Rozdział siedemnasty PSYCHOLOGIA KREATYWNA I CZAS PROPOZYCJI

Ciągle nie mogę uwierzyć, że tego dokonałeś — powiedziała Dylan w drodze do Dumonii. — Mój Boże, Qwin! W ciągu jednego zaledwie roku od przybycia udało ci się omotać wysoko postawioną osobistość, zostać prezesem firmy, wślizgnąć się do najtajniejszej operacji, a teraz spowodowałeś, iż uchylono wyrok… i to wyrok całkiem jeszcze świeży!

Skinąłem głową i uśmiechnąłem się, ale cień który pojawił się w trakcie moich działań i nad którym nie miałem żadnej kontroli nie dawał mi spokoju.

— Niemniej, znajdujemy się dopiero w połowie drogi. Najtrudniejsza jej część jest jeszcze przed nami, a ten Laroo wielce mnie niepokoi. Dylan, patrząc na niego, odczuwałem prawdziwy lęk, prawdziwe niebezpieczeństwo. Ci Czterej Władcy są najlepsi w swoim rodzaju, stanowią najwyższy etap ewolucji. Cała idea Rombu Wardens to najgłupsze chyba pociągnięcie ze strony Konfederacji. Teraz to widzę. Umieścili przecież w jednym miejscu absolutnie najlepszych, najbardziej genialnych przestępców-psychopatów. Ten, który jest w stanie przeżyć tego rodzaju walkę, musi być doskonałością w swoim rodzaju — skończenie inteligentny, całkowicie amoralny i zupełnie bezwzględny. A Laroo pomyślał o wszystkim, co tylko możliwe, by mnie omotać, kiedy z nim rozmawiałem, i sądzę, że wie, a przynajmniej podejrzewa, jakie są moje zamiary.

— Ale przecież udało ci się uniknąć zastawianych przez niego pułapek — zauważyła — i on zgodził się na twoje propozycje. Jeśli jest tak dobry, dlaczego to uczynił?

— Chyba wiem dlaczego. Rozważ jego sytuację. Jego największą słabością jest lęk, że w każdej chwili ta ogromna władza, którą posiada, może mu być odebrana. Ten lęk był tam już przedtem, ale teraz, wraz z likwidacją jednego z Czterech Władców, stał się obsesją. Najlepsze mózgi na Cerberze pracują nad ostatecznym rozwiązaniem problemu. Włącznie z tą Merton, która być może jest jedną z najlepszych w galaktyce. A mimo to nie mogą sobie poradzić. Operacja Feniks jest mu więc konieczna i niezbędna. Dlatego nawet licząc się z możliwością ewentualnej zdrady, zgadza się na mój udział. Nie ma wyboru. Jedyne, co może zrobić, to pozwolić mi działać, wykorzystując Merton i innych przeciwko mnie w nadziei, że rozwiążę ten problem dla niego. To wyzwanie najwyższego rzędu. On stawia własne ego przeciwko mojemu, licząc, iż przechytrzy mnie, nim ja zdołam przechytrzyć jego.

— Czy jesteś pewien, iż on wie, że ty coś planujesz?

Skinąłem głową. — Wie. Jak powiedział Bogen, my, profesjonaliści, mamy instynkt. Podobny do tego, na którym ty polegałaś podczas polowań na borki. Wie, bo rozumie, czym to się może skończyć. Kiedy dostarczę to, czego oczekuje, moja obecność może stanowić jedynie zagrożenie, nie przynosząc żadnych korzyści. Obaj to rozumiemy. Wie, że będę zmuszony wyciąć jakiś numer i liczy na to, że domyśli się, na czym on miałby polegać. Stąd to danie mi nieco luzu, stąd zgoda na moje warunki. To wszystko zresztą nie będzie miało znaczenia… jeśli potrafię dostarczyć mu rozwiązanie.

Popatrzyła na mnie. — A potrafisz?

Wzruszyłem ramionami. — Nie mam najmniejszego pojęcia. To będzie zależeć od Otaha i od mojego brata, i od Kręgi, i od tych, którzy są nad Kregą. W końcu jestem zmuszony wierzyć, że to oni potrafią znaleźć rozwiązanie tego problemu.

Pokiwała głową i zaczęła wyglądać przez okno taksówki powietrznej.

