ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Tawsar była pełna współczucia, ale jakby trochę się boczyła, Remrath zaś twardo obstawał przy swoim, co oznaczało, że to on zwyciężył. Niemniej i tak upłynęły jeszcze trzy godziny, zanim Rhabwar z pierwszym kucharzem na pokładzie wystartował do jednej z tych misji, do których został zaprojektowany.

Sytuacja była naprawdę trudna. Nawet Gurronsevas rozumiał to doskonale, chociaż nie był lekarzem. Dla Prilicli musiało to być coś w rodzaju koszmarnego snu.

Gurronsevas też czuł się nieswojo i był pewien, że z pozostałymi jest podobnie. Mimo prób opanowania emocji byli bez wątpienia mocno wzburzeni, gdyż empata całą godzinę nie nazwał nikogo przyjacielem.

Wemaranom tak bardzo brakowało mięsa, że musieli wypuszczać się po nie naprawdę daleko, tymczasem nie mieli możliwości technicznych, aby uchronić zdobycz od zepsucia się. Jedynym sposobem było zachowanie zwierząt przy życiu do chwili powrotu do kopalni.

Remrath zapewniał, że nawet chory i obolały, praktycznie nie leczony Creethar zrobi wszystko, aby nie umrzeć przed powrotem do domu. Jako odważny i honorowy myśliwy był to winny swojemu plemieniu.

Remrath stał przed ekranem na pokładzie medycznym i ani drgnął, gdy Fletcher przyziemił Rhabwara w dogodnym terenie kilkaset jardów od grupy myśliwych.

Prilicla unosił się niepewnie obok Gurronsevasa, który też był pełen obaw. Chciałby je ukryć, ale wiedział, że przed empatą nic się nie ukryje.

— Gdy rozmawiałem z Tawsar i Remrathem, razem i osobno, jak prosiłeś, nie mogli się zgodzić — powiedział. — Tawsar zabraniała nam interweniować, Remrath zaś chciał nam pomóc ze wszystkich sił. Gdybyśmy spróbowali zrobić coś bez zgody Tawsar, nasze dobre kontakty z Wemaranami byłyby poważnie zagrożone. Jednak z tego, co widziałem, Tawsar lubi i szanuje pierwszego kucharza, a obecnie też bardzo mu współczuje, tak że ryzyko chyba nie będzie aż tak wielkie. Ostatecznie Creethar jest najmłodszym i jedynym żyjącym dzieckiem Remratha.

— Już mi to mówiłeś — odparł Prilicla. — Bardzo sobie cenię twoje próby dodania nam ducha. Jednak jako szef ekipy medycznej nie miałem wyboru. A może obawiasz się czegoś jeszcze?

— Nie wiem. Ale chyba coś nam tu umyka. Remrath wyruszył z nami, chociaż Tawsar była przeciwko. Stwierdził jednak, że musi przekonać myśliwych do naszych dobrych intencji, byśmy mogli jak najszybciej zabrać Creethara do domu, gdzie albo zostanie wyleczony, albo umrze. Mam wszakże wrażenie, że nie o to dokładnie mu chodzi. Słyszałeś zapewne rozmowę, do której doszło przed opuszczeniem kopalni. Remrath powiedział Tawsar, że jako ojciec ma ostatnie słowo w sprawie tego, co się stanie z rannym pierwszym myśliwym. I że chce, aby raczej to obcy, a nie on sam albo inni Wemaranie, zajęli się leczeniem. Godzi się z perspektywą, że jego syn zostanie na statku tak długo, jak będzie to konieczne. Nic więcej nie padło, a ja nie umiem czytać emocji, nie rozumiem jednak, dlaczego tak łatwo zgodził się oddać nam syna. Sądzę, że nie powiedział nam wszystkiego, i bardzo mnie to niepokoi.

