ROZDZIAŁ SZESNASTY

Następne cztery dni minęły szybko i tylko zmęczenie skłaniało co pewien czas Gurronsevasa do odejścia od konsoli i przeniesienia się do miejsca spoczynku ukrytego za niewinnie wyglądającym parawanem, gdzie próbował, nie zawsze skutecznie, wyciszyć myśli i zasnąć. Piątego dnia obudziły go jaskrawe światło i głos Liorena.

— Naczelny dietetyku, to ja. Obudź się szybko, proszę. Gdzie jesteś?

Tralthańczyk był zbyt zaspany, aby od razu odpowiedzieć, opuścił jednak parawan, zdradzając swoją pozycję i dając znak, że już się ocknął.

— Wychodziłeś do Szpitala albo rozmawiałeś z kimś, odkąd byłem tu ostatni raz? — spytał Ojczulek tonem, którego Gurronsevas jeszcze u niego nie słyszał.

— Nie.

— Zatem nie wiesz nic o tym, co się działo przez ostatnie dwa dni? — spytał Lioren, jakby o coś chciał go oskarżyć. — Całkiem nic?

— Nic.

Tarlannin zastanowił się chwilę.

— Wierzę ci — powiedział już spokojniej. — Skoro nie ruszałeś się z Rhabwara i nic nie wiesz, jest szansa, że tym razem to nie twoja wina.

Gurronsevasowi nie spodobało się przypuszczenie, że mógłby kłamać.

— Cały ten czas spędziłem na lekturze, tak jak mi proponowałeś — rzekł, powstrzymując gniew. — I na rozmyślaniach o mojej przyszłości tutaj. Która nastąpi, o ile uda mi się jeszcze kiedyś porozmawiać z O’Marą. A teraz powiedz, proszę, o co chodzi.

Lioren zawahał się jak ktoś, kto pragnie przekazać złe wieści w możliwie łagodny sposób.

— Mam dla ciebie dwie nowiny. Pierwsza ewentualnie może być niemiła. Druga jest bardzo niemiła, chyba że zdołasz mnie przekonać, iż nie masz z tym nic wspólnego. Wolałbym najpierw przekazać ci tę mniej nieprzyjemną. Chodzi o misję Rhabwara. To już coś więcej niż pogłoska, bo chodzi o rozmowy na bardzo wysokim szczeblu, między ludźmi, którzy rzadko plotkują. Wymieniono nawet w tej sprawie sporo kosztownych nadprzestrzennych wiadomości. Chodzi o kontakt z nowo odkrytą rasą, ale są wątpliwości, czy statek szpitalny poradzi sobie z istniejącymi tam problemami. Zespół medyczny Rhabwara uważa, że tak, dział kontaktów upiera się, że to robota dla nich. Sądzę jednak, że podjęto już decyzję, tylko zwleka się z jej ogłoszeniem przez epidemię.

— Jaką epidemię?

— Skoro nie opuszczałeś statku, to oczywiście nic nie wiesz — powiedział Lioren po kolejnej chwili wahania. — A skoro tak, to może rzeczywiście nie jesteś odpowiedzialny…

— Za co? — spytał głośno Gurronsevas. — Jaka epidemia? I co miałbym mieć z nią wspólnego?

— Oby nic. Ale nie krzycz. Opowiem ci. Według słów Liorena Szpital ogarnęła epidemia niezidentyfikowanego pochodzenia. Pierwsze zachorowania, tak wśród personelu, jak i pacjentów, wystąpiły przed trzema dniami. Zapadali na nią tylko ciepłokrwiści tlenodyszni, a i to nie wszyscy. Hudlarianie, Nallaimowie i przedstawiciele jeszcze kilku ras wydawali się odporni na nieznaną chorobę. Co więcej, trafiały się też jednostki z chorujących gatunków, które były odporne albo miały szczęście nie ulec infekcji. Pierwsze objawy obejmowały narastające mdłości. Po dwóch dniach chory nie mógł już normalnie przyjmować pokarmów i musiał być odżywiany dożylnie. Co gorsza, równocześnie pojawiały się zaburzenia koordynacji ruchów i trudności z komunikowaniem. Za wcześnie jeszcze przesądzać, na ile kroplówkowe odżywianie pomaga. Wśród chorych było wielu członków personelu, którzy w tym stanie nie mogli doglądać swych pacjentów. Wiele wskazywało jednak na to, że zarówno mdłości, jak i zaburzenia myślenia cofają się po zmianie sposobu odżywiania.

