JEDENAŚCIE

Geary odwrócił się do hologramu Boyensa.

– Proszę wyjaśnić, jak Obcy to zrobili.

DON unikał spojrzenia mu prosto w oczy.

– Nie pierwszy raz robią coś takiego. To znaczy ja tego osobiście nie widziałem, ale z archiwalnych nagrań wiem, że podobne wydarzenia miały miejsce. Mówiłam panu przecież, że czasem ich okręty bywają niewidzialne i pokazują się wtedy, kiedy chcą. Nasi nie widzieli ich, nawet tych bąbli ekranów, a potem Obcy pojawiali się tuż przy nich i otwierali ogień.

– Kiedy miał pan zamiar powiadomić nas o tej taktyce Enigmów? – zapytał Geary.

Teraz Boyens spojrzał mu w twarz.

– Nagrania z naszych zniszczonych okrętów były fragmentaryczne, można z nich było wysnuć mylące wnioski. A mnie zależało na tym, by pan przyleciał tutaj i walczył z nimi. Zrobiłby pan to, gdyby znał wszystkie szczegóły?

– Przecież muszę wiedzieć o nich wszystko, by móc walczyć! – Geary odwrócił się do niego plecami i spojrzał na Desjani. – Jest jeszcze gorzej, niż myślałem.

Skinęła spokojnie głową, jakby pojawienie się nowych formacji zupełnie jej nie poruszyło.

– Możemy uderzać na kolejne podformacje, skupiając ogień na ich obrzeżach. Tak uszczuplimy ich siły.

– Możemy spróbować. – Postanowił nie wspominać w tym momencie o niezwykłej zwrotności jednostek Obcych, która mogła im pokrzyżować plany. Otworzył ekran symulatora i zaczął sprawdzać, jaki szyk nadaje się najlepiej do walki z tak ustawionym przeciwnikiem. Może zmylić Obcych, stosując podział na pięć zgrupowań. Uderzając z kilku stron na flanki armady, powinien…

– Kolejny przekaz od Obcych.

Musiało minąć więcej czasu, niż sądził. Tym razem awatar był równie zadowolony z siebie, jak poważny.

– Ostatnie ostrzeżenie. Odejdźcie. Rozmawiamy tylko z przedstawicielami Światów Syndykatu. Jeśli flota Sojuszu zostanie, czeka ją całkowite zniszczenie. To nie wasz system gwiezdny. Odejdźcie. To ostatnie ostrzeżenie.

Senator Sakai uniósł obie ręce w geście rozpaczy.

– Jak negocjować z kimś, kto powtarza w kółko te same żądania?

– Oni nie chcą negocjować – prychnęła Costa. – Admirale Geary, sytuacja wymaga, aby ta flota… wycofała się na z góry upatrzone pozycje. Jej zniszczenie w obronie syndyckiego systemu będzie aktem zdrady Sojuszu.

Geary wyczuł, że wszyscy obecni w tym momencie na mostku wstrzymują oddech. On sam potraktował słowa Costy z rozbawieniem.

– Czy pani senator oskarżyła mnie właśnie o zdradę?

– Nie powiedziałam czegoś takiego. Ja tylko…

– Otrzymałem stanowisko dowodzenia z poręczenia całej Wielkiej Rady i mam zamiar dowieść, że nie była to chybiona decyzja – ciągnął Geary coraz ostrzejszym tonem. – Teraz mam na głowie opracowanie planu bitwy, więc proszę, by mi już nie przeszkadzano, chyba że ktoś ma jakieś konstruktywne uwagi.

Stojąca za plecami pozostałych Rione uśmiechnęła się półgębkiem. Sakai po prostu gapił się w milczeniu na otaczające ich ekrany. Costa poczerwieniała na twarzy, ale także przestała się odzywać, widząc, że pozostała para senatorów nie zamierza stawać w jej obronie.

Ludzie znów zaczęli oddychać, a Geary mógł skupić się ponownie na nadlatującej armadzie. Dzieliła ich już tylko niespełna godzina świetlna.

– Przyspieszmy teraz – powiedział i wprowadził rozkaz, by jego okręty osiągnęły jak najszybciej .1 świetlnej, lecąc kursem na przejęcie armady. – Pięć godzin do kontaktu z wrogiem.

– Mniej więcej – przyznała uradowana Desjani. Zbesztanie Costy wyraźnie poprawiło jej humor. – Dużo ich tam jest – dodała z taką nonszalancją, jakby komentowała prognozę pogody.

– Tak.

– Dlaczego tyle razy nas ostrzegali?

Geary spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Słucham?

– Dlaczego nas po prostu nie zaatakowali? Mają przewagę liczebną trzy do jednego, o ile nie pozostawili części swoich sił w ukryciu. Sądząc po technologii hipernetowej czy wirusach, wyprzedzają nas technologicznie, czyli uzbrojenie też powinni mieć nie gorsze od naszego. Mogli ukryć prawdziwą liczebność do momentu starcia, ale zamiast tego namawiają nas od samego początku do opuszczenia tego systemu.

Geary zamyślił się nad tą kwestią.

– Wracamy do zagadki Duellosa. Piórko czy ołów? Odpowiedź jest za każdym razem inna w zależności od tego, co wymyśli demon. Nie możemy znać odpowiedzi na pytanie, jeśli nie znamy języka, w jakim zostało zadane. Przecież my nawet nie wiemy, jakie ono ma dla nich znaczenie.

Wzruszyła ramionami.

– Dali nam szansę na wycofanie się bez walki. Próbowali dać nam szansę na wycofanie się bez walki – poprawiła się. – Z drugiej strony, wysadzając wrota hipernetowe na Kaliksie, dowiedli, że jeśli chcą, potrafią być naprawdę bezwzględni. Dlaczego więc wykazują teraz tak wiele dobrej woli? Przecież ich okręty potrafią być całkowicie niewidzialne dla naszych sensorów. Na ich miejscu zaatakowałabym wroga znienacka i dała mu tak popalić, że nigdy więcej by nie chciał ze mną zadzierać. Działałabym w ukryciu, nie ujawniłabym ani liczby posiadanych jednostek, ani momentu ich przybycia. Wleciałabym między okręty wroga i otworzyła ogień bez ostrzeżenia, jak to miało miejsce podczas dawnych starć z Syndykami.

Geary pochylił się bardziej, rozważając dokładnie każde zdanie wypowiedziane przez Desjani. To było dziwne. Fakt, mieli do czynienia z rasą, która mogła rozumować zupełnie inaczej niż ludzie, lecz potrafiła się wykazać ogromnym okrucieństwem, kiedy wymagała tego sytuacja. Nie znał motywów, jakimi kierowali się Obcy, ale to co do tej pory zrobili, nie wydawało się specjalnie irracjonalne z punktu widzenia człowieka. Nawet przykład Kalixy pokazywał tylko tyle, że byli po prostu bezwzględni. Wydawali się przy tym istotami pragmatycznymi w najbardziej zimnokrwistym znaczeniu tego słowa. To jeszcze nie czyniło z nich demonów, może wydawali się zbyt samolubni, tyle że akurat na tym polu ludzkość nie mogła krytykować za głośno innych inteligentnych ras. Niemniej Desjani wskazała na bardzo istotny problem, pozwalając mu skupić się na czymś, co było ważniejsze od zastanawiania się nad możliwymi zagrożeniami ze strony armady. Dlaczego rasa bezwzględnych istot daje szansę ocalenia flocie, z którą będzie się musiała zmierzyć później?

Gdyby Enigmowie byli ludźmi i zaoferowali flocie Sojuszu możliwość ocalenia skóry, także zastanawiałby się, o co im może chodzić. Ale do jakiego doszedłby wniosku?

– Dlaczego mogliby chcieć naszego ocalenia, skoro mogą nas bez problemu zniszczyć?

– Ja pierwsza o to zapytałam – przypomniała mu Desjani. – Sądzę, że możemy założyć, iż nie chodzi tutaj o coś w rodzaju wyrzutów sumienia.

