Rozdział ósmy AKCJA

Mało, że zjadłem smaczny obiad, to zrobiłem to na dodatek w towarzystwie dwóch pięknych pań. Spotkałem je obie na gruncie towarzyskim i żadna z nich nie przypominała Dylan czy tego ciała, które teraz używała Sanda. Nie było to zresztą istotne. Gdyby ktoś chciał mnie sprawdzić, obejrzałby zapis piątkowego wieczoru i stwierdził, iż wziąłem dwie bliskie znajome na zwiedzanie zakładów, wyszedłem stamtąd wraz z nimi, po czym zjadłem z nimi obiad na mój rachunek. Restauracja miała przyćmione światła i pytani o mnie pamiętaliby jedynie, iż jadłem w towarzystwie dwóch pięknych pań.

Trudno mi jednak było skupić się na konwersacji. Wiedziałem, co się dzieje u Tookera i co się wydarzy niebawem. Zdawałem sobie sprawę — pomimo mych gładkich, uspokajających słów — iż to, co się będzie działo, jest cholernie ryzykowne, a rezultat niepewny. Teraz, kiedy siedziałem przy restauracyjnym stoliku, byłem w stanie wyobrazić sobie setki rzeczy, które nie pójdą tak jak trzeba, i czym więcej o nich myślałem, tym bardziej byłem przekonany, iż któraś z nich musi się wydarzyć. Dylan i Sanda powtarzały mi w kółko, jak niemożliwym do wykonania jest nasz plan, jak absurdalnym jest cały ten pomysł, jak niebezpieczny, ale ja przemawiałem, czarowałem i hipnotyzowałem, odsuwając zarazem od siebie obawy wywołane ich ostrzeżeniami.

Niestety, miały rację.

Plan jednak wprawiony był już w ruch. Nie można go było zatrzymać; w tym momencie nie zrobiłbym zresztą tego, nawet gdybym mógł.

Najlepszy, powiedział o mnie Krega. A jak zostałem tym najlepszym? Podejmując szalone ryzyko, dokonując rzeczy absurdalnych i osiągając sukcesy.

Kłopot polegał na tym, iż któregoś dnia szczęście może mnie zawieźć. Może już dzisiaj?

To, co miały wykonać, było diabelnie skomplikowane.

Jedna z kobiet powiedziała coś do mnie, wyrywając mnie z mego zamyślenia. — Hm? Przepraszam. Jestem nieco zmęczony.

— Biedactwo! Mówiłam jedynie, że Mural z księgowości zapisał się do jednego z tych klubów wymiany ciał. To znaczy, ja i Jora również się często wymieniamy między sobą, dla kontrastu, ale nie sądzę, by odpowiadało mi być codziennie kimś innym, bez żadnego na to wpływu. Ciekawe, co popycha ludzi do takich decyzji?

— Głównie nuda — odpowiedziałem — a także ci, którzy mają różne dziwaczne potrzeby. Słyszałem, że w niektórych klubach odbywają się autentyczne orgie.

— Hmmm! Któż by posądził Murala o coś takiego! No cóż, nigdy nie wiadomo…


Personel obsługi i nadzoru poziomów administracyjnych Tookera przyszedł już na nocną zmianę. Wszyscy narzekali, ziewali, walczyli z sennością, ale nikt nie zgłosił choroby. Gdyby to było w środku tygodnia, pewnie by się i znalazł ktoś taki, ale ponieważ był to piątek, mieli przed sobą weekend, w który będą mogli odespać te wszystkie fałszywe alarmy. Poza tym, roboty sprzątające rzadko wymagały nadzoru, a kiedy już znajdą się na wydziałach podlegających szczególnej ochronie, nawet ich przełożony nie przyłapie ich na maleńkiej drzemce.


— Za dużo ostatnio pracujesz — powiedziała.

Skinąłem głową. — Czasami pracujemy po dwie zmiany — poinformowałem swe towarzyszki. — Jakiś ważny projekt odebrał nam kluczowy personel właśnie wtedy, kiedy zwiększono plan. Nawet jutro muszę pracować.

— Och, biedaku! Cóż, będziemy cię musiały zabrać do domu i zapakować do łóżka w miarę wcześnie.


