9 Dwie srebrawy

Egwene siedziała na swoim krześle — na jednym z nielicznych prawdziwych krzeseł w obozie, ozdobionym oszczędnymi rzeźbieniami niczym najlepszy fotel farmera, głębokim i na tyle wygodnym, by miała ledwie cień poczucia winy na myśl o tym, że zajmuje bezcenną przestrzeń w którymś z wozów — siedziała i starała się zebrać myśli, kiedy klapy wejścia rozsunęły się i do wnętrza namiotu wślizgnęła się ukradkiem Siuan. Nie wyglądała na szczególnie uszczęśliwioną.

— Czemu, na Światłość, uciekłaś? — W odróżnieniu od twarzy, jej głos bynajmniej się nie zmienił, potrafiła strofować w najlepsze, nawet jeśli czyniła to tonem wyrażającym szacunek. Niezbyt wielki szacunek. Te niebieskie oczy też pozostały takie jak dawniej; mogłyby posłużyć rymarzowi za szydła. — Sheriam odpędziła mnie niczym natrętną muchę. — Zadziwiająco delikatne usta wykrzywiły się z goryczą. — Poszła sobie niemal zaraz po twoim wyjściu. Czy do ciebie nie dociera, że ona oddała się w twoje ręce? Z pewnością tak się stało. Ona, Anaiya, Morvrin i całe to towarzystwo. Możesz być pewna, że dzisiejszy wieczór spędzą na wybieraniu wody i łataniu dziur. I dopną swego. Nie wiem jak, ale uda im się.

Niemal w tym samym momencie, w którym wypowiedziała ostatnie słowo, do namiotu weszła Leane. Wysoka, szczupła kobieta, z twarzą o miedzianej karnacji, równie młodzieńczą jak twarz Siuan (z identycznych zresztą przyczyn). A wszak miała dość lat, by móc być matką Egwene. Leane spojrzała raz na Siuan i wyrzuciła ręce w górę, tak wysoko, na ile pozwalało jej sklepienie namiotu.

— Matko, to głupio tak ryzykować. — Jej zazwyczaj rozmarzone ciemne oczy słały teraz groźne błyski. ale mimo zirytowania w głosie słyszało się leniwe i ospałe tony. Zdarzało się wszak, że potrafił on rozbrzmiewać czystą zmysłowością. — Jeżeli ktoś zobaczy mnie i Siuan tutaj...

— Nic mnie to nie obchodzi, czy cały obóz się dowie, że wasze scysje to oszustwo — wtrąciła ostro Egwene, tkając cienką barierę przeciwko podsłuchiwaniu wokół nich trzech. Z czasem ktoś mógł się przez nią przebić, ale nie uda mu się zrobić tego niepostrzeżenie, póki wciąż podtrzymywała splot, miast go podwiązać

Tak naprawdę to bardzo ją obchodziło, toteż być może rzeczywiście nie należało wzywać obu naraz, ale taka była pierwsza, na poły tylko spójna myśl — wezwanie jedynych sióstr, na które mogła liczyć bezwarunkowo. Nikt w obozie nawet nie podejrzewał. Wszyscy wiedzieli, że była Amyrlin i jej była Opiekunka nienawidzą się wzajem w równym stopniu, jak Siuan nie znosiła wprowadzania w tajniki bycia Amyrlin swojej następczyni. Gdyby któraś siostra poznała prawdę, czekałaby je bardzo długa i bynajmniej nie lekka pokuta — Aes Sedai jeszcze mniej niż inni ludzie lubiły, gdy ktoś starał się je okpić; nawet władcom coś takiego nie uszłoby na sucho — ale dotychczas te dzielące je rzekome animozje dawały im niejakie wpływy u różnych sióstr, łącznie z Zasiadającymi. Jeżeli. obydwie mówiły to samo, wówczas pozostałe skłonne były dać temu wiarę. Ujarzmienie miało jeszcze jeden efekt uboczny, który okazał się bardzo użyteczny, a o którym nikt nie miał pojęcia. Nie obowiązywały ich już Trzy Przysięgi, mogły teraz łgać jak kupcy wełną.