– Po tym jak wmanewrowali nas w budowę wrót hipernetowych, zniszczyli Kalixę i implodowali wrota w Systemie Centralnym, gdy my tam byliśmy? Nie sądzę.

– I nie atakowali, kiedy Syndycy trzymali tutaj flotyllę rezerwową – powtórzyła Tania.

To też prawda.

– To by znaczyło, że jej siły były wystarczające, by flota Obcych tych rozmiarów, jakie teraz widzimy, miała z nimi problem. Jeśli tak było, my możemy tym bardziej ich rozłożyć, mimo że na to nie wygląda.

– Może oni nie są wcale tacy potężni, na jakich chcą wyglądać? – podsumowała Desjani. – Może tylko kombinują, jak nas odstraszyć?

To miało sens, choć z drugiej strony, mając tak ogromną przewagę liczebną, Obcy nie powinni się martwić o przegraną. Może w takim razie obawiają się strat? Nie, przecież wielokrotnie walczyli z Syndykami. A może powtarza się sytuacja z Systemu Centralnego? Tam też widzieli prawdziwe źródło zagrożenia, lecz nie potrafili go rozpoznać. Zupełnie jak z koniem trojańskim. Geary nie potrafił powiedzieć dlaczego, ale nie potrafił się pozbyć z głowy kilku zdań wypowiedzianych przez Desjani. Może oni nie są wcale tacy potężni, na jakich chcą wyglądać? Wyglądać! Dlaczego jego umysł koncentruje się na tym właśnie słowie?

Przecież to nie miało sensu. Nikt nigdy nie widział tych obcych istot na żywo. Wszystkie obserwacje pochodziły z sensorów floty, a te były niezwykle czułe, zdolne dostrzec o wiele więcej niż ludzkie oko i sięgnąć na ogromne odległości. Sensory Syndyków ustępowały sensorom floty Sojuszu, lecz naprawdę niewiele. Syndycy konstruowali je na tych samych zasadach i mimo wielu dziesięcioleci wzmożonych działań nie osiągnęli żadnych rezultatów.

Desjani musiała myśleć o tym samym. Siedziała wpatrzona w ekrany z mocno ściągniętymi brwiami, potem nagle uniosła rękę i wskazała palcem na ciąg liczb.

– Wygląda na to, że mają nad nami ogromną przewagę liczebną.

– To właśnie mówią nam sensory.

– Ale ich obserwacje nie pasują do całej reszty tego, co wiemy, zwłaszcza gdy porównamy to z ich zachowaniami z przeszłości. Albo sensory kłamią, albo mylimy się co do całej reszty faktów.

Geary wiedział, do czego Tania zmierza, w jego umyśle formułowała się już ta sama konkluzja.

– Syndycy uważają, że wiedzą coś na temat Obcych, i z tych przemyśleń wyciągają wnioski na temat ich potencjalnych możliwości. – Na przykład Boyens nie jest w stanie uwierzyć, że Obcy mogą być odpowiedzialni za wysadzenie wrót hipernetowych na Kaliksie. Albo członkowie Egzekutywy: oni z kolei nie mają pojęcia o tym, że na każdym ich okręcie znajdują się wirusy podrzucone przez Obcych. – My jednak nie zaczęliśmy analizować sposobu zachowania Obcych na podstawie podobnych przekonań. Cała nasza wiedza o nich pochodzi z nowych obserwacji i klnę się na honor moich przodków, że konkluzje, do jakich dochodzimy, choć z gruntu odmienne od przekonań Syndyków, są prawdziwe. A jeśli się nie mylimy…

– …to co widzimy na ekranach, nie może być prawdą – dokończyła Desjani.

Koń trojański. Niewidzialne zagrożenie ukryte w jego wnętrzu. A on, podobnie jak wszyscy pozostali dowódcy tej floty, skupiał uwagę na obudowie, czyli armadzie.

– Oczyściliśmy wszystkie systemy naszych okrętów z tych wirusów?

Desjani potwierdziła skinieniem głowy.

– Kontrole przeprowadzane pod tym kątem należą już do rutyny.

– Czy przeprowadzono je po przybyciu do tego systemu?

Uśmiechnęła się ponuro i natychmiast odwróciła.

– Poruczniku Castries, proszę sprawdzić, kiedy dokonano ostatniej kontroli systemów w poszukiwaniu wirusów kwantowych.

Zaskoczony oficer zaczął się krzątać przy konsoli.

– Dwa dni temu, kapitanie.

– Zanim zobaczyliśmy ich po raz pierwszy – zauważył Geary.

Desjani skinęła głową. Mimo że jej rozchylone wargi wciąż odsłaniały zęby, nie był to już uśmiech.

– Poruczniku, proszę nakazać oficerom bezpieczeństwa pełną kontrolę wszystkich systemów.

– Wszystkich systemów, kapitanie? Teraz?

– Na wczoraj, poruczniku!

– Tak jest!

Gdy wachtowy łączył się ze służbami bezpieczeństwa na innych okrętach, jednocześnie uruchamiając procedury sprawdzające, Desjani posłała Geary’emu szybkie spojrzenie.

– Aktywowali nowe wirusy.

– Na to wygląda.

– W systemach obserwacji. I analiz. I wizualnych.

– Tak.

– Udało im się, ponieważ nadal nie wiemy, jak je nam podrzucają. Może to niewykrywalne uśpione oprogramowanie, które uaktywnia sygnał, gdy w pobliżu pojawiają się okręty Obcych. Jeśli mamy rację co do tego, że oni wykorzystywali wirusy do śledzenia naszych ruchów, to musimy także przyjąć założenie, iż te sygnały mogą być szybsze od świetlnych, co z kolei oznacza, że Obcy mogli je aktywować, zanim zauważyliśmy ich przybycie. I dlatego widzieliśmy tylko to, co oni pozwalali nam zobaczyć.

Geary skinął głową.

– Miała pani rację, pytając, czemu nie wykorzystują tak wielkiej przewagi do atakowania znienacka.

– Ponieważ ta przewaga wcale nie jest taka wielka, jak myślimy. – Spojrzała mu w oczy, uśmiechając się szeroko, i wtedy on także poczuł tę dziwną łączność, jaka charakteryzuje osoby myślące tak samo, a słowo rzucone przez jedną z nich sprawia, że druga zaczyna dostrzegać prawidłowe rozwiązanie zagadki. Jej uśmiech stał się nagle mocno melancholijny. – Stanowimy cholernie zgrany zespół, sir.

– To prawda. – Postanowił, że na tym zakończy tę krępującą rozmowę. Czekali oboje w milczeniu na pojawienie się ekranu i raport mocno zmieszanego oficera sekcji bezpieczeństwa.

– Kapitanie, admirale. Znaleźliśmy całą masę wirusów w systemach: bojowym, namierzania, manewrowym i analiz. To jakieś cholerne paskudztwa. Nie wiem, skąd się tam wzięły i do czego służą, ale już je kasujemy.

Ekrany przed Gearym zamigotały, potem obraz się ustabilizował, by znów zniknąć na moment. Za każdym razem gdy kasowano wirusa, z przestrzeni znikała spora liczba obcych jednostek. Te formacje, które pojawiły się znikąd, wyparowały całkowicie, podobnie jak zdecydowana większość obu dolnych formacji.

Na twarzy Desjani pojawił się naprawdę złowrogi uśmiech.

– Teraz ich widzimy.

Bąble, za którymi Enigmowie ukryli swoje jednostki, także zniknęły. Teraz mogli sobie obejrzeć wszystkie okręty Obcych: bez względu na wielkość miały ten sam kształt, ich kadłuby były bardziej obłe i krótsze od tych, które produkowali ludzie. Jeśli jednostki Sojuszu można było porównać do rekinów, to lecące na ich spotkanie okręty przypominały raczej wielkie żółwie.

