XIV

Pewnie uważacie, że w heroinowym odlocie jest coś szlachetnego, że to coś w rodzaju podróży do samorealizacji. Dusze ćpunów są bogatsze niż dusze normalnych ludzi, a ich potrzeby estetyczne – większe. Nawet jeśli dojdziecie do wniosku, że to tylko złudzenie, to i tak doświadczycie wielu olśnień i dowiecie się wielu nowych rzeczy, jakbyście nagle zaczęli myśleć o tym wszystkim, o czym nigdy wcześniej nie myśleliście. Wasz metabolizm przyśpieszy, poczujecie, że narkotyk dobrze wam robi. Wasze poczucie bezpieczeństwa wzrośnie, ponieważ staniecie się przezroczyści, więc inni nie będą dostrzegać zarysu waszej sylwetki. Ponieważ wasze „ja” stanie się całkowicie spełnione, upodobni się do złodzieja. Pomyślicie, że to dar niebios i że nie możecie z tego powodu czuć się winni. I ponieważ będzie to tak czyste, stanie się to kluczem do waszej duszy, a wszystkie wasze zahamowania i wątpliwości rozpłyną się w powietrzu.

Jako kapitan waszego odlotu, dam wam garść dobrych rad. Z chemią trzeba zachować najwyższą ostrożność, nawet z pigułkami po trzy juany za buteleczkę. Szybko zorientujecie się, że musicie ustawicznie zwiększać dawkę i że proces ten nie ma końca. Wszystko zacznie was nudzić, aż w końcu narkotyki ukradną całe wasze „ja”. Moje płuca są pełne dziur, struny głosowe zniszczyła heroina – już nigdy nie wyjdę na scenę. Mój mózg przypomina sito – straciłam zdolność zapamiętywania – jest jeszcze wiele innych heroinowych objawów, które będę miała już zawsze. Istnieje mnóstwo sposobów na odlot, ale nie bierzecie pierwszego lepszego starego draga bez zastanowienia. Możecie na przykład wrzucić miętówkę Fisherman's Friend do waszego espresso. Wymyśliliśmy to my, chińskie biedne dzieciaki. Musicie tylko robić to regularnie, a szybciutko znajdziecie się w królestwie wyobraźni.

Nie bądźcie tacy poważni! Wpadłam po prostu do apteki kupić trochę lekarstw, to wszystko. Potrzebuję jakiejś rozgrzewki; należę do ludzi, którzy muszą cały czas być na haju.

Coś ci powiem. Gdybyś teraz dał mi swój narkotyk, a ja bym go zażyła, i gdybyśmy byli razem w wieżowcu i widzieli przed sobą gładką, lśniącą taflę okna, i gdybyś powiedział, że chcesz skoczyć, to ja chciałabym zobaczyć, jak wygląda twój skok. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale chciałabym to zobaczyć, ponieważ dopóki tego nie widzę, nie wzrusza mnie to, i nie mogę nijak zareagować. Jestem twoją przyjaciółką, więc nie próbowałabym cię zatrzymać.

To ty. Ty jesteś w dole, a ja na haju. Różnimy się. Twoje serce jest smutne i wypełnia je ciemność.

Żuczek brał ostatnio parę razy ketaminę. Zmienił się. Codziennie szukał sposobu na odlot. Nie zajęło mu wiele czasu odkrycie w aptece pewnych pigułek, które kosztowały tylko trzy juany za butelkę (nie chcę, żeby ktoś tego próbował, więc nie powiem, co to było), ale skutki miały bardzo podobne do speeda – powodowały przypływ energii. Pierwszego dnia wziął trzy i wpadł w euforię.

Drugiego dnia wziął pięć. Trzeciego dnia nie łyknął ani jednej, ale piątego dnia połknął siedem i odkrył, że jego genitalia zaczynają się kurczyć. Nic nigdy nie przeraziło go bardziej.

Przyszedł i opowiedział mi to wszystko. Taki właśnie jest Żuczek – gdy tylko zdarzy się coś, co go niepokoi, leci do mnie i od razu mi o tym mówi. Wyglądał, jakby całą noc imprezowa! – w rzeczywistości nie jadł ani nie spał od wielu dni. Jego skórę pokrywała szarozielona bladość, miał cuchnący oddech, wpadnięte, zezujące oczy, świeże pryszcze na twarzy, a skóra poniżej kącików ust była w strasznym stanie.

Takie właśnie są chemikalia. Przez chwilę czujesz się fantastycznie, a potem całe to gówno, które cię wcześniej męczyło, powraca ze zdwojoną siłą, i wpadasz w jeszcze większy dół.

Wkrótce przestał łykać to paskudztwo i stwierdził, że poprzednie życie było dla niego lepsze. Pewniejsze.

Tamtego wieczoru zapaliłam świece w całym domu i zaparzyłam czajniczek herbaty ulung. „Spróbujmy udawać, że to napar z magicznych grzybków” – powiedziałam. Bawiłam się w didżeja – grałam dla niego muzykę; długo przyglądaliśmy się blaskowi świec, który zestrajał się z dźwiękami, gadaliśmy o głupotach i po raz kolejny doznaliśmy uczucia, że coś nas wynosi do góry, że wznosimy się na jeden z tych rzadkich szczytów postrzegania. Żuczek, podobnie jak Saining, należał do grupy nielicznych, którzy zawsze mnie rozumieli, jakiekolwiek bzdury opowiadałam. Im bardziej odjeżdżałam, tym lepiej mnie rozumieli. Najbardziej lubiłam takie rozmowy jak ta, które nie miały nic wspólnego z codziennością. W niektóre weekendy ja, Saining i Żuczek spotykaliśmy się we trójkę, w towarzystwie jeszcze paru osób, na które nie zwracaliśmy większej uwagi, bo były tylko na doczepkę. Jeżeli wzięliśmy ekstazę, wychodziliśmy z klubu rankiem i niezawodnie lądowaliśmy w kawiarni w osiemdziesięcioośmiopiętrowym hotelu Grand Hyatt, gdzie kontynuowaliśmy nasze zwariowane sesje. Takie miejsca jak Grand Hyatt nie wydawały się wcale nadęte, gdy chodziło się tam z najbliższymi przyjaciółmi. Saining powiedział, że wieżowiec Grand Hyatt to jedyny budynek w Szanghaju, który mu się podoba, i że oprócz marzenia o zostaniu strażakiem miał jeszcze inne – myć okna w hotelu Grand Hyatt i zwisać na linie asekuracyjnej. Wychodziliśmy z kawiarni z podkrążonymi oczami, bo siadywaliśmy tam co najmniej po dziesięć godzin, paplając o wszystkim i o niczym i gapiąc się przez okna.

