ROZDZIAŁ XIV

Tak zimno w tej oborze. Marznę okropnie.

Wiatr wieje mi w twarz. Czy już nie jestem w oborze?

Siedzę na koniu! Ktoś trzyma mnie mocno. Dominik. Czuję się bezpieczna. Ktoś mnie otulił peleryną. Zdaje mi się, że to samodział, ale nie jestem pewna. Końskie kroki… Słyszę wiele końskich kroków. Za nami. Ścigają nas, Dominiku. Musimy się spieszyć. Jedź szybciej!

Strach, wciąż strach. Czy moje życie było kiedyś wolne od strachu?

Tak trudno oddychać. Ciężko. Coś rozrywa mi piersi. Czuję ból w boku. Jakieś kłucie.

– Ten kaszel mi się nie podoba, Villemo.

Głos ojca. To ojciec trzyma mnie tak mocno.

– Dominiku?

– Dominik jest z nami. On i Niklas jadą na jednym koniu.

– Jest tak zimno, a on jest prawie nagi i okaleczony.

– Daliśmy mu pelerynę.

Gdybym mogła odwrócić trochę głowę… Tak, jadą za nami. Wielu, wielu jeźdźców. Cały orszak podąża za nami w tym zimnym, mglistym rozświcie, wszyscy milczący, poważni.

Teraz sobie przypominam, chociaż słabo, ale sobie przypominam. Zostaliśmy podpaleni w oborze. Pamiętam, jaki to był szok dla moich przeziębionych płuc, kiedy wyprowadzono mnie z obory na dwór, na mroźne nocne powietrze…

Zdaje mi się, że tego nie zniosłam.

– Robisz się coraz cięższa w moich ramionach, Villemo. Czy ty nie zasypiasz?

– Nie, tato. Tylko czuję taki ból w piersiach.

Gniew w oczach ogromnego mężczyzny.

– Oni bili Dominika, ojcze.

– Teraz czuje się już lepiej. Ale Mattias mówi, że dostał zakażenia krwi w tych ranach na rękach. Musimy się bardzo spieszyć do domu.

– Ja jestem jak ptak, który sprowadza nieszczęście. Tyle cierpień z mojego powodu.

– Jesteś wspaniałą małą dziewczynką, Villemo. Skaktavl też to mówi.

– Skaktavl?

– Ciężko ranny leży w Grastensholm. To on opowiedział nam o was.

– Skaktavl uratowany? Bogu niech będą dzięki!

Taka jestem słaba. Wszystko wiruje wokół mnie. Nie mam siły rozmawiać. Ojciec obejmuje mnie mocno. Jedzie szybciej.

– Orszak robi się coraz mniejszy?

– Ludzie wracają do swoich domów, odłączają się jeden po drugim, na każdym rozstaju ktoś ubywa. Teraz możemy im tylko dziękować, ale później odpłacimy im za tę pomoc jak należy.

– Tak. To już jesteśmy w naszej parafii?

– Już.

– Jak dobrze wrócić do domu!

Ojciec nic na to nie mówi. Wygląda na przestraszonego.

Boże, jaka jestem zmęczona!

– Marzyłam o kąpieli. W ciepłej, rozkosznej wodzie. Ale teraz nie wiem, czy dam radę.

– Zobaczymy w domu.

Jakaś aleja. Wszyscy się zatrzymali.

Głos Dominika:

– Zobaczymy się jutro, Villemo.

Ja go nie widzę. Jest tak ciemno. Niebo szarzeje nad horyzontem, lecz poza tym ciemno.

– Tak. Dziękuję ci za wszystko, Dominiku!

– I ja ci dziękuję!

Wuj Mattias:

– Kalebie, najpierw opatrzę Dominika, a zaraz potem przyjadę do Elistrand.

– Dobrze.

Odjechali lipową aleją. Drzewa są teraz nagie, ale ja uważam, że jest tu pięknie, nawet kiedy nie ma liści. Gałęzie jak czarne ręce wyciągają się ku niebu.

