CZTERY

Cztery dni później flota Sojuszu wynurzyła się z nadprzestrzeni na obrzeżach kontrolowanego przez Światy Syndykatu systemu Atalia.

– A cóż to, u licha? – zdziwił się Geary, gdy sensory floty przekazały obraz aktualnej sytuacji wokół gwiazdy.

Nie czekały na nich gęste pola minowe, nie zgromadzono też na odległej orbicie potężnej flotylli okrętów wojennych, za to cztery minuty świetlne od wylotu studni grawitacyjnej w przestrzeni wisiał rój syndyckich frachtowców, które zdawały się czekać na przybycie floty Sojuszu.

Desjani także skrzywiła się z niedowierzaniem i natychmiast odwróciła, by wydać rozkazy wachtowym.

– Znajdźcie mi wszystko o tych statkach.

– Kapitanie – zameldował chwilę później wachtowy z operacyjnego. – Do każdego frachtowca przycumowane są małe jednostki. Najmasywniejsze mają ich po kilkadziesiąt na kadłubie.

– Służą za statki-bazy – mruknął Geary, czekając na bardziej szczegółowe raporty ze skanowania statków. – Ciekawe, co przenoszą…

– Te jednostki są zbyt duże jak na rakiety – zauważyła Desjani i nagle zrobiła wielkie oczy, gdy zrozumiała. – A niech mnie. To…

– …syndyckie jednostki szybkiego reagowania – dokończył wachtowy tryumfalnym tonem.

– Wysłali przeciw nam JSR-y? – Desjani wydawała się przerażona, aczkolwiek na pewno nie treścią tej wiadomości. – Przeciw tak wielkiej flocie w otwartej przestrzeni?

– JSR-y? – Geary przeczytał szybko opisy tych jednostek przewijające się na ekranach wyświetlaczy i wkrótce sam zrozumiał, o co tu chodzi. – Wyglądają niemal identycznie jak nasze JUBZy.

– JUBZy? – zdziwiła się Desjani.

– Jednostki uderzeniowe bliskiego zasięgu. Używaliśmy ich do operacji na niskich orbitach planet albo innych masywnych obiektów, ponieważ miały bardzo mały zasięg i niewielką zdolność manewrową.

– Te służą mniej więcej do tego samego – przyznała Tania. – Ale tutaj, z dala od atmosfery i planet, mogą nam sprawić spory problem.

A nawet wiele problemów. Geary pospiesznie sprawdził ich osiągi. Przy prędkości 0.1 świetlnej, z jaką leciała flota, dotarcie do frachtowców zajmie jego okrętom około czterdziestu minut, z czego dziesięć już minęło. Wróg za moment da rozkaz odpalenia JSR-ów, które śmigną w stronę nadlatującej floty, skracając dodatkowo czas do kontaktu bojowego.

JSR-y, podobnie jak znane mu JUBZy, były miniaturowymi jedno– lub dwuosobowymi jednostkami. Niektóre z nich miały na pokładzie, prócz piekielnej lancy i miotacza cząsteczkowego o dość długim czasie ładowania, dodatkową rakietę albo kilka wyrzutni kartaczy. Nie dysponowały niemal żadnym opancerzeniem, a ich słabiutkie reaktory były w stanie utrzymać tylko podstawowe ekrany energetyczne.

– Kto je wysłał z tak samobójczą misją?

– Na moje oko to ochotnicy – stwierdziła Desjani.

Na mostku rozdzwoniły się alarmy informujące, że JSR-y wystartowały ze statków-baz przed trzema minutami. Było ich naprawdę wiele.

Rione także to zauważyła.

– Damy sobie z nimi radę?

– Bez trudu – odparła Tania.

Geary skinął głową.

– Są mniejsze, szybsze i bardziej zwrotne – nie ustępowała Wiktoria.

– Co do wielkości, zgoda – rzucił komodor – ale na pewno nie są szybsze od nas ani zwrotniejsze. Ten plan musiał zostać ułożony przez oficera dowodzącego obroną którejś z planet. Wydawało mu się, że te jednostki muszą mieć przewagę manewrową nad ogromnymi okrętami wojennymi, tyle że tu nie ma atmosfery, toteż nie obowiązują ograniczenia jak w przypadku walki jednostek pływających z samolotami. Te JSR-y operują dokładnie w takiej samej pustce jak my, dlatego jedyne co się liczy, to stosunek masy do przyspieszenia. Są niewielkie, więc muszą mieć słabsze napędy i mniejsze reaktory. Na pewno przewyższają pancerniki manewrowością, ale nasze niszczyciele mają o wiele silniejsze silniki i lepszy stosunek ich mocy do masy.

Widział na wyświetlaczu, jak JSR-y kończą formować szyk i ruszają prosto na flotę Sojuszu.

Desjani pokręciła głową z odrazą.

– Żaden z tych stateczków, jeśli nawet przetrwają atak, nie będzie w stanie powrócić na planetę. Nie mają ani tyle paliwa, ani zapasu tlenu. Mam nadzieję, że oficer, który nakazał im tę szarżę, znajduje się teraz na którymś z frachtowców.

– Raczej dzieli go od nas jakieś dwadzieścia lat świetlnych – mruknął Geary. – Jakim kamuflażem dysponują te JSR-y?

– Niewielkim, ale teraz są w próżni, lecą na pełnej mocy i znamy ich pozycje. Sensory nie powinny mieć problemu, jeśli nawet… Właśnie je uaktywnili, ale nadal mamy je na celowniku.

– Świetnie. – Geary obserwował jeszcze przez kilka sekund stado jednostek wroga lecących kursem na przejęcie jego floty, a potem przejrzał pospiesznie kilka formacji, które opracował na podobne okazje, i załadował jedną z nich do systemu manewrowego. Odczekał do momentu, gdy komputery określiły czas potrzebny do przekazania tych danych na najdalsze okręty Sojuszu, i włączył komunikator.

– Do wszystkich jednostek floty Sojuszu, mówi… – mało brakowało, a użyłby słowa „kapitan”. – Mówi admirał Geary. Formować szyk November, czas cztery siedem.

Desjani zerknęła w jego stronę, wywołała plan formacji na własnym wyświetlaczu i skinęła głową.

– To powinno się udać. Ale powinien pan wydać rozkaz zmniejszenia szybkości, by zniszczyć jak najwięcej JSR-ów przy przejściu.

– Dziękuję. Czy .08 świetlnej wystarczy?

Desjani przekazała tę liczbę wachtowemu, poczekała na odpowiedź i skinęła głową.

– Tak, sir.

– Po co je chcecie niszczyć, ryzykując przy tym straty, skoro oni i tak nie dadzą rady wrócić? – zapytała zrezygnowanym głosem Rione.

– Musimy – odparł Geary. – Nie mamy czasu na wykonanie zwrotu i ominięcie tylu rakiet, ile wystrzelą, a to oznacza, że jednostki lecące na skrzydle byłyby narażone na zmasowany ostrzał z boku, który jest o wiele bardziej niebezpieczny niż klasyczne przejście ogniowe. Obawiam się też, że część rakiet mogłaby trafić w jednostki pomocnicze, gdy miniemy JSR-y.

W wyznaczonym czasie okręty Sojuszu zmieniły szyk, eskadry i dywizjony zajęły nowe pozycje wokół „Nieulękłego”. Geary poczekał, aż flota uformuje pięć prostopadłościanów skierowanych czołem w kierunku lotu. Największe zgrupowanie okrętów było w środku, cztery mniejsze rozciągały się przy jego rogach. Komodor zauważył ze smutkiem, że dwa z jego nowych okrętów liniowych, pancernik i kilka mniejszych jednostek znalazły się o wiele dalej, niż zakładał.

– „Sprytny”, „Stanowczy”, „Natarczywy”, „Loch”, „Pawęż”, „Demicontres”, „Hałda” i „Czekan”, natychmiast wracajcie na wyznaczone pozycje.

Tym razem, w odróżnieniu od Corvusa i kolejnych starć, reszta floty utrzymywała równy szyk i wykonywała precyzyjnie rozkazy wydawane przez Geary’ego. Komodor obserwował kątem oka garstkę niepodporządkowanych mu jednostek, koncentrując resztę uwagi na flocie i chmarze nadlatujących JSR-ów.

– Do wszystkich jednostek, zmniejszyć prędkość przelotową do .08 świetlnej, czas zero dziewięć, potem kolejne hamowanie do .04, czas jeden dwa, i przyspieszenie do .06 świetlnej, czas jeden pięć.

– Żaden z tych okrętów nie zdoła wykonać w tym czasie tak ostrego hamowania i przyspieszenia – zauważyła Desjani.

– Wiem, ale dzięki temu, że będą próbowali, systemy naprowadzania piekielnych lanc i widm oszaleją, próbując obliczyć moment ataku. Nie stosowałbym takiego ciągu manewrów, gdybyśmy mieli do czynienia z eskadrą dużych okrętów, bo ryzykujemy rozdzielenie najcięższych jednostek od eskorty, ale w przypadku JSR-ów ta taktyka powinna być skuteczna. – Tak przynajmniej niemal sto lat temu uczono go obrony przed atakiem JUBZów. Pozostał ostatni rozkaz do wydania. – Do wszystkich jednostek Sojuszu. Zwrot: góra zero trzy pięć stopni, czas dwa cztery. – Dzięki temu po przebiciu się przez rój JSR-ów odejdą w górę i ominą skupisko frachtowców.

