ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Naydrad zachowała się jak typowa siostra oddziałowa. Z całą mocą zaprotestowała przeciwko naruszaniu ładu i czystości jej medycznego królestwa, za nic też nie chciała się pogodzić z rozpaleniem ognia na pokładzie i z dymem, który zatruwał powietrze. Patolog Murchison stwierdziła, że dość już było sięgania do średniowiecznych metod przykładania kataplazmów i że nie ma ochoty zostać jaskiniowcem. Doktor Danalta, który mógł się przystosować do każdego praktycznie środowiska, byle tylko nie było groźne dla życia, zachował neutralność, ale w zasadzie mu się to nie spodobało. Starszy lekarz Prilicla zaś próbował ich wszystkich pogodzić i zmniejszyć panujące w pomieszczeniu napięcie. Czasem jednak Gurronsevas mu w tym nie pomagał.

— Teraz, gdy Creethar wreszcie dał się skłonić do jedzenia jak na rekonwalescenta przystało…

— Na żarłoka chyba — wtrąciła Naydrad.

— …przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł, nie — medyczny zresztą, co was z pewnością ucieszy. Podczas ostatniej naukowej dyskusji, którą z konieczności słyszałem, doszliście do wniosku, że pacjent robi postępy, ale zdrowiałby szybciej, gdyby dodać do jego menu proteiny mięsa i śladowe ilości minerałów, które możemy otrzymać z naszego podajnika. Mój pomysł jest następujący. Skoro Creethar boi się wszystkiego, co wytwarza maszyna, chociaż widział nas korzystających z niej wiele razy, może poczuje się pewniej, kiedy wszyscy zaczniemy jadać przygotowane przeze mnie tutejsze dania na równi z tymi z podajnika. Chciałbym przekonać go w ten sposób, że skoro nam nie szkodzi ich jedzenie, jemu nie zaszkodzi nasze. Oczywiście będziecie mogli zażyczyć sobie takich czy innych zmian w menu…

Przerwał, bo Naydrad zjeżyła sierść niczym ziemska kolczatka. Kruche ciało Prilicli trzęsło się od emocjonalnej wichury, a czerwona na twarzy Murchison uniosła obie ręce.

— Chwilę, moment — zaprotestowała. — Nie dość, że przez to gotowanie omal nas nie udusiłeś, to teraz chcesz, żebyśmy jedli to, co wtedy tak cuchnęło? Potem pewnie zażyczysz sobie, byśmy zaczęli śpiewać tutejsze piosenki przy ognisku, bo pacjent nie czuje się jak w domu.

— Z całym szacunkiem — rzekł Gurronsevas, nie dbając o szacunek. — Dym nikomu nie zaszkodził, a siostra Naydrad powiedziała raz nawet, że niektóre potrawy pachną miło…

— Powiedziałam, że ich zapach przytłumił smród dymu.

— Nie będziecie wiedzieć, jak coś smakuje, dopóki tego nie spróbujecie. Każdy, kto posiada minimalną choćby wiedzę kulinarną, wie, że smak i zapach się uzupełniają. Powiem wam zresztą, że najciekawsze dania z tutejszych warzyw i owoców zamierzam wprowadzić do menu Szpitala.

— Szczęśliwie ja mogę jadać wszystko — mruknął Danalta.

— Nigdy nie otrułem gościa i nie zamierzam robić tego teraz. Wszyscy jesteście zawodowcami i wiecie, na czym polega obiektywizm. Kierujecie się nim na co dzień, dlaczego więc nie potraficie spojrzeć w ten sposób na mój pomysł? Chodzi mi o to, byście raz dziennie zjadali przy nim kompletny miejscowy posiłek. Pamiętając oczywiście, że każda zabawa jedzeniem albo gesty obrzydzenia nie pomogą pacjentowi. Ostatecznie to wy chcieliście, żeby zaczął jeść, a teraz chcecie, żeby wzbogacił swoją dietę o pewne niezbędne mu składniki. Ja tylko staram się wam powiedzieć, jak to można osiągnąć.

Gurronsevas widział, że tylko chwile dzielą ich od kolejnego wybuchu patolog Murchison i siostry Naydrad. Jednak szczęśliwie to starszy lekarz Prilicla odezwał się pierwszy.

