ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Toczone podczas obiadu rozmowy dobiegły końca, zebrano już niemal wszystkie puste talerze. Wydawało się, że nikt nie zamierzał sprawiać kucharzom przyjemności zjadaniem do czysta. Tawsar podziękowała Gurronsevasowi za pomoc i za odpowiadanie na pytania młodych Wemaran, którzy okazali się bardzo ciekawi obcego. Dietetyk nie widział, aby Tawsar tknęła choć kęs, spytał więc nieco później Remratha o przyczynę. Usłyszał, że zgodnie z dawną tradycją pierwszy nauczyciel nigdy nie jada potraw roślinnych w obecności młodszych, aby nie okryć się hańbą. Dalsze wypytywanie o genezę czy sens takiego zwyczaju nie przyniosło rezultatu, chociaż byli akurat sami w kuchni.

Gurronsevas wiedział, że nie ma co krytykować pracy szefa kuchni ani sugerować mu usprawnień, niezależnie od tego, jak ubogo wyposażone czy bałaganiarskie byłoby jego królestwo. Wojny wybuchały z błahszych powodów. Zamiast tego wdał się w rozmowę o innych kuchniach, by przekazać jak najwięcej pośrednio, na przykładach.

— Nie, nie prosimy już młodych o pomoc w zmywaniu i sprzątaniu — wyjaśnił Remrath, gdy dotarli i do tego. — Kiedyś kierowaliśmy do pracy w kuchni za karę. Uczniowie myli naczynia, czyścili warzywa na następny dzień. Jednak zbyt wiele tłukli, a jarzyny nie były nawet porządnie opłukane, w końcu więc z tego zrezygnowaliśmy. Przymusowi pomocnicy to żadna pomoc, tylko kłopot. Poza tym dobrze jest, gdy ktoś tak stary jak ja pozostaje użyteczny. To jakaś resztka na tym talerzu czy plama? Poskrob ją, proszę, raz jeszcze.

Gurronsevas zanurzył talerz w zimnej wodzie i potarł go kłębkiem szorstkiego mchu, który służył tu za myjkę. Chwilę potem oddał go gospodarzowi, który robił to samo co on. Najpierw kelner, a teraz pomywacz! — pomyślał Gurronsevas.

— Wiele istot, szczególnie tych starszych, narzeka, że zimna woda źle działa im na stawy — powiedział. — Czy z tobą jest tak samo?

— Tak. Ale jak już zresztą pewnie zauważyłeś, schorowane mam nie tylko te części ciała, które moczę regularnie w zimnej wodzie.

— To częsta przypadłość na wielu światach — stwierdził dietetyk. — Możliwe jednak, że da się ulżyć waszemu cierpieniu. Powiedziałem „możliwe”, gdyż brak mi wiedzy medycznej na ten temat. Tawsar wszelako poddała się pełnemu badaniu, nie wykluczam więc, że niebawem będziemy mogli zaproponować wam leczenie wielu chorób. Tak czy owak, na moim świecie młodzi często sami chcą pomagać starszym. Bywa, że wystarczy odpowiednia argumentacja.

Remrath umył jeszcze trzy talerze, sprawdził, czy na pewno są czyste, i wciąż ociekające odłożył na bok.

— Wiesz może, czy Tawsar jest zdrowa czy cierpiąca? Starość, która ogarnia nasze ciała, otwiera je na różne choroby.

Gurronsevas nie wiedział, co odpowiedzieć, ale wkrótce usłyszał w słuchawkach głos Murchison.

— Miałeś rację, mówiąc, że być może nie zdołamy wyleczyć Wemaran z artretyzmu, ale w przypadku Tawsar jest spora szansa, że będzie lepiej. Jest stara i słaba, ale nie chora. Może przeżyć jeszcze co najmniej dziesięć lat, a nawet więcej, jeśli będzie dobrze jadła. Z jakiegoś powodu ci ludzie głodzą się niemal na śmierć.

Gdyby patolog spróbowała niedawnego posiłku, powód miałaby jak na dłoni, pomyślał Gurronsevas.

— Tawsar ma przed sobą jeszcze wiele lat życia — odpowiedział Remrathowi. — Tylko dobrze by było, gdyby zaczęła więcej jeść.

Kucharz zgarnął pozostałe na talerzu resztki do kubła i znowu wziął się do mycia.