– Nie dopadniemy tych kupców – jęknęła Desjani, a potem spojrzała na niego znacząco. – To zbyt atrakcyjny cel. I zbyt łatwy. Nie zaczęli uciekać po tym, jak wystrzelili przenoszone JSR-y.

– No właśnie. A jeśli to nie łatwy cel, tylko przynęta? – Geary pokręcił głową. – Nie podobają mi się te frachtowce.

Flota rozpoczęła manewr wyhamowywania, boczne silniki obróciły kadłuby okrętów, ustawiając je dyszami do kierunku lotu, aby pełny ich ciąg umożliwił tak szybkie wytracenie pędu, na jaki pozwalały chroniące załogę systemy inercyjne. Po dwóch podobnych manewrach, na moment przed wejściem w kontakt z wrogiem, wszystkie jednostki wykonały kolejny zwrot i ponownie zaczęły przyspieszać, ustawiając się dziobami w stronę nadlatujących Syndyków. Tym sposobem przeciwstawiali im najpotężniej uzbrojone i najlepiej chronione sekcje kadłubów.

– Nadal lecą prosto na nas – zameldowała Desjani.

Dziwny ton jej głosu zaniepokoił Geary’ego. Natychmiast nacisnął klawisz komunikatora.

– Do wszystkich jednostek floty Sojuszu. Te JSR-y będą miały okazję zadać tylko jedno uderzenie, więc zrobią wszystko, by było maksymalnie bolesne. Radzę więc nie lekceważyć ich, dopóki nie zostaną zniszczone. Wykonajcie manewr uniku pozycyjnego tuż przed wejściem w kontakt z nimi.

Unik pozycyjny pozwalał na zachowanie względnego porządku w szyku, okręty wykonujące go nie oddalały się zbytnio od wyznaczonych pozycji, lecz zmieniały wektory lotu na tyle, by systemy namierzania wroga nie mogły wyliczyć dokładnej pozycji i zaliczyć bezpośredniego trafienia w starciu trwającym ułamek sekundy.

Kolejne alarmy rozległy się w momencie, gdy z pokładów JSR-ów odpalono rakiety. Tylko połowa z nich przenosiła tego typu pociski i na żadnym nie mogło być więcej niż jedno widmo, ale przy takiej masie jednostek i tak dawało to oszałamiającą ilość.

– Do wszystkich jednostek, zezwalam na otwarcie ognia. Najpierw zajmijcie się rakietami, potem atakującymi was JSR-ami.

Przy tak bliskim zasięgu i ogromnej prędkości zbliżeniowej widma wroga nie miały czasu na wykonywanie uników. Z pokładów okrętów Sojuszu wytrysnęły salwy piekielnych lanc, przestrzeń przecięły potężne promienie cząsteczkowe zdolne z tej odległości przeciąć najgrubszy pancerz, jakby to była kartka papieru. Syndyckie rakiety wybuchały z dala od wyznaczonych celów albo rozpadały się na atomy, a te, które zdołały przetrwać nawałę ogniową, nadziały się na chmurę kartaczy. Roje stalowych kul wbiły się w ściany nadlatujących rakiet. Każda z nich miała tak wielką energię kinetyczną, że konstrukcje, w które trafiała, zamieniały się natychmiast w obłoczki plazmy. Tego ataku nie przetrwało niemal żadne z nadlatujących widm. Okręty Sojuszu mogły wejść w kontakt z nadlatującymi jednostkami szybkiego reagowania.

Duża liczba takich miniaturowych stateczków mogła narobić szkód mimo braku opancerzenia i teoretycznie słabego uzbrojenia. Koncentrując nieprzerwany ogień na dużym pancerniku albo liniowcu, eskadry wroga mogły naruszyć jego osłony i dobrać się do kadłuba, tyle że nie w takich warunkach, nie wtedy, gdy miały przeciw sobie taką masę osłaniających się wzajemnie najpotężniejszych okrętów, które dysponowały niewyobrażalnie wielką siłą ognia. JSR-y konstruowano z myślą o atakowaniu niewielkich odizolowanych eskadr, a najlepiej sprawiały się przeciw pojedynczym celom. Mając odpowiednie warunki wyjściowe, mogły się przyczaić z włączonym kamuflażem w pobliżu planety albo stacji orbitalnej, czekając na podejście wroga, i pokonać nawet całkiem sprawny pancernik, jeśli dopadły go bez osłony eskorty, oczywiście ponosząc przy tym ogromne straty.

Tutaj jednak nie miały odpowiednich warunków do przeprowadzenia skutecznego ataku.

Niszczyciele Sojuszu zaprojektowano właśnie na takie okazje. Dlatego spadły jak polujące sokoły na stado gołębi, odpalając kolejne piekielne lance i rozpoczynając masakrę o wiele słabiej uzbrojonych i wyposażonych jednostek wroga. Lecące między nimi równie zwinne lekkie krążowniki niszczyły każdą salwą przynajmniej po kilka JSR-ów, a tuż za nimi znajdowała się kolejna linia obrony złożona z ciężkich krążowników, nie tak szybkich i zwrotnych, za to o wiele mocniej opancerzonych i dysponujących piekielną przewagą ogniową. Piloci JSR-ów starali się koncentrować ogień na pojedynczych celach, licząc, że uda im się zniszczyć osłony energetyczne i przebić pancerze, lecz przy tak ogromnej ilości celów w tak krótkim czasie ich działania skazane były z góry na niepowodzenie.

Flota Sojuszu przeleciała przez szeregi przeciwnika z łączną prędkością przekraczającą .05 świetlnej, przebijając się przez JSR-y niczym transporter opancerzony przez chmarę komarów. Syndyckie okręciki znikały rozbite na atomy albo odlatywały, wpadając w korkociąg, z martwymi systemami i załogami na pokładzie. Dzięki ogromnej liczebności część z nich zdołała się jednak przedrzeć przez formacje eskorty, ale tylko po to, by silny ostrzał pancerników i liniowców rozerwał je na strzępy.

Starcie z hordą JSR-ów trwało tak krótko, że ludzkie zmysły nie były w stanie go zarejestrować. Flota Sojuszu mgnienie oka później znajdowała się już za liniami wroga i dokonywała ostrego zwrotu „w górę”, czyli kierowała się ponad płaszczyznę ekliptyki systemu. „Dołem” ludzie określali sferę mieszczącą się poniżej owej płaszczyzny. Geary z niepokojem przyglądał się danym z wyświetlaczy, zdając sobie doskonale sprawę, że w takim ścisku może dojść do kolizji albo przypadkowych trafień, które mogłyby doprowadzić do poważnych uszkodzeń lub nawet utraty kilku niszczycieli albo innych lekkich jednostek. Dane wciąż napływały, wskazując uszkodzone ekrany i od czasu do czasu bezpośrednie trafienia, głównie w niszczyciele i lekkie krążowniki. Nagle Geary zauważył coś, co odciągnęło jego uwagę od tych statystyk.

– „Loch”, natychmiast wracajcie na wyznaczoną pozycję! Zmieńcie kurs, by ominąć skupisko frachtowców!

Samotny ciężki krążownik oddalał się od floty wykonującej zwrot, lecąc nadal prosto w kierunku wiszącej w przestrzeni nieruchomej masy frachtowców. Geary czekał kilka niekończących się sekund, mając przed oczami powracające obrazy z Sutrah, gdzie stracił na polu minowym, w równie bezsensownej sytuacji, krążownik i trzy niszczyciele.

W końcu nadeszła odpowiedź. Dowódca „Locha” wydawał się mocno skołowany.

– Zamierza pan pozwolić tym frachtowcom na ucieczkę?

– To pułapka! – wrzasnął natychmiast Geary. – Pomyśl, człowieku! Nie uciekają, nie wystrzeliły nawet jednej kapsuły ratunkowej! Na pokładach tych statków nie było załóg, tylko piloci tych JSR-ów! To tykające bomby zegarowe! Spieprzaj stamtąd, jak szybko możesz!

Kilka sekund później krążownik zaczął zmieniać kurs, wolno, bardzo wolno zawracając w kierunku reszty floty. Siłą pędu nadal się jednak zbliżał do roju frachtowców.

Desjani przyglądała się sylwetce krążownika z kamienną twarzą, ale i ona musiała mieć przed oczami sytuację z Sutrah.

– Dziesięć sekund do osiągnięcia największego zbliżenia „Locha” z najdalej wysuniętym frachtowcem – zameldował wachtowy z operacyjnego.

– Uruchamiają systemy napędowe – wpadła mu w słowo Desjani. Frachtowce ruszyły, kierując się na schodzącą im z drogi flotę. – Zostały odpalone dokładnie w tym samym momencie. Zdaje się, że są sterowane z jednego źródła. Zwykła cywilbanda nie byłaby w stanie wykonać tak zsynchronizowanego manewru.