— Czuję, że szykuje się kolejna wymiana ciosów — rzekł, unosząc się i lecąc w stronę wyjścia. — Przeproszę was zatem i oddalę się do mojej kabiny, gdzie nie będę tak silnie odczuwał skutków waszych dyskusji. Mam też wrażenie, a w tych sprawach nigdy się nie mylę, że wszyscy pamiętacie, jakie są podstawowe zadania ekipy medycznej Rhabwara, i nie zapomnieliście, jak dziwnych pacjentów leczyliśmy i jak musieliśmy się czasem namęczyć, aby w ogóle móc ich leczyć. Zostawiam was teraz, ale pamiętajcie, co powiedziałem.

Oczywiście kłócili się jeszcze jakiś czas, ale było już wiadomo, że Gurronsevas wygrał.

W ciągu następnych czterech dni Wemaranie odszukali i zniszczyli ostatni zamontowany w kopalni komunikator, a kilka słów, które padło tuż przedtem, jednoznacznie sugerowało, że zdaniem tubylców przybysze popełnili największą z możliwych zbrodni, czyn, którym można jedynie pogardzać. Podczas porannego zbierania warzyw dietetyk próbował rozmawiać z jednym z nauczycieli, ale starszy Wemaranin tylko zamknął płatki uszu, młodzi zaś konsekwentnie go ignorowali. Skoro kontakt został zerwany, przybysze nie mieli pojęcia, o jaką zbrodnię chodziło, i tym samym, za co mają przepraszać. Gdy jednak Gurronsevas chciał wejść do kopalni i spytać o to Remratha, Prilicla ostrzegł go przed gniewem Wemaran. Był tak silny, że dało się go wyczuć aż z odległości jednej czwartej mili. Nie było sensu ryzykować ani zaogniać jeszcze bardziej sytuacji.

Zostawał im tylko Creethar.

Pacjent miał się rzeczywiście coraz lepiej. Idąc za przykładem Prilicli, który poczuł się w obowiązku jako pierwszy zrobić ten krok, cały zespół jadał obiad w miejscowym stylu. Zgodzili się nie krytykować niczego przy Wemaraninie, a że dietetyk zostawiał podopiecznego tylko wczesnym rankiem, kiedy wychodził zebrać warzywa, żadne słowa krytyki do niego nie docierały.

Jednak gdy Creethar zaczął nieśmiało dobierać kąski z podajnika i przybierać na wadze tak żwawo, że aż trzeba było poprawić pasy przy łóżku, pojawiły się komplementy.

— To dzisiejsze nie było nawet złe — mruknęła Murchison. — A deser z lutij i yant chyba mi zasmakuje.

— Może jedzony w ciemnicy — powiedziała Naydrad, ale jej futro pozostało spokojne, nie mogła więc być naprawdę wzburzona.

— Smakowało mi to, co podałeś jako główne danie — rzekł Prilicla, który gdy nie mógł powiedzieć czegoś pozytywnego, nie mówił nic. — Gdyby smak i konsystencja były trochę inne, porównałbym je z moim ulubionym obcym daniem, ziemskim spaghetti z serem w sosie pomidorowym. Czuję się jednak trochę objedzony i muszę nieco polatać poza statkiem. Zechcesz mi towarzyszyć?

Spoglądał na Gurronsevasa.

Nie powiedział nic więcej, dopóki nie znaleźli się poza polem ochronnym statku. Gurronsevas szedł powoli w dół doliny, coraz bardziej oddalając się od kopalni, empata zaś unosił się nad jego ramieniem. Po drodze minęli odległą o sto jardów grupę z nauczycielem, ale zgodnie z przewidywaniami zostali zignorowani.

