DWANAŚCIE

Czuł się dziwnie, wracając do przestrzeni Sojuszu bez obaw przed czyhającymi na niego wszędzie zasadzkami, używając syndyckiego hipernetu, przelatując spokojnie przez systemy należące (jeszcze niedawno) do Światów Syndykatu. Niektórzy lokalni DONowie oferowali mu nawet sprzedaż materiałów rozszczepialnych, aby jednostki pomocnicze mogły uzupełnić zapasy paliwa dla floty, ale na razie jego ludzie byli zbyt nieufni wobec niedawnego wroga, by robić z nim interesy.

Gdy minęli ostatni syndycki system przed skokiem na Varandala, Geary zwołał ostatnią, jak mu się wydawało, odprawę z najbardziej zaufanymi doradcami. Desjani wyglądała na zatroskaną, lecz ostatnimi czasy unikała rozmów z nim, więc nie znał powodów jej złego nastroju. Duellos stracił charakterystyczną melancholijną aurę, którą zazwyczaj maskował przesadną wesołością. Tulev z kolei sprawiał wrażenie człowieka, który wie, że musi się w końcu nauczyć uśmiechać, ale nie podjął jeszcze decyzji, czy ma na to ochotę.

– Czy tak właśnie smakuje pokój? – zapytał.

– Nie mam pojęcia – odparł Geary. – Dla mnie przy tylu nadal istniejących zagrożeniach to jeszcze nie pokój.

– Dzisiejsze Światy Syndykatu nie są nawet cieniem swojej dawnej potęgi.

– Sojusz może stanąć w obliczu bardzo podobnych napięć. Rione uważa, że wiele systemów, a zwłaszcza większe ich związki, jak Republika Callas czy Federacja Szczeliny, zaczną żądać teraz większej autonomii i zmniejszenia zobowiązań wobec Sojuszu.

– Zmniejszenia zobowiązań – powtórzyła z przekąsem Desjani. – Chcą dawać mniej pieniędzy do budżetu centralnego. Teraz, kiedy poczuli się bezpieczniej, będą żądali, by Sojusz nadal ich bronił, ale płacić za to nie będą chcieli.

– Tak to będzie wyglądało. Zniknęło jednoczące nas wielkie zagrożenie. Przekonanie umęczonych tak długą wojną społeczeństw, żeby zaczęły się przejmować sytuacją powstałą po rozpadzie Światów Syndykatu albo niemożliwym na razie do oszacowania zagrożeniem ze strony obcej rasy, może być trudniejsze, niż przypuszczamy.

– Cena tego zwycięstwa była przerażająco wysoka – powiedział Duellos. – Mało brakowało, a okazałaby się za wysoka dla Sojuszu. Ale cena porażki jest jeszcze wyższa. I Syndycy będą musieli ją zapłacić.

Powinszowali sobie zwycięstwa i przeżycia kampanii, potem wirtualne wyobrażenia Duellosa i Tuleva zniknęły. Desjani nie wstała jednak od stołu, siedziała przy nim nadal ze złożonymi rękami i nisko spuszczoną głową. Geary odczekał moment, a widząc, że Tania nie zamierza się odzywać, sam zaczął tę rozmowę.

– O co chodzi?

– Nie wiem – odparła szeptem.

– Chce pani o czymś porozmawiać?

– Jest taki temat, ale nie wolno nam go poruszyć.

– Aha… – Odczekał jeszcze chwilę. – Może porozmawiamy o pani?

– O mnie? Nie, admirale. Nie sądzę, by to było rozsądne.

Właz zamknął się z trzaskiem. Geary zaczynał się irytować. Wyglądało na to, że chce z nim porozmawiać, lecz nie może.

– Mimo wszystko spróbujmy. Admirał niepokoi się o jednego z najlepszych dowódców floty. Ta kobieta wydaje się przytłoczona problemami natury osobistej. Może powinna się z nim podzielić swoimi przemyśleniami.

– Może… – Desjani odwróciła głowę, przeczesała palcami włosy. – Tyle lat pracowałam, by dojść do tego, co mam. Myśl o tym, że ludzie patrzyliby na mnie i widzieli kogoś innego, nie daje mi spokoju.

– Już mi pani o tym wspominała. Niestety nie znam rozwiązania tego problemu.

– Nie oczekuję, że pan mi je poda. Chcę tylko porozmawiać na ten temat. Chcę wiedzieć, czy pan naprawdę jest w stanie zrozumieć, jak ja się czuję.

– Jestem w stanie, naprawdę – zapewnił Geary. Zmierzyła go ostrym spojrzeniem, gdy dodawał: – Kiedy się obudziłem na pokładzie „Nieulękłego”, pani stała nade mną i mówiła o Black Jacku, jego bohaterstwie i legendzie. Pozostali tylko gapili się na mnie. Tak, mogę chyba powiedzieć, że od tamtej pory wiem, jak się czuje człowiek w takiej sytuacji.

Na jej twarzy zamiast srogości pojawiło się zakłopotanie.

– Tu mnie pan ma. Trochę to trwało, zanim patrząc na pana, przestałam widzieć Black Jacka.

– Tylko że, jak to pani zresztą świetnie ujęła, cała reszta wszechświata wciąż widzi we mnie tę legendarną postać.

– Czy dwa minusy naprawdę dadzą plus? – zastanowiła się na głos. – Dwie mylne wizje człowieka. Sama nie wiem. Po prostu nie wiem. Tak samo jak nie potrafię powiedzieć, czy pan naprawdę widzi mnie. Kogo pan widzi? Kim według pana jestem? Nie, proszę nic nie mówić. Nie wolno nam o tym rozmawiać.

– Wydaje mi się, że widzę panią, prawdziwą panią – odparł ostrożnie Geary.

– Był pan na pokładzie „Nieulękłego” od momentu wybudzenia. Zamknięty tu na dobre i na złe. Przetrwaliśmy wiele stresowych sytuacji, ponieważ byliśmy na siebie skazani.

– I?

– Proszę to sobie przemyśleć. – Nagle zerwała się z krzesła i wyszła.

Geary posiedział jeszcze chwilę, a potem połączył się „Dreadnaughtem”. Rozmawiał tym razem nieco dłużej i Jane przyznała w końcu, że nie zdecydowała jeszcze, co ma zamiar zrobić.

– Od chwili gdy zrozumiałam, co oznacza noszenie nazwiska Geary, wydawało mi się, że będę skazana wyłącznie na służbę we flocie. Z drugiej strony tylko to umiem robić, całe dorosłe życie spędziłam na okrętach. Ocalali członkowie załogi „Obrońcy”, których udało nam się zebrać po drodze z obozów jenieckich, twierdzili, że ich zdaniem Michael nie zdołał opuścić okrętu przed jego zniszczeniem, aczkolwiek żaden nie dałby za to głowy. Istnieją więc szanse, choć nikłe, że przeżył. Jeśli pozostanę we flocie, będę mogła pomóc w jego odnalezieniu.

– Ty musisz o tym zdecydować – powiedział i zobaczył, że uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd ją ujrzał. Zrozumiała, że teraz może sama o sobie decydować.

Następnego ranka wykonali skok na Varandala. Kolejne dni bezczynności sprawiły, że Geary zaczął odczuwać narastający niepokój. Chciał mieć pewność, że flota zachowa zdolność bojową, nawet gdy nie będzie go osobiście na Varandalu, ale liczba działań, jakie należało podjąć przy remontowaniu okrętów, ich doposażeniu i wyznaczaniu dyżurów, tak by ich załogi miały choć trochę czasu na odpoczynek, zdawała się rosnąć bez końca.