– I na pewno nie próbowałaby zaatakować tak wielkiej floty – dodał Geary, licząc sekundy pozostające do zakończenia manewru krążownika.

Z takiej odległości od zgrupowania frachtowców na okrętach floty dostrzeżono błysk eksplozji dopiero trzy sekundy po tym, jak nastąpiła.

– Dwa transportowce znajdujące się najbliżej naszej jednostki przeciążyły reaktory – zameldował wachtowy z operacyjnego. – Zgodnie z naszymi wyliczeniami „Loch” był w polu rażenia i mógł doznać uszkodzeń.

– Wydawało im się, że nabiorą pana na sztuczkę, którą ich pan kiedyś załatwił? – zdziwiła się Desjani.

– Może liczyli na to, że dzisiaj kto inny będzie dowodził flotą albo że admirał stał się zbyt pewny siebie – wtrąciła Rione.

Bez względu na to, czym się kierowali Syndycy, jedno było pewne: potrafili twórczo rozwinąć pułapkę, jaką Geary zaserwował im podczas bitwy na Lakocie.

– Ciekawe rozwiązanie – zauważył komodor. – Zainstalowali zdalne sterowanie, by móc podejść do okrętów, gdyby próbowały ominąć pułapkę. Musimy o tym pamiętać podczas kolejnych starć.

– Nawet Syndycy nie będą tracić sprawnych okrętów wojennych w taki sposób – zaprotestowała Desjani. – Ale od tej chwili każda jednostka cywilna, która będzie próbowała podejść do mojego okrętu, zostanie natychmiast zestrzelona. – Skrzywiła się, spoglądając na ekran wyświetlacza. – Poruczniku Yuon! – zawołała jednego z wachtowych. – Eksplozja tych reaktorów była znacznie silniejsza, niż powinna. Proszę sprawdzić, o ile procent udało im się podkręcić moc i jakim cudem zdołali tego dokonać. – Spojrzała na Geary’ego z niepokojem. – Jeśli podejdziemy do nich na odległość strzału piekielną lancą, znajdziemy się w polu rażenia potencjalnej eksplozji.

– Zgadzam się z pani opinią. Nie dajmy im na to szans.

W czasie odwrotu miał wielkie opory przed używaniem widm, gdyż ich zapasy kurczyły się błyskawicznie, lecz teraz, gdy na Varandalu zapełniono nimi wszystkie wolne magazyny amunicji, mógł z nich korzystać do woli. Frachtowce miały kadłuby na tyle grube, by zatrzymywać wszechobecną radiację, ale nie dysponowały ani tarczami, ani opancerzeniem, co więcej, leciały prosto przed siebie, kursem na przejęcie floty, nie wykonując żadnych skomplikowanych manewrów. Systemy uzbrojenia potrzebowały kilku sekund, by wyliczyć, które okręty mają odpalić po widmie w kierunku nadlatujących statków handlowych. Jedna głowica powinna wystarczyć do całkowitego zniszczenia frachtowca tej wielkości. Zanim wszakże Geary zdążył zatwierdzić odpalenie, zwrócił uwagę na złowieszczy śmiech Desjani.

– Syndycy lecą w zbyt ciasnym szyku – wyjaśniła nagły wybuch wesołości. – To by było bardzo efektywne, gdybyśmy ruszyli prosto na nich, ale w tej sytuacji… – Roześmiała się raz jeszcze, wskazując na wiszący przed nią ekran.

Dwa statki, które przeciążyły reaktory, znajdowały się na tyle blisko kolejnych jednostek, że fala uderzeniowa wybuchu doprowadziła do sporych uszkodzeń i następnych przesterowań. Kolejne eksplozje uszkadzały lecące w pobliżu frachtowce, które wybuchając, niszczyły następne.

Fala zniszczeń rozszerzała się coraz bardziej i wkrótce zaimprowizowana syndycka pułapka zamieniła się w chmurę dryfujących szczątków.

– W takim razie możemy oszczędzić na rakietach – podsumował Geary, obserwując z satysfakcją samozagładę zasadzki wroga, w czasie gdy uszkodzony „Loch” oddalał się powoli od strefy wybuchu pierwszych dwóch frachtowców. Komodor zaklął szpetnie, gdy na jego wyświetlaczu pojawił się raport przedstawiający skalę uszkodzeń, jakie odniósł ciężki krążownik. W chwili gdy na pokładzie „Locha” dostrzeżono eksplozję, było już za późno na jakąkolwiek reakcję i okręt przyjął falę uderzeniową na część burty i rufę. Geary wcisnął klawisz komunikatora silniej niż zazwyczaj.

– „Loch”, macie jak najszybciej złożyć raport dotyczący faktycznych uszkodzeń okrętu i przewidywanego czasu naprawy jednostki napędowej. – Zmienił następnie kanał i wywołał „Tanukiego”.

Kapitan Smyth, który na Varandalu przejął dowodzenie eskadrą pomocniczą od widocznie uradowanego tym faktem Tyrosiana, odpowiedział kilka sekund później.

– Słucham, admirale?

– Potrzebuję oceny uszkodzeń „Locha” i przewidywanego czasu zakończenia jego naprawy – wyjaśnił Geary. – Wstępny raport wykazuje uszkodzenia niemal wszystkich dysz, więc nie ma możliwości, by poradzili sobie z tym sami. A jeśli to prawda, chciałbym wiedzieć, ile czasu wy będziecie potrzebowali na doprowadzenie jednostki do takiego stanu, by mogła dotrzymać kroku reszcie floty.

– Oczywiście – odparł wyraźnie ucieszony Smyth. – Odezwę się do pana.

– Dziwne zachowanie, nawet jak na kogoś z wojsk inżynieryjnych – zauważyła Desjani.

– To prawda – przyznał komodor. – Chociaż wygląda na to, że kapitan ma dobre chęci i wykona rozkazy. Tyrosian odwalał kawał dobrej roboty jako dowódca eskadry pomocniczej, ale na pewno nie czerpał z tego radości, a czasami miałem wrażenie, że to zadanie zaczyna go przerastać.

– Delikatnie mówiąc.

– Kapitanie? – odezwał się porucznik Yuon. – Eksplozje przesterowanych reaktorów były o pięćdziesiąt procent mocniejsze, niż powinny. Nasze analizy wskazują, że Syndycy wypełnili ładownie tych jednostek rozmaitymi materiałami wybuchowymi.

– Chcieli nas dopaść, zanim zrozumiemy, że znaleźliśmy się w polu rażenia – uznała Desjani. – Ale to już nie problem. – Uśmiechnęła się, widząc, że najbardziej oddalone frachtowce eksplodują po tym, jak dotarła do nich rozlewająca się fala zniszczeń. W miejscu, które zajmowało spore zgrupowanie statków handlowych, widać było rozrastającą się strefę szczątków i wraków. – Proszę powiedzieć, czy to nie piękny widok? Oglądanie, jak syndyckie jednostki same się niszczą, jest chyba lepsze od osobistego ich rozwalania.

Geary uśmiechnął się na to, lecz nadal skupiał całą uwagę na analizie sytuacji. Okręty Sojuszu znajdowały się z dala od morza wraków i mogły je spokojnie ominąć. „Loch” był znacznie bliżej zagrożenia, ale nic mu już nie groziło. Teraz, gdy admirał poradził sobie z siłami pilnującymi punktu skoku, mógł się zająć oceną instalacji obronnych tego systemu.

Nie było ich zbyt wiele. Leżąca przy samej granicy Atalia przeżyła w ciągu minionego stulecia wiele ataków, jej orbitalne stacje obronne były niszczone zaraz po wprowadzeniu do służby. Ponieważ od ostatniej wizyty floty Sojuszu upłynęło już trochę czasu, Syndycy zdołali zorganizować sieć umocnień, włączając w nią działa szynowe umieszczone na księżycach i asteroidach oraz kilka orbitalnych fortec. Do tego dysponowali kilkoma Łowcami-Zabójcami, jednostkami nieco mniejszymi od niszczycieli Sojuszu, rozmieszczonymi przy obu punktach skoku po przeciwległej stronie systemu: jeden prowadził na Padronisa, gdzie znajdował się pozbawiony planet biały karzeł, a drugi na kompletnie zdewastowaną Kalixę. Za mniej więcej cztery godziny, gdy dotrze do nich widok wychodzących z nadprzestrzeni okrętów, jedna z ŁeZ wykona skok do sąsiedniego systemu, by zanieść wiadomość o ruchach sił Sojuszu. Może nawet dwie to zrobią, jeśli Syndycy próbują odbudowywać Kalixę.

Oprócz Łowców-Zabójców na Atalii był tylko samotny lekki krążownik krążący wokół jednej z wewnętrznych planet. Obyło się bez niespodzianek. Syndycy, mając tak niewiele okrętów wojennych, wycofali wszystkie siły, szykując się do obrony Systemu Centralnego. Użycie JSR-ów świadczyło wyraźnie o ich desperacji.

