SZEŚĆ

Gdy flota Sojuszu wynurzyła się z punktu skoku w Systemie Centralnym, wachtowi znajdujący się na mostku „Nieulękłego” wydali z siebie głośny ryk, zupełnie jak lwy, które dostrzegły ofiarę. Przed sześcioma miesiącami musieli uciekać stąd, walcząc o życie, po poniesieniu ogromnych strat, mając przeważające siły wroga na ogonie. A dzisiaj wrócili, zostawiając za sobą niezliczoną ilość zniszczonych jednostek wroga, które blokowały im drogę do domu.

– Mamy ich – wyszeptała Desjani, spoglądając niecierpliwie na ekrany.

Geary także się zatrzymał, by nacieszyć wzrok tym widokiem, choć jeszcze przed momentem upominał wszystkich, by mu teraz nie przeszkadzano. Flota Sojuszu pojawiła się mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie przejął nad nią dowodzenie, jakieś ćwierć obwodu systemu od punktu skoku, którym wyprowadził okręty na Corvusa. W odległości trzech godzin świetlnych na tle kosmicznej pustki wisiały wrota hipernetowe. Nawet z tej odległości sensory wykrywały gęste pola minowe na wszystkich wektorach wyjścia. Ich liczba i gęstość rozmieszczenia uniemożliwiały zamaskowanie najnowszymi systemami typu stealth. Tuż za ścianą min widniały zgrupowania frachtowców obwieszonych setkami JSR-ów. Samobójcy gotowi byli do uderzenia na jednostki, które zdołają się przedrzeć przez pierwszą linię obrony. Za nimi, w odległości niespełna piętnastu minut świetlnych od wrót, czekały główne siły Światów Syndykatu. Liczyły tylko tuzin pancerników i szesnaście liniowców, lecz ich eskorta składała się z sześćdziesięciu jeden ciężkich i pięćdziesięciu lekkich krążowników. Do tego należało doliczyć sto dziewięćdziesiąt siedem ŁeZ.

Co ważniejsze, na wrotach wykryto także system zabezpieczeń. Wprawdzie żaden z oficerów Geary’ego nie spodziewał się, że zastaną tu inną sytuację, ale widok tych instalacji uspokoił wszystkich.

W innych częściach systemu znajdowały się pojedyncze lekkie krążowniki i ŁZy krążące pomiędzy planetami, a na przeciwległym krańcu systemu dostrzeżono pancernik i towarzyszące mu trzy ciężkie krążowniki.

– Wiem, że większość tych pancerników i liniowców to zupełnie nowe konstrukcje, ale skąd u licha Syndycy wytrzasnęli tyle eskorty? – zastanawiał się na głos Geary.

– Musieli je ściągnąć z jednostek obrony wewnątrzsystemowej. Zapewne ogołocili z niej wiele okolicznych układów planetarnych – zasugerowała Desjani. – Gdybyśmy wlecieli prosto w zastawioną pułapkę, mielibyśmy wierną powtórkę z poprzedniej wizyty. Zanim przebilibyśmy się przez pola minowe i samobójców, stracilibyśmy tyle okrętów, że Syndycy odzyskaliby szanse na zwycięstwo. – Przebiegła wzrokiem ekrany wyświetlaczy. – Każde ciało niebieskie krążące po stałej orbicie zostało wyposażone w działa szynowe i miotacze promieni cząsteczkowych. Jak to dobrze, że kazał pan oszczędzać kamyczki.

System Centralny oferował im wielkie bogactwo celów. Oprócz instalacji obronnych na tutejszych planetach znajdowało się wiele miast i mniejszych miejscowości. Na najgęściej zaludnionej dostrzegli też ogromne zielone przestrzenie, na których tu i ówdzie widać było pojedyncze, aczkolwiek spore zabudowania. Leżały wszakże w takim oddaleniu od siebie, że z jednego na pewno nie było widać pozostałych.

– Piękne miejsce – podsumował Geary.

– Główna planeta, położona w odległości niemal siedmiu minut świetlnych od tutejszej gwiazdy, nadaje się idealnie do zamieszkania – poinformowała go Desjani. – Na tej, która krąży na orbicie oddalonej o cztery i pół minuty, jest zbyt gorąco, ale ta najbardziej oddalona, odległa o piętnaście minut, powinna być całkiem znośna, o czym może świadczyć spora liczba miast rozsianych po jej powierzchni. Ten gazowy gigant znajdujący się niespełna pół godziny świetlnej od gwiazdy jest idealny na kopalnie. Tak, to wspaniały, bogaty system gwiezdny. Możemy go rozpieprzyć?

– O tak. Zacznijmy od instalacji obronnych. Oszczędzimy na razie wszystkie centra przemysłowe i transportowe, aby mieć co niszczyć, gdyby Syndycy mieli wyjątkowe opory przed podjęciem negocjacji.

Geary zaczął wprowadzać komendy do systemu naprowadzania, oznaczając kolejne cele na planetach, księżycach, asteroidach i sztucznych satelitach, dodając do tej listy centra dowodzenia i sensory stanowiące ich oczy i uszy. Na koniec wprowadził polecenie obliczenia planu bombardowania. Liczba celów była tak wielka, że systemy potrzebowały więcej niż mgnienia oka, by wykonać jego rozkazy. Geary nie potrafił powstrzymać głośnego gwizdnięcia, gdy spojrzał na otrzymane wyniki.

– Musimy zadbać o to, by jednostki pomocnicze dorobiły nieco głowic kinetycznych. Ten atak poważnie uszczupli nasze zapasy.

Zatwierdził przedstawiony plan, potem zamknął okno i spojrzał na Desjani.

– Pani to zrobi.

– Co takiego?

– Przekazałem prawo autoryzacji na pani stanowisko. Proszę zatwierdzić bombardowanie.

Na jej usta wolno wypełzł uśmiech.

– Pan wie, jak uszczęśliwić kobietę. W każdym razie taką jak ja. – Teraz szczerzyła już wszystkie zęby, spoglądając na ustalony harmonogram bombardowań. – Dziękuję, admirale. To za wszystkich towarzyszy broni, których straciliśmy w tym systemie ostatnim razem – obwieściła i wcisnęła klawisz autoryzacji rozkazów.

Wszystkie duże okręty wojenne zaczęły wypluwać salwy głowic kinetycznych. Niektóre będą potrzebowały wielu godzin, a nawet dni, by dotrzeć do wskazanych celów, lecz gdy uderzą w nie, systemy obrony zamienią się w sterty bezużytecznego złomu i gruzu.

Mimo że wojna trwała już od stu lat, System Centralny ani razu nie odczuł jej skutków. Dzisiaj ta sytuacja ulegnie diametralnej zmianie, z czego Geary czerpał ogromną satysfakcję.

– Teraz zajmiemy się tą syndycką flotyllą. Do wszystkich jednostek Sojuszu: zwrot na bakburtę, cztery dwa stopnia, dół zero jeden stopnia, czas trzy zero. – Uznał, że utrzyma dotychczasowy szyk, dopóki nie sprawdzi, jak zachowają się Syndycy. Mimo że sytuacja wydawała się jasna, nie mógł się pozbyć wrażenia, że gdzieś w tym systemie czyha ukryte przed ich oczami niebezpieczeństwo. – Utrzymać gotowość alarmową i wypatrywać innych pól minowych znajdujących się w głębi systemu.

Teraz, gdy zrobił już wszystko, co mógł w tej chwili, nadszedł czas, aby zająć się tymi, do których tutaj przylecieli. Skontaktował się z sekcją wywiadu na pokładzie „Nieulękłego”.

– Poruczniku Iger, z jaką dokładnością może mi pan namierzyć członków Egzekutywy przebywających w tym systemie?

Iger miał minę podwładnego, który wie, że jego odpowiedź nie zadowoli przełożonych.

– Obawiam się, że ustalenie tego z dużą dokładnością będzie niemożliwe. Skanujemy już wszystkie szyfrowane kanały łączności, żeby zebrać informacje na ten temat, ale na razie potrafimy odczytać tylko ich nagłówki.

– Potraficie odczytać nagłówki depesz?

– Niezupełnie, sir. Potrafimy ustalić, które z nich mają pierwszeństwo na routerach wewnątrzsystemowych. Śledząc je, dotrzemy do źródeł najbardziej uprzywilejowanych sygnałów, czyli do przybliżonej lokalizacji domniemanego dowództwa.

Nieźle.

– Jak wielkie będzie to przybliżenie?

Niepewność oficera wywiadu wyraźnie się zwiększyła.

– Stracimy kontakt z tymi sygnałami, gdy zostaną wprowadzone do obiegu zamkniętego. A to może być na przykład stacja orbitalna albo planeta.

– Planeta? – Geary spojrzał na Igera. – Możecie ustalić tylko planetę, na której się znajdują?

– Chyba tak, sir – przyznał porucznik. – Kiedy przekaz trafia do sieci naziemnej, ginie nam z oczu. Nie jesteśmy w stanie śledzić całego obiegu informacji w skali planetarnej. A oni mogą je przesyłać na przykład podziemnymi kablami. Centra dowodzenia korzystają z hubów oddalonych czasami o tysiące kilometrów, nadając z nich bezprzewodowo, aby ukryć prawdziwe położenie. Ale jedno jest pewne: ustalimy ponad wszelką wątpliwość, na której z planet ukrywają się członkowie Egzekutywy.

To na pewno było wyjaśnienie, nie próba usprawiedliwienia, więc Geary przyjął słowa Igera skinieniem głowy.

– Dobrze. Ile czasu potrzebujecie, by to ustalić?

– To zależy od tego, jak szczelną mają tu sieć, sir. Od kilku godzin do jednej doby. Ale jeśli znajdziemy jakieś syndyckie źródła, z których będziemy mogli skorzystać, ten czas może ulec znacznemu skróceniu. Tyle że jeszcze nigdy nie udało nam się na nie natrafić.

– Rozumiem. Czy namierzyliście już jakieś obozy jenieckie?

Iger pokręcił głową.

– Nie, sir. Nie widzieliśmy obiektów przypominających obozy jenieckie albo obozy pracy. Nie ma też żadnych wiadomości na ten temat w tutejszej sieci. Będziemy szukali nadal.

– Dobrze, ale priorytetem jest ustalenie miejsca pobytu przywódców Syndykatu. Dajcie mi znać, kiedy coś znajdziecie, i wykopcie mi ich jak najszybciej. – Na tyle dobrze znał Igera, że wiedział, iż te słowa wystarczą, by zmotywować jego wydział do pracy na najwyższych obrotach.

Około doby, w najlepszym wypadku kilka godzin. To za długo na bierne czekanie. Do tego czasu Syndycy, zanim otrzymają ofertę negocjacji, mogą zaplanować i przeprowadzić kilka ataków. A Geary wiedział z autopsji, że łatwiej powstrzymać realizację planu, który jest dopiero na etapie projektowania.

