Hard-boiled wonderland – światło, introwersja, czystość

Nie wiem, ile godzin udało mi się przespać. Ktoś potrząsał moim ramieniem. Poczułem najpierw zapach sofy. Potem przyszła kolej na gniew. Każdy tylko czeka na okazję, żeby odebrać mi mój krzepki sen! Mimo to ktoś nadal usiłował mnie obudzić. Walił w moją głowę ogromnym żelaznym wazonem.

– Proszę, obudź się – mówiła dziewczyna.

Podniosłem się z sofy i otworzyłem oczy. Byłem ubrany w pomarańczowy szlafrok. Dziewczyna miała na sobie biały męski podkoszulek, stała nade mną i potrząsała moim ramieniem. W tym wielkim białym podkoszulku i w samych tylko majtkach wyglądała jak mała dziewczynka. Zdawało mi się, że pierwszy podmuch wiatru mógłby ją porwać i potargać na strzępy. Gdzie w tym drobnym ciele podziały się wszystkie włoskie potrawy? I gdzie jest mój zegarek? Było jeszcze ciemno. Jeżeli moim oczom nic się nie stało, musiało być jeszcze przed świtem.

– Popatrz na stół – powiedziała.

Spojrzałem na stół. Coś na nim stało, może mała choinka? Nie, to nie mogła to choinka. Jak na choinkę przedmiot był za mały, a poza tym to dopiero początek października. Kto o tej porze stawia na stole choinkę? Przetarłem oczy. To była czaszka. Sam ją tam położyłem. Nie, to chyba ona położyła ją na stole. Zresztą czy to nie wszystko jedno? W każdym razie czaszka jednorożca, która leżała na stole, świeciła jak bożonarodzeniowa choinka. Światło wydobywało się z kilkunastu punktów w górnej części kości.

Punkty były maleńkie, a światło niezbyt mocne. Wyglądało jak światło gwiazd na bezchmurnym niebie. Było białe, niezbyt wyraźne i łagodne. Krąg światła wokół jednego punktu zachodził na krąg wokół sąsiedniego, toteż wszystkie kręgi były lekko zamazane. Sprawiało to wrażenie, jakby światło nie tyle wydobywało się z powierzchni czaszki, co raczej unosiło się nad nią. Siedzieliśmy obok siebie na sofie i bez słowa przyglądaliśmy się temu małemu morzu światła. Dziewczyna przytuliła się do mojego ramienia. Była późna noc, nie dobiegał nas żaden dźwięk.

– Jak to jest zrobione?

Pokręciłem głową. Jeśli czaszka była pomalowana jakąś fosforyzującą farbą, musiałaby przecież świecić za każdym razem, kiedy robiło się ciemno. Nie, to niemożliwe, nie świeciła przecież ani w moim mieszkaniu, ani kiedy kładliśmy się spać wieczorem. Poza tym to nie było sztuczne światło. Człowiek nie jest w stanie skonstruować urządzenia, które świeciłoby tak pięknym i łagodnym światłem.

Delikatnie uwolniłem rękę z jej uścisku, podniosłem czaszkę i powoli przeniosłem ją na kolana.

– Nie boisz się? – spytała słabym głosem

– Nie – odparłem. Nie bałem się. To musiało się jakoś wiązać z moją świadomością. Nikt nie boi się samego siebie.

Przykryłem czaszkę dłońmi i poczułem słabe ciepło, jak od zgaszonego, lecz wciąż jeszcze tlącego się ogniska. Zobaczyłem też, że moje palce otoczyły się świetlistą powłoką. Kiedy zamknąłem oczy, zanurzając wciąż dziesięć palców w tym znikomym cieple, poczułem, że do mojego serca napływa fala starych wspomnień.

– To wcale nie jest kopia – powiedziała dziewczyna. – To na pewno prawdziwa czaszka. Przybyła tu z dalekiej przeszłości ze swoimi starymi wspomnieniami…

Skinąłem głową. Lecz cóż mogłem o tym wiedzieć? Wiedziałem tylko tyle, że czaszka wysyła światło i że trzymam to światło w rękach. Wiedziałem jeszcze, a raczej przeczuwałem, że światło usiłuje mi coś powiedzieć. Z pewnością to znowu jakaś wskazówka. Być może dotyczyła nowego świata, do którego miałem się udać? A może przeciwnie – starego, który miałem opuścić? Nie wiedziałem.