Miesiąc później Żuczek wyznał mi, że od dwóch tygodni ma niewielką gorączkę i biegunkę. I jeszcze inne, poważniejsze objawy.

– Co ty mi właściwie chcesz powiedzieć? – spytałam.

– Mogę ci coś pokazać?

Zaprowadził mnie do łazienki i opuścił spodnie. Nie miał na sobie bielizny. Wziął mnie za rękę i poprosił:

– Dotknij.

– Co ty wyprawiasz?

Przyłożył moją dłoń do wewnętrznej strony swojego uda. Poczułam jakieś zgrubienie wewnątrz mięśnia; było twarde jak kamień.

– To są chyba węzły chłonne. Wydaje mi się, że są spuchnięte – powiedziałam.

Żuczek stał bez ruchu. Zerknęłam mu między nogi, a potem znowu na twarz. Trzymał szyję prosto, unosząc głowę do góry, lecz jego oczy spoglądały na mnie; przewiercał mnie spojrzeniem na wylot. Potem skierował wzrok prosto przed siebie i oznajmił:

– Dużo nad tym myślałem, rozważyłem wszystkie możliwości. Przypuszczam, że mam AIDS. Miałem pełno znajomych z AIDS, kiedy byłem w Ameryce. Tam zapamiętałem, że jeśli zacznie mi puchnąć szyja, to znaczy, że umrę…

W tym momencie zapiszczał pager, a Żuczek zaczął się miotać w poszukiwaniu go.

– Ktoś chciał się z tobą skontaktować? – spytałam.

– To nie mój, nie noszę pagera.

– To co ja przed chwilą słyszałam?

Zastanowił się przez moment i odparł:

– Ach tak, jasne! To gdzie ja go położyłem?

– Te dragi naprawdę namieszały ci w głowie – zauważyłam.

– To nie przez dragi, to AIDS…

– Co ty gadasz? Ty i AIDS? To niemożliwe.

– Dlaczego niemożliwe?

– Po pierwsze, zawsze używałeś prezerwatyw.

– Nigdy nie używałem prezerwatyw.

– Na miłość boską! Przedtem mówiłeś co innego! Włóż spodnie. Nie wpadajmy w panikę, rozważmy to racjonalnie. Jak mogłeś nie używać prezerwatyw?

– Nie lubię ich.

– A kto lubi? Przecież nie o to chodzi.

– Nie jestem rozwiązły.

– Z iloma osobami spałeś?

– Z niezbyt wieloma.

– Jasne, a z iloma one spały?

– To wszystko miłe, proste dziewczyny.

– Mili, prości ludzie są najbardziej niebezpieczni. Ogromna większość tak zwanych miłych dziewczyn jest niewiarygodnie głupia. Nie chciałabym cię denerwować, ale…

– Były całkiem zdrowe. Problem w tym, że spałem z laowaiami.

– Cudzoziemcy to nie problem. Nie chodzi o to, z kim śpisz, tylko w jaki sposób to robisz.

– Zaczynasz mnie przerażać.

– Wątpię, żebyś miał AIDS. Prawdopodobnie nie miałeś z nim w ogóle kontaktu.

– Skąd to wiesz?

– Znikąd. Takie mam uczucie.

– To jak wytłumaczysz te wszystkie objawy? Chcę sobie zrobić testy.

– Gdzie?

– W szpitalu.

– Które szpitale robią testy na AIDS?

– Nie wiem. Możemy się wypytać.

– Kogo spytamy? To nie jest zwykła choroba przenoszona drogą płciową. Badali mnie na AIDS dwa razy, ale to było w klinice odwykowej.

Żuczek usiadł na kanapie, ssąc miętówki.

– Dlaczego ja? Czy to musiało się przydarzyć właśnie mnie?

– Nie mówmy o tym na razie – powiedziałam. – Najpierw musisz się zbadać. Potem się zastanowimy, co dalej.

Żuczek nie chciał wracać do domu, więc zamieszkał u mnie. Karmiłam go rozmaitymi lekami na przeziębienie oraz środkiem na biegunkę i codziennie po wiele razy sprawdzałam dłonią jego czoło, z nadzieją, że gorączka ustąpiła, lecz wynik tego sprawdzania wciąż mnie martwił. Nie rozumiałam, czemu tak musi być. Za każdym razem, wychodząc z łazienki, spoglądał na mnie niepocieszony i oznajmiał: „Znowu mam biegunkę”. Całe dnie spędzaliśmy w stanie otępienia, oglądając pirackie płyty VCD. Musieliśmy obejrzeć każdą piracką kopię, jaka wpadła nam w ręce. W końcu oświadczyłam:

– Dłużej tego nie wytrzymam. Zajrzyjmy do Internetu i spróbujmy dowiedzieć się czegoś na ten temat.

Obejrzeliśmy wszystkie strony o HIV, ale znaleźliśmy tylko informacje historyczne i specjalistyczne – żadnej szczegółowej listy objawów, z wyjątkiem nieco podwyższonej temperatury, biegunki, obrzmiałych węzłów chłonnych i czerwonych wyprysków na skórze. Nic więcej. Było za to pełno numerów telefonów. Przypuszczałam, że nie chcą zachęcać ludzi, którzy nie całkiem się orientują w temacie, by diagnozowali się sami w domu. Były to jednak wyłącznie numery gorących linii za granicą, na które nie mogliśmy dzwonić. Poza tym żadne z nas nie mówiło zbyt dobrze po angielsku. Odszyfrowanie tych wszystkich informacji z sieci i tak kosztowało nas sporo wysiłku.

Skontaktowaliśmy się z naszymi wspólnymi przyjaciółkami, Xiaochun i Xiaohua.

– Mamy poważny problem – oznajmiłam. – Pewnie już się domyślacie, o czym mówię. Co robić?

– Nie można robić testów byle gdzie – powiedziała Xiaochun. – Jeśli wynik wychodzi pozytywny, zamykają cię i wywożą na jakąś bezludną wyspę, z której już nigdy cię nie wypuszczą.

Byliśmy przerażeni. Xiaochun należała do tych, którzy spędzają całe dnie w biurze i czytają gazety, więc sądziliśmy, że wie, o czym mówi.

Xiaohua poradziła, żeby nie robić badań w Chinach. Chińskie testy, jej zdaniem, nie były miarodajne. Powiedziała, że kiedy ostatnio wracała z zagranicy, na lotnisku zażądali od niej, by poddała się testowi na HIV. Pobrali krew od mnóstwa ludzi i umieścili próbki w oczkach takiej pokratkowanej ramki, potrząsali tym wszystkim w przód, w tył, w dół i w górę parę razy, a potem ogłosili, że wszyscy są w porządku. Xiaohua doszła do wniosku, że w Chinach największe zagrożenie stanowią nie laowaie, lecz Chińczycy, którzy regularnie podróżują za granicę.