Teraz zostało nas już tylko kilkoro. To mama, na swoim koniu.

– Hej, mamo!

– Hej, kochanie! Zaraz dostaniesz jeść, ogrzejesz się porządnie i odpoczniesz.

– Czy łóżko jest czyste? Z białą pościelą?

W niebie nie może być lepiej niż w takim marzeniu o świeżej pościeli.

– Villemo, Villemo, czy ty zasypiasz?

Ojciec pyta, ale ja nie mogę mówić.

– Musimy się spieszyć, Gabriello.

Lęk w głosie ojca. Nie jestem w stanie odpowiedzieć.

Jak ja się tu znalazłam?

To kuchnia w Elistrand. Ciepło, ogień trzaska w piecu. Jestem opatulona w ciepłe skóry.

– Powinnam się chyba najpierw wykąpać…

– Już się kąpałaś, nie pamiętasz?

To mama mówi. Ma takie błyszczące oczy.

– Tak, mam mokre włosy.

– Umyliśmy je. Dokładnie.

– Mamo, bądź tak dobra i obetnij mi równo te postrzępione kosmyki. Najlepiej jak potrafisz.

– No wiesz co? Masz siłę myśleć o urodzie o szóstej rano po takiej nocy?

– Ale Dominik dzisiaj przyjdzie.

– Nie przyjdzie. Mattias kazał mu leżeć w łóżku, a Niklas pilnuje, żeby się nie ruszał. U ciebie też Mattias był i cię badał. Masz zapalenie płuc, Mattias nie mógł zrozumieć, jakim sposobem trzymałaś się na nogach, bo musisz być chora już od dawna. On uważa, że masz niezwykle silną wolę.

O, jak wszystko wiruje! Ja… nie widzę dobrze…

– Kaleb! Zdaje mi się, że ona znowu mdleje! Musimy ją położyć do łóżka.

– Tak, myślę, że zjadła już wystarczająco dużo tej zupy mlecznej, prawda?

– Udało mi się wlać w nią kilka łyżek. Choć myślę, że tego nie zauważyła.

Ktoś mnie niesie. Wszystko mi się zamazuje. Dominiku, dlaczego cię tu nie ma? Chcę być z tobą.

Twarze.

Ludzie, którzy wchodzą i wychodzą. Zawsze ktoś siedzi przy moim łóżku. Zmieniają się, ale zawsze ktoś jest.

Przelęknione, piękne oczy mamy. Nie bój się, mamo. Jest mi dobrze, chociaż nie mogę mówić.

Bezpieczna dłoń ojca.

Wuj Mattias od czasu do czasu. Niklas o ciepłych rękach.

Jakie one ciepłe. Nigdy przedtem ich nie dotykałam. Promieniuje z nich siła.

Raz zdawało mi się, że to Dominik, ale nie jestem pewna, to mógł być sen. Widziałam go jednak. Stał bez ruchu i patrzył na mnie, i tyle miał smutku w oczach. Chciałam go dotknąć, ale nie mogłam.

Zmieniają mi pościel. Często. Służące są dla mnie takie miłe. Wszyscy są mili. Jak ja im to powiem?

Czy to nie pastor przychodził tu do mnie? Czytał coś i czytał.

Światło. Radość. Dobre jedzenie. Wszyscy do mnie przychodzą. W pokoju jest pięknie. Ładne kilimy na ścianach.

To znowu zwyczajny pokój.

Twarze pojawiają się i znikają. Kiedyś widziałam je tu wszystkie razem. Cała rodzina przyszła. Głaskali mnie po policzkach.

A potem poszli sobie. Ale nigdy nie jestem sama.

Strach. O, pomóżcie mi!

– Villemo, Villemo, spokojnie, to tylko zły sen.

Walka, żeby wrócić do rzeczywistości.

