XVIII

Saining pojechał na przedmieścia Pekinu, biorąc ze sobą nożyczki. Ściął sporo marihuany i przywiózł ją z powrotem. Codziennie siedzieliśmy, popijając mleczne koktajle. On za pomocą wiklinowego sita odsiewał nasiona, a ja siedziałam obok niego i skręcałam. Pracowałam trochę, po czym wypalałam jointa i piłam koktajl. Znowu chwilę popracowałam, wypalałam następnego jointa, a potem szliśmy pospać. W tym mieście brak ładnych widoków, ale mamy muzykę.

Dziś Saining ugotował rosół, do którego wrzucił najróżniejsze chińskie zioła lecznicze. Kiedy skończyliśmy jeść, powiedziałam:

– Saining, pobawmy się w pojedynek didżejów, dobra? Ja puszczę coś na górze, a ty na dole. Najpierw ty zagrasz, potem ja, i tak dalej. Zgoda?

Zaczęliśmy puszczać płyty. Robiliśmy to przez bite pięć godzin, nie przerywając nawet na minutę.

Potem poszłam się wykąpać. Po kąpieli zauważyłam, że Saining czatuje z kimś przez Internet.

– Mogę się przyłączyć? – spytałam.

Saining przedstawił mnie tej osobie, a potem oznajmił, że idzie się wykąpać. Kiedy wyszedł z łazienki, powiedziałam:

– Już mi się nie chce w to bawić.

– Dlaczego? – spytał. – Mieliśmy pogadać razem.

– Nie chce mi się w to bawić. Chcę pooglądać DVD.

Saining natychmiast zszedł na dół i usiadł obok mnie. Widziałam po jego minie, że się złości, więc wyłączyłam komputer i spojrzałam na niego.

– Dlaczego uważasz, że to zabawa? Nie rozumiesz, że tam, na drugim końcu, jest inna istota ludzka? – powiedział Saining.

– Nie bierz tego tak serio. Ja też nie uważam tego za zabawę. Tak mi się powiedziało. Nie chcę się w to bawić, bo nie przywykłam do tego, że nie słyszę ani nie widzę osoby, z którą rozmawiam.

– To czemu ciągle używasz słowa „bawić się”?

– To tylko słowo. To bez znaczenia.

– Nie wierzę ci za grosz, że ot, tak sobie mówisz coś, co nie ma żadnego znaczenia.

– Przepraszam. Naprawdę mi przykro.

– Nie potrzebuję twoich przeprosin, ale uważam, że powinnaś zastanawiać się nad tym, co mówisz.

Saining był pięknym młodym mężczyzną – w dawnych czasach nawet jego gniew był piękny Ale ostatnio z jakiegoś powodu z trudem znosiłam jego złość i ogarniała mnie rozpacz.

Gniewał się na mnie przez całą resztę wieczoru. Kiedy szliśmy spać, powiedziałam:

– Saining, nie gniewaj się. Czy nie mówiłeś zawsze, że w swoich opowiadaniach powołuję cię do życia? Więc teraz obiecuję, że napiszę dla ciebie książkę. Wiem, że pisanie jej doprowadzi mnie do płaczu. Nie wpadłam na ten pomysł dzisiaj – zdecydowałam się już jakiś czas temu i jeśli nie będę płakać przy tej książce, wcale jej nie wydam. Dobrze? Zgadzasz się?

– Czy to będzie o mnie? – spytał Saining.

– Będzie o tym, jak wszystkie grzeczne dzieci dostają cukierki.

– To obiecaj mi, że nie będziesz próbowała na niej zarabiać.

– O co ci chodzi?

– Nie chcę, żebyś się popisywała moim kosztem.

– To wszystko, co zrozumiałeś z mojego pisania? W takim razie poniosłam klęskę.

– Ty sama jesteś klęską. Nie mówisz prawdy.

– W pisaniu nie chodzi o mówienie prawdy.

– To nie jest z ciebie żadna pisarka.