Próbowaliśmy sobie wyobrazić tę „bezludną wyspę”, ale nie mieliśmy pojęcia, jak takie miejsce może naprawdę wyglądać. A ponieważ nie potrafiliśmy sobie tego wyobrazić, baliśmy się jeszcze bardziej.

Myśleliśmy o tych wszystkich Chińczykach, którzy często wyjeżdżają na Zachód. Kiedy są za granicą, śpią, z kim popadnie. Są nieostrożni, nie używają prezerwatyw, a gdy wracają do domu, przechodzą przez kontrolę imigracyjną w ciemnych okularach i znikają w tłumie. Potem idą do łóżka z tym i owym, a ci, którzy się z nimi pieprzyli, pieprzą się dalej z innymi ludźmi. To przerażające – ten rozwiązły świat, w którym żyjemy.

Żuczek zaczął nucić w kółko idiotyczną śpiewkę: „Jestem zaspany, jestem naćpany jestem zaspany, jestem naćpany”.

Zdjął z siebie wszystkie ubrania, obejrzał każdy centymetr kwadratowy swojego ciała i znalazł kilka czerwonych krost na łydkach.

– Hej, spójrz na to. Widzisz? – zapytał, intensywnie mrugając oczyma.

Po kilku dniach odkrył na języku szarą smugę, potem cierpiał na przemian na ataki biegunki i niezbyt wysokiej gorączki.

Codziennie zauważał nowe objawy. Ciągle coś się działo, jakby nawiedzały go złe duchy, a koło jego życia szybko staczało się w ciemność. Przez tę całą sytuację wciąż chcieliśmy być na haju. Nic szczególnego nie robiliśmy, ale wzrósł nam apetyt, metabolizm przyśpieszył; codziennie pochłanialiśmy mnóstwo porcji makaronu instant w różnych smakach, niczym para głodnych duchów. Kiedy nie jedliśmy ani nie spaliśmy, rozmyślaliśmy o HIV, ale nie przychodziło nam do głowy żadne rozwiązanie.

Zadzwoniła Xiaohua. Powiedziała, że zaglądała do Internetu. Smutnym tonem oznajmiła: „Nie jest dobrze. Jego objawy wyglądają bardzo podobnie”.

Zadzwoniłam do Stanów, do Kiwi, a Kiwi zadzwonił tam na gorącą linię. Kiedy ponownie ze mną rozmawiał, jego ton brzmiał podobnie do Xiaohua. „Nie jest dobrze” – powiedział. „Wygląda na to, że on to ma. Tylko pod żadnym pozorem nie traktuj go teraz jak pariasa. Potrzebuje przede wszystkim zrozumienia i pocieszenia”.

Nie mogłam tego pojąć. Jak to się stało, że słowa w tak krótkim czasie stały się rzeczywistością?

Zaczęliśmy szczegółowo analizować każdą dziewczynę, z którą Żuczek kiedykolwiek poszedł do łóżka.

Doszliśmy do wniosku, że wszystkie dziewczyny, z którymi spał, miały co najmniej dwie wspólne cechy. Po pierwsze, żadna z nich nie nalegała, by Żuczek używał prezerwatywy. Po drugie, Żuczek zawsze znał co najmniej jednego innego faceta, z którym chodziły do łóżka. A z jakimi dziewczynami spali z kolei ci faceci? Żuczek znał co najmniej po jednej na każdego z nich. Płynące z tego logiczne wnioski niepokoiły nas coraz bardziej. Im więcej wiedzieliśmy, tym więcej było powodów do zmartwień. W końcu oszacowaliśmy, że Żuczek w ostatecznym rozrachunku uprawiał seks z kilkuset tysiącami ludzi, a ponieważ byliśmy bliskimi przyjaciółmi, ja sama wkrótce zaraziłam się paniką. Gdy tak mnożyłam w głowie te wszystkie liczby, coraz bardziej wychodziło mi, że wszyscy jesteśmy zagrożeni.

Następnego ranka zastałam Żuczka w łazience. Wpatrując się w lustro z otępiałą miną, spytał:

– Czy mogę tu umyć zęby?

Bezbronny wyraz jego oczu zasmucił mnie.

– Jasne, że możesz – powiedziałam. – Tylko proszę, żebyś nie używał mojego kubeczka, bo oboje mamy skłonność do krwawienia z dziąseł.

Żuczek zbladł.

– Właśnie mnie olśniło – oznajmił. – Wiem, jak się zaraziłem. Kiedy byłem w Ameryce, używałem żyletek ponad trzech różnych osób.

– I oni ci na to pozwolili? – spytałam.

– Nie wiedzieli o tym – odparł.

To sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać nad potencjalnymi zagrożeniami, płynącymi z naszych codziennych czynności. Żuczkowi zdarzało się pożyczać od innych szczoteczki do zębów, co też było ryzykowne, mimo że należały do jego kochanków. Pewnego razu, kiedy się z kimś kochał, doszło do uszkodzenia skóry. Nie miał pewności, kto krwawił, ale było to bolesne, a potem znalazł krew na papierze toaletowym.

Życie prywatne mojego najlepszego przyjaciela Żuczka stopniowo wychodziło na światło dzienne. Sprawy, których wcześniej nie rozumiałam, stawały się jasne. Kiedy już opowiedział mi ze szczegółami o sobie, zaczęłam się zastanawiać nad swoją własną historią. Trudno wiedzieć wszystko o swoim życiu. Czy kiedykolwiek można mieć pewność, że zna się całą prawdę? Czułam, że nikomu już nie będę w stanie zaufać.

Saining pojechał do Japonii w interesach. Zadzwoniłam do niego.

– Mogę wrócić wcześniej – powiedział. – Wiem, że w Szanghaju jest szpital dla cudzoziemców, a ponieważ mam zagraniczny paszport, mogę tam pójść. Możemy porozmawiać z jakimś lekarzem cudzoziemcem i namówić go, żeby zbadał Żuczka. Być może zgodzą się podpisać jego próbkę krwi moim nazwiskiem.

– Niemożliwe, żeby ktokolwiek się zgodził na coś tak poważnego – odparłam.

Żuczek siedział obok mnie ze zwieszoną głową i oczyma utkwionymi w jeden punkt na podłodze.

– A może wyślemy go do Japonii na badanie?

– zaproponowałam.

– Ze zdobyciem japońskiej wizy jest za dużo problemów – odparł Saining. – Już lepiej, żeby pojechał do Hongkongu!

– Ale Hongkong to też Chiny! – zauważyłam.

– Tam by go nie aresztowali?