Wkrótce znaleźliśmy się w gabinecie Dumonii. Laroo nie marnował czasu — szczególnie że widział Skrytobójców w każdym kącie; i pewnie miał rację — bo wszystko już było przygotowane.

Dumonia był pod wrażeniem wydarzeń. Siedział i rozmawiał ze mną, podczas gdy Dylan przebywała opodal z trzynastoma sędziami zebranymi tam na rozkaz Laroo. Lubiłem Dumonię, ale nie ufałem mu w najmniejszym stopniu.

— Tak więc ujawniłeś się — zauważył obojętnie. Skinąłem głową. — A dlaczego by nie? I tak znajdowałem się w niepewnej sytuacji. Szczerze mówiąc, skoro ty o tym wiedziałeś, musiałoby się to wydostać na zewnątrz wcześniej czy później. Skrzywił się. — Mam aż tak złą reputację?

— Z tego, co wiem, jesteś dokładnie tym, kim wydajesz się być. Równie dobrze jednak mógłbyś być samym Wagantem Laroo. Któż to może wiedzieć na tym świecie?

Pomysł mój wydał mu się zabawny. — Wiesz, to rzeczywiście nasz największy problem, tutaj, na Cerberze. Istna paranoja. Lęk przed tym, kto tak naprawdę jest kim. To utrzymuje ludzi w posłuszeństwie. A mamy tu przecież najgorszy element — dzięki Konfederacji — i tylko coś takiego pozwala utrzymać spokój i stosunkowo niską przestępczość jak na ten skład społeczny, jaki posiadamy. To i zagrożenie sądem lub śmiercią w przypadku schwytania na gorącym uczynku. Pewnie dlatego tak bardzo mi się tu podoba. Pomyśl o interesach, jakie można robić w moim zawodzie.

Wiele myślałem o Svarcu Dumonii w ciągu ostatnich kilku tygodni. Byłem bardzo ostrożny, wybierając właśnie jego. Człowiek ten miał dwa odmienne oblicza: z jednej strony był całkowicie amoralny, posiadając skłonności kryminalne w najbardziej ogólnym i abstrakcyjnym sensie, z drugiej jednak strony był całkowicie oddany misji pomagania i leczenia swych osobistych pacjentów.

— Pomysł, iż mógłbym być Wagantem Laroo jest tutaj świetnym przykładem — powiedział. — Panuje totalna paranoja w tej dziedzinie. Jednak ja nie jestem Laroo. Nie mógłbym nawet być Laroo z tej prostej przyczyny, że nienawidzę wszelkiej formy rządów. Nienawidzę wszelkich instytucji, od Konfederacji, poprzez rządy cerberyjskie aż do lokalnego towarzystwa medycznego. To wszystko zorganizowane mrowiska. Zaprojektowane w celu zdławienia, wsadzenia w kaftan bezpieczeństwa indywidualnego ducha ludzkiego i dobrze wykonujące to swoje zadanie. Religie nie są lepsze. Dogmaty. Musisz wierzyć w to, musisz wierzyć w tamto. Biegasz w kółko, marnując czas na jakieś niemądre rytuały, zamiast wykonywać pożyteczną pracę. Czy wiesz, że w samym Medlam mamy przedstawicieli stu siedemdziesięciu różnych wyznań? Wszystkich, od Kościoła Katolickiego i Ortodoksyjnego Judaizmu, zważ na problemy z wymianą między płciami, obrzezaniem i całą resztą, do miejscowych kultów dla stukniętych, którzy wierzą, że bogowie śpią wewnątrz Cerbera i obudzą się kiedyś, zabierając nas do miejsca wiecznej szczęśliwości.

— Wynika z tego, iż jesteś anarchistą.

— Chyba tak. Spokojnym anarchistą z klas wyższych, noszącym garnitury na miarę i posiadającym dom na wybrzeżu, do którego latam prywatnym środkiem powietrznym. W tym miejscu właśnie starzy filozofowie popełniali błąd. Anarchia nie jest dla mas. Do diabła, one chcą być prowadzone, w przeciwnym bowiem razie nie tolerowałyby i nie tworzyły tych wszystkich instytucji biurokratycznych, które im mówią, co mają myśleć. To filozofia indywidualistów. Idziesz na kompromisy, a mimo to stajesz się anarchistą, nie przejmującym się człowiekiem z kolektywu. Jedyną rzeczą, którą możesz robić w sensie kolektywnym, to wstrząsnąć nimi od czasu do czasu, dać im rewolucyjnego kopniaka w tyłek. To jednak nigdy nie trwa długo, a stwarza własne dogmaty i własną biurokrację. Ale takie wstrząsy są zdrowe. Kiedy Konfederacja tak się zinstytucjonalizowała, że nawet niewielka rewolta tu czy tam była niemożliwa, dopiero wtedy zaczął się zastój i gnicie.