W tym momencie nie mógł przesłać wiadomości kierunkowo, do jednego miejsca, musiał ją nadać na wszystkich pasmach. Wyprostował się w fotelu, zanim włączył komunikator.

– Do członków Egzekutywy Światów Syndykatu, mówi admirał John Geary, głównodowodzący floty Sojuszu. Przybyliśmy tutaj, aby zakończyć działania wojenne na warunkach akceptowalnych dla obu stron. I doprowadzimy do ich końca, jeśli się uda, przy stole negocjacyjnym, a jeśli będzie to konieczne, na polu bitwy. Do tego przekazu zostanie dołączona treść proponowanego traktatu pokojowego. Radzę przejrzeć ją uważnie i odpowiedzieć jak najszybciej. Siły Sojuszu znajdujące się w waszym systemie gwiezdnym będą prowadziły ofensywę, póki nie otrzymamy od was pozytywnej odpowiedzi. – Ostatnie zdanie dodał na wyraźną sugestię Rione, aby Syndycy nie próbowali przeciągać negocjacji. – Na honor naszych przodków.

Gdy skończył przemawiać, usłyszał jakieś hałasy za plecami. Odwrócił się, by zgromić wzrokiem ich sprawców, i dostrzegł stojącą obok Rione parę senatorów. Trójka polityków kłóciła się zawzięcie. Sądząc po minie przyglądającej się tej scenie Desjani, lada moment mogła zapaść decyzja o ich aresztowaniu.

– Przepraszam – odezwał się Geary, podnosząc głos o wiele bardziej, niż miał w zwyczaju – ale przebywamy na terenie Syndykatu i przygotowujemy się do nadchodzącej bitwy z poważnymi siłami wroga. Nie życzę sobie zamieszania na mostku.

– Pewnie będziemy się musieli do tego przyzwyczaić – mruknęła Desjani na tyle cicho, żeby politycy jej nie usłyszeli.

Senator Costa nadęła się mocno.

– Admirale Geary, my tu wypracowujemy stanowisko w sprawie rotacyjnego zajmowania miejsca w fotelu obserwatora.

Rione stojąca za nią i Sakaim uniosła ręce w geście poddania, zanim sama się odezwała.

– Może powinniśmy prowadzić ten dyskurs w innym miejscu – zasugerowała swoim kolegom po fachu. – Gdzieś, gdzie jest spokojnie i nie będziemy przeszkadzać załodze.

– W brygu panuje kompletna cisza i spokój – mruknęła pod nosem Desjani.

– Taniu! – napomniał ją Geary także szeptem, zanim ponownie zabrał głos. – To znakomita sugestia, pani współprezydent. Załatwcie to między sobą, proszę. – Nie chciał, by go mieszano w tę sprawę, ponieważ obawiał się, że bardzo szybko by stracił cierpliwość do polityków i rozkazał im dojść do porozumienia pod groźbą kary. A rozkazywanie senatorom mogłoby zbyt łatwo wejść mu w krew. Wiedział zaś, że nie może sobie pozwolić na takie traktowanie rządzących, mimo iż jego podwładni i społeczeństwo Sojuszu z radością by go poparli.

Twarz senatora Sakaiego pozostała nieprzenikniona, lecz zgodził się na tę propozycję, skinąwszy głową.

– Dobrze, admirale. Ufamy jednak, że raczy nas pan powiadomić o zdławieniu oporu wroga.

Zdaje się, że w jego opinii rozbicie tej flotylli jest zwykłą formalnością, pomyślał Geary, ale skwitował to stwierdzenie skinieniem głowy.

– Oczywiście.

– Jestem dumny – dodał Sakai – że widzę tak wielu obywateli Kosatki pełniących kluczowe role w strukturach naszej floty. Nie byłoby nas dzisiaj tutaj, gdyby nie ich bezgraniczne poświęcenie.

Desjani, odwrócona do niego tyłem, przewróciła oczami, lecz gdy odpowiadała, w jej głosie dało się wyczuć szacunek.

– Dziękuję, senatorze.

Zanim Sakai opuścił mostek, wychodząc z obiema koleżankami, pełniący służbę wachtowi z Kosatki także mu podziękowali, grzecznie, krótko i zwięźle.

Geary nie zdziwił się specjalnie, gdy moment później ujrzał senator Costę. Kobieta zasiadła z dumą na fotelu obserwatora. Spodziewał się, że Rione odstąpi to miejsce bez walki komuś z towarzyszącej jej pary, wiedziała bowiem doskonale, że przez najbliższe kilka godzin nic ciekawego nie może się wydarzyć. Musi upłynąć jeszcze co najmniej sto dwadzieścia minut, zanim Syndycy strzegący wrót zauważą przybycie floty Sojuszu. Kolejne trzy godziny muszą upłynąć do chwili, gdy na „Nieulękłym” da się zobaczyć, jak na ten fakt zareagowali.

W ciągu następnej godziny flota posuwała się nieprzerwanie w kierunku Syndyków, ale prócz tego niewiele się działo. Jedynym wyjątkiem były uderzenia głowic kinetycznych, które właśnie zaczęły docierać do najbliżej położonych celów. Costa zaczynała się niecierpliwić. Kolejna godzina minęła i nadal nic się nie działo. Prędkość 0.1 świetlnej jest ogromna, a z taką właśnie się poruszali. Okręty Sojuszu pokonywały ponad trzydzieści tysięcy kilometrów z każdą sekundą, lecz przy ogromie kosmosu wydawać się mogło, że pełzną wolniej od ślimaków. Z taką prędkością mogli dotrzeć w pobliże wroga dopiero za ponad dobę. Tyle też czasu mieli do ewentualnego starcia.

– Powinni już nas widzieć – stwierdziła Desjani, odzywając się na tyle głośno, by usłyszała ją też Costa. – Jeszcze tylko trzy godziny i zobaczymy ich reakcję.

Polityczka, wyglądająca już na mocno znudzoną, skrzywiła się.

Geary wstał.

– Przejdę się i rozważę kilka kwestii. Proszę dać mi znać, gdyby coś się wydarzyło przed upływem tych trzech godzin.

– Tak jest.

Dwie godziny później wrócił na mostek. Na fotelu obserwatora siedziała tym razem Rione, ale nie wyglądała na szczególnie zadowoloną, że udało jej się wykiwać pozostałą dwójkę i zarezerwować sobie miejsce na bardziej interesujące chwile. Co ciekawe, Geary dostrzegł na jej twarzy niepokój.

– Co się dzieje?

– Nic.

Nie powiedziała nic więcej, więc Geary zajął swoje miejsce, skinąwszy głową równie pobudzonej Desjani.

– Jak wygląda sytuacja? – zapytał.

– Dobrze – odparła Desjani, lecz widać było, że jest nie w sosie.

– Co panią gryzie?

– Nie potrafię tego sprecyzować, admirale. A co pana gryzie?

– Sam nie wiem.

Mijały kolejne minuty, w końcu rozległy się dzwonki alarmowe w operacyjnym. Sensory floty wychwyciły reakcję Syndyków na ich przylot.

– Wycofują się – stwierdziła Desjani, spoglądając na niego spode łba.

Okręty Syndykatu wykonały zwrot i zaczęły się oddalać od wrót hipernetowych, choć bynajmniej nie w kierunku nadlatującej floty Sojuszu.

– Ciekawe, gdzie zmierzają – mruknął Geary.

Tak duże siły, trzymając się blisko, lecz poza zasięgiem jego floty, mogły stanowić ciągłe i wielkie zagrożenie. Ludzie mogli naginać prawa fizyki w normalnej przestrzeni, przyspieszając i wyhamowując pęd swoich okrętów dzięki kompensatorom z przeciążeniami, przy których każda konstrukcja i ciało powinny się rozpaść na atomy, ale jeszcze nikt nie wpadł na to, jak zniwelować takie czynniki, jak czas czy gigantyczne odległości. Syndycy byli zbyt daleko od okrętów Sojuszu i doścignięcie ich nie wchodziło w rachubę. Powinni zmniejszyć ten dystans, by móc walczyć, najwyraźniej jednak nie zamierzali tego zrobić.

– Ich cel, gdziekolwiek jest, znajduje się z dala od naszych pozycji – mruknęła Desjani, obserwując zmniejszające się coraz bardziej stożki prawdopodobieństwa, za pomocą których przewidywano aktualny kurs wrogich jednostek. – Wygląda na to, że nie starają się zwiększyć odległości, ale też nie zamierzają podejść bliżej.

Czyżby jednak wybrali negocjacje, chcąc uniknąć z góry przegranej walki? Na razie Geary nie otrzymał żadnej odpowiedzi na wysłane ultimatum.

– Chcą, abyśmy mieli ich cały czas na karku. I dobrze. Nie zwracajmy na nich uwagi i skierujmy się na główną zamieszkaną planetę. To da dowódcom flotylli mniej więcej dwie doby na zastanowienie się, czy chcą czekać tam bezczynnie, kiedy my będziemy spuszczać bomby na głowy ich przełożonych. Albo przystąpią do walki, albo oddadzą nam zwycięstwo. – Nie było to zbyt satysfakcjonujące rozwiązanie, niemniej najlepsze z możliwych.

– Skoro nie możemy ich dogonić, musimy sprawić, by sami przyszli do nas – stwierdziła mocno sfrustrowana Desjani.

Flota wykonała kolejny zwrot, ruszając prosto na gwiazdę i planetę krążącą wokół niej w odległości zaledwie ośmiu minut świetlnych.

Minęło dziesięć następnych godzin, podczas których kolejne instalacje obronne znikały pod ciosami głowic kinetycznych. Salwę oddano z ogromnej odległości, tak wielkiej, że niektóre z kamyczków będą potrzebowały jeszcze wielu godzin, a nawet dni, by dotrzeć do celu, ale nikt się tym teraz nie przejmował, ponieważ wróg nie miał żadnych szans, by uniknąć zagłady.

W końcu nadeszła wiadomość od Syndyków, nie pochodziła wszakże z żadnej z planet systemu.

– Sir, otrzymaliśmy przekaz z pokładu okrętu flagowego flotylli – zameldował wachtowy z komunikacyjnego.

Geary pomyślał o uczuciu zwanym déjŕ vu, gdy na ekranach pojawił się obraz. Siedział w tym samym fotelu, w tym samym systemie gwiezdnym i widział twarz tego samego DONa.

– To on?

– Tak, ten sam człowiek, który dowodził siłami Syndykatu podczas zasadzki. Z jego rozkazu zamordowano admirała Blocha i pozostałych wyższych dowódców floty – potwierdziła Desjani, choć każde kolejne słowo wypowiadała z większym trudem. Nie darzyła admirała Blocha specjalną estymą, ale czuła wielką wściekłość, gdy przypomniała sobie, jak zdradziecko został zwabiony przez Syndyków i zamordowany.