– Sam robiłem w Hongkongu test – powiedział Saining. – Nawet nie pytają o nazwisko.

– Robiłeś test w Hongkongu? Ach, więc to takie rzeczy porabiasz w wolnym czasie. Po co ciągle robisz te testy? Masz używać prezerwatyw, kiedy chodzisz do łóżka z panienkami!

Chociaż wciąż mieszkaliśmy razem, już od dawna nie łączyła nas intymność fizyczna. Sypiałam z innymi facetami, więc nie czułam się uprawniona do krytykowania go. To był drażliwy temat. W końcu Saining zapytał znowu:

– Jesteś absolutnie pewna, że on nie może zrobić tego testu nigdzie w Szanghaju?

– Nawet o tym nie wspominaj. Xiaochun powiedziała, że mogą go aresztować i że te testy robią tylko ćpunom i prostytutkom. Nie możemy wysyłać Żuczka samego w takie miejsce, nie wolno nam.

Zabraliśmy się do załatwiania Żuczkowi hongkońskiej wizy. Ponieważ był spłukany, nie miałam wyboru – pożyczyłam mu trochę pieniędzy, nie licząc, że kiedykolwiek odda. Wtedy właśnie prawda o AIDS ostatecznie dotarła do mojej świadomości. Byłam już pewna, że mój drogi przyjaciel Żuczek ma AIDS. Wyobraziłam sobie, jak jego lśniące chińskie oczy zmatowieją, jak ogolą mu jego długie, piękne włosy i na stałe pozostanie łysy. Pomyślałam o jego palcach, które zaczną krwawić w czasie gry na gitarze, o tym, jak ten utalentowany gitarzysta umrze na AIDS, i o tym, że zawsze marzył o nagraniu własnej płyty. Wyobraziłam sobie, że już nie będę musiała się przejmować jego wizytami, robieniem przez niego bałaganu w mieszkaniu i wyjadaniem wszystkiego z lodówki, a kiedy szłam ulicą, myślałam o tym, że Żuczek nigdy więcej nie będzie podskakiwał obok mnie. Rozmyślałam o tym wszystkim, co nas czeka w przyszłości – jak stawimy temu czoło? Zostaliśmy z niczym. Od czasu do czasu wybuchałam płaczem i nie mogłam się uspokoić. Zdarzało się to wszędzie, cokolwiek robiłam. Gdy tylko o tym pomyślałam, wybuchałam przerywanym, krztuszącym się łkaniem, a czasem płakałam tak bardzo, że nie mogłam oddychać.

Starałam się, żeby Xiaochun spędzała z nami dużo czasu. Bałam się nocy, bałam się dnia, bałam się myśleć – ilekroć zwracałam myśl ku przyjacielowi, który wkrótce miał runąć w czarną dziurę, utraciwszy grunt pod stopami, ogarniało mnie poczucie zagrożenia, i mój oddech stawał się niespokojny. Xiaochun siedziała obok mnie.

– Każdy ma swój los – powiedziała. – Jeśli Niebiosa chcą go zabrać, to znaczy, że nadszedł jego czas. Może to dlatego, że on wcale nie chce się zestarzeć. Wiesz, jaki zawsze był niewinny, jaki słodki. Czy próbowałaś sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał, gdy się zestarzeje?

Nie próbowałam. Ale to tylko gdybanie. W końcu Xiaochun oznajmiła:

– Myślę, że powinniśmy zrobić tak: po pierwsze, niech się zbada na zwykłe choroby, powiedzmy, u internisty i u dermatologa.

– Nie, nie chcę, żeby przez to wszystko przechodził. Jeśli ma umrzeć, niech umrze piękną śmiercią.

– Przecież nikt nie wie na pewno, czy w ogóle jest chory, prawda? – odparła Xiaochun. – Musi go obejrzeć lekarz.

– W najbliższych dniach będzie hongkońska wiza. Lepiej niech Żuczek idzie na te badania w Hongkongu.

Xiaohua przestała dzwonić, więc sama do niej zatelefonowałam.

– Kiedy coś tak poważnego zdarzy się przyjacielowi, trzeba okazywać mu jeszcze więcej zainteresowania niż zwykle – powiedziałam.

– Muszę najpierw znać wyniki badań – odparła Xiaohua. – Czuję się niezręcznie, póki nie wiem, co mu właściwie jest. Nie wiem, jak mam go traktować. Jeśli nie macie pieniędzy, dam wam tyle, ile potrzeba. Tylko nie przychodźcie do mnie – nie chcę, żeby dotykał moich rzeczy.

– A co, jeśli jest chory? Myślisz, że się zarazisz od samego rozmawiania z nim? Boisz się, że się zarazisz, jeśli będzie dotykał twoich rzeczy? Jesteście przecież bliskimi przyjaciółmi.

– To, czy jesteśmy przyjaciółmi, czy nie, nie ma nic do rzeczy. Przede wszystkim musisz mu załatwić to badanie. W końcu chcesz wiedzieć, czy ma AIDS. Jednym z wczesnych objawów AIDS jest żółtaczka, która jest superzaraźliwa. Nie stać mnie na żółtaczkę, muszę chodzić do pracy.

– Żółtaczka? Kto ci to powiedział? Jak możesz w takim momencie myśleć o sobie? Powinnaś myśleć o nim!

– Może zajmij się swoimi sprawami, co? Przecież nie jest tak, że nic dla niego nie robimy.

Ta rozmowa brzmiała jak wyrok śmierci. Znowu poczuliśmy, że to pewne. Ponad wszelką wątpliwość Żuczek ma AIDS. A najgorsze, że kiedy rozmawiałam, przypadkowo nacisnęłam włącznik głośnika, i Żuczek słyszał każde słowo wypowiedziane przez Xiaohua. Wyglądał na wstrząśniętego.

– Zawieź mnie do szpitala – powiedział. – Tam jest moje miejsce.

Wybuchnął płaczem. Po raz pierwszy zobaczyłam go tak łkającego. Byłam zszokowana widokiem tego uroczego, tyczkowatego Wielkiego Ptaka o słodkim głosie, zalewającego się łzami. Cały drżał, jego twarz skurczyła się, a ja czułam się straszliwie nieswojo. Przywykłam do patrzenia na ładną twarz Żuczka.

– Przestań się żalić – powiedziałam. – Żadne z nas się nie skarży!

– Nie skarżę się. Moja przeszłość mnie dopadła. Tylko dlaczego to musiało się przytrafić właśnie mnie?