— Nie możemy jednak bez końca trzymać wszystkich chorych pod kroplówkami — powiedział Lioren. — Jest ich zbyt wielu, prawie cztery setki. Jak dotąd nie było zejścia, ale nawet przy pracy na okrągło nie wystarcza personelu innych ras do zajmowania się zwykłymi pacjentami, którzy wymagają rutynowych zabiegów i operacji. Musieliśmy skierować do tych zadań stażystów i młodszych lekarzy, którzy operują, chociaż nie zostali jeszcze należycie przygotowani. Pierwszy zgon jest tylko kwestią czasu. Nie mamy też ludzi do przeprowadzenia badań epidemiologicznych, bo ci specjaliści też chorują, i to mimo podjęcia normalnych przy epidemii środków ostrożności. Niektórzy członkowie starszyzny ocaleli, wśród nich Diagnostyk Conway, ale może to dlatego, że ostatnio koncentruje się na pewnym nallaimskim programie i nie potrafi jeść niczego, co nie wygląda jak siemię dla ptaków. Jeśli jednak istnieje korelacja między zachorowaniem a tym, co się jadło albo nie…

— Sugerujesz, że to zatrucie pokarmowe? — przerwał mu Gurronsevas, próbując zachować spokój. — To obraźliwe, niesłychane i niemożliwe!

— Biorąc pod uwagę, że jednym z pierwszych objawów są mdłości, zatrucie wydaje się najbardziej oczywistą diagnozą. Materiał stosowany do produkcji żywności jest dokładnie sprawdzany pod kątem jakości i czystości składników, przesyła się go w sposób wykluczający chemiczne czy radioaktywne skażenie. Wiele dodatków, które niedawno wprowadziłeś, podlega tym samym procedurom, ale nie dotyczy to wszystkich. Za wiele ich. Możliwe więc, że to z nimi dostały się do potraw jakieś toksyny. Zgadzam się, że to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe.

— Nic nie jest niemożliwe — warknął Gurronsevas. — Ale w tym przypadku prawie…

— Nie chcę krakać, ale jeśli okaże się, że chodzi o skażenie żywności, twoja kariera stanie pod znakiem zapytania, personelowi zaś ulży, bo będzie już wiedzieć, że chodzi o problem, który nie wymaga złożonego leczenia. Jeśli jednak nie jest to zatrucie i mdłości są wtórnym objawem choroby atakującej układ nerwowy, mamy prawdziwy problem. To by znaczyło, że do Szpitala przeniknął całkiem nieznany patogen, który na dodatek pokonał barierę gatunkową. Nawet laicy wiedzą, że uważa się to za niemożliwe, ale na Cromsagu nauczyłem się, iż niczego nie można z góry wykluczyć.

Gurronsevas też wiedział, o czym mowa. Od pierwszej wyprawy poza rodzinną planetę pamiętał o tym, że nie sposób zarazić się czymkolwiek od przedstawiciela innej rasy. Patogen, który wyewoluował w jednym świecie, nie mógł bytować w istocie pochodzącej z innego ekosystemu. Bardzo ułatwiało to opiekę nad chorymi i chirurgię w wielośrodowiskowym Szpitalu, słyszał wszakże, iż autorytety medyczne Federacji ciągle szukają wyjątku od tej reguły. Nie kojarzył za to, co takiego przydarzyło się Ojczulkowi na Cromsagu, był jednak pewien, że nie jest to dobry moment na podobne pytania.

— W tej chwili najważniejsze jest potwierdzenie albo wykluczenie hipotezy, że chodzi o zatrucie pokarmowe — rzekł znowu Lioren. — Normalne procedury badawcze stosowane w takich przypadkach wymagają czasu i dotąd nie dały pewnych wyników. Laboranci też opiekują się pacjentami albo sami się nimi stali. Niektórzy zaś odrzucają teorię o zatruciu, bo wydaje im się zbyt nieprawdopodobna. Ty jednak będziesz wiedział, czego i gdzie szukać. Żywność to twoja działka.