– Tak. To on. – Geary przypomniał sobie, jak słuchał tego właśnie DONa żądającego bezwarunkowego poddania okrętów Sojuszu, które przetrwały pierwsze starcie. Gdyby zechciał, mógłby znaleźć w archiwach „Nieulękłego” transmisję z widocznym dokiem flagowca, w którym rozstrzelany został Bloch i pozostali oficerowie. Nic więc dziwnego, że Geary poczuł rosnący gniew, gdy znowu ujrzał twarz tego człowieka.

Patrzący z ekranów DON uśmiechał się, jakby wiedział, że go pamiętają, i cieszył się z tego, jak reagują.

– Światy Syndykatu pozdrawiają admirała Geary’ego. Jestem Shalin, DON pierwszego poziomu.

– Ma więcej medali niż poprzednio – prychnęła Desjani, dając się ponieść furii. – Pewnie za to, czego dokonał tutaj ostatnim razem.

DON przemawiał tymczasem dalej:

– W interesie całej ludzkości gotowi jesteśmy zaakceptować zawieszenie broni w tym systemie. Wyrażamy chęć podjęcia negocjacji z waszą flotą. – Wpatrzony w niego Geary zastanawiał się, czy przypadkiem nie opadła mu szczęka, i to dosłownie. Słowa o negocjacjach po tym, czego dokonał poprzednim razem, zabrzmiały niczym najgorsza obelga. – Mamy tutaj znaczącą liczbę jeńców wojennych – dodał tymczasem DON niedbałym tonem. – Pojmaliśmy ich podczas waszej ostatniej wizyty w tym systemie. Rozmieściliśmy ich w wielu kluczowych miejscach. Szkoda, że giną teraz pod waszymi bombami. Czekam na odpowiedź i wierzę, że zachowacie powściągliwość w dalszych działaniach, by nie mnożyć niepotrzebnie ofiar i strat.

Obraz zniknął, a Geary aż zamrugał oczami z niedowierzaniem.

– W jakim celu oni to zrobili? Chcieli nas rozwścieczyć?

– Jeśli tak, to im się udało – warknęła Desjani.

– Naprawdę rozmieścili jeńców wojennych w pobliżu instalacji obronnych? – Znał odpowiedź na to pytanie, lecz pragnął, by ktoś ją potwierdził. Sekcja wywiadu nadal nie znalazła śladu obozów jenieckich, co oznaczało, że jeśli byli tutaj jacyś jeńcy, przetrzymywano ich w małych grupach.

– Mogli to zrobić – stwierdziła Desjani. – Ale uprzedzanie nas o tym już po wystrzeleniu głowic jest czystą głupotą. Nie jesteśmy w stanie zatrzymać tych głowic, więc informowanie o obecności jeńców w tych miejscach może nas tylko dodatkowo rozwścieczyć.

Desjani zareagowała na ten przekaz dokładnie tak jak on.

– A czy jemu przypadkiem właśnie o to nie chodziło? Żebyśmy się wściekli, wpadli w furię, bo tylko wtedy możemy popełnić błąd? My też wielokrotnie stosowaliśmy tę sztuczkę, a nie widzę innego racjonalnego wytłumaczenia dla treści i tonu tego wystąpienia. – Zamyślił się na moment. Senator Sakai zajął miejsce w fotelu obserwatora tuż przed nadejściem przekazu, ale do tej pory się nie odezwał. – A co pan o tym wszystkim sądzi?

Sakai pokręcił głową, zachowując obojętną minę.

– To samo co pan, admirale, i kapitan Desjani. – Ten człowiek był na tyle inteligentny, że potrafił dostrzec granicę swoich kompetencji, i wystarczająco szczery, by to przyznać. – Kapitanie, proszę przesłać kopię tego wystąpienia pani współprezydent. Chciałbym, aby powiedziała, co jej zdaniem zamierzają zrobić Syndycy.

Desjani, sądząc po minie, wciąż wściekła, skinęła na wachtowego, by wykonał polecenie senatora.

– Jeśli znajdę się w zasięgu strzału od tego człowieka, a błagam żywe światło gwiazd, by dało mi taką sposobność, rozpieprzę jego niecną duszę na tak małe odłamki, że nawet jego przodkowie nie zdołają jej potem zebrać do kupy.

Ściszone dzwonki alarmowe ściągnęły uwagę Geary’ego na wyświetlacze.

– Flotylla Syndykatu ruszyła w naszym kierunku.

Desjani natychmiast dopadła do wyświetlaczy na swoim stanowisku. Po kilku minutach, gdy wrogie zgrupowanie zakończyło zwrot, spojrzała bykiem na Geary’ego.

– Lecąc tym kursem, miną nas w odległości minimum godziny świetlnej. Jeśli ruszymy na nich, bez problemu nam uciekną.

– W co oni pogrywają? – zastanawiał się Geary. – Chcą nas rozwścieczyć i trzymać się z dala? Co ich zdaniem zamierzamy teraz zrobić?

Desjani zaczerpnęła mocno tchu, żeby opanować gniew, a potem rzuciła mu szybkie spojrzenie.

– Pamięta pan Sutrah? No i Corvusa?

Niechętnie wracał wspomnieniami do pierwszych starć pod jego dowództwem, lecz bez trudu zrozumiał, o czym mówiła.

– Kiedyś nasza flota rzuciłaby się w pościg za nimi, nawet gdyby wiedziała, że nie ma najmniejszych szans na dogonienie.

– Ponieważ tylko tego byliśmy nauczeni i spodziewalibyśmy się, że Syndycy zareagują w podobny sposób. – Desjani zamyśliła się głęboko. – To DON, na którym najbardziej chcemy się zemścić, w dodatku mówiący słowa, po których powinniśmy pognać za nim na oślep, mimo że nie zdołamy dopaść jego okrętów.

– Zatem wiemy już, że zależy im na tym, abyśmy rozpoczęli bezcelowy pościg. – Geary rozparł się wygodniej, szukając na wyświetlaczu czegoś, co przeoczyli podczas wcześniejszych analiz systemu. – Dlaczego? O co może mu chodzić? Przecież zauważymy wszystkie pola minowe, jakie postawią na naszej drodze, zresztą liczba kursów, jakie możemy obrać w tym momencie, jest tak duża, że nie byliby w stanie zaminować tak ogromnych połaci przestrzeni. Chcą nas przetrzymać? Zyskają co najwyżej kilka dni, po tym czasie najbardziej zawzięci dowódcy odpuszczą sobie zabawę.

– Gdybyśmy rozluźnili szeregi i rozciągnęli flotę na dużej przestrzeni, mogliby atakować poszczególne zgrupowania niemające wsparcia reszty naszych sił – zasugerowała Desjani.

– Może. Tym sposobem mogliby zaatakować nasze liniowce, bo te z pewnością szłyby na szpicy. Ale i tak zachowalibyśmy nad nimi przewagę liczebną. – Nagle przyszło mu do głowy zupełnie inne rozwiązanie. – A może robią to, ponieważ spodziewają się pomocy od… kogoś innego?

Desjani się skrzywiła.

– Z zewnątrz? – zapytała, aby nie wspominać otwarcie o Obcych. – Dlaczego Syndycy mieliby im ponownie zaufać?

– Dlatego, że są ich ostatnią nadzieją? Tylko po co kombinują z tym pościgiem, skoro wystarczyłoby grać na zwłokę podczas negocjacji? – Tak wiele było pytań i tak mało odpowiedzi. – Utrzymujmy dotychczasowy kurs i sprawdźmy, jak zareagują na to, że nie zatańczymy, jak nam zagrają.

– Zamierza pan odpowiedzieć temu sukinsynowi? – zapytała Desjani.

– Jeszcze nie. – Nie chciał tego robić po części dlatego, że nie zdołałby zachować spokoju, ale istotną rolę odgrywał też fakt, że zamierzał dowiedzieć się więcej o sytuacji, zanim podejmie jakiekolwiek decyzje co do treści odpowiedzi.

Pół godziny później, na długo przed tym, nim mogła do nich dotrzeć odpowiedź floty Sojuszu, okręty Syndyków wykonały kolejny zwrot na sterburtę, przechodząc na kurs, który pozwalał im na przejęcie wroga po trzech dobach lotu.

– Teraz nie musimy wykonywać żadnych manewrów – zauważyła Desjani. – Z największą przyjemnością rozwaliłabym tych drani, ale gdyby naprawdę zależało im na walce, lecieliby nieco szybciej. Sądzę, że zaczną uciekać, jak tylko się do nich zbliżymy.

– Zatem lećmy przed siebie, nie zmieniając kursu, mimo że nie zamierzamy za nimi ganiać. – Geary wpatrywał się w ekrany, jakby mogły mu pokazać niewidzialne obiekty. – Na torze naszego lotu nie ma niczego, co mogłoby stanowić zagrożenie?

– Nie. Chyba że udało im się poprawić technologię kamuflowania min o jakieś kilkaset rzędów.

To mogło być całkiem możliwe, jeśli Obcy naprawdę postanowili wesprzeć Syndyków, pomyślał Geary. Tyle tylko że wróg nie był w stanie przewidzieć, jaką trasą będą leciały okręty Sojuszu, więc nie mógł jej zaminować z dużym wyprzedzeniem. Pozostawało jednak pytanie, dlaczego zwabiają ich właśnie w tym kierunku?

Rione pojawiła się na mostku, zanim skończył rozważać tę kwestię.

– Uważamy, że wykorzystali tego DONa, żeby sprowokować nas do ataku. A pani jak uważa? – zapytał.

– To równie dobra teoria jak pozostałe – odparła, siadając w fotelu obserwatora. Senator Sakai ustąpił jej miejsca, lecz stanął tuż obok. – Tyle że wszyscy wiemy, iż nie mogli liczyć na sukces podobnych operacji. Spodziewałam się, że DONowie będą grali na czas, ale to coś zupełnie nowego. Starają się skupić naszą uwagę na swojej flotylli. Czy w tym systemie gwiezdnym jest coś, co chcieliby przed nami ukryć?

Geary przyjrzał się ekranowi pod tym kątem i znalazł coś.

– Spodziewałem się, że ten pancernik i towarzyszące mu trzy ciężkie krążowniki spróbują się przyłączyć do reszty sił Syndykatu. Tymczasem one czekają w tym samym miejscu, a reszta floty zdaje się zmierzać w ich kierunku.

– Zatrzymały się w pobliżu punktu skoku – dodała Desjani. – Na Mandalona. Nie rozumiem, dlaczego Syndycy mieliby marnować pancernik i trzy ciężkie krążowniki na pilnowanie takiego miejsca. Może spodziewają się nadejścia posiłków z tamtego systemu i ściągają w pobliże flotyllę, aby połączyć wszystkie siły?

– To możliwe. – Geary pocierał kark, starając się zrozumieć, co mogą kombinować Syndycy. – Muszą w końcu podjąć walkę z nami, oczekiwanie na posiłki może być dobrym powodem do opóźniania starcia. Gdyby chcieli uciec z tego systemu, skorzystaliby z wrót albo z najbliższego punktu skoku.

– Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę – powiedziała Rione. – Czy jeden pancernik i trzy ciężkie krążowniki byłyby w stanie zmienić znacząco układ sił i zniwelować naszą przewagę nad Syndykami? Nie powinni się także spodziewać przybycia zbyt wielkich posiłków, o ile nasz wywiad nie był wodzony od dawna za nos. Ciągle czegoś nie dostrzegamy, czegoś, co Syndycy usilnie pragną ukryć przed nami. – Rione pokręciła głową, przyglądając się wiszącemu przed nią ekranowi. – Władze Światów Syndykatu nie zostały jeszcze obalone, ponieważ są gotowe zrobić co tylko trzeba, by pozostać u żłobu. Wiedzą, że pan rozbił wszystkie siły, jakie zdołali wysłać przeciw panu. Zdają sobie sprawę, że ich instalacje obronne nie powstrzymają tej floty. Widzieliśmy, jaką pułapkę zastawili na nas przy wrotach hipernetowych. Była szczelna i zabójcza, ale admirał Geary nie raz wychodził cało z podobnych opresji. Jakiego więc asa w rękawie trzymają Syndycy na wypadek, gdyby nie zdołali powstrzymać człowieka, który wymyka im się od tak dawna?

– Pani współprezydent – odezwała się Desjani, zachowując wymuszony spokój – nasze sensory nie są wprawdzie niezawodne, ale przeczesują ten system raz po raz. Nie przesadzę, jeśli powiem, że wiemy już o wszystkim, czym wróg dysponuje w promieniu wielu godzin świetlnych. Jestem pewna, że planowali zaskoczenie i zniszczenie naszej floty w pobliżu wrót hipernetowych.

– Wiem, co pokazują wasze sensory – odparła Rione, nieobecnym wzrokiem wodząc po ekranach wyświetlaczy. – Czegoś mi tu brakuje – powtórzyła. – Instynkt mi podpowiada, że oni musieli się jakoś zabezpieczyć na wypadek, gdyby Black Jack Geary znowu cudem wyszedł cało z opresji.

Admirał wodził wzrokiem od Wiktorii do Tani i z powrotem. Wszystkie jego obawy odżyły.

– Ruchy syndyckiej flotylli sugerują, że coś tu się jeszcze dzieje, ale jeśli w tym systemie istnieje coś tak wielkiego, że byłoby zdolne zagrozić naszej flocie, nadal tego nie widzimy. Ciekawe, co by to mogło być?

W tym momencie po raz pierwszy odezwał się Sakai:

– Wprawdzie nie posiadam zbyt wielkiego doświadczenia w sprawach militarnych, ale można powiedzieć, że jestem specjalistą od traktowania przeciwnika w taki sposób, jakiego się najmniej spodziewa. Jeśli to, czego szukamy, jest w tym systemie, a wy macie całkowitą pewność, że wykryliście wszystkie obiekty, pozostaje jedno rozwiązanie: widzieliście zagrożenie, tylko nie rozpoznaliście go.

– Może nasz wywiad coś odkrył. W końcu rozgryzanie ukrytych znaczeń to ich specjalność. – Geary wywołał raz jeszcze Igera. Tym razem porucznik zrobił minę podwładnego, który zajmuje się niezwykle ważnymi sprawami i nie dokończy ich w porę z winy przeszkadzającego mu przełożonego. – Poruczniku, czy macie jakieś odczyty sugerujące istnienie w tym systemie zagrożeń, których jeszcze nie rozpoznaliśmy?

Iger wydawał się zaskoczony tym pytaniem.

– Nie, sir. Niczego takiego nam nie zgłoszono. Wszystkie obiekty, które mogły stanowić potencjalne zagrożenie, zostały już wprowadzone do systemów bojowych. Miałem jednak skontaktować się z panem, jak skończymy trzecią analizę tutejszej sieci. Zauważyliśmy w niej coś dziwnego.

Oczywiście. Kolejna dziwna rzecz.

– A cóż to takiego?

– Chodzi o lokalizację syndyckiej Egzekutywy, sir. – Porucznik Iger skrzywił się, opuszczając wzrok na ekrany, i rozłożył bezradnie ręce. – Zlokalizowaliśmy miejsce, z którego płyną wiadomości z najwyższym uprzywilejowaniem.

– Która to planeta? – zapytał Geary.

– To nie planeta, sir. Wiadomości nadchodzą z niewielkiej grupy syndyckich okrętów czekających przy punkcie skoku na Mandalona.

Geary spojrzał na wspomniane okręty.

– Członkowie Egzekutywy są na tym pancerniku?

– Tak sądzimy, sir. Jak już wspomniałem, powtórzyliśmy analizy…

– Ale dlaczego? Dlaczego mieliby być na okręcie wojennym?

– Zakładamy, że przygotowali się do ucieczki z tego systemu, sir.

– Skoro władze Światów Syndykatu są na pancerniku, dlaczego do tej pory nie opuściły Systemu Centralnego? Z ich punktu widzenia lepiej by było, gdyby odlecieli przed naszym pojawieniem się, dzięki temu mogliby uniknąć posądzeń o ucieczkę przed wrogiem. I jakim cudem chcą się utrzymać przy władzy, skoro opuszczą własną stolicę?

Iger spoglądał na niego przepraszającym wzrokiem.

– Nie znam odpowiedzi na to pytanie, sir. Sądzę, że władze Syndykatu mają jakiś cel w tym, że jeszcze nie opuściły systemu, i chyba wolno przypuszczać, że ta ucieczka nie pozbawi ich władzy.

– Dziękuję, poruczniku. – Geary spojrzał kolejno na Desjani, Rione i Sakaiego. – Wywiad twierdzi, że Egzekutywa jest na pancerniku czekającym w pobliżu punktu skoku na Mandalona. Nie wie jednak, dlaczego Syndycy dotąd nie uciekli, jeśli to właśnie zamierzają zrobić.

– Zamierzają coś zrobić, zanim uciekną – uznała Desjani.

– Wywiad też tak uważa. Pytanie: co?

– Nie wiem. Znam tylko jeden powód, dla którego oficer może chcieć uciekać po wydaniu rozkazu.

Przed oczami Geary’ego przemknęły wspomnienia. Ostatnie momenty jego ciężkiego krążownika na Grendelu.

– Przesterowanie rdzenia reaktora. Rozkaz samozniszczenia okrętu. Człowiek musi mieć czas na bezpieczne opuszczenie jego pokładu.

– Zgadza się. Ale co rada może rozkazać zniszczyć w tym systemie?

Rione odpowiedziała, lecz zabrzmiało to raczej jak modlitwa.

– Niech żywe światło gwiazd ma nas w opiece. – Zerwała się z fotela z pobladłą nagle twarzą. – Senator Sakai miał rację. Patrzyliśmy na to i nie widzieliśmy. Mieliśmy rozwiązanie, ale go nie rozumieliśmy. Oby przodkowie mieli nas w opiece.

Desjani zmarszczyła brwi, przeglądając pospiesznie kolejne ekrany.

– O czym pani mówi?

– Mówię o tym, czego się spodziewaliśmy i co zobaczyliśmy! W jaki sposób nasza flota pokonała wroga na Lakocie? Zaminowaliśmy zgrupowanie okrętów, zamieniając je w gigantyczne pole minowe, a Syndycy wlecieli między nie, ponieważ nie podejrzewali, czym naprawdę są. – Rione wyciągnęła rękę. – Wrota hipernetowe.

Geary poczuł znajomy ucisk w żołądku.

– Mają założone zabezpieczenia. Potwierdzono nam tę informację.

– Owszem. – Rione spojrzała na niego groźnie, a potem podeszła na tyle blisko, by tylko Geary i Desjani mogli ją usłyszeć. – Problem w tym, admirale, że każde zabezpieczenia można przeprogramować, energię kolapsu wrót można zminimalizować, ale też odwrócić ten proces, by stworzyć naprawdę zabójczą broń.

Zrozumiał. Gdy kapitan Cresida opracowywała równania pozwalające na zmniejszenie energii kolapsu, wyliczyła także, w jaki sposób można ją wzmocnić. Dał te algorytmy Rione, nie chcąc mieć pod ręką podobnej broni.

Syndycy, jak widać, przeprowadzili podobne wyliczenia i zapewne doszli do identycznych wniosków, odkrywając, jakim sposobem mogą przekształcić posiadane wrota w broń, która unicestwi za jednym zamachem floty, a nawet całe systemy gwiezdne.

Twarz Desjani przypominała stężałą maskę, gdy zadawała kolejne pytanie z pozoru spokojnym tonem:

– Czy system zabezpieczeń można przeprogramować? Zwiększyć przez to moc implozji? Do skali większej nawet niż na Kaliksie?

– Tego nie wiem – przyznał Geary zdziwiony, jak łatwo udało mu się zapanować nad głosem – ale się dowiem.

Podobnie jak Desjani nie miał wątpliwości, że Syndycy mogą nawet unicestwić ten system gwiezdny, jeśli zdołają dzięki temu zlikwidować flotę Sojuszu. Widział już wiele działań podejmowanych przez lokalnych DONów, które świadczyły o kompletnym braku troski o życie własnych obywateli.

Rione wyciągnęła rękę raz jeszcze, tym razem wskazując na pancernik i towarzyszące mu krążowniki.

– Wszystko już przygotowali. Są gotowi do ucieczki. W razie niepowodzenia wyślą rozkaz i wykonają skok, zanim dojdzie do kolapsu.

– A potem zwalą całą winę na nas – dodała Desjani. – Nie zdołamy się obronić, bo zginiemy. A niech to!… Sir, ona ma rację. Syndycy mieli największą bombę w galaktyce i machali nam nią przed nosem, a my nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

– Tylko dlatego, że przestaliśmy traktować wrota jako broń, odkąd zainstalowano na nich systemy zabezpieczające. Gdyby Cresida nie poległa na Varandalu, z pewnością już dawno by nas ostrzegła, tego akurat jestem pewien. – Geary nacisnął kilka klawiszy. – Komandorze Neeson, potrzebna mi pańska analiza, i to na wczoraj. – Dowódca „Zajadłego” był najlepszym fachowcem od technologii internetowej we flocie, oczywiście po Cresidzie. – Czy system zabezpieczeń wrót może być przeprogramowany tak, by wzmocnić moc implozji? A jeśli tak, ile czasu na to trzeba?

„Zajadły” znajdował się o kilka sekund od flagowca, lecz Neeson spoglądał na Geary’ego o wiele dłużej, niż trwało opóźnienie. W końcu skinął głową.

– Tak, admirale. Nie muszę niczego przeliczać. Można wykorzystać zabezpieczenia do tego celu, aczkolwiek nigdy mi to przez myśl nie przeszło. – Zamilkł, by przełknąć ślinę. – Jak długo to może trwać? Jeśli ktoś wyliczył odpowiednie algorytmy, wystarczyło je dodać do oprogramowania kontrolującego system. Wybór odpowiedniej opcji trwa ułamek sekundy.

Geary musiał odczekać chwilkę, aby się upewnić, że zapanuje nad własnym głosem.