– Po prostu przestań płakać, dobra? Jeśli umrzesz, moje życie też się skończy. Jestem twoim najlepszym kumplem. Zawsze jesteśmy razem, a oprócz tego, że nie przyznałeś się do nieużywania kondomów, nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Zresztą żyję już wystarczająco długo. Chcę ci powiedzieć, że nie zanosi się na to, żebym potrafiła przywyknąć do życia bez ciebie. Będziemy musieli umrzeć razem.

– Odpowiedziałaś na moje modlitwy – oznajmił Żuczek. – A jeśli nie umrzesz razem ze mną, skończę tak samo jak ta dziewczyna z filmu Róż[17] – wrócę po ciebie…

– No to umowa stoi – powiedziałam.

Tymczasem zastanawiałam się, co zrobi moja matka. Jak się poczuje, jeśli to uczynię? Mój ojciec jest silny, ale czy matka da sobie radę? Jeśli ja na samą myśl o śmierci przyjaciela wpadam w tak wielki smutek i depresję, to co poczuje moja matka, gdy mnie naprawdę straci? Była to nieznośna myśl. Przypomniałam sobie jej słowa, gdy znowu trafiłam na odwyk: „Gdybym wiedziała, że w ten sposób choć trochę ulżę ci w cierpieniach, chętnie oddałabym życie”. Czy byłam gotowa umrzeć dla Żuczka? Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że nie chcę, żeby ktokolwiek chorował na AIDS.

Zadzwoniła Xiaohua i powiedziała, że chce opłacić podróż nam obojgu, żebym mogła pojechać do Hongkongu razem z Żuczkiem.

– Zastanów się nad tym – poleciła. – Nie możemy puścić go samego w tak niebezpiecznych okolicznościach. Jeszcze się rozbije samochodem, gdy się dowie.

– Nie zrozumcie mnie źle – wtrąciła się Xiaochun – ale jeśli naprawdę jest chory, to właśnie tak byłoby dla niego najlepiej.

Rozmawiając o AIDS, nigdy nie używaliśmy tego słowa, jakbyśmy się go bali – zawsze mówiliśmy tylko „jest chory”, „nie jest chory”.

– Nie potrzebuję pomocy od Xiaohua – oświadczył Żuczek.

Powiedział, że nie chce jej widzieć. Gdy ktokolwiek spośród jej przyjaciół wpadał w jakieś tarapaty, traktowała to jak zadanie matematyczne – coś, co można sprowadzić do liczb. Tymczasem Żuczek potrzebuje przede wszystkim swojej matki i przyjaciół. Teraz, gdy kładzie się do łóżka, nigdy nie jest pewien, w jakim miejscu się obudzi. Wie, że to głupio myśleć w ten sposób – to nie dzieje się tak szybko – lecz nie potrafi przestać się zamartwiać.

– Nie wiesz, co to znaczy, póki tego nie poczujesz na własnej skórze – powiedział. – Tego się nie da opisać. Nie potrzebuję już żadnych drągów. Jestem bez przerwy na haju. Doszedłem do wniosku, że idiota ze mnie – tak wielu rzeczy nie rozumiem. Czuję się tak rozkosznie nieświadomy jak twój piesek.

Od czasu do czasu jednak Żuczek potrafił o wszystkim zapomnieć. Sztafirował się przed lustrem jak zwykle, śpiewał i grał na gitarze. W takich momentach ja z kolei wpadałam w największą rozpacz. Uważałam, że moim obowiązkiem jako jego najlepszej przyjaciółki jest pomóc mu zrobić badania. Ale musiałam też myśleć o tym, co będzie, jeśli wynik okaże się pozytywny.

Doszłam do wniosku, że muszę mu pomóc nagrać własną płytę. Zawsze chciał przerobić tradycyjną melodię Otoczeni ze wszystkich stron na rockoperę i nawet napisał partie dla większości instrumentów. Umiał grać na perkusji, gitarze i basie, znaliśmy ludzi grających na lutni pipa. Jedyne studio, jakie oboje kiedykolwiek widzieliśmy na oczy, znajdowało się w moim mieszkaniu. Saining urządził tu studio nagraniowe, ale nie sądziłam, żeby było wystarczająco dobrze wyposażone do takich projektów.

Skontaktowałam się z Xiao'erem. Xiao'er miał całkiem przyzwoite własne studio i chociaż kiepski jako inżynier nagrań, był świetnym facetem. Kiedy oznajmiłam mu bardzo poważnie, że Żuczek jest śmiertelnie chory i że musimy mu pomóc, jego pierwsze słowa brzmiały:

– Ma AIDS?

– Skąd ci to przyszło do głowy? – spytałam.

– Bo to wasze towarzystwo należy do grupy wysokiego ryzyka, wiesz?

– To pomożesz czy nie?

– Czy ty chcesz go zabić? Jak możesz myśleć o muzyce w takiej sytuacji? Powinnaś się zająć zorganizowaniem mu leczenia. Albo wysłać go za granicę i wydać za cudzoziemkę, żeby dostał prawo pobytu i leczył się tam. Lepiej tym się zajmij. Gdybyś to ty była chora, czy siedziałabyś na tyłku i marzyła o pieprzonych płytach? Oszalałaś? Chyba cię popierdoliło. Pewnego dnia ja też myślałem, że mam AIDS, i zapragnąłem wyjechać gdzieś na jakąś piękną wysepkę i czekać na śmierć. A potem dowiedziałem się, że wcale nie jestem chory.

– Jak się dowiedziałeś, że nie jesteś chory?

– Okazało się, że mam alergię, i z tego się wzięła moja wysypka. I tyle. Dało się łatwo wyleczyć, więc na pewno nie było to AIDS.

Słowa Xiao'era wydawały mi się rozsądne. Zaczęłam łamać sobie głowę, w jaki sposób by tu wywieźć Żuczka z kraju, tylko jak to zrobić bez pieniędzy? Nie stać nas było nawet na nowe płyty, co dopiero na wyjazd za granicę. Przyszło mi do głowy, że może mogłabym coś zrobić z tymi opowiadaniami, które napisałam. Nigdy nie myślałam o zarabianiu prawdziwych pieniędzy pisaniem, ale chyba nadszedł czas, żeby się nad tym zastanowić. Rozważyłam wszystkie możliwości – na jednej opowieści można było zarobić tysiąc juanów, a gdy już książka wyjdzie, kolejnych parę tysięcy, i nic więcej, bo natychmiast pojawią się pirackie kopie. Napisałam dotąd zaledwie kilkanaście opowiadań i nie byłabym w stanie napisać w krótkim czasie kolejnych kilkunastu po to, żeby pomóc Żuczkowi. Nie potrafiłabym tak po prostu ich wyprodukować. Krótko mówiąc, nie było nas stać na wyjazd.