— Niemniej to niewybaczalny afront — powiedział ze złością dietetyk. — Nigdy nie byłem nawet zamieszany w podobną historię. Moi klienci nigdy się nie pochorowali!

— Ale to może nie być zatrucie — przypomniał mu Lioren. — Musimy się dopiero dowiedzieć.

— Dobrze — odparł Gurronsevas, zaczerpnął głęboko powietrza i spróbował się uspokoić. — Chciałbym, aby wypytano pacjentów o to, co dokładnie i kiedy jedli, czy wyczuli jakiś niezwykły smak albo odmienną konsystencję potrawy i czy odwiedzali inne części Szpitala albo robili coś, co mogłoby ich zetknąć z innym źródłem infekcji niż pożywienie. Następnie trzeba będzie sprawdzić komputer obsługujący podajniki w stołówce i indywidualne dyspensery oraz wywołać menu i listę zrealizowanych przez syntetyzer zamówień z okresu, kiedy zaczęła się epidemia. Chciałbym jak najszybciej dostać te informacje.

— Na początek mogę opisać ci dokładnie zachowanie jednego z pacjentów — powiedział cicho Lioren. — Pamiętaj jednak, że teoria o zatruciu to tylko moje przypuszczenie. Oficjalnie nie ma cię w Szpitalu i jeśli jesteś niewinny, lepiej, abyś się nie ujawniał.

— Jeśli objawy we wszystkich przypadkach były takie same, to wystarczy mi opis jednego pacjenta — rzekł Gurronsevas, nie oczekując kolejnych niby — przeprosin. — Kogo masz na myśli?

— Porucznika Braithwaite’a. Jakieś dwadzieścia minut po powrocie ze stołówki…

— Jedliście razem? — przerwał mu dietetyk. — To istotna informacja. Pamiętasz, co zamówił on, a co ty? Opowiedz wszystko, co pamiętasz z tego posiłku. Ze szczegółami.

Lioren zastanowił się chwilę.

— Ja, chyba na szczęście, wybierałem z tarlańskiego menu. To było jedno danie, shemmutara ze zsiadłym faas. Jak widzisz, raczej nie eksperymentuję przy stole. Nie przyglądałem się talerzowi porucznika, nie widziałem też, jakie kody wybierał, bo widok większości ziemskich potraw jest mi niemiły. Ale obaj wzięliśmy po jednym daniu, bo zaraz po obiedzie byliśmy umówieni z O’Marą. Zauważyłem, że dostał coś z małym, płaskim kawałkiem syntetycznego mięsa, który oni zwą stekiem, i kilkoma okrągłymi, lekko przypieczonymi żółtawymi warzywami. Do tego były dwie zielone kulki, też roślinne, oraz jasnoszare, okrągłe przedmioty, które wyglądały szczególnie nieapetycznie. Na skraju talerza znalazła się odrobina brunatnożółtego, na wpół płynnego materiału, który wyglądał jak osad. A, i jeszcze stek został polany gęstym, brunatnym płynem…

Gurronsevas zastanowił się, co więcej Lioren by dostrzegł, gdyby przyjrzał się uważnie.

— Czy Braithwaite komentował danie podczas jedzenia albo zaraz potem?

— Tak, ale nie powiedział nic niezwykłego. Kilka innych istot, nie z Ziemi, zamówiło to samo i ich komentarze również słyszałem. Niektórzy mają zwyczaj szukać ciekawych smaków w menu innych ras. Od czasu wprowadzenia twoich zmian stało się to nawet powszechniejsze. To naprawdę komplement, w każdym razie był, jeśli…

— Co dokładnie mówił Braithwaite? — przerwał mu dietetyk. — Wszystko.

