ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gdy Gurronsevas poprosił o udostępnienie mu zbiornika wodnego na tyle płytkiego, aby żadnemu z jego tlenodysznych pomocników nie groziło utopienie się w nim, i jednocześnie wystarczająco obszernego, aby pozwalał przeprowadzić eksperyment bez ryzyka nieustannych zderzeń ze ścianami, nie oczekiwał czegoś tak dużego. Z zaskoczenia na chwilę zaniemówił.

Mocne, ale dobrze zakamuflowane źródła światła, w połączeniu z inspirującym krajobrazem, nadawały pokładowi rekreacyjnemu pozory wielkiej przestronności. Odtworzono na nim małą tropikalną plażę obramowaną dwoma klifami z rozmieszczonymi na różnych wysokościach wylotami jaskiń, kryjącymi korytarze prowadzące do kilku wciąż zatłoczonych kafejek. Morze rozciągało się aż po horyzont skryty za lekką mgiełką. Niebo było błękitne i bezchmurne, woda w zatoce granatowa, przy plaży zaś turkusowa. Na czas trwania eksperymentu wyłączono maszynerię wywołującą sztuczne fale, tak więc woda łagodnie muskała złocisty, grzejący mile stopy piasek.

Tylko lekko pomarańczowe, a przez to dość obce sztuczne słońce i dziwna roślinność porastająca szczyty klifów sprawiały, że Gurronsevas nie czuł się tam jak na rodzinnej planecie.

— Na nowych zawsze robi to wrażenie — powiedział z dumą porucznik Timmins. — W dowolnej chwili przynajmniej jedna trzecia personelu medycznego nie ma dyżuru i wielu jego członków chętnie spędza tu kilka godzin. Czasem tłok jest taki, że ledwie widać plażę czy ocean pod dywanem ciał. Niemniej przestrzeń jest w Szpitalu Kosmicznym na wagę złota, zatem oczekujemy, że ci, którzy razem pracują, będą też umieli razem się bawić. Psychologicznie rzecz biorąc, najciekawsze jest to, czego nie widać — dodał Timmins takim głosem, jakim rodzic chwali się zdolnym dzieckiem. Dla jego działu plaża musiała być rzeczywiście powodem do dumy. — W całym tym pomieszczeniu panuje ciążenie równe połowie standardowego, dzięki czemu wszyscy zmęczeni pracą czują się tutaj swobodniej, a wypoczęci jeszcze zyskują na siłach. Niestety w tłoku trudno o prywatność, ale goście należą do tylu gatunków i zażywają wypoczynku na tyle sposobów, że pański eksperyment przejdzie najpewniej niezauważony. Zaczynamy czy czekamy na Thornnastora?

— Zaczynamy — powiedział Gurronsevas i ruszył pomóc porucznikowi oraz parze jego melfiańskich asystentów przenieść wyposażenie na sporą, jasno pomalowaną tratwę, która czekała na płyciźnie.

Przerwał pracę tylko raz, gdy jego komunikator pisnął, informując o nadejściu wiadomości od Diagnostyka Thornnastora. Spóźniony już potężnie patolog przepraszał, że nie zdoła przybyć, i oznajmiał, że posyła w zastępstwie patolog Murchison. Sądząc po nagłej zmianie wyrazu twarzy Timminsa, musiało to bardzo ucieszyć oficera.

Zbyt zajęci poprawkami systemu napędowego w jednym z obiektów testowych — jedynym, który nie rozpadł się dotąd na kawałki czy nie uległ awarii — zauważyli przybycie Murchison dopiero wtedy, gdy podpłynęła do tratwy i wciągnęła się na pokład.

— Thornnastor nie miał kiedy wprowadzić mnie w temat — oświadczyła. — Co to jest? I co mam tu robić, naturalnie poza patrzeniem, jak dorosłe i podobno rozsądne istoty bawią się okręcikami?

Gurronsevas stwierdził, że Murchison jest kobietą typu ziemskiego, o wydatnych atrybutach swojej płci. Długie, pociemniałe nieco od wody jasne włosy spływały jej na ramiona. Jako przedstawicielka jednej z nielicznych ras, które nie wyzbyły się jeszcze tabu nagości, nosiła dwa śmiesznie skąpe paski materii opasujące jej pierś i biodra. Wprawdzie od razu oceniła ich krytycznie, jednak nie była niemiła. Wręcz przeciwnie. Zastanawiając się nad odpowiedzią, Gurronsevas przypomniał sobie, że Murchison jest pierwszą asystentką Thornnastora i partnerką innego Diagnostyka — Conwaya. Stwierdził, że nie powinien zbyt szybko się obrażać, szczególnie że nikt nie zamierzał go dotknąć.