— Znam twoje odczucia. Twoje i Remratha — rzekł Prilicla. — W tej chwili emanuje niepewnością i smutkiem typowym dla kogoś, kto spodziewa się utraty najbliższej osoby, której stan jest poważny, chociaż jeszcze nic naprawdę nie wiadomo. Głębiej zaś wyczuwam jeszcze dziecięcą wprost radość z pierwszego w życiu lotu. To wysoce inteligentna istota, która mimo niemal barbarzyńskiego trybu życia jest cywilizowana i otwarta. I ufa nam. To zaufanie zawdzięczamy tobie, przyjacielu Gurronsevas. Za zgodą ojca Creethar otrzyma najlepszą możliwą opiekę. Nie ma zatem czym się martwić. Niemniej nadal wyczuwam twój niepokój.

Gurronsevas nie zdążył odpowiedzieć. Pokład zadrżał lekko, gdy kompensatory grawitacji złagodziły wstrząs towarzyszący gwałtownemu lądowaniu. Po chwili na pokład wpadło ciepłe powietrze z zewnątrz. Remrath wsiadł sztywno na nosze i cały zespół ruszył do włazu. Wszyscy, z wyjątkiem Murchison, która miała przygotować sprzęt na przyjęcie chorego, gdy tylko uda się określić jego stan.

Remrath zajął miejsce na czele grupy, nakazując pozostałym milczenie, gdy on będzie rozmawiał. Stwierdził wyraźnie, że bez jego udziału wszelkie próby przejęcia rannego przez obcych musiałyby spalić na panewce, być może z licznymi ofiarami po obu stronach. Zespół medyczny nie miał wyboru, musiał się zgodzić. Gurronsevas spróbował postawić się na miejscu myśliwych, którzy po raz pierwszy ujrzeli dziwny statek i wysypującą się z niego menażerię, która zamierza zabrać ze sobą jednego z nich.

Zaczął się obawiać, że jego przyjaciel może cierpieć na demencję starczą, skoro ma skłonność do aż przesadnej pewności siebie.

Remrath przemawiał jednak do łowców tak, jakby nadal byli jego uczniami. Spokojnie, bez cienia wahania, z poczuciem własnego autorytetu. Zaczął od tego, że nie mają się czego bać, i wyjaśnił, dlaczego. Najpierw była krótka lekcja astronomii. Wspomniał o licznych układach planetarnych, na których istnieje życie, w tym życie inteligentne. Dodał, że siedliska tego życia są bardzo odległe, przez co każda rasa, która rusza ku gwiazdom, musi mieć za sobą wiele wieków pokojowego istnienia pozwalającego osiągnąć taki stopień rozwoju technicznego, który jest konieczny do podróżowania na inne światy…

Danalta przybrał kształt przeciętnej dwunożnej istoty, który nie powinien niepokoić Wemaran. Przysunął się do Gurronsevasa.

— Gdy twój przyjaciel proponował nam pomoc, nie oczekiwałem czegoś takiego — powiedział.

— Mimo że w zasadzie łączy nas jedno, nie rozmawiamy tylko o kuchni — odparł Gurronsevas.

— Jasne.

Byli jakieś dwadzieścia stóp od noszy z chorym. Myśliwi nie zamierzali na razie schodzić im z drogi.

— Te dziwne istoty wokół mnie przybywają w pokoju — mówił Remrath. — Nie chcą nikomu zrobić krzywdy, lecz pragną nam pomóc. Jedna z nich — wskazał Gurronsevasa — już pomogła nam w sprawach żywienia, i to na kilka niezwykłych sposobów, których teraz nie będę opisywał. Pozostali to uzdrawiacze i mają wielką wiedzę, którą gotowi są nam przekazać. Na mocy ojcostwa postanowiłem pozwolić im zająć się moim synem. Postawcie nosze i odrzućcie nakrycia. Czy Creethar jeszcze żyje? — dodał ciszej, o wiele łagodniejszym głosem.

Odpowiedziała mu cisza.

Prilicla podleciał do noszy. Dwóch myśliwych uniosło włócznie, kolejny nałożył strzałę i wycelował, ale nie naciągnął w pełni cięciwy. Gurronsevas powiedział sobie, że empata na pewno wie, co robi. Gdyby ktoś naprawdę chciał go zaatakować, wyczułby to na tyle wcześniej, by zrobić unik. Możliwe jednak, że Prilicla i tak nie czuł się zbyt pewnie, unikał bowiem pozostawania przez dłuższy czas w jednym miejscu.