– Och, ojcze, zdawało mi się, że jestem w oborze. To było takie upokarzające! Takie upokarzające, ojcze, nigdy wam nie opowiadałam, przez co musiałam przejść. A oni jeszcze uwięzili Dominika. I Skaktavla. Paliło się, ojcze, ogień huczał, a ja krzyczałam…

– Słyszeliśmy to. Ale mimo tych koszmarów czujesz się teraz lepiej, prawda?

I znowu strach. Zapomnij o tym, zapomnij o tym!

– O, tak. Oddycham dużo lżej. I nie boli mnie w boku. Ale jestem bardzo zmęczona.

– To zrozumiałe. Mattias jednak mówi, że zdrowiejesz. Dominik też już wstał, a i Skaktavl się chyba wygrzebie.

– Czy będę mogła ich odwiedzić?

– Skaktavla nie. Leży jeszcze w łóżku.

– A Dominika?

– On już tu był wiele razy. Dziś pewnie też przyjdzie.

Jak rozkosznie to słyszeć. Czuję, że uśmiecham się całą twarzą.

Mroczne myśli przepływają przez moją głowę.

– A stary Woller? A wójt?

– Wójt został uwięziony, osądzony i stracony.

Przenika mnie dreszcz, głęboki, mocny.

– Czy muszę zawsze zostawiać za sobą śmierć?

– Przecież to nie twoja wina! Został tak surowo ukarany przede wszystkim za traktowanie Skaktavla. I za mnóstwo innych przestępstw. Mamy już nowego wójta, rzeczowego i sprawiedliwego, na pewno go polubisz. Co do Wollera, to są argumenty za i przeciw. Chodzi o krwawą zemstę między rodzinami z Woller i ze Svanskogen, a po części także pomiędzy ludźmi ze Svartskogen i nami oraz Wollerami i nami.

– Nigdy nie było krwawej zemsty między nami i Svartskogenami!

– Nie, ale wiesz przecież, jak oni nas nienawidzili. Teraz to już chyba minęło. Okazało się zresztą, że krwawa zemsta pomiędzy rodami z Woller i ze Svartskogen zebrała bardziej krwawe żniwo, niż ktokolwiek przypuszczał. Przez te lata Svartskogenowie zabili ośmiu ludzi z Woller, Wollerowie zaś dziesięciu ze Svartskogen. Stało się to co prawda w ciągu blisko pięćdziesięciu lat, ale mimo wszystko!

– Boże kochany, przecież to szaleństwo!

– Oczywiście. A ukoronowaniem wszystkiego była śmierć Monsa Wollera z rąk Eldara Svanskogen i twoich. To był jedyny syn starego. Tym samym krwawa zemsta objęła i nas.

Wstyd. Ręce na twarzy.

– Tak mi przykro z tego powodu, ojcze. Tak strasznie mi przykro.

– Zrobiłaś to, co musiałaś. Nikt cię nie oskarża. Nie powinnaś się tym obciążać! Teraz odpoczywaj, przyjdę później.

– Ojcze, czy wszyscy z Woller i ze Svartskogen zostaną teraz osądzeni? Za swoje przestępstwa?

– Właśnie to asesor stara się rozstrzygnąć. On uważa, że wszystko jest bardzo skomplikowane. Stary Woller to potwór, ale nie można oskarżać tylko jego. A znowu ludzie ze Svanskogen tyle wycierpieli…

– Rozumiem.

– Ale teraz musisz spać. Potrzebujesz bardzo dużo snu, żeby nabrać sił.

– Dobrze. Tato, poproś mamę, żeby przyszła do mnie z lusterkiem! I z grzebieniem.

– Oho! Teraz wierzę, że naprawdę zaczynasz wracać do zdrowia!

Pewnego dnia przyszedł Niklas. Przyjaciel z dzieciństwa, który odwrócił się od niej w złości i rozgoryczeniu. To on powiedział, że Villemo jest samolubna i że przesadza.

Bardzo ją to wtedy zabolało. Od tamtej pory nie mogła mu patrzeć w oczy. A potem w ogóle przestał zwracać uwagę na otaczający go świat.

Usiadł na brzegu łóżka i ujął jej rękę. Uśmiechał się jakby zawstydzony, z poczuciem winy.