– Dziękuję, komandorze. Proszę zatrzymać dla siebie temat naszej rozmowy. Na razie rozważamy możliwe zachowania wroga, to jeszcze nic pewnego.

– Rozumiem, sir. – Neeson pogładził się po szczęce. – Sir, jeśli Syndycy zrobią to tutaj…

– Wiemy. – Geary przerwał połączenie i odwrócił się twarzą do Rione, Desjani i senatora Sakaiego. – Mogą to zrobić. Jeśli Syndycy dokonali właściwych obliczeń, mogli wprowadzić odpowiednie kody i przełączyć zabezpieczenie wrót na maksymalne wzmocnienie implozji.

– Ale sygnał dotrze do nich ze stosownym opóźnieniem wynikającym z odległości – zauważyła Desjani.

Rione przymknęła oczy, widać było, że stara się wziąć w garść.

– Czy zauważymy jakieś ostrzeżenie?

– Zobaczymy pierwszą fazę rozpadania się pęt, ale jeśli nie będziemy wtedy blisko punktu skoku, niewiele nam to pomoże – podsumował Geary. – Skoro to był zapasowy plan Syndyków, dlaczego nie wprowadzili go jeszcze w życie?

Desjani ponownie przyjrzała się ekranom, a potem skinęła stanowczo głową.

– Potrzebują tych okrętów. – Spojrzała na Geary’ego. – Przywódcy Syndykatu potrzebują tej flotylli. To ich ostatnie siły. Bez nich nie zdołają zapanować nad swoimi systemami. Dlatego nie mogą pozwolić, by zostały tutaj zniszczone razem z nami.

– To dlatego flotylla nie uciekła przez wrota hipernetowe, kiedy ominęliśmy zastawioną tam na nas pułapkę. – Teraz to widział. – Cresida twierdziła, że nikt nie wie, co się stanie z jednostkami, które podróżują tunelem hipernetowym w czasie kolapsu wrót. Jedna z teorii mówi, że mogą zostać zniszczone, ale ona twierdziła, że bardziej prawdopodobne jest wyrzucenie ich w normalną przestrzeń gdzieś po drodze.

– Lata świetlne od najbliższej gwiazdy? – mruknęła Desjani. – Znaleźliby w końcu jakieś studnie grawitacyjne, z których mogliby skorzystać, ale to by trwało całe lata, nawet dziesięciolecia, nie mówiąc już o tym, że zanim dowlekliby się gdzieś, ich okręty nadawałyby się na złom. Dlatego nie skorzystali z wrót, by wycofać swoją flotę z tego systemu. Gdyby chcieli uciec na Tremandira, moglibyśmy ich przechwycić. Za to bez problemu mogli odlecieć na Corvusa, ale najnormalniej w świecie ominęli ten punkt skoku. Teraz są w miejscu, z którego bez problemu mogą wykonać skok na Mandalona, zanim zdążymy cokolwiek zrobić.

– A dlaczego ominęli punkt skoku na Corvusa? Dlaczego Mandalon wydaje im się lepszym punktem docelowym? Czy tylko dlatego, że tam czeka na nich pancernik z Egzekutywą? I w końcu dlaczego zaczęli te harce wokół nas, zamiast lecieć bezpośrednio tam?

– Bo chcieli, żebyśmy ich ścigali. Chcieli wciągnąć nas głębiej w system. – Desjani zamyśliła się głębiej. – Opóźnienia. Proszę spojrzeć na geometrię. Gdy przybyliśmy do tego systemu, znajdowaliśmy się w odległości około dziesięciu godzin świetlnych od punktu skoku na Mandalona i trzy godziny świetlne od wrót hipernetowych. Syndycy na pancerniku widzą to, co robiliśmy dziesięć godzin wcześniej. A sygnał, który wyślą, będzie potrzebował… już to sprawdzam… siedmiu godzin na dotarcie do wrót. Kolejne trzy godziny miną, zanim fala uderzeniowa dotrze do punktu skoku na Zevosa. Zatem dziesięć godzin potrzeba, aby nas dostrzegli, i kolejne dziesięć, żeby ich zaskakujący atak nas dosięgnął.

– W dwadzieścia godzin możemy być daleko stąd – przyznał Geary. – Flota może zawrócić i opuścić ten system, zanim sygnał z pancernika dotrze do wrót. Zatem chcą zmniejszyć te opóźnienia i wciągnąć nas głębiej w system, czyli dalej od punktów skoku, z których moglibyśmy skorzystać. To dlatego ich flota i ten cholerny DON próbują nas sprowokować. Chcieli, abyśmy ruszyli za nimi w pościg, nie dbając o inne zagrożenia. Tym sposobem znaleźlibyśmy się w miejscu, z którego nie da się uciec przed skutkami implozji, nawet wliczając w to czas potrzebny na przesłanie sygnału.

Sakai pokręcił głową.

– Nawet ktoś taki jak syndyccy przywódcy musi zdawać sobie sprawę z tego, jak ogromny szok wywoła informacja o tym, że z rozmysłem doprowadzili do kolapsu wrót hipernetowych, niszcząc własny system gwiezdny i całą zamieszkującą go ludność. Strach przed władzą był spoiwem Światów Syndykatu, ale jeśli ci ludzie zrozumieją, że i tak będą zabijani na taką skalę, nic ich już nie powstrzyma przed rewoltą.

– Egzekutywa obwini nas za ten kataklizm – zapewniła go Rione. – Rozpowiedzą wszem wobec, że flota Sojuszu doprowadziła do kolapsu kolejnych wrót po tym, jak przećwiczyła tę operację na Sancere i Kaliksie, ale tym razem stała się ofiarą własnej broni. W taką wersję zdarzeń uwierzy wystarczająco wielu Syndyków, by zapobiec buntom.

Desjani bardzo formalnym tonem dorzuciła:

– Przecież nawet Syndycy musieli już przyjąć do wiadomości, że nasza flota pod dowództwem admirała Geary’ego nie dopuszcza się takich okrucieństw.

– To też prawda – przyznała Rione. – Ale marnym pocieszeniem będzie dla nas, jeśli ta przykrywka Egzekutywy okaże się niewypałem, skoro ta flota przestanie istnieć. Czy mamy jeszcze szanse na wydostanie się z tego systemu? – zapytała Geary’ego. – Możemy zawrócić i odlecieć stąd tą samą drogą, którą przybyliśmy, zanim Syndycy zdołają zareagować?

– Raczej nie. – Geary się zastanawiał, jak długo Syndycy będą zwlekali z wydaniem rozkazu zniszczenia wrót. – Jesteśmy około czternastu godzin lotu od punktu skoku, jeśli zdołamy przez cały czas zachować prędkość co najmniej .01 świetlnej. Syndycy są znacznie bliżej punktu skoku na Mandalona. Jeśli wydadzą rozkaz zniszczenia wrót w chwili, gdy zobaczą, że zawracamy, tylko cud zdoła nas uratować.

– Zatem lećmy szybciej. Skoro i tak będą wiedzieli, że się wycofujemy…

– Nie mogę nakazać natychmiastowego zwrotu całej flocie, tak samo jak nie przyspieszy ona w tym samym tempie, bo to nie pojedynczy okręt. Może udałoby się nam uciec, gdybyśmy wykonali ten manewr natychmiast, chociaż i to jest wątpliwe… – Zamilkł na moment, aby się zastanowić, czy to rzeczywiście rozsądne rozwiązanie nawet w sytuacji, gdy tylko ucieczka gwarantuje ocalenie floty.

– Przecież nie możemy po prostu zawrócić i uciec do punktu skoku! – Desjani kręciła głową, starała się nie podnosić głosu, lecz przemawiała z ogromną pasją. – To nie Lakota, gdzie tłumaczyliśmy odwrót możliwością zaatakowania kolejnej formacji wroga. To będzie wyglądało na paniczną ucieczkę z tego sytemu, i to bez powodu. Flota wierzy w pana, admirale Geary, ale proszę nie wystawiać tej wiary na tak wielką próbę. To będzie sprzeczne ze wszystkim, co liczy się dla tych ludzi, prócz szacunku do pana rzecz jasna. – Przeniosła spojrzenie na Rione. – Co więcej, ci ludzie mogą nie przyjąć do wiadomości, że to pan wydał rozkaz odwrotu, i oskarżą o to polityków, przed którymi pan się ugiął. Czy mam opisać szczegółowiej, do czego to doprowadzi?

Rione patrzyła jej w oczy z obojętną miną, w końcu skinęła głową Geary’emu.

– Ona ma całkowitą rację. Pańscy podwładni obwinią nas, polityków, o to, że sprzedaliśmy Sojusz, obojętne, czy za pieniądze czy ze strachu, i nakazaliśmy panu odwrót.

Geary westchnął głośno z irytacji.

– Dlaczego wasze porozumienie zawsze musi oznaczać jakąś poważną komplikację?

– Dobre rady to do siebie mają – rzuciła Rione. – A gdyby pan jeszcze tego nie wiedział, złe rady poprawiają człowiekowi samopoczucie, ale tylko na krótką metę.

Desjani rzuciła okiem na wyświetlacze.

– Z każdą sekundą wchodzimy głębiej w syndycką pułapkę, ale jeśli wykonamy gwałtowny zwrot i przyspieszymy, wróg wyda rozkaz zniszczenia wrót, jak tylko to zauważy. Zginiemy, zanim zdołamy uciec, albo zostaniemy zabici przez zbuntowane załogi. Nie mam pomysłu, jak wybrnąć z tej sytuacji.

Geary bębnił palcami po podłokietniku fotela, szukając alternatywy.

– Czy zdołamy dotrzeć do wrót hipernetowych, zanim syndycka flotylla znajdzie się w punkcie skoku na Mandalona? Gdybyśmy dotarli w ich pobliże, moglibyśmy doprowadzić do najbezpieczniejszego kolapsu.

– Sprawdźmy. – Palce Desjani zatańczyły na klawiaturach, gdy sprawdzała kolejne manewry. Kiedy skończyła, minę miała nietęgą. – I tak, i nie. Możemy dotrzeć do wrót, jeśli nasze liniowce przyspieszą do maksimum, a potem wykonają podobny manewr hamowania. Teoretycznie mogłyby dotrzeć tam na czas, ale żeby mogły skontrować próbę kolapsu zainicjowaną przez Syndyków, musiałyby znaleźć się naprawdę blisko, co oznacza przejście przez pola minowe. Stracimy na nim wszystkie okręty, które tego spróbują. Moglibyśmy wprawdzie wyciąć sobie drogę, korzystając z pól zerowych, ale to wymagałoby znacznego spowolnienia tempa marszu.

– Czyli nie ma szans na to, byśmy dotarli tam na czas.

– Nie ma, nawet jeśli Syndycy wstrzymają się z wydaniem rozkazu do momentu ewakuacji swoich sił.

– Możecie wystrzelić głowice kinetyczne – podpowiedziała Rione.

