażali. Czy to ważne, kim oni byli? — Wpiła w niego zielone oczy. — Ale skoro nie daje ci spokoju myśl o wykończeniu krewnych… powiem ci, że jesteś niewinny.

— Co takiego? — zamrugał oczami w oszołomieniu.

— Nie jesteś synem Orma, Walgardzie, zwany Berserkerem. Posiadam podwójny wzrok i powiadam ci, że nawet nie jesteś człowiekiem. Pochodzisz z tak starożytnego i szlachetnego rodu, iż z trudem mógłbyś wyobrazić sobie swe prawdziwe dziedzictwo.

Walgard zesztywniał. Zacisnął ręce na jej przegubach tak mocno, że posiniały, i zakrzyknął z całej siły: — Co takiego powiedziałaś?!

— Jesteś odmieńcem, pozostawionym przez Imryka, jarla Elfów, który ukradł pierworodnego syna Orma. Jesteś synem tegoż Imryka zrodzonym z niewolnicy, córki Illredego, Króla Trollów.

Odepchnął ją od siebie. Kroplisty pot wystąpił mu na czoło. — To łgarstwo! — jęknął. — Łgarstwo!

— To prawda — odparła spokojnie niewiasta. Podeszła znów do niego. Walgard cofnął się dysząc ciężko. Ciągnęła nieubłaganie: — Dlaczego jesteś zupełnie inny niż dzieci Orma czy jakiegokolwiek śmiertelnego męża? Dlaczego szydzisz z bogów i ludzi i żyjesz w samotności, o której zapominasz tylko w bitewnej wrzawie? Dlaczego żadna z niewiast, które wziąłeś do swego łoża, nie urodziła ci dziecka? Czemu boją się ciebie zwierzęta i małe dzieci? — Przyparła go teraz do ściany i nie odrywała od niego wzroku. — Czemu, jeśli nie dlatego, że nie jesteś człowiekiem?

— Przecież wyrosłem tak jak inni ludzie, mogę dotykać żelaza i świętych przedmiotów, nie jestem też czarownikiem…

— Na tym właśnie polega zbrodnia Imryka, który ograbił cię z twego dziedzictwa i odtrącił na rzecz Ormowego syna. Uczynił cię podobnym do ukradzionego chłopca. Wychowałeś się wśród ludzi, wiodłeś jałowy żywot człowieka i nie było w nim nic, co mogłoby obudzić drzemiącą w tobie czarodziejską moc. Imryk ograbił cię z trwającego wiele stuleci żywota, żebyś mógł dorosnąć, zestarzeć się i umrzeć w tak krótkim czasie, jak wszyscy ludzie, aby nie niepokoiły cię święte przedmioty i inne rzeczy, których lękają się Elfowie. Nie mógł jednak dać ci ludzkiej duszy, Walgardzie. I kiedy umrzesz, tak jak on podobny będziesz do zgaszonej przez wiatr świecy, bez nadziei na niebo, piekło czy dwory starych bogów — ty wszakże nie będziesz żył dłużej od człowieka!

Usłyszawszy to Walgard zakrakał, odepchnął kochankę i wypadł za drzwi. Ta tylko się uśmiechnęła.

Zrobiło się zimno, rozszalała się zamieć, ale Walgard przywlókł się do domu pięknej niewiasty dopiero po zmroku. Był zgarbiony i wymizerowany, lecz w jego oczach tlił się ciemny płomień.

— Teraz ci wierzę — mruknął — i nie ma niczego innego, w co mógłbym uwierzyć. Widziałem duchy i demony szalejące wśród zawieruchy, lecące ze śniegiem i szydzące ze mnie, gdy mnie mijały. — Utkwił wzrok w ciemnym kącie izby. — Ogarniają mnie ciemności, żałosna gra mego życia zbliża się do końca… utraciłem dom, rodzinę i własną duszę, duszę, której nigdy nie miałem. Widzę, że byłem tylko cieniem stworzonym przez wielkie Moce, które teraz zdmuchną świecę mego żywota. Dobrej nocy, Walgardzie, dobrej nocy… — jęknął i szlochając osunął się na łoże.