— Próbuję sobie przypomnieć — rzekł Lioren, machając ręką w sposób, który mógł wyrażać irytację. — Powiedział, że danie było jakieś dziwne, jakby zapiaszczone, co wydało mu się niezwykłe, bo poprzedniego dnia zamawiał to samo i niczego takiego nie zauważył. Dodał, że pewnie to skutek twoich nieustannych eksperymentów z menu, lecz ta propozycja raczej się nie przyjmie. Potem zjadł porcję szybko i w milczeniu, bo nie chciał się spóźnić na spotkanie. Po drodze ze stołówki zaczął narzekać na żołądek, ale uznał to za niestrawność spowodowaną zbyt szybkim jedzeniem. Spotkanie było wkrótce potem, a wzięli w nim udział O’Mara, Braithwaite i Cha Thrat. Dotyczyło profili osobowościowych najnowszej grupy stażystów. Ponieważ nie chodziło o wywiady, ale raczej o sprawy organizacyjne, nie zamknęli drzwi. Słyszałem wszystko, jednak nie wszystko widziałem. Cha Thrat przekaże ci potem resztę szczegółów. — Wydał kilka cichych odgłosów, chrząknął głośno i podjął opowieść: — Przepraszam, wiem, że to nie do śmiechu. Braithwaite zaczął narzekać na narastające nudności, a na życzliwe pytania Cha o samopoczucie odpowiadał coraz napastliwiej, aż zaczął wyzywać majora i Sommaradvankę słowami, które nie uchodzą za uprzejme. Później okazał daleko idącą niesubordynację wobec O’Mary. A następnie zwymiotował mu na biurko. Niemal natychmiast zaczęły się trudności z wymową i koordynacją ruchów. O’Mara kazał przenieść go na oddział obserwacyjny, który zaczął się właśnie zapełniać podobnymi przypadkami. To było czterdzieści trzy godziny temu. Chociaż prawie wszyscy pacjenci wykazują już niemal całkowity zanik symptomów, major spędza możliwie najwięcej czasu z porucznikiem, starając się ustalić, czy jego zachowanie było związane z nowym patogenem, który zaatakował centralny układ nerwowy, którą to teorię faworyzuje starszy personel medyczny, czy może był to skutek uboczny zatrucia pokarmowego, przy czym ja jestem skłonny obstawać. Jeśli się mylę, lepiej, abyś został, gdzie jesteś, czyli poza zasięgiem epidemii. Jeśli mam rację, naczelny psycholog nie będzie miał o tobie dobrego zdania.

Nikt tutaj nie ma o mnie dobrego zdania, pomyślał dietetyk. A jeśli nawet komuś się to zdarzy, to tylko na krótko. Postarał się wszakże opanować kolejny przypływ złości i rozczarowania i skupić się na kulinarnej zagadce, którą tylko on miał szansę rozwiązać.

— Będę potrzebował dostępu do programu syntezy żywności — oświadczył. — Ale spokojnie, uzyskam go stąd, podając mój kod identyfikacyjny.

Opis Liorena pozwolił mu szybko odszukać podejrzaną potrawę i ustalić, jak była serwowana w szacowanym czasie wybuchu epidemii. Liczba wydanych porcji była rozbita na dni, co pozwalało ustalić nawet skład poszczególnych zamówień. Codziennie inne potrawy cieszyły się największą popularnością, zależnie od tego, co kto jadł poprzednio, czy siadał do stołu sam, czy z przyjaciółmi, którzy mogli coś polecić, i ile było nowości w menu, te bowiem zawsze chętnie zamawiano. On jednak znał i danie, i dzień i widział już wszystko, co mógł znaleźć. Przerzucał listę składników, żądając podania ich pełnego składu biochemicznego, gdy nagle Lioren podszedł bliżej.

— I co? Masz? — spytał tonem kogoś, kto już wie i nie oczekuje odpowiedzi.