– Nie. Wprawdzie moglibyśmy za ich pomocą zniszczyć wrota, Syndycy jednak zauważyliby je dużo wcześniej i zdążyliby aktywować kolaps, zanim kamyki by dotarły do celu. Może straciliby przez to własną flotyllę, ale ostrzeliwując z tej odległości wrota, na pewno doprowadzilibyśmy do zagłady naszych okrętów. Bez względu na to, jak bardzo potrzebują tych sił, na pewno poświęciliby je bez wahania, gdyby stawką było unicestwienie floty Sojuszu.

Desjani przytaknęła.

– Czym jest dla nich kolejna flotylla albo system gwiezdny? To tylko kolejne liczby na arkuszu bilansowym, dopóki nie będzie nikogo, kto obwini ich o te straty.

Zawrócenie nie wchodziło w grę. A lot dalej oznaczał wejście prosto w pułapkę zastawioną przez Syndyków.

– A ostrzegała mnie pani – mruknął Geary do Rione. – Nie zacznij przypadkiem uważać, że jesteś Black Jackiem, mówiła pani. Tymczasem ja w siebie uwierzyłem. Uznałem, że jestem najsprytniejszy ze wszystkich. Tyle że Syndycy przewidzieli, iż mogę coś takiego wymyślić, i przygotowali się także na taką ewentualność.

– Nie jest pan jedynym, który nie dostrzegł zagrożenia – poprawiła go Wiktoria wyniosłym tonem. – Ale z pewnością jest pan tą osobą, która może nas ocalić.

– To prawda – poparła ją Desjani.

– Przestańcie wreszcie być takie jednomyślne! – warknął Geary. Wiedział, że obie mają rację, lecz wciąż nie potrafił się przyzwyczaić do słuchania ich zgodnych opinii, zwłaszcza w tak stresującej dla niego sytuacji. – Jesteśmy zbyt daleko od punktu skoku, by dotrzeć do niego, jeśli nawet zawrócimy w tej chwili. Odwrót niczego nie da, jeśli Syndycy zastawili na nas taką pułapkę, o jaką ich podejrzewamy. Nie możemy też pozostać w tej części systemu, co oznacza, że musimy nadal się kierować na najbardziej zaludnioną planetę albo lecieć za wrogą flotyllą do czasu, aż nie znajdziemy innego rozwiązania. Dopóki Syndycy uważają, że wlatujemy głębiej w ich pułapkę, dzięki czemu zyskują szanse na ocalenie swoich okrętów, nie powinni rozpocząć kolapsu wrót. Czy obie zgodzicie się z takim rozumowaniem?

Desjani wzruszyła ramionami.

– Spodziewałam się, że zginę, gdy byłam tutaj poprzednim razem. Jeśli ma się to stać teraz, wolałabym umrzeć, walcząc albo przynajmniej kierując się na wroga.

Rione odpowiedziała dopiero po chwili.

– Na razie nie potrafię wymyślić innego rozwiązania, admirale Geary, ale mam nadzieję, że jedno z nas wpadnie na nie, zanim będzie za późno.

– Zatem pokażmy Syndykom to, co chcą zobaczyć. – Zajął się przeliczeniem manewru, który pozwalałby im obrać kurs na przejęcie flotylli, i zaraz przesłał go na pozostałe okręty. – Może powinienem też wysłać odpowiedź temu DONowi?

– A co by pan chciał mu powiedzieć? – zapytała Rione.

– Coś, co na pewno nie spodobałoby się mojej mamie.

– W takim razie lepiej niech trwa w niepewności. Zanim zabierze pan głos, powinien pan dokładnie przemyśleć treść swojego wystąpienia

A to będzie zależało od dalszego rozwoju sytuacji. Wiele by dał, żeby wiedzieć, co przyniesie najbliższa przyszłość.

– Chyba się przejdę. Muszę to sobie przemyśleć. – Jeśli mają rację, w najbliższym czasie nie powinno się nic wydarzyć, a bezczynne siedzenie na mostku doprowadzało go na skraj szaleństwa. Spacer dawał mu przynajmniej poczucie, że robi coś sensownego, i pozwalał się skupić na szukaniu odpowiedzi.

Rione zeszła mu z drogi.

– Pan zawsze znajdował rozwiązanie.

– Ponieważ w przeszłości zawsze miałem ich kilka do wyboru. A dzisiaj nie widzę nawet jednego.

Ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że Desjani uśmiecha się do niego mimo mocno zaciśniętych zębów.

– Przeczytał pan tekst, który widnieje na godle „Nieulękłego”?

– Rzuciłem na niego okiem. – Informacja na tablicy umieszczonej w samym sercu kadłuba zawierała dane o dacie wprowadzenia go do służby i wyliczała inne jednostki o tej dumnej nazwie, które go poprzedzały, sięgając do czasów, gdy flota pływała wyłącznie po morzach i oceanach Ziemi.

– Na nasze motto też? – zapytała Desjani.

– Zdaje się, że jest spisane w jakimś starożytnym języku. – Geary nie potrafił nawet zliczyć, ile razy zamierzał poprosić kogoś o przetłumaczenie mu tej frazy, lecz za każdym razem nadmiar obowiązków sprawiał, że ulatywało mu to z pamięci.

– Tak, to starożytny język, równie stary jak nazwa tego okrętu. Każdy dowódca „Nieulękłego” był informowany, co znaczy to motto. Nil desperandum. To znaczy: nie należy tracić nadziei. – Pokręciła głową. – Kiedyś uważałam, że to motto kpi z nas w żywe oczy, na przykład podczas ostatniej wizyty w syndyckim Systemie Centralnym, gdy nadchodził moment zagłady i nie widzieliśmy szans na jej uniknięcie. A potem przejął pan dowodzenie flotą i od tamtej pory ani razu nie straciłam nadziei.

Nie odpowiedział, spoglądał na nią jedynie przez dłuższą chwilę. Gdyby oznajmiła mu właśnie, że wierzy, iż jej przełożony zdoła znaleźć rozwiązanie, dodałaby mu kolejnych, jakże niemiłych akurat zmartwień. Tymczasem zamiast mówić wprost, użyła pradawnego powiedzenia, które zawsze niosło ze sobą ogromne pokrzepienie. Dlatego odpowiedział jej podobnym ponurym uśmiechem, skinął głową Rione i ruszył na korytarze „Nieulękłego”, jakby gdzieś w ich głębi ukryto rozwiązanie problemu.

Jakąś godzinę później, zmęczony, lecz wciąż nieusatysfakcjonowany, dotarł do swojej kajuty i raczej padł, niż usiadł na jednym z foteli, by zagapić się w holograficzną mapę unoszącą się wciąż nad stołem. Światło tutejszej gwiazdy raziło go w oczy, pochylił się więc, by zmniejszyć natężenie jasności wyświetlacza.

I zamarł w połowie ruchu, patrząc prosto w migotliwy blask.

Spoglądali na syndyckie wrota hipernetowe, nie zdając sobie nawet sprawy z zagrożenia, jakie im niosły. Może więc patrzyli na jedyną drogę ratunku, nie wiedząc jeszcze, że ona istnieje.

Zaczął wprowadzać kolejne pytania do systemu manewrowego, zmieniając opcje, jak najszybciej potrafił.

Hologramy wypełniające salę odpraw wyglądały tak samo jak zawsze. Tylko na twarzy komandora Neesona widać było napięcie zamiast zwykłej ciekawości, jaka biła z oczu pozostałych oficerów. Ciekawości dotyczącej kolejnych posunięć admirała. Desjani milczała jak zwykle, zachowując pewną siebie minę. Rione także potrafiła ukryć targające nią uczucia pod maską pozornej obojętności.

Geary wstał w tym samym momencie, gdy znalazł odpowiednie zdanie na otwarcie tej odprawy.

– Stoimy w obliczu poważnego zagrożenia… – Zamilkł na moment, aby jego podwładni przyswoili tę myśl. – Jesteśmy pewni, że Syndycy byli przygotowani na taki rozwój wypadków. – Wyjaśnił, czym grozi im zniszczenie wrót hipernetowych, obserwując, jak w pewnych dotąd spojrzeniach dowódców pojawia się coraz więcej zdziwienia, a potem strachu.

– Co za popieprzone dranie – mruknął kapitan Badaya, czerwieniejąc na twarzy ze złości. – Od dawna błądziliśmy, sądząc, że wiemy, jak nisko mogli upaść. Za każdym razem gdy uważamy, że osiągnęli już kompletne dno, okazuje się, iż potrafią nas zaskoczyć.

– Naprawdę chcą to zrobić? Zniszczyć własny system gwiezdny? – zapytał kapitan Vitali ze „Śmiałego”. – Wiem, że bez wahania rozwaliliby każdy z naszych systemów, ale to przecież centrum ich władzy!

– Przywódcy Światów Syndykatu już raz rozkazali zniszczyć własne wrota, na Lakocie – przypomniał mu Tulev. – Wiedzieli, czym to się może skończyć, a mimo to wydali rozkaz ostrzelania pęt. Mogli potem udawać z czystym sumieniem, o ile je posiadają, że nie brali pod uwagę najgorszego scenariusza, ale idę o zakład, że po cichu na to właśnie liczyli. A my nigdy nie braliśmy pod uwagę faktu, że oni są zdolni do zniszczenia własnych systemów, jeśli znajdą bezpieczny sposób na inicjację kolapsu wrót.

– Może dlatego, że my byśmy nigdy nie zniszczyli naszych systemów w ten sposób – stwierdził Neeson.

Tulev wzruszył ramionami z wyraźną pogardą.

– Władze Światów Syndykatu zrobią wszystko, by nie przegrać tej wojny, bez względu na koszty w planetach czy w ludności.

– Politycy… – burknął kapitan Armus, wypowiadając to słowo jak przekleństwo.

– Niektórzy politycy – poprawił go Geary. – Pragnąłbym przypomnieć, że mamy na pokładzie trójkę naszych senatorów, którzy dzielą to ryzyko z nami wszystkimi. – Wprawdzie żadne z nich nie wykazywało wielkiego zadowolenia z tego faktu, lecz o tym nie zamierzał wspominać. – Spotkaliśmy na swojej drodze także kilkoro DONów, którzy nie podzielali tak brutalnej wizji represji wobec własnego ludu, ale najwyżsi rangą przywódcy są odporni na podobne słabości. Zrobią wszystko, by wygrać, a raczej wszystko, by nie przegrać i nie zapłacić własnym życiem za porażkę. Nie mają jednak szans na zwycięstwo, a gdy sprawimy, że wszyscy w tym systemie zrozumieją, na czym polega ich plan, nasza sytuacja może ulec diametralnej zmianie.

– Na tym polega pański plan? – zapytał Armus. – Że Syndycy sami wymuszą na swoich przywódcach bardziej cywilizowane zachowania?

