VII

Weszła salowa i spytała, co mam ochotę zjeść dziś wieczorem.

– Są ryżowe pierożki z sezamem i błyskawiczna zupa z makaronem Mistrza Kanga – oznajmiła. – Chcesz umyć twarz? Może przynieść ci ciepłej wody?

Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na stojącą obok mojego łóżka kobietę po czterdziestce, o wystających kościach policzkowych i rumianej twarzy. Ubrana w rdzawoczerwoną płócienną bluzkę i spodnie, wyglądała jak robotnica z fabryki.

– Czemu to ty jesteś moją pielęgniarką? – spytałam. – I dlaczego wszyscy oprócz mnie mają na sobie takie same ubrania?

– Ja też jestem pacjentką – odparła.

– Też na odwyku?

Jej wargi powoli rozchyliły się w uśmiechu.

– Nie wiesz, co to za szpital? – spytała.

– To znaczy? To jest klinika odwykowa, nie?

Zakołysała się na boki, po czym pochyliła się w moją stronę i oznajmiła konfidencjonalnym tonem:

– Wszyscy tu jesteśmy psychicznie chorzy i każde z nas zrobiło coś złego.

– Chorzy? A co ty złego zrobiłaś?

Spojrzała mi w oczy i rzekła:

– Zabiłam ojca mojego męża.

– Zabiłaś człowieka? Dlaczego?

– Bo ciągle się na mnie wydzierał. Więc dosypałam mu do zupy środka owadobójczego.

Moją zbrodnią był nałóg narkotykowy i bycie koszmarem dla mojego ojca. Najpierw zużyłam wszystkie swoje siły, by zdobyć miłość i alkohol, a potem złożyłam swoje ciało na ołtarzu heroiny. Zawsze uważałam, że to wszystko dlatego, że jestem samotna i szalona. Ojciec przyprowadził mnie tutaj po południu. Moje reakcje były w widoczny sposób spowolnione, ponieważ znajdowałam się już pod wpływem leków i sądziłam, że nie jestem w stanie jasno myśleć, lecz mimo to przeraziło mnie to, co zobaczyłam. Stwierdziłam, że partia komunistyczna, czyli także mój ojciec, jest naprawdę surowa – wsadzają narkomanów, którzy chcą się odtruć, razem z psychicznie chorymi mordercami, żeby wszyscy leczyli się razem. Ktokolwiek zdoła zwalczyć nałóg w takich warunkach, z pewnością nie zechce już do niego wrócić. Kiedy porównywałam się z innymi pacjentami, było mi wstyd tego, co narobiłam, bo już odzyskałam zdolność odczuwania wstydu. Heroina ogłupiła mnie. Wprowadzając się tutaj tamtego popołudnia, zastanawiałam się, czemu jestem jedyną osobą w moim maleńkim pokoiku, i skąd wzięło się takie mnóstwo ludzi w tym dużym pomieszczeniu na zewnątrz. Zastanawiałam się, dlaczego wszyscy narkomani w Szanghaju są tacy starzy.

W czasie pierwszych, najtrudniejszych do zniesienia siedemdziesięciu dwóch godzin lekarze nie próbowali stosować terapii szokowej z uwagi na moją ciężką astmę. Podłączyli mnie do jakiejś kroplówki, która dawała niezłego kopa, więc co jaki czas, gdy nikt nie patrzył, przyśpieszałam ją. Codziennie moja salowa pomagała mi dojść do łazienki, umyć twarz i zęby. Zamiatała też mój pokój.

Raz, kiedy prowadziła mnie do łazienki, jakaś pacjentka powiedziała: „Popatrz tylko na siebie! Jak ty wyglądasz? Kiedy stąd wyjdziesz, chyba nie zaczniesz znowu ćpać, co?”