Niewiasta uśmiechnęła się tajemniczo, położyła obok berserkera i pocałowała go ustami, które były jak wino i ogień. A kiedy w milczeniu zwrócił ku niej oczy, szepnęła: — To nie były słowa Walgarda, zwanego Berserkerem, największego z wojowników, którego imię sieje postrach od Irlandii po Gardariki. Myślałam, że ucieszą cię moje słowa, iż swym wielkim toporem wyrąbiesz lepszy los. Zemściłeś się srodze za mniejsze krzywdy, niż ograbienie cię z samej twej istoty i przykucie do więzienia, jakim jest żywot śmiertelnika.

Walgard odzyskał nieco pewności siebie, a gdy pieścił kochankę, czuł, że powracają mu dawne siły wraz z nienawiścią do wszystkiego poza nią. W końcu rzekł: — Co mogę zrobić? Jak mogę się zemścić? Nie mogę nawet zobaczyć Elfów i Trollów, chyba że sami tego zapragną.

— Nauczę cię tego wszystkiego — odparła. — Nietrudno jest dać ci czarodziejski wzrok, z którym rodzą się wszystkie ludy Krainy Czarów. Później, jeśli zechcesz, możesz zniszczyć tych, którzy cię skrzywdzili, i śmiać się z piętna wygnańca, gdy staniesz się potężniejszy od wszystkich ludzkich królów.

Walgard zmrużył oczy.

— Jak to? — zapytał powoli.

— Troiło wie szykują się do wojny ze swymi odwiecznymi wrogami, Elfami — odparła. — Niezadługo Illrede, król Trollów, poprowadzi wojsko na Alfheim. Na pewno uderzy najpierw na Imryka, tu, w Anglii, żeby mieć zabezpieczone boki i tyły, gdy później skieruje się na południe. A wśród najlepszych wojów Imryka — ponieważ nie obawia się ani żelaza, ani świętych przedmiotów, a również dlatego, że jest silnym mężem i wielkim czarodziejem — będzie jego przybrany syn Skaflok, który zajmuje należne ci miejsce. Gdybyś popłynął teraz szybko do Illredego, ofiarował mu cenne dary i oddał na jego usługi swe podobne do ludzkich moce, otrzymałbyś wysokie stanowisko w jego zastępach. Przy zdobyciu Elfheugh mógłbyś zabić Imryka i Skafloka, a Illrede bez wątpienia mianowałby cię jarlem brytyjskich ziem Elfów. Później zaś, kiedy poznałbyś magię, stałbyś się jeszcze potężniejszy — tak, możesz nauczyć się, jak naprawić zbrodnię Imryka, zostać prawdziwym Elfem albo Trollem i żyć aż do skończenia świata.

Walgard zaśmiał się szczękliwie niczym polujący wilk.

— Zaprawdę, dobra to rzecz! — zawołał. — Jako morderca, wygnaniec i nieczłowiek nie mam nic do stracenia, a wiele do zyskania. Jeśli mam się przyłączyć do sił mrozu i ciemności, uczynię to z całego serca i utopię zgryzoty w bitwach, 0 jakich nigdy nie śniło się ludziom. Och, niewiasto, niewiaro, wiele dla mnie zrobiłaś, a choć zły był to czyn, dzięki ci za to!

I jął kochać się z nią dziko. Lecz gdy później odezwał się do niej, jego głos zabrzmiał spokojnie i beznamiętnie na tle szalejącej zawieruchy.

— W jaki sposób dostanę się do Trollheimu? — zapytał. Niewiasta otworzyła skrzynię i wyjęła z niej zawiązany u góry skórzany worek. — Musisz odpłynąć w oznaczonym dniu, który ci wskażę — rzekła. — Kiedy twoje statki wypłyną na morze, rozwiąż ten mieszek. Jest w nim wiatr, który cię tam dowiezie. Posiądziesz wówczas czarodziejski wzrok i będziesz mógł zobaczyć osady Trollów.