Trzy dni później Rione złożyła mu jedną z jakże ostatnio rzadkich osobistych wizyt.

– Może pan mi nie wierzyć, ale gryzie mnie sumienie. Nie powinnam uprzedzać pana, co się wydarzy po naszym powrocie.

– Chodzi pani o przyrzeczenie złożone przez radę?

Rione uśmiechnęła się krzywo.

– Będą się kurczowo trzymali tej obietnicy. W dosłownym jej znaczeniu, ale proszę nie liczyć na nic więcej.

– Wszyscy mi to mówią. Mimo to zamierzam wziąć trochę wolnego, by pozałatwiać osobiste sprawy.

– Przepustka? – Spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Myśli pan, że dadzą panu wolne?

– Jako dowódca floty sam sobie mogę wypisać urlop – odparł.

– Sprytne. Długo pana nie będzie?

– Nie. Góra trzydzieści dni.

Spojrzała na niego z podziwem.

– To będzie wielkie osiągnięcie, jeśli uda się panu zniknąć przed biurokracją Sojuszu na tak długo. Chociaż zebrało się panu na pewno sporo urlopu za te lata spędzone w hibernacji. Nie mówiąc już o zaległym żołdzie za sto lat i odsetkach.

– Żołd? Urlop? – Geary pokręcił głową. – Nic mi się nie należy. – Zobaczył, że te słowa ją zaskoczyły. – W czasie gdy spałem, nastąpiły zmiany w regulaminie. Wprowadzono stosowne „usprawnienia”, ponieważ znaleziono kilku rozbitków dryfujących nawet przez kilka lat. Gryzipiórki uznały, że okres spędzony podczas hibernacji nie jest wliczany do służby. Dlatego nie należą mi się żadne pieniądze ani urlopy.

– Rozumiem. – Rione pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem. – Biurokraci zawsze znajdą sposób, żeby nie płacić za nadgodziny. Czym to usprawiedliwiono tym razem?

– Uznano, że ludzie podczas hibernacji nie wykonują obowiązków służbowych, bowiem regulamin mówi wyraźnie, że powinni „stawić się na każdy rozkaz”. – Geary wzruszył ramionami. – Na szczęście zasada starszeństwa ocalała, dlatego lata hibernacji zostały wliczone w staż oficerski. Gdyby nie to, mógłbym być co najwyżej jednym z najmłodszych kapitanów tej floty.

– Ciarki mnie przechodzą na myśl o tym, jak byśmy skończyli, gdyby nie ten przepis. – Rione westchnęła. – Nawet najbardziej zawzięty agnostyk musiałby przyznać, że w pana przypadku, admirale Geary, zadziałała ręka Opatrzności.

Roześmiał się.

– Szkoda tylko, że żywe światło gwiazd nie zadbało równie dobrze o moje stare konta bankowe. Zamknięto je, jak tylko uznano mnie za martwego, więc nie skorzystam nawet na tym, że moje pieniądze były zdeponowane przez całe sto lat. Posiadam dzisiaj tylko to, co dostałem po znalezieniu i wybudzeniu. Admiralska pensja będzie z pewnością sowita, ale na pewno nie stanę się bogaczem. No i mam trochę wolnego. Na szczęście nie przepadł mi zaległy urlop z poprzedniego okresu służby.

– Może być pan zatem pewien, że ona nie leci na pańskie pieniądze.

Geary rzucił jej poirytowane spojrzenie.

– Nigdy nie podejrzewałem ani Tani, ani innej kobiety o podobne motywy.

Rione udała, że się gnie z bólu.

– To był mocny cios. – Zdziwiła się, gdy zauważyła, że Geary nie reaguje na żart. – O co chodzi? Czy wszystko się w końcu nie ułożyło? Za kilka dni będziecie mogli porozmawiać. Może mi pan wierzyć, wiem doskonale, jak trudno wam było się powstrzymać przed słowem czy gestem, który mógłby okryć ją albo pana hańbą.

– Dziękuję. – Wiedział, że ma nadal srogą minę. – Ja po prostu… sam nie wiem.

– Ciche dni? – zapytała, zniżając głos.

– Nie. Przynajmniej nie z mojej strony.

– Aha.

Rzucił szybkie spojrzenie w jej kierunku. Patrzyła gdzieś w kąt, jej twarz znów przypominała nieprzeniknioną maskę.

– Co to miało znaczyć?

– Tylko tyle, admirale, że tę sprawę musi pan załatwić osobiście.

– Ja nie…

– Nie ze mną powinien pan omawiać problemy natury osobistej, tylko z nią.

– Nie mogę. Na pewno nie przed przyszłym tygodniem. I mam nadzieję, że zdołam tym razem dobrze dobrać słowa.

Rione raz jeszcze pokręciła głową. Zanim wyszła, zmierzyła go ostrym spojrzeniem.

– Proszę zdać się na instynkt, admirale.

Po wyjściu Wiktorii Geary siedział jeszcze przez chwilę, a potem opuścił kajutę, aby przejść się korytarzami „Nieulękłego”. Mimo późnej pory tłoczyło się na nich sporo podekscytowanych członków załogi rozmawiających o powrocie do domu i zakończeniu wojny. Dzisiaj nie spoglądali na niego z nadzieją, widział w ich oczach jedynie wdzięczność, a ta była o wiele łatwiejsza do zniesienia, mimo że przy każdej okazji podkreślał, iż to oni wygrali tę wojnę, nie on, bo to dzięki ich bohaterstwu można było pokonać wroga. On miał tylko to szczęście, że mógł nimi dowodzić.

Dotarł aż na sam dół, do komnat przodków, tam, gdzie oddawano cześć komuś znacznie ważniejszemu niż nawet admirałowie. Znalazł wolne pomieszczenie i skorzystał z niego. Posiedział dłuższą chwilę w ciszy, zanim zapalił świecę i zaczął rozmawiać z dawno zmarłym bratem.

– Wiesz, czasami mam wątpliwości, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Z oficera dowodzącego ciężkim krążownikiem stałem się admirałem floty potężniejszej niż wszystkie siły Sojuszu za moich czasów. Kto by pomyślał, że będę musiał ją ratować z pułapki zastawionej tak daleko, w głębi terytorium wroga, nie mówiąc już o tym, że stanę się zbawcą Sojuszu. Wiem, że zawsze powtarzałeś swojej wnuczce Jane, że byłem dokładnie taki, jak mówi legenda, ale przecież obaj mamy świadomość, jak wygląda prawda. Jestem tylko sobą. Nie rozumiem, jakim cudem udało mi się dokonać tego wszystkiego, chociaż jedno jest pewne: ktoś mi w tym bardzo pomagał. Przekaż swojemu wnukowi Michaelowi, że bardzo mi przykro. Był dobrym oficerem. I prawdziwym bohaterem. Mamy na pokładzie część załogi „Obrońcy”. Przetrzymywano ich w Systemie Centralnym. Nie widzieli, jak umierał, ale żaden z nich nie wierzy też, by Michael miał szansę przeżyć zagładę swojego okrętu. Do dzisiaj żałuję, że nie zdołałem go ocalić. Twoja wnuczka Jane to dobra kobieta. Będę się nią opiekował. To nasza krew. Jest uparta i zdecydowana. Nie wiem jeszcze, czy pozostanie we flocie, czy rzuci wojaczkę i zajmie się wymarzoną architekturą. Teraz będzie mogła decydować o swoim losie. Podobnie jak dzieci Michaela. Dziękuję żywemu światłu gwiazd za to, że chociaż tyle mogłem dla nich zrobić.