Sala była ogromna, a w jej obrębie znajdowało się jeszcze jedno wielkie pomieszczenie – sypialnia dla chorych psychicznie oraz skierowanych na przymusowe leczenie narkomanów. Było tam całe morze łóżek, wszystkie poprzykrywane śnieżnobiałymi kocami. Rzędy koców przypominały sterty czasopism – przywodziły mi na myśl pekińskie undergroundowe magazyny o sztuce w białych okładkach. W jeszcze innym pomieszczeniu znajdowały się umywalki i toalety – panowała tam wieczna ciemność, rozjaśniana jedynie promieniem księżycowego światła. Nawet słońce wyglądało tam jak księżyc i było zimno niczym w lodówce. Ja mieszkałam w najmniejszym pokoju, w którym stały dwa piętrowe łóżka. To był pokój dla narkomanów, którzy przyszli tu z własnej woli.


Blade, zimowe światło niekiedy zabarwiało się cytrynową żółcią. Pacjenci grali w karty albo siedzieli w słońcu i pruli stare dzianiny. Tak spędzali dzień, od czasu do czasu gawędząc z lekarzami; ich głosy przypominały ptasi szczebiot. Obserwowałam ich z mojego pokoju; wszystko wyglądało tak spokojnie. Po obiedzie śpiewali chórem piosenki – były to obowiązkowe zajęcia. Wybierali stare przeboje, takie jak Na pekińskim Złotym Wzgórzu, albo popularne piosenki hongkońskie czy tajwańskie, jak Przechadzając się wdzięcznie czy Dziękuję ci za twoją miłość, przynoszone przez nowych narkomanów, których nieprzerwany strumień wciąż napływał do kliniki. Zapisywali słowa na niedużej tablicy, tak by inni pacjenci mogli się ich nauczyć. Po śpiewaniu wszyscy ustawiali się w kolejce po lekarstwa, po czym udawali się na popołudniową drzemkę.

Siedziałam jak kretynka, naszpikowana lekarstwami, pacjenci grali w karty w blasku słońca, a główne drzwi pozostawały szczelnie zaryglowane. Utrata kontroli nad własnym życiem była tak prosta, oczywista i bez ogródek, jak zima w tym mieście, która snuła lodowato swoje mordercze plany. Czułam pustkę w głowie i sądzę, że nie był to wyłącznie skutek lekarstw. Po tym, jak wiele razy dziennie rzucałam heroinę, cały czas nie miałam pojęcia, czym wypełnić swoje życie. Kiedy odłączyli mi kroplówkę, odważyłam się przejść do głównej sali i usiadłam w słońcu. Po chwili zbliżyła się jakaś pacjentka i wpadła na mnie, mówiąc: „Daj ciastko, co?” Spojrzenie miała utkwione gdzie indziej, lecz od czasu do czasu jej oczy zwracały się gwałtownie w moją stronę w poszukiwaniu ciastka. Pacjenci obserwowali, jak podawałam kobiecie ciasteczko, potem od razu odwrócili wzrok. Nagle zauważyłam, że wszyscy mają zwyczaj kołysać się w przód i w tył, w przód i w tył, oraz nieustannie przenosić ciężar z jednej stopy na drugą.

Pozwolono mi zatelefonować do ojca. „Tatusiu, wszystko w porządku, ale potrzebne mi lusterko. Zabrali mi moje lusterko, chcę, żeby mi je oddali”.

Moja lekarka wezwała mnie do gabinetu i wyjaśniła:

– Nie pozwalamy wam trzymać lusterek, żebyście nie zrobili krzywdy sobie albo innym pacjentom. Ale teraz możesz już zabrać swoje.

Tamtego wieczoru w łazience podeszła do mnie jakaś pacjentka i zapytała nieśmiało:

– Czy mogłabyś pożyczyć nam swoje lusterko na trochę? Tylko na chwilkę, zaraz oddamy.

Popatrzyłam na nią i powiedziałam:

– Dobra, mogę ci pożyczyć na pięć minut.

Dałam jej lusterko wielkości dłoni, a potem wszyscy po kolei przeglądali się w nim. Tamtego wieczoru w ogóle nie czułam się samotna. Kobieta, która poprosiła mnie o lusterko, patrzyła na swoje odbicie najdłużej. Inna pacjentka powiedziała mi, że jest dziewicą i siedzi tu już piętnaście lat.