— A co z moimi załogami?

— Będzie to część twego daru dla Illredego. Trollowie zabawiają się polując na ludzi w górach, a na pewno wyczują, że twe majtkowie to złoczyńcy, za którymi nie ujmie się żaden bóg.

Walgard wzruszył ramionami.

— Skoro mam być Trollem, niech się stanę równie zdradziecki jak oni — powiedział. — Ale co jeszcze mam mu podarować, by mu się spodobało? Illrede na pewno ma dość złota, klejnotów i kosztownych tkanin.

— Daj mu coś lepszego — poradziła niewiasta. — Orm miał dwie ładne córki, a Trollowie są lubieżni. Jeśli zwiążesz je i zakneblujesz im usta tak, by nie mogły się przeżegnać ani wymówić imienia Jezusa…

— Tylko nie one — wyjąkał z przerażeniem Walgard. — Wychowałem się z nimi. Zresztą wyrządziłem im dość zła.

— Właśnie one — oświadczyła z mocą jego kochanka. — Gdyż jeśli Illrede ma przyjąć cię na służbę, musi mieć pewność, że zerwałeś wszelkie więzy łączące cię z ludźmi.

Mimo to Walgard odmówił. Lecz kochanka lgnęła do niego, całowała i snuła opowieści o wspaniałościach, które go czekają, aż wreszcie się zgodził.

— Zastanawiam się, kim ty jesteś, o najgorsza i najpiękniejsza z niewiast — rzekł.

Roześmiała się cicho, tuląc się do jego piersi.

— Zapomnisz o mnie, gdy posiądziesz kilka Elfin.

— Nie, nigdy cię nie zapomnę, ukochana, która okiełznałaś kogoś takiego jak ja.

Niewiasta zatrzymała Walgarda w swym domu tak długo, jak uważała za stosowne, udając, że szykuje zaklęcia mające przywrócić mu podwójny wzrok, i snując opowieści o Krainie Czarów. Ale to wcale nie było potrzebne, gdyż jej uroda i miłosny kunszt przykuły go do niej mocniej niż najtęższe łańcuchy.

Śnieg zaczął padać o zmierzchu, gdy wreszcie rzekła:

— Lepiej będzie, jeśli wyruszysz teraz.

— Wyruszymy — odparł. — Musisz popłynąć ze mną, albowiem nie mogę bez ciebie żyć. — Mówiąc to pieścił ją czule. — Jeśli nie pójdziesz dobrowolnie, wezmę cię siłą, ale musisz być ze mną.

— Dobrze — westchnęła. — Chociaż możesz zmienić zdanie, kiedy obdarzę cię czarodziejskim wzrokiem.

Wstała, spojrzała na siedzącego męża i pogładziła go po twarzy. Na jej ustach zaigrał smutny uśmiech.

— Nienawiść to okrutna pani — szepnęła. — Nie sądziłam, że znów zaznam radości, Walgardzie, ale serce mi się kraje, gdyż muszę cię pożegnać. Życzę ci szczęścia, najdroższy. A teraz — musnęła koniuszkiem palców jego powieki — spójrz!

I Walgard zobaczył.

Schludny domek i wysoka, białolica niewiasta rozwiały się jak mgła. Przerażony odmieniec zapragnął zobaczyć je nie zaślepionymi przez czary śmiertelnymi oczami, lecz takimi, jakimi były one naprawdę…

Siedział w chałupie z plecionych gałęzi oblepionych gliną, gdzie małe ognisko z krowiego nawozu rzucało słabe światło na kupy kości i szmat, na zardzewiałe metalowe narzędzia i powykrzywiane czarodziejskie przybory. Zajrzał w oczy wiedźmie, której twarz była maską z pomarszczonej skóry naciągniętej na bezzębną czaszkę. Do jej wyschłej piersi tulił się szczur.