Zacząłem się orientować, dokąd zmierza. — I sądzisz, że ja jestem takim lokalnym rewolucjonistą?

— Och, prawdopodobnie rozwalą ci głowę, ale może dasz im przedtem kopniaka. W końcu i tak staniesz się tym, co usiłujesz zniszczyć, a nawet jeśli odniesiesz sukces, zjawi się jakiś mądrala i postąpi z tobą na twój sposób. Na dłuższą metę pozwoli to sokom płynąć trochę żwawiej.

Akceptowałem w jakimś sensie jego teorie. Lubiłem Dumonię, choć niekoniecznie wszystko to, co mówił czy w co wierzył. Nie widziałem siebie jako drugiego Laroo i powiedziałem mu to.

— Ależ jesteś taki jak on — zareagował na moje słowa. — Powiedziałeś, że odczuwałeś prawdziwą obawę i prawdziwy lęk, kiedy się z nim spotkałeś. A wiesz dlaczego? Ponieważ patrzyłeś na Laroo i wiedziałeś, że gdzieś głęboko patrzysz na samego siebie. Wiedziałeś, że patrzysz prosto w oczy komuś, czyj umysł pracuje dokładnie tak samo jak twój.

— Nie otaczam czcią władzy.

— Ponieważ nigdy nie posiadałeś takiej władzy i nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, co ona mogłaby z tobą uczynić. Ale ją kochasz. Za każdym razem, kiedy wyzywałeś jakiegoś przeciwnika, jakiś system, cokolwiek, i wygrywałeś, wykorzystywałeś władzę, demonstrując własną przewagę nad tym człowiekiem, nad tym systemem.

— Mam nadzieję, że tak nie było. Mam szczerą nadzieję, iż się mylisz. Ale wiesz, co ci powiem. Jeśli zajdzie ten niewiarygodnie nieprawdopodobny przypadek i zostanę Władcą Cerbera, postaram się widywać cię często po to tylko, by dostać od ciebie kopniaka w tyłek. Co ty na to?

Nie roześmiał się. — Nie zrobisz tego. Nie będzie ci się podobało to, co teraz mówię, lub będziesz wolał w to nie wierzyć i w końcu ci to obrzydnie. Wiem. Bo widzisz, dwadzieścia lat temu odbyłem prawie identyczną rozmowę z Wagantem Laroo.

— Co?!

Pokiwał głową. — Widziałem, jak przychodzili i odchodzili. Pomogłem jemu się zainstalować i pomogę tobie, jeśli potrafię, ale i tak niesie nie zmieni.

— Jak to się dzieje, że pozostajesz przy życiu, doktorze?

Uśmiechnął się. — Taki mały prywatny sekrecik. Pamiętaj jednak, że każdy, kto rządzi teraz tym miejscem, był kiedyś moim pacjentem.

— Nie wyłączając mnie — mruknąłem, bardziej do siebie niż do niego. Uświadomiłem sobie nagle, że tutaj, w tym gabinecie, przebywał najbardziej inteligentny i najbardziej pokrętny człowiek tej planety… i co zaskakujące, człowiek nie budzący lęku, przynajmniej na razie. Dumonia mógł zostać Władcą, kiedy by tylko zechciał, ale po prostu nie chciał. Rządzenie było niezgodne z jego religią.

— Proponuję przejść do spraw bardziej aktualnych — powiedziałem, czując się coraz bardziej nieswojo. — Powiedziałeś, że jeśli Dylan przestanie obowiązywać werdykt, będziesz w stanie wyleczyć ją całkowicie. Co wobec tego należy zrobić?