Kilka minut po jedenastej przełożony personelu obsługi dotarł wreszcie do działu bankowego. Cieszyło go to bardzo, bo od dłuższego czasu oczy same mu się zamykały. Podszedł do drzwi wejściowych, włączył urządzenia skanujące, odczekał chwilę i włożył kartę do otworu. Po chwili dołożył specjalną kartę, wyjętą uprzednio z kasy pancernej, umożliwiającą wpuszczenie tam również robotów sprzątających. Wydawszy automatom polecenia, co mają robić, a czego im nie wolno, szczególnie tam gdzie jego nie będzie, usadowił się w wygodnym fotelu, zasłoniętym przed niepowołanymi oczyma wysokimi konsoletami, i zapadł w drzemkę.

Sanda usłyszała odgłosy związane z jego przyjściem, odczekała więc, aż znajdzie się po drugiej stronie drzwi. Po czym wyciągnęła fotel na kółkach i udała się na koniec korytarza w ich pobliże. Z tego miejsca widziała większą część pomieszczenia, choć samego nadzorującego, śpiącego już w fotelu, widzieć dokładnie nie mogła. Odprężyła się i skoncentrowała — w czym wydatnie pomógł jej stan hipnotyczny, w jakim się znajdowała — i poczuła, jak organizmy Wardena z jej mózgu sięgają na zewnątrz. Odległość między nią a śpiącym przekraczała jedenaście metrów i odczuwała z tego powodu pewne zakłócenia wywołane przez organizmy Wardena znajdujące się w maszynach i urządzeniach, a nawet w samej ściance z pleksiglasu, zakłócenia utrudniające skupienie, w końcu jednak udało jej się je przezwyciężyć. Pomógł jej w tym zresztą brak ekranowania i nieobecność innych ludzi na tym poziomie. Najpierw powoli, potem już bardziej zdecydowanie, pola siły utworzone przez jej organizmy Wardena sięgnęły coraz dalej, aż dotknęły i połączyły się z tymi, które istniały w śpiącym mężczyźnie.

Mój umysł jest w twoim umyśle, moje ramiona, twoimi ramionami, moje nogi twoimi nogami, moje serce twoim sercem…

Dwadzieścia minut później i kilka pięter wyżej inny zmęczony pracownik wszedł na teren innego znajdującego się pod specjalnym nadzorem działu, przeszedłszy podobną procedurę skanowania i skorzystawszy z takiej samej karty dającej dwadzieścia sekund czasu na wejście tam również robotów. Ponieważ wszystkie piętra były dostępne jedynie dla tych, którzy znajdowali się w pamięci komputerów sprawdzających, takich jak ci nadzorcy, specjaliści od ochrony nigdy nie uważali tych dwudziestu sekund za jakiekolwiek zagrożenie.


— Wreszcie w domu, Qwin! Dzięki za wspaniały wieczór. Przykro mi tylko, że jesteś tak zmęczony i że musisz jutro iść do pracy. Ten wieczór mógłby być jeszcze wspanialszy.

Popatrzyłem na obie panie, po czym spojrzałem na zegarek. — No cóż, aż tak to nie jestem zmęczony.


Sanda znajdowała się w ciele nadzorcy. Urządzenia sprzątające szumiały leciutko, wykonując swoją pracę w pomieszczeniach bankowych; poza tym panowała cisza. Sanda wstała i spojrzała na swoje poprzednie ciało, uśpione w fotelu na kółkach za szybą. Przyszedł czas na najbardziej delikatną i najbardziej ryzykowną część operacji, a zarazem wymagającą od niej największej samodzielności przy podejmowaniu decyzji. Mogła kontynuować swoje zadanie, ryzykując przebudzeniem śpiącego, ale drzwi okazały się otwierać względnie cicho i wszelkie odgłosy i tak zamaskowane były szumem sprzątających aparatów. Dla pewności zdecydowała się na maleńkie ryzyko, znalazła przepustkę dla robotów, podeszła do drzwi i włożyła kartę w otwór. Drzwi się otwarły, a ona wyszła na zewnątrz. Podchodząc ostrożnie do śpiącego, podniosła stojącą obok fotela buteleczkę nuraformu, podetknęła mu ją pod nos, a ten, wciągnąwszy do płuc opary, zwisł bezwładnie.