Oszalały z przerażenia, podniósł się z trudem. Czarownica spojrzała nań z ukosa.

— Ukochany, ukochany — zarechotała — czy pójdziemy na twój statek? Przysięgałeś, że nie rozstaniesz się ze mną.

— Przez ciebie zostałem wygnańcem! — zawył Walgard. Chwycił topór i zaatakował ją. Ale gdy się zamachnął, ciało wiedźmy skurczyło się. Dwa szczury przebiegły przez polepę. Topór uderzył w ziemię w chwili, kiedy skryły się w norze.

Pieniąc się z wściekłości Walgard wziął patyk i wsunął go do ognia. Kiedy się zapalił, dotknął nim szmat i słomy. Stał na zewnątrz, gdy płonęła chałupa czarownicy, gotów zarąbać wszystko, co mogłoby się pokazać. Lecz widział tylko skaczące języki ognia, słyszał świst wiatru i syk topniejącego śniegu.

Kiedy z chaty pozostały tylko popioły, odmieniec zawołał:

— Przez ciebie straciłem dom, rodzinę i nadzieję, przez ciebie postanowiłem wyrzec się życia wśród ludzi i udać do krainy ciemności, przez ciebie stałem się Trollem! Posłuchaj mnie, wiedźmo, jeśli jeszcze żyjesz. Zrobię, jak mi radziłaś. Zostanę jarlem Trollów w Anglii — a pewnej nocy może i królem całego Trollheimu — i zapoluję na ciebie używając każdej mocy, jaką wtedy będę władał. Ty także, podobnie jak ludzie, Elfowie i wszyscy, którzy staną mi na drodze, poczujesz mój gniew. Nie spocznę, póki nie obedrę cię żywcem ze skóry za to, że za pomocą mamidła złamałaś mi serce!

Odwrócił się i pobiegł na wschód. Wkrótce zniknął w śnieżycy. Skuleni pod ziemią czarownica i jej Chowaniec uśmiechnęli się do siebie. Było tak, jak to sobie ułożyli.


* * *

Załogi statków Walgarda składały się z najgorszych Wikingów. Większość z nich została wygnana z ojczyzny, a wszyscy byli niemile widziani, dokądkolwiek się udali. Dlatego odmieniec nabył włość, żeby mieli gdzie zimować. Mieszkali wygodnie, obsługiwani przez niewolników, lecz byli tak kłótliwi i niesforni, że tylko ich przywódca mógł utrzymać ich razem.

Kiedy dowiedzieli się o zbrodni Walgarda, zrozumieli, że upłynie niewiele czasu, zanim mężowie z krainy Duńczyków przybędą, aby z nimi skończyć. Oporządzili więc statki i przygotowali się do odpłynięcia. Ale nie mogli dojść do porozumienia w sprawie, czy powinni wyruszyć teraz, w zimie, i kłócili się strasznie, a nawet walczyli ze sobą. Gdyby Walgard nie powrócił, mogliby siedzieć tak do chwili, aż napadliby na nich wrogowie.

Odmieniec wszedł do dworu po zachodzie słońca. Barczyści, zarośnięci mężowie siedzieli opróżniając róg za rogiem. Można było ogłuchnąć od ich krzyku. Wielu chrapało na podłodze obok psów, inni wrzeszczeli i handryczyli się, a widzowie raczej podbechtywali ich, niż godzili. Tu i tam w ruchliwym blasku ogniska biegali przerażeni niewolnicy i niewiasty, które już dawno wypłakały oczy.

Walgard podszedł do pustego, wysokiego krzesła — wielka przerażająca postać z miną bardziej ponurą niż kiedykolwiek dotąd, i wielkim toporem zwanym Bratobójcą na ramieniu. Gdy majtkowie zobaczyli go, w wielkiej izbie stopniowo zapanowała cisza tak głęboka, że słychać było tylko trzask ognia.