— Creethar żyje — powiedział Cinrussańczyk. Jego głos zabrzmiał bardzo głośno w pełnej napięcia ciszy. — Jednak ledwie się trzyma. Przyjacielu Remrath, musimy zaraz go zbadać i czym prędzej przenieść na statek. Danalta, zajmij się nim.

Kolejni myśliwi unieśli broń, tyle że teraz wszystkie groty mierzyły w zmiennokształtnego, który ostrożnie odwinął zwierzęce skóry. Remrath spróbował tymczasem odwrócić uwagę myśliwych, wysiadając z noszy i ponawiając żądanie wydania Creethara obcym. Łowcy stłoczyli się wokół niego, krzycząc i wykłócając się głośno. Nagle wszyscy przestali się interesować tym, co Prilicla, Danalta i Naydrad robili przy rannym.

Gurronsevas starał się coś usłyszeć, jednak hałas narastał, myśliwi byli coraz bardziej pobudzeni i zaczęli w kłótni sięgać po argumenty, które wykraczały poza pojmowanie przeciętnego dietetyka. Na dodatek potrafili równocześnie mówić i słuchać, przez co naprawdę trudno było ich zrozumieć. W końcu Gurronsevas przełączył się na częstotliwość statku, by móc spokojnie słuchać rozmowy ekipy medycznej.

— Stwierdzam szereg pęknięć kości i ran ciętych kończyn przednich, piersi i brzucha. Do tego dochodzą rany miażdżone i szarpane po bokach tułowia, co sugeruje, że pacjent spadł z pewnej wysokości na twarde i nierówne podłoże, zapewne skały. Przykrywający rany materiał o wyglądzie zaschniętego błota albo pyłu skalnego wskazuje, że brakowało wody do przemycia obrażeń. Skaner ukazuje pęknięcia klatki piersiowej, ale nie ma uszkodzeń organów wewnętrznych. Podczas podróży doszło do przemieszczeń złamanych kości. Nastąpiła też znaczna utrata masy ciała, co sugeruje, że chory dłuższy czas pozostawał bez wody i pożywienia. Po porównaniu z normalnymi odczytami uzyskanymi od Tawsar można powiedzieć, że stan chorego jest poważny. Mocno osłabiony i półprzytomny, wykazuje emocje typowe dla istoty, która bliska jest śmierci. Sama widzisz, przyjaciółko Murchison. Nie ma co tracić czasu na kłótnie z jego przyjaciółmi. Musimy zaryzykować i działać bez ich pozwolenia. Danalta, Naydrad — polecił — wysuńcie pole noszy i przenieście go łagodnie, jeśli to możliwe, nie ruszając kończyn. Nie chcę dalszych komplikacji. Wolniej, tak dobrze. Teraz zasuńcie osłonę i podnieście temperaturę w środku. Dajcie czysty tlen. Za pięć minut będziemy z powrotem na pokładzie.

— Dobrze — powiedziała Murchison. — Instrumentarium ortopedyczne przygotowane. Nastawiam moduł analityczny na nadawanie wewnętrzne. Pacjent jest jednak silnie odwodniony i może zejść nie tylko na skutek wstrząsu, ale z osłabienia. Co to za istoty? Czy oni nie znają łupków do unieruchamiania kończyn? Czy oni w ogóle dbają o rannych?

Gurronsevas wiedział, że nie powinien się wtrącać do medycznej rozmowy, ale ogarnęła go złość. Czuł się, jakby ktoś niesłusznie skrytykował jego przyjaciela. Sam się sobie dziwił, ale to było silniejsze do niego.