Otworzyłem oczy i jeszcze raz przyjrzałem się białemu światłu, którym jaśniały moje palce. Nie wiedziałem, co oznaczało, ale nie wyczuwałem w nim nic złego. Osiadło na moich dłoniach i zdawało mi się, że było z tego zadowolone. Nie ma się czego bać – pomyślałem. Nie ma powodu, żeby bać się samego siebie.

Położyłem czaszkę na stole, a palcami dotknąłem policzków dziewczyny.

– Ale ciepłe! – powiedziała.

– To światło jest ciepłe.

– Czy ja też mogę go dotknąć?

– Oczywiście.

Położyła ręce na czaszce i zamknęła oczy. Jej palce, tak jak moje, otoczyły się białym światłem.

– Czuję coś – powiedziała. – Nie wiem co, ale wydaje mi się, że już to kiedyś czułam. Jakieś dawno zapomniane zapachy, światła i dźwięki, coś w tym rodzaju. Nie umiem tego wytłumaczyć.

– Ja też – odparłem. – Chciałbym się czegoś napić.

– Wolisz piwo czy wodę?

– Piwo.

Dziewczyna wyszła do kuchni po piwo i szklanki, a ja tymczasem podniosłem leżący za sofą zegarek. Było szesnaście po czwartej. Za godzinę lub trochę później zacznie się nowy dzień. Wziąłem na kolana telefon i wykręciłem numer do własnego mieszkania. Nikt się nie zgłaszał. Odczekałem piętnaście sygnałów i odłożyłem słuchawkę.

Czyżby grubaska poszła już po dziadka? A może złapali ją symbolanci albo ludzie z Systemu? Nie, ta dziewczyna nie da sobie zrobić krzywdy. Tego mogłem być pewny. Gdy odłożyłem słuchawkę i pomyślałem, że pewnie nigdy jej już nie spotkam, zrobiło mi się trochę żal. Czułem się tak, jakby na moich oczach ze zlikwidowanego hotelu wynoszono po kolei sofy i żyrandole, zamykano i zasłaniano wszystkie okna.

Siedzieliśmy razem na sofie i patrząc na wysadzaną światłem czaszkę, piliśmy piwo.

– Czy ona reaguje w ten sposób na jakieś twoje uczucia?

– Możliwe. Nie wiem tylko, czy to są moje uczucia. Przelałem resztę piwa do szklanki i piłem je bardzo powoli.

Świat przed świtem był spokojny i cichy jak środek lasu. Na przykrytej dywanem podłodze leżały nasze ubrania. Moja kurtka, koszula, krawat i spodnie, jej sukienka, rajstopy i figi. Te porzucone ubrania wyglądały jak podsumowanie mojego trzydziestopięcioletniego życia.

– Na co tak patrzysz? – spytała.

– Na ubrania.

– Dlaczego?

– Wydają mi się jakieś obce. Jakby należały do innych ludzi.

– Czasami pod wpływem seksu ludzie robią się introwertyczni.

– Nie, to nie to – odparłem, trzymając w ręce pustą szklankę. – Już od jakiegoś czasu zwracam uwagę na rzeczy, których przedtem nie dostrzegałem. Przyglądam się ślimakowi albo wystawie sklepu z artykułami żelaznymi.

– Poskładam może te ubrania?

– Nie, niech tak leżą.

– Opowiedz mi o tym ślimaku.

– Widziałem go przed pralnią. Nie sądziłem, że ślimaki można spotkać w październiku.

– Ślimaki żyją cały rok.

– No właśnie.

– Znam pewien mit związany ze ślimakami. Podobno ich skorupa symbolizuje świat ciemności, więc kiedy ślimak wychodzi ze skorupy, to znaczy, że będzie ładna pogoda. Dlatego ludzie podświadomie pragną wyciągnąć ślimaka ze skorupy. Robiłeś to kiedyś?

– Nie – odparłem. – Znasz dużo ciekawych historii.

– Pracując w bibliotece, chcąc czy nie chcąc, dowiaduję się różnych rzeczy.

Wziąłem ze stołu seven stara i zapaliłem papierosa zapałkami, które dostałem w piwiarni. Potem znów rzuciłem okiem na ubrania. Rękaw mojej koszuli leżał na jasnoniebieskich rajstopach. Aksamitna sukienka wiła się w talii jak wąż, a obok, niczym rozpięta flaga, leżały figi. Łańcuszki i zegarek leżały na sofie, a czarna skórzana torebka na stoliku w kącie pokoju. Czy te bezładnie porzucone rzeczy oddawały jej czy też mój charakter?