— Może to trochę dziwnie wygląda, ale muszę nadmienić, że nie jest to najgorszy program, przy którym zdarzyło mi się pracować — rzekł porucznik, zanim dietetyk zdołał się odezwać. — Niemniej chodzi o poważne zagadnienie, które ma swoje uzasadnienie medyczne.

— Uzasadnienie dla zabawy łódką? — spytała Murchison.

— Ściśle rzecz biorąc, to nie jest łódka — odparł Timmins z uśmiechem. Wyjął na chwilę testowany obiekt z wody, aby pokazać go Murchison. — To prototyp podwodnego pojazdu o kształcie spłaszczonego owoidu. Został tak zaprojektowany, aby utrzymywał równowagę na każdej głębokości i mógł dowolnie zmieniać kurs, zanurzenie oraz prędkość. System napędowy składa się z cylindra o cienkich ściankach, który napełniony został sprężonym gazem. Montuje się go w zagłębieniu z tyłu pojazdu. Mniejsze wgłębienia na obwodzie oraz na górze i na dole mieszczą kapsułki z gazem służące do zmiany kierunku. Ścianki tych kapsułek są różnej grubości i rozpuszczają się w wodzie, tyle że w różnym czasie, od pięciu do siedemdziesięciu pięciu sekund. Wtedy też pojemniczki uwalniają swoją zawartość. W ten sposób zmiany kursu następować będą przypadkowo, a całość będzie bardzo trudna do złapania, przynajmniej do chwili, gdy wyczerpie się zasadnicze źródło napędu, co w tym egzemplarzu wynosi dwie minuty. Właśnie mamy przeprowadzić kolejne próbne wystrzelenie. Zobaczy pani, że to ciekawe.

— Nie mogę się doczekać — powiedziała Murchison.

Timmins i technicy wyciągnęli pojazd na górę i wspięli się na pokład. Obciążona tratwa zakołysała się niebezpiecznie. Murchison odsunęła się, aby dać im miejsce do pracy. Rozłożyła też szeroko ramiona dla utrzymania równowagi. Gurronsevas został w wodzie. Był wystarczająco wysoki, aby stojąc na dnie, trzymać głowę i otwory oddechowe nad powierzchnią. Jedną parą oczu śledził wszystko, co się działo pod tratwą, i pilnował, aby żaden pływak nie wszedł im w paradę. Druga para śledziła montowanie napędu pojazdu.

— Tym razem umieścimy go na głębokości pół metra, bo chcę widzieć dokładnie moment rozpuszczenia się uszczelki głównego zbiornika gazu i odpalenie pierwszego silniczka manewrowego — powiedział. — Trzymajcie go równo, ustawcie i wycofajcie się powoli, aby nie wywołać turbulencji, które mogłyby zmienić zanurzenie. Czy wszyscy rozumieją, co mają robić?

— Tak jest — odparł jeden z Melfian na tyle cicho, że chyba nie chciał być słyszany. — Wyjaśniłeś to już za pierwszym razem.

Gurronsevas uznał, że taktowniej będzie udać głuchego.

Jak dotąd Murchison nie zwróciła się do niego wprost, skoro zaś Timmins chętnie wszystko wyjaśniał, nie było powodu, aby zagadywać panią patolog. Chyba że z czystej uprzejmości. Dietetyk zaczynał już powątpiewać w sensowność całego projektu i wolał za wiele nie mówić, aby w razie niepowodzenia mieć mniej powodów do przeprosin za marnowanie czyjegoś czasu. Murchison położyła się na tratwie i uważnie śledziła przygotowania.

Gurronsevas zauważył z rosnącą niecierpliwością, że przyciągnęła za bardzo uwagę Timminsa. Wcale mu się to nie spodobało. Przypomniał sobie, że w odróżnieniu od większości gatunków Federacji, ludzie są zdolni do pobudzenia seksualnego i aktywności prokreacyjnej przez całe swe dorosłe życie, nie zaś jedynie w okresach godowych. Niektórzy im tego zazdrościli, Gurronsevas uważał jednak, że to feler ewolucji, który znacznie ogranicza ich możliwości umysłowe. Wolał wszakże nie zabierać głosu w tej kwestii.

