Hard-boiled wonderland – garderoba, arbuz, chaos

O wpół do dziesiątej dziewczyna wstała z łóżka i powoli zaczęła się ubierać. Leżałem oparty na łokciach i obserwowałem ją kątem oka. Wyglądała jak smukły zimowy ptak, który z gracją wykonuje każdy swój ruch. Włożyła spódnicę, potem zapięła guziki bluzki, zaczynając od góry, następnie usiadłszy na skraju łóżka, założyła rajstopy. Potem pocałowała mnie w policzek. Wiele dziewcząt umie się ładnie rozbierać, ale rzadko która potrafi się z równym wdziękiem ubrać. Kiedy już się ubrała i poprawiła włosy, w pokoju zrobiło się tak świeżo, jakby ktoś otworzył szeroko okno.

– Dziękuję za kolację – powiedziała.

– Nie ma za co.

– Zawsze tyle gotujesz?

– Jeśli nie jestem zbyt zajęty. Zwykle wyjadam resztki albo stołuję się na mieście.

Usiadła na krześle w kuchni i zapaliła papierosa.

– Ja prawie wcale nie gotuję. Kiedy pomyślę, że musiałabym ugotować garnki pełne jedzenia i to tylko po to, żeby je zaraz opróżnić… nie mam już na nic ochoty. To przecież tak, jakbym żyła dla samego jedzenia. Nie wydaje ci się?

Pomyślałem, że chyba ma rację.

Wyjęła z torebki notes, napisała w nim coś długopisem i wyrwała kartkę.

– To numer mojego telefonu – powiedziała. – Zadzwoń, jeśli ugotujesz czegoś za dużo i nie będziesz w stanie zjeść wszystkiego sam, przyjdę na pewno.

Kiedy wyszła, zabierając ze sobą pożyczone przeze mnie książki, w pokoju zrobiło się dziwnie pusto. Odsłoniłem czaszkę i przyjrzałem się jej jeszcze raz. Nie miałem oczywiście żadnego dowodu, ale czułem, że to ta sama czaszka, którą pechowy porucznik wykopał na ukraińskim froncie. A może wiązała się z nią jeszcze jakaś inna, dłuższa historia?

Umyłem talerze i wytarłem stół. Był już najwyższy czas, żeby pomyśleć o tasowaniu. Wyłączyłem telefon i dzwonek przy drzwiach, po czym zgasiłem światło w całym mieszkaniu. Paliła się już tylko jedna lampa w kuchni obok stołu. Potrzebowałem teraz absolutnego spokoju, musiałem skupić się na tasowaniu.

„Koniec Świata" – to hasło i tytuł sztuki, jaka rozgrywa się w moim mózgu i służy do transformacji cyfr uzyskanych z prania, czyli do tasowania. Oczywiście tylko dla ułatwienia nazywa się to sztuką. Naprawdę jest to coś bardziej chaotycznego, pozbawionego wyrazistych wątków, dlatego trudno to porównać do prawdziwej sztuki.

Zresztą sam nie znam treści tego dzieła. Ułożyli go naukowcy z Głównego Laboratorium. Kiedy po rocznym treningu zdałem końcowy egzamin, zamrozili mnie na dwa tygodnie i wydobyli z mego mózgu to, co należałoby nazwać jądrem mojej świadomości, przekształcili je zgodnie z treścią tego pass-dramatu, po czym z powrotem wprowadzili do mózgu. Następnie poinformowali mnie, że tytuł sztuki brzmi „Koniec Świata" i to jest właśnie hasło do mojego tasowania. Moja świadomość składa się teraz z dwóch osobnych części: chaotycznej całości i tkwiącego w niej, jak pestka w śliwce, jądra, które stanowi jednocześnie kwintesencję tej chaotycznej całości.

Nie wyjawili jednak, co jest treścią tego mojego jądra.

– Tego nie musi pan wiedzieć – powiedzieli. – Nie ma nic pewniejszego na świecie niż ludzka podświadomość. Po osiągnięciu pewnego wieku, badaliśmy tę sprawę wnikliwie i ustaliliśmy, że jest to dwudziesty ósmy rok życia, ludzka świadomość jako całość nie ulega zmianom. To, co powszechnie nazywa się zmianami świadomości, z punktu widzenia pracy mózgu nie jest niczym więcej, jak tylko lekkim powierzchownym drganiem. Dlatego jądro pańskiej świadomości będzie funkcjonować niezmiennie jako „Koniec Świata" aż do pańskiej śmierci. Czy pan rozumie?

– Rozumiem – odpowiedziałem.

– Wszystkie teoretyczne rozważania i analizy przypominają rozcinanie arbuza szpilką. Można w ten sposób co najwyżej zostawić ślad na skórce, lecz miąższ owocu pozostanie nietknięty. Większość ludzi zdaje się zadowalać gryzieniem samej skórki, ale… musimy zachować ostrożność. Musimy chronić pańską sztukę, uniemożliwić panu dokopanie się do niej z zewnątrz. Załóżmy, że powiemy panu, o czym jest ta sztuka. To tak, jakbyśmy obrali arbuz ze skórki. Nie ma cienia wątpliwości, że zacznie pan zmieniać treść sztuki na własną rękę. Uzna pan, że tu trzeba coś poprawić, tam dodać coś od siebie i w rezultacie w okamgnieniu sztuka straci charakter pass-dramatu, a pan zdolność tasowania.