– Nie bądź okrutny, Saining. Zanim przeleję cokolwiek na papier, muszę zostać zraniona. Staram się wyrazić siebie. Nie ma obowiązku czytania wyników czyichś prób wyrażania siebie. Pisanie jest czymś, co daje mi siłę do życia. To praca, która jest pełna uczuć, to rodzaj miłości i jedna z najłatwiejszych rzeczy na świecie – rzeczy łatwe potrafią przynosić wyzwolenie. Wszyscy żyjemy bardzo mizernym życiem i zdarza nam się kochać tych, którzy nie zasługują na naszą miłość. Pisanie jest po prostu jedną z rzeczy, które można robić. Nie istnieje absolutna prawda ani fałsz; pisanie nie może mi zagwarantować bezpieczeństwa. Tak jak ty, kiedy komponujesz muzykę – nie mogę udowadniać, że jestem szczera, wkładając „szczerość” w to, co piszę. Różnica między nami polega na tym, że ja wydałam swoje książki, a ty nie wydałeś swojej muzyki. Jedynie tym się różnimy.

– To tylko największa z wielu różnic. Nie wiążę z moją muzyką żadnych ambicji. Nie szukam publiczności i nie spodziewam się niczego w zamian. Moja muzyka oddaje kształt mojej duszy. Tylko tego chcę. Nie pragnę nic innego, cała reszta to już nie ja.

– W porządku! Jeśli o mnie chodzi, ty jesteś jedyną osobą, która ma prawo mówić do mnie w ten sposób, ponieważ cię rozumiem. I tylko ty. Potrzebuję odbiorców, bo mam w sobie więcej namiętności od ciebie i bardziej lubię ludzi. Ale ja też nie żądam niczego w zamian i sądzę, że nie ma w tym nic złego.

– Sprawmy sobie dziecko! Może to nas nauczy, czym jest miłość.

– Nawet o tym nie wspominaj! Czemu miałabym chcieć mieć z tobą dziecko?

– Oboje jesteśmy produktami totalnie zwariowanych koncepcji, ale nasze dziecko mogłoby stać się rewolucją.

– Bajki opowiadasz. Dziecko z tobą? Nie denerwuj mnie. Kiedy się ostatnio widzieliśmy? Czy ty się w ogóle nadajesz na ojca? Nasze dziecko w każdej chwili mogłoby się znaleźć bez dachu nad głową i ubrania na grzbiecie.

– Zawsze można iść na ulicę Huating i kupić mu jakieś tanie podróbki.

– Bardzo śmieszne. Nie masz pojęcia o miłości. Nic cię nie wzrusza, jesteś taki zimny. Nawet orgazmu nigdy mi nie dałeś. Musiał to zrobić kto inny.

– Naprawdę?

– Przykro mi o tym mówić, ale to prawda. Przysięgam.

– Kim był „kto inny”?

– To bez znaczenia. Najważniejsze, że niewątpliwie nie byłeś to ty.

– Dlaczego tak mnie traktujesz?

– Bo jesteś idiotą. Masz pięknego ptaka, ale z ciebie samego pieprzony idiota, który nie ma najmniejszego pojęcia o miłości. Cały czas jesteś seksownym, szalonym, poetycznym i egoistycznym muzykiem, ale tamta dziewczyna, która straciła dla ciebie głowę, już nie istnieje. Mój świat i moje ciało zawsze należały do Saininga. Ależ głupia dziewucha ze mnie! Dlaczego przez te wszystkie lata i te wszystkie noce, które spędziliśmy razem, nie udało ci się dać mi chociaż jednego orgazmu? Czemu o tym nie pomyślałeś? Byłeś tak skupiony na sobie, że nie postrzegałeś mnie jako istoty ludzkiej. Wmówiłeś sobie, że możesz mnie doprowadzić do szczytowania przez samo chcenie, czy też byłeś tak głupi, by myśleć, że mam orgazm za każdym razem? A może zabawiałam się ze sobą za często, kiedy byłam dzieckiem, i popsułam swoje ciało, a teraz Bóg mnie za to karze? Wciąż cię kocham, ale tylko dlatego, że oboje jesteśmy tak samo głupi. Byliśmy razem przez tyle lat i nigdy nie zajęliśmy się tym problemem. Czy to twoja wina? Czy to wszystko przez moją głupotę? Czemu jestem taka głupia? Ciekawe, ilu jest takich durnych ludzi jak ja. Wstydzę się tego, aż czasem mam ochotę umrzeć.

– Skąd miałem wiedzieć, że nie masz pojęcia, co to orgazm? Myślałem, że wszyscy to wiedzą.