– Admirale, ostatnie jednostki zajęły wyznaczone pozycje na orbicie Varandala.

– Dziękuję. – Panel komunikatora w jego kajucie ściemniał ponownie. Geary przeniósł wzrok na hologram unoszący się nad stołem. „Nieulękły” i towarzyszące mu okręty wojenne od wielu godzin znajdowały się w pobliżu Ambaru. Wahadłowce przewiozły część załogi flagowca na stację orbitalną, głównie w sprawach służbowych albo na długo oczekiwane przepustki. Inne okręty potrzebowały jednak więcej czasu, by zająć wyznaczone pozycje na dalszych orbitach. Niektóre z nich dotarły w pobliże pozostałych instalacji obronnych tego systemu. Flota była tak ogromna, że wypuszczenie tylko cząstki załóg na jedną czy dwie stacje mogłoby je zapchać do granic możliwości.

Zatem to koniec. Rozkazy i plany ułożone podczas drogi powrotnej zostały przesłane i wykonane. Zrobił wszystko, co obiecał. Wypełnił zobowiązania wobec siebie, honoru i Wielkiej Rady. Nawet groźba przewrotu była chwilowo zażegnana, skoro Badaya i jego stronnicy zostali przekonani, że Black Jack i tak podejmuje najważniejsze decyzje, tylko skrycie. Zakończenie wojny także uspokoiło nastroje wśród oficerów. Geary sięgnął do kołnierza i odpiął insygnia admirała floty. Poczuł żal, gdy przypomniał sobie, że to Tania mu je przypinała. Potem spędził dłuższą chwilę przy lustrze, mocując dawne kapitańskie gwiazdy.

Rozejrzał się po wnętrzu kajuty admiralskiej. Rzucił okiem na gwiazdy zdobiące gródź, fotele, stół, przy którym opracował niezliczone symulacje i plany bitew. Prócz kilku tygodni poprzedzających śmierć admirała Blocha to pomieszczenie było jego domem w tych czasach. Jego jedynym domem.

Musiał go opuścić na jakiś czas. Sojusz był mu winien co najmniej kilka tygodni urlopu. W tak krótkim czasie nie powinno się wydarzyć nic złego. Zastanawiał się, do którego z systemów Sojuszu poleci i co tam będzie robił. Wszędzie będą czekały na niego tłumy, a on pragnął wyciszenia i odrobiny wypoczynku z dala od nieustannego przytłaczającego decydowania o losie okrętów i Sojuszu.

Ale miał też nadzieję, że nie będzie tam sam. Był bowiem ktoś, z kim powinien porozmawiać od serca. Tyle że Tania Desjani unikała go od kilku dni. Może czuła się tak samo źle jak on? Tłumiła przepełniające ją uczucia i nie chciała ich pobudzać, wiedząc, że tylko dni dzielą ją od możliwości rozmowy na ten temat bez splamienia honoru.

Mimo iż z taką radością myślał o opuszczeniu pokładu, wiedział, że wróci na „Nieulękłego”. Sojusz z pewnością przywoła Black Jacka, ponieważ otaczający ich wszechświat nie jest oazą spokoju. Kwestią otwartą pozostawało wciąż, w jak wielkim stopniu przemiany w rozpadających się Światach Syndykatu wpłyną na sytuację drugiego imperium. Geary nie miał jednak wątpliwości, że w razie niepokojów rząd zechce sięgnąć po narzędzie nacisku, jakim jest flota. A jeśli nie wydarzy się nic poważnego, pozostanie jeszcze misja sprowadzenia ogromnej masy jeńców wojennych rozsianych po odległych systemach gwiezdnych. Trzeba będzie ich odszukać i przywieźć do domów.

Nie należało też zapominać o groźbie ze strony obcej rasy, o której nadal tak niewiele wiedziano. Jedno było tylko pewne: oni są tam, za terytoriami Syndyków, i obserwują ludzkość, kombinując, jakich nowych podstępów użyć, by zwrócić ją ponownie przeciw sobie. Może nawet planują kolejne ataki. Trudno powiedzieć, jak zareagowali na poniesione niedawno straty, skoro tak naprawdę nic o nich nie wiadomo. A co znajduje się za ich terytoriami? Na to pytanie też nie znał odpowiedzi. Ale skoro jest jedna obca inteligentna rasa, mogą ich być równie dobrze tysiące.

Nie, ta opowieść nie dotarła jeszcze do klasycznego happy endu. Udało mu się tylko ocalić flotę. I doprowadzić do zakończenia wojny. Uczynił więcej, niż wydawało się możliwe.

Sprawdził po raz ostatni oczekującą pocztę, omijając skrzętnie wszystkie wiadomości przesłane z kwatery głównej. One mogą na razie poczekać. Był pewien, że w jednej z nich znajduje się rozkaz przywracający mu stopień admirała floty i kolejne rozkazy związane z pełnieniem tego stanowiska. Na szczęście i rada, i dowództwo były na tyle niedbałe, że nie raczyły nadać tym przekazom wyższych priorytetów ani więcej mówiących tytułów. Zrobiono to dlatego, żeby nie poznał ich treści przed otwarciem i przeczytaniem, lecz dzięki temu Geary zyskiwał proste wytłumaczenie: nie odbierał ich, bo nie wydały mu się istotne. Może i jestem prostym oficerem, ale na pewno nie durniem – pomyślał. – Obecność Rione wiele mnie nauczyła.

Usiadł i napisał krótką wiadomość do dowództwa.

Zgodnie z zawartym uprzednio porozumieniem składam dowodzenie flotą i zrzekam się awansu otrzymanego na czas wojny. Tym samym wracam do stopnia kapitana. Korzystając z uprawnień przynależnych admirałowi floty, wydałem uprzednio decyzję o udzieleniu sobie trzydziestodniowego urlopu, począwszy od dzisiaj, i przekazałem tymczasowe dowodzenie flotą admirałowi Timbale’owi, mając nadzieję, ze decyzja ta znajdzie uznanie admiralicji i Wielkiej Rady Sojuszu.

Łączę wyrazy szacunku,

John Geary,

Kapitan floty Sojuszu.

Zaznaczył, że wiadomość ma być wysłana za dziesięć godzin, i ruszył na poszukiwanie Desjani. Gdy otworzył właz, od razu natknął się na Wiktorię Rione. Zmierzyła go enigmatycznym spojrzeniem.

– Wychodzi pan? – zapytała.

– Szczerze mówiąc, tak. Jeśli pani pozwoli…

– Nie przywrócono panu jeszcze stopnia admiralskiego?

– Wiadomość o awansie znajduje się zapewne w moim komunikatorze, prawdopodobnie są tam też rozkazy zameldowania się gdzieś tam i objęcia dowodzenia czymś tam, ale jak już pani kiedyś wspominałem, mam zamiar przeczytać je wszystkie dopiero za trzydzieści dni. Tak więc, o ile mi wiadomo, jestem w tym momencie zwykłym kapitanem, któremu nic nie zabrania udać się na zasłużony urlop. – Rzucił jej na poły poirytowane, na poły przepraszające spojrzenie. – Muszę już iść.