– Wybacz mi, Villemo. W ostatnich czasach nie byłem sobą.

– Chyba nie ma co wybaczać – bąkała skrępowana.

– Owszem, jest. Po twoich oczach widziałem, jak bardzo cię wtedy uraziłem. Twoja twarz zawsze była jak otwarta księga. Villemo, bardzo cierpiałem z tego powodu, że cisnąłem ci kiedyś w twarz takie słowa. Byłem zły, że tak się obnosisz z tą swoją nieszczęśliwą miłością, a nie zwracasz uwagi na uczucia innych. Ale przecież ja od dłuższego czasu robiłem to samo. Człowiek zamyka się w sobie, staje się nieczuły.

– O tak! – zawołała Villemo z przekonaniem. Ona umiała wybaczać i teraz jej twarz jaśniała szczęściem.

– Ale powiem ci, że wtedy ja byłam po prostu głupia. Jak mogłam tyle czasu chodzić w żałobie po takim…

Zdecydowała się nie kończyć zdania. Słowo, które miała na końcu języka, nie wydawało jej się odpowiednie. Niklas należał do najbardziej wrażliwych członków rodziny, jeśli chodzi o zachowanie i język. Ona sama potrafiła rzucić w gniewie mocniejszym słowem, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co wypada, a co nie.

Niklas uśmiechnął się smutno.

– A teraz jest Dominik?

– Na nic się chyba zda zaprzeczać – westchnęła.

– A zatem jedziemy na tym samym wozie, i ty, i ja.

– Niestety, my wszyscy. Irmelin i Dominik także.

– Wiesz, ostatnio dużo się zastanawiałem nad tą starą legendą.

– Tak?

– O kociołku.

– Który trzeba wykopać? Żeby przekleństwo straciło moc?

– Właśnie.

– Bardzo by nam to było potrzebne – zgodziła się zadumana. – Ale przecież my nic nie wiemy. Zupełnie nic!

– Powiadają, że Kolgrim wiedział. I Tarjei, dziadek Dominika. Ale obaj nie żyją.

Villemo pomyślała o dziwnym przeżyciu, jakie miały z Irmelin na strychu. Kiedyś mu o tym opowie, ale jeszcze nie teraz.

– Uważam, że to okropne.

– Tak, ale co oni mogli wiedzieć? Ta myśl nie daje mi spokoju.

– Niklas – rzekła Villemo półgłosem. – Może właśnie do tego zostaliśmy przeznaczeni ty i ja, i Dominik? Żeby odnaleźć kociołek?

Patrzył chwilę przed siebie rozmarzonym wzrokiem.

– Dominik mówi, że nie. Zastanawialiśmy się już nad tym. Wiesz, on przeczuwa więcej niż my. Ja potrafię tylko uzdrawiać ludzi. W tobie jest jakaś wielka siła, która jeszcze nie ujawniła się w pełni, ale Dominik powiada, że jest straszna. Widział kiedyś jej zapowiedź. Dominik natomiast jest jasnowidzem, może widzieć poprzez mury. Także poprzez mur przyszłości. On mówi, że kociołek nie ma z tym nic wspólnego. Natomiast przekleństwo Ludzi Lodu tak. On przeczuwa, że jesteśmy z nim związani.

– Ale co się konkretnie ma stać, tego nie wie?

– Nie, wie tylko, że się boi.

– Ja także.

– I ja. Naprawdę przepełnia mnie strach.

Chwyciła go za rękę.

– Wiesz, na co liczę i czego pragnę najbardziej?

– Nie.

– Żebyśmy mogli być razem. Wszyscy troje.

– Mam nadzieję, że tak będzie. Wybaczyłaś mi?

– Jakbym mogła ci nie wybaczyć? Zwłaszcza że wszyscy jesteśmy dotknięci tym samym cierpieniem. Dziękuję ci, że przyszedłeś.