— Przyjacielu Gurronsevas — zaczął nagle Prilicla — dzięki twojej pomocy zdobywamy coraz większe zaufanie Creethara, ale nie zdobędziemy go w pełni, jeśli nie włączymy mu na stałe autotranslatora, aby mógł uczestniczyć w naszych dyskusjach. Dlatego chciałem porozmawiać z tobą na osobności. Jak się pewnie domyślasz, pacjent dojrzał do wypisania. Jeśli nie liczyć unieruchomionej dolnej kończyny, która zrośnie się w pełni za dwa tygodnie, a wtedy opatrunek sam się rozpadnie, jest już zdrowy. Powinien być z tego powodu szczęśliwy i radosny, powinna cieszyć go perspektywa powrotu do normalnego życia, ale tak się nie dzieje. Obawiam się o jego stan emocjonalny. Coś jest tu bardzo nie tak i chciałbym wiedzieć co, zanim odeślę go do przyjaciół. Nastąpi to nie później niż za dwa dni. Nie ma żadnych klinicznych powodów, aby zatrzymywać go dłużej.

Gurronsevas słuchał. Na razie Prilicla przedstawiał mu problem, więc nie zadał jeszcze żadnego pytania.

— Możliwe, że sam powrót Creethara rozwiąże problem, a w każdym razie zmniejszy przejawianą wobec nas wrogość, odrodzi twoją przyjaźń z Remrathem i pozytywne nastawienie do nas wszystkich. Jest tu jednak coś, czego w pełni nie rozumiem. Chodzi o szczególny rodzaj reakcji emocjonalnej pacjenta. Obawiam się, że jeżeli nie zrozumiemy przyczyn tego nienaturalnego zachowania, odesłanie go do swoich może się okazać kolejnym, jeszcze większym błędem. Nie podpowiem ci, o co pytać czy co mówić, bo chodzi o zbyt wiele. Wszystkie wzmianki o jego ojcu, przyjaciołach z drużyny łowieckiej czy życiu w kopalni wywołują reakcję przypominającą strach kogoś, kto przekonany jest, że stał się obiektem ataku. Wiem, że nie jesteś psychologiem, przyjacielu Gurronsevas, ale czy nie byłbyś skłonny spędzić tych dwóch dni na rozmowach z nim? Takich ogólnych? My zaś będziemy słuchać nastawieni na wyławianie informacji, które według mojego doświadczenia, osoby znajdujące się w silnym stresie podświadomie pragną wyjawić. Jeśli i tobie podczas tych rozmów przyjdzie do głowy coś, przed czym chciałbyś nas ostrzec albo nam zasugerować, powiedz, proszę. W sumie to ty będziesz prowadził ten fragment kuracji. Creethar ufa ci. Jeśli zechce komuś coś powiedzieć, z czegoś się zwierzyć, najprędzej będziesz to ty. Zrobisz to dla mnie, przyjacielu Gurronsevas?

— Czy już wcześniej tego nie robiłem? Tyle że nieoficjalnie?

— Teraz jest to jednak oficjalna prośba szefa zespołu medycznego Rhabwara. Prośba o specjalistyczną pomoc w kluczowym momencie kontaktu z Wemaranami. Muszę tak zrobić, gdyby bowiem ci się nie udało, odpowiedzialność spadnie na mnie. Nie możesz się winić za cokolwiek, co ewentualnie pójdzie nie tak w tej niezwykłej sytuacji. Podobnie nie może sobie czynić wyrzutów reszta zespołu. Niełatwo cię lubić, przyjacielu Gurronsevas. Nazbyt przypominasz swoje niedawne miejscowe danie, którego smak trzeba dopiero zaakceptować. Zyskałeś jednak nasz szacunek i wdzięczność za pomoc przy Creetharze i nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, gdybyś nie zdołał rozwiązać trapiącego nas problemu. I co ty na to, przyjacielu Gurronsevas?

— Pochwaliłeś mnie, dodałeś mi odwagi i pewności siebie i zachęciłeś do zrobienia wszystkiego, co tylko zdołam, aby pomóc. Jako empata znasz już moje odczucia. Chyba chciałeś, żebym poczuł się właśnie tak.

— Masz rację — przyznał Prilicla i zaniósł się krótkim trelem. — Jednak nie igrałem z twoimi emocjami. Chęć pomocy była już w tobie. Ale czuję, że chcesz powiedzieć coś jeszcze.