— Młodzi pomagają nam, gdy ich o to prosimy, ale starzy muszą pokazać, że też się do czegoś przydają. Nie możemy czekać tylko na chwilę, gdy oddamy nasze ciała. Musimy pracować, nawet jeśli nie zawsze naprawdę dobrze wykonujemy naszą pracę. Ale nie chcemy jeść więcej, o ile mamy jeść tylko to zielsko. To obrzydliwe, w każdym sensie. Chciałbym cię jednak o coś spytać. Jeśli pytanie okaże się niestosowne, zignoruj je. Twoja praca jest podobna do mojej, jak zrozumiałem, ale co z tymi istotami, które rozmawiały z Tawsar? Skąd przybyły i co tutaj robią?

Gurronsevas próbował opisać Szpital Kosmiczny Sektora Dwunastego i jego działalność, lecz z konieczności przedstawił wszystko o wiele skromniej, niż naprawdę wyglądało. Wiedział, że w prawdę nikt tu na razie nie uwierzy.

— Mówisz o wielkiej budowli na niebie, pełnej chorych i rannych, których czyni się tam ponownie zdrowymi i całymi?

— Można tak powiedzieć — roześmiała się w słuchawkach Murchison.

— Kiedyś takie miejsca były i na Wemarze — dodał Remrath, nieświadomy komentarza. — Jednak nie czyniono tam aż takich cudów. Mówisz, że twoi przyjaciele przybyli z tego szpitala i chcą pomóc Tawsar oraz wszystkim seniorom?

— Tak — odparł dietetyk bez wahania.

— Jestem wdzięczny, ale też obawiam się oddania obcym swego ciała pod opiekę. Chociaż znam już jednego z nich i… Ty też przybyłeś stamtąd i musisz wiedzieć znacznie więcej niż ja. Gdy przyjdzie czas, wolałbym, abyś to ty przywrócił moje ciało młodości.

— Niestety, nie wiem nic o tych sprawach — rzekł Gurronsevas. — Moja rola tam ogranicza się do przygotowywania i serwowania posiłków.

— Czy to ważna rola? Pomaga im stać się zdrowymi i młodymi?

— Tak. Powiedziałbym wręcz, że najważniejsza, bo nikt nie przetrwa bez jedzenia.

W słuchawkach usłyszał, jak Murchison mruknęła coś pod nosem.

— I tutaj też chcesz pomóc nas odmłodzić — stwierdził Remrath, odstawiając ostatni umyty talerz. — Także przez poprawienie naszego jedzenia? To niemożliwe!

Gurronsevas nie dostrzegł nigdzie niczego przypominającego ręcznik, otrząsnął więc ręce.

— Chciałbym, abyś pozwolił mi spróbować.

Remrath w milczeniu odwrócił się i na sztywnych nogach przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia, skąd przyniósł naręcze niedawno dostarczonych warzyw. Zaczął oddzierać od niektórych liście, innym urywał korzonki, jadalne części zaś wrzucał do wody.

— Możesz spróbować, przybyszu — rzekł w końcu. — Ale jeśli mimo całej swojej wiedzy nie wiesz, jak sprawić, byśmy mieli więcej mięsa, będzie to marnowanie czasu. Tego potrzebujemy najbardziej i dlatego przede wszystkim zmusiliśmy Tawsar, aby się z wami spotkała. Jednak zamiast powiedzieć wam, jak bardzo potrzebujemy mięsa i że konieczne jest ono dla przetrwania naszego gatunku, ona wdała się w bezsensowne rozmowy i pozwoliła nawet, by uzdrawiacze robili z nią dziwne rzeczy. Od czego chciałbyś zacząć?

— Na początek od rozmowy o Wemaranach.

— Właśnie — odezwała się Murchison. — Prilicla powiedział, że przez pięć minut uzyskałeś od niego więcej istotnych informacji niż my od Tawsar przez całe dwie godziny.

— A dokładniej, co sądzicie o sobie i o swoim świecie — dodał Gurronsevas, ignorując kolejny nieoczekiwany komplement. — No i co lubicie jeść. Jakie kolory i kształty podobają się wam najbardziej. Czy wygląd jedzenia jest równie ważny jak smak i zapach. Skłonny jestem przypuszczać, że sposób odżywiania się odzwierciedla osobisty poziom kultury. Podobnie jest z rytuałami kuchennymi i sposobem podawania…

— Przybyszu, zaczynasz nas obrażać — przerwał mu Remrath. — Mnie i wszystkich Wemaran. Czy sugerujesz, że jesteśmy dzikusami?

— Uważaj — podpowiedziała Murchison. — Chcesz doprowadzić do konfliktu?