– Dlaczego wybrałaś pracę w bibliotece? – spytałem.

– Zawsze lubiłam biblioteki. Zwłaszcza spokój, jaki je wypełnia. Poza tym nie chciałam pracować w banku ani zostać nauczycielką.

Wypuściłem dym z papierosa i przyglądałem się, jak znika pod sufitem.

– Chcesz mnie poznać? – spytała. – Chcesz wiedzieć, gdzie się urodziłam, jakie było moje dzieciństwo, gdzie studiowałam, kiedy straciłam dziewictwo, jaki jest mój ulubiony kolor i tak dalej?

– Nie – odparłem. – Nie teraz. I nie wszystko naraz.

– A ja chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć.

– Urodziłem się nad morzem – powiedziałem. – Po tajfunie na plaży leżało zawsze mnóstwo rzeczy. Można tam było znaleźć dosłownie wszystko. Butelki, sandały, czapki, krzesła, nawet stoły. Nie miałem pojęcia, skąd brały się te rzeczy, ale bardzo lubiłem chodzić po tym wysypisku i z niecierpliwością czekałem na następny tajfun. Teraz myślę, że fale wyrzucały śmieci z innej plaży.

Zgasiłem papierosa i odstawiłem pustą szklankę.

– Ale, co ciekawe, wszystkie te rzeczy były idealnie czyste. Nie nadawały się do użytku, ale były czyste. Takie właśnie jest morze. Kiedy spoglądam wstecz na swoje życie, przypomina mi się tamta plaża. Ja też zbierałem w życiu różne rupiecie, czyściłem je i wyrzucałem w innym miejscu. Nie nadawały się już do użytku. Mogły tylko gnić. Pamiętam doskonale, co działo się po drodze, ale co z tego? Żadne z tych wspomnień nie ma już dla mnie znaczenia. Są czyste i nie nadają się do użytku.

Położyła rękę na moim ramieniu, po czym wstała z sofy i wyszła do kuchni. Wróciła ze szklanką wina i butelką piwa.

– Lubię te ostatnie chwile ciemności przed świtem – powiedziała. – Pewnie dlatego, że są czyste i nie ma co z nimi zrobić.

Wsunęła się pod moje ramię. Przykryła kocem i w tej pozycji piła wino. Przelałem piwo do szklanki i przyglądałem się czaszce, która wciąż nie traciła swego blasku. Rzucała blade światło na butelkę piwa, popielniczkę i zapałki, które leżały na stole. Głowa dziewczyny spoczywała na moim ramieniu.

– Patrzyłem na ciebie, kiedy wychodziłaś do kuchni.

– I co?

– Masz piękne biodra.

– Podobają ci się?

– Bardzo.

Postawiła szklankę na stole i pocałowała mnie w szyję.

– Wiesz co? – wyszeptała. – Uwielbiam komplementy.

Po pewnym czasie światło, które emanowało z czaszki, zaczęło słabnąć, a potem zgasło zupełnie. Przytuleni do siebie na sofie spoglądaliśmy w stronę okna, obserwując, jak poranne słońce powoli rozprasza ciemność. Czułem na ramieniu jej gorący oddech i kształt małej miękkiej piersi.

Potem dziewczyna podkurczyła nogi, jakby chciała zmieścić się w tej odrobinie czasu, i zapadła w sen. Dachy sąsiednich domów wyraźnie zabarwiły się słońcem, a do ogrodu przyleciały ptaki. Dobiegł mnie głos spikera z porannych wiadomości i warkot zapalanego silnika. Nie byłem śpiący. Nie czułem się też pijany. Ostrożnie wyjąłem ramię spod jej głowy, wstałem z sofy i wyszedłem do kuchni. Napiłem się wody i zapaliłem papierosa. Następnie zamknąłem drzwi między kuchnią a pokojem i włączyłem radio. Wyciszyłem głos i nastawiłem na program FM. Chciałem usłyszeć jeszcze raz Dylana, ale niestety nie nadawano jego piosenek. Zamiast Dylana słuchałem Autumn Leaves Rogera Williamsa.