— Wemaranie nie są okrutni ani skłonni do zaniedbywania innych — rzekł. — Sporo rozmawiałem o tym z Remrathem. Powiedział, że na Wemarze jedynymi lekarzami są zielarze i kucharze będący równocześnie uzdrawiaczami. O ile wiem, nie ma tu chirurgów. Remrath sądzi, że byli takowi w zamierzchłych czasach, jednak ich sztuka dawno zaginęła. Obecnie nawet drobne zranienie może prowadzić do śmierci albo upośledzającego kalectwa. Ktoś taki jest potem ciężarem dla grupy, która musi dzielić się z nim jedzeniem. Nie marnują zatem żywności na kogoś, kto ma umrzeć. Sam Creethar zgodziłby się z nimi. To Wemar jest okrutny, nie Wemaranie.

— Przepraszam — powiedziała Murchison po chwili. — Słuchałam wielu waszych rozmów, ale ta musiała mi umknąć. Masz rację. Ale i tak trudno mi zachować spokój, gdy widzę rannego w takim stanie.

— Ten stan niebawem się poprawi, przyjaciółko Murchison — powiedział cicho Prilicla. — Zaraz będziemy.

Nagle mały empata wzleciał w powietrze. Cały czas korzystał z niwelatorów grawitacji, dzięki którym w ogóle mógł się poruszać przy ciążeniu osiem razy większym niż na jego rodzinnej planecie. Bijąc powoli wielkimi, mieniącymi się skrzydłami, zwrócił na siebie powszechną uwagę. Łowcy zamilkli porażeni jego pięknem i zaczęli przysłaniać oczy dłońmi, gdyż Prilicla przesuwał się niespiesznie między nimi a słońcem. Gurronsevas pomyślał, że mógł to być celowy manewr, aby w razie czego myśliwym trudniej było użyć broni. Zanim widzowie pojęli, co się dzieje, nosze były już w połowie drogi do statku.

Prilicla zawrócił, aby polecieć w ślad za nimi.

— Wśród łowców dominują zmieszanie, złość i żal, ale sądzę, że nie są one na tyle silne, aby chcieli użyć przemocy. Wyczuwam też duże poczucie straty. Nie przypuszczam, aby mieli cię zaatakować, przyjacielu Gurronsevas, chyba że jakoś ich sprowokujesz. Spytaj Remratha, czy chce zostać z przyjaciółmi, czy woli wrócić na statek do Creethara. Tylko się pospiesz.

Gurronsevasowi zajęło to aż piętnaście minut i były to jedne z najtrudniejszych minut w jego życiu. Łowcy nie mieli nic przeciwko powrotowi Remratha na pokład, skoro pierwszy kucharz był za stary i zbyt chory, aby wędrować gdziekolwiek na piechotę. Na temat Gurronsevasa mieli jednak inne zdanie. Otoczyli obcego, aby nie uciekł, i utrzymywali głośno, że powinien zostać z grupą i razem z nią wędrować do kopalni. Miał się stać zakładnikiem w zamian za wodza myśliwych. Oznajmili, że nie zrobią mu krzywdy, o ile nie będzie próbował uciekać, i uwolnią, gdy zobaczą znowu Creethara.

Ich rozmowy przycichły, gdy zaczęli się naradzać, jak by tu obezwładnić wielką istotę o grubej skórze. Uznali, że włócznie i strzały mogłyby nie dać jej od razu rady, najlepiej zatem byłoby podciąć trzy tylne nogi silnym uderzeniem ogonów. Nogi były raczej krótkie, a tułów wydawał się ciężki, gdyby więc obcy się przewrócił, zapewne ciężko byłoby mu wstać. Poza tym skórę od spodu miał cieńszą niż na plecach i bokach, tak więc cios włócznią w to miejsce byłby prawdopodobnie śmiertelny.

Mieli rację, ale oczywiście Gurronsevas nie zamierzał im tego mówić. Wciąż szukał gorączkowo jakiejś rady, gdy Remrath stanął w jego obronie.