– Jesteś dziewicą? – spytałam ją. – Nic dziwnego, że tak młodo wyglądasz.

– Nie jestem już taka młoda. Jestem stara, bardzo stara.

Na dźwięk słów „stara, bardzo stara” rozpłakałam się. Kiedy się odstawia narkotyki, ma się skłonność do płaczu, czasem zupełnie bez powodu. Wstydziłam się moich łez, ale nikt i tak nie zwracał na mnie uwagi. Aby pokryć zmieszanie, czym prędzej spytałam:

– Jak tu trafiłaś?

Milczała. Ktoś powiedział, że ta kobieta zrobiła okropną rzecz: zabiła wszystkie dzieci swojej starszej siostry.

– Wielkie nieba! – krzyknęłam, lecz kobieta wciąż przeglądała się w lusterku i głaskała swoją twarz, jakby nic nie słyszała.

– Myślała, że to demony i pozabijała je – rzekł ktoś inny, a jeszcze inna osoba dodała:

– Zrobiła to, bo siostra nie najlepiej ją traktowała.

Zabrałam lusterko. Całą noc spędziłam na rozmyślaniach o tym, dlaczego ludzie wariują – niektórzy aż tak, że popełniają morderstwa – i dlaczego nie zabiera się ich do szpitala i nie leczy, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. Leżąc w blasku księżyca, doszłam do wniosku, że mam szczęście w życiu. Nie byłam obłąkana, byłam tylko małą tchórzliwą myszką, albo, jak mawiał mój ojciec, grzeczną dziewczynką, która się zgubiła.

Dostawałam takie samo jedzenie jak wszyscy, lecz nawet nie próbowałam tego czegoś przełknąć. Wolno mi było jednak prosić lekarzy o pomoc – znosili mi paczkowane jedzenie ze szpitalnego sklepiku. Moja pielęgniarka codziennie gotowała coś dla mnie, a ja ciągle ją namawiałam, żeby też skosztowała, lecz ona zgadzała się dopiero wtedy, gdy któryś z lekarzy powiedział: „Jedz. Ona nic nie zje, jeśli ty nie będziesz jadła”. Ktoś mnie poinformował:

– Ona zabiła swojego teścia, więc nikt z rodziny nigdy jej nie odwiedził, nie płacą też rachunków za szpital. Dlatego pracuje jako salowa, na dodatek codziennie wkłada kalosze i zasuwa w jadalni.

Miałam wrażenie, że lubi pracować. Kiedy się krzątała, wyglądała na zadowoloną.

– Tylko w ten sposób może zarobić tyle, żeby wystarczyło jej na życie – dodała inna pacjentka z szyderczym uśmieszkiem. – Nie stać jej nawet na mydło ani papier toaletowy. Zawsze zabiera ze sobą kwadracik papieru, ale kiedy kuca, chowa go do kieszeni.

Zauważyłam, że ktoś stoi twarzą do ściany – była to ta dziewica. Podeszłam do niej i stanęłam obok. Patrzyła na swoje stopy i nie odwróciła się w moją stronę. Ktoś powiedział: „Znowu ma karę, bo wariuje i opowiada, że kierownik personelu jest jej mężem”.

Jedną z kobiet wezwano do biura. Słyszałam, jak wychowawca ją wypytuje: „Ukradłaś coś pacjentowi na odwyku. Co to było?” Po chwili usłyszałam, jak ona powtarza raz po raz: „Pikle, jabłka, banany, jabłka, pikle”.

W końcu nadszedł dzień zwolnienia mnie z ośrodka. Podziękowałam wszystkim i poprosiłam ojca, żeby dał lekarzom sto juanów. „Proszę wydać te pieniądze na potrzeby mojej salowej, chciałam podziękować jej za pomoc”.