– A niech mnie. Nic dziwnego, że Enigmowie potrafili za każdym razem wykiwać Syndyków. Nie musieli kamuflować swoich okrętów. Wystarczyło zawirusować syndyckie sensory.

– Dobra robota, admirale Geary.

– Nigdy bym do tego nie doszedł, gdyby pani nie naprowadziła mnie na właściwą drogę. – Uśmiechnął się w odpowiedzi. – Stanowimy cholernie zgrany zespół, kapitanie Desjani.

Boyens także zauważył zmiany w obrazie i gapił się na ekrany z otwartymi ustami.

– Co wyście zrobili?

– To na razie pozostanie naszą słodką tajemnicą. – Geary zdawał sobie sprawę, że będzie musiał się podzielić z Syndykami wiedzą o wirusach, ale postanowił, iż na razie pozostawi DONa w nieświadomości. – W każdym razie sytuacja nie wygląda tak źle, jak sądziliśmy. To my mamy nad nimi przewagę liczebną dwa do jednego.

Desjani odezwała się raz jeszcze, wciąż roześmiana, aczkolwiek głosem naprawdę mrożącym krew w żyłach:

– Syndycy twierdzili, że rzadko udawało im się trafić w okręt Obcych, a jeśli już coś doleciało, to nie robiło żadnych szkód. Nic dziwnego, jeśli mieli w swoich systemach namierzania takie wirusy, jakie my właśnie znaleźliśmy. Ich zadaniem mogło być takie kierowanie ogniem, by zawsze był niecelny. A kiedy rakieta albo promień trafiały w nieistniejące jednostki, po prostu nic się nie działo. Obcy nie są niezwyciężeni, a my możemy dać im popalić.

– Tylko czy musimy to robić? – zapytała Rione. Zobaczyła wszystko, wiedziała więc dokładnie, jak wygląda sytuacja. Teraz podeszła do Geary’ego. – Możemy poinformować Obcych, że odkryliśmy ich wirusy i bez problemu zdołamy namierzyć i zestrzelić ich okręty. Jeśli się o tym dowiedzą, zapewne się wycofają i chętniej przystąpią do negocjacji.

– Jest pani tego pewna? – rzuciła w przestrzeń Desjani. – A może wręcz przeciwnie, zastosują kolejną sztuczkę, której nie zdołamy tak szybko skontrować?

– To też jest prawdopodobne – przyznał Geary. – Pani współprezydent, oni doprowadzili do kolapsu wrót hipernetowych na Kaliksie. Mają wiele ludzkiej krwi na rękach.

– Nie mam zamiaru przekonywać was, że jest inaczej – odparła Rione. – Nie widzę jednak sensu w dalszym nakręcaniu spirali przemocy i zachęcaniu ich do przelania jeszcze większej ilości naszej krwi. A możemy tego uniknąć. Jeśli zaczniemy ich teraz zabijać, doprowadzimy pomiędzy naszymi rasami do wzrostu nienawiści, którego nie da się potem opanować.

Desjani nie odpowiedziała tym razem, ale palce jej prawej dłoni bębniły nerwowo po podłokietniku fotela, tuż przy klawiaturze systemu naprowadzania broni. Nie musiał pytać, by wiedzieć, jakie ma zdanie na ten temat.

Rione wszakże miała rację. Zabicie sporej liczby Obcych mogło doprowadzić do zniechęcenia ich albo do zaognienia sytuacji i kolejnych aktów agresji. Zbyt mało wiedzieli o rasie zwanej Enigmami. A może wręcz przeciwnie?

– Obcy zdają się nie przejmować tym, jak zareagujemy na ich zaczepki. – Rione spojrzała na niego z zaciekawieniem, gdy się odezwał. – Na samym początku wojny zdradzili Syndyków, o ile nasze domysły są słuszne. Potem skłonili nas do zbudowania wrót hipernetowych w najważniejszych systemach gwiezdnych. Przekierowali syndycką flotyllę na Lakotę, by mieć pewność, że zostaniemy rozbici. Z rozmysłem doprowadzili do kolapsu wrót hipernetowych najpierw na Kaliksie, potem w Systemie Centralnym.

– Do czego pan zmierza? – zapytała Rione.

– Oni zachowują się w taki sposób, jakby nie obchodziło ich, co zrobimy w odwecie, jakby nie bali się, że dojdzie do eskalacji tych działań. Przecież każdy, kto zna historię ludzkości albo chociaż ostatniej wojny, wie, że my zawsze mścimy naszych poległych i odpowiadamy na wszelkiego rodzaju prowokacje.

Desjani znów spojrzała na niego kątem oka.

– Sugeruje pan, że oni nie myślą w kategoriach ataku i odwetu?

– Albo uważają, że jesteśmy do tego niezdolni, albo zupełnie się nas nie boją.

Rione także go obserwowała, lecz nie potrafił powiedzieć, co teraz myśli.

– Stara się pan dojść do tego, jak oni rozumują, przez pryzmat ich dotychczasowych działań.

– Tylko tyle o nich wiemy. A jakie jest pani zdanie na ten temat?

Odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili.

– Staram się znaleźć argumenty, dzięki którym mogłabym odrzucić pańską konkluzję, ale nie potrafię wymyślić niczego sensowniejszego niż to, że oni się nas po prostu nie boją. To by oznaczało, że powinniśmy ukrócić tę ich arogancję dla naszego własnego dobra. Jeśli jednak ma pan rację, czy oni będą w stanie zrozumieć motywy naszego działania?

– Może coś do nich dotrze, jeśli wyartykułujemy to wystarczająco wyraźnie. – Geary znów odwrócił się do Boyensa. – Obcy powtarzają, że to ich system gwiezdny. Że go posiadają. Czy te obce istoty mogą znać takie pojęcia jak obrona własnego terytorium?

Boyens roześmiał się głośno.

– Można tak powiedzieć. Proszę spojrzeć, co teraz robią. Nie mówią: Dajcie nam ten system, ponieważ go chcemy. Nie. Zamiast tego słyszymy: Ten system jest nasz, musicie odejść. Usprawiedliwiają swoje działania, utrzymując, że to ich terytorium, a my nie jesteśmy na nim mile widziani.

– Czy takie zachowanie pasuje do ich wcześniejszych oświadczeń i zachowań? – zapytała Rione.

Boyens musiał się zastanowić nad odpowiedzią.

– Z tego co pamiętam, tak. To nasze, musicie stąd odejść. To nasze, wynocha. Tego rodzaju teksty.

– Zatem są istotami terytorialnymi.

– I to bardzo. My, czyli Światy Syndykatu, dostrzegaliśmy w ich zachowaniach głównie próby zabezpieczania się. Sądziliśmy, że oni robią co w ich mocy, byśmy nie dowiedzieli się niczego na ich temat, ale teraz widzę, że równie dobrze można interpretować ich zachowania w przedstawiony przez pana sposób. To nasze. Wstęp wzbroniony.

– Dziękuję. – Rione odwróciła się do Geary’ego. Na jej twarzy ujrzał jakże rzadki wyraz niezadowolenia.

– Wszystko się zgadza, choć wolałabym, żeby było inaczej. Obcy z tej armady nie rozumieją, dlaczego jesteśmy tu, w syndyckim systemie gwiezdnym. Nie potrafią też pojąć, dlaczego nie odlecieliśmy, kiedy kazali nam to zrobić. Nie rozumieją, czym się kierujemy, ponieważ to nie nasz system. Ich zdaniem nie powinniśmy bronić czegoś, co nie należy do nas. Z drugiej jednak strony wierzą święcie, że bez problemu zdołają odebrać nam terytoria, na których mieszkamy już od jakiegoś czasu. W świetle pańskiej oceny, admirale, i tego co powiedział DON Boyens, najlepszym wyjściem w tej sytuacji będzie aktywna obrona Midway. Może dzięki temu do Obcych dotrze, że uważamy każdy system gwiezdny skolonizowany przez ludzi za nasze terytorium.