Następny test zaczął się pomyślnie. Wąski strumień gazu pchnął wehikuł naprzód. Ciągnąc za sobą smugę bąbelków, obiekt popłynął. Nie całkiem prosto, ale coraz szybciej i na stałej głębokości. Potencjalne zdobycze Chalderczyków były amfibiotyczne, zwykle więc zostawiały podobny ślad. Gdy pękła pierwsza burtowa kapsuła, pojazd skręcił z powrotem ku tratwie. Kolejny wybuch gazu nastąpił po tej samej stronie, zacieśniając jeszcze promień skrętu, i nagle urządzenie wyskoczyło na powierzchnię. Zaczęło się kręcić bezwładnie. Kolejne dwa wybuchy gazu dodały mu jeszcze energii, pozostałe kapsuły eksplodowały jednak bez widocznego efektu i chwilę później całość znieruchomiała z grzbietem wystającym ponad drobne fale.

Jeden z techników wciągnął wehikuł na tratwę i zaraz rozgorzała dysputa nad brakiem stabilności owoidalnego obiektu. Gurronsevas był zbyt zirytowany i rozczarowany, aby się do niej przyłączyć. Murchison miała jednak sporo do powiedzenia.

— To nie moja specjalność, ale pamiętam, jak bawiłam się kiedyś okrętami ze starszym bratem — odezwała się. — Wszystkie miały kile, które pozwalały utrzymać kurs nawet po zmianie wiatru. Gdy podrośliśmy i zaczęliśmy budować ścigacze i okręty podwodne, wyposażaliśmy je też w uruchamiane radiem stery, tak kierunku, jak głębokości. Czy nie dałoby się czegoś podobnego zamontować i tutaj?

Timmins i Melfianie zamilkli, ale nie odpowiedzieli. Spojrzeli tylko na Gurronsevasa, który w tej sytuacji nie mógł dłużej milczeć.

— Nie — powiedział. — Chyba że udałoby się nam zmontować odbiornik i urządzenia sterujące bez użycia metalu, z materiałów nietoksycznych i jadalnych.

— Jadalnych? — spytała Murchison. — To dlatego mnie tu wysłano. Do tej pory nie wiedziałam, że Thorny ma poczucie humoru. Proszę mówić dalej.

— W ostatecznej postaci to urządzenie musi być w całości jadalne albo przynajmniej nietoksyczne dla Chalderczyków. Dodanie kilu stwarza niejaki problem, bo musiałby być nie tylko jadalny, ale i na tyle miękki, aby nie zranić ust pacjenta. Poza tym zmieniałby on kształt urządzenia, które ma przypominać naturalną zdobycz tych stworzeń i zarazem ich ulubione pożywienie, wodne zwierzę o opływowych liniach, twardej skorupie i rozmiarach naszego obiektu testowego. Słaby rekonwalescent mógłby uznać, że nie warto gonić za czymś o nazbyt obcej postaci. Sama pani rozumie, że ograniczona przestrzeń oddziału Chalderczyków nie sprzyja szybkiej rekonwalescencji. W gruncie rzeczy nawet ją wydłuża, gdyż skazani na małą aktywność pacjenci stają się leniwi i apatyczni. Winienem przy tym wyjaśnić, że fizjologia AUGL…

— Znam ich fizjologię — przerwała mu Murchison. Gurronsevas poczuł się bardzo niezręcznie. Zrobiło mu się gorąco i aż się zdziwił, że woda wokół niego nie paruje.

— Przepraszam — powiedział. — Wszystko, co wiem o Chalderczykach, jest dla mnie nowe i mimowolnie zakładam, że nowe jest też dla innych. Nie chciałem pani urazić…

— Nie poczułam się urażona. Chciałabym tylko uniknąć marnowania czasu na niepotrzebne wyjaśnienia. Nie wiem jednak nic o zwierzęcych formach życia na Chalderescolu, bo i skąd. Nie znam stworzenia, którego wygląd próbujecie odtworzyć. Jak się ono porusza i jak radzi sobie z gwałtownymi zmianami kierunku podczas ucieczki?

Gurronsevasowi ulżyło i czym prędzej odpowiedział.

— Po obu stronach tułowia ma po osiem płetw. Szybkość ich poruszania się i kąt natarcia zmieniają się zależnie od tego, czy zwierzę płynie ku powierzchni, zanurza się czy skręca. W tym ostatnim przypadku płetwy z jednej strony zaczynają poruszać się do tyłu. Zbudowane są z ledwie widocznych chrząstek pokrytych przezroczystą błoną, której w ruchu praktycznie nie widać. Podczas nagłej zmiany kierunku silnie burzą wodę, a powstające przy tym bąbelki powietrza podobne są do tych, które wytwarza napęd naszego wehikułu. Niestety, chociaż nasz model wygląda całkiem realistycznie, nie zachowuje się jak prawdziwe zwierzę. Jest ciągle niestabilny.