Konszachty i oszustwa gdzie nie spojrzeć, z każdej strony. Obozowisko przypominało cuchnące bagno, w którym kiełkowały dziwaczne narośla, niewidoczne, bo skryte za mgłą. Może wszędzie, gdzie zbierały się Aes Sedai, sytuacja wyglądała tak samo. Po trzech tysiącach lat spiskowania, jakby ono nie było niezbędne, raczej nie dziwiło, że knucie stało się dla większości sióstr drugą naturą. Potworne natomiast było to, że Egwene odkryła w sobie upodobanie do wszelkich machinacji. Nie dla nich samych, bawiły ją, bo traktowała je jak łamigłówki i to o wiele bardziej intrygujące od zwykłych powykręcanych kawałków żelaza. Wolała nie wiedzieć, jakie wynikają stąd wnioski odnośnie do jej natury. No cóż, była Aes Sedai, cokolwiek ktoś sobie myślał, i musiała przyjąć tego dobre i złe strony.

— Moghedien uciekła — ciągnęła dalej bez chwili przerwy. — Jakiś mężczyzna zdjął z niej a’dam. Mężczyzna, który potrafi przenosić. Moim zdaniem, jedno z tych dwojga zabrało naszyjnik; nie było go w namiocie, na ile mogłam się zorientować. Musi istnieć jakiś sposób na jego znalezienie za pomocą bransolety, ale jeżeli nawet, to ja go nie znam.

Oczywiście natychmiast straciły ochotę na zwykłe zaczepki. Leane, której nogi odmówiły posłuszeństwa, osunęła się niczym pusty worek na zydel, którego czasami używała Chesa. Siuan usiadła powoli na posłaniu, z bardzo sztywno wyprostowanymi plecami i rękoma ułożonymi nieruchomo na kolanach. Egwene, z jakiegoś absurdalnego powodu, zauważyła, że jest ubrana w suknię haftowaną w małe, niebieskie kwiatki, tworzące szeroki pas taireniańskiego labiryntu u samego dołu, dzięki któremu dzielone spódnice wyglądały jak całość, kiedy się nie ruszała. Jeszcze jeden taki pas zachodził kusząco na staniczek. Dbałość o to, by jej stroje były nie tylko stosowne, ale również piękne, stanowiła z pewnością drobną zmianę, jeśli spojrzeć na to z jednej strony — zwłaszcza że Siuan nie doprowadziła jej do przesady — z drugiej jednakże była czymś równie drastycznym jak jej twarz. I zagadkowym. Siuan nie znosiła zmian i wiecznie stawiała im opór. Wyjąwszy tę jedną.

Leane, ze swej strony, jak przystało na Aes Sedai, zaakceptowała zmiany. Stała się na powrót młodą kobietą — Egwene podsłuchała, jak pewna Żółta pokrzykiwała ze zdumieniem, że na ile się orientuje, obie są w jak najodpowiedniejszym wieku do rodzenia dzieci — po której ani trochę nie było widać, że mogła być kiedyś Opiekunką albo posiadała inną twarz. Z uosobienia praktyczności i skuteczności stała się żywym ideałem leniwej i ponętnej Domani. Nawet suknię do konnej jazdy nosiła skrojoną na modłę obowiązującą w jej rodzinnym kraju, zupełnie nie zważając na fakt, że jedwab, tak cienki, iż nieledwie przezroczysty, jest równie niepraktyczny jak ten jasnozielony kolor, kiedy się podróżuje po zapylonych gościńcach. Dowiedziawszy się, że ujarzmienie niszczy wszelkie dotychczasowe więzi i zobowiązania, Leane wybrała dla siebie Zielone Ajah zamiast Błękitnych. Nigdy przedtem żadna siostra nie zmieniła Ajah, ale z kolei żadna też nie została ujarzmiona i Uzdrowiona. Siuan dla odmiany natychmiast powróciła do Błękitnych, zrzędząc na temat idiotycznej konieczności “pokornego dopraszania się akceptacji”, jak to głosiła formuła.

— Och, Światłości! — wydyszała Leane, kiedy już osunęła się ciężko na zydel, bez śladu swojej zwykłej gracji. — Trzeba było ją postawić przed sądem już pierwszego dnia. Nie dowiedziałyśmy się od niej niczego, co byłoby warte jej wolności. Niczego! — Ta wypowiedź świadczyła o tym, jak jest wstrząśnięta; normalnie nie zwykła stwierdzać tego, co oczywiste. Ostatecznie, wbrew temu, na co wskazywało jej zachowanie, jej mózg nie uległ rozleniwieniu. Kobiety Domani były z pozoru rozmarzone i uwodzicielskie, ale znano je też powszechnie jako najbezwzględniejsze wśród kupców.