Przybrał teraz ton całkowicie profesjonalny. — Szczerze mówiąc, najlepiej byłoby zostawić sprawy samym sobie. I najbezpieczniej. Jest już z nią teraz nieco lepiej. Wie, kim jest, i zupełnie dobrze rozumie, co jej dolega. Powróciła większa część jej osobowości i odzyskała także wiarę w siebie. Pozostaje jeszcze ten blok psychiczny, który jej każe obawiać się utraty ciebie. Jeśli nie teraz, to kiedyś w przyszłości. Nie poprzez jakiś wypadek, co zresztą jest możliwe, to byłaby w stanie zaakceptować, jak sądzę. Przez pięć lat obserwowała przecież, jak giną jej przyjaciele i współpracownicy. Jednak, cóż, chodzi o utratę twojego serca, że się tak wyrażę. Istnieje tylko jeden sposób, by ją przekonać, że lęk ten jest bezpodstawny, ale zawiera on wielką dozę ryzyka dla was obojga.

— Gram teraz o wszystko, doktorze — powiedziałem. — Cóż znaczy teraz jedno ryzyko więcej?

Zastanowił się. — W porządku. Słyszałeś o cerberyjskiej schizofrenii? A przy okazji, nazwa nie jest zbyt trafna, jako że nie mamy to do czynienia ani ze schizofrenią, ani z typowymi symptomami tej dolegliwości.

— Chyba nie. Nie pamiętam — odpowiedziałem szczerze.

— W bardzo rzadkich, nietypowych przypadkach transferu osobowości występują bardzo dziwne zjawiska. Jeśli kontrolujemy transfer pomiędzy dwoma umysłami i przerwiemy ten proces w ściśle określonym momencie, dane z obydwu umysłów znajdą się jednocześnie w obydwu mózgach, że się tak wyrażę. Miejsca mamy w nich aż nadto, jak wiesz. Dwoma zasadniczymi rezultatami takiej sytuacji mogą być albo stopienie się tych danych w jedną osobowość, po pewnym okresie ostrego kryzysu tożsamości, albo wyklarowanie się dwóch pełnych, oddzielnych osobowości w jednym ciele, występujących w nim na przemian. Precyzyjne określenie właściwego momentu, konstrukcja psychiczna i fizyczna i tym podobne są tutaj sprawami kluczowymi, a wynik nie jest pewny.

— Coś chyba słyszałem na ten temat. Podczas instruktażu, tuż po przybyciu.

Skinął głową. — Bardzo rzadkie przypadki… ale możemy tego dokonać w laboratorium. Problem polega na tym, że istnieją znaczne różnice w budowie fizycznej pomiędzy poszczególnymi osobnikami, a tolerancja czasowa jest bardzo niewielka, by zyskać jakikolwiek rezultat, nie mówiąc już o pożądanym. A margines błędu jest minimalny. Udawało nam się czasami uzyskać stopienie się rozdwojonych jaźni, ale niewiele ponadto. Proces jest nieodwracalny, a jego skutki trwałe.

— I co to wszystko ma wspólnego z Dylan?

— No cóż, jeśli odrzucimy możliwość odkrycia odpowiedniej formy telepatii, jedynym sposobem przekonania jej — o ile w ogóle jesteś szczery, a jej obawy rzeczywiście bezpodstawne — jest próba przeprowadzenia czegoś na podobieństwo opisanego przeze mnie procesu. Poddanie go kontroli i powstrzymanie transferu tuż przed wystąpieniem owego rozdwojenia. Pozwoli to na silne odbicie osobowości jednej osoby w umyśle drugiej. Przypominać to będzie sięgnięcie do najgłębszych myśli i tajemnic drugiej osoby, co zresztą jest powodem, dla którego tak niewiele osób ma odwagę, by się temu poddać. Żadnych tajemnic, kropka. Absolutnie żadnych. Jeśli jednak dokona się tego precyzyjnie w czasie, po kilku tygodniach to wszystko przyblaknie, pozostawiając jedynie oryginalną osobowość i intymną znajomość tej drugiej osoby. Gdybyśmy mogli to przeprowadzić z wami, ona wiedziałaby, byłaby bowiem wewnątrz twojej głowy, że tak powiem, i nie byłoby już miejsca na wątpliwości — jeśli ty rzeczywiście, gdzieś bardzo głęboko, nie ukrywasz powodów dla takich wątpliwości. Przez krótki czas, co najmniej kilka dni, miałaby pełny dostęp do twego umysłu, do twej pamięci i do osobowości mieszczącej się w twojej głowie… a ty do jej.