— Tak i nie — odparł Gurronsevas, kierując jedno oko na Ojczulka. — Jestem pewien, że wiem, co to za potrawa, wiem, ile razy została podana, ale…

— Możesz być pewien. Sprawdzałem na oddziale godzinę, o której zaczęli napływać pacjenci. Zgadza się z tym, co masz na ekranie. Niezbyt to miła dla ciebie nowina…

— Wiem, wiem — warknął dietetyk. — Ale popatrz. Wszystkie składniki są całkiem nieszkodliwe i dobrane zgodnie z moimi instrukcjami. Po obróbce w syntetyzerze dodane zostały tylko trzy elementy naturalnego pochodzenia. Były to śladowe ilości orligiańskiej i ziemskiej chrysse oraz sól z jeziora Merne, które trafiły do sosu, oraz zmielona gałka muszkatołowa, którą posypano całość. Nic z tego nie mogło spowodować zatrucia. Chyba że toksyna dostała się tam z zewnątrz, może na skutek przecieku jakiegoś biegnącego obok przewodu. Muszę porozmawiać z moim asystentem.

— Nie wolno ci się kontaktować z nikim w Szpitalu… — zaczął Lioren, ale Gurronsevas nie słuchał.

— Główny syntetyzator, starszy technik żywieniowy Sarnyagh — powiedział Nidianczyk, którego twarz pojawiła się na ekranie. Trudno było orzec, czy zaskoczył go widok szefa, bo pokrywające oblicze futro maskowało wszelką mimikę. Można było jednak przewidzieć, co powie. — Przecież opuścił pan Szpital…

— Zgadza się — rzucił dietetyk. — Proszę nic nie mówić, tylko słuchać…

Wyjaśnił, o co chodzi, ale Sarnyagh miał już odpowiedź.

— To było pierwsze, o czym pomyśleliśmy. Zwołaliśmy wszystkich pracowników i przez dwie zmiany szukaliśmy śladów, chociaż dział utrzymania przekonywał, że układ wszystkich przewodów zaprojektowano tak, aby wykluczyć podobne wypadki. Sprawdziliśmy nawet zasobniki syntetyzera i magazyny. Wszystko było w porządku. Ma pan jakiś inny pomysł?

— Nie — mruknął Gurronsevas i zakończył połączenie. Jego wcześniejsze obawy przeradzały się z wolna w desperację, ale coś kołatało mu się pod czaszką. Chodziło o uwagę rzuconą wcześniej przez jednego z techników. Tylko co to było?

— Skoro problem nie tkwi w systemie dostawczym, musi chodzić o sam posiłek, a to już sprawdziliśmy. Chyba… chyba że przyjrzymy się dokładniej dodatkom. Wszystkich od wieków używano na planetach, z których pochodzą. Będę potrzebował danych z biblioteki ogólnej.

Nawet w relatywnie niewielkiej bibliotece Szpitala znalazło się całe morze informacji o przyprawach. Odnalezienie źródeł na temat trzech składników, nawet z pomocą komputera, musiało chwilę potrwać. W końcu dietetyk dowiedział się sporo, i całkiem niepotrzebnie, o znaczeniu eksportu soli z jeziora Merne dla kelgiańskiej ekonomii. Owszem, jezioro było kiedyś niebezpieczne, ale dotyczyło to dawnych wieków, kiedy jeszcze była w nim woda i czasem ktoś się utopił. Równie niewiele dała lektura o orligiańskich i ziemskich polipach chrysse. Gałka muszkatołowa była stosunkowo najsłabiej opisana, w końcu jednak udało się znaleźć pewne bardzo stare źródło, które dodano chyba tylko przez przypadek.

Nagle Gurronsevasa olśniło. Obsada jego kuchni zawsze pracowała pod presją autorytetów medycznych. Często zdarzało się, że ktoś dokonywał na bieżąco drobnych zmian w recepturze, o których potem zapominano albo które uznawano za zbyt mało znaczące, aby wspomnieć cokolwiek przełożonemu. Nagle dietetyk zerwał się na równe nogi.

Gdy otaczające ich urządzenia przestały już grzechotać i drżeć, Lioren spytał:

— Co jest? Co ci się stało?

— Muszę pogadać raz jeszcze z tym technikiem — powiedział, wybierając numer. — W sumie nic mi nie jest. Mam tylko ochotę zamordować inną, być może inteligentną istotę.

— Nie może być! — krzyknął wstrząśnięty Lioren. — Uspokój się, proszę. Jestem pewien, że zbyt silnie przeżywasz coś, co da się rozwiązać bez stosowania przemocy…

Przerwał, ujrzawszy ponownie na ekranie podobiznę Sarnyagha.