Geary zapytał system bojowy o możliwość przeprowadzenia bombardowania, czyli użycia głowic kinetycznych zwanych w żargonie floty „kamykami”. Gdy moment później otrzymał gotowy plan takiego uderzenia, zaaprobował go natychmiast, a potem przełączył się na sensory zewnętrzne, by na własne oczy zobaczyć, jak dziesiątki jego okrętów wypluwają ogromne kamienne kule, które za wiele godzin uderzą z ogromną prędkością w wybrane cele. Żaden obiekt położony na stałej orbicie nie był w stanie uniknąć trafienia, natomiast jego okręty mogły z łatwością ominąć pociski miotane przez działa szynowe z odległości całych godzin świetlnych. Geary wolał uprzedzić bieg wydarzeń i zniszczyć te działa, zanim wprowadzi flotę bliżej centrum systemu, choć bardziej obawiał się namierzenia i ostrzelania uszkodzonego ciężkiego krążownika, który musiał się zatrzymać, by dokonać najpilniejszych napraw.

Kapitan Smyth zdążył odpowiedzieć, zanim nadeszła jakakolwiek wiadomość z „Locha”.

– Straszny bajzel – rzucił jak zwykle radosnym tonem. – Nie ma szans, żeby sami mogli dokonać tych napraw. Stracili dwie główne dysze. „Tanuki” i „Tytan” mogłyby się tym zająć, ale operacja potrwałaby nie krócej niż cztery dni. A i po tym czasie „Loch” nie byłby w pełni sprawny.

To oznaczało, że flota musiałaby dostosować prędkość przelotową do jednego krążownika. Geary raz jeszcze przetrawił tę wiadomość, zdając sobie doskonale sprawę, że spowalnianie floty podczas przelotu przez terytorium wroga nie jest najrozsądniejsze.

– Dziękuję, kapitanie.

– Do usług.

– Ciekawa jestem, jak on reaguje na naprawdę złe wiadomości.

– Pewnie w taki sam sposób. Im więcej rzeczy do naprawy, tym bardziej jest zadowolony – ocenił Geary.

– Można by się spodziewać lepszego nastawienia po takim fachowcu. A skoro mowa o inżynierach… Czy kapitan Gundel zdołał wykonać zadanie, które mu pan zlecił, i zniknął nam z oczu?

– Nie zdołał. Zostawiłem go na Varandalu, żeby mógł się tym dalej zajmować.

Desjani pokręciła głową.

– Jak pan sądzi, kiedy dotrze do niego, że skoro flota zdołała wrócić na Varandala, to obliczanie ilości surowców potrzebnych do tego, by mogła tam się znaleźć, jest bezsensowne?

– Wątpię, aby kapitana Gundela interesowały takie szczegóły jak fakt, czy ten raport ma jakiś sens. Zresztą dopóki nim się zajmuje, nie zrobi nikomu krzywdy, a przecież tylko o to chodzi w tej sprawie.

Nie było sensu zastanawiać się nadal nad kolejnymi posunięciami. Geary wywołał więc po raz kolejny dowódcę „Locha”. Kapitan krążownika spoglądał prosto z unoszącego się przed Gearym okna ekranu.

– Admirale, nadal szacujemy szkody.

– Z moich odczytów, podobnie jak z opinii wydanej przez dowódcę eskadry pomocniczej, wynika, że naprawy potrwają minimum cztery dni i będą wymagały sporej pomocy z zewnątrz – odparł Geary. – Czy to zgadza się mniej więcej z waszymi wyliczeniami?

Dowódca krążownika skinął głową, aczkolwiek uczynił to z wielką niechęcią.

– Tak, sir.

– Flota nie może się zatrzymać na tak długo – oświadczył admirał. – „Loch” musi wracać na Varandala, tam zostanie dokonany właściwy remont. Złoży pan przy okazji raport o wydarzeniach na Atalii.

Na tę wiadomość oficer zareagował czystym przerażeniem.

– Proszę, sir. Tu nie chodzi o mnie. Moja załoga zasłużyła na uczestnictwo w tej historycznej misji. „Loch” da sobie radę, sir.

– Nie da rady. Nie cierpię takich rozmów, komandorze, ale muszę powiedzieć, że sam pan jest sobie winien. Cieszy mnie tylko to, że pański okręt nie został zniszczony na tym zaimprowizowanym polu minowym. Pańskie szczęście, że zareagował pan, choć z opóźnieniem, na mój rozkaz i zaczął wykonywać zwrot. Gdyby nie to, kazałbym pana usunąć z zajmowanego stanowiska. Wykonał pan jednak moje polecenie, aczkolwiek z takim opóźnieniem, że nie obyło się bez strat. Nie mogę narażać reszty okrętów i samej misji, zatrzymując flotę w tym systemie na cztery dni, bo tyle czasu trzeba na wykonanie najpotrzebniejszych napraw. Żałuję, że „Loch” nie będzie nam towarzyszył w tej wyprawie, i zaznaczę w raporcie, że odesłanie waszej jednostki nie ma nic wspólnego z nastawieniem kadry oraz załogi, ale proszę mi wierzyć, komandorze, nie mam w tej sprawie żadnego wyboru. Proszę zawrócić i wykonać jak najszybciej skok na Varandala celem dokonania stosownych napraw.

– Tak jest. – Dowódca krążownika był blady jak śmierć, gdy niezdarnie salutował.

Geary opadł ciężko na oparcie fotela i przez dłuższą chwilę gapił się w ekran.

– I tak miał szczęście – stwierdziła Desjani.

– Wiem. My również. Jak bardzo muszą być zdesperowani Syndycy, skoro decydują się na tak szaleńcze posunięcia?

– Powiedziałabym, że bardzo. – Te słowa przywróciły Desjani niedawny radosny wygląd.

– Czy któryś z członków załóg JSR-ów przeżył starcie? – zapytała w tym momencie Wiktoria.

Desjani skrzywiła się, słysząc to pytanie, ale skinęła głową w stronę wachtowego, by odpowiedział.

– Najprawdopodobniej nie, pani współprezydent – ocenił porucznik. – Te jednostki są tak małe, że każde bezpośrednie trafienie musi zabić pilota. Nie ma tam żadnych kapsuł ratunkowych, od pustki dzieli tych ludzi tylko kadłub i kombinezon próżniowy. Załogi takich okręcików to maksymalnie dwie osoby. Systemy podtrzymywania życia działają… od trzydziestu minut do godziny.

– Zatem nie ma sensu, by „Loch” szukał ocalałych i wziął ich do niewoli? – zapytała Rione.

Tym razem odpowiedziała Desjani, tylko że nie zwracała się bezpośrednio do Wiktorii.

– Wyruszyli na samobójczą misję. Wszyscy o tym wiedzieli. Jeśli któryś dożyje do momentu, w którym zbliży się do niego „Loch”, prędzej doprowadzi do przesterowania reaktora albo odpali ładunki ukryte w kadłubie, niż się podda.

Widząc niezadowolenie na twarzy Rione, Geary postanowił sprawdzić ocenę Desjani. W tym celu połączył się z porucznikiem Igerem.

– Zgadza się pan z tą opinią?

Oficer wywiadu zamienił kilka zdań z otaczającymi go ludźmi, a potem skinął głową.

– Tak, sir. Zważywszy sytuację, jestem pewien, że ludzie stanowiący załogi tych JSR-ów byli fanatykami gotowymi polec za sprawę. Nie podchodziłbym do nich, chyba że byliby nieprzytomni albo martwi… – Zamilkł na moment, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ale nawet w takim wypadku mogą mieć na sobie bomby z zapalnikami zbliżeniowymi. Nie ryzykowałbym na pańskim miejscu, sir.

Kolejne przypomnienie – jakby ich jeszcze było mało – tego, w co przerodziła się wojna po stu latach nieustannych walk.

– Przykro mi, pani współprezydent.

– Rozumiem. – Wstała z fotela. – Wracam do kajuty i udam, że nie ruszałam się z niej od momentu zakończenia odprawy. Senatorowie Costa i Sakai nie wiedzą, że politycy mogą mieć wstęp na mostek podczas bitew, i lepiej, żeby tak zostało.

Gdy Rione wychodziła, Desjani spoglądała za nią podejrzliwie.

– Dlaczego ona zrobiła się nagle taka uprzejma?

Geary spojrzał w tym samym kierunku.

– Pojęcia nie mam.

– Czy poznała pańskie plany?

– Na pewno nie w szczegółach. – Zamierzał dodać: „jak ty”, ale uznał, że byłoby to samobójcze posunięcie.

Desjani uśmiechnęła się ponuro.

– Dobrze. Kiedy powie pan pozostałym?

– Za jakieś półtorej doby. Tuż przed wykonaniem skoku z tego systemu.

– Dobrze – powtórzyła. – Do tej pory „Loch” powinien się dowlec do punktu skoku i odlecieć na Varandala, więc żadna wysłana w ostatniej chwili wiadomość nie zdradzi pańskich planów.