Odstawiła natychmiast buteleczkę i pobiegła z powrotem. Po siedmiu sekundach drzwi ponownie się zatrzasnęły. Zerknąwszy raz jeszcze na śpiącego i na wiszący na ścianie zegar, podeszła do konsolety i zaczęła wystukiwać na niej instrukcje, których sensu co prawda nie pojmowała, ale które przekazywała dokładnie tak, jak ją nauczyłem.


Powyżej, w księgowości, Dylan czekała niecierpliwie, obserwując młodą kobietę wewnątrz chronionego działu, która najwyraźniej nie zamierzała na razie ucinać sobie drzemki, bowiem ciągle jeszcze sprawdzała działanie wszystkich po kolei urządzeń. Minęło pięć minut, potem dziesięć. W końcu kobieta wybrała sobie miejsce za konsoletami i wyciągnęła się na podłodze, podkładając pod głowę zwiniętą kurtkę. Nie zasypiała ani tak łatwo, ani tak szybko jak jej odpowiednik poniżej, ale wreszcie po jakimś czasie zasnęła. Dopiero wtedy Dylan, podobnie jak Sanda, mogła rozpocząć tę żmudną procedurę.


Sanda uporała się ze swym zadaniem w dziewięć minut i była z tego rezultatu bardzo zadowolona. Dopiero teraz miała przed sobą trudne zadanie — oczekiwanie. Przy pomocy kombinacji autohipnozy i sugestii posthipnotycznej wprowadziła się w jeszcze głębszy trans i mając na widoku siedzącą postać za szybą z pleksi, zasiadła w fotelu, obserwując ją i czekając, aż minie działanie nuraformu i nadzorca pogrąży się w głęboki sen, charakterystyczny dla okresu następującego bezpośrednio po zaprzestaniu działania specyfiku.

Cały cykl pozbywania się resztek nuraformu z tego drobnego ciała, wspomagany zresztą przez organizmy Wardena, zajął trzydzieści siedem minut i dopiero po tym czasie Sanda mogła przystąpić do ponownej wymiany ciał.


Minęła prawie pełna godzina, nim Dylan mogła dokonać swojej wymiany. Kiedy już znalazła się w nowym ciele, stwierdziła, że przygotowała i ułożyła własne ciało właściwie, bowiem kobieta się nie obudziła.

Zdecydowała, iż zaryzykuje i nie skorzysta z pomocy nuraformu. Kobieta spała płytko i niespokojnie i mogła się łatwo przebudzić. Podeszła tedy szybko do konsolety, podobnie jak Sanda, i wykonała instrukcje co do joty. Zajęło to jej niecałe pięć minut, mimo iż uwzględniała wszystkie zmiany dokonane przez Sandę piętro niżej.

Zerkała od czasu do czasu na śpiącą postać za szybą i miała kilka nerwowych momentów, kiedy ta poruszyła się we śnie. Wyciągnęła się ponownie na podłodze, odprężyła i pozwoliła swej jaźni popłynąć w kierunku tamtej postaci. Jej własne ciało było tak zmęczone i obolałe, iż lękała się, że sama przypadkowo może, ni stąd ni zowąd, zasnąć.


Sanda obudziła się w swoim fotelu z potwornym bólem głowy i z niezbyt ostrym widzeniem. W końcu to jej własne ciało poddane zostało działaniu nuraformu.

Popatrzyła na szybę i… zamarła. Ciało nadzorcy poruszyło się, po czym mężczyzna przebudził się i rozejrzał wokół ze zdziwionym wyrazem twarzy. Wstał, przy czym nie patrzył w jej kierunku, ale w kierunku automatów sprzątających, znajdujących się w najdalszej części pomieszczenia.

Rzucił jakiś rozkaz i automat zaczął się do niego zbliżać. Wykorzystując powstały hałas. Sanda ześlizgnęła się z fotela i klęcząc, odepchnęła go silnie od siebie w dół korytarza, nie spuszczając przy tym przez cały czas oka z mężczyzny. Był to pełen napięcia moment, ale uratował ją fakt, że po pierwsze nadzorca niczego nie podejrzewał, a po drugie, światła w pomieszczeniu bankowym odbijały się od szyb, maskując większość tego, co działo się w półmroku korytarza. Raz czy dwa wydawał się patrzeć w jej kierunku, powodując, że zastygała w bezruchu, ale za każdym razem odwracał wzrok na coś innego lub po prostu potrząsał głową i ziewał szeroko.