Zagwizdałem. — To całkiem poważny problem. Bo czyż ja sam wiem tak naprawdę, czego chcę i co czuję?

— No właśnie. Zdajesz sobie sprawę z ryzyka. A istnieje i dodatkowe. Dla autentycznej skuteczności precyzyjne określenie momentu przerwania procesu jest sprawą kluczową, a jak już powiedziałem, występują tutaj trudne do określenia czynniki indywidualne, czyniąc to wszystko w jakimś stopniu zależnym od kwestii wyczucia. Zarówno stopienie, jak rozdwojenie są realną możliwością.

— Rozumiem. Jakie więc są szansę, że coś pójdzie nie tak jak trzeba?

— Szczerze mówiąc, pół na pół.

Westchnąłem. — Rozumiem. A tak na wszelki wypadek, gdybym się zdecydował i Dylan także byłaby skłonna, ile czasu potrzebowalibyśmy na przygotowanie się? O ile wcześniej musielibyśmy znać termin?

— Co najmniej jeden dzień. Lepiej byłoby, gdyby to było kilka tygodni, bo musiałbym przecież odwołać wiele sesji terapeutycznych, ale rzecz warta jest przeprowadzenia. Od bardzo dawna nie wykonywałem podobnej operacji.

— A ile razy to przeprowadzałeś w czasie swej dwudziesto czy trzydziestoletniej praktyki?

Zastanawiał się chwilę. — Sądzę, że cztery razy.

— A ile razy zakończyło się to sukcesem?

— To sprawa względna. Dwukrotnie sukces był pełny i dwukrotnie zakończyło się to tym stanem, o którym wspominałem. Z tych dwu przypadków, w których się udało, jedna para stała się najbliższym sobie duetem, jaki spotkałem w życiu; wydawało się, iż osiągnęli nirwanę.

— A druga?

— Znienawidzili się nawzajem. Ale to częściowo z mojej winy. Nie dotarłem dostatecznie głęboko do psychiki jednego z nich.

— Musimy się nad tym zastanowić — powiedziałem. — To poważny krok. A ja nie mogę teraz pozwolić sobie, by coś pomniejszyło możliwości mojego umysłu.

Skinął głową. — To zrozumiałe. Wspomnę jednak coś, co może okazać się przydatne, a może nie. Urządzenia do skanowania mózgu mają już wcześniej zapisane w swej pamięci układy, których szukają i uwzględniają one elektryczne i chemiczne odchylenia wynikające z wymiany ciał. Jest to kwestia punktów podobieństwa, tak jak w przypadku odcisków palców. Jeśli znajdą dwadzieścia punktów podobieństwa, stwierdzają, że to ty. W przypadkach, o których wspominałem, a dotyczy to okresu kilku dni, maszyny skanujące rozpoznają owe punkty w obydwu mózgach. Od lat już miałem ochotę wykorzystać tę sytuację. Być może teraz ty to uczynisz.

Popatrzyłem na niego z ukosa i nie byłem w stanie powstrzymać śmiechu. — Ty stary, anarchistyczny draniu!


— Wszystko jest znów takie jasne i przejrzyste — powiedziała Dylan w drodze powrotnej. — Człowiek nie ma pojęcia, w jakim natężeniu widzi i słyszy organizmy Wardena dopóki — po raz pierwszy w życiu — nie zostanie pozbawiony z nimi kontaktu. To jakby być ślepcem i nagle przejrzeć.

Tylko w części byłem zdolny to docenić. To prawda, iż ja sarn byłem świadom ich obecności i mogłem czuć je i słyszeć, kiedy się skoncentrowałem, ale stały się one dla mnie czymś, co po prostu tam było; czymś, o czym w ogóle nie myślałem. Nie zauważa się przecież szumu morza, ale gdyby ucichł, natychmiast dotarłoby to do naszej świadomości.

— Musisz jednak teraz bardzo uważać — ostrzegła mnie. — Możesz się przebudzić któregoś ranka jako matka.

Roześmiałem się i pocałowałem ją. — Nie przejmuj się tym. Jestem w stanie odzyskać swe ciało zawsze, kiedy zechcę.

Rozmawialiśmy o wielu sprawach, a wśród nich o radykalnych pomysłach Dumonii.

— Byłbyś skłonny to zrobić? — spytała. — Dla mnie?