– Nie. To będzie miało miejsce po zrealizowaniu mojego planu. – Zainteresowanie zebranych w mgnieniu oka sięgnęło szczytu. Geary zauważył przy okazji, że wszyscy jak jeden mąż darzą go zaufaniem podobnym jak Desjani. – Syndycy coś przeoczyli. Tego rodzaju fala uderzeniowa nie pozostawia żadnych szans na przetrwanie okrętu, ale w tym systemie znajduje się coś tak wielkiego, że z pewnością przetrwa nawet taki kataklizm. Mówię o tutejszej gwieździe. Jest tak wielka, że możemy się za nią ukryć. – Wskazał im holograficzną mapę systemu. – Jest tylko jedno bezpieczne miejsce, w którym flota będzie bezpieczna, jeśli zdoła tam dotrzeć na czas.

Oficerowie studiowali mapę w kompletnej ciszy. Duellos pierwszy zabrał głos:

– To się może udać, ale ukrycie się za gwiazdą na pewno nie zagwarantuje nam całkowitego bezpieczeństwa. Fala uderzeniowa składa się z cząsteczek, które zderzają się z sobą nieustannie, rozchodząc przy tym na wszystkie strony, więc nawet za gwiazdą będziemy musieli stawić jej czoło.

– Będziemy mieli szanse – skontrował natychmiast Badaya – jeśli podejdziemy bardzo blisko gwiazdy.

– Nie przeczę. Poza tym nie mamy zbyt wielkiego wyboru.

Kapitan Armus pokręcił głową.

– Syndycy to dranie, ale nie są aż tak głupi. Zorientują się, że tam lecimy.

Nie był najbystrzejszym oficerem tej floty, lecz dość rozumnym, by od razu dostrzec ten raczej istotny mankament planu. Geary skwitował jego słowa skinieniem głowy.

– Dlatego musimy maskować nasze prawdziwe intencje, dopóki nie znajdziemy się w cieniu gwiazdy. Na szczęście zachowania Syndyków dają nam szansę na ukrycie tego ruchu. – Wcisnął odpowiedni klawisz i na mapie pojawił się łuk symbolizujący przewidywany kurs floty. – Syndycka flotylla udaje, że chce z nami walczyć. Zważywszy na to, co wiemy o ich planach, zakładamy, że za mniej więcej sześć godzin wykonają zwrot i skierują się prosto do punktu skoku na Mandalona. Sądzę, że oczekują, iż zachowamy się w następujący sposób: albo polecimy w ślad za nimi, albo będziemy się starali sprowadzić ich z powrotem, na przykład atakując któryś z ważnych obiektów w systemie. – Na hologramie pojawiły się jaśniejsze łuki. – Obierzemy te wektory, miniemy pokrytą lodami zamieszkaną planetę krążącą w odległości piętnastu minut świetlnych od gwiazdy, niszcząc wszystkie cele w polu rażenia, potem skierujemy się w stronę najbardziej zaludnionego globu, ale nie wprost, tylko po orbicie, wokół gwiazdy.

Duellos uśmiechnął się szeroko.

– Dłuższe podejście, które może zostać uznane za oczywistą próbę wciągnięcia sił Syndykatu do walki. Tylko czy oni uwierzą, że Black Jack jest aż tak przewidywalny?

– W tej chwili cieszą się pewnie jak dzieci – wtrąciła Desjani. – Sądzą, że wciągnęli nas w pułapkę, a my o tym nie wiemy. Oczekują więc po nas przesadnej pewności siebie, a ponieważ władze Światów Syndykatu są na pokładzie pancernika czekającego w pobliżu punktu skoku na Mandalona, znajdą się mniej więcej w odległości pięciu godzin świetlnych od pozycji naszej floty, gdy zmienimy kurs, by ukryć się za gwiazdą. Od wrót będzie nas dzieliło siedem godzin świetlnych.

Badaya skwitował jej słowa skinieniem głowy.

– Po pięciu godzinach zauważą, że zmieniliśmy kurs, potem, o ile zrozumieją od razu, co jest grane, będą potrzebowali siedmiu godzin na wysłanie sygnału do wrót. Fala uderzeniowa dotrze do naszych pozycji za kolejne siedem godzin. To daje dziewiętnaście godzin, a rozpoczniemy manewr, będąc zaledwie kilkanaście minut świetlnych od gwiazdy. Będziemy mieli dość czasu.

– O ile poczekają – burknął Armus. – Dlaczego mieliby czekać aż tak długo?

– Ponieważ nie chcą, by ktokolwiek przeżył zagładę i świadczył przeciw nim – odpowiedziała mu Rione. – Ich flotylla musi dotrzeć do punktu skoku, zanim wysłany sygnał dotrze do wrót i rozpocznie się kolaps. Tuż przed rozpoczęciem sekwencji samozniszczenia pancernik z członkami Egzekutywy odleci, prowadząc resztę okrętów, i nikt prócz osób bezpośrednio zamieszanych w tę sprawę nie będzie w stanie powiedzieć, co tu się wydarzyło.

Badaya zmrużył oczy, potem skinął głową.

– I będą mogli zwalić to znowu na nas, jak w przypadku Kalixy.

Komandor Landis także skinął głową, ale nadal wyglądał na przejętego.

– A jeśli zorientują się zawczasu, co zamierzamy zrobić? Co będzie, jeśli uznają, że mogą poświęcić swoją flotyllę, by uniemożliwić nam ukrycie się w stożku cienia gwiazdy?

Geary zmierzył się już z tą myślą. Wcisnął kolejny klawisz, wywołując hologram formacji.

– Utworzymy następujący szyk w momencie, gdy zauważymy pierwsze zmiany w układzie pęt. Pancerniki zbliżą się do siebie na minimalną odległość, lecąc dziobami w kierunku wrót, aby stworzyć maksymalnie silny mur z pola siłowego. Reszta okrętów utworzy kolejne jego warstwy, począwszy od największych jednostek kryjących się za pancernikami. Może dzięki takiemu ustawieniu uda się przetrwać choćby kilku okrętom.

Wszyscy kiwali głowami, mając niewesołe miny. Zwłaszcza kapitanowie pancerników. Pancerze i tarcze tych kolosów były znakomitym orężem podczas ataków, ale stanowiły też ostatnią linię obrony, gdy wymagała tego sytuacja. Jak powiedział kapitan Mosko na Lakocie: pancerniki są po to, by osłaniać resztę floty. Zostawili wtedy jego i trzy pancerniki, którymi dowodził, aby osłaniał odwrót. Ci ludzie przywykli już stawiać czoło śmierci, a oddawanie życia za towarzyszy broni było równie dobrym sposobem umierania jak każdy inny.

Aczkolwiek dotąd nie przypuszczali, że będą do tego zmuszeni podczas tej wyprawy. Widzieli jednak, co fala uderzeniowa kolapsu potrafi zrobić z systemem gwiezdnym. Pancerniki i znajdujące się pod ich osłoną jednostki zostaną rozbite na atomy, jeśli trafi w nie strumień energii mocniejszy niż ten, który spustoszył Kalixę. Ale musieli coś zrobić.

Kapitan Armus wzruszył ramionami.

– Niech tak będzie. Jeśli nasi przodkowie pozwolą, wyjdziemy i z tej syndyckiej pułapki.

Kapitan Tulev przytaknął mu.

– A jeśli nie pozwolą, będą przynajmniej wiedzieli, że polegliśmy, stawiając czoło wrogowi.

– Co będziemy robić, admirale, po dotarciu do stożka cienia? – zapytała Jane Geary.

– To będzie zależało od aktualnej sytuacji w systemie. Nie możemy tam siedzieć bez końca. Zostawimy boje z sensorami, aby obserwować wrota nawet wtedy, gdy będziemy ukryci za gwiazdą. A jeśli się okaże, że nie wysadzili wrót i nie uciekli, dobierzemy im się do tyłków. Nawet stamtąd będziemy mogli rozprawić się z ich siłami, jeśli zajdzie taka konieczność. Czy ktoś jeszcze ma pytania?

– Admirale – odezwał się natychmiast kapitan Kattnig – czy mogę zaproponować panu akcję, która sprawi sporo problemów Syndykom? Jeśli wszystkie okręty ukryją się w stożku cienia, stracimy możliwość nacisku na Egzekutywę. Ale gdybyśmy wysłali zespół szybkich okrętów prosto do punktu skoku na Mandalona, zmusilibyśmy przywódców Światów Syndykatu do zniszczenia własnego systemu mimo świadomości, że nasza flota jest w miarę bezpieczna. Jeśli tego nie zrobią, będą musieli uciekać albo walczyć z nami.

Wielu oficerów wyrażało aprobatę dla planu Kattniga. Geary rozważył go dokładnie i uznał, że to interesujące rozwiązanie, mimo iż nadal miał spore opory przed wysyłaniem ludzi na tak samobójcze misje.

– To musiałyby być liniowce – dodała Desjani.

– Tak – poparł ją Kattnig. – Piąty dywizjon okrętów liniowych zgłasza się na ochotnika. – Pozostali dowódcy jego dywizjonu wyglądali na zaskoczonych tą deklaracją, lecz żaden nie zaprotestował. W tej flocie, przy tak pojmowanym honorze, protesty nie wchodziły w grę.

Moment później odezwał się Duellos. Jak zwykle przemówił absolutnie neutralnym tonem:

– Wasza propozycja godna jest najlepszych tradycji floty, ale chyba nie tylko ja czytałem specyfikacje okrętów klasy „Sprytny”. Macie tak mało sensorów po cięciach w projekcie, że musicie mieć wsparcie innych okrętów na polu walki.

– Zgadza się – przyznał Kattnig. – Pan dowodzi pierwszym dywizjonem okrętów liniowych? – zapytał, wymieniając nazwę zgrupowania Duellosa. – Z największą radością ujrzymy was u naszego boku.

Geary spuścił wzrok, by przemyśleć raz jeszcze tę sprawę, i zauważył, że Desjani siedzi ze zwieszoną głową. Ona także pragnęła się zgłosić na ochotnika. Wiedział o tym. Ale i ona zdawała sobie sprawę, że gdyby wróg się dowiedział, iż w tym małym zespole znajduje się flagowiec z admirałem na pokładzie, mógłby uznać, że nawet tak mały cel wart jest gigantycznego poświęcenia.

Miał jednak opory, czy posyłać tam również Duellosa. I martwił go zapał Kattniga, choć prawdę powiedziawszy, było to zachowanie typowe dla oficerów tej floty. Jeśli trzeba go będzie usadzić, Duellos, jako znacznie starszy i bardziej doświadczony, idealnie się do tego nadaje. Podobnie jak Tulev. Ale na razie Roberto znalazł się na widelcu i czekał cierpliwie na zajęcie stanowiska przez admirała.