Kuchnia w jej domu była bardzo podobna do mojej. Tutaj też znajdował się zlewozmywak, wywietrznik, lodówka z zamrażalnikiem i gazowy piecyk. Podobna była wielkość kuchni, sposób wykorzystania miejsca, a nawet ilość i rodzaj sprzętów. Jedynie zamiast piekarnika stała kuchenka mikrofalowa. Zajrzałem do szafki pod zlewem. Znalazłem tam kilka noży o różnym przeznaczeniu. Nie były dobrze naostrzone. Niewiele kobiet umie ostrzyć noże. Wszystkie miski były z tworzywa żaroodpornego, tak żeby można było wstawić je do kuchenki mikrofalowej. Patelnia była czysta i posmarowana tłuszczem. Pusta też była siatka w zlewie, w której gromadzą się śmieci.

Sam nie wiedziałem, dlaczego tak uważnie przyglądam się cudzej kuchni. Nie jestem wścibski, ale moje oczy jakoś automatycznie wędrowały po kuchni. Po Autumn Leaves Williamsa rozbrzmiała Autumn in New York Orkiestry Franka Chacksfielda. Patrzyłem teraz na rzędy garnków, słoików i butelek z przyprawami, którymi zastawione były półki. W kuchni mieści się cały świat – pomyślałem. „Świat jest kuchnią" – powiedziałby Szekspir.

„A więc mamy już jesień – powiedziała prezenterka, po czym zaczęła opowiadać o zapachu swetra, który po długiej przerwie zakładamy po raz pierwszy jesienią. – Opis takiego zapachu znajdziecie państwo w powieści Johna Updike'a. A teraz proszę posłuchać Early Autumn Woody Hermana. Jest siódma dwadzieścia pięć".

Trzeci października, siódma dwadzieścia pięć. Poniedziałek. Niebo było tak błękitne, jakby wycięto w nim głęboką dziurę, jakimś niezwykle ostrym nożem. Zapowiadał się piękny dzień. W sam raz na zakończenie życia.

Zagotowałem wodę, wyjąłem z lodówki pomidory, sparzyłem je we wrzątku i obrałem ze skórki. Pokrajałem czosnek i inne warzywa, jakie udało mi się znaleźć w lodówce, i przyrządziłem z nich sos, który doprawiłem przecierem z pomidorów. Następnie wrzuciłem do sosu garść parówek i zostawiłem garnek na ogniu. Tymczasem pokrajałem na drobne paski kapustę i paprykę, zrobiłem z nich sałatkę, zaparzyłem kawę, skropiłem wodą bagietkę, zawinąłem ją w aluminiową folię i upiekłem w tosterze. Kiedy śniadanie było już gotowe, obudziłem dziewczynę.

– Ładnie pachnie – powiedziała.

– Mogę się ubrać? – zapytałem. Nigdy nie ubieram się pierwszy, kiedy jestem z dziewczyną. To moja żelazna zasada.

– Oczywiście – powiedziała i zdjęła podkoszulek. W porannym świetle jej piersi i brzuch zarysowały się lekkim cieniem, a włosy na łonie nabrały połysku. Siedziała tak chwilę, przyglądając się własnemu ciału.

– Chyba nie jestem brzydka – powiedziała.

– Nie, nie jesteś.

– Nie jestem gruba, nie robią mi się fałdy, moja skóra jest wciąż sprężysta, jeszcze jakiś czas – powiedziała i oparłszy obie dłonie na sofie, spojrzała w moim kierunku. – Ale pewnego dnia coś pęknie i nigdy już nie będzie tak jak teraz. Nie umiem przestać o tym myśleć.

– Zjedzmy śniadanie – zaproponowałem. Wyszła do sąsiedniego pokoju i ubrała się w żółtą bluzę i stare wypłowiałe dżinsy. Podniosłem z podłogi spodnie i koszulę, ubrałem się i poszliśmy do kuchni. Usiedliśmy przy stole i zabraliśmy się do jedzenia.

– Zawsze tak łatwo przyzwyczajasz się do cudzej kuchni? – spytała.

– Każda kuchnia jest taka sama.

– Nie masz czasami dosyć samotności?

– Nie wiem. Nigdy w ten sposób nie myślałem. Pięć lat mieszkałem z żoną, ale zupełnie nie pamiętam, jak wyglądało nasze życie. Wydaje mi się, że zawsze byłem sam.

– Nie chciałbyś ożenić się jeszcze raz?