Wstał, gotów do wyjścia, a ona patrzyła na jego postawną sylwetkę, blond włosy, lekko skośne oczy i wystające kości policzkowe.

– Jesteś wspaniały, Niklasie – powiedziała. – W niczym nie przypominasz tych solidnych, przyciężkich, trochę ponurych mężczyzn z twojej rodziny. Jak wuj Brand czy twój ojciec Andreas albo stary Are.

– Mówią, że Tarjei był taki jak ja – uśmiechnął się.

– Bóg sprawił, że mam także jego duchową siłę.

– Ale on umarł. Nie potrafił przeciwstawić się przekleństwu.

– Tak, on umarł – potwierdził Niklas z powagą.

Znowu spadł na nich ten okropny strach. Villemo odszukała jego dłoń, on uścisnął ją mocno i trwali tak przez chwilę. Czuli się tak rozpaczliwie mali wobec tego czegoś niepojętego, nieznanego, co kiedyś miało ich spotkać.

Ale kiedy? I w jakiej postaci?

Następnego dnia Villemo mogła już siedzieć. I wtedy przyszedł Dominik. Nie pozwolono im jednak zostać samym. Ojciec i matka byli z nimi jako stróże moralności. Może zresztą nie moralności. Niepokoiło ich raczej, jak potoczy się rozmowa pomiędzy obojgiem młodych.

Dominik usiadł na brzegu łóżka i ujął nieprawdopodobnie teraz chude dłonie dziewczyny. Ona przyglądała mu się w milczeniu, wzruszona.

– Villemo, ja…

Był tak przejęty, że wciąż musiał przełykać ślinę.

– Jakiś ty piękny – szepnęła. – Jesteś taki przystojny, że aż mi dech zapiera. I jakie śliczne ubranie!

– Ubrałem się ładnie ze specjalnego powodu.

Choć domyślała się, dlaczego, musiała zapytać.

– Naprawdę?

– Tak. Ale najpierw muszę ci powiedzieć, że jutro wyjeżdżam. Wracam do Szwecji.

Dzień zgasł dla Villemo.

– Nie możesz tego zrobić!

– Chodzi raczej o to, że nie mogę tu dłużej pozostać. Już i tak trwało to zbyt długo. Chciałem tylko przed wyjazdem porozmawiać z tobą.

Rozpaczliwie próbowali odnaleźć ten nastrój, który wytworzył się w więzieniu, a teraz zniknął albo się gdzieś ukrył. Tam, twarzą w twarz ze śmiercią, byli wobec siebie tacy szczerzy. Zwierzyli sobie tyle sekretów!

Teraz było inaczej. Wiedzieli, że nadal łączy ich serdeczna, głęboka więź, ale zewnętrzne okoliczności nie pozwalały jej się ujawnić. Nie byli w pokoju sami. Tyle tu światła, nic z atmosfery marzeń. Villemo była strasznie wynędzniała, a Dominik zdawał się obcy w swoim eleganckim ubraniu kurierskim.

– Nie mógłbyś zostać przynajmniej do Bożego Narodzenia? – szepnęła w desperackiej próbie zatrzymania go.

Patrzył na nią zakłopotany.

– Droga, kochana Villemo – odezwała się Gabriella z głębi pokoju. – Czy naprawdę nie zauważyłaś, że obchodziliśmy Boże Narodzenie już dawno temu? Ze względu na ciebie odbyło się to nawet w tym pokoju. Mamy już rok tysiąc sześćset siedemdziesiąty piąty.

Villemo spoglądała na wszystkich po kolei, przestraszona, niczego nie rozumiejąca.

– Czy byłam aż taka… chora?

Kaleb poważnie skinął głową.

– Znajdowałaś się na progu śmierci, Villemo. Uratowali cię Mattias i Niklas. I nasze modlitwy.

– Przychodził tu pastor, pamiętam…

– Zabieram ze sobą do Szwecji Skaktavla – powiedział Dominik. – Po próbie powstania nie ma dla niego miejsca w Norwegii. Jest już na tyle silny, by siedzieć w powozie, może mi zatem towarzyszyć.