— Tak, mam kilka sugestii. Myślę, że powinieneś ustalić dokładny czas i miejsce powrotu Creethara oraz poinformować Remratha i innych, gdyby chcieli poczynić jakieś przygotowania. Wiem, że bardzo chcą go zobaczyć, więc uprzedzenie ich byłoby uprzejmością mogącą zmniejszyć ich wrogość wobec nas. Najlepsza pora to chyba wczesne przedpołudnie, kiedy wszyscy wracają na posiłek. To zagwarantowałoby obecność mnóstwa widzów, chociaż sam nie wiem, z dobrym czy złym skutkiem.

— I ja tego nie wiem — rzekł Prilicla. Szybko podał na statek czas i okoliczności wypisania pacjenta, po czym wrócił do rozmowy. — Ale jak ich uprzedzisz, skoro zamykają uszy, ilekroć próbujemy do nich przemówić? Zapomniałeś o tym? Bo nie wyczuwam, aby cię to martwiło.

Gurronsevas zawsze starał się unikać marnowania czegokolwiek, czy były to słowa, surowce czy czas. Zamiast odpowiedzieć, skręcił lekko, aby jego usta znalazły się na wprost pracującej dwieście jardów dalej grupy. Nabrał powietrza.

— To wiadomość od uzdrowicieli ze statku — powiedział wyraźnie i powoli. — Za dwa dni, godzinę przed południem, myśliwy Creethar zostanie przywieziony pod wejście do kopalni.

Spostrzegł, że nauczyciel zamknął uszy już po pierwszych słowach i rzucił coś gniewnie, zapewne każąc uczniom zrobić to samo. Nie dało to jednak większego efektu. Dzieci zerwały się z miejsc, zaczęły skakać wokół nauczyciela i krzyczeć jedno do drugiego. Gurronsevas wiedział, że dorośli mogą być głusi na ich słowa, nie ma jednak sposobu, aby nie posłuchali własnych dzieci.

Do wieczoru nowina o powrocie łowcy powinna być znana w całej kopalni.

— Dobry pomysł — rzekł Prilicla, skręcając wdzięcznie w stronę statku. — Ale to nie wszystko, co masz do powiedzenia. Wracajmy do naszego pacjenta.

Wyszło tak, jakby Gurronsevas był lekarzem prowadzącym Creethara. Zostawali sami na długie godziny, podczas gdy zespół medyczny tłoczył się w jadalni albo przechodził do swych kabin czy na pokład rekreacyjny. Było oczywiste, że Williamson na Tremaarze nagrywa każde słowo, jednak kanał był jednostronny i żadne komentarze kapitana statku zwiadowczego nie przeszkadzały w rozmowach.

Samo nawiązanie pogawędki było proste, trudniej przychodziło znalezienie tematu, który nie wygasałby po parunastu zdaniach. Prilicla meldował, że następujące po tym chwile ciszy pełne były silnego stresu, w którym dominowały strach, złość i rozpacz. Na razie nikt nie pojmował, skąd się to mogło brać.

Stosunkowo bezpiecznym tematem była historia Wemaran i ich trwającej od wieków walki o przetrwanie w świecie, który omal nie zginął przez brak kontroli nad zanieczyszczeniami. Nawet jeśli nie było to zagadnienie przyjemne i jeśli czasem i tutaj pojawiała się sporna kwestia roli diety mięsnej w udanej prokreacji. Creethar twierdził, że w dawnych czasach pola i lasy pełne były wielkich stad zwierząt. I dżungle, i stada dawno już zniknęły, ale jedzenie mięsa, choćby rzadko i tylko po kęsku, stało się dla nich czymś w rodzaju religii.

W odpowiedzi Gurronsevas przyznał, że owszem łowcom należy się mięso, szczególnie że zdobyli je z wielkim wysiłkiem, i sporo ryzykując. Jednak dodał że uprawa ziemi blisko domu daje więcej żywności przy nikłym ryzyku, nawet jeśli nie zapewnia sławy, jaką zdobywali myśliwi. Tak było przez wieki na niezliczonych światach, tak też było teraz na Wemarze.

Zachęcony przez Priliclę dodał, że w przeszłości nawyk jedzenia mięsa wiązał się raczej z jego dostępnością i wygodą konsumentów. Nie wynikał natomiast z fizjologicznej potrzeby. Przypomniał, że jedzące warzywa dzieci są ogólnie zdrowsze i lepiej odżywione niż dorośli. To samo dotyczyło starszych. Dumni mięsożercy tymczasem głodzili się niepotrzebnie. Po tych słowach na blisko godzinę zapadła pełna urazy cisza.