— W tym problem — mruknęła Murchison. Kilka minut milczała, wpatrując się w zamyśleniu w prototyp. Timmins z kolei wpatrywał się w nią, Melfianie zaś rozmawiali półgłosem.

— Musimy dodać kil — powiedziała nagle Murchison spokojnie, ale z przekonaniem. — Taki, który nie zmieni wyglądu rybki. Prawdziwe zwierzę używa płetw, które poruszają się zbyt szybko, aby można było je zobaczyć. A jeśli kil też będzie niewidoczny? — Nie czekając na reakcję pozostałych, kontynuowała: — Powinno nam się udać stworzyć odpowiedni materiał o cechach żelu, który będzie miał ten sam kąt załamania światła co woda. Oczywiście będzie też jadalny i na tyle elastyczny, aby nie uszkodził paszczy ani przewodu pokarmowego pacjenta. Kilka związków już teraz przychodzi mi do głowy, chociaż ich smak waha się od neutralnego po przykry. Ale nad tym można popracować…

— Dacie radę zrobić jadalny stabilizator? — wtrącił się Gurronsevas, zapominając o dobrych manierach. — Robiliście już takie rzeczy?

— Nie, dotąd nikt nas o to nie prosił — odparła Murchison. — Będzie to trudne, ale z pewnością możliwe. Kształt kilu oraz miejsce jego przymocowania da się potem zaprogramować w syntetyzerze żywności.

— Tymczasem możemy zacząć testy z niejadalnym kilem, aby ustalić, jaki rozmiar i kształt będzie najlepszy — odezwał się Timmins. — Kledath, Dremon, wyciągnijcie rybkę na tratwę. Mamy robotę.

Murchison stoczyła się do wody, aby zrobić im więcej miejsca. Rozluźniona położyła się na wznak i zamknęła oczy. Tylko twarz wystawała jej nad powierzchnię.

— Chyba udało się pani rozwiązać nasz problem — powiedział Gurronsevas. — Jestem nad wyraz wdzięczny.

— Jesteśmy tu, aby pomagać — mruknęła patolog, rozchylając lekko usta w uśmiechu. — Macie jeszcze jakieś kłopoty?

— W zasadzie nie — stwierdził Gurronsevas. — Mam trochę pytań i pomysłów, chociaż pewnie nie dojrzały jeszcze do wyjawienia. Ale różnie może się zdarzyć, bo na razie ciągle nie wiem prawie nic o mojej przyszłej pracy. Przyjmę zatem wszystkie sugestie.

Murchison otworzyła na moment jedno oko i spojrzała na Tralthańczyka.

— Chętnie posłucham. Chyba mamy akurat chwilę na słuchanie i podsuwanie sugestii.

Technicy na tratwie skupili uwagę na wehikule i nawet Timmins był zajęty na tyle, że przestał rzucać ukradkowe spojrzenia na Murchison. Przymocowali do kadłuba długi, wąski kil, porucznik zaś zaproponował, aby dla wyrównania oporu dodać jeszcze płetwę grzbietową. Uznano też, że przy poprawionej stateczności wzdłużnej trzeba zwiększyć moc silniczków służących do zmiany kierunku.

Całkiem, jakby chodziło o projektowanie statku kosmicznego, pomyślał Gurronsevas. Spojrzał wszystkimi oczami na Murchison.

— Dzięki pani podpowiedzi — rzekł — nasz pojazd będzie wyglądał i zachowywał się dokładnie jak prawdziwe zwierzę. To ważne, gdyż potrawa to nie tylko wygląd, ale i smak, zapach, konsystencja i przyprawy. W przypadku jedzenia naszego Chalderczyka możemy łatwo odtworzyć jedynie twardą skorupę ofiary i jej zawartość, jednak to nie wszystko.

— Tak? — spytała Murchison, otwierając oczy.

— Istotniejsza wydaje się właśnie owa przyprawa, lecz trudno coś wymyślić, jeśli półmisek pływa w wodzie. W tej chwili sztuczne jaja podawane na oddziale AUGL są wybitnie nieapetyczne. Gdyby szukać ziemskiej analogii, przypominałoby to karmienie kogoś wyłącznie tłuczonymi ziemniakami…

— Wydawaliśmy opinie o wszystkich dodatkach smakowych stosowanych w menu pacjentów — przerwała mu patolog. — Zawsze możemy zwiększyć ich stężenie.