Desjani z zaskoczeniem popatrzyła na Wiktorię, lecz zaraz się opanowała i wróciła do obserwacji ekranów. Pozostali senatorowie dołączyli do Rione i rozpoczęli kolejną kłótnię, ale ona, pamiętając o niedawnej reakcji admirała, odprowadziła ich zaraz w najodleglejszy koniec mostka.

– Zatem wszystko jest już jasne – powiedział Geary, kierując te słowa do Desjani. – Dajmy Enigmom takiego kopa, żeby zapamiętali raz na zawsze, że my także jesteśmy istotami terytorialnymi.

– Ogłosimy, że ten system należy teraz do nas?

– Przepraszam, ale nie mam zamiaru posuwać się aż tak daleko.

– Przydałby się nam – stwierdziła Desjani. – To bardzo dogodne miejsce na granicy z Obcymi. Tutejsi Syndycy będą nam coś winni za to, że wykopiemy agresorów z powrotem na Pele.

– Mówi pani poważnie czy to tylko efekt podniecenia zbliżającą się walką z tymi istotami?

Zastanowiła się głęboko, zanim odpowiedziała:

– Pół na pół. To interesujący system z militarnego punktu widzenia, admirale. Naprawdę bardzo interesujący.

– Może powinniśmy podpisać jakieś porozumienie z tutejszymi Syndykami, o ile nadal będą się uważali za poddanych Egzekutywy, gdy rozpad Światów Syndykatu stanie się faktem. – Pochylił się nad ekranami, zamyślił. – Musimy podejść do tego bardzo ostrożnie. Zachowujmy się w taki sposób, jakby wirusy nadal działały, a tuż przed atakiem zmienimy taktykę i zaatakujemy parę prawdziwych celów.

Desjani skinęła głową.

– Poruczniku Yuon, może pan nałożyć wcześniej odbierane przekazy na aktualny obraz z sensorów?

– Mają być wyświetlane jednocześnie, kapitanie?

– Tak, ale musicie je jakoś wyróżnić.

– Nasza sieć nie jest przystosowana do takich operacji, zazwyczaj chodzi o unifikację sygnałów z wielu źródeł, ale sądzę, że damy radę to zrobić. Aczkolwiek będziemy potrzebowali trochę czasu.

– Ile?

– Około pięciu minut.

– Wykonać. – Desjani uśmiechnęła się do Geary’ego. – Pozostałe okręty floty mają nadal zakłócony przekaz. Dzięki nim zmapujemy obraz, który przesyłają nam Obcy.

– Dobrze, ale proszę pamiętać, że nie możemy pozwolić, by były zawirusowane podczas starcia. Jednym z ich zadań jest zakłócanie pracy systemów naprowadzania. Powinniśmy nakazać oczyszczenie zdecydowanej większości jednostek, pozostawiając tylko kilka zainfekowanych, aby mięć podgląd na przekaz Obcych.

– Może wybierzemy do tego zadania jednostki pomocnicze? One nie mają zbyt wiele uzbrojenia.

– Postąpimy bardzo brzydko wobec naszych inżynierów, ale to dobry pomysł. Obcy nie powinni się do nich zbliżyć, więc będą bezpieczni nawet bez wyłączenia fałszywego przekazu. Proszę się tym zająć.

Zmieniła się sytuacja taktyczna. Zamiast unikać ogromnej masy wrogich okrętów, mieli się skupić na zadaniu dużych strat faktycznie istniejącej formacji. I to w jednym przejściu ogniowym, zanim Obcy się zorientują, że ich wirusy nie zmieniają już przekazu z sensorów i nie mylą systemów namierzania.

– Syndycy przesłali nam w końcu jakieś informacje – poinformowała go Desjani. – Ale niewiele tego jest.

Sprawdził przesłane dokumenty i doszedł do wniosku, że użyte przez Boyensa słowo „fragmentaryczne” w odniesieniu do przekazów ze zniszczonych wcześniej okrętów Syndykatu jest eufemizmem. Obcy zadali sobie sporo trudu, by zamienić wraki w kupę złomu, lecz Geary przejrzał każdy bit zachowanych informacji.

– Taniu, zajmę się teraz ustaleniem strategii walki, ty w tym czasie przejrzyj nadesłane materiały i daj je też naszym specjalistom z działu bojowego. Z tego co widziałem, systemy uzbrojenia Obcych nie są tak zaawansowane technologicznie jak ich napędy. Chciałbym wiedzieć, czy zgodzisz się z moją oceną.

– Już się bierzemy do roboty, admirale.

Skupił się na planowaniu starcia, tylko na moment porzucając ekrany, by wysłuchać zgodnej opinii wszystkich, którzy mieli do czynienia z syndyckimi nagraniami. Nikt nie odniósł innego wrażenia niż on.

– Może mają większą moc i zasięg, ale to nie jest wcale pewne. Posługują się promieniami cząsteczkowymi, laserami i pociskami kinetycznymi.

Mogli być obcą rasą z wyglądu i sposobu myślenia, lecz działali zgodnie z zasadami powszechnie stosowanymi w całym wszechświecie. Pewne rodzaje broni pojawiały się wtedy, gdy osiągano konkretny poziom rozwoju technologicznego. Obcy mogli posiadać już miotacze pola zerowego, aczkolwiek gdyby je rzeczywiście mieli, używaliby ich do totalnego niszczenia wraków syndyckich jednostek.

W końcu Geary wyprostował się na fotelu i odetchnął z ulgą. Strategia bitwy była gotowa.

– Jak daleko są od nas?

– Siedemnaście minut świetlnych – zameldowała Desjani.

– Tak blisko?

– Poinformowałabym pana, gdyby odległość zmniejszyła się do piętnastu minut świetlnych.

– Rozumiem. Chcę, by Obcy myśleli, że wiedzą, co zamierzamy zrobić, dlatego musimy wystarczająco szybko zmienić szyk. Proszę rzucić okiem na plany, zanim je roześlę.

Spędziła nad nimi kilka minut, potem pokiwała głową.

– Zamierza pan udawać atak na nieistniejącą najwyżej ustawioną formację Obcych, ale skąd pan wie, że druga linia ich okrętów wykona taki manewr?

– Muszą to zrobić, o ile nie dysponują jakąś cudowną bronią dalekiego zasięgu. Założą, że uderzamy na nieistniejące formacje, więc nie wykonają żadnego uniku górnymi zgrupowaniami, ponieważ będą chcieli, abyśmy zmarnowali amunicję na fantomy okrętów. Chcąc jednak uderzyć na nas, muszą podprowadzić swoje prawdziwe siły na tyle blisko, abyśmy znaleźli się w ich zasięgu. A to będzie możliwe tylko po wykonaniu takiego manewru, jaki opisałem.

– Sporo w tym planie gdybania – zauważyła.

– Wiem, ale musiałem go opracować na podstawie aktualnie posiadanej wiedzy.

Uśmiechnęła się.

– Nie będą się spodziewali, że wykonamy taki ruch. To by było czyste samobójstwo, gdyby wszystkie te okręty były prawdziwe. Oni także muszą się opierać na wielu przypuszczeniach. To dobrze. Muszą przecież udawać do końca, że dysponują tak wielkimi siłami. No i nie znają pana, więc nie przyjdzie im do głowy, że tak wczesne ustawienie formacji jest czymś, czego by pan nigdy nie zrobił.

– Dobrze… – Zawahał się na moment, gdy dotarło do niego, w jak wielu punktach istotnie musi się oprzeć na czystym gdybaniu. Ale tej bitwy nie mogli wygrać, nie podjąwszy wielkiego ryzyka. – Do wszystkich jednostek Sojuszu, mówi admirał Geary. Formować szyk Merit, czas cztery zero. Bez odbioru.