– Już mi wszystko jedno – powiedziałem. – I tak nic się już nie zmieni. Małżeństwo to coś takiego jak psia buda z dwoma otworami. Można do niej wejść i wyjść z którejkolwiek strony, niczego to nie zmieni.

Roześmiała się i wytarła usta papierową serwetką. – Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś porównywał życie małżeńskie do psiej budy.

Kiedy skończyliśmy jeść, podgrzałem kawę, która została w dzbanku, i rozlałem ją do filiżanek.

– Niezły ten sos pomidorowy – powiedziała.

– Byłby lepszy, gdybym dodał do niego liść laurowy i oregano. Poza tym gotowałem go jakieś dziesięć minut za krótko.

– Mimo to był naprawdę smaczny. Już dawno nie jadłam tak wykwintnego śniadania – powiedziała. – Co zamierzasz teraz robić?

Spojrzałem na zegarek. Było wpół do dziewiątej.

– Wyjdziemy stąd o dziewiątej – powiedziałem. – Pojedziemy do jakiegoś parku, położymy się na trawie i napijemy piwa. O wpół do jedenastej odwiozę cię do domu, a sam wyruszę w drogę. A ty? Co będziesz robić potem?

– Zrobię pranie, posprzątam, a potem w samotności będę wspominać dzisiejszą noc. Dobry pomysł, prawda?

– Rzeczywiście.

– Wiesz? Ja wcale nie śpię z każdym napotkanym mężczyzną.

– Wiem – odpowiedziałem.

W czasie gdy myłem naczynia, dziewczyna poszła się wykąpać. Ona też śpiewała pod prysznicem. Umyłem talerze w roślinnym płynie do mycia naczyń, który zupełnie się nie pienił, wytarłem je i poukładałem na stole. Potem umyłem zęby szczoteczką, którą znalazłem w szufladzie. Następnie zajrzałem do łazienki i zapytałem dziewczynę, czy znajdę gdzieś przybory do golenia.

– Otwórz szafkę na górze po prawej stronie. Powinny tam jeszcze być – powiedziała.

Rzeczywiście, znalazłem w szafce cytrynowy krem do golenia w sprayu firmy Schick i brzytwę Gillette. Krem zużyty był do połowy, a miejsce, z którego wytryskuje piana, zalepione było starymi resztkami. Śmierć to właśnie coś takiego – zostawia po sobie połowę kremu do golema.

– Są? – spytała.

– Tak – odparłem. Wziąłem z łazienki krem, brzytwę i ręcznik i ogoliłem się w kuchni. Kiedy skończyłem, dokładnie umyłem ostrze i uchwyt brzytwy. Moja broda wymieszała się z brodą zmarłego i razem osiadły na dnie miski.

Dziewczyna zaczęła się ubierać, a ja siedząc na sofie w pokoju, czytałem poranną gazetę. Jakiś taksówkarz w czasie jazdy dostał ataku serca, wjechał w słup na wiadukcie i zginął na miejscu. Ciężko ranną trzydziestodwuletnią kobietę i czteroletnią dziewczynkę, które jechały taksówką, odwieziono do szpitala. Dwóch radnych zmarło z powodu zatrucia starymi ostrygami, które podano na obiad podczas posiedzenia rady miejskiej. Minister skarbu Peru potępił inwazję gospodarczą Stanów Zjednoczonych w Ameryce Południowej, a minister spraw zagranicznych Niemiec Zachodnich domagał się wyrównania bilansu handlowego z Japonią. Syria potępiła Izrael, a Izrael potępił Syrię. Maltretowany przez osiemnastoletniego syna ojciec zasięgał porady redakcji. Nie znalazłem w gazecie niczego, co mogłoby mi się przydać w ostatnich godzinach życia.

Dziewczyna stała przed lustrem w beżowych bawełnianych spodniach i koszuli w brązową kratkę. Czesała włosy szczotką. Zawiązałem krawat i włożyłem kurtkę.

– Co zrobisz z czaszką jednorożca? – spytała.

– Dam ci ją w prezencie – powiedziałem. – Postaw ją na widocznym miejscu.

– Na przykład na telewizorze?

Przymierzyła wygasłą czaszkę do telewizora, stojącego w kącie pokoju.

– No jak?

– Może być – powiedziałem.

– Czy jeszcze kiedyś zaświeci?

– Na pewno – powiedziałem i objąłem ją jeszcze raz. Starałem się zapisać w pamięci ciepło, jakie biło od jej ciała.

Загрузка...