Nie mieliśmy teraz kasy, zresztą nigdy jej nie mieliśmy. Całą bieliznę kupowałam na ulicy Huating, gdzie można było dostać rzeczy tanie i ładne oraz podróbki markowych ciuchów. Kupowałam figi po dziesięć juanów za dwie pary, które na mnie wyglądały jak za pięćdziesiąt juanów. Miałam do tego dryg.

Te myśli dodawały mi odwagi. Znajoma kiedyś powiedziała, że ludzie, którzy chodzą boso, nie boją się tych, którzy mają buty. Czułam, że jest w tych słowach wielka mądrość. Wychowaliśmy się na filmach produkcji ZSRR i Korei Północnej, a teraz słuchamy muzyki z Anglii, siedzimy w kuchni, podjadając makaron błyskawiczny, i zastanawiamy się, czy mamy AIDS. Palimy marihuanę z Xinjiangu, zarzucamy pigułki za trzy juany butelka, a kiedy się nawalimy, słuchamy punk rocka i mówimy sobie, że jest szałowo. Czemu nie? Mamy już tak dość czekania. Czasem, gdy czekamy dostatecznie długo, w końcu znajduje się dla nas trochę ekstazy, a nie można przecież marnować darmowych narkotyków. Po ekstazie wpadam w euforię, która przypomina mi pewien fragment ze Skowytu Allena Ginsberga. Nie znaczy to, że ja i Allen Ginsberg mamy ze sobą cokolwiek wspólnego, nie wspominając już o tym, czy go rozumiem.

Nigdy nie zapominajcie, kim jesteście, nawet jeśli pewnego dnia będziecie mieli mnóstwo pieniędzy. To bardzo ważne. Jesteśmy biedni, więc przynajmniej nie snujemy się po sklepach z płytami, żując gumę i wybierając, na co nam przyjdzie ochota. Wiele z tych płyt przyprawiłoby nas o szaleństwo. Pamiętajcie: zawsze stawiajcie się na miejscu ludzi ubogich, dzięki temu pozostaniecie sobą. I trzymajcie się z daleka od burżujów w rodzaju Saininga i Xiaohua. Nie jesteśmy tacy jak oni!

Rzecz jasna, ciągle musiałam pożyczać pieniądze od Saininga, choć nigdy nie zwróciłam mu żadnej „pożyczki”. Tym razem będę potrzebowała więcej niż zwykle. Dla Zuczkowego AIDS muszę się posunąć do ostatecznych granic.

Ja też boję się żółtaczki. Potrafię znieść myśl o śmierci, ale nigdy nie chciałam dostać żółtaczki. Doszło do tego, że bałam się odwiedzać kogokolwiek ze strachu, że mam żółtaczkę.

Jabłko dał nam namiary na pewnego specjalistę od AIDS w Pekinie. „Możecie zadzwonić do niego bezpośrednio” – powiedział. Zadzwoniłam natychmiast i posługując się fałszywym nazwiskiem, opisałam sytuację Żuczka. Żuczek siedział w kucki przy mnie i cały czas mi się przyglądał. Doktor oznajmił, że na podstawie tego, co mówię, można przypuszczać, że Żuczek nie ma HIV, ale możliwe, że choruje na białaczkę albo na syfilis.

– Gdyby rzeczywiście miał AIDS – dodał – to jego obecne objawy sugerowałyby, że zaraził się co najmniej pięć lat temu.

Czym prędzej napisałam na kartce „syfilis albo białaczka” i podetknęłam ją Żuczkowi. Jego twarz rozjaśniła się, jakby doznał objawienia. Doktor powiedział, że i tak trzeba iść do szpitala i zrobić badania.

– Boimy się, że go aresztują – odparłam.

– Co za bzdura! – odrzekł lekarz. – Przyjedźcie do Pekinu, do mojego szpitala. Przychodzą do mnie sami chorzy na AIDS. To tacy sami pacjenci jak wszyscy inni.

– Czy to naprawdę bezpieczne?

– Oczywiście. Możecie mi zaufać. Pani przyjaciel nie zostanie aresztowany.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, osunęliśmy się na łóżko.

– Kurwa mać! – rzuciłam. – Nie grozi ci żadne aresztowanie. Niezły numer z tej Xiaochun. Ale jeśli masz syfilis – dodałam – to czemu jesteś w takiej dobrej formie?

Zadzwoniłam do Xiaochun.

– Niezła jesteś. Nikogo nie wsadzają do więzienia z tego powodu. Wystraszyłaś go prawie na śmierć, zdajesz sobie z tego sprawę?

– Widziałam film dokumentalny na ten temat. A jeśli się dobrze rozejrzysz wśród naszego towarzystwa, zauważysz, że zgarnęli każdego, kto kiedykolwiek zaraził się AIDS. Każdy mógł popełnić ten sam błąd co ja. Rozumiem, że akurat tym razem się myliłam.

To wszystko brzmiało zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Wprawdzie białaczka to też straszna rzecz, ale Żuczek przynajmniej uniknie dodatkowych udręk psychicznych. Postanowiliśmy od razu wysłać go na badania i zamówiliśmy wizytę u specjalisty chorób wenerycznych w szpitalu Huashan.

Tamtego wieczoru, kiedy korzystałam z toalety, trochę wody chlapnęło mi na srom. Obawiałam się, że jest pełna śmiercionośnych bakterii, więc postanowiłam zdezynfekować się lizolem. Sprawdzał się w wypadku ran, myślałam zatem, że się nada. Podciągnęłam majtki i zaczęłam szukać lizolu, wyrzekając cały czas:

– Ty i ten twój głupi mister Syfilis, patrzcie tylko, coście mi narobili. AIDS, żółtaczka, syfilis!

– Co ty tam wyprawiasz? – spytał Żuczek.

– Szukam lizolu, żeby zdezynfekować swoje intymne części, zachlapane brudną wodą z kibla!

– Na miłość boską, nie rób tego! Jeśli potraktujesz się tym paskudztwem, wylądujesz z twarzą osiemnastolatki i genitaliami osiemdziesięciolatki! Zrobią ci się od tego czarne. Tak samo jest u mężczyzn i u kobiet.

Powiedział, że dowiedział się tego od dziwki, którą nazywał „kurczakiem”.

– Co? Pieprzysz się z prostytutkami? – spytałam.

– A co w tym złego? Są dużo bardziej autentyczne niż pisarki!

– Pierdol się! Czego chcesz od pisarek?

– Przestań się na mnie wściekać. Uczciwie wyrażam swoje zdanie, ale mogę się mylić.


Następnego ranka pomogłam Żuczkowi kupić dres.

– Ubierz się w to – poleciłam. – Znajdziemy ci jeszcze jakiś kapelusz, żeby zakryć włosy. Nie przejmuj się, sama porozmawiam z lekarzami. Nie musisz się odzywać nawet słowem.