W wyznaczonym czasie flota Sojuszu podzieliła się na cztery płaskie dyski skierowane krawędziami w stronę nadlatujących Obcych. Trzy z nich leciały w równej linii, obok siebie, prosto na armadę wroga. W każdym znajdowała się mniej więcej jedna trzecia większych okrętów wojennych. Boczne podformacje zawierały po osiem pancerników i siedem liniowców, podczas gdy centralna miała ich w swoich szeregach odpowiednio dziewięć i sześć. Aby uzyskać takie ustawienie, Geary musiał rozdzielić trzy okręty klasy „Sprytny” należące do piątego dywizjonu, uznał bowiem, że będzie lepiej, jeśli przydzieli po jednym do każdej podformacji, gdzie będą miały zapewnioną osłonę potężniejszych jednostek. Oba rodzaje krążowników i niszczyciele zostały rozdzielone po równo, zgromadził je głównie wokół mocniej uszkodzonych, ale wciąż sprawnych operacyjnie okrętów.

Czwarty dysk, najmniejszy, leciał powyżej trzech głównych zgrupowań, na tyle daleko od nich, że powinien być poza zasięgiem okrętów wroga. W jego skład wchodziło pięć jednostek pomocniczych, liniowiec „Zręczny” i pozostałe okręty zbyt mocno uszkodzone, by brać udział w przejściu ogniowym.

Geary poczekał, aż wszystkie okręty znajdą się na wyznaczonych pozycjach, a potem nakazał lekką zmianę kursu, by flota skierowała się na nieistniejące w rzeczywistości, najwyżej położone zgrupowania armady. Desjani miała rację: dzięki takim manewrom zachowanie Geary’ego mogło się wydawać racjonalne. Kierował swoje siły przeciw trzem formacjom, które z grubsza odpowiadały liczebnością flocie Sojuszu, jakby chciał tym sposobem zniwelować ogromną przewagę liczebną Obcych.

Admirał widział, że Costa ma wielką ochotę zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, ale milczała, ponieważ Sakai na pewno by jej nie poparł, a Rione zachowywała się tak pewnie, jakby doskonale wiedziała, co się zaraz wydarzy.

– Wróg zbliżył się na odległość pięciu minut świetlnych. Przewidywany czas rozpoczęcia walki: dwadzieścia pięć minut.

Sakai pokręcił głową.

– To pierwszy kontakt Sojuszu z obcą inteligentną rasą, a my traktujemy ją od razu jak wroga.

– Nie dlatego, że nam się tak podoba – przypomniała mu Rione. – Ale admirał Geary mógłby dać im ostatnią szansę i zaproponować, by się wycofali i uniknęli bitwy…

Desjani obrzuciła polityków pogardliwym spojrzeniem, Geary wzruszył tylko ramionami.

– Nie zaszkodzi powtórzyć im to raz jeszcze. – Sięgnął do klawiatury komunikatora. – Do armady jednostek obcej rasy naruszających przestrzeń tego systemu. Nie pozwolimy wam minąć naszej floty bez walki. Nie pozwolimy wam na zaatakowanie ludzi i zagarnięcie wytworzonych przez nich dóbr znajdujących się w tym systemie. Nie przejmiecie kontroli nad Midway. Zawróćcie i wycofajcie się w pobliże punktu skoku, którym tutaj przybyliście, a unikniecie niepotrzebnych strat w sile żywej i sprzęcie. Na honor naszych przodków. Bez odbioru.

– Nadal będziemy proponować im honorowe wyjścia – mruknęła Desjani na tyle cicho, by politycy nie mogli jej usłyszeć – czy możemy ich już zabijać?

– Możemy ich już zabijać, choć to cholernie głupie rozwiązanie. Proszę pomyśleć, ile moglibyśmy się od siebie nauczyć, gdyby tylko chcieli z nami rozmawiać.

– Będą bardzo chętni do rozmów, jak tylko się przekonają, że nie warto z nami zadzierać. – Obie floty pędziły prosto na siebie, nie zmieniając kursu ani prędkości. – Dziesięć minut do kontaktu bojowego.

Geary skinął głową. Starał się odprężyć, by idealnie wyliczyć moment rozpoczęcia kolejnego manewru. Zmienili szyk na bojowy ponad godzinę temu, dając Obcym sporo czasu na przyzwyczajenie się do myśli, że kontrolują sytuację. Ostatni manewr musi być wykonany tuż przed kontaktem bojowym, aby wróg nie zdążył zauważyć zmian i nie dostosował do nich swojej taktyki. Jeśli źle odgadł intencje Enigmów, to starcie zakończy się fiaskiem. Natomiast najgorsze będzie ich czekało, jeśli Enigmowie zareagują co prawda jak trzeba, ale użyją nieznanej dotychczas i o wiele potężniejszej broni.

– Do wszystkich jednostek formacji Merit Jeden, Dwa i Trzy. Zmienić kurs, dół jeden zero pięć stopni, czas trzy pięć. Otworzyć ogień, gdy cele znajdą się w polu rażenia waszej broni. Bez odbioru.

Na ekranie po lewej, na którym zachowano zawirusowany przekaz transmitowany z jednostek pomocniczych, wciąż widział ogromną masę zamaskowanych okrętów. Nakazany przez niego przed chwilą manewr będzie wyglądał, jak to pięknie określiła Desjani, na czyste samobójstwo. Okręty Sojuszu zanurkują przez sam środek dwóch ogromnych zgrupowań wroga, trafiając pod ostrzał ze wszystkich stron. Na ekranie po prawej miał rzeczywisty podgląd na sytuację i widział, że po tym zwrocie jego okręty pomkną na lecącą najniżej formację, mając w chwili rozpoczęcia kontaktu bojowego ponad czterokrotną przewagę liczebną nad prawdziwymi jednostkami Obcych.

Pomyślał, że Sakai miał rację, kiedy wyrażał żal, iż pierwsi napotkani w kosmosie Obcy okazali się wrogami. Przypomniał sobie jednak wszystkie te okręty Syndyków, które zostały zniszczone przez Enigmów na przestrzeni ostatniego stulecia. Jednostki, których załogi nie miały bladego pojęcia, na jak straconej pozycji się znajdowały, mając systemy zawirusowane przez Obcych. Enigmowie posiadali ogromną przewagę technologiczną i nie mieli oporów przed jej używaniem.

Gdy nadszedł wyznaczony czas, trzy dyski okrętów Sojuszu pomknęły w dół, a czwarty, najmniejszy, poleciał dalej, nie zmieniając kursu, by przelecieć z dala od pola rzeczywistej bitwy.

– Skręcajcie, dranie – szeptała Desjani i nagle podskoczyła z radości. – Zrobili zwrot!

Nie mając szans na dostrzeżenie ostatniego manewru okrętów Geary’ego, cała armada ruszyła w górę, aby wszystkie okręty, z których sformowano najniższe zgrupowania, mogły ostrzelać wroga atakującego wirtualne wyobrażenia ich towarzyszy broni. Tyle że siły Sojuszu wcale nie zamierzały tego robić, za to spadały teraz z pełną prędkością bojową na nadlatujących Obcych.

Przejście bojowe minęło w mgnieniu oka. Geary mógł wreszcie zaczerpnąć tchu. Obcy nie mieli superbroni, którą mogliby skompensować sobie utratę wirusów. „Nieulękły” trzymał się dobrze, choć wciąż napływały kolejne raporty o trafieniach.

Zawirusowane przekazy nie pokazały żadnych zmian w liczebności okrętów wroga, ale oczyszczone systemy już skanowały przestrzeń i dokonywały prawdziwych obliczeń. Zgrupowania z drugiej linii Obcych zostały rozbite w pył. Trafiły prosto na zmasowany ostrzał w miejscu, gdzie się tego zupełnie nie spodziewały. Trzy czwarte z nich zostało zniszczone podczas tego starcia albo zamieniło się w bezbronne wraki.