— Jeślibyś tego chciała i byłoby ci to potrzebne — zapewniałem ją. — O ile, naturalnie, uda nam się przeżyć kilka najbliższych dni.

Przytuliła się do mnie. — W takim razie nie musimy tego robić. Wystarczy mi, że wiem, iż jesteś na to gotów, dla mnie, mój ty partnerze.

— I wielbicielu — uzupełniłem, przyciskając ją mocno do siebie.


Sklep Otaha nic się nie zmienił; on sam też zresztą nie. Nie widział mnie od dłuższego czasu i robił wrażenie zaskoczonego i zarazem uradowanego moim pojawieniem się, choć widok Dylan wyraźnie go nie ucieszył. Zebrał się w sobie i podszedł do nas.

— Qwin! Co za wspaniała niespodzianka! A już uważałem cię za zmarłego!

— No jasne — odpowiedziałem oschle i ruchem głowy wskazałem Dylan. — A to moja żona, Dylan Kohl.

— Twoja żo… A niech mnie wszyscy diabli! I pomyśleć, że spotkaliście się po raz pierwszy właśnie tutaj.

— Nie — powiedziała Dylan. — To był ktoś inny, tylko ciało jest to samo.

Informacje te najwyraźniej go zaskoczyły, co wziąłem za dobry znak. Znaczyło to, iż Otah nie ma pojęcia o treści moich raportów, w przeciwnym bowiem razie wiedziałby o Dylan, Sandzie i całej reszcie. Nie podsłuchiwał więc… albo też nie miał takich możliwości.

— Czym wam mogę służyć w ten uroczy dzień? — spytał sympatycznie, a ja dostrzegłem, iż za tą tłustą twarzą kryje się mózg, który usilnie pracuje nad tym, jak wydusić od nas jakiś materiał nadający się na treść raportu.

— Możesz sobie darować, Otah — odparłem dość ostro. — Wiem o raportach. Wiem, że dostajesz swoją czarnorynkową elektronikę od Konfederacji w zamian za informacje o takich facetach jak ja.

Roześmiał się nerwowo. — Ależ Qwin! To niedorzeczne!

— Przeciwnie, to prawda… i ty o tym wiesz, ja o tym wiem i nawet Dylan wie o tym. Otah, ta sprawa cię przerosła, jest znacznie poważniejsza od kontrabandy. Muszę się z nimi skontaktować. I muszę to zrobić teraz, świadomie, i z zachowaniem pełnej wiedzy i pamięci z tej rozmowy. Rozumiesz?

— Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz.

— Koniec z gierkami! — warknąłem. — Jeśli chcesz ten kanał łączności zachować dla siebie, to w porządku. Są jeszcze inne możliwości. Ale przyrzekam ci, że wylądujesz bardzo szybko na Momrath za stwarzanie mi trudności. Jestem w ścisłym kręgu współpracowników Waganta Laroo. Jedno słówko o twojej działalności przemytniczej i nie zorientujesz się nawet, co ci się przydarzyło.

Zakrztusił się i z trudem przełknął ślinę. — Nie zrobiłbyś tego.

— Bez wahania. A teraz skończ już z tą szkolną zabawą. Musimy żyć w przyjaźni; dzięki temu dostawałeś zresztą swoją dolę. Wykorzystałeś mnie, a to oznacza, że ja cię teraz mogę wykorzystać… albo odrzucić jak śmiecia. Co wolisz?

Przełknął ponownie, pokręcił głową i westchnął. — Posłuchaj, Qwin, to nie była sprawa moich osobistych sympatii czy antypatii. Musisz mi uwierzyć. Zawsze cię lubiłem. To był po prostu… cóż, interes.

— Nadajnik, Otah. Rusz się. A ja ci mogę jedynie przyrzec, że jeśli się postarasz i nie będziesz próbował żadnych sztuczek, to nikt się nie dowie. Nie mamy jednak zbyt wiele czasu. Jesteśmy śledzeni i musiałem polecić doktorowi, by usunął nam kilka drobnych urządzeń naprowadzających, które mieliśmy umieszczone pod skórą bez naszej wiedzy. A dzisiaj robimy prawdziwie wielkie zakupy i odwiedzamy wszystkie stare miejsca, do których twój sklep również należy. Jeśli jednak będziemy siedzieć lulaj zbył długo, to na pewno się zorientują, że coś jest nie tak.