— Krew i przeklęte... ! Trzeba jej było pilnować — warknęła przez zęby Siuan.

Egwene uniosła brwi. Siuan musiała być równie wstrząśnięta jak Leane.

— A kto niby miał to robić? Siuan? Faolain? Theodrin? One nawet nie wiedzą, że należycie do mojego stronnictwa. — Stronnictwo? Pięć kobiet. Przy czym Faolain i Theodrin raczej nie były jej najgorętszymi zwolenniczkami, zwłaszcza Faolain. Mogła, oczywiście, liczyć na Nynaeve i Elayne, a Birgitte z całą pewnością, nawet jeśli ta nie była Aes Sedai, ale one wszystkie znajdowały się daleko stąd. Dlatego przebiegłość i spryt nadal stanowiły jej najsilniejsze strony. A oprócz tego fakt, że nikt ich u niej nie podejrzewał. — Jak niby miałam komuś powiedzieć, że ma pilnować mojej pokojówki? I co by to dało, skoro już o tym mowa? To musiał być jeden z Przeklętych. Czy wy naprawdę uważacie, że Faolain i Theodrin, choćby we dwie, zdołałyby stawić mu opór? Nie jestem pewna, czy ja bym dała mu radę, nawet połączona z Romandą i Lelaine. — Były to dwie najsilniejsze kobiety w obozie, równie kompetentne w posługiwaniu się Mocą jak niegdyś Siuan.

Siuan z wyraźnym wysiłkiem pozbyła się krzywego grymasu, ale i tak nie powstrzymała parsknięcia. Często powtarzała, że skoro sama nie może już być Amyrlin, to w takim razie nauczy Egwene, jak być najlepszą Amyrlin wszech czasów, a jednak wyszło na to, że trudno się stać myszą pod miotłą, gdy kiedyś było się lwem na wzgórzu. Z tego właśnie powodu Egwene traktowała ją dość tolerancyjnie.

— Chcę, abyście obie rozpytały wśród ludzi znajdujących się najbliżej namiotu, w którym sypiała Moghedien. Ktoś na pewno zauważył tego mężczyznę. Musiał przyjść tu pieszo. Przecież każdy, kto by się odważył otworzyć bramę na tak niewielkiej przestrzeni, ryzykowałby, że przetnie Moghedien na dwie połowy.

Siuan parsknęła, jeszcze głośniej niż za pierwszym razem.

— A po co takie zachody? — warknęła. — Zamierzasz ją ścigać jak byle dureń z głupiej opowieści barda? A może tak zgarnąć wszystkich Przeklętych za jednym zamachem? I przy okazji wygrać Ostatnią Bitwę? Nawet gdybyśmy dysponowały ich szczegółowymi opisami, i tak nikt nie odróżni jednego Przeklętego od drugiego. A w każdym razie nikt tutaj. To cholerna, najbardziej bezużyteczna beczka bebechów, jaką kiedykolwiek...

— Siuan! — skarciła ją Egwene, prostując się. Tolerancja to jedno, ale są jakieś granice. Czegoś takiego nie zdzierżyłaby nawet z ust Romandy.

Na policzkach Siuan powoli wykwitał rumieniec. Usilnie starała się opanować, miętosząc spódnice i unikając wzroku Egwene.

— Wybacz mi, Matko — powiedziała na koniec. Takim tonem, jakby naprawdę chciała przeprosić.

— Ma za sobą ciężki dzień, Matko — wtrąciła Leane z niecnym uśmiechem. W tych uśmiechach była wyjątkowo dobra, aczkolwiek zazwyczaj używała ich po to tylko, by jakiemuś mężczyźnie serce zaczęło bić szybciej. Nie z rozwiązłości, rzecz jasna; rozwagi i ostrożności miała aż za dużo. — Ale z kolei większość jej dni jest ciężka. Żeby jeszcze wyzbyła się tego obyczaju ciskania różnymi przedmiotami w Garetha Bryne’a za każdym razem, kiedy się zezłości...