– To prawda – stwierdził, jakby naprawdę tak myślał, lecz uśmiech na twarzy Tani był wystarczająco wymowny, by zrozumiał, jak marnym jest kłamcą.

* * *

Po około dwunastu godzinach od przybycia floty do systemu Atalia komunikacyjny odebrał wiadomość z zamieszkanej planety: siedem postaci stojących za stołem prezydialnym, jedna przemawiała poważnym tonem:

– Najstarszy DON Światów Syndykatu z systemu gwiezdnego Atalia do kapitana Geary’ego. Właśnie przegłosowaliśmy odłączenie się od Światów Syndykatu i ogłosiliśmy Atalię wolnym systemem gwiezdnym. Oferujemy poddanie się siłom Sojuszu pod warunkiem, że zaręczy pan nam osobiście, że powstrzymacie się od dalszych ataków i odwetu.

Komodor oglądał ten przekaz wygodnie rozparty w fotelu, a gdy wiadomość dobiegła końca, przesłał ją dalej, do jednej z kajut „Nieulękłego”.

– Pani współprezydent, mam tu coś, na co powinna pani rzucić okiem – dodał.

Niecałe dziesięć minut później brzęczyk przy włazie obwieścił mu przybycie Rione. Weszła, wnosząc ze sobą aurę tryumfu z niewielką domieszką zaniepokojenia.

– Poddają się Sojuszowi. Wie pan, kiedy ostatni raz coś takiego miało miejsce?

– Nie.

– Nigdy. Udawało nam się zdobywać i podbijać niektóre systemy po długich i ciężkich walkach. Czasem przyjmowaliśmy kapitulację jakiegoś zdziesiątkowanego oddziału albo zniszczonego doszczętnie miasta, ale nigdy nie dotyczyło to całego systemu gwiezdnego. – Rione usiadła i przymknęła oczy. – Nie zaobserwowaliście żadnych oznak rewolucji na którejś z planet?

– Nie. Tutaj jest zupełnie inaczej niż na Heradao. Sensory floty i wywiad nie wykryły żadnych walk albo problemów dowództwa z utrzymaniem kontroli nad siecią komunikacyjną.

Wzrok Wiktorii powędrował w kierunku panoramy gwiazd zdobiącej kajutę admiralską.

– Przetrąciliśmy kręgosłup sił lojalistycznych przy wyjściu z punktu skoku. Byli tam wszyscy, którzy woleli zginąć, niż się poddać. No i dopięli swego, a cała reszta nie ma ochoty na podzielenie ich losu w walce.

To miało sens, niemniej pozostawała jeszcze jedna, za to niezwykle istotna kwestia.

– Jak mam, u licha, przyjąć kapitulację całego systemu gwiezdnego? Nie mamy na pokładach nawet ułamka sił naziemnych, którymi powinienem obsadzić najważniejsze punkty strategiczne.

Spojrzała na niego z wyrzutem.

– Mógłbyś też zapytać, jak obronić ten system przed możliwym odwetem ze strony Światów Syndykatu. Nie zamierzasz przecież zostawiać tutaj sporej części floty.

– Nie zamierzam. – Geary zaczął się przechadzać nerwowo po kajucie, szukając dobrej odpowiedzi na ten komunikat. – „Loch” nie wykonał jeszcze skoku. Sprawdziłem jego pozycję, powinni odebrać wiadomość o sytuacji w tym systemie przed odlotem na Varandala. Dostarczą ją admiralicji, a ta wyśle tutaj eskadrę niszczycieli, które będą w stanie zneutralizować ataki lekkich jednostek Syndykatu, bo tylko takie mogły pozostać w tym sektorze.

– Atalia zebrała tęgie baty w ciągu minionego stulecia. Nie jest to zdobycz, o jakiej marzyłby ktokolwiek w Sojuszu. – Rione wzruszyła ramionami i wstała. – Ale tu nie chodzi o aneksję. Przygotuję wiadomość dla rady, żeby obiecano tym ludziom minimum ochrony i nic ponadto. Sojuszu nie stać na dawanie gwarancji odbudowy wrogich systemów, mamy problem z poradzeniem sobie z własnym terytorium. Ty natomiast powinieneś dodać od siebie, i to bardzo wyraźnie, że zagwarantowałeś tutejszym władzom, dając słowo honoru, powstrzymanie się od bombardowań i odwetu, o ile oczywiście nie dojdzie do kolejnych ataków na siły Sojuszu.

Gdy opuszczała jego kajutę, już siedział nad obiema wiadomościami. W tym samym momencie otrzymał informację o tym, że wystrzelone dwanaście godzin wcześniej głowice kinetyczne dotarły do wyznaczonych celów. Nie był w stanie powstrzymać tego bombardowania. Nikt nie mógł go powstrzymać – ani siły Sojuszu, ani Syndyków.

Ale nie tylko to go niepokoiło. Atalia nie poddała się Sojuszowi, tylko jemu osobiście.

Kapitan Duellos – nie jego hologram, lecz żywa osoba – rozejrzał się po kajucie admiralskiej.

– Kiedy kogoś odwiedzam osobiście, spodziewam się, że otoczenie będzie wyglądało zupełnie inaczej niż podczas wizyt wirtualnych, mimo iż są naprawdę realistyczne. Zbyt wielu ludzi używa dzisiaj filtrów i prezentuje wirtualnemu gościowi wirtualne bogactwa czy inne cuda, które marzą się osobom znużonym szarością własnej egzystencji.

– Dostrzega pan tutaj jakieś różnice? – zapytał Geary, opadając na stojący naprzeciw fotel.

– Jeśli są, nie jestem w stanie ich zauważyć. – Duellos wzruszył ramionami. – Zresztą nie spodziewałem się czegoś takiego po panu. Z tego co widziałem, nie czuje się pan za dobrze wśród iluzji.

Większość wizyt dowódców innych okrętów floty odbywała się za pomocą łączy wirtualnych, ale zwykłe także się trafiały, chociaż należały do rzadkości. Korzystając z okazji, że nie ma w pobliżu jednostek wroga, Duellos wsiadł na pokład wahadłowca, by odwiedzić dawnego przyjaciela dowodzącego dzisiaj jednym z nowych liniowców, a potem poleciał w kierunku „Nieulękłego” znajdującego się mniej więcej na trasie powrotu na „Inspirację”.

– Jak tam pański znajomy ze „Zręcznego”? – zapytał admirał.

– Dobrze, aczkolwiek ma sporo obaw wobec wszystkiego, co słyszy na temat nowej taktyki walki forsowanej przez Black Jacka Geary’ego. Zapewniłem go, że jest honorowa, efektywna i przyswajalna, co miał okazję widzieć po przylocie na Atalię. Poprosił mnie, abym odwiedził go osobiście, ponieważ miał mi do przekazania coś, co zostawił mu dla mnie wspólny przyjaciel, który poległ niedawno w walce, coś, co miało mi przypomnieć… dawne czasy. – Duellos zamilkł na dłuższą chwilę, po czym spojrzał Geary’emu prosto w oczy. – Spodziewałem się jakiegoś przekazu od Jaylen Cresidy z wynikami jej ostatnich badań albo z omówieniem którejś z nowych taktyk.

– Wiem, jak pan się czuje, mnie też ciężko patrzeć na flotę, w której nie ma już „Gniewnego”.

– Ale… lecimy dalej. – Duellos westchnął głęboko, wskazując na wyświetlacz pokazujący gwiazdy. – A dokładniej rzecz ujmując, wracamy do Systemu Centralnego.

– Na tym polega mój plan – przyznał Geary.

– Nie jest pan ciekaw, skąd znam jego założenia?

Geary się skrzywił, machając ręką w kierunku stojącego opodal biurka.

– Jeśli wierzyć raportowi porucznika Igera, czyli oficera wywiadu oddelegowanego na „Nieulękłego”, niemal wszyscy mieszkańcy systemu Varandal, zarówno cywile, jak i wojskowi, znali szczegóły mojego planu, i to na długo przed skokiem na Atalię. Musiałem zapoznać z jego szczegółami wiele instytucji, aby dostać stosowne pozwolenia.

– I ktoś puścił farbę – stwierdził Duellos, okazując udawane zdumienie. – A gdzie tak naprawdę się udajemy?

– Do syndyckiego Systemu Centralnego.

Kapitan zmarszczył brwi i pochylił się w kierunku admirała.

– Jeśli dobrze rozumiem, pozwolił pan, aby wszyscy, w tym i Syndycy, dowiedzieli się o wylocie do Systemu Centralnego i uznali, że to tylko przykrywka? Manipulowanie przeciwnikiem to niezwykle trudna i często zawodna sztuka.

– Tak też słyszałem. – Geary także westchnął. – Nie zależało mi na tych przeciekach, ale domyślałem się, że Syndycy i tak się domyślą, gdzie naprawdę zmierzamy. To jedyny cel, którego zdobycie coś nam da, i jedyne miejsce, którego nie mogą stracić. Władze Światów Syndykatu nie mogą też uciec z Systemu Centralnego, nie narażając przy tym morale resztek swojej armii.