— Słuchajcie! — zawołał. — Mieliście więcej rozumu, gdy byliście dziećmi. Zacznijcie myśleć. Chcecie skończyć jak Creethar, z połamanymi kośćmi i ranami tak dotkliwymi, że nie ujrzycie już domu? Pomyślcie o karygodnym marnowaniu mięsa, o bliskich, którzy wypatrują waszego powrotu. Nigdy nie widziałem Gurronsevasa w walce, gdyż zawsze służył mi pomocą i był przyjazny. Jednak to istota, której możliwości przekraczają nasze wyobrażenie. Waży dwa razy więcej niż każdy z was, a wy na dodatek jesteście słabi i głodni. Aż boję się myśleć, co mogłaby z wami zrobić.

Gurronsevas też się bał, szczególnie że nie miał pojęcia, co mógłby zrobić z myśliwymi. Niemniej nie przeszkadzał Remrathowi.

— Nie potrzebujecie zakładnika, bo już go macie. Gurronsevas spędza całe dni w kopalni, pomagając w gotowaniu, doradzając i ucząc obsadę kuchni oraz młodych uczniów pozaziemskich metod przygotowywania jadalnych roślin. Jest pomocny na wiele sposobów. Nie chcemy, aby zginął czy został ranny. Nie chcemy nawet, aby go obrażano. Poza tym, moim zdaniem, zdaniem pierwszego kucharza, Gurronsevas jest całkowicie niejadalny.

Zdumiony i mile połechtany komplementami Gurronsevas nadal milczał. Mieszkańcy kopalni, tak młodzi, jak i starzy, nie byli zbyt rozmowni ani skłonni do okazywania uczuć. Sądził, że tolerują jego obecność, ale nic ponadto. Chętnie podziękowałby starszemu Wemaraninowi, ale póki kłopoty nie zostały zażegnane, inne słowa miały pierwszeństwo.

— Remrath ma rację — rzekł głośno. — Jestem niejadalny. Creethar zresztą też, przynajmniej według naszych kryteriów, bo my nie jemy mięsa. Remrath wie o tym i dlatego bez wahania oddał swego syna w ręce naszych fachowców, ufając ich wiedzy i doświadczeniu. I on, i wy wszyscy macie naszą obietnicę, że Creethar wróci do was tak szybko, jak to będzie możliwe.

Gurronsevas powiedział prawdę, nawet jeśli nie całą. Załogę Rhabwara tworzyły istoty jadające mięso. To samo dotyczyło połowy ekipy medycznej. Tyle że nie robili tego ani w Szpitalu, ani na pokładzie statku. No i z pewnością nikt tutaj nie zjadłby ani kawałka innej istoty inteligentnej. Nie wspomniał też, czy Creethar wróci żywy czy martwy, bo chociaż obawiał się najgorszego, uznał, że takie wieści powinni przekazywać tylko lekarze.

Nagle dotarło do niego, że przecież nie wiedzieli nic o tym Wemaraninie. Znali tylko odczyty skanerów. A przecież dobrze byłoby jeszcze się dowiedzieć, jak doszło do tych obrażeń. No i zmiana tematu też by raczej nie zaszkodziła. Łowcy nadal byli poruszeni, ale rozmawiali już ciszej, we własnym gronie. Sądząc po tym, co wyłapywał autotranslator, raczej nie mieli w dalszym ciągu wrogich zamiarów. Zaryzykował pytanie.

— O ile nie macie nic przeciwko temu, czy moglibyście opowiedzieć, jak Creethar został ranny?

Wyraźnie nie mieli nic przeciwko, gdyż jedna z nich, łowczyni Druuth, która objęła przywództwo w grupie po Creetharze, zaczęła opisywać zdarzenie. Jej relacja była bardzo szczegółowa, niekiedy wręcz męcząca w swej drobiazgowości. Usłyszeli, co się działo przed wypadkiem i o czym wtedy rozmawiano, co mówił Creethar o zdarzeniu i jakie polecenia wydał, zanim stracił przytomność.

Gurronsevas odniósł wrażenie, że gorliwość Wemaranki nie jest przypadkowa, że wzięła się być może z chęci usprawiedliwienia czy szukania wybaczenia za coś, co myśliwi zrobili. Albo czego nie zrobili.

Загрузка...