– Mamy jeszcze jedną sprawę do omówienia, kapitanie Geary. – Minęła go i weszła do kajuty. Nie miał wyboru, musiał podążyć za nią. Robił wszystko, by nie okazać gniewu, gdy ponownie stanęła z nim twarzą w twarz. – Wspominałam już, kapitanie, jak bardzo jestem panu wdzięczna? – kontynuowała. – Choćby za to, co uczynił pan dla Sojuszu. A także za to, czego pan nie zrobił, choć mógł zrobić. Jestem pana dłużniczką jako senator, współprezydent Republiki Callas oraz osobiście.

– Rozumiem. – Geary machnął lekceważąco ręką. – To był mój obowiązek.

– Zrobił pan znacznie więcej, kapitanie Geary, niż nakazywał panu obowiązek, i dlatego, mimo znanego panu stosunku do znanego nam obojgu oficera, przyszłam tutaj, aby poinformować pana o tym, że ma pan w komunikatorze wiadomość, którą powinien pan przeczytać, zanim uda się pan na poszukiwanie pewnej osoby.

O co jej chodziło tym razem?

– Dlaczego?

– Proszę mi zaufać i włączyć komunikator.

Czując rosnącą ciekawość, Geary okiełznał irytację i otworzył po raz kolejny folder z wiadomościami.

– Która z nich jest taka ważna?

– Żadna. Ta, o której mówię, została wysłana z opóźnionym terminem odbioru. Jest już w tym katalogu, ale pan jej jeszcze nie widzi i nie zobaczy przez… jakąś godzinę. Chyba że wprowadzi pan ten kod. – Palce Wiktorii zatańczyły na klawiaturze i moment później do listy dołączyła kolejna wiadomość. – Na pana miejscu zapoznałabym się z jej treścią.

Marszcząc brwi, Geary przyjrzał się nagłówkowi. Wiadomość poufna, prywatna. Wysłana z pokładu „Nieulękłego”. Otworzył ją i zaczął czytać.

Drogi admirale floty Geary,

mam nadzieję, że wybaczy mi Pan tę formę komunikacji, wydaje mi się jednak, że to najlepszy sposób, aby nie stawiać Pana w niezręcznej sytuacji.

Dotrzymał Pan danego mi kiedyś słowa, lecz pozostają jeszcze te obietnice, których nigdy nie wypowiedzieliśmy. Oboje wiemy, czego one dotyczą. Nie wątpię w Pańską szczerość. Ale pamiętam też, że przebywał Pan przez cały czas wyłącznie na pokładzie „Nieulękłego”, żyjąc w nieustannym stresie, zmuszony do obcowania z wąską grupą ludzi, bez których wsparcia trudno by Panu było wypełniać obowiązki głównodowodzącego. Nic więc dziwnego, że okoliczności wymusiły powstanie emocjonalnych więzów z nimi. Niemniej wkrótce, mając więcej czasu i swobody, może Pan zacząć żałować dawnych obietnic, za co rzecz jasna nie mam zamiaru Pana winić.

I nie będę oczekiwała spełnienia nigdy nie wypowiedzianych obietnic.

Do czasu naszego ponownego spotkania będzie Pan miał okazję rozejrzeć się trochę po świecie i zobaczyć, jak wygląda życie poza pokładem „Nieulękłego”. Dzięki temu będzie mógł Pan podjąć bardziej przemyślane decyzje. Czeka Pana jeszcze wiele wyzwań. I równie dużo możliwości.

Walka pod Pańskimi rozkazami była dla mnie zaszczytem. Mam też nadzieję, że powróci pan na pokład „Nieulękłego”.

Z należnym szacunkiem,

Tania Desjani,

Kapitan floty Sojuszu.

Spoglądał na tekst wiadomości przez całą wieczność, a przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy, w końcu przeniósł wzrok na Rione.

– Cóż to ma znaczyć, u licha?

– Dlaczego pan uważa, że czytałam tę wiadomość?

– Ponieważ znam panią nie od dziś! O co jej chodzi?

Rione rozłożyła ręce.

– Przecież wyłożyła to panu jasno i wyraźnie. Obawia się, że prędzej czy później wielki bohater Black Jack Geary, któremu nie oprze się żadna kobieta, może zapragnąć kogoś innego. – Uśmiechnęła się ironicznie. – A ona, podobnie jak ja, nie zamierza być tą drugą.

– Jak ona może myśleć o mnie w taki sposób? – Geary zachmurzył się, gdy wpadło mu do głowy kolejne pytanie. – Dlaczego chciała, żeby ta wiadomość dotarła do mnie z godzinnym opóźnieniem?

– To akurat mogę sobie wyobrazić – odparła Rione z kpiącym wyrazem twarzy. – Czy nie wysłał pan informacji o swoim wyjeździe, korzystając z podobnej sztuczki?

– Nie, oczywiście, że nie. Chciałem, aby dotarła do dowództwa, kiedy mnie już tu… – Gapił się na Rione, przypominając sobie jedno ze zdań, które Tania napisała: „Do czasu naszego ponownego spotkania”. – Desjani wyjeżdża? Gdzie?

– Czy ja muszę pana o wszystkim informować?

Zaczął myśleć i od razu wpadł na rozwiązanie tej zagadki.

– Kosatka. Leci na urlop do domu. – Geary zaczerpnął tchu, aby się uspokoić. – Dlaczego nie chciała o tym porozmawiać? W końcu moglibyśmy to zrobić.

– Przecież to też napisała wyraźnie. Uważała, że nie jest pan na to jeszcze gotowy.

– Ale dlaczego podjęła tak ważną decyzję bez porozumienia? – Geary zaczynał czuć narastający gniew. – Nie mogę uwierzyć, że wolała uciec, zamiast…

Prychnięcie Rione było na tyle głośne, że kazało mu natychmiast zamilknąć.

– Chce jej pan powiedzieć, że pana zdaniem UCIEKŁA?

Po raz kolejny zaczerpnął głęboko tchu.

– Nie.

– Dobrze. Zatem jeszcze nie wszystko stracone. Ale nadal nie myśli pan o jej uczuciach. Obowiązek i honor podpowiadają jej jedno: aby nie stawała na drodze temu, co musi pan zrobić dla Sojuszu i przyszłych pokoleń. Nawet ja ją szanuję za takie podejście. Te wątpliwości kazały jej się zastanowić nad tym, co pan naprawdę do niej czuje, bo przecież nie mieliście okazji o tym porozmawiać, i jak długo to przetrwa. Czy to nie jest aby zauroczenie spowodowane izolacją? Czy zwykły kapitan może być godnym partnerem kogoś tak potężnego jak pan? Może jej się nawet wydawać, że wróci pan do mnie, skoro już raz mieliśmy romans.

Geary kręcił głową, gorączkowo szukając luk w jej argumentacji.

– Ale…

– A co ona może panu zaoferować – ciągnęła Rione ostrzejszym tonem – oprócz zwykłej miłości, której zresztą nie mogła nigdy wyrazić? Tej miłości, z powodu której ma nieustanne poczucie winy. Miłość wymaga czynów, kapitanie Geary, a jeśli ich nie ma, zaczyna się zwątpienie. W siebie i w innych.

Tym razem kilkakrotnie zaczerpnął tchu, zanim skinął głową.

– Coś pani umknęło. Ona obawia się tego, że będzie postrzegana wyłącznie jako moja partnerka, jako bezimienna towarzyszka życia Black Jacka, a nie jako Tania Desjani, która tak wiele osiągnęła własną pracą.

– No tak. To też ważny powód. I co Black Jack ma zamiar z tym zrobić?

Spojrzał na nią zdziwiony.

– A co powinienem zrobić?

Westchnęła i ustąpiła mu raz jeszcze.