Rozejrzał się nerwowo. — Chodźcie na zaplecze — powiedział.

W warsztacie panował jak zwykle bałagan. Ze stosu przeróżnych urządzeń wyciągnął jedno przypominające hełm i podłączył je do czegoś, co wyglądało jak konsola do testowania, i włączył zasilanie.

— Wygląda jak skaner mózgu… z tych większych i bardziej precyzyjnych — zauważyła Dylan, a ja skinąłem głową.

— Bo pewnie i jest czymś takim. Otah, bez używania żargonu powiedz mi jak to działa.

Wzruszył ramionami. — Nie wiem. Transmisja przekazywana jest poprzez antenę na dachu, której używani do normalnej łączności. Przypuszczam, że jest kodowana, przechwytywana przez jakiś przekaźnik na Cerberze i przesyłana na satelitę, a stamtąd gdzieś dalej, ale nie mam pojęcia gdzie. Jedyne, co wiem, to, że ty przychodzisz do mojego sklepu, rozmawiamy, ja czekam, aż zostaniemy sami i mówię — powiedzmy, że właściwe słowa — po czym przechodzę z tobą na zaplecze i włączam to urządzenie. Ty wkładasz to na głowę i zapadasz na kilka minut w trans. Potem je zdejmujesz i wychodzisz, ja cię zauważam, rzucam jakąś uwagę, ty podchwytujesz temat, zupełnie jakbyś nie wychodził ani na moment.

Pokiwałem głową. — W porządku. Wracaj do sklepu. Zawołam cię, kiedy mi będziesz potrzebny. Dylan może stać na straży.

— To mi odpowiada — powiedział nerwowo i wyszedł.

Obejrzałem dokładnie hełm. — To uproszczona wersja takich, jakie używają w Klinice Służb Bezpieczeństwa — powiedziałem. — Przypomina skaner, tyle że służy do przesyłania informacji.

— Nie sądziłam, że to możliwe — powiedziała. — Nikt oprócz ciebie nie byłby w stanie z tego skorzystać.

— Na to wygląda. Proszę, nie denerwuj się, kiedy zapadnę w trans. Nie interweniuj. Możesz pójść do sklepu, jeśli zechcesz… chciałbym uniknąć wszelkich przerw w łączności. Kiedy skończę, będziemy wiedzieli, jak się rzeczy mają.

— Qwin, a kto jest po drugiej stronie?

Westchnąłem. — Prawdopodobnie komputer. Typu quasi-organicznego. A na samym końcu… ja.


I tak właśnie wygląda obecna sytuacja. Mam nadzieję, iż dokonasz oceny tej informacji i przekażesz ją Operatorowi już teraz, nie czekając na raport końcowy, który naturalnie złożę… o ile będę w stanie.

Następuje łagodna przerwa, jak gdyby ustał szum w eterze. Nagle głos… nie, nie głos, lecz jego wrażenie formuje się w mym umyśle.

— Poinformuję go, że ten raport powinien być przeczytany — mówi komputer — ale nie dodam, że jest on niekompletny. Decyzję podejmie sam.

— To mi odpowiada — odpowiadam komputerowi. — Jak długo to potrwa?

— Nie wiadomo. Jest zaabsorbowany sprawozdaniem z Lilith i odmówił natychmiastowego przyjęcia tego raportu. Być może jedną dobę.

— Jak tedy nawiążę następny kontakt? Nie mogę przyciągać uwagi osób niepowołanych do tego miejsca.

— Skontaktujemy się z tobą. Nie martw się.

— Łatwo ci to mówić. Jesteś tylko maszyną i nie siedzisz tutaj ze stryczkiem na szyi.


KONIEC TRANSMISJI. WYDRUK, CZEKAĆ NA DALSZE INSTRUKCJE.


* * *

Obserwator zdjął hełm i zagłębił się w fotelu, wyglądając na wycieńczonego i tak się zresztą czując. Siedział przez kilka minut bez ruchu, nie patrząc na nic konkretnego, jak gdyby miał trudności ze skupieniem myśli i zapanowaniem nad samym sobą.

— Ponownie jesteś poirytowany — odezwał się komputer.

On tymczasem wskazywał palcem w przestrzeń. — Czy to jestem ja tam na dole? Czy to jestem rzeczywiście ja? Czy to ja pozostaję w tak romantycznym związku, czy to ja jestem tak szalony i tak ambitny?