Obcy koncentrowali ogień na liniowcach Sojuszu, kompletnie ignorując eskortę i pancerniki, lecz ich ostrzał słabł, w miarę jak tracili kolejne jednostki. Klątwa ciążąca nad „Niezniszczalnym” nadal obowiązywała. Okręt ten otrzymał tyle trafień, że z trudem utrzymywał się na kursie. „Znamienity” także przeszedł prawdziwe piekło, podobnie jak „Dominujący”, „Patron”, „Wspaniały”, „Znakomity”, „Śmiały” i „Waleczny”. Pozostałe liniowce, w tym „Nieulękły”, otrzymały po kilka trafień, ale nie zostały uszkodzone w poważnym stopniu.

– Mówi admirał Geary. Formacja Merit Jeden i Cztery, zwrot góra jeden dziewięć zero stopni, czas cztery dwa, formacja Merit Dwa, zwrot, na bakburtę jeden dziewięć zero stopni, czas cztery dwa, formacja Merit Trzy, zwrot na sterburtę jeden dziewięć zero stopni, czas cztery dwa.

Wszystkie dyski zaczęły wykonywać szeroki zwrot w kierunku armady przeciwnika.

„Nieulękły” szedł w górę, by ruszyć w pościg za Obcymi, pozostałe dwie podformacje miały zajść go z flanek.

Enigmowie dopiero po kilku minutach się zorientowali, jak źle poszło im to starcie, i zauważyli zawracającą flotę Sojuszu. Ich okręty wykonały zapierający dech w piersiach zwrot i obrały kurs, który pozwoliłby im przejść pod przeciwnikami zamierzającymi doprowadzić do kolejnego przejścia ogniowego.

– Nie dogonimy ich, kapitanie – zameldował zawiedzionym głosem wachtowy z manewrowego. – Skręcają zbyt szybko. Miną nas, zanim zdołamy wyjść na prostą.

– Ale możemy ich przegnać z tego systemu – zasugerowała Desjani.

Geary rozważył jej propozycję, pokręcił jednak głową.

– Nie. To by ich tylko utwierdziło w przekonaniu, jak wielką przewagę manewrową mają nad naszymi okrętami. Pozwólmy im uciec, i tak są przerażeni faktem, że zostali pokonani. A my mamy kilka wraków do obejrzenia. – W przestrzeni wokół dryfowało wiele unieruchomionych okrętów kryjących w swoich wnętrzach bezcenne tajemnice. Ciała Obcych, a może nawet żywe osobniki, z którymi będzie można porozmawiać, no i sprzęt do skopiowania i zbadania. – Widzieliście jakieś kapsuły ratunkowe?

– Nie, sir – zameldował wachtowy z manewrowego. – Nic nie opuściło pokładów obcych jednostek.

– Przecież muszą mieć na nich jakiś sprzęt ewakuacyjny – zdumiała się Desjani.

– Jeśli nim dysponują, to go nie użyli. Wyślemy tam kilka jednostek, żeby… – zaczął Geary, lecz zamilkł, widząc ikony alarmów na ekranie. – Na przodków! Oni się wysadzają.

Wszystkie wraki obcych okrętów wybuchły w tym samym momencie. Jasne kule plazmy znaczyły miejsca, w których nastąpiła totalna destrukcja jednostek i istot przebywających na ich pokładach.

Wachtowy z inżynieryjnego obserwował otaczające go ekrany ze wzmożoną uwagą.

– Sir, charakterystyki tych wybuchów przypominają nieco efekty przesterowania rdzeni na naszych jednostkach, ale są o wiele za silne, zwłaszcza jak na okręty tak małych rozmiarów.

– To akurat nic dziwnego – zauważyła Desjani z kamienną twarzą. – Żeby wykonywać takie manewry, muszą dysponować o wiele potężniejszymi jednostkami napędowymi. Widzę, że dla nich masowe samobójstwa są chlebem powszednim.

– Kapitanie – wtrącił wachtowy – nie sądzę, by popełnili samobójstwo. Eksplozje reaktorów nie nastąpiły dokładnie w tym samym czasie. Kolejne wybuchały o kilka milisekund później, co tworzy pewien wzorzec, coś na kształt rozprzestrzeniającej się fali. Ktoś wysadził je zdalnie, sądząc z rozkładu czasowego, źródło sygnału znajdowało się na jednym z uciekających okrętów.

Teraz Desjani wyglądała na wkurzoną.

– A to zimnokrwiste gady. Wysadzają własnych towarzyszy broni. Kimkolwiek jest dowódca tej floty, wolał zabić wszystkich, niż pozwolić, abyśmy mogli się dowiedzieć czegoś na ich temat. Bezlitosne gnoje! – Widać było, że wachtowi podzielają pogląd swojego dowódcy.

– Osądza ich pani według naszych standardów – stwierdziła Rione, aczkolwiek niechęć, z jaką to mówiła, wskazywała, że także ona jest skłonna przyznać rację Tani.

– I nie mam zamiaru zmieniać tego podejścia – odparła zwięźle Desjani.

Geary obejrzał się na wachtowego.

– Czy z tych wraków zostanie coś, co będziemy mogli przebadać?

– Wątpię, sir. Na razie rejestrujemy wyłącznie drobinki nie większe od kosmicznego śmiecia. Może analizy spektralne pozwolą nam ustalić, z jakich stopów wykonano kadłuby okrętów.

– Bezwzględni, ale jakże skuteczni – zauważył Geary. – Bardzo zła kombinacja.

– Czy da się ustalić, z czego oni sami są zbudowani? – zapytał Sakai. – Dobrze byłoby wiedzieć, czy mamy do czynienia z istotami, których budowa oparta jest na węglu.

Wachtowy skrzywił się mocno.

– Wątpię, sir. Gdybyśmy wysadzili nasz okręt, znaleźlibyśmy w jego szczątkach wiele źródeł materiału organicznego. Już same zapasy żywności skaziłyby skutecznie wszelkie próbki. Do tego dochodzą ubrania, wykończenie mebli i mnóstwo innych rzeczy.

Geary spoglądał na ekrany, zastanawiając się, jak pokręcony musi być umysł, który dopuszcza tak ekstremalne rozwiązania, by utrzymać swoje istnienie w tajemnicy.

– Pani współprezydent, czy powinienem wysłać parę ciepłych słów naszym oddalającym się przyjaciołom, czy powinien to raczej zrobić ktoś z kręgów władzy?

– Sugerowałabym, aby pan to zrobił, admirale. – Sądząc po głosie, Rione także była wściekła. – Czymkolwiek są te istoty, potrafią dokonać największych potworności, aby nie pozwolić nam na odkrycie swoich tajemnic, co oznacza, że dowiedzieć się czegoś więcej o nich będzie nadzwyczaj trudno. Mogą się okazać skrajnymi ksenofobami albo nawet paranoikami. Obawiam się, że będziemy potrzebowali silnej obrony, jeśli mamy zamiar utrzymywać z nimi dalsze kontakty.

Geary usłyszał, jak Desjani mamrocze pod nosem coś w stylu: „Więcej piekielnych lanc i kartaczy”. Musiał przyznać, że zaczyna podzielać jej poglądy, odkąd zobaczył, jak Obcy likwidują wraki i tych członków załóg, którzy mogli przetrwać starcie. Jak rozmawiać z kimś takim? Jak zaufać istotom zdolnym do tak wielkiej podłości?

To nie będzie łatwe. Zastanawiał się, jak wielkie straty jest w stanie zaakceptować rasa, która woli zabić swoich pobratymców, żeby nie wpadli w niewolę i nie mogli niczego zdradzić. Może Obcy nie dbają o indywidualnych osobników, jak mają to w zwyczaju ludzie? Tak. My dbamy o poszczególne osoby. Może z wyjątkiem chwil, kiedy jesteśmy zbyt zajęci zrzucaniem im na głowy pocisków. Tak, poza tymi momentami dbamy o ludzkie życie. Obawiam się, że oni także mogą mieć problemy z rozgryzieniem natury człowieka.

Zastanowił się raz jeszcze nad treścią słów, które ma wypowiedzieć, i aktywował komunikator.