Villemo starała się jakoś uporać z tymi wiadomościami. Nie było to łatwe. W końcu jednak opanowała się.

– Mówiłeś, że ubrałeś się elegancko ze specjalnego powodu?

Dominik wstał.

– Tak, Villemo. Przybywam do Elistrand, by prosić o twoją rękę. Pamiętasz, że pytałem, czy będzie mi wolno.

Zwrócił się do rodziców Villemo.

– Ciociu Gabriello i wuju Kalebie… Mam zaszczyt prosić o rękę waszej córki.

Z piersi Gabrielli wyrwał się jęk, a Kaleb zamknął oczy.

– Miałem nadzieję, że tego nie zrobisz – rzekł głucho. – Bo to dla nas okropny ból, że musimy powiedzieć ci: nie.

Dominik tylko zacisnął zęby. Spodziewał się przecież takiej odpowiedzi, lecz mimo wszystko zapiekło.

Villemo nie chciała przyjąć żadnych argumentów.

– Ja nie rozumiem, co…

– Najdroższa Villemo – westchnęła Gabriella. – Czy ty zawsze musisz wybierać nieodpowiedniego mężczyznę?

– Nie widzę, żeby Dominikowi czegoś brakowało.

– Nie. I nikogo bardziej nie pragnęlibyśmy mieć za zięcia, wiesz o tym, Dominiku – tłumaczył Kaleb zbolałym głosem. – Ale pochodzicie z rodu Ludzi Lodu, oboje, i ściągnęlibyście na siebie nieszczęście. Nie chcemy ryzykować jeszcze jednego dziecka obciążonego dziedzictwem zła ani nie możemy ryzykować, że ty stracisz życie, Villemo. Za bardzo cię wszyscy kochamy.

– A moje szczęście?

– Musimy wybierać, choć to trudny wybór.

Gabriella usiadła obok córki.

– Ja urodziłam obciążone dziecko, twoją siostrę, wiesz o tym. Na szczęście mała zmarła. Lecz rozpaczy, jaką przeżyłam, chciałabym ci oszczędzić.

– A ja widziałem Kolgrima, gdy zawładnęło nim zło – rzekł Kaleb. – Przemienił się w monstrum, w piekielnego potwora! Był owocem związku dwojga potomków Ludzi Lodu.

– Ale ja nie potrafię żyć bez Dominika!

On próbował okazać więcej rozsądku, choć także czuł się śmiertelnie zraniony.

– Pozwólmy się sprawom toczyć, Villemo. Spotkamy się na ślubie Leny, a do tego czasu zdążymy się przekonać, czy możemy żyć z dala od siebie.

Villemo wybuchnęła szlochem, lecz już po chwili próbowała się opanować.

– Tak, masz rację. Poczekajmy do lata.

– Nie – rzekła Gabriella z żalem. – Dostałam list od mojej matki, Cecylii. Ślub został odłożony do przyszłego roku. W Danii panuje dżuma, a mama wciąż czuje się źle po ciężkiej chorobie płuc, którą przeszła w ubiegłym roku. Najpierw musi wydobrzeć. Poza tym Orjan Stege, przyszły mąż Leny, ma jeszcze jakieś plany w związku ze swoją karierą, zanim założy gniazdo.

– Założy gniazdo! – prychnęła Villemo. – To brzmi, jakby chodziło o parę wróbli! Ale to gniazdo to zamek w Skanii, prawda?

– No, niemal. Eleonora Sofia, córka Leonory Christiny, okazała się bardzo hojna. Tylko dlatego, że matka Leny, Jessica, była kiedyś jej opiekunką. Do tej pory są przyjaciółkami.

– Co się stało z Leonorą Christiną? – zapytał Kaleb. – Czy wciąż jeszcze siedzi w Błękitnej Wieży?

– Oczywiście! I wszyscy ją szanują. Jest to ciągle jeszcze dama pełna temperamentu.