— Czy zapomniał pan mnie o coś spytać? — odezwał się technik z wyraźną urazą.

Gurronsevas zmusił się do zachowania spokoju.

— Sięgnij po moje oryginalne instrukcje dotyczące składu menu, punkt jedenaście dwadzieścia jeden, ziemskie gatunki DBDG, z możliwością spożycia przez DBLF, DCNF, DBPK, EGCL, ELNT, FGLI i GLNO. Obok daj zestawienie tego, co zostało podane, i porównaj oba wykazy pod kątem przyprawy. Wyjaśnij, dlaczego wprowadzono nieautoryzowaną zmianę.

Gdyby zmiany nie było, Gurronsevas znalazłby się w bardzo kłopotliwej sytuacji. Jednak był pewny, że się nie myli.

Sarnyagh spojrzał na swoją konsolę i stuknął w klawisze. Dwie kolumny liczb rzuciły podwójny odblask na jego futro.

— A tak, przypominam sobie. Chodziło o małą zmianę, dokładniej poprawkę błędu, który wkradł się do zestawienia. Może pan kojarzy, w instrukcji podał pan wartość zero przecinek zero osiem pięć na masę potrawy. Z całym szacunkiem, to niezwykle mała ilość na coś, co jest opisane jako roślina jadalna, przyjąłem więc, że chodzi o osiem przecinek pięć. Czy się pomyliłem? Byłem pewnie zbyt ostrożny?

— Pomyliłeś się — omal nie wykrzyczał dietetyk. — I byłeś nie dość ostrożny. Nie wyczułeś po smaku, że coś jest nie tak?

Sarnyagh zawahał się, wyraźnie przeczuwając kłopoty i z góry starając się je zażegnać.

— Przykro mi, ale nie mam tak rozległego doświadczenia kulinarnego jak pan i nie potrafię wyczuć subtelności smaku całej gamy dań. Trzymam się raczej domowej kuchni nidiańskiej i czasem tylko sięgam do zimnego bufetu Kelgian. Ziemskie jedzenie, gdy kilka razy go próbowałem, wydawało mi się zawsze jakieś takie rozlazłe, zbyt kolorowe i ogólnie nieestetyczne, więc nawet gdybym spróbował, nic by to nie dało. Poza tym zmiana, chociaż dokonana bez pańskiego pozwolenia, była drobna i towarzyszył jej głęboki namysł. Sprawdziłem wcześniej w komputerze medycznym, czy wspomniana substancja nie jest toksyczna. Nie jest. Sprawdziłem też stan magazynu podręcznego, który przywiózł pan ze sobą. Tam wprawdzie przyprawa już się kończyła, ale okazało się, że w magazynie leży jej aż kilka ton. Przy podanej przez pana gramaturze wystarczyłoby to na wieki, dlatego uznałem, że to błąd, i poprawiłem go. Ma pan jeszcze jakieś polecenia?

Gurronsevas pamiętał, skąd w magazynie wzięło się pięć ton gałki muszkatołowej. Powody były czysto administracyjne, samo sprowadzenie zapasu zaś przebiegło nie całkiem legalnie. Za przyprawę zapłacił Korpus Kontroli, przez co względnie niski budżet jego działu nie ucierpiał. Nie można było jednak tego ujawnić. Lepiej, aby ta informacja nie dotarła do Skemptona, nawet jeśli nieoficjalnie o tym wiedział. Trudno było też winić szefa zaopatrzenia, Creona — Emesha, który chciał tylko pomóc. Sarnyagh zaś skłonny był przypisać całą sprawę błędowi przełożonego.

Gurronsevas przypomniał sobie własną młodość, kiedy nauczył się z bólem, że starszych należy słuchać, ponieważ naprawdę wiedzą więcej niż ich ambitni podwładni.