Dotarliśmy do szpitala Huashan. Na oddziale chorób wenerycznych było pełno krętych korytarzy. Wielkie sale podzielono na wiele mniejszych pokoi, które z kolei tworzyły sieć labiryntowych przejść. Obojgu nam kręciło się w głowie od tylu zakrętów, w końcu straciliśmy się nawzajem z oczu i musieliśmy się nawoływać po imieniu. Im dłużej nawoływałam, tym bardziej beznadziejnie się czułam. Teraz, gdy nareszcie udało nam się dostać gdzieś, gdzie Żuczek mógł się zbadać na AIDS, musieliśmy od razu zabłądzić…

Wreszcie oboje odszukaliśmy pokój, gdzie przeprowadzano testy. Kilku dziewczynom właśnie pobierano krew, a pielęgniarka spytała mnie:

– Czy twój przyjaciel jest mężczyzną, czy kobietą?

– Mężczyzną – odparłam.

Spytała, kim dla niego jestem, a ja odpowiedziałam, że siostrą.

– Był za granicą – dodałam – i zachowywał się nieostrożnie. Pomyślałam, że powinien się zbadać.

Zmuszałam się do głośnego mówienia, starając się zamaskować paniczny strach.

– Na co mamy go zbadać? – spytał lekarz.

– Ma biegunkę i gorączkę – wyjaśniłam.

– Aha, więc chcą państwo zrobić test na wirusa HIV?

– Czy można byłoby go zbadać jeszcze na syfilis? – spytałam.

Lekarz spojrzał na Żuczka, który siedział naprzeciwko z idiotycznym uśmieszkiem. Dał mi rachunek. Kiedy szłam zapłacić, nie mogłam opanować strachu, że zabraknie mi pieniędzy. Chociaż pożyczyłam gruby plik banknotów, cały czas się bałam, że mi nie wystarczy. Tak to bywa, kiedy się jest biednym. „Jesteśmy tu, nareszcie nam się udało. Błagam, błagam, niech nic nam już nie staje na przeszkodzie!” – mówiłam do siebie. Okazało się, że opłata wynosi siedemdziesiąt dwa juany. Zastanawiałam się, dlaczego w klinice odwykowej zażyczyli sobie osiemdziesiąt.

Zanim pobrano Żuczkowi krew, musiał wypełnić kwestionariusz z różnymi osobistymi pytaniami.

– Proszę się nie niepokoić – powiedziała pielęgniarka. – To ma tylko pomóc w diagnozie.

Było tam jedno pytanie, na które Żuczek nie umiał odpowiedzieć: „Jakiego rodzaju czynności seksualne pacjent podejmował?” Żuczek spojrzał na mnie i powiedział:

– Co mam tu napisać?

– Mnie pytasz?

– No to napiszę, że nie podejmowałem.

– Jak to: nie podejmowałeś? Jesteś prawiczkiem? Nie bądź idiotą!

Mówiłam za głośno, i wszyscy obecni w gabinecie odwrócili się w moją stronę, a potem spojrzeli na Żuczka. Żuczek spuścił głowę, jakby głęboko rozważał tę kwestię, i napisał w końcu: „heteroseksualne, zawsze bez prezerwatywy”.

Ważyła się nasza przyszłość – tajemnica, której nigdy nie było nam dane dotknąć. Kiedy czekaliśmy na wynik, chwyciłam Żuczka za rękę i powiedziałam:

– Nie martw się. Jeśli pójdzie niedobrze, to jesteś tak młody i piękny, że nie byłoby wcale źle umrzeć teraz. Będziesz wzorem dla nas wszystkich.

– Jeśli się okaże, że źle ze mną, przyrzeknij mi jedno – rzekł Żuczek.

– Co?

– Chcę ci opowiedzieć całą historię mojego życia, od dzieciństwa do dorosłości. Przekażę ci swoje doświadczenia i wrażenia, a ty to wszystko zapiszesz i zrobisz z tego książkę. A pieniądze za nią oddasz mojej mamie. Dobrze? Nie mam jej co zostawić… Nie smuć się z mojego powodu. Przynajmniej mogę umrzeć we własnym kraju. Nie chciałbym wyjeżdżać z Chin.

Wyniki przyszły szybko. Żuczek nie miał ani syfilisu, ani AIDS. Nie mogłam w to uwierzyć.

– Czy mogliby państwo powtórzyć te testy? – spytałam.

– Czemu się pani tak denerwuje, przecież nie zrobił nic złego. Stosujemy szybki test, ale gdyby cokolwiek było nie tak, wyłapalibyśmy to. To jeden z najlepszych szpitali w kraju, więc jeśli pani nie ufa naszym wynikom, ja nic więcej nie mogę dla państwa zrobić.

– Przepraszam. Nie o to chodzi, że panu nie wierzę, po prostu cały czas się martwię. Myśli pan, że nic mu nie jest? – spytałam. – Czy możecie dokładniej go przebadać, zrobić jeszcze parę testów?

– No dobrze. Proszę pójść ze mną.

Kiedy weszłam za Żuczkiem i lekarzem do niedużego gabinetu, pielęgniarka krzyknęła za mną:

– A pani dokąd?

– Jestem jego siostrą – odparłam.

– Nawet siostry nie mogą tu wchodzić. Ten pan będzie badany na choroby przenoszone drogą płciową.

Wkrótce Żuczek wyszedł z gabinetu razem z doktorem, który powiedział:

– Wszystko w porządku. Nic mu nie jest.

Ciągle powątpiewałam w to, co usłyszałam.

Staliśmy z Żuczkiem i oglądaliśmy nagrany na wideo program informacyjny o najróżniejszych chorobach przenoszonych drogą płciową. Kiedy patrzyliśmy na genitalia czerwone, żółte i czarne, myślałam, że nawet jeśli to wszystko mnie teraz nie dotyczy, zawsze warto przynajmniej się przyjrzeć. Oglądanie nie boli.

– Więc jaka jest przyczyna tych jego objawów? – spytałam lekarza.

– Musi go zbadać internista. Możemy jeszcze przeprowadzić kilka badań na podstawie krwi, którą pobraliśmy. Jeśli testy cokolwiek wykażą, damy państwu znać w ciągu trzech tygodni.

Poszliśmy na oddział chorób wewnętrznych i tam pobrano Żuczkowi jeszcze trochę krwi.

– Nic mu nie jest – oznajmił lekarz.

Wyszliśmy ze szpitala oszołomieni. Czuliśmy się, jakbyśmy szybowali między niebem i ziemią, lecz mnie interesowała jeszcze jedna kwestia: czy trzeba będzie zdezynfekować nasze mieszkanie?