Może powinienem zwolnić Duellosa z tego obowiązku i posłać tam zgrupowanie Tuleva? – zastanawiał się Geary. – A może powiem im, że tę sprawę trzeba dokładniej przemyśleć, co pozwoli mi na odwleczenie decyzji? Nie, po tym co tu zostało powiedziane, mam związane ręce. Dopóki nie powiem, że pierwszy dywizjon może lecieć, będą sprawiał wrażenie, iż mam coś przeciw temu. I chociaż regulamin floty pozwala mi podejmować takie decyzje bez konsultowania ich z kimkolwiek, trzeba będzie się jakoś z tego wytłumaczyć. A jak wytłumaczę tym ludziom odmowę udziału w akcji, nie urażając jednocześnie ich dumy?… Mam problem. Roberto jest niezłym kandydatem do takiej misji, tyle że nie mam pojęcia, czy chciałby lecieć. Muszę go tam wysłać, inaczej powstanie wrażenie, że nie ufam jemu albo jego okrętom.

Skinął głową Duellosowi.

– Czy pierwszy dywizjon okrętów liniowych wyraża ochotę na wzięcie udziału w tej misji?

Duellos dobrze odczytał ten gest.

– Oczywiście, admirale. Moje okręty są gotowe.

Zatem już po wszystkim. Kattnig wyglądał na bardzo zadowolonego. Duellos emanował spokojem i pewnością. Z twarzy Tuleva trudno było cokolwiek wyczytać. Badaya był za to w siódmym niebie, a Desjani robiła co mogła, by nie tłuc pięściami o stół.

Geary zdołał zapanować nad głosem, mimo że przed momentem wymuszono na nim podjęcie decyzji.

– Muszę ustalić ostateczne cele i skład zespołu uderzeniowego. Liniowcom musi towarzyszyć na tyle silna eskorta, by nie mogły im zagrozić żadne niespodzianki przygotowane przez Syndyków. Powiadomię was o dalszych ustaleniach, kiedy dotrzemy do stożka cienia gwiazdy.

Hologramy większości oficerów zniknęły od razu. Duellos pozostał na tyle długo, by wypowiedzieć znaczące zdanie:

– Obaj się w to wpakowaliśmy.

– Tak, to prawda. Porozmawiamy o tej sprawie później, sam na sam.

Gdy wizerunek Roberta zniknął, czekający wciąż Badaya skinął głową w kierunku Rione i Geary’ego.

– Jak to dobrze, że mamy z sobą kogoś, kto wie, jak myślą Syndycy.

– Tak – odparł Geary, wiedząc, że ta uwaga kapitana Badai miała oznaczać, że Rione potrafiła odgadnąć podstępy syndyckich przywódców, ponieważ sama myśli w podobnie pokrętny sposób.

– Czy pozostali politycy sprawiają panu jakieś problemy?

Znajdująca się za plecami Badai Wiktoria posłała Geary’emu ostrzegawcze spojrzenie. Odpowiedział, ostrożnie dobierając słowa, zupełnie neutralnym tonem:

– Senatorowie nie sprawiają mi żadnych problemów.

– Świetnie. I lepiej, żeby nie zapominali, kto tu naprawdę dowodzi. – Badaya uśmiechnął się, zasalutował i zniknął.

Rione spojrzała badawczo na Geary’ego.

– Co pan zrobi, gdy on w końcu odkryje, że nie rozkazuje pan naszemu rządowi?

– Nie mam bladego pojęcia.

Desjani wstała od stołu chwilę po tym, jak Badaya się rozłączył.

– Proszę o wybaczenie – odezwał się do niej Geary. – Wiem, że bardzo pani chciała zgłosić do tej misji „Nieulękłego”.

Desjani wzruszyła ramionami.

– Dowodzenie flagowcem niesie ze sobą dodatkowe zobowiązania. Byłoby z mojej strony szaleństwem, gdybym zapomniała, jak atrakcyjnym celem będą te liniowce.

Nie udało jej się zagrać osoby pogodzonej z sytuacją.

– Też się tego obawiam – zapewnił ją Geary.

– Powinien pan bardziej pilnować Kattniga – poradziła mu.

Spojrzał na nią.

– Co panią w nim niepokoi?

– To samo co pana. Widzę to wyraźnie. Jest zbyt chętny. Może nie jest aż tak nadpobudliwym idiotą jak Midea, ale i tak za bardzo się wyrywa.

– Tak. – Geary pokiwał głową. – Duellos będzie go miał na oku.

– Tulev bardziej by się do tego nadawał, tyle że nie mógł pan publicznie odstrzelić Roberta. To kwestia wizerunkowa. A skoro o niej mowa, admirale, jeśli zobaczymy, że wrota się zapadają, i zaczniemy formować szyk ochronny, gdzie będzie miejsce „Nieulękłego”?

Odwrócił na moment wzrok.

– Taniu, jeśli dojdzie do tego…

– Jeśli dojdzie do tego, szanse na przetrwanie któregokolwiek z naszych okrętów będą niewiele wyższe od zera. Dlatego proszę: jeśli załoga „Nieulękłego” ma polec, niech zrobi to z honorem na pozycji, którą powinien zajmować okręt flagowy. – Jej głos był spokojny, lecz zdecydowany.

Nie potrafił znaleźć dobrego argumentu, by odmówić tej prośbie.

– Gdzie chciałabyś się widzieć, Taniu? W pierwszym szeregu między pancernikami?

– Nie, sir. Tym sposobem stworzylibyśmy słabszy punkt w najmocniejszym punkcie linii obrony. „Nieulękły” powinien lecieć w pierwszym szeregu za nimi.

Geary przymknął oczy, nie chciał bowiem patrzyć, jak wypowiadała słowa równoznaczne z jej wyrokiem śmierci. I jego też przy okazji, ale to się nie liczyło, i tak od czasu wybudzenia żył już na kredyt.

– Dobrze, kapitanie. „Nieulękły” znajdzie się na takiej właśnie pozycji, jeśli będziemy musieli stawić czoło fali uderzeniowej w otwartej przestrzeni.

– Dziękuję, sir.

Otworzył oczy, by zobaczyć, jak salutuje, patrząc mu z wdzięcznością w oczy.

– Tyle jestem winien pani i „Nieulękłemu” – dodał, odpowiadając na salut. – Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. A jeśli…

Nil desperandum – przypomniała mu, uśmiechając się półgębkiem, i odeszła sprężystym, niemal radosnym krokiem.

Rione przyglądała się jej przez chwilę, potem pokręciła głową.

– Czym zasłużyliśmy sobie na to, by ludzie jej pokroju za nas umierali? – zapytała.

– Wydawało mi się, że pani jej nie lubi.

– Bo nie lubię. Jest prawie tak wielką suką jak ja. Ale dziękuję żywemu światłu gwiazd, że to ona dowodzi tym okrętem, a nie ktoś pokroju Badai.

Geary usiadł, nie spuszczając oczu z Rione. Hologramy pozostałych senatorów zniknęły na samym początku, politycy nie zdawali więc sobie sprawy, że Rione może pozostać dłużej, by porozmawiać na osobności z admirałem.

– Badaya to naprawdę kompetentny oficer. Gdyby udało nam się odbudować jego wiarę w rząd Sojuszu, mógłby być ozdobą tej floty.

Rione uśmiechnęła się, choć bardzo melancholijnie.

– Wydaje mi się, że dopóki nie nastąpi jakaś katastrofa, kapitan Badaya będzie przekonany, iż to pan pociąga za wszystkie sznurki w radzie Sojuszu, tyle że robi pan to bardzo dyskretnie. I nie on jeden będzie w to wierzył.

Nie chciał wkraczać na ten grunt, nie chciał rozmawiać o sytuacji po wojnie, skoro jeszcze nie zdołał jej zakończyć.

– Pani współprezydent, czy przemyślała pani kwestię tego, co mamy powiedzieć albo zrobić, aby Syndycy uznali, że nie mamy pojęcia o tym, co zrobili z wrotami? Musimy ich zwodzić, póki się nie znajdziemy wystarczająco blisko stożka cienia gwiazdy.

Rione przygryzła wargę w zamyśleniu.

– Myślę, że powinniśmy robić to co do tej pory. Nasze działania i słowa muszą emanować wielką pewnością siebie. Powinien pan ponowić żądanie, by rada przystąpiła do negocjacji, używając tym razem nieco bardziej aroganckiego tonu i traktując z pogardą DONa, który dowodzi ich flotyllą. Może kilka drwin z tego, że jest o wiele mniejsza niż ta, która powitała nas tutaj ostatnim razem, odniesie pożądany efekt.

– Może wymyśleniem wystarczająco obraźliwych drwin zająłby się jeden z emisariuszy naszego rządu? – zasugerował Geary.

– Myśli pan o mnie? Jestem w tym na pewno lepsza od pana. – Rione oparła się wygodniej. – Ale Costa jest jeszcze lepsza. Przekażę jej pańską sugestię, że to ona powinna przemówić następnym razem. Postaram się, żeby myślała, że jest pan oczarowany jej elokwencją.

– Na pewno nie zdradzi naszych obaw dotyczących pułapki?

– Costa? Strzeże tajemnic skuteczniej niż celibat dziewictwa. To chyba ostatnia rzecz, jakiej powinien się pan obawiać z jej strony – zaśmiała się Rione. – Poinformuję ją, że ma się zająć wykiwaniem Syndyków. Spodoba jej się to, a jeszcze bardziej możliwość zelżenia tego DONa. Proszę tylko powiedzieć, jak długo mamy ich zwodzić.

Geary wskazał na hologram systemu gwiezdnego.

– Jak pani widzi, nie możemy polecieć prosto do stożka, bo to by było zbyt czytelne dla wroga, dlatego wybieramy okrężną drogę. Dopiero za dwie doby będziemy mogli się skierować do celu.

– Syndycy dadzą nam tyle czasu?

– Jeśli ich flotylla nie zmieni kursu, dotrze do punktu skoku na Mandalona dopiero za trzy doby.

– Zatem powinniśmy mieć dość czasu. Chce pan posłuchać, co Sakai mówi o panu?

Zastanawiał się nad tą kwestią przez chwilę, w końcu skinął głową.

– Nasz przyjaciel senator stwierdził: „On nas słuchał”.

Geary czekał, lecz nie padły następne słowa.

– Czy to już wszystko?

– To naprawdę wiele, admirale. – Rione wpatrywała się w niego uważnie, kręcąc głową. – Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może zawsze tak było, tylko ostatnio nastąpiło jakieś przesilenie, fakt jednak pozostaje faktem: oficerowie przestali słuchać polityków i vice versa. Wszyscy udajemy, że słuchamy, ale dociera do nas tylko to, co chcemy usłyszeć.

– Zupełnie jak Badaya.

– Albo Costa. – Rione wstała, ruszyła w stronę włazu, zatrzymała się w pół drogi i obejrzała. – Może z innego też powodu wyruszyłam z tą flotą i admirałem Blochem. Tylko że wtedy tego powodu nie rozumiałam. Uzdrowienie Sojuszu wymaga znalezienia oficerów i polityków, którzy potrafią sobie wzajemnie zaufać.

Geary uśmiechnął się krzywo.

– Czy to kolejny cud, który mam sprawić?

– Nie śmiałabym o to prosić, admirale. Jeśli żywe światło gwiazd wybrało do tej misji kogoś tak niegodnego jak ja, to musi naprawdę gonić resztkami sił.

Загрузка...