— Moje instrukcje są następujące — rzekł lodowatym głosem. — Natychmiast cofnąć nieautoryzowaną zmianę i przywrócić oryginalne proporcje składu. Jestem z ciebie bardzo niezadowolony, Sarnyagh, ale z konsekwencjami dyscyplinarnymi przyjdzie poczekać, aż…

— Ależ to nie w porządku — przerwał mu technik. — Dokonałem tylko drobnej i niegroźnej zmiany, a pan uważa, że to podważa pański autorytet. To naprawdę nie tak. Mamy obecnie ważniejsze i pilniejsze sprawy na głowie. Zgodnie z instrukcjami Diagnostyków Thornnastora i Conwaya sprawdzamy całą linię w poszukiwaniu możliwych miejsc skażenia. Wiem, że to niemożliwe, ale informacja, że chodzi o toksyny w jedzeniu, byłaby przełomem w walce z…

— Ten problem został właśnie rozwiązany. Zrób tylko, jak mówię.

Gdy Sarnyagh zniknął z ekranu, dietetyk podszedł do Liorena.

— Może jednak go nie zamorduję. Ale jeśli powiesz mi, jak zrobić komuś krzywdę w ten sposób, aby długo dochodził do siebie, będę wdzięczny.

— Mam nadzieję, że żartujesz — mruknął niepewnie Tarlanin. — Ale problem naprawdę został rozwiązany? Jak?

— Żartuję. I owszem, epidemia dobiegła końca. Powiem ci tylko pokrótce, byś mógł jak najszybciej zawiadomić Conwaya, że chodziło o…

— Nie, Gurronsevas. To twoja specjalność. Conway należy do tych, którzy wiedzą o twojej obecności na statku. Oszczędzimy czas, jeśli sam mu to powiesz.

Kilka minut później Diagnostyk Conway spojrzał z ekranu. Dietetyk zaczął opisywać, jak doszło do nie uzgodnionej z nim zmiany w menu DBDG i na czym ona polegała.

— Pośrednim powodem była moja ignorancja, o czym dowiedziałem się dopiero kilka minut temu. Okazuje się, że ziemska gałka muszkatołowa, jedna z powszechnie stosowanych przypraw, wykorzystana i w tym daniu, ma w przypadku znacznego przedawkowania dość szczególne, chociaż mało znane działanie. Nie znajduje się na liście substancji niebezpiecznych, zapewne dlatego, że z racji przykrych ubocznych skutków gastrycznych nie sprawdziła się jako narkotyk. Kiedyś jednak stosowano ją jako łagodny halucynogen. Zdarzało się to kilkaset lat temu, gdy używanie podobnych środków było bardzo popularne w wielu kulturach. Dawka podana przez technika była sto razy wyższa niż zalecona. W takiej ilości wspomniana przyprawa powoduje halucynacje, brak koordynacji ruchów i nudności. Dokładnie te same objawy, które opisano mi jako charakterystyczne dla obecnej epidemii. Błąd jest właśnie korygowany i za dwie godziny linia żywnościowa DBDG będzie już w pełni bezpieczna. Objawy zaczną ustępować, a według źródeł historycznych, wszyscy chorzy powinni za kilka dni dojść do siebie. Jestem pewien, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

Conway milczał chwilę, w końcu westchnął przeciągle. Jego cofnięte w głąb czaszki oczy spojrzały obok Gurronsevasa i Liorena na pokład medyczny.

— Więc ostatecznie miałeś rację, Ojczulku — powiedział z uśmiechem. — Niepotrzebnie wystraszyliśmy się przykrego, ale ogólnie niegroźnego zatrucia. Pan zaś, Gurronsevas, rozwiązał problem w kilka minut, nie oddalając się nawet od konsoli. Dobra robota, naczelny dietetyku. Ale co powinniśmy pańskim zdaniem zrobić z odpowiedzialnym za błąd technikiem?

— Nic. Nigdy nie uchylałem się od zawodowej odpowiedzialności, w tym odpowiedzialności za podwładnych. Sam się nim zajmę po powrocie.

Stojący z tyłu Lioren zachichotał cicho.

— Rozumiem — powiedział Conway, kiwając głową. — Niemniej potrwa trochę, nim pan wróci. Skoro epidemię mamy już z głowy, Rhabwar może ruszać w drogę. Start za godzinę.

Загрузка...