– Co ona by panu doradziła, gdyby stał pan przed podjęciem niezwykle ważnej decyzji?

Zastanowił się nad odpowiedzią.

– Kazałaby mi zaufać instynktowi.

– A co ja panu powiedziałam kilka dni temu, gdy rozmawialiśmy o niej?

– Żebym zaufał instynktowi – przypomniał sobie Geary.

– Może w końcu zaufa pan choć jednej z nas. Co panu podpowiada instynkt w tej chwili?

– Żebym ją odszukał i powiedział, co do niej czuję. Żeby wiedziała, że nigdy nie będzie przeszkodą na drodze mojej kariery. Że dzięki jej honorowi przetrwałem najcięższe chwile. Że zawsze będę przy niej, a ona przy mnie, i na pewno nie pomyślę o żadnej innej.

– Nieźle. – Wskazała ręką na właz. – Na co pan jeszcze czeka?

– Staram się zrozumieć, dlaczego nie chciała zaczekać, aż porozmawiamy. Moglibyśmy to zrobić po raz pierwszy tutaj, na pokładzie tego okrętu.

Tym razem Rione przewróciła oczami.

– Chodziło panu o schadzkę w tej kajucie? Na pokładzie jej okrętu? Tego samego, na którym byliście na siebie skazani przez całe miesiące? Miałaby złapać pana, zanim pan wyjedzie?

– Nie o to…. Czy ona powiedziała coś takiego?

– Oczywiście. Dała panu szansę na wyplątanie się z tego albo na zaczęcie wszystkiego od nowa, gdyby pan zechciał jednak skorzystać z jej oferty. Zrobiła to, by ocalić dumę i honor w przypadku odmowy. A mógłby jej pan odmówić, ponieważ „warunki się zmieniły”.

– Jak mam się z nią spotkać, skoro opuściła już pokład „Nieulękłego”? – Nie wiedział dlaczego, był jednak przekonany, że Desjani już odleciała.

Rione uniosła znacząco brew.

– Dałam panu szansę, żeby ją dogonić, jeśli pan tego naprawdę chce. Ona tego właśnie pragnie się dowiedzieć, więc proszę jej udowodnić, jakie są pańskie intencje, zamiast stać tutaj i rozmawiać ze mną.

Geary pokonał połowę drogi dzielącej go od włazu, zanim przypomniał sobie, że powinien zrobić jeszcze jedno. Odwrócił się i powiedział:

– Dziękuję.

– Za co? – zdziwiła się Rione. – Jeśli mój mąż jeszcze żyje, dzięki zakończeniu wojny i programowi wymiany jeńców wróci wreszcie do domu. To ja powinnam panu podziękować.

– Rozumiem. Do zobaczenia, pani współprezydent.

– Może pan na to liczyć, kapitanie Geary. Mamy jeszcze wiele do zrobienia. – Wskazała palcem na właz. – Pański cel oddala się z każdą chwilą.

Wypadł na korytarz, podbiegł do najbliższego komunikatora i połączył się z mostkiem.

– Gdzie jest kapitan Desjani?

Wachtowy spojrzał na niego i nerwowo przełknął ślinę, zanim odpowiedział:

– Kapitan Desjani jest… no… niedysponowana. Prosiła, żeby jej nie przeszkadzać…

To potwierdziło jego najgorsze podejrzenia.

– Czy jest jeszcze na pokładzie?

Wachtowy zawahał się, ale podjął w końcu decyzję, po czyjej stanąć stronie.

– Nie, sir. Odleciała wahadłowcem niespełna dwie godziny temu na główny terminal pasażerski. – Wypowiadał słowa bardzo szybko, jakby zrzucał z siebie ciężar.

– I nie powiadomiliście mnie, że opuściła pokład „Nieulękłego”?

– Sir, kapitan Desjani rozkazała nam…

– Rozumiem. Podstawcie mi natychmiast wahadłowiec. Cel: główny terminal pasażerski na stacji Ambaru.

Wachtowy wyglądał na przerażonego, gdy mu odpowiadał:

– Sir, wszystkie nasze wahadłowce są teraz w przeglądzie. Rzadko kiedy wysyłamy je tam wszystkie naraz, ale to osobisty rozkaz kapitan Desjani. Ten, którym ona poleciała, ma też trafić do warsztatów, jak tylko wróci.

Postarała się, żebym nie miał zbyt lekkiego zadania – pomyślał Geary, starając się znaleźć najlepsze rozwiązanie. Sprowadzenie wahadłowca z innego okrętu zajmie sporo czasu. Nie, to potrwa zbyt długo. I w dodatku zaalarmuje kwaterę główną, że on także zamierza się ulotnić.

Niestety, nie znalazł innego rozwiązania. Już miał rozkazać, by sprowadzono dla niego jakąś maszynę, gdy na ekranie komunikatora pojawił się ten sam wachtowy. Tym razem wyglądał na skonfundowanego.

– Sir, otrzymałem informację, że wahadłowiec z „Inspiracji” prosi o pozwolenie na wejście do doku. Pilot twierdzi, że otrzymał rozkaz przewiezienia bardzo ważnego pasażera. Czy tu chodzi o pana, sir?

Dzięki, Roberto! Nie mam pojęcia, skąd wiesz, co tu się wyrabia, ale jestem twoim dłużnikiem.

– Tak, to maszyna dla mnie. Przekażcie pilotowi, że ma być gotowy do startu, jak tylko wejdę na pokład.

Skończyło się na tym, że musiał odczekać kilka długich minut, zanim wahadłowiec zdołał opuścić pokład „Nieulękłego”.

– Czy wie pan, do którego doku lecimy, sir? – zapytał pilot. – To naprawdę wielki terminal.

– Lądujcie jak najbliżej stanowiska statku, który ma odlecieć na Kosatkę. Jeśli będzie ich kilka, wybierzcie ten, który wystartuje pierwszy.

– Chodzi o jednostki cywilne? – zapytał z powątpiewaniem pilot. – Bez problemu namierzę to miejsce, sir, ale nam wolno lądować tylko w strefach wyznaczonych, więc możemy nie trafić aż tak blisko.

– I nie ma sposobu na to, by pozwolono panu na skorzystanie z cywilnego lądowiska?

– Nie, sir. Chociaż zaraz… Jeśli zgłoszę poważną usterkę, pozwolą mi wylądować na pierwszym wolnym stanowisku.

– Poważną usterkę? – zapytał Geary, starając się zachować obojętny ton.

– Tak, sir. Wie pan, coś w rodzaju… dekompresji przedziału pasażerskiego.

– Rozumiem. Jakie są szanse na to, by taka awaria miała miejsce w czasie, gdy będziemy przelatywać nad naszym celem?

Usłyszał śmiech pilota.

– Dla pana, sir, gotów jestem ogłosić alarm w każdej chwili. Domyślam się także, że powinienem lecieć na wspomniany terminal z maksymalną prędkością?

– Zgadł pan.

– Załatwione, sir.

Dwadzieścia pięć minut później Geary wytoczył się z wahadłowca, którego pilot wykonał kawał dobrej roboty, nie oszczędzając swojej maszyny. Przy wyjściu minął grupkę znudzonych cywili w dziwnie skrojonych ubraniach. Jeden z nich próbował go zatrzymać, lecz Geary zbył go machnięciem dłoni.

– Nie teraz. Spieszę się.

– Ale musi pan… – zaczął mężczyzna i nagle opadła mu szczęka. Rozpoznał twarz rozmówcy.

– Przepraszam, naprawdę się spieszę – powtórzył Geary, mijając go.