— Nie to jest moim zamiarem — odparł pod adresem obojga rozmówców. — Wiem, że Wemaranie umierają powoli z głodu, a wiele rytuałów związanych z przygotowywaniem i podawaniem posiłków wymaga nadwyżek surowca, niekiedy zaś oznacza nawet jego programowe marnowanie. Ale zawsze znajdzie się jakiś sposób złagodzenia monotonii. Mimo że nie wiem dużo o waszej sztuce przygotowywania posiłków, miałbym kilka gotowych sugestii. Gdyby któraś z nich z jakiegokolwiek, fizycznego czy psychologicznego, powodu, okazała się nietrafiona albo przykra, powiedz mi, proszę, od razu, nie tracąc czasu na uprzejmości. Jednak nim zaczniemy, pozwól mi spróbować tego, co jest dostępne, i wyjaśnij, proszę, dlaczego uważasz zadanie za niemożliwe. Do testów będę potrzebował próbek wszystkich warzyw i przypraw, których używacie. Byłbym też wdzięczny, gdybyś pokazał mi miejsca, w których je zbieracie. Widząc rośliny w ich naturalnym stanie, znając sposób ich pozyskiwania i mogąc spróbować innych, podobnych roślin, miałbym większe szanse na stworzenie alternatywnego menu.

— Ale my potrzebujemy mięsa — powiedział zdecydowanie Remrath. — Masz jakieś pomysły, skąd je wziąć?

— Jedyny to taki, byście zjedli kogoś z nas — odparł zniecierpliwiony dietetyk.

— Gurronsevas… — westchnęła Murchison.

— Nie zrobilibyśmy tego — rzekł całkiem poważnie Remrath. — Z całym szacunkiem, twoje kończyny i ciało wydają się bardzo twarde. Mógłbyś smakować jak kawał drewna. Zmiennokształtny pewnie wywołałby niestrawność, zmieniając postaci w naszych żołądkach, a piękna skrzydlata istota wydaje się równie pozbawiona ciała jak wyschnięty krzak. Jedynie ta istota, która chodzi na dwóch nogach, i druga, z lśniącym futrem, mogłyby się nadawać. Czy mają niebawem umrzeć?

— Nie.

— No to nie możesz nam ich oferować — stwierdził nadal śmiertelnie poważny Remrath. — Wemaranie uważają, że niedobrze jest zjadać inną istotę, jeśli nie umrze ona naturalną śmiercią i wolna od chorób. Albo jeśli nie zginie w wypadku. Nie wolno skracać niczyjego życia ze współczucia wobec głodnych, jakkolwiek rozpaczliwa jest nasza sytuacja. Jestem wdzięczny za propozycję, ale zdumiony też i wstrząśnięty, że mogłeś okazać taki brak uczuć, gdy chodzi o przyjaciół. Twój dar nie zostanie przyjęty.

— Cieszę się — mruknęła Murchison.

— I ja — dodał Gurronsevas poza kanałem autotranslatora. — Jestem twardy tylko na zewnątrz. — Chyba jednak zapędził się w ślepą uliczkę… — Proszę, nie musisz się dziwić, bo podzielam twoje przekonania — powiedział do Remratha. — Źle dobrałem słowa, chciałem tylko zadać następne pytanie. Czy Wemaranie przyjęliby żywność spoza planety, zakładając, że okazałaby się jadalna i nie mogłaby wam zaszkodzić?

— Mięso z innych światów? — spytał Remrath z nadzieją.

— Nie — odparł Gurronsevas, tym razem mówiąc dokładnie to, co chciał powiedzieć. Wyjaśnił, że chociaż można stworzyć żywność o konsystencji i smaku różnych mięs, nigdy nie używa się do tego materiału, który był kiedyś żywym stworzeniem. A to dlatego, że w Szpitalu pracowały bardzo różne istoty, które mogły być podobne do jadalnych zwierząt z innych światów. Spożywanie szczątków tych zwierząt mogłoby rodzić wiele przykrych sytuacji.

— Cała nasza żywność jest sztucznie wytwarzana, ale nie da się wyczuć różnicy.

Remrath westchnął, zapewne z niedowierzaniem.

— Wyraziłeś chęć zwiedzenia naszych warzywników — powiedział w końcu. — Obowiązki nie pozwalają mi na dłuższe spacery po dolinie. Muszę zacząć przygotowywać wieczorny posiłek…

Gurronsevas ukrył rozczarowanie. Lepiej by było, gdyby to właśnie Remrath wprowadził go w tutejszy świat roślin, oszczędzając samodzielnego dochodzenia, co jest czym, przy zbieraniu próbek. W tej sytuacji będzie musiał poddać wszystko pełnej analizie na obecność toksyn. Z pomocą byłoby szybciej.

— Co podajecie wieczorem? — spytał.

— Mniej więcej to samo. — Wemaranin wskazał sztywną ręką na przyległe pomieszczenie. — Zyskamy jednak trochę czasu, jeśli przyniesiesz drwa i pomożesz mi umyć warzywa.

Загрузка...