Od razu po powrocie do domu zadzwoniliśmy do pekińskiego specjalisty, który poinformował nas, że możemy całkowicie zaufać wynikom badań przeprowadzonych w szpitalu Huashan. Powiedział, że owszem, istnieje sprzęt pozwalający na tak szybkie uzyskanie wyników badań laboratoryjnych. „Chiny traktują AIDS bardzo poważnie” – dodał. „W tej kwestii nie pozwalamy sobie na żadne niedopatrzenia”. Poważnie, niech to szlag! – pomyślałam. Musieliśmy się nieźle nachodzić, zanim wreszcie znaleźliśmy szpital, w którym Żuczek mógłby się chociaż przebadać.

Następnego dnia opuchlizna węzłów chłonnych Żuczka niespodziewanie zeszła, a temperatura spadła mu do normalnego poziomu. Pomyślałam, że reagowaliśmy na to wszystko zbyt histerycznie.

Mimo to przyczyna jego dolegliwości wciąż pozostawała dla nas tajemnicą.

W końcu Xiaochun powiedziała coś bardzo ważnego:

– Nie przyszło wam do głowy, że to może mieć związek z tymi pigułkami za trzy juany? Może Żuczek ma jakieś problemy z układem nerwowym albo jest wyjątkowo wrażliwy na niektóre substancje.

Rzuciliśmy wszystko i popędziliśmy do apteki po pigułki.

– Żuczek, weź parę – poprosiłam. – Zobaczmy, co się będzie działo.

Rzecz jasna, wszystkie objawy wróciły. W końcu udało nam się dotrzeć do przyczyny. Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?

– Bóg sprawdzał waszą przyjaźń – powiedziała Xiaochun. – To było ostrzeżenie od Boga. Oto jedyne możliwe wyjaśnienie.

– To jakiś chory żart – odparłam. – Jak mogliśmy być tak ślepi? Nasze umysły są takie jednotorowe. Nie do wiary, że jesteśmy aż tak sfiksowani na punkcie AIDS.

Przypomniałam sobie te wszystkie dni, kiedy musiałam przykładać do oczu torebki z lodem, tak były spuchnięte od płaczu. Przeszliśmy gehennę, spędzając całe dnie na rozmyślaniu, jak by tu pożyczyć pieniądze od wszystkich, których znamy.

– Bóg znalazł na was sposób, żebyście się obudzili – powiedziała Xiaochun.


Zagrożenie minęło, lecz koszmar AIDS bynajmniej nie zniknął z naszego życia. Co to, to nie.

Struchlały ze strachu Xiao'er opowiedział o wszystkim swojemu dobremu kumplowi. Twierdził, że chciał tylko wyrzucić z siebie swoje lęki, a kumpel rozgadał usłyszaną historię po całym mieście. Wszyscy wiedzieli, ale nikt nie odważył się nas zapytać, nikt też nie zdobył się na okazanie Żuczkowi choć odrobiny autentycznej troski. Historia krążyła w kółko i robiła się coraz dziwaczniejsza.

Miałam wielką ochotę zrobić kopie wyników badań Żuczka i rozlepić je po całym mieście.

Wreszcie Żuczek postanowił powiesić sobie wynik nad łóżkiem jako memento, że powinien być ostrożny.

Gdy tylko ktoś zagadnął mnie, co słychać u Żuczka, odpowiadałam: „A czemu pytasz? Wiesz coś o tym?”

Xiaohua nadal nie potrafiła zaufać chińskim szpitalom i wciąż chciała opłacić nam wyjazd do Hongkongu, żeby Żuczek się tam przebadał. Stale ponawiała ofertę i przy każdym spotkaniu powtarzała to samo.

Żuczek się zmienił. Na ścianach swojego pokoju rozwieszał hasła w rodzaju: „Traktuj przyjaciół łagodnie niczym wiosna, a wrogów – z surowością zimy. Lei Feng” [18].

– Ten Lei Feng to naprawdę niezły gość – powiedziałam. – W tych słowach jest dużo prawdy.

Nawet Żuczka gra na gitarze brzmiała inaczej. „Bycie dobrym człowiekiem nie jest proste” – oświadczył. „Nareszcie to zrozumiałem, choć wolałbym, żeby tak się nie stało. Staram się, jak mogę, unikać ludzi, więc wychodzę z domu jak najmniej”.

Zwróciliśmy nasze bilety na samolot do Hongkongu, lecz mimo to brakowało mi kasy.

Ten skurczybyk Żuczek myślał, że niedługo umrze, więc wydzwaniał setki razy do swojego ukochanego w Holandii. Nabił sześć tysięcy juanów rachunku i obiecał, że mi je zwróci, skoro już pojął, jak ważne są pieniądze.

– Rozumiem, co przeżywałeś – rzekłam surowo. – Z powodu kłopotów, których narobiłeś sobie przez chemikalia, i paniki, w którą wpadłeś w związku z seksem, dowiedziałeś się, że ludzie, których uważasz za przyjaciół, niekoniecznie są ci aż tak bliscy. Ale my nie jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy rodziną. Musisz na zawsze zapamiętać, co się wydarzyło, i nie wolno ci zapominać o błędach, które popełniłeś.

Liczyłam na to, że zwróci mi dług, ale co miałam robić, zanim to nastąpi? Mój ojciec dał mi te pieniądze na życie. Tymczasem tylko w zeszłym tygodniu rozleciały mi się trzy pary spodni. Jedne rozdarły się w kroku, w drugich zepsuł się suwak, a trzecie zniszczyły się, kiedy dezynfekowałam łazienkę – odbarwiły się od środka dezynfekującego, którym je zachlapałam. Zawsze kiedy byłam spłukana, przypominałam sobie o swoich zębach. Brakowało mi trzech, i bałam się, że jeśli nie wstawię na ich miejsce nowych, wszystkie pozostałe zaczną się ruszać. Skończył mi się zmywacz do twarzy w kremie i przyszedł rachunek za elektryczność. Była to faktura za ostatnie sześć miesięcy. Jeśli nie zapłacę jej w terminie, skończę jak Mozart, pisząc przy świecach.

Usiadłam na łóżku, marząc o tym, żeby się natychmiast zestarzeć! Gdybym była już stara, nie przejmowałabym się zębami, nowymi spodniami ani zmywaczem do twarzy. Dzięki Bogu, on znowu mnie uratował.

– Musisz powiedzieć Żuczkowi, żeby się badał regularnie, tak jak ja – powiedział Saining. – Ja chodzę na testy dwa razy do roku. Wszyscy powinniśmy, ty też.

– Masz absolutną rację. Ale o co chodzi z tymi testami dwa razy do roku – czy jest coś, o czym mi nie powiedziałeś?

Загрузка...