— Dość! — warknęła Egwene. Leane próbowała tylko zdjąć z Siuan nieco presji, ale Egwene nie miała na to nastroju. — Chcę się dowiedzieć wszystkiego, czego się da, na temat mężczyzny, który uwolnił Moghedien, nawet jeśli to będzie tylko taka informacja, jak na przykład to, czy był wysoki czy niski. Każdy strzępek, dzięki któremu przestanie być cieniem, który zakradł się tu pod osłoną ciemności. O ile wolno mi o to prosić. — Leane siedziała zupełnie nieruchomo, wpatrzona w kwietny wzór na dywanie pod jej stopami.

Twarz Siuan niemal całkowicie pokrywał rumieniec; przy jej jasnej skórze wyglądało to jak zachód słońca.

— Ja... pokornie błagam cię o wybaczenie, Matko. — Tym razem to zabrzmiało naprawdę błagalnie. Widać było, że patrzenie w oczy Egwene kosztuje ją wiele wysiłku. — Czasami trudno... Nie, żadnych wymówek. Pokornie dopraszam się wybaczenia.

Egwene przejechała palcem po stule, pozwalając, by sytuacja dojrzała i jednocześnie obserwowała Siuan bez zmrużenia oka. Było to coś, czego Siuan sama ją nauczyła, a mimo to po chwili tamta poruszyła się niespokojnie na pryczy. Milczenie kłuło, kiedy człowiek wiedział, że zawinił, a ukłucia dowodziły bezsprzecznie, że zawinił. Milczenie okazywało się często wielce użytecznym narzędziem.

— Jako że nie potrafię sobie przypomnieć, co takiego powinnam wybaczyć — powiedziała na koniec, cichym głosem — to w takim razie chyba nie ma takiej potrzeby. Ale, Siuan... Niech to się więcej nie powtarza.

— Dziękuję ci, Matko. — Kąciki ust Siuan wygiął ślad krzywego uśmieszku. — O ile wolno mi to stwierdzić, chyba dobrze cię wyuczyłam. A tak nawiasem mówiąc, czy mogę coś zasugerować...? — Czekała na niecierpliwe przytaknięcie Egwene. — Jedna z nas, bardzo nadąsana, że się ją przymusza do roli posłańca, powinna pójść z rozkazem od ciebie do Faolain albo Theodrin, że to one mają zadawać pytania. One sprowokują znacznie mniej komentarzy niż Leane albo ja. Wszyscy wiedzą, że są twoimi protegowanymi.

Egwene zgodziła się natychmiast. Nadal nie myślała jasno, bo inaczej sama by na to wpadła. Znowu naszło ją uczucie zwiastujące ból głowy. Zdaniem Chesy te bóle wynikały z niedostatecznej ilości snu, ale wszak trudno spać, kiedy głowa zdaje się napięta jak bęben. Musiałaby mieć większą głowę, żeby tak jej nie puchła od zgryzot. Cóż, przynajmniej teraz mogła ujawnić sekrety, dzięki którym dawało się ukryć Moghedien, czyli jak tkać przebrania z użyciem Mocy i jak ukrywać swoje umiejętności przed innymi kobietami, które potrafią przenosić. Dotychczas ich ujawnienie wiązało się z ryzykiem, ponieważ mogłoby doprowadzić do zdemaskowania Moghedien.

“Jeszcze trochę poklasku” — pomyślała złośliwie. Ogłoszeniu utraconego sekretu Podróżowania, który przynajmniej odkryła na własną rękę, towarzyszyło moc pieszczot i pokrzykiwań, a potem jeszcze więcej pochwał otrzymywała za każdą tajemnicę, którą wywlekała z Moghedien z takim trudem, jakby wyrywała jej po kolei zęby. Niemniej jednak ten poklask ani na jotę nie zmienił jej pozycji. Można głaskać po głowie utalentowane dziecko i jednocześnie ani na chwilę nie zapominać, że jest ono tylko dzieckiem.

Leane dygnęła na odchodnym i suchym tonem stwierdziła, że wcale nie jest jej przykro, iż chociaż raz ktoś inny nie wyśpi się jak należy. Siuan zaczekała; nie należało dopuścić, by ktoś widział ją i Leane, jak wychodzą razem. Przez jakiś czas Egwene tylko się przyglądała drugiej kobiecie. Żadna się nie odezwała; Siuan jakby się zamyśliła. Na koniec jednakże wzdrygnęła się i wstała, wygładzając suknię i najwyraźniej zbierając się do odejścia.