– Tak my byśmy zareagowali na podobny ruch naszego rządu – przyznał Duellos. – Tylko czy Syndycy myślą tak samo?

– Z tego co wiem, mają dość zbliżony pogląd na te sprawy. Mieliśmy tego przykład tutaj, na Atalii. Ucieczka władz doprowadziłaby do załamania reszty struktur.

Duellos ponownie zapatrzył się w panoramę gwiazd.

– Jedynym sposobem na szybkie dotarcie na miejsce będzie skorzystanie z syndyckiego hipernetu, co oznacza, że znowu wpadniemy tam głównym wejściem. Wolałbym panu nie przypominać, na ile min natknęliśmy się tam ostatnim razem.

– Wziąłem to pod uwagę w swoim planie – wyznał Geary. – Musimy się dostać jak najszybciej do Systemu Centralnego, aby zadać wrogowi decydujący cios, niemniej istnieje na to kilka sposobów. Zrobiłem co w mojej mocy, aby jak najmniej ludzi o tym wiedziało, nie wspomniałem też o tym podczas żadnej rozmowy przez łącza, ale wyjawię szczegóły mojego planu reszcie floty tuż przed skokiem z tego systemu, zgodnie z daną obietnicą.

– Rozumiem pańskie opory wobec korzystania z najbardziej nawet zabezpieczonych systemów łączności. Domyślam się też, że wie pan, dlaczego pojawiłem się tutaj osobiście. – Duellos spojrzał na niego z ukosa. – Rozmawiał pan z Tanią? Czy ona pomagała panu w stworzeniu tego planu?

– Tak.

– Świetnie.

Geary się uśmiechnął.

– Dlaczego pan pyta, czy ona także brała udział w planowaniu?

Duellos zaczął się nagle przyglądać uważnie swoim paznokciom.

– Z powodów osobistych.

– Nie odpowiedział pan na moje pytanie.

– Prosiła, bym porozmawiał z panem – dodał kapitan już o wiele swobodniejszym tonem. – To znaczy Tania. „Wbij mu to do głowy”, prosiła.

– Cóż znowu jej zrobiłem? – zapytał komodor.

– Wspominała o tymczasowym przyjęciu stopnia admirała floty. – Duellos uniósł obie brwi, spoglądając na Geary’ego. – To byłby naprawdę znaczący gest z pana strony. Większość mężczyzn uważa sformułowanie „oddać wszystko za miłość” za ćwiczenie erystyczne i za cholerę nie zamierza stosować podobnych zasad we własnym życiu.

Geary się roześmiał.

– Roberto, ja naprawdę nie mam kwalifikacji do takiego tytułu. – Uniósł dłonie, by uciszyć protesty Duellosa. – Mogę dowodzić tą flotą, ale od admirała wymaga się czegoś więcej. Brak mi stosownego doświadczenia w dyplomacji, logistyce, planowaniu i na całym szeregu innych pól.

– Z całym szacunkiem, ale nie zgadzam się z tą opinią, admirale. – Duellos porzucił na dobre żartobliwy ton. – Pytam poważnie: czy tego właśnie pan chce? Czy to naprawdę najlepsze rozwiązanie?

Tym razem komodor nie krył przed rozmówcą swoich uczuć.

– Wydaje mi się, że wiele z siebie daję i sporo już zrobiłem, zawsze jednak ktoś chce więcej. Wiem o tym i dlatego dałem już sobie spokój z myśleniem, że mogę ot tak, po prostu odejść. Nie opuszczę ludzi, którzy na mnie liczą. Nigdy tego nie zrobiłem. Tylko jak długo tak wytrzymam… jeśli nie zadbam przy okazji o swoje potrzeby? Roberto, naszym okrętom zaczęło się kończyć paliwo podczas bitwy o Varandala. Czasami czuję się tak, jakby mój wewnętrzny reaktor szedł wyłącznie na rezerwie mocy i wymagał natychmiastowego wygaszenia. Ale wystarczy jedna rozmowa z Tanią i od nowa biorę się do roboty.

Duellos pokiwał głową z zamyśloną miną.

– Wspomniał jej pan o tym?

– Nie mogłem! Nie w taki sposób. Przecież wiesz o tym. To by było niewłaściwe i nieprofesjonalne, stawiałoby ją na niehonorowej pozycji. Za bardzo ją szanuję, by coś takiego zrobić.

– Szanuję? – Kapitan spojrzał na niego pytająco, unosząc brew. – A może chodzi o to inne uczucie, którego nazwy nie chce pan wypowiedzieć?

– O oba – przyznał Geary. – Ale za nic nie wystawię jej honoru na szwank.

– A ona nie zhańbi pańskiego. – Kapitan pokręcił głową. – Zamierza pan czekać do momentu, aż oboje staniecie się na powrót kapitanami? I złoży pan dowodzenie flotą, żeby nie była już pańską podwładną, ponieważ tym sposobem będziecie mogli zalegalizować w honorowy sposób swój związek?

– Tak. – Geary machnął ze złości ręką. – To by było niemożliwe, gdybym pozostał admirałem. Przyjęcie tego stanowiska tymczasowo rozwiązuje problem. Rada Sojuszu zgodziła się na przywrócenie mi stopnia kapitańskiego i zdanie dowodzenia flotą po zakończeniu działań wojennych i powrocie do przestrzeni Sojuszu.

Duellos raz jeszcze skinął głową.

– To samo powiedziała mi Tania. A czy uzyskał pan od rządu obietnicę, że nie zostanie pan ponownie mianowany admirałem i przywrócony natychmiast na zajmowane stanowisko?

Geary spojrzał na niego, czując ciężar rosnący w okolicach żołądka.

– Nie.

– Zatem niech się pan już szykuje na taki obrót spraw.

Nic dziwnego, że przewodniczący Navarro poddał się bez walki. Nic dziwnego, że oficerowie tej floty mieli tak niskie mniemanie o politykach. W końcu zyskał namacalny dowód, że twierdzenia Badai o łatwości, z jaką senatorowie manipulują łatwowiernymi oficerami, opierają się na prawdzie i nie są wybiegiem mającym go skłonić do poparcia wojskowego przewrotu. W tej chwili jednak było to marne pocieszenie.

– I jak ja mam…?

Duellos wstał, uśmiechając się krzywo.

– Proszę poruszać się szybko, przechytrzyć wroga i uderzyć tam, gdzie się najmniej spodziewa. – Uśmiech zniknął z jego twarzy. – Po pierwsze, powinien się pan upewnić, czy Tania czuje to samo.

– Jak mam to u licha zrobić, skoro nie wolno nam rozmawiać na ten temat?

– Nie mam bladego pojęcia. – Duellos pokręcił głową. – Tania wysłała mnie tutaj, abym porozmawiał z panem o karierze, a nie o stosunkach z nią. Nie mogę być honorowym pośrednikiem między wami. Wie pan o tym doskonale.

– Tak, wiem. Nikt nie może pełnić tej funkcji. Nie możemy prosić ludzi o niehonorowe zachowanie i łamanie regulaminu floty. Moglibyśmy poprosić o to tylko najbardziej zaufane osoby, ale czyż nie byłoby to równoznaczne ze zniszczeniem owego zaufania? – Geary zapatrzył się na gwiazdy, jakby wśród nich mógł znaleźć rozwiązanie tego problemu. – Coś wymyślę…

– Proszę tylko pamiętać, że Tania może mieć własne plany. Niekoniecznie zgodne z pańskimi.

– Dlaczego?

Duellos zastanawiał się przez dłuższą chwilę, czy odpowiedzieć na to pytanie.

– Powinien pan ją o to zapytać, admirale.

– Nie mogę.

– Fakt. Przepraszam. – Kapitan ruszył w stronę wyjścia, lecz zatrzymał się na moment. – Przekażę jej, że upiera się pan przy decyzji o tymczasowości. Chyba nie będzie z tego powodu szczęśliwa.

– Świetnie. Teraz będzie was dwoje.

Duellos podążył wzrokiem za spojrzeniem Geary’ego.

– Czy to „Dreadnaught?

– Tak. Nadal nie usłyszałem nawet słowa od Jane Geary. Oprócz oficjalnych raportów, rzecz jasna.

– W tej sprawie spróbuję panu pomóc. W naprawianiu stosunków pomiędzy bliskimi nie ma niczego niehonorowego. Porozmawiam z nią – obiecał.

– Dziękuję. – Geary także wstał i spojrzał uważnie na Duellosa. – Na wszelki wypadek chciałem powiedzieć, że cieszy mnie, iż w końcu mogliśmy się spotkać osobiście.

Niedługo ruszą do kolejnego boju, a w ułamkach sekundy, jakie mieli podczas przejścia ogniowego, szczęście odgrywało decydującą rolę w tym, kto przeżyje, a kto musi zginąć.

– Tak. Na wszelki wypadek. Wpadnę do kapitan Desjani oznajmić jej, że moja misja zakończyła się niepowodzeniem.

Mimo wszystko Geary się uśmiechał, gdy kapitan opuszczał jego kajutę.