– Och, nie zmieniajcie tematu! – zawołała Villemo porywczo. – Czy to nie ja miałam pojechać z Dominikiem do Szwecji? I mieszkać przez jakiś czas u ciotki Anette i wuja Mikaela?

Kaleb odparł spokojnie:

– Owszem, ale to było, zanim się okazało, co was łączy. W tej sytuacji wyjazd jest wykluczony.

Villemo sprawiała wrażenie, że za chwilę wybuchnie, lecz opadła z powrotem na poduszki. Mówiła głosem pełnym gorzkiej rezygnacji:

– Wiem, że macie rację. Że nie chcecie być dla mnie okrutni i że lubicie Dominika.

– Serca nam się krają – powiedziała Gabriella cicho. – Wiemy, że z Dominikiem byłabyś bezpieczna. Bylibyśmy pewni, że jest ci z nim dobrze. Ale cóż! Zostaliśmy skazani na cierpienie przez naszego przodka z trzynastego wieku. Musimy płacić za jego żądzę władzy.

– Tak – zgodziła się Villemo. – Gdyby to było parę tygodni temu, walczyłabym o Dominika zębami i pazurami. Ale już przyczyniłam wam wszystkim tyle bólu swoją lekkomyślnością, że ustępuję. Dobrowolnie? Nie. Nie zniosę jednak, byście jeszcze raz przeze mnie cierpieli. Rozumiem i uznaję to, co w waszym lęku podbudowane jest rzeczywistością. A teraz proszę, żebyście sobie poszli, zanim zacznę płakać. Ty także, Dominiku. Oboje pragniemy spędzić sam na sam kilka minut, nim odjedziesz, ale…

– Właśnie o to chciałem prosić – powiedział zgnębiony. – Proszę zrozumieć, ciociu i wuju, że nigdy nie mieliśmy możliwości być blisko siebie. Wyznawaliśmy sobie miłość poprzez podwójną zagrodę. Nigdy nie trzymałem Villemo w ramionach, nigdy jej nie pocałowałem. Ale ona ma rację. Gdybym teraz mógł to uczynić, nigdy bym już jej nie oddał.

– Ani ja ciebie – szepnęła Villemo. – Dlatego proszę cię, idź, nie podchodź do mnie. A czy wolno nam będzie pisać do siebie?

Gabriella skinęła głową. Podobnie jak córka miała łzy w oczach. Wszystkim udzielił się nastrój tej smutnej chwili.

– Nie możemy wam tego zabronić. Irmelin i Niklas pisują do siebie, a ich cierpień możemy się jedynie domyślać. Że też taki los stał się udziałem naszych dzieci, dla których pragnęliśmy jedynie dobra!

– Tylko dzieci z duńskiej linii uniknęły nieszczęścia – westchnął Kaleb. – Lena sprawia wrażenie, że znalazła mężczyznę swego życia, a Tristan jest jeszcze taki młody…

Gabriella wyglądała na zakłopotaną.

– Tristan nie jest szczęśliwy, wcale nie! Jessica i Tancred bardzo się o niego martwią. Stał się samotnikiem!

– Biedny Tristan, taki był miły i nieśmiały – powiedziała Villemo, po czym odwróciła się do Dominika, który stał przy łóżku, wysoki i przystojny, w swoim najpiękniejszym stroju. Wszelka radość w jego oczach jednak zgasła. Ale na ślubie Leny się spotkamy?

– Oczywiście.

– Jak to jeszcze daleko – westchnęła.

– Spróbujemy ci w tym czasie znaleźć dobrego męża, Villemo. Kogoś, kogo będziesz mogła kochać i szanować prawie tak samo jak Dominika. I wiem, że Anette i Mikael znajdą dobrą żonę dla ciebie, mój chłopcze – powiedział Kaleb.

– Proszę cię, ojcze… – jęknęła Villemo.

Dominik także poczuł się dotknięty.

– Och, to głupio z mojej strony mówić teraz takie rzeczy – przyznał Kaleb. – O przyszłości porozmawiamy później, kiedy smutek minie.