– Mówi admirał Geary, głównodowodzący floty Sojuszu. Ten system gwiezdny jest nasz. Wszystkie systemy gwiezdne zasiedlone przez ludzi należą do nas. Nie mamy systemów gwiezdnych, które należały do was. Nie szukamy wojny z wami, nie zamierzamy zabierać waszych systemów, będziemy jednak bronili tych, które są nasze. Oferujemy wam pokój. Przybądźcie w pokoju, a będziemy z wami rozmawiali. Tego właśnie chcemy. Ale jeśli przybędziecie, by walczyć, zacznie się wojna, będziemy was zabijać. Na każdy kolejny atak odpowiemy z podobną siłą. Nie pozostawimy bez odpowiedzi żadnego aktu przemocy skierowanego przeciw nam. Jeśli spróbujecie zniszczyć kolejny z naszych systemów, wysadzając wrota hipernetowe, zapłacicie za to wysoką cenę. Na honor naszych przodków.

Rione westchnęła ciężko.

– Dobrze powiedziane. Miecz w jednej dłoni, gałązka oliwna w drugiej. Oby wybrali ofertę pokoju.

Boyens wszedł do doków. Eskortujący go komandosi zatrzymali się przy włazie. Syndycki DON szedł spokojnie w kierunku wahadłowca, lecz zatrzymał się na moment przed Gearym.

– Jestem panu winien podziękowania, admirale. Ja i każda ludzka istota, która zamieszkuje ten rejon przestrzeni.

– Jeśli już, winien jest pan podziękowania wszystkim marynarzom i oficerom tej floty, chociaż oni nie zrobili tego wszystkiego ze względu na pana.

– Wiem. Ale pan przecież nie musiał podejmować tej walki. – Boyens skinął głową trójce senatorów. – Wiele okropnych rzeczy dzieli nasze narody, w końcu jednak zrobiliśmy razem coś ważnego, coś, od czego można zacząć zmiany.

– Może pan sobie darować te przemowy – mruknęła Costa.

– Mówię poważnie. – DON zatoczył krąg wyciągniętą ręką. – Systemy gwiezdne położone przy granicy z terytorium Obcych potrzebują was. Wiemy o tym wszyscy. Władze centralne walczą teraz o przetrwanie i ocalenie tego, co zostało ze Światów Syndykatu. Będą zbyt zajęte sobą, żeby pamiętać o nas. Nie możemy się spodziewać znaczącej pomocy z ich strony jeszcze przez długi czas. Mamy dobre stocznie na Taroa. To jeden z systemów, który musielibyśmy opuścić, gdyby upadło Midway. Ale nawet one będą potrzebowały czasu, by wyprodukować wystarczająco dużo okrętów, zwłaszcza że szlaki zaopatrzeniowe zostały przerwane wraz z upadkiem rządu Światów Syndykatu. Będziemy tu zdani na siebie i jeszcze długo nie będzie nas stać na wystarczającą obronę.

Sakai także wykonał podobny gest.

– Czy pana zdaniem ten system pozostanie częścią Światów Syndykatu, czy raczej zdecyduje się na samodzielność?

– Nie mam pojęcia. – Boyens uśmiechnął się przelotnie. – Chyba powinienem uważać, co mówię. Będzie tak, jak zechcą obywatele. Ale jedno mogę wam powiedzieć: tutejsza ludność miała dość ucisku ze strony władz Światów Syndykatu, a zwłaszcza tego, że ogołacano okoliczne systemy z instalacji obronnych i okrętów, by walczyć z Sojuszem. Dzisiaj na pierwszej mamy nowy rząd, więc może być też tak, że część społeczeństwa zechce się trzymać dalej Światów Syndykatu, ludzie jednak z pewnością będą żądali większej autonomii, może nawet utworzą lokalną konfederację luźno powiązaną z resztą syndyckich terytoriów. Powiedzmy, że powstanie coś na kształt drugiego Sojuszu. Obiecuję, że dam wam o tym znać. – Spojrzał im wszystkim kolejno w oczy i posmutniał, gdy zobaczył, jak zareagowali na jego ostatnie słowa. – Obietnica dana przez syndyckiego DONa… Tak, wiem, jak to brzmi. Dlatego daję wam moje osobiste słowo. Nie jestem głupcem. Wiem, że bardzo was potrzebujemy. Mamy u was dług za tę misję ratunkową. Nie zapomnę wam tego nigdy.

– Starał się pan być szczery wobec nas – stwierdziła Rione – chociaż czasami nie był pan aż tak otwarty, jak byśmy tego chcieli. My też tego nie zapomnimy.

– Co teraz z panem będzie? – zainteresował się Geary.

Boyens spojrzał na niego z ogromnym zdziwieniem w oczach. Admirał zdał sobie nagle sprawę, że ten człowiek nie wierzył, by tak ważny reprezentant Sojuszu mógł się interesować losami podrzędnego Syndyka.

– Nie jestem pewien. Standardowa procedura jest taka, że powinienem trafić do pokoju przesłuchań, aby ustalono, czy podczas niewoli nie udzieliłem wrogowi jakichś informacji. Musiałbym też odpowiedzieć, w jaki sposób uciekłem albo dlaczego mnie wypuszczono. Tego typu wydarzenia zazwyczaj kończą się publicznym oskarżeniem o zdradę i egzekucją, a w najlepszym wypadku zesłaniem do obozu pracy. Ale sytuacja odrobinę się zmieniła. Gwen Iceni jest uczciwą kobietą, zwłaszcza jak na DONa, i ma dość rozumu, by pojąć, że należy zerwać z niektórymi praktykami, zwłaszcza w świetle tego, co się dzieje w przestrzeni Światów Syndykatu, i tego, co zrobiliście dla naszego systemu. Tak więc trudno powiedzieć, co się wydarzy. Może skończę w jakiejś ciemnej celi, może wybiorą mnie na ambasadora w Sojuszu, może otrzymam stanowisko dowódcy nowej flotylli, gdy już zostanie odbudowana, a może po prostu mnie rozstrzelają. Dowiecie się o tym prędzej czy później.

– Możemy potrzebować dostępu do tego systemu gwiezdnego – powiedział Geary.

– Jestem pewien, że nikt was nie zdoła powstrzymać, jeśli naprawdę będziecie chcieli tu wrócić – stwierdził Boyens, krzywiąc się paskudnie.

Rione przybrała jedną ze swych najlepszych pokerowych min i wtrąciła absolutnie obojętnym tonem:

– Traktat zezwalający nam na to byłby bardzo korzystny zarówno dla was, jak i dla Sojuszu. Proszę przekazać swoim krajanom, że jesteśmy żywotnie zainteresowani nawiązaniem takich dwustronnych relacji.

Boyens zrewanżował jej się równie wypranym z uczuć spojrzeniem.

– Jeśli tutejsi mieszkańcy zdecydują się odłączyć od Światów Syndykatu, wątpię, aby pragnęli zostać obywatelami Sojuszu.

– Sojusz nie wymusza bezwzględnego podporządkowania od partnerów – odparł Sakai. – Znamy wiele sposobów mniej formalnej współpracy.

– Dobrze. Przekażę waszą sugestię.

Rione i Sakai skinęli głowami w kierunku Geary’ego. Tylko Costa łypała na niego z rozeźloną miną. Admirał podał Syndykowi niewielki dysk.

– Ma pan tutaj opisy wszystkich wirusów stosowanych przez Obcych, a także porady, gdzie ich szukać i jak kasować. Najprawdopodobniej znajdziecie je w każdym ważniejszym systemie okrętów i w kluczowych instalacjach planetarnych. To dzięki nim udawało im się pozostawać niewidzialnymi i nietykalnymi podczas bitew.

Boyens spojrzał z niedowierzaniem na dysk, a potem wyciągnął niepewnie rękę, jakby się obawiał, że Geary schowa go w ostatniej chwili.

– Dlaczego pan nam to daje?