Za drugim razem, gdy ojciec zawiózł mnie do kliniki, byłam łysa, miałam rozwalone oko i byłam obrzydliwie chuda. Ledwie poznawałam samą siebie. Któż by się spodziewał, że gdy zbliżę się do wielkich, zamkniętych drzwi oddziału, jakaś kobieta zawoła mnie po imieniu i krzyknie: „Wróciła! Wróciła! Tym razem straciła wszystkie włosy!”

Po raz drugi ojciec powiedział lekarzom:

– Moja córka to dobre dziecko, tylko trochę uparte. To nasza wina, i jesteśmy gotowi za to zapłacić.

– Bardzo nas poruszyły słowa twojego ojca – oświadczyła lekarka. – Chciałabym, żebyś się nad nimi zastanowiła.

Wysłali mnie na testy na HIV i syfilis. Potem dali mi jakieś lekarstwa – nie te same, co za pierwszym razem. Chcieli spróbować innej terapii.

– Tym razem musimy pozwolić ci trochę pocierpieć – powiedzieli. – Inaczej nigdy się nie zmienisz.

Codziennie zażywałam garść małych żółtych, różowych albo białych pigułek. Powodowały, że nie chciało mi się spać i było mi gorąco. Chodziłam tam i z powrotem po pokoju, czasem bez przerwy gadałam do siebie, byłam oszołomiona, miałam zawroty głowy i zataczałam się. Pewnej nocy do mojego pokoju wkradła się jakaś pacjentka. „Jeśli chcesz prędko stąd wyjść, nie bierz więcej tych żółtych pigułek” – ostrzegła. Zanim podniosłam głowę, już jej nie było, ale nastraszyła mnie. Wypłakałam się, po czym postanowiłam przestać brać żółte pigułki. „Nie chcę brać tych żółtych” – powiedziałam lekarzowi.

Po atakach astmy, koszmarach i okresie pozbywania się wszystkich możliwych wydzielin zaczęło mi się poprawiać. Tym razem pracowałam razem z innymi; jakaś pacjentka nauczyła mnie grać w karty. Zaczęłam tęsknić za matką. Tęskniłam za jej gotowaniem, za wszystkim. Codziennie śpiewałam z innymi piosenki wypisane na tablicy. Ale wciąż nie mogłam przełknąć tutejszego jedzenia. Bez grama tłuszczu i rozgotowane na miazgę, przypominało mi wikt w tamtym więzieniu na północnym wschodzie, gdzie trafiłam za młodu.

Raz na miesiąc dostawaliśmy czerwone mięso, co było prawdziwym wydarzeniem dla wszystkich. Tego też nie mogłam przełknąć. Ktoś spytał:

– Jak to, nie jesz mięsa?

Usłyszała to moja lekarka. Moja lekarka była szanghajką, bardzo piękną i modnie ubraną intelektualistką.

– Czemu nie jesz mięsa? – spytała.

– Boli mnie żołądek. Naprawdę, mdli mnie – odparłam.

– Za kogo ty się uważasz? Życzę sobie, żebyś to zjadła.

– Wątpię, czy uda mi się to przełknąć. Mówię szczerze.

– Chcesz stąd wyjść jak najszybciej, prawda?

– Chcę.

– Więc jedz. Jesteś taka sama jak wszyscy pacjenci, pamiętaj o tym.

– Nie będę tego jeść – oznajmiłam.

– W porządku, wezwę twojego ojca. Zobaczymy, czy wtedy zjesz.

Na jej oczach zjadłam kawałek mięsa. Patrzyła, jak je zwracam, płacząc, kęs po kęsie.

– Nie różnisz się niczym od innych i nie chcę widzieć, jak marnujesz jedzenie. Pamiętasz te pieniądze, które zostawiłaś dla salowej zeszłym razem? Skonfiskowaliśmy je. Nie jesteś nikim wyjątkowym, a twój postępek w rezultacie jej zaszkodził, ponieważ już nie może być salową. Nie mamy pewności, czy nie zrobiła dla ciebie czegoś, czego nie powinna. Miej to na uwadze.

Jedna z pacjentek dostała jakiejś infekcji skórnej i nie mogła pracować z nami. Siedziała sama na stołku i obserwowała, jak pracujemy. Kiedy przechodziłam obok, spytała:

– Gdzie pracowałaś, zanim tu trafiłaś?