Na twarzach ludzi siedzących wokół stołu odpraw widać było uśmiechy. Oficerowie byli bardzo zadowoleni z tak miażdżącego zwycięstwa nad flotyllą syndyckich JSR-ów oraz z tego, że Atalia poddała się Geary’emu. Jedynym niezadowolonym mógłby być tylko kapitan „Locha”, który niemal dwadzieścia godzin wcześniej wykonał skok na Varandala.

Po raz pierwszy od objęcia dowodzenia flotą Geary czuł potrzebę uspokojenia nastrojów.

– Wygraliśmy tylko nic nie znaczącą potyczkę, prawdziwa bitwa dopiero nas czeka. Część sił, które zaatakowały Varandala, zdołała zbiec. Wróg z pewnością ściągnął też posiłki. Będziemy się musieli rozprawić ze sporą flotą. – Wywołał hologram sektora galaktyki, wiedząc, że to moment, na który wszyscy czekali z tak wielką niecierpliwością. – Wykonamy stąd skok na Kalixę. Wrota hipernetowe Kalixy zostały zniszczone, ale przez ten system możemy dotrzeć na Indrasa. – Wskazał ręką na trasę wiodącą w głąb przestrzeni Światów Syndykatu. – Zakładam, że na tamtejsze wrota nałożono już system zabezpieczający opracowany przez kapitan Cresidę. Zbliżymy się do nich i wykorzystamy klucz znajdujący się na pokładzie „Nieulękłego”, aby polecieć na Parnosę. – Linia wskazująca kurs floty wydłużyła się znacznie sięgając do samotnej gwiazdy.

Przez chwilę panowała kompletna cisza, potem komandor Neeson z „Zajadłego” zadał pytanie, które Geary widział na każdej z otaczających go twarzy.

– Na Parnosę? Dlaczego mamy lecieć na Parnosę?

– Dlatego, że nikt z nas nie ufa Syndykom, a ostatnie wydarzenia nauczyły nas, że nie należy wpadać do ich Systemu Centralnego głównym wejściem, czyli wrotami hipernetowymi. – Nie musiał rozwijać tej myśli, żeby poczuli grozę na myśl o zastawionej na nich pułapce. – Tym razem pojawimy się tam z zupełnie innego kierunku. Z Parnosy wykonamy skok na Zevosa, a stamtąd do Systemu Centralnego.

Znów zapadła cisza. Wszyscy zastanawiali się nad treścią zasłyszanych informacji, potem odezwała się kapitan Jane Geary. Po raz pierwszy zabrała głos podczas odprawy.

– Zevos leży zbyt daleko od Systemu Centralnego.

– Wręcz przeciwnie – odparł kapitan Duellos stanowczym tonem. – Oficjalnie nie można wykonać takiego skoku, ale gdy lecieliśmy na Sancere, admirał Geary nauczył nas, jak wykrzesać dodatkową energię z napędów nadprzestrzennych. A Zevosa dzieli od Systemu Centralnego znacznie mniejsza odległość niż wtedy.

– No właśnie – przytaknął admirał. – Syndycy na pewno nie przygotowali żadnej niespodzianki dla okrętów nadlatujących z Zevosa. Wyjdziemy z nadprzestrzeni w punkcie, który dla nich jest bezużyteczny, ponieważ w jego zasięgu nie ma żadnego systemu.

Uśmiech wrócił na twarz Neesona.

– Zatem Syndycy nie będą się nas spodziewali z tego kierunku. Jeśli zastawią pułapkę przy wrotach hipernetowych, zajdziemy ich tym razem od tyłu.

Kapitan Armus nie wydawał się jednak przekonany tą argumentacją.

– A jeśli flota broniąca wrót hipernetowych po prostu przez nie ucieknie? Pozwolimy im się wymknąć z naszej pułapki?

Rione zazwyczaj milczała, gdy rozmawiali oficerowie, lecz tym razem zabrała głos.

– Nie uciekną, ponieważ nie pozwoli im na to rząd Światów Syndykatu. Obrońcy zostaną na miejscu, bo ucieczka Egzekutywy z Systemu Centralnego oznaczałaby upadek resztek jej autorytetu i doprowadziłaby większość pozostałych układów planetarnych do sytuacji, w jakiej znalazły się Heradao albo Atalia. My to wiemy i oni to wiedzą. Muszą z nami walczyć.

Kapitan, któremu wpadła w słowo, i paru innych oficerów zachmurzyło się mocno, widząc, że polityk wtrąca się do dyskusji, ale gdy umilkła, mars widoczny na ich obliczach wyraźnie zelżał.

– No i dobrze – podsumował jej słowa Armus. – Czy wywiad floty podziela to zdanie? – zapytał Geary’ego.

– Tak. – Oficerowie wywiadu na pewno nie uwierzyliby politykom na słowo. – Nasz plan na razie jest prowizoryczny. Jeśli wrota na Indrasie zostały już zniszczone albo nie zabezpieczono ich zgodnie z naszymi planami, nie będziemy mogli wykonać tego skoku. W takiej sytuacji będziemy musieli lecieć głębiej w terytorium wroga i szukać odpowiednich wrót.

Dowódca „Niezawodnego” uniósł dłoń, aby zwrócić na siebie uwagę pozostałych.

– Admirale, Syndycy mogli nie ustawić zabezpieczeń na żadnych wrotach. Wiem, że flota cudem uniknęła skutków kolapsów na Sancere i Lakocie. Dlaczego jednak nie możemy skorzystać z wrót, które nie mają zabezpieczeń?

Geary zauważył, że tej opinii nie podzielają oficerowie, którzy osobiście przeżyli wydarzenia na Lakocie, lecz w ustach osoby, która tam nie była, pytanie wydawało się uzasadnione.

– Lecimy teraz na Kalixę. Tam zobaczy pan coś, co pozwoli panu odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czy ktoś ma jeszcze jakieś kwestie do poruszenia?

Kapitan Kattnig ze „Sprytnego” zerwał się z fotela.

– Chciałbym zgłosić piąty dywizjon okrętów liniowych na ochotnika do straży przedniej, kiedy następnym razem ruszymy na Syndyków.

Pozostali oficerowie wymienili spojrzenia, jedni z wyraźną aprobatą, inni wręcz przeciwnie, część po prostu obserwowała tę scenę ze zrozumieniem. Geary potrzebował chwili, by znaleźć właściwą odpowiedź.

– Formacja, w jakiej uderzy flota, będzie zależała od sytuacji, kapitanie. Zaręczam panu, że każdy okręt tej floty otrzyma ważne zadanie do wykonania.

Kattnig skinął głową z szacunkiem.

– To zrozumiałe, admirale, ale moje okręty liniowe nie miały jeszcze szansy wykazać się pod pańskim dowództwem, a wiem, że załogi aż rwą się do walki.

– Będę to miał na uwadze, kapitanie. – Prośba mieściła się w tradycyjnym agresywnym nastawieniu floty, więc nie było sensu odmawiać, przynajmniej w tym momencie. Kattnig usiadł, a Geary bacznie przyglądał się pozostałym dowódcom. – W takim razie mam jeszcze jedną sprawę. – Przemyślał to sobie dokładnie, miał zatem nadzieję, że dobrze dobrał słowa. Desjani czekała na ten moment z ufną miną. Wcześniej wypróbował tekst przemowy na niej i skorzystał z kilku kosmetycznych poprawek, jakie zasugerowała.

– Gdy obejmowałem stanowisko głównodowodzącego tą flotą – zaczął – nasz sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Walczyliśmy desperacko, jak ludzie, którzy nie mają nic do stracenia. Im bliżej byliśmy celu, tym więcej widziałem w was nadziei i woli powrotu do domu i bliskich. Dzisiaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Po tamtej desperacji nie został nawet ślad. Ale musimy zwalczyć ogarniające nas samozadowolenie, wiarę w to, że ciężka walka należy już do przeszłości, a łatwe zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Wygraliśmy starcie przy punkcie skoku na Atalii, wygraliśmy je bez trudu. Gdybyśmy jednak nie wykazali wystarczającej podejrzliwości i ostrożności godnej weteranów, wpakowalibyśmy się prosto w gromadę frachtowców i wielu z was nie byłoby dzisiaj tutaj za sprawą pułapki zastawionej przez Syndyków… – Zamilkł na moment, by te słowa wryły im się w pamięć. – Nie wiem, jak będzie wyglądała następna zasadzka, ale musimy być czujni, musimy jej wypatrywać. Musimy też walczyć tak samo twardo jak wtedy, gdy przebijaliśmy się do domu, ponieważ wszyscy obywatele Sojuszu wierzą, że zdołamy zakończyć tę wojnę. Nie wolno nam zawieść tych ludzi, więc musimy być dzielni, ostrożni, rozważni i silni. Tacy jak podczas powrotu… – Kolejna przerwa. Wszyscy są zasłuchani, większość kiwa głowami. Rione udaje, że klaszcze w dłonie. – Dziękuję za uwagę – zakończył admirał. – Lecimy do syndyckiego Systemu Centralnego, by zakończyć tę wojnę. To wszystko z mojej strony.