Creethar nie był jeszcze przekonany, że mięso naprawdę nie jest koniecznym warunkiem utrzymania potencji, ale po kilku dniach jedzenia potraw Gurronsevasa jego pewność zaczęła się kruszyć.

Samo jedzenie też należało do bezpiecznych tematów, szczególnie gdy chodziło o przygotowywanie i prezentację najnowszych dań, jednak próby skierowania rozmowy na temat innych łowców, Remratha czy pracy młodych pomocników kucharskich kończyły się niezmiennie ciszą. Tylko raz pacjent rzucił gniewnie, że kuchnia i kucharzenie to ani dobre miejsce, ani zajęcie dla młodego Wemaranina. Gdy Gurronsevas spytał dlaczego, został oskarżony o głupotę i brak uczuć.

Tuż przed wyrzuceniem z kopalni Remrath oskarżył go o coś bardzo podobnego. Sfrustrowany brakiem postępów, dietetyk wrócił do tematu jedzenia.

O tym mógł opowiadać naprawdę swobodnie. Mówił o rozmaitych potrawach, które serwował, o niesamowitych i różnorodnych istotach, które żywił. Temat prowadził w nieunikniony sposób do rozmów o obcych, ich wierzeniach i przekonaniach, ich życiu społecznym i gustach, w tym gustach kulinarnych ponad sześćdziesięciu ras, które tworzyły Federację.

Starał się bardzo zaszczepić w umyśle Creethara świadomość, że Wemar jest jedną z setek zamieszkanych planet, i żałował, że nie ma wśród nich drugiej takiej, gdzie spotykałoby się zachowania podobne do tych na Wemarze. Może to byłaby szansa na przebicie się przez mur milczenia Wemaranina.

Tymczasem reakcje emocjonalne Creethara pozostawały niezmienne.

— Ja też jestem rozczarowany, przyjacielu Gurronsevas — rzekł w pewnej chwili empata. — Nasz pacjent jest bardzo zainteresowany i zaciekawiony tym, co mu opowiadasz, bywa nawet wdzięczny, bo dzięki tobie może się oderwać od osobistych problemów. Jednak wspomniane wcześniej negatywne emocje nie znikają, nawet jeśli czasem słabną. To, co najsilniej odczuwa wobec ciebie, można zapewne porównać z oferowaniem przyjaźni. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale i ty rozwinąłeś w sobie coś takiego, tak samo jak podczas kontaktu z Remrathem. Czuję jednak, że obaj jesteście już zmęczeni. Odpocznijcie, a może potem pojawi się jakiś nowy pomysł.

— Creethar ma opuścić statek już za niecałe siedem godzin — zauważył Gurronsevas. — Chyba byliśmy zbyt ostrożni, ukrywając przed nim tę wiadomość. Pora, by już mu o tym powiedzieć. Nie mamy wiele do stracenia.

— Wyczuwam twoją frustrację i współczuję — rzekł empata. — Ale ilekroć poruszałeś temat powrotu do kopalni, następowała niechętna reakcja, po niej zaś cisza. Mamy zbyt wiele do stracenia.

— Wspomniałeś, że Creethar i ja jesteśmy zasadniczo przyjaciółmi. Ale powiedz, czy wystarczająco dobrymi, aby wybaczyć sobie gorzkie słowa czy mimowolne obrazy?

— Wyczuwam w tobie determinację — stwierdził bez wahania empata. — Przekażesz pacjentowi wiadomość niezależnie od tego, co ci powiem. Powodzenia, przyjacielu Gurronsevas.

Przez chwilę dietetyk szukał słów, które byłyby na miejscu i jednocześnie mogły złagodzić ewentualną przykrość, gdyby mimowolnie sprawił ją tej dziwnej istocie, która została jego przyjacielem.

— Wiele chciałbym ci jeszcze powiedzieć, Creetharze, pierwszy łowco, i wiele pytań zadać. Nie zrobiłem tego dotąd, gdyż ilekroć próbowałem, ogarniała cię złość i nie chciałeś ze mną rozmawiać. Remrath też unika rozmów ze mną i zabrania mi wstępu do kopalni, a ja nie rozumiem dlaczego. Zostało nam już jednak tylko kilka godzin na rozmowę…

— Uważaj, jego emocje się zmieniają — podpowiedział Prilicla. — Nie na lepsze.

— Twoje rany się wygoiły, twój stan jest tak dobry, jak tylko może być w tej chwili. Jeszcze przed południem wrócisz do kopalni.

Creethar szarpnął się nagle, czego nie robił od wielu dni, po czym znieruchomiał. Obrócił głowę w stronę Gurronsevasa, ale oczy miał zamknięte. Co za głupia ksenofobia czy inne kulturowe uwarunkowanie, pomyślał ze złością Tralthańczyk, może spowodować taką reakcję u istoty, która poza tym jest inteligentna, cywilizowana i pod wieloma względami godna podziwu? Zanim jeszcze Prilicla się odezwał, Gurronsevas wiedział już, co usłyszy.

— Pacjent jest silnie wzburzony. Przyjaźń została zepchnięta w głąb i zanegowana przez coraz silniejszy strach, któremu towarzyszą gniew i rozpacz. Jednak walczy z nimi. Szuka ciebie. Możesz go jakoś wesprzeć? Jest mu coraz trudniej.

Gurronsevas mruknął niemal bezgłośnie słowo, którego nie wolno mu było powtarzać, gdy był dzieckiem, a którego jako dorosły też rzadko używał. Coś, co miało być w założeniu dobrą nowiną, obróciło się przeciwko pacjentowi. Nagle Tralthańczyk stracił pewność siebie. Był zły, że sprawił przyjacielowi ból, chociaż nie wiedział, dlaczego tak się stało. Rozmawiali swobodnie na wszystkie tematy, poza tym jednym. Tutaj zachowanie było całkiem obce, skrajnie dziwne. A może to zespół medyczny, albo i sam Gurronsevas, był obcy i dziwny? Ale jeśli tak, to pod jakim względem?

Coś mu umykało, tego był pewien. Jakiś element, różnica między nimi, drobna, ale zarazem szalenie istotna. Jakaś myśl zaświtała mu przelotnie, lecz zaraz zniknęła. Chętnie wysłuchałby rady Prilicli, ale wiedział, że jeśli teraz zacznie rozmowę poza autotranslatorem, Wemaranin uzna, że chodzi o jakiś sekret. Lepiej było nie ryzykować.

Nie wiedział już, co powiedzieć, powiedział więc to, co czuł.

— Creetharze, czuję się zagubiony i winny i jest mi bardzo, ale to bardzo przykro, że sprawiam ci tyle bólu. Z jakiegoś powodu nie mogę cię zrozumieć. Jednak uwierz mi, proszę, że nigdy ani ja, ani nikt tutaj nie zamierzał cię zranić. Niemniej przez naszą, a szczególnie moją ignorancję spotkało cię wiele przykrego. Czy jest coś, cokolwiek, co mógłbym zrobić, aby ci ulżyć?

Creethar był spięty, ale nie szarpał się już.

— Dziwny jesteś. Czasem całkiem niewrażliwy, czasem pełen ciepła. Owszem, jest coś, co możesz dla mnie zrobić, Gurronsevasie. Jednak nie mam śmiałości o to prosić. Chodzi o coś, o co nie prosi się nikogo z rodziny ani przyjaciela, nawet nowego i z innego świata. Dla kogoś bliskiego może to być zbyt okrutne.

— Mów, przyjacielu Creethar. Zrobię to, o cokolwiek poprosisz.

— Czy gdy przyjdzie mój czas — szepnął ledwie słyszalnie łowca — zostaniesz ze mną, opowiadając o tych cudach, które widziałeś na innych światach? Czy zostaniesz ze mną do końca?

— Gurronsevas, można wiedzieć, dlaczego ci tak wesoło? — spytał Prilicla, przerywając przedłużającą się ciszę.

— Daj mi kilka minut na rozmowę, a wszystkim będzie bardzo wesoło — odparł dietetyk.

Загрузка...