Walgard przemówił:

— Nie możemy tu pozostać. Chociaż nigdy nie byliście we dworze Orma, okoliczni mieszkańcy wykorzystają to, co się stało, żeby się was pozbyć. To nawet dobrze się składa. Znam miejsce, gdzie możemy zdobyć wielkie bogactwa i sławę. Wyruszymy tam pojutrze o świcie.

— Gdzie to jest i dlaczego nie odpłyniemy jutro? — zapytał jeden z kapitanów, pokryty bliznami starzec imieniem Steingrim.

— Co do tego ostatniego, to muszę załatwić tu w Anglii pewną sprawę, którą zajmiemy się jutro — odrzekł Walgard. — A co się tyczy pierwszego, to naszym celem jest Finlandia.

Wybuchła wrzawa. Steingrim podniósł głos i oświadczył:

— Jest to najgłupsza gadanina, jaką kiedykolwiek słyszałem. Finlandia jest biedna i leży po drugiej stronie morza, które bywa niebezpieczne nawet w lecie. Cóż możemy zdobyć poza śmiercią przez utonięcie lub z rąk czarowników, którzy tam mieszkają, a w najlepszym wypadku poza kilkoma ziemiankami, dającymi schronienie przed słotą. W zasięgu ręki mamy przecież Anglię, Szkocję, Irlandię, Orkady albo Walonię na południe od Kanału, gdzie można zdobyć bogate łupy.

— Wydałem rozkazy. Będziesz ich słuchał — rzekł z mocą Walgard.

— Ja nie — odparł Steingrim. — Myślę, że zwariowałeś w tym lesie.

Odmieniec skoczył jak żbik na opornego kapitana. Jego topór rozwalił Steingrimowi głowę.

Jakiś majtek wrzasnął, chwycił włócznię i pchnął nią Walgarda. Berserker zrobił krok w bok, wyrwał drzewce z rąk przeciwnika i powalił go na ziemię. Wyciągnąwszy topór z czaszki Steingrima, odmieniec stał nieruchomo w słabym świetle ogniska i mierzył majtków lodowatym spojrzeniem. Zapytał spokojnie: — Czy jeszcze ktoś chce kwestionować moje rozkazy?

Nikt się nie odezwał ani nie poruszył. Walgard cofnął się do swego wysokiego krzesła i powiedział: — Postąpiłem tak ostro, gdyż nie możemy działać równie swobodnie jak dawniej. Zginiemy, chyba że staniemy się jako jeden mąż, ja zaś będę jego głową. Wiem, że na pierwszy rzut oka mój plan wygląda na nierozważny, ale Steingrim powinien był wysłuchać mnie do końca. Dowiedziałem się, że tego lata pewien bogacz zbudował sobie dwór w Finlandii. Jest tam wszystko, czego dusza zapragnie. Nie będą się spodziewali Wikingów zimą, więc łatwo go zdobędziemy. Nie obawiam się też złej pogody, gdyż jak wiecie, potrafię dość dobrze ją przewidywać i czuję, że zbliża się pomyślny wiatr.

Majtkowie przypomnieli sobie, jak wiele zyskali pod wodzą Walgarda. A Steingrim nie miał wśród nich ani krewnych, ani przyjaciół. Zawołali więc, że pójdą wszędzie za Walgardem. Kiedy usunięto ciało i pijatyka rozpoczęła się od nowa, berserker zawołał swych kapitanów.

— Zanim opuścimy Anglię, złupimy pewne miejsce położone w pobliżu — rzekł. — Nie będzie to trudne i zdobędziemy tam wiele skarbów.

— Co to za miejsce? — zapytał któryś.

— Dwór Orma, zwanego Silnym, który nie żyje i nie może go strzec.

Nawet tacy rozbójnicy jak oni uważali, że byłby to zły czyn, ale nie śmieli się sprzeciwić swemu przywódcy.

Загрузка...