– Kiedy byłam z tobą, niewątpliwie nie miałam pojęcia. Nikt mi nie powiedział, nawet moi przyjaciele mężczyźni. Szczerze mówiąc, wisi mi, czy szczytuję, czy nie. Jeśli mam orgazm, to dobrze, nie mam – też dobrze. Pieprz mnie od przodu, pieprz mnie od tyłu – wszystko mi jedno. Tylko ludzie do niczego zostają twardzielami, tylko słabi szczytują w łóżku, tylko głupie palanty oglądają telewizję na wielkich ekranach. Wiem to już od dawna. Problem w tym, że gdy tylko pomyślę o przeszłości, robi mi się smutno. Przez ciebie czuję się taka beznadziejna. Nie rozumiesz miłości i nie rozumiesz mojego ciała. Oboje nie rozumiemy.

– A ja uważam, że rozumiem, czym jest miłość. Kiedy kocham, nigdy nie żądam niczego w zamian. Moja miłość jest czysta i prosta. Myślę, że to znaczy, że jest prawdziwa. Ale ty taka nie jesteś. Ty wszystko tłumaczysz miłością i znasz różne rodzaje miłości. Twoja miłość jest skomplikowana, a ty sama jesteś taka cielesna, dlatego nie rozumiem twojej miłości. Mówisz, że masz ochotę umrzeć. Ale ty nigdy nie umrzesz. Tacy paranoicy jak ty nigdy nie umierają. Jabłko umarł, ale ty, chociaż próbowałaś odebrać sobie życie nieskończoną ilość razy, nigdy nie umrzesz. Założę się, że mogłabyś się napić spirytusu do dezynfekcji i od tego nie umrzeć. Jeśli kupisz pistolet i spróbujesz wpakować sobie kulkę, broń się zatnie. Choćbyś się nie wiem jak starała, nie uda ci się zginąć. Nikt ci nie dogodzi. Wszystkich wykorzystujesz, jesteś okrutna i chcesz mieć wszystko. Jesteś zepsutą dziwką, spałaś z tyloma facetami, że wystarczyłoby na całą orkiestrę. Wypatrywałaś mojej twarzy na tylu koncertach. Sprowadziłaś sobie nawet skretyniałego heavymetalowca do domu, tylko dlatego, że był do mnie podobny. Dziesięć lat! I teraz mówisz mi, że nigdy nie miałaś ze mną orgazmu. Jesteś fałszywa. Dlatego nie możesz umrzeć.

– Chciałbyś, żebym umarła?

– Tyle razy pragnąłem twojej śmierci i wyobrażałem sobie ciebie martwą, że już straciłem rachubę. Uwielbiałem o tym marzyć.

– Ale gdybym umarła, co by się stało z tobą? Wszyscy oprócz mnie uważają cię za zwykłego dupka, za idiotę, który idzie przez życie ze szczelnie zamkniętymi oczami. Pewnego dnia wydasz całą tę kasę, którą zostawiła ci matka. Pewnego dnia umrzesz z chłodu i głodu. Jestem twoją jedyną przyjaciółką. Nie wydaje ci się to trochę dziwne? Że po tych wszystkich latach ciągle masz jednego jedynego przyjaciela – mnie? Nie uważasz już Sanmao za przyjaciela, mówisz, że zrobił się gruby i brzydki. Nie masz żadnych uczuć. Nie lubisz nikogo, nie kochasz nikogo.

– Jeśli umrzesz, będę cię kochać już zawsze.

– Czego płaczesz? Nasz Romeo się rozpłakał! Jeśli umrzesz, będę cię kochać już zawsze, więc pośpiesz się i giń czym prędzej! Ale my ciągle żyjemy, żyjemy wyłącznie dlatego, że wciąż chcemy żyć.

Tamtej nocy Saining płakał chyba bez przerwy.

Powiedział: „Kocham cię, ale naprawdę nie mogę już dłużej cię kochać. Jesteś fałszywa. Nie mogę cię kochać. Jesteś oszustką”.

Powiedział: „Jesteś pierwszorzędną aktorką. Uwielbiasz wszystko, co nieprawdziwe”.

Powiedział: „Już nigdy nie będę w stanie cię kochać. Jesteś żałosna. Zawsze byłaś taka tajemnicza, specjalistka od mydlenia oczu”.

Powiedział też: „Przepraszam”.

Czułam skruchę i strach. Być może nasza niewinność i zagubienie to jedyne, co nam pozostało – stracić to oznaczałoby stracić wszystko. Co myśmy, do cholery, wyprawiali przez te wszystkie lata? Tamtej nocy wymazałam z pamięci wszystko to, co dobre, co nas łączyło w przeszłości. Zniszczyłam wszystko.