— To ty. Wszystko na to wskazuje.

Roześmiał się. — Tak. Analiza kwantytatywna. Wszystko sprowadzone do porządnych, eleganckich liczb i symboli. Przyjemnie jest być komputerem i nie przejmować się tym, że wszystko, co myślałeś i wszystko, w co wierzyłeś, zarówno w odniesieniu do siebie samego, jak i społeczeństwa, zostało zdeptane i poszarpane, kawałek po kawałku.

— Obaj jesteśmy jedynie sumą naszych programów — powiedział komputer. — Niczym więcej… i niczym mniej.

— Programy! A zresztą, szkoda słów. Nie jesteś w stanie tego pojąć. Zastanawiam się, czy w ogóle ktokolwiek jest. Nikt nigdy przedtem nie musiał przez to przejść… i nie powinien w przyszłości.

— Niemniej, dowiedzieliśmy się bardzo dużo. Gdyby nawet zlikwidowano jednostkę cerberyjską, to i tak bylibyśmy daleko w przodzie. Wiemy bowiem teraz, w jaki sposób programowane są roboty. Wiemy, że miejsce kontaktu pomiędzy obcymi i Rombem znajduje się wewnątrz orbity księżyców Momratha. Jesteśmy w stanie zadać tym robotom cios, mimo iż nie rozwiązaliśmy całej zagadki.

— Nie mam zamiaru rekomendować usmażenia całego Cerbera! — rzucił ostro. — W każdym razie jeszcze nie teraz.

— Nie sądzisz, iż praktyczniej byłoby uderzyć w stację kosmiczną i w Wyspę Laroo, niż zabijać jednego z Władców czy nawet wszystkich czterech?

— Tak, być może masz rację. Ale jeśli tak to przedstawię w raporcie, to i tak zarekomendują likwidację całej planety. Jak zauważył Laroo, mogłoby to sprowokować konfrontację… i wyeliminowałoby zagrożenie ze strony robotów. Bez Cerbera nie mogliby przecież im programować prawdziwych umysłów.

— Dlaczego się wahasz? Normalnie nie zastanawiałbyś się wiele przed podjęciem podobnego kroku.

— Dlaczego…? — Zamilkł na moment. — Tak, dlaczego się waham? — zapytał sam siebie na głos. — Cóż to dla mnie znaczy?

Przemawiało teraz przez niego jego wyszkolenie i doświadczenie; intelektualny aspekt jego osobowości. Był jednak i drugi; taki, którego nigdy by u siebie nie podejrzewał, i który ukazał mu się przedtem tylko raz czy dwa razy. W przypadku Lilith w końcu przekonał sam siebie, że to była jedynie aberracja. Był agentem z cywilizacji technologicznej i w społeczeństwie nie technologicznym musiał się zmienić i pójść na pewne kompromisy. Ale Cerber? Tutaj nie było miejsca na podobną wymówkę, A przecież, a przecież… czy to tylko jego bliźniaczy bracia tam, na dole, ulegli tym zmianom?

Niemniej, tylko jedno można było teraz zrobić i on o tym wiedział.

— Jeśli to w jakiś sposób ułatwi twoją decyzję — wtrącił komputer — to informuję, iż eliminacja Cerbera nie zatrzyma operacji z robotami, a jedynie ją opóźni. Tak długo, jak którakolwiek z cerberyjskich odmian organizmu Wardena pozostanie w rękach obcych, może być ona użyta wszędzie wewnątrz systemu. Istnieją pewne wskazówki świadczące o tym, że już została w ten sposób użyta. Równie za wcześnie jest jeszcze na sprowokowanie konfrontacji. Nie mamy dość danych, by rezolucja dotycząca eliminacji sektora mogła przejść przez Radę i uzyskać jej aprobatę. Jedyne, co można by osiągnąć w tej chwili, to rezygnacja nieprzyjaciela z obrony i tym samym eliminacja lub neutralizacja systemu Wardena — prowadząca w rezultacie do utraty wszelkiej łączności z wrogiem.

Rozważał te słowa i dostrzegł ich logikę. — W porządku. Przekaż tę propozycję i resztę danych do Centrali z prośbą o ocenę materiałów i o rekomendację.

— Wykonuję — oznajmił komputer.

Загрузка...