– Co? Jak to gdzie pracowałam? A ty gdzie pracowałaś?

– W dyskotece JJ.

Spojrzała na mnie. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na chorą, ale miała zwyczaj kołysania się w przód i w tył i wiecznego powłóczenia nogami.

Kiedy policyjna furgonetka przywiozła do kliniki całą grupę narkomanów, atmosfera się nieco ożywiła. Wszystkich osadzono tu przymusowo. Jeden z nich raz rzucił mi: „Masz świetne żyły. Założę się, że nie masz z tym problemów. Wtykasz igłę – i natychmiastowa rozkosz”. Do mojego pokoju wprowadziły się dwie nowe dziewczyny, szanghajki, prosto z Japonii. Ciągle śpiewały japońskie piosenki. Zbliżał się Nowy Rok; pewnego dnia zabrali nas autokarem na Pudong [12]. Kiedy wróciliśmy, ktoś powiedział: „Wiesz co? Życie na wolności wygląda całkiem nieźle!”

W Boże Narodzenie urządziliśmy przyjęcie. Pewna pacjentka podjadła trochę mojej czekolady i zaczęła śpiewać. Była jedyną wśród nas noszącą okulary. Śpiewała kolędy, te same, które słyszy się w wykonaniu chórów. Miała piękny sopran, jej głos naturalny mieszał się w swobodny sposób z falsetowym. Kiedy skończyła, spytałam ją:

– Gdzie się nauczyłaś tych piosenek?

– Jestem nauczycielką.

– Jak tu trafiłaś?

– Zabiłam męża.

– Dlaczego?

– Mój stary był taki malutki – jedno małe ściśnięcie, i już nie żył…

Po wypowiedzeniu tych słów jej twarz zachowała ten sam, idealnie spokojny wyraz.

Zaczęłam nienawidzić samej siebie. Przysięgłam, że nigdy już nie zapytam innej pacjentki, czemu znalazła się w klinice.

Melodia, którą śpiewaliśmy chórem tego dnia, była króciutką piosenką miłosną. Kilkadziesiąt starych kobiet zawodziło:


Pozwól mi myśleć o tobie, myśleć o tobie, Myśleć o tobie ostatni raz. Jutro kto inny pojmie mnie za żonę, Lecz w głębi duszy wciąż myślę o tobie.


Śpiewały bardzo starannie i prawie bez emocji, ale brzmiało to naprawdę wzruszająco. Piosenka poruszyła we mnie czułą strunę. Od dawna nie byłam tak wzruszona – na powrót odnalazłam swoje serce.

Potem wiele razy słyszałam ten przebój i dowiedziałam się, że ma tytuł Słowa z głębi serca. Za każdym razem utwór ten całkowicie mnie pochłaniał – tak że przerywałam wszystko, co akurat robiłam, i słuchałam aż do końca. Przypominał mi, skąd przychodzę.

Następnego dnia po Bożym Narodzeniu obudziłam się wcześnie rano. Moja salowa weszła do pokoju, żeby zabrać talerze, i powiedziała:

– Takie dobre pierożki, czemu nie zjadłaś?

Codziennie zadawała mi takie pytania, a ja zawsze odpowiadałam tak samo:

– Już tego nie zjem, może ty zjedz?

Jej dzisiejsza odpowiedź ograniczyła się do zabrania i wyniesienia talerzy. Wkrótce wróciła z mopem i zaczęła myć podłogę. Nagle oparła się o ścianę, a z jej ust wydobył się pęcherzyk śliny. Bojąc się odezwać, jednym okiem obserwowałam ją, a drugim spoglądałam w stronę grzejnika, bojąc się, że podniesie go i rzuci we mnie. W tym momencie przeszła korytarzem pielęgniarka.

– Hej – przywołałam ją półgłosem – co się z nią dzieje?

Pielęgniarka weszła do pokoju, podniosła mop i wręczyła salowej, zaciskając jej dłonie na trzonku.