Gwiazdy migotały jasno ponad naszymi głowami; być może chmury w rzeczywistości były białe. Gubiliśmy się, ponieważ ktoś zgasił księżyc. Co innego teraz dawało światło wszystkim ludziom: czerwone chmury na wschodzie.

Ja też płakałam.

– Tak mi smutno – powiedział Saining.

– Mnie też – powiedziałam.

Saining wyszedł.

Patrzyłam, jak światło poranka rozprasza się, przenikając przez zasłony. Kiedyś o tej porze zwykle się kochaliśmy. Dziś wydało mi się, że widzę jego twarz, podobną do twarzy anioła, migającą to tu, to tam wśród przechodniów. Dla niego to zawsze był najbardziej samotny czas, czas największego niepokoju. O tej porze najbardziej mnie wzruszał. Nocami, kiedy byliśmy totalnie zakręceni, największym strachem napawała nas myśl o byciu popychanym na ulicy, wśród tych wszystkich spokojnych i cnotliwych porannych twarzy. Szczerze mówiąc, on po prostu lubił dobrze się bawić. Nie miał o niczym pojęcia, a jednocześnie wszystko rozumiał. Był dzieckiem, ale posiadał własny świat. Powiedział kiedyś, że idioci to jego ulubiona kategoria ludzi. Nie uważał ich wcale za żałosnych. Wręcz przeciwnie, sądził, że są prawdziwie wolni, ponieważ potrafią wziąć dowolną wartościową rzecz i rozwalić ją w drobny mak. Nic ich nie obchodzi.


Pewnego ranka, kilka dni później, Saining wyszedł na podwórko pograć na skrzypcach. Kiedy słuchałam jego gry i patrzyłam na jego plecy, nagle uderzyło mnie, że ten człowiek, który kiedyś szczerze mnie kochał, teraz szczerze mnie nie kocha. Przypomniałam sobie, jak się spotkaliśmy po raz pierwszy. Lało jak z cebra. Zapomniałam, jaka muzyka wtedy grała, zapomniałam, czemu spojrzałam na tego wysokiego chłopaka, który kołysał się w takt, uśmiechając się bez widocznego powodu. Miał na sobie za dużą białą koszulkę z krótkimi rękawami i wzorzyste sztruksy, tak szerokie, że wyglądały prawie jak spódnica, lecz niewątpliwie były to spodnie. Całkiem sam, podrygiwał ze szklanką whisky w lewej dłoni; prawa kołysała się w powietrzu. Kiedy patrzyłam na jego nogi, kroki doprowadziły go w moją stronę. Miał niebieskie adidasy o niezwykle cienkich podeszwach, przez co sprawiał wrażenie, jakby potykał się o własne stopy. Końcówki długich, prostych, lśniących włosów muskały jego łopatki i bardzo bladą twarz. Nie widziałam jej wyrazu, lecz mogłabym przysiąc, że się uśmiecha. Nie wiedziałam, czy Saining patrzy w moim kierunku. Jadłam lody. Wkrótce zorientowałam się, że po mojej prawej stronie pojawiła się męska dłoń, trzymająca szklankę whisky. Miał dużą dłoń i solidne opuszki palców; zauważyłam od razu, że obgryza paznokcie. Ja też obgryzałam paznokcie. Jego włosy opadły tuż przede mną.

Poczułam ich zapach, podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Przysięgłabym, że zobaczyłam twarz anioła! Miał niezwykły uśmiech, a obnażona niewinność jego oczu wytrąciła mnie z równowagi. Od tamtej pory nie potrafiłam oderwać wzroku od twarzy, którą wtedy zobaczyłam. Być może to właśnie wiara w tamtą twarz trzyma mnie wciąż przy życiu. Ufam tamtej twarzy.


Niespodziewanie Saining oznajmił, że wybiera się na południe po naszego psa.

– To tylko pies – powiedziałam. – Jest jak dziecko, które nigdy nie dorośnie, jak idiota – czy rozumiesz, co znaczy słowo idiota?

Saining właśnie pił syrop przeciwkaszlowy.

– Kiedy to lekarstwo spływa mi do gardła, czuję się tak, jakbym mówił „żegnaj”.

Загрузка...