W tłumie kręciło się sporo ludzi w mundurach, lecz bardziej rzucały się w oczy cywilne ubrania. Nie tylko dlatego, że przywykł przez te miesiące do jednego koloru i kroju, ale głównie za sprawą odmienności od tego, co znał sprzed hibernacji. Senatorowie z rady nosili się bardzo oficjalnie, urzędowo, a ten styl od bardzo dawna nie ulegał większym modyfikacjom i wciąż przypominał stroje sprzed stu lat. Tymczasem ludzie wypełniający terminal wydawali mu się bardzo dziwni, choć podejrzewał, że zmiany, z jakimi miał do tej pory do czynienia, są tylko czubkiem góry lodowej.

Zachwyt nad modą musiał jednak poczekać przynajmniej do momentu, w którym dotrze do właściwego doku. O ile zdoła go znaleźć na czas. Musiał się przepychać przez gromady ludzi zmierzających w różnych kierunkach, co dodatkowo go opóźniało. Opuścił głowę i brnął przez tłum w kierunku bramy, której numer otrzymał wcześniej od pilota. Starał się ignorować spojrzenia, którymi go obrzucano. Nagle nadział się na sporą grupę marynarzy czekających na swój lot. Wszyscy jak jeden mąż stanęli na baczność i zasalutowali, budząc zdumienie czekających obok wojskowych. Ci ludzie nie znali jeszcze znaczenia tego gestu.

Nie mógł zignorować oddawanego mu salutu. Dopiero gdy odpowiedział na niego marynarzom, mógł się rozejrzeć za szukanym wejściem. Jeden z młodzików, sądząc z naszywek, służący na „Śmiałym”, wystąpił z szeregu i zapytał:

– Pomóc panu w czymś, sir?

– Szukam doku jeden dwadzieścia cztery bravo – odparł Geary. – Muszę się tam znaleźć, i to szybko.

– Zaprowadzimy pana, sir. Proszę za nami.

Marynarze chwycili się za ręce i nie zważając na gniewne protesty roztrącanych, stworzyli żywy klin, aby utorować drogę swojemu dowódcy. Geary ruszył za nimi, uśmiechając się pod nosem mimo dręczącego go wciąż niepokoju. Za plecami słyszał coraz częściej, jak ludzie powtarzają jego nazwisko. Miał nadzieję, że gromadzący się tłum nie ruszy jego śladem.

Chwilę później szarżujący marynarze zatrzymali się, a ich przywódca wskazał admirałowi drogę do wrót.

– Jesteśmy na miejscu. Dzięki niezłomnej załodze liniowca „Śmiały”. Czy możemy liczyć na to, że będzie pan nami dowodził w przyszłości?

Geary zatrzymał się i uśmiechnął do nich.

– Jeśli szczęście nam dopisze. Dzięki. – Jeden szybki salut i znalazł się w poczekalni przylegającej do doku.

Tania Desjani odwracała się właśnie. Miała na sobie zwykły mundur. Czekała na wejście na pokład razem z innymi żołnierzami. Serce zabiło mu mocniej na jej widok. Zamarł, nie mógł się ruszyć przejęty tym, że w końcu ją odnalazł, że stoi tuż przed nim i nie istnieją już żadne bariery, które przeszkodziłyby im w szczerej rozmowie. Tania zrobiła wielkie oczy, gdy go dostrzegła. Geary miał nadzieję, że z radości na jego widok.

Zaraz jednak wzięła się w garść, stanęła w dobrze mu znanej formalnej pozycji.

– Co pana tu sprowadza, sir? – zapytała.

Dostrzegła w tym momencie jego kapitańskie dystynkcje i znów musiała zapanować nad emocjami. Udało jej się to tak szybko, że nie potrafił powiedzieć, jakie naprawdę są jej uczucia.

– Wydaje mi się, że znasz odpowiedź na to pytanie, Taniu. I nie zwracaj się do mnie per „sir”. Nie jestem już dowódcą floty, a ty przestałaś być moją podwładną. Teraz oboje jesteśmy zwykłymi kapitanami. Nie wiem tylko, jakim cudem mogłaś uznać, że zdołam dotrzeć tutaj na czas?

Znów zobaczył w jej oczach błysk radości.

– Radził pan sobie w znacznie gorszych sytuacjach, jeśli tylko pan tego chciał. Cieszy się pan, że udało się panu zdążyć?

– Czy ja się cieszę? – Geary jęknął. – Taniu, gdy tutaj wszedłem, wydawało mi się, że we wszechświecie nie istnieje nikt inny i nic innego prócz ciebie. A czy ty cieszysz się, że mnie widzisz?

– Ja… – zaczęła Desjani i urwała. – Jeśli przeczytał pan wiadomość ode mnie…

– Przeczytałem.

– Wie pan zatem… To nie tak miało… – Wyglądała na zagniewaną. – No dobrze. Czy nie wyraziłam się wystarczająco jasno?

– Nie powiedziałbym, że to było bardzo czytelne przesłanie, ale jakoś udało mi się je rozgryźć. – Nawet on wiedział, że jakakolwiek wzmianka o pomocy Rione mogłaby mieć katastrofalne skutki. – Nie potrzebuję czasu do namysłu. Wiem, czego chcę. I mam nadzieję, że ty też tego chcesz.

Jej gniew ustąpił irytacji.

– Zrobiłam wszystko, by mógł pan ponownie przemyśleć naszą sytuację.

– Dziękuję, ale ja tego wcale nie potrzebowałem.

Desjani pochyliła się ku niemu i zaczęła mówić szeptem. W tym momencie zorientował się, że wszyscy patrzą na nich.

– Zachowuje się pan bardzo samolubnie. Nie miał pan nawet okazji zobaczyć, jak dzisiaj wygląda Sojusz. Za kilka miesięcy może pan myśleć zupełnie inaczej.

– Nie zmienię się. – Geary pokręcił głową. – Taniu, ja miałem już swoje życie, zanim Grendel pokrzyżował mi plany. Znałem wtedy całą masę ludzi. Tak jak dzisiaj, tyle że teraz moje znajomości ograniczają się na razie do personelu floty. Nie spotkałem dawniej kogoś takiego jak ty i dzisiaj też nie potrafię znaleźć drugiej takiej osoby.

– Proszę mnie nie traktować protekcjonalnie, kapitanie Geary. Wiem, jak bardzo pan przeżywał utratę własnej przeszłości.

Stał dłuższą chwilę, spoglądając na nią w milczeniu, nieświadom nawet, jak wielu marynarzy otoczyło jego i Desjani, tworząc żywy mur, który oddzielał ich od reszty pasażerów i tłumu gromadzącego się na zewnątrz poczekalni.

– To bolało – przyznał. – Straciłem wszystko i wszystkich. Ale w końcu zrozumiałem, że też coś zyskałem. Gdybym nie przetrwał do tych czasów, nie mógłbym cię spotkać. Może to właśnie było mi pisane. Trochę trwało, zanim do tego doszedłem.

Desjani nie spuszczała z niego oczu.

– Pan naprawdę wierzy, że żywe światło gwiazd zesłało pana tutaj, żebyśmy mogli się spotkać?

– Dlaczego nie? Może i zrobiłem kilka ważnych rzeczy, ale nigdy bym ich nie dokonał, gdyby nie ludzie, których spotkałem na swojej drodze. A ty byłaś i jesteś osobą najważniejszą spośród nich. Dałaś mi siłę potrzebną do zrobienia tego wszystkiego. Napomykałem ci o tym na tyle, na ile mogłem to sprecyzować. Nie mogę stawić czoła przyszłości bez ciebie, Taniu.