— Siuan... — zaczęła powoli Egwene i stwierdziła, że nie bardzo wie, co teraz powiedzieć.

Siuan wydało się, że zgaduje, do czego Egwene zmierza.

— Miałaś nie tylko rację, Matko — oświadczyła, patrząc Egwene prosto w oczy — ale okazałaś też wyrozumiałość. Nadmierną wyrozumiałość, aczkolwiek to nie ja powinnam to powiedzieć. To ty jesteś Zasiadającą na Tronie Amyrlin i nikomu nie wolno traktować cię protekcjonalnie ani grubiańsko. Gdybyś wyznaczyła mi karę, za którą pożałowałaby mnie nawet Romanda, byłoby to dokładnie to, na co sobie zasłużyłam.

— Przypomnę to sobie następnym razem — odparła Egwene i Siuan skłoniła głowę, jakby akceptowała jej decyzję. Może tak i było. Chyba że zmiany w niej zaszły głębiej, niż to się zdawało możliwe; prawie z całą pewnością musiało dojść do następnego razu i po nim do kolejnych. — Chcę natomiast zapytać o lorda Bryne’a. — Z twarzy Siuan znikł wszelki wyraz. — Czy jesteś pewna, że nie potrzebujesz mojej... interwencji?

— A czemu miałaby mi być potrzebna, Matko? — Głos Siuan był bardziej jałowy niż zimna zupa ugotowana na samej wodzie. — Nie mam innych obowiązków oprócz nauczania cię etykiety przynależnej twojemu stanowisku i przekazywania Sheriam raportów od agentek. — Zachowała część swojej dawnej siatki, aczkolwiek należało wątpić, czy ktokolwiek wiedział, do kogo obecnie wędrują sporządzane przez nią raporty. — Gareth Bryne raczej nie zajmuje mi tyle czasu, by wymagało to interwencji. — Niemal zawsze odnosiła się do niego w taki sposób, a kiedy mówiąc o nim, posługiwała się tytułem, wymawiała go nadzwyczaj złośliwie.

— Siuan, jedna spalona stodoła i kilka krów nie mogło kosztować aż tyle. — Nie, jeśli się to porównało z opłaceniem i nakarmieniem wszystkich żołnierzy, to na pewno. Ale już raz kiedyś proponowała i zawsze słyszała taką samą wymuszoną odpowiedź.

— Dziękuję ci, Matko, ale nie. Nie dopuszczę, by on rozpowiadał, że złamałam dane słowo, i przysięgam, że odpracuję swój dług. — Siuan ni stąd, ni zowąd wybuchnęła śmiechem i wyraźnie się rozluźniła, co zdarzało jej się rzadko, kiedy mówiła o lordzie Bryne. Na ogół krzywiła się ponuro. — Jeżeli już musisz się martwić o kogoś, to martw się o niego, a nie o mnie. Ja nie potrzebuję pomocy przy obsługiwaniu Garetha Bryne’a.

To ostatnie zabrzmiało dziwnie. Była wprawdzie słaba we władaniu Jedyną Mocą, ale nie aż tak słaba, by nadal wykonywać rolę jego służki i spędzać całe godziny na praniu koszul oraz bielizny. Niewykluczone, że robiła to po to, by stale mieć pod ręką kogoś, na kim mogłaby wyładować swój krewki temperament, zazwyczaj z konieczności trzymany w ryzach. Niemniej jednak, niezależnie od powodu, dostarczała pretekstów do gadania i potwierdzała swoją odmienność w oczach wielu; była Aes Sedai, ostatecznie, nawet jeśli jedną z gorszych. On zaś swymi metodami radzenia sobie z jej temperamentem — przynajmniej wtedy, gdy rzucała w niego talerzami i butami — rozwścieczał ją i prowokował pogróżki o straszliwych konsekwencjach, a jednak, mimo iż mogła go tak opakować w Moc, że nie ruszyłby nawet palcem, ani razu nie użyła przy nim saidara, ani po to, by pomóc sobie w codziennych posługach, ani nawet wtedy, gdy groziło jej, że przełoży ją przez kolano. Ten fakt jakoś ukrywała przed większością, ale pewne rzeczy wychodziły na jaw