VI

W grudniu 1994 roku nagle znalazłam się w samym środku wojny gangów. Nigdy się nie dowiem, co wywołało tę krwawą potyczkę, i potrafię powiedzieć o niej tylko tyle, że ktoś ogolił mi głowę i poczęstował celnym kopniakiem w twarz. „Masz ładne oczy, niunia” – powiedział.

To była straszna noc. Miałam uszkodzone oczy, a gdy chciałam zapłacić pielęgniarce, oznajmiła, że wszystkie moje pieniądze są fałszywe. Kiedy wreszcie udało mi się wylądować na stole operacyjnym, znieczulenie nie chciało zadziałać, bo byłam zbyt odporna, i cierpiałam przez cały zabieg. Kiedy opuściłam salę operacyjną, nie pozwolili mi odejść, póki nie przyjdzie ktoś z prawdziwymi pieniędzmi. Kiedy tak siedziałam i czekałam, przykuśtykał niejaki Czarny, diler z północnego wschodu. Ktoś dźgnął go nożem. Zaprowadziłam go na salę operacyjną. Już od jakiegoś czasu potrzebowałam działki, ale Czarny nie miał ani heroiny, ani pieniędzy, bo właśnie go obrabowano. W końcu wylądowaliśmy razem, siedząc i czekając na kogoś, kto przyniesie jakąś kasę, ale zanim zjawili się ci, co obiecali nam pieniądze, minęła cała wieczność. Łapały mnie duszności, bo potrzebowałam działki, i denerwowałam się – nie zanosiło się na to, że opuszczę ten szpital przed świtem, w dodatku musiałabym wyjść na ulicę z tą byle jak ogoloną głową. Martwiłam się jeszcze mnóstwem innych rzeczy i nie wiedząc, co ze sobą począć, siedziałam tak, co chwila zakładając nogę na nogę i zdejmując ją z powrotem.

Tamtej nocy nagle dotarła do mnie pewna prosta prawda: heroina to narkotyk, który przynosi wyłącznie nieszczęście. Jeśli tylko wasze drogi skrzyżują się z heroiną, prędzej czy później wylądujecie po uszy w bagnie, z którego nie będziecie mogli się wydobyć. Pod tym względem heroina wcale nie jest fajna.


Mój ojciec przyjechał do naszego miasta. Znowu wysłał mnie do kliniki odwykowej w Szanghaju. Wyszło na to, że wojna gangów jednak była szczęśliwym zbiegiem okoliczności – gdyby nie ona, jestem pewna, że pożegnałabym się z życiem tam na południu. To musiało być przeznaczenie.

Zanim pojechałam do Szanghaju, Sanmao i jego żona podarowali mi całe mnóstwo kapeluszy najróżniejszych kolorów i rozmiarów, a Sanmao powiedział, że sam też zamierza pójść na odwyk.

– Mam przeczucie, że ci się polepszy, że polepszy się nam obojgu – powiedział. – Wiesz, świetnie wyglądasz w kapeluszach!

Kompletnie łysa, z opatrunkiem z gazy na jednym oku, dźwigając siedem wielkich walizek, pojechałam z ojcem na lotnisko. Schowałam trochę heroiny w bieliźnie, spodziewając się, że głód może mnie dopaść każdej chwili. Mój ojciec nie potrafił tego pojąć.

Kiedy przechodziliśmy przez kontrolę na lotnisku, patrzyłam z niepokojem na ojca i myślałam: on jest taki dobry, a ja – taka podła.

Kiedy samolot oderwał się od ziemi, rozbeczałam się jak diabli. Przysięgałam, że już nigdy nie wrócę do tego miasta na południu. Ta dziwaczna, plastikowa, załgana Specjalna Strefa Ekonomiczna, cały ten ból i smutek, ta miłość, cały ten pojebany heroinowy świat, gorączka złota końca lat osiemdziesiątych, tajwański i hongkoński pop. To miejsce zawierało w sobie wszystko, co najlepsze, i wszystko, co najgorsze. Na zawsze stało się moim koszmarem.

Загрузка...