Dopiero kiedy dotarła do salki konferencyjnej i zamknęła dokładnie drzwi, odprężyła się nieco i uspokoiła swą bolącą głowę. Miała już sobie pogratulować udanej akcji, kiedy uświadomiła sobie, że zostawiła tam, przy tamtych drzwiach, buteleczkę z nuraformem. Choć roztrzęsiona i zdenerwowana, zachowała jednak dość zdrowego rozsądku, by wiedzieć, że teraz już nic na to nie może poradzić.

Nadzorca zebrał swoje automaty, ziewnął, przeciągnął się i zastanawiał się przez moment, co też mogło spowodować to dziwne uczucie w jego głowie. Kładąc je na karb zmęczenia, zabrał automaty i opuścił pomieszczenie bankowe.

Automat sprzątający ruszył wzdłuż korytarza, wciągając w swe wnętrze wszystkie śmieci, jakie napotykał na drodze, a razem z nimi wciągnął i ową małą buteleczkę.


Dylan mogła dokonać wymiany dopiero jakieś dwie godziny później. Były to długie, nerwowe godziny, w czasie których wydawało się jej, że śpiąca obudzi się w każdej chwili, lub co gorsza, że ona sama w którymś momencie zaśnie. Mimo to udało jej się dokonać wymiany, po części dzięki zmęczeniu kobiety, a po części dzięki wygodnej pozycji, jakie jej ciało zajmowało. Wróciła do swej kryjówki w gabinecie Sugala i odprężyła się.


Ja z kolei byłem całkowicie nieświadom tego, co się w tym czasie działo. Pożegnałem moje podwójne, damskie alibi i rozpocząłem nerwowe oczekiwanie. Najbardziej lękałem się tego, iż jedna z nich, a może nawet obie mogą mieć kłopoty z pierwszą wymianą, ewentualnie z powrotem do własnego ciała. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że nadzorcy utną sobie drzemkę; zawsze to robili, a moje fałszywe alarmy na pewno spowodowały, iż ta noc nie była, w tym względzie, wyjątkiem.

Z ich harmonogramu usunąłem również salkę konferencyjną i gabinet Sugala. Nie było w tym nic niezwykłego. Pomieszczenia te i tak nie miały być używane przed poniedziałkiem, a mimo obsady zmniejszonej o połowę, do tego czasu zdążono by je posprzątać.

Przespałem się troszeczkę i około szóstej rano zjawiłem się u Tookera. Było to co prawda bardzo wcześnie, ale w tym napiętym okresie nie było to aż tak nadzwyczajne. Pracowało się bowiem albo do pełznych godzin nocnych, albo zaczynało się pracę o wiele wcześniej niż normalnie. A ja już od dłuższego czasu przychodziłem do pracy bardzo nieregularnie, tak że wszelkie zapisy nie wykazałyby nic szczególnie dziwnego.

Kiedy znalazłem się w na pół jeszcze pustym budynku, udałem się wprost do mego biura i podniosłem słuchawkę telefonu. Przed ósmą, nim komputer główny budynku nie osiągnął swojego normalnego stanu, wszelkie rozmowy zewnętrzne były niemożliwe, ale wewnętrzny system telekomunikacyjny działał bez zakłóceń. Zadzwoniłem do gabinetu Sugala, poczekałem, aż sygnał zabrzmi dwukrotnie i odłożyłem słuchawkę. Po chwili zadzwoniłem ponownie.

— Qwin? — usłyszałem przejęty głos Dylan i odczułem pewną ulgę.

— Tak. A któżby inny? Jak poszło?

— Z kłopotami, ty łobuzie. O wiele bardziej wolałabym polować na borki.

— Ale zrobiłaś to?

— Tak, zrobiłam wszystko co trzeba, chociaż ciągle nie mogę w to uwierzyć. A Sanda?

— Jeszcze do niej nie dzwoniłem. Zrobię to za chwilę.