— Nie w tym przypadku. Tutaj konsument jest nazbyt świadomy faktu, iż otrzymuje sztuczne pożywienie. Myślałem raczej, aby zmniejszyć dawkę dodatków smakowych i sięgnąć po całkiem inną przyprawę, która nie wymaga stosowania chemii. Chodzi o to, by pacjent zapomniał na chwilę, że ma do czynienia z produktem syntetyzera. Chcę, żeby poczuł głód oraz ekscytację towarzyszące pogoni za zdobyczą i niepewności, czy uda się ją złapać. Oczywiście każdy z nich będzie wiedział, że jest zwodzony, ale podświadomość nie pozna różnicy.

— Zgrabny plan — powiedziała Murchison z aprobatą. — Jestem pewna, że zadziała. Coś jednak ciągle tu panu umyka.

— Umyka? Chyba jednak da się złapać…

— Przepraszam, to taki ludzki zwrot. Chodzi o to, że ścigane zwierzę wydziela zwykle charakterystyczny zapach, oznakę strachu, napięcia i wysiłku. Możliwe, że z tymi rybkami jest tak samo. Może dobrze byłoby zbadać sprawę i zsyntetyzować feromony strachu, które dodałoby się następnie do substancji napędowej, oczywiście w śladowych ilościach, aby ukryć ich sztuczne pochodzenie.

— Pani patolog, jestem nad wyraz wdzięczny — zawołał Gurronsevas. — Czy pani wydział może dostarczyć mi taką substancję? Wówczas problem z Chalderczykami byłby rozwiązany. Da się to zrobić? I jak szybko?

— Nie da się, w każdym razie nie od razu. — Murchison pokręciła głową. — Będziemy musieli poznać fizjologię i endokrynologię tych zwierząt. W bibliotece zapewne brakuje materiałów na ich temat. Jeśli feromon, którego istnienie podejrzewam, da się odnaleźć, analiza i odtworzenie jego struktury molekularnej zajmą nam parę dni. Potem trzeba będzie sprawdzić jeszcze, czyjego syntetyczny odpowiednik nie wywoła skutków ubocznych. Proszę zatem na razie wstrzymać się z podziękowaniami.

Przez chwilę Gurronsevas przyglądał się Murchison nie mniej intensywnie niż wcześniej Timmins, chociaż z całkiem innych powodów. Patolog wyglądała dość osobliwie z tymi wybrzuszeniami w górnej części tułowia i nieproporcjonalnie małą głową, która kryła jednak wcale niepośledni umysł. Już chciał ponownie wyrazić swą wdzięczność, gdy dobiegł go głos Timminsa.

— Gotowe do zwodowania. Ta sama głębokość co ostatnio?

— Dziękuję, tak — odparł dietetyk.

Raz jeszcze pojazd został ostrożnie umieszczony pod wodą.

— Zamontowałem silniczki tylko na lewej burcie, aby po oddaleniu się rybka sama do nas wróciła. W seryjnych egzemplarzach zmiany kursu i głębokości będą przypadkowe i… niech to!

Na tratwie wylądowała z głuchym odgłosem mocno nadmuchana wielka, kolorowa piłka. Odbiła się dwa razy i wpadła do wody między rozmówców. Jeden z Melfian odruchowo uniósł szczypce, aby ją odepchnąć.

— Zostaw ją i nie ruszaj się! — zawołał Timmins. — Nie burzyć wody. Silniczki za chwilę odpalą… Ruszyła.

Pojazd zaczął się przesuwać, z początku wolno, potem coraz szybciej. Tym razem płynął idealnie po prostej. Gdy pierwsza boczna kapsuła uwolniła ładunek gazu, zmienił gwałtownie kurs, ale nie stracił szybkości. Tak samo było przy kolejnym zwrocie i następnym, który wyprowadził pojazd na kurs powrotny. Kilkanaście sekund później rybka zatrzymała się obok tratwy.

— Potrzebuje jeszcze regulacji, ale jest wyraźnie lepiej — powiedział Timmins, układając, usta w najszerszy ludzki uśmiech, jaki kiedykolwiek widział Gurronsevas.

— Zaiste — stwierdził dietetyk, pożałowawszy, że nie umie się uśmiechać. — Patolog Murchison, pan i technicy Kledath i Dremon zasłużyliście na najwyższą…

Przerwał nagle, gdy tuż obok niego wynurzyła się głowa innego Tralthańczyka. W ślad za nią pojawiła się macka z opaską stażysty.

— Przepraszam, ale czy możemy odzyskać naszą piłkę?

Загрузка...