Zebrali się do wyjścia. W drzwiach Dominik odwrócił się i spojrzał na Villemo. W jego oczach skupiła się cała miłość do niej i cała rozpacz.

Villemo czuła, że płacz ją dławi.

– To takie niesprawiedliwe! Takie niesprawiedliwe?

– Tak – przyznał spokojnie.

– Przeklęty Tengel Zły! – wykrztusiła. – Przeklęty za to, co nam zrobił!

– Masz rację – zgodził się Kaleb, który także zatrzymał się w drzwiach. – Gdybym tylko mógł wam pomóc! Wam, a także Niklasowi i Irmelin! Cała rodzina cierpi razem z wami.

– Ale, ojcze – zaprotestowała znowu Villemo – czy to nie jest tak, że mimo wszystko w każdym pokoleniu rodzi się tylko jedno obciążone dziecko?

– Tak, lecz nie wolno wam kusić losu. Bowiem Kolgrim, który urodził się z dwojga zbyt blisko spokrewnionych, zabił przy urodzeniu swoją matkę. Nie chcemy, by coś podobnego stało się z Irmelin lub z tobą. Niklas i Dominik też by tego nie chcieli.

– Nie, nie chcemy – wtrącił pospiesznie Dominik. – Żegnaj, Villemo! Żegnaj, ty małe, uparte, nieszczęsne pisklę! Chciałbym dać ci szczęście, ale…

Nie był w stanie dokończyć zdania.

Wyszedł, a ona rzuciła się na poduszki i szlochała tak, że serce o mało jej nie pękło.

Sąd nad Wollerami i Svartskogenami zakończył się kompromisem. Ponieważ winni byli wszyscy dorośli mężczyźni z obu rodów, a sąd nie chciał dopuścić do wyginięcia obu rodzin, wobec tego zdecydował się skazać ich na więzienie, choć długość kary wyznaczono różną.

Stary Woller załamał się. Takiego upokorzenia jak więzienie nie był w stanie znieść. Jego córka, która została teraz we dworze z wracającym do zdrowia synkiem, przyjęła to zapewne z westchnieniem ulgi. Nie umiała co prawda kierować majątkiem, lecz znaleziono jej dobrego zarządcę. (Z czasem wyszła za niego za mąż i, choć był niższego stanu, żyła z nim szczęśliwie, ale ta historia nie ma nic wspólnego z Ludźmi Lodu.)

Svartskogenowie próbowali odzyskać majątek, skoro przodek Wollerów zdobył go podstępem. Asesor zbadał sprawę gruntownie i odkrył, że co prawda rzeczywiście sposób, w jaki Wollerowie nabyli majątek, trudno nazwać uczciwym, ale doszło do tego już po licytacji, na której Svanskogenowie dwór i tak stracili. Ci zaś, którzy naprawdę ucierpieli w wyniku intryg Wollerów, dawno pomarli. Tak więc nieszczęsna córka Wollera i jej słabowity synek zachowali dwór. Svartskogen zresztą też nie należało do najgorszych, więc właściwie nikt nie miał powodu do narzekania.

Tego dnia, gdy właściciel Woller usłyszał zatrzaskującą się za nim bramę więzienia, poprzysiągł sobie, że wyjdzie stąd wkrótce, a wtedy zemści się krwawo na wszystkich. Ale czy to sprawił jego choleryczny charakter, czy też zanadto już nadwerężył swoje zdrowie, trudno powiedzieć… dość że wolnego świata nigdy już nie zobaczył. Wkrótce potem z więzienia wyniesiono ciężką trumnę i bez rozgłosu złożono w ziemi.

Daleko od miejsca tych wydarzeń Szatan zostawiał już na ziemi ślady swoich stóp. Nikt ich jeszcze nie widział i nieprędko ktoś je dojrzy. Dużo wody upłynie, zanim Niklas, Dominik i Villemo staną twarzą w twarz z budzącym grozę przeciwnikiem, by stoczyć walkę, do której zostali wybrani…

Загрузка...