– Zaraz jej przejdzie – powiedziała. – Nie przejmuj się.

Po kilku minutach salowa wyprostowała się i wróciła do mycia podłogi – miała bladą twarz, jej włosy przypominały druty. Chciałam wstać i umyć podłogę sama, ale bałam się poruszyć. Po jakimś czasie przyszła pielęgniarka i wyjaśniła:

– Miała atak, bo zjadła twoje pierożki. Zjada je codziennie, ale tym razem napadły na nią inne pacjentki, więc poczuła się źle. W przyszłości, jeśli nie zjesz swojej porcji, postaraj się za każdym razem oddawać ją komuś innemu.

Nowy Rok był już tuż – tuż, wszyscy wystroili się w czyste ubrania na czas odwiedzin. Jedna pacjentka jadła ciasto ze swoim synem, inna rozmawiała z mężem. Jeszcze inna siedziała z matką, która musiała mieć co najmniej osiemdziesiątkę. Ktoś wciąż czekał. Wszyscy szurali tam i z powrotem. Siedziałam obok łóżka, trzymając dłonie w rękawach i majtając nogami: w przód i w tył, w prawo i w lewo. Patrzyłam na czekoladki, które przyniosła mi matka. Spędziła w moim pokoju tylko dziesięć minut.

– Strażnik przy bramie zachował się okropnie wobec mnie – powiedziała. – Mówił, że dla takich narkomanów jak ty nic już nie da się zrobić.

Oznajmiła, że czuje się jak przestępca i że ma zamiar szybko sobie pójść, bo nie chce słyszeć kolejnych uwag.

Zbliżał się dzień mojego wyjścia z kliniki. Przenieśli mnie do wielkiej sypialni, gdzie spała reszta pacjentek. Co noc ktoś gadał przez sen i nie mogłam zasnąć. Byłam wiecznie głodna. Kiedy wstałam o północy, żeby przekąsić parę herbatników, inna pacjentka spojrzała na mnie spod koca i rzekła ze śmiechem:

– Co im przyszło do głowy, żeby cię przenieść do tej sali?

Wróciłam do domu.

– Chcę się wykąpać – oznajmiłam.

Tam nie było gdzie, i nie kąpałam się już stanowczo za długo.

– Łazienka w naszym mieszkaniu jest za zimna – dodałam. – A ja nie lubię zimna, więc pójdę do łaźni publicznej.

Matka dała mi jednego juana, a ja powiedziałam, że tyle wystarczy. Domyślałam się, że boi się dać mi więcej pieniędzy z obawy, że kupię narkotyki.

Byłam znowu na starych śmieciach i wybierałam się do łaźni, gdzie bywałam często jako dziecko. Wystrojona w perukę, którą kupił mi ojciec, wkroczyłam do zakładu kąpielowego. W czasie kąpieli czułam się słabo, miałam duszności i brakowało mi tchu. Spadła mi peruka, a jakaś kobieta w średnim wieku, też kompletnie naga, spojrzała na perukę, potem na meszek na mojej głowie, aż w końcu jej wzrok spoczął na moim ciele.

Po kąpieli wyszłam z łaźni i wydałam dwa mao na ryżowy placuszek, smażony w głębokim oleju. Pokryty cukrem placek przyklejał mi się do zębów – był niewiarygodnie smaczny i taki tani. Nie posiadałam się ze szczęścia na myśl, że nie będę już nigdy musiała jeść błyskawicznych zup z makaronem Mistrza Kanga ani krakersów Danone Tuc ze sklepiku w klinice. Nie chciałam ich tknąć do końca życia. Wydawało mi się, że począwszy od tej chwili, mogę rozpocząć życie na nowo. Myślałam o domu, o tym, że już nigdy nie będzie mi zimno, o klinice, którą właśnie opuściłam, i dotarło do mnie, że w tym roku byłam jedyną pacjentką, która wyszła na Nowy Rok. Powiedziałam sobie: „Ta cała heroina jest wysławianym pod niebiosa gównem”.

Загрузка...