Pokręciła głową.

– Obawiam się, kapitanie Geary, że przecenia pan, i to bardzo, moją rolę w tym wszystkim.

– Nie można przecenić czegoś, co jest bezcenne – odparł zdecydowanie, lecz nieco ciszej. – Nie staniesz na drodze mojej kariery, będziemy służyli razem, jak równy z równym, i przysięgam, że wszyscy się o tym dowiedzą.

– Jest pan niemożliwy. Naprawdę uważa pan, że ktoś zechce tego słuchać?

– Będę powtarzał w kółko, aż to dotrze do wszystkich. Wiesz przecież, że potrafię być uparty, kiedy trzeba.

– Nie musi mi pan tego mówić. – Desjani o mało się nie roześmiała, zaraz jednak znów przybrała srogą minę. – Tak wielu rzeczy nie mogliśmy sobie powiedzieć…

– Wiem. Ale teraz możemy to zrobić. Honorowo. Możemy sobie powiedzieć prawdę w oczy.

– A jak ona wygląda, kapitanie Geary?

– Prawda jest taka, że kocham cię, Taniu. I jestem tego pewien na sto procent.

– Szuka pan ukojenia w trudnym dla siebie momencie.

– Gdybym chciał ukojenia, znalazłbym je, nie stwarzając sobie takich problemów.

– Nie wątpię. Swego czasu znajdował je pan w ramionach innej kobiety. – Ledwie sobie przypomniała o romansie Geary’ego z Rione, w jej oczach na nowo zapłonął gniew.

Nie mógł się tego wyprzeć.

– Tak było. Ale popełniłem błąd. Nigdy jej nie kochałem. Ona też nic do mnie nie czuła.

– A to, że dzielił pan z nią łoże, też nic nie znaczyło?

– Nie. Jest mi przykro, że miałem z nią romans. Mogę powiedzieć tylko jedno na swoją obronę: wtedy jeszcze nie wiedziałem, ile dla mnie znaczysz. A gdy tylko to zrozumiałem, od razu z nią skończyłem. Naprawdę.

Znów spojrzała na niego ze smutkiem.

– Łatwiej byłoby mi złościć się na pana, gdyby był pan mniej otwarty i szczery. Ja też nie jestem ideałem, ale to mnie zabolało.

– Wiem. I już nigdy więcej cię nie skrzywdzę.

– Niech mi pan nie składa obietnic, których żaden człowiek nie jest w stanie dotrzymać. – Desjani pokręciła głową. – Wiem, kim jestem, i całkiem dobrze poznałam pana. Jeśli nawet uda nam się rozwiązać wszystkie inne problemy, to nasz związek będzie… powiedzmy, że będzie sporym wyzwaniem.

– Zdaję sobie sprawę, że będziemy mieli gorsze dni – odparł Geary. – Już je miewaliśmy. Kochanie cię w sytuacji, kiedy nie mogłem wspomnieć o tym nawet słowem, było naprawdę trudne. Może mi nie uwierzysz, ale nie należę do ludzi, którzy lubią uprzykrzać sobie życie.

Spojrzenie Desjani stężało, zacisnęła mocniej usta.

– Miłość do mnie uprzykrzała panu życie?

– Można tak powiedzieć. Cierpiałem, nie mogąc ci wyznać, co czuję. – Geary zamachał rękami z frustracji. – Nie potrafię tego wyrazić. A to źle w takiej sytuacji. Jestem cholernie dobry w dowodzeniu flotą, ale jeśli chodzi o kobiety, to…

– Naprawdę?

– Tak, naprawdę. – Nadal się wściekała czy stroiła sobie z niego żarty?

– I przemyślał pan to sobie dokładnie? – zapytała. – Bo ja tak. Chwilowo oboje jesteśmy kapitanami, ale to wkrótce ulegnie zmianie. Zdaje pan sobie sprawę, że Sojusz mianuje pana na powrót admirałem? Wiadomość o awansie z pewnością trafiła już do pańskiej skrzynki.

– Z pewnością, ale z rozmysłem jej nie otwierałem.

– Jak długo zdoła pan przeżyć, nie otwierając tych wiadomości? Kapitanowie mogą się spotykać. Mogą się nawet zakochiwać w sobie, dopóki jeden nie jest podwładnym drugiego, admirał natomiast nie ma prawa mieć romansu z podkomendną. – Desjani przymknęła oczy, twarz jej spoważniała. – Nie mam zamiaru być pańską tajną albo i nie tak tajną kochanką.

– Nigdy bym cię nie prosił o coś takiego. I nie zrobię tego w przyszłości.

– Jaką zatem mamy alternatywę? – zapytała, ponownie skupiając na nim wzrok. – Przecież w świetle prawa pan znów jest admirałem.

Nie mógł zaprzeczyć.

– Zdaje się, że w tej sytuacji powinniśmy działać szybko, zanim będę musiał przeczytać wiadomość albo spotkam kogoś, kto zna jej treść. Jest tylko jeden sposób na to, bym ci udowodnił, że moje zamiary są jak najbardziej poważne. I jedno wyjście pozwalające admirałowi na związek z podwładną. Możesz wyjść za mnie, zanim zostanę awansowany. Albo zanim się dowiem o tym awansie.

Desjani wyraźnie zesztywniała.

– Mówi pan o małżeństwie?

– Tak. Wyjdziesz za mnie, Taniu? Pytam poważnie. Bo jestem śmiertelnie poważny w tej chwili.

– Oświadcza mi się pan? Tutaj, w poczekalni terminalu?

– No… tak. Przepraszam, ale nie mogłem zaaranżować niczego bardziej romantycznego.

Desjani odwróciła wzrok, spłoniła się mocno. Geary znów nie potrafił wyczytać niczego z jej twarzy.

– A jeśli powiem nie? Co pan zrobi, jeśli oświadczę stanowczo, jak oficer oficerowi albo kobieta mężczyźnie, że nie chcę wychodzić za mąż w taki sposób?

Teraz to Geary przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Czyżby nie zdołał rozpoznać żadnego z uczuć, które pojawiały się do tej pory na jej twarzy?

– Poproszę, abyś przemyślała to raz jeszcze. Poproszę, abyś wysłuchała, jak ja się czuję. Ale jeżeli nie zmienisz zdania, ustąpię. I od tej pory będę cię traktował jak dobrego towarzysza broni, a do tego tematu nigdy więcej nie wrócę.

– Mam bilet na ten statek. Zostało tylko kilka minut do odlotu. Rozkaże mi pan zostać tutaj i wysłuchać pana?

Nagle poczuł w sobie wielką pustkę, jakby w jego wnętrznościach zagnieździła się mikroskopijna czarna dziura, która pochłania wszystko wokół. Pokręcił głową. Być może straci osobę, na której zależało mu bardziej niż na czymkolwiek innym, lecz musi powiedzieć prawdę, musi odpowiedzieć na to pytanie bez ogródek. Nie może jej przecież okłamać.

– Nie, Taniu. Jeśli naprawdę musisz, to leć. Nie mogę cię do niczego zmuszać i nie mam zamiaru postępować w podobny sposób. Jeśli nadal uważasz, że nie powinienem dotrzymać danego ci słowa, niniejszym oświadczam, że masz rację. Jesteś oddanym oficerem i dowódcą „Nieulękłego”, ale też człowiekiem, a to dwie różne rzeczy. I o ile mogę rozkazywać podwładnym, o tyle nie mam prawa dyrygować życiem osobistym ludzi i dobrze o tym wiem.