– Ponieważ bez tych danych nie bylibyście w stanie obronić granicy przed nimi – wyjaśnił Geary. – I jako dowód dobrej woli Sojuszu. – Nie wspomniał o tym, że po burzliwej dyskusji z Rione i Sakaim doszli do wniosku, że tutejsi Syndycy i bez tego gestu wpadliby dość szybko na ślad wirusów. Zwłaszcza że Boyens wiele widział podczas bitwy. Ofiarowanie wszystkich danych powinno zaskarbić im jeszcze większą wdzięczność lokalnych społeczności. Geary nie chciał też zostawiać części swoich okrętów tak daleko od własnej przestrzeni, gdzie byłyby zdane na łaskę Syndyków, a ktoś musiał w najbliższej przyszłości pilnować tych terytoriów na wypadek powrotu Obcych. Przekazanie mieszkańcom Midway narzędzia, dzięki któremu mogli być bezpieczniejsi, wydawało się najrozsądniejszym rozwiązaniem. – Dane na tym dysku nie wyjaśniają zasady działania wirusów, ponieważ my także jej nie znamy. Jeśli uda wam się ją rozszyfrować, będziemy wdzięczni za podzielenie się tą informacją.

– Zrobię wszystko, żeby moi ludzie wam się zrewanżowali. – Boyens wciąż spoglądał z niedowierzaniem na dysk. – Mieliśmy z nimi kontakt od stu lat, ale nigdy nie wpadliśmy na ślad czegoś takiego. Jakim cudem wam się to udało?

– Spojrzeliśmy na ten problem z innej perspektywy. Może to wam też pomoże. Nie mieliśmy stu lat doświadczeń i przypuszczeń, które okazały się całkowicie mylne. Zrozumieliśmy, że Obcy mają na pokładach swoich okrętów coś, co sprawia, iż nie możecie ich widzieć. Z tego co wiem, sto lat temu nikt nie był w stanie wykryć tego typu oprogramowania. Dlatego poszliście w swoich poszukiwaniach nie tą drogą co trzeba.

Boyens skinął głową, wciąż nie dowierzając.

– Jest takie stare porzekadło: to czego nie znasz, nie musi być wcale niebezpieczne, strzeż się lepiej rzeczy, z którymi już się oswoiłeś.

– Słusznie. Ale my znaleźliśmy te wirusy tylko dlatego, że pewien błyskotliwy oficer mojej floty szukał ich także tam, gdzie nie spodziewał się ich znaleźć.

– Jeden mądry człowiek potrafi dokonać wielkich rzeczy – przyznał Boyens. – Proszę podziękować tej osobie także ode mnie.

Geary zachował kamienną twarz.

– Obawiam się, że to niemożliwe. Kapitan Cresida zginęła podczas bitwy z waszą flotyllą na Varandalu.

Syndycki DON spojrzał Geary’emu prosto w oczy.

– Przepraszam. Jeśli to coś znaczy dla pana: ja też straciłem przyjaciół w tej bitwie. Wolałbym, żeby wszyscy ci ludzie, tak pańscy, jak i moi, byli tu dzisiaj razem z nami.

– Zatem proszę zrobić wszystko, aby pańscy ziomkowie współpracowali z nami, a nie walczyli – oświadczyła Rione zdecydowanym tonem. – Nie przywrócimy życia poległym, ale możemy sprawić, że już nikt więcej nie zginie.

Boyens zacisnął dłoń na dysku.

– Dobrze. Nie mogę niczego obiecywać w imieniu Światów Syndykatu, bo moje wpływy sięgają tylko tych kilku systemów graniczących z Obcymi, ale obiecuję, że zrobię co w mojej mocy. – Jeszcze raz spojrzał na Geary’ego. – Zamierza pan zostać na stanowisku głównodowodzącego wojskami Sojuszu? Ludzie będą chcieli to wiedzieć.

Geary odpowiedział, ostrożnie dobierając słowa:

– Służę senatowi Sojuszu. Dowodzę tylko tą flotą, nie wszystkimi wojskami. Nie wiem, jakie zadania otrzymam po powrocie.

– Dobre i to. Powiem wprost. Tutejsi mieszkańcy będą panu ufali. Mam nadzieję, że rząd Sojuszu także będzie to miał na względzie. – Boyens skinął głową w kierunku Geary’ego, potem pozdrowił podobnym gestem trójkę senatorów, odwrócił się i wsiadł na pokład wahadłowca.

Obserwowali, jak zamyka się wewnętrzna gródź, a gdy wahadłowiec opuścił pokład, Geary poczuł, że dręczące go od jakiegoś czasu napięcie ustępuje. Jakby odwiezienie syndyckiego DONa w miejsce, z którego pochodziła flotylla rezerwowa, zamknęło krąg zdarzeń.

– Szkoda, że tutaj, tak daleko od naszej przestrzeni, nie ma żadnych obozów jenieckich – powiedział Sakai. – Moglibyśmy bez problemu wynegocjować uwolnienie wszystkich jeńców, korzystając z długu wdzięczności, jaki zaciągnęli u nas miejscowi Syndycy.

– Będą nam wdzięczni do momentu, kiedy odłożymy broń – burknęła Costa. – Nadal uważam, że przekazanie im danych o wirusach było głupotą. Mogliśmy je zbadać, zrozumieć, jak działają, a potem podrzucić Syndykom w razie konieczności.

– Teraz mamy innego wroga – stwierdziła Rione. – Wspólnego wroga, czy nam się to podoba, czy nie. A Syndycy mogą być bardzo przydatnymi sojusznikami w tej wojnie.

Costa spojrzała na nią jeszcze gniewniej.

– Nie jestem w stanie wyobrazić sobie współpracy z Syndykami.

– W takim razie proszę przyjąć do wiadomości, że wkrótce mogą już nie być obywatelami Światów Syndykatu.

– Wilk może twierdzić, że jest psem, ale to niczego nie zmieni. – Costa spojrzała na Wiktorię z wyrzutem. – Mam nadzieję, admirale, że nie zamierza pan zbyt szybko przechodzić na emeryturę. Obawiam się, że nie przyjmiemy pańskiego podania w tej sprawie.

Geary zdołał zachować spokój.

– Ostrzegano mnie, że tak będzie. Ale zawarłem z radą konkretną umowę.

Costa nie próbowała nawet kryć ironicznego uśmiechu, jakim zareagowała na te słowa.

– Oczywiście – odparła.

Sakai pozostawał obojętny. Rione natomiast posłała Geary’emu ostrzegawcze spojrzenie, tak by pozostali senatorowie tego nie widzieli. W tym momencie stracił ostatnie złudzenia co do Wielkiej Rady i danej mu obietnicy.

On też umie sobie pogrywać, jeśli chce. Poradził sobie ze sztuczkami szykowanymi przez Syndyków i Obcych, więc i z radą nie powinien mieć większych problemów.

Opuszczając doki, nie potrafił się pozbyć ironicznej myśli, że postrzega dzisiaj rząd Sojuszu jako kolejną przeszkodę na swojej drodze, zupełnie jak Badaya. Różniło ich teraz tylko to, że on miał bardziej osobistą motywację. Rada może sobie rządzić, ale Geary zamierzał zachować choć częściową kontrolę nad własnym życiem.

Uznał, że przynajmniej tyle władze są mu winne.

Dołączył do Desjani na mostku, skąd mógł obserwować, jak wysłany z „Nieulękłego” wahadłowiec podchodzi do syndyckiego ciężkiego krążownika. Gdyby padł choć jeden strzał w jego kierunku, Tania gotowa była rozpętać piekło, odpalając pełną salwę widm. Nic takiego nie miało wszakże miejsca. Kilka minut później pilot zameldował o zakończeniu operacji, odbił od kadłuba wielkiego okrętu wojennego i ruszył w drogę powrotną.

Desjani uspokoiła się, dopiero gdy maszyna zniknęła za lukiem doku.

– Wracamy do domu?

– Tak. – Geary usiadł wygodniej i spojrzał na okręty widoczne na ekranach. – Wracamy do domu.

Загрузка...