— Słuchaj, czy przypadkiem ktoś tu się nie zjawi lada moment? Kiedy wreszcie będę mogła opuścić to mauzoleum? Umieram z głodu!

— Znasz przecież panujące tu zwyczaje. O siódmej trzydzieści ogólnie dostępne windy zaczynają działać, a ty jesteś na poziomie biurowym. Wsiądź do pierwszej lepszej windy o siódmej trzydzieści, zjedź na poziom główny i wyjdź przez wyjście zapasowe tak, jak ci wcześniej powiedziałem. Nie potrzebujesz tam żadnej karty.

Była to naturalnie prawda, ale i tak odpowiednie urządzenia przy wyjściu zarejestrują jej obraz wraz z datą i godziną. Nie stanowiło to jednak większego problemu. Jak tylko obie zakończą swoje zadania, wykorzystam ten mały, a pożyteczny kod Sugala, żeby zmazać wszystkie zapisy.

Dodałem jej jeszcze nieco otuchy i zadzwoniłem do salki konferencyjnej, powtarzając uprzednią procedurę. Sanda podniosła słuchawkę, a głos miała jeszcze bardziej zdyszany i nerwowy niż Dylan.

— Jak poszło?

Opowiedziała mi wszystko po kolei, o tym, jak się nadzorca obudził, jak zapomniała o buteleczce i jak jej już później tam nie było. Uspokoiłem ją uwaga, iż przecież te same automaty sprzątały także znacznie większy teren, włącznie z kilkoma korytarzami.

Nieco uspokojona, wylewała z siebie potoki słów. — To było — mówiła — najbardziej fascynujące przeżycie w całym moim życiu. Większe niż narodziny pierwszego dziecka!

Roześmiałem się, po czym przypomniałem jej, jak wygląda procedura opuszczania budynku i upewniłem się, iż także ona znajdzie się na zewnątrz przed siódmą czterdzieści pięć. Wtedy właśnie zamierzałem zająć się zapisami systemu ochrony.

Usiadłem wygodnie z uczuciem pełnej satysfakcji. Obie miały rację: plan był absurdalny i nie mógł się powieźć przy tej ilości czynników poza moją kontrolą. A przecież się powiódł. Zadziałał idealnie. I wszyscy troje mieliśmy doskonałe alibi.

Miałem kilka zapasowych pomysłów na wypadek, gdyby coś poszło nie tak jak trzeba, włącznie z przekonywującą historyjką, jak to zamknięto je w budynku i tym podobne. Wszystko to jednak wywołałoby mnóstwo podejrzeń i mogłoby rozwalić cały plan, nawet gdyby w nie uwierzono. Na szczęście, nie trzeba z nich było korzystać. Poszło dość gładko i prosto.

O siódmej czterdzieści pięć wymazałem zapis w urządzeniach zabezpieczających.

O ósmej szef ochrony sprawdził zapisy i stwierdził, iż nikt niepowołany tamtędy nie przechodził. O tej porze ja pracowałem już w najlepsze i planowałem skończyć pracę o dziesiątej. Byłem cholernie zmęczony.

Na papierze ten cały plan wyglądał na szalony i rzeczywiście takim był; zarazem jednak uwzględniał słabości wewnętrzne wbudowane w system. Przekonanie, iż nic — z wyjątkiem legalnego werdyktu sądowego — nie może spowodować wymiany wbrew twojej woli, pozwoliło właśnie na jej dokonanie w przypadku nadzorców przebywających w pustym i dobrze im znanym budynku.

Ostatecznym jednak czynnikiem, który tę wymianę umożliwił, była pewność zakodowana w umyśle każdego Cerberejczyka, że nawet jeżeli uda ci się sposobem elektronicznym ukraść pieniądze, to i tak nie będziesz mógł z nich skorzystać; stąd nikt nawet nie tracił czasu na tego rodzaju próby. Wystarczyło kilka znanych przykładów takich nieudanych operacji w przeszłości.

Piękno tej całej intrygi polegało na tym, że całkowicie niewidoczne były jej motywy, a człowiek, któremu te motywy były znane, nie miał najmniejszego pojęcia o szczegółach jej przeprowadzenia.

Загрузка...