Najpierw zaczął jej drgać kącik ust, potem uśmiechnęła się szeroko i zbliżyła do niego. Teraz dzieliła ich odległość kroku. Objęła go obiema rękami i wpiła się chciwie wargami w jego usta.

Gdy w końcu przestali się całować, odetchnęła głęboko i znów się uśmiechnęła.

– Od tak dawna chciałam to zrobić. Tak na marginesie, to moja odpowiedź na twoje pytanie.

Geary, wciąż oszołomiony pocałunkiem, spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Na jakie znowu pytanie?

– Nie wyraziłam się wystarczająco jasno? Tak. Mówię zdecydowane tak na twoją propozycję. I dziękuję, że nigdy nie wykorzystałeś mojego uczucia. I że zawsze pozwalałeś mi zachować honor. Ale jakim sposobem możemy wziąć ślub, zanim dopadną cię z awansem? Jeśli nawet zdołasz odlecieć z tego systemu, zanim admiralicja się zorientuje, wyślą w ślad za nami najszybszy okręt kurierski i zawiadomienie będzie czekało w astroporcie na Kosatce. A to oznacza, że powinniśmy się pobrać na pokładzie tego statku pasażerskiego, i to jak najszybciej.

– Na statku?

Musiała wyczuć w jego głosie wahanie, bo zmierzyła go czujnie spod zmrużonych powiek.

– Tak. Chyba że już zaczynasz wymiękać. Nie radzę ci wycofywać się w takim momencie. Wykorzystałeś już wszystkie okazje, by to zrobić.

Wyobraził sobie, jak by wyglądała jego ucieczka przed pragnącą zemsty Tanią Desjani. Byłaby zapewne tyleż krótka, co bolesna.

– Nie. To znaczy tak. Ślub na statku pasażerskim to doskonały pomysł.

– To wprawdzie nie okręt wojenny – mruknęła w zadumie – ale jakoś to będzie. Zdajesz sobie sprawę, że aktualny regulamin floty nie pozwala małżonkom służyć na tym samym okręcie?

Szczerze mówiąc, zupełnie o tym nie pamiętał.

– Jestem przecież admirałem, a to oznacza, że nie będę uważany za członka stałej załogi.

– Znalazł się kosmiczny prawnik!… – prychnęła Desjani. – Ale masz rację. Jeśli mamy służyć razem, nie możemy się zachowywać jak małżeństwo. Musi być po staremu.

– Znowu będę miał sobie uprzykrzać życie?

– Powtórz to jeszcze raz…

– Tak jest! – Geary się zaśmiał. – Zgoda. Damy sobie radę. Musimy. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że weźmiemy ślub na Kosatce.

– Tam będziemy mieli miodowy miesiąc, przynajmniej póki nie dopadnie cię admiralicja. Coś mi się widzi, że nie potrwa to długo. Nasz statek odlatuje za chwilę. Gdzie twoje bagaże?

– Bagaże? – Geary uświadomił sobie nagle, że opuścił pokład „Nieulękłego” tak, jak stał.

– Zupełnie jak wtedy, gdy wyciągnęliśmy cię z kapsuły ratunkowej. Przyznaj, nie masz głowy do pakowania rzeczy. Kupimy ci coś w sklepach na pokładzie. Domyślam się też, że po drodze nie kłopotałeś się takimi pierdołami jak zakup biletu na Kosatkę.

– No… prawdę powiedziawszy, skupiłem się na dogonieniu ciebie i… to znaczy…

Desjani się roześmiała.

– Nic nie szkodzi. Mam dla siebie całą kabinę. Miałam nadzieję mimo wszystko, że przyda mi się, to znaczy nam, i jak widać, wcale się nie pomyliłam. Musisz się tylko do niej dorzucić. – Znowu się roześmiała. – Zdaje się, że moi rodzice będą nieco zaskoczeni. Do tej pory sądzili, że wyszłam za „Nieulękłego”, a ja im zięcia do domu przywiozę. Coś mi się przypomniało. Mam jeden warunek, za to nie podlegający negocjacjom. Wyjdę za ciebie, jeśli nasza córka, o ile będziemy ją mieli, dostanie imię po Jaylen Cresidzie.

Geary uśmiechnął się i skinął głową.

– Nie ma sprawy. Myślałaś, że mogę mieć jakieś obiekcje wobec tak dobrego pomysłu?

– Nie, ale w odróżnieniu od ciebie nie lubię zaskakiwać ludzi w ostatniej chwili. Może z wyjątkiem rodziców, bo tego raczej nie zdołam uniknąć… – Zamilkła i posłała mu poważne spojrzenie. – A co po Kosatce? Jeśli będziemy mieli czas, nie zechcesz odwiedzić rodzinnego Glenlyonu? Tamtejsi mieszkańcy z pewnością chcieliby cię zobaczyć.

Geary pokręcił głową.

– Kiedyś tam wrócę, ale na razie boję się tego jak jasna cholera. Glenlyon był moim domem sto lat temu. Teraz mój dom jest tam, gdzie jest flota i ty.

– Szczęściarzu. Ponieważ mój dom też jest tam gdzie flota, nie będziesz cierpiał zbyt długiej rozłąki… – Podniosła wzrok na komandora, który przecisnął się przez szpaler marynarzy. – Słucham?

Oficer zasalutował, zachowując kamienną twarz, i podał Geary’emu standardową torbę marynarską.

– Kapitan Tulev życzy szczęścia, sir.

– Dziękuje, komandorze – odparł Geary, zaglądając do torby. Zobaczył zapasowy mundur, bieliznę i przybory toaletowe. – Czy ja jestem jedyną osobą w tej flocie, która nie wiedziała, co się dzisiaj święci?

– Nie – odparła Desjani. – Ty i ja byliśmy jedynymi osobami, które nie miały o tym pojęcia. A może byliśmy jedynymi osobami, które nie mogły na ten temat rozmawiać. – Przy włazie wejściowym pojawiła się stewardesa. Kolejka ruszyła. – Idziemy czy czekamy, aż pojawi się jakiś dobry człowiek z aktem małżeństwa do podpisu?

– Myślę, że tym powinniśmy się sami zająć.

– O tak. – Desjani ujęła go za rękę i razem ruszyli w stronę włazu. – Skoro żywe światło gwiazd jeszcze nie skończyło z tobą, podobnie jak Sojusz, zrób sobie choć chwilę zasłużonego odpoczynku. Witaj w pierwszym dniu reszty swojego życia, Black Jacku.

– Nie jestem Black Jackiem – zaprotestował Geary – i nigdy nim nie zostanę.

– I tu się mylisz, Johnie Geary. Jesteś nim w każdym calu.

Marynarze się rozstąpili, gdy Desjani i on, ciągle trzymając się za ręce, ruszyli w stronę stewardesy. Moment później za ich plecami rozległy się wiwaty. Desjani się spłoniła, słysząc okrzyki, lecz nie przestała się przy tym uśmiechać. Szła z uniesioną dumnie głową, rzucając od czasu do czasu ukradkowe spojrzenia na Geary’ego, który wolną ręką pomachał żegnającym go marynarzom. On też był cholernie dumny, że zdołał ją namówić, by została jego żoną.

Przeszłości nie da się odmienić, ale tym się już nie przejmował, i bez względu na to, co przyniesie jutro, cieszył się w tej chwili, że był Black Jackiem.

Загрузка...