Rozległy się wiwaty, ludzie wstawali, by oddać mu salut. Większość hologramów zniknęła niemal natychmiast. Na sali pozostały jedynie wirtualne postacie senatorów Costy, Rione i Sakaiego oraz przebywająca tu osobiście kapitan Desjani. Przysadzista polityczka obserwowała Geary’ego z zaskoczeniem i niepokojem, których nie udało jej się ukryć przed jego czujnym wzrokiem. Senator Sakai kiwał tylko uprzejmie głową w kierunku admirała.

– Doskonałe przemówienie – stwierdził, zniżając głos. – Zaprezentował pan nam prawdziwy plan działania?

– Tak. Nie zamierzam zwodzić swoich dowódców. Gdybym stracił ich zaufanie… Zakładam, że wszyscy są świadomi, co o mały włos nie spotkało ciężkiego krążownika „Locha” chwilę po tym, jak dotarliśmy na Atalię. Ci ludzie muszą wiedzieć, że mogą na mnie liczyć.

– Gdy pokona pan siły broniące Systemu Centralnego – kontynuował Sakai – senator Costa, współprezydent Rione i ja zajmiemy się negocjacjami.

Rione wyprostowała palec, dając znak Geary’emu, żeby nie dyskutował na ten temat.

– Oczywiście, senatorze.

Kiedy hologramy dwojga członków senatu zniknęły, Rione wybuchnęła śmiechem.

– Widział pan minę Costy?

– Tak. Co ją ugryzło?

– Właśnie zrozumiała, że mocno nie doceniła konkurencji, czyli pana. Wydawało jej się, że może zbałamucić każdego oficera floty, ale dzisiaj po raz pierwszy zaczęła w to wątpić. – Rione znów zaniosła się śmiechem.

– A o co chodziło temu drugiemu? – zapytał Geary.

– Sakaiemu? – Wiktoria przestała się śmiać. – On wykazuje czujność. Należy do frakcji rady, która najmniej ufa Black Jackowi. Proszę o tym nie zapominać. Był pan zbyt zajęty obserwowaniem reakcji swoich podwładnych, dlatego z pewnością nie zwrócił pan uwagi, jak Sakai patrzył na kapitan Desjani. On wie, że jeśli sprawy przybiorą obrót najgorszy z możliwych, będzie mógł dotrzeć do pana tylko za jej pośrednictwem i chyba zaczyna do niego docierać, jak trudne to może być zadanie.

Desjani wstała, zachowując profesjonalnie obojętną minę.

– Chyba już pójdę.

Rione powstrzymała ją jednak, unosząc rękę.

– Jeśli o mnie chodzi, proszę się tak nie spieszyć. Właśnie miałam się wyłączyć. – Hologram Wiktorii zniknął moment później.

– Nie możemy jej wysadzić na Kaliksie? – zapytała Tania.

– Nie. Czy rozmawiałaś z senatorem Sakaim?

– Zagadnął mnie niedawno. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – odparła zwięźle Desjani. – Wie pan, o polityce, wojnie, pańskich ambicjach…

– Mam nadzieję, że usłyszał to, co powinien – stwierdził admirał z uśmiechem na ustach.

– Nie uwierzył w ani jedno słowo. Tego akurat jestem pewna. – Westchnęła głośno. – Sir, wiem, że kapitan Duellos rozmawiał z panem…

– A ja wiem, że przekazał ci moje słowa.

Desjani pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Gdybym powiedziała senatorowi Sakaiemu, jakie są naprawdę pańskie ambicje, uznałby zapewne, że jest pan szalony.

– Podobnie jak pani.

– Myślę tak samo jak ten polityk. Pan jest cudotwórcą, admirale.

Poczekał, aż Tania wyjdzie, i połączył się z Tulevem.

– Przepraszam, że wywołuję pana tuż po zakończeniu odprawy, ale chciałbym o coś zapytać.

Tulev, jak zwykle stateczny i nie okazujący emocji, skłonił lekko głowę.

– Mam nadzieję, admirale, że to nic poważnego.

– Sam nie wiem. Z tego co słyszałem, służył pan z kapitanem Kattnigiem.

– Z Kattnigiem? – Tulev przez moment wyglądał na zdziwionego. – A, tak. Ale to było dawno, gdy obaj byliśmy młodymi marynarzami.

– Kapitan wspominał mi kilkakrotnie, że otrzymaliście awans w tym samym czasie.

– Bo to prawda – potwierdził Tulev. – Po serii starć o Hatterę flota potrzebowała na gwałt nowych oficerów. Ale od tamtej pory rzadko go widywałem. – Tulev spojrzał Geary’emu prosto w oczy. – Ma pan z nim jakiś problem?

– Niezupełnie. – Admirał postukał palcem w blat biurka. – Jego akta pokazują wzorowy przebieg służby.

– Kapitan Kattnig rozmawiał ze mną kilka razy, odkąd „Sprytnego” włączono w szeregi floty. Chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat naszego powrotu pod pańskim dowództwem.

Geary skinął głową. Zauważył, że nawet tak stateczny oficer jak jego aktualny rozmówca nigdy nie używa słowa „odwrót”, opisując ich ucieczkę z Systemu Centralnego. Podobnie jak reszta dowódców floty. Sam Geary kilkakrotnie przyłapał się na tym, że powstrzymuje się przed powiedzeniem tego słowa. Powoli docierała do niego myśl, że ci ludzie, w odróżnieniu od niego, naprawdę nie przyjmują do wiadomości, że w gruncie rzeczy to była rejterada z pola bitwy. Flota Sojuszu nie uciekała. Mogła się wycofać, przegrupować, zająć z góry upatrzone pozycje albo zmienić oś ataku. Tak więc powrót na terytorium Sojuszu nie mógł być traktowany jako odwrót.

– Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale wydaje mi się, że Kattnig jest przekonany, iż musi nam czegoś dowieść. Być może dlatego, że nie uczestniczył w poprzedniej wyprawie. Wprawdzie mówi o zweryfikowaniu zdolności bojowej swoich liniowców, ale podejrzewam, że tak naprawdę chodzi mu wyłącznie o siebie. Nie mam tylko pojęcia dlaczego.

Tulev zastanowił się nad tym, a potem zaczął kiwać głową.

– Tak, wydaje mi się, że w tym, co pan powiedział, jest sporo racji. Wielu marynarzy i oficerów, którzy nie byli z nami, odczuwa zbliżone emocje. Ale jak sam pan wspomniał, kartoteka Kattniga jest czysta. Przy najbliższej okazji porozmawiam z nim w cztery oczy i postaram się go uspokoić. Podobnie jak reszta nowych dowódców, dopiero się uczy nowego sposobu walki. Może o to właśnie chodzi. Zastosowanie pańskiej taktyki pozostawia znacznie mniej miejsca na wykazanie się własną odwagą.

– Ta niby nowa taktyka ma za sobą kilkusetletnią historię, a Kattnig zdołał się już wykazać odwagą. Będę jednak wdzięczny, jeśli porozmawia pan z nim i przekona go, że oficerowie, których tak podziwia, zdobyli doświadczenie, walcząc według reguł mojej taktyki.

– Oczywiście, admirale. – Tulev spojrzał na niego badawczo. – Obawia się pan wyskoków z jego strony?

– Obawiam się zachowań wszystkich nowych oficerów – przyznał Geary. – Mam tylko nadzieję, że potrafili wyciągnąć wnioski z wypadku „Locha”.

– Mimo że załoga przeżyła tę akcję, spotkała ją największa kara, jaką można wymierzyć za niesubordynację. Okręt został wykluczony z floty i musiał wrócić na Varandala.

– Zginęliby wszyscy, gdyby ich dowódca nie wycofał się w porę.

– Woleliby śmierć niż dyshonor, jakim się okryli, nie biorąc udziału w ataku na System Centralny. Myślę, że w ich oczach byłaby to o wiele łagodniejsza kara.

Geary westchnął.

– Wciąż o tym zapominam. Dla mnie śmierć nadal jest najgorszym koszmarem.

– Wszyscy obawiamy się śmierci, admirale, ale są rzeczy od niej straszniejsze. – Tulev raz jeszcze skinął głową. – I pan także się ich boi. Wiem o tym. Nie byłby pan tak dobrym dowódcą, gdyby się ich pan nie lękał. – Powiedziawszy to, wstał, zasalutował i przerwał połączenie.

Skok na Kalixę wykonano rutynowo, lecz zachowując pełną gotowość bojową i ścisłą formację. Geary jak zwykle czuł się nieswojo, gdy mknęli przez bezkształtną szarą nadprzestrzeń, w której nie było gwiazd. Niepokój nie pozwalał mu zasnąć, więc snuł się korytarzami „Nieulękłego”. Załoga wydawała się taka radosna i pewna, że Black Jack znowu coś wymyśli! Gdy wrócił do swojej kajuty, usiadł i zaczął się wpatrywać w tajemnicze światełka, które pojawiały się na moment i znikały w szarej masie.

Jakiś czas później dotarli na Kalixę.

Загрузка...