– Dlatego wzmocniliśmy nieco skórkę – dodał inny. – Może pan sztukę przywołać. Jest w końcu pana własnością. Ale nigdy nie pozna pan jej treści. Wszystko odbywa się w morzu chaosu. Mówiąc krótko, nurkuje pan w to morze, a potem z powrotem wypływa. Rozumie pan, o co mi chodzi?

– Chyba tak – odpowiedziałem.

– Jest jeszcze jeden problem – powiedzieli. – Czy człowiek powinien znać jądro swojej świadomości?

– Nie wiem – odpowiedziałem.

– My też nie wiemy. To problem wykraczający poza granice nauki. Z rodzaju tych, o które naukowcy spierają się latami, jak wynalazek broni atomowej w Los Alamos.

– Myślę, że to nawet poważniejszy problem – powiedział jeden z nich. – Dlatego prędzej czy później musimy go rozwiązać. To w pewnym sensie bardzo niebezpieczne doświadczenie.

– Doświadczenie?

– Tak, doświadczenie – powtórzyli. – Nic więcej nie możemy panu powiedzieć.

Następnie nauczyli mnie tasować. Powinienem robić to w samotności, w nocy, nie będąc głodnym ani zbyt sytym. Muszę wysłuchać trzech sygnałów z taśmy. W ten sposób przywołuję sztukę. Ale jednocześnie moja świadomość pogrąża się w morzu chaosu. Wówczas tasuję liczby. Gdy skończę, sztuka zostaje przerwana i wracam do rzeczywistości. Niczego nie pamiętam po zakończeniu operacji. Wszystko jest we mnie zaprogramowane. Inaczej mówiąc, jestem tylko tunelem do własnej podświadomości. Wszystko przepływa przeze mnie na wylot. Dlatego nigdy nie lubiłem tasowania. Co innego – pranie. Zajmuje trochę czasu, ale po wykonaniu prania odczuwam satysfakcję. Mogę wykazać się umiejętnościami i wykorzystać talent.

W przypadku tasowania nie ma mowy o talencie czy o satysfakcji. Ktoś posługuje się nieznaną mi częścią mojej świadomości, podczas gdy ja tracę niejako przytomność. Chyba nie można tego nazwać pracą.

Ale, oczywiście, wybór techniki nie należy do mnie. Posiadam licencję na transformacje obu typów – prania i tasowania – i mam surowy zakaz dokonywania jakichkolwiek zmian na własną rękę. Jeśli mi się to nie podoba, mogę najwyżej zmienić zawód. Ale nie zrobię tego. Przynajmniej z własnej woli. Nie znajdę drugiej takiej pracy. A jeśli przepracuję w tym zawodzie jakieś piętnaście lat, zarobię tyle pieniędzy, że wystarczy mi na dostatnie życie aż do śmierci. Nie po to, po wielu nieudanych próbach, przebrnąłem przez karkołomne testy i wytrzymałem bardzo surowy trening, żebym miał teraz rezygnować.

Stan upojenia alkoholowego nie przeszkadza w tasowaniu, ba, nawet wskazane jest wypicie odpowiedniej dawki, ale ja dla zasady zawsze staram się wytrzeźwieć. Zwłaszcza że tasowanie zostało „zamrożone" i od dwóch miesięcy nie miałem z nim do czynienia. Musiałem zachować szczególną ostrożność. Wziąłem zimny prysznic i po piętnastu minutach intensywnej gimnastyki wypiłem dwie filiżanki czarnej kawy.

Otworzyłem sejf, wyjąłem z niego kartkę z liczbami do transformacji i mały magnetofon. Przyniosłem jeszcze pięć dobrze zastruganych ołówków i notes, po czym usiadłem przy stole.

Najpierw nastawiłem taśmę. Założyłem słuchawki i ustawiłem automatyczne odtwarzanie – na początku z pozycji szesnaście, potem cofnięcie do pozycji dziewięć, a następnie przewijanie do pozycji dwadzieścia sześć. Gdybym wykonał jakąkolwiek inną operację, to nagranie automatycznie uległoby zniszczeniu.

Kiedy skończyłem ustawiać taśmę, po prawej stronie położyłem notes, a po lewej kartkę z liczbami. Byłem gotowy. Przy drzwiach i oknach paliły się czerwone lampki urządzenia alarmowego. Wszystko w porządku. Wyciągnąłem rękę i nacisnąłem klawisz. Usłyszałem sygnał. Już po chwili poczułem, jak bezgłośnie zaczyna wchłaniać mnie ciepławy chaos.

Wkrótce

pochłonie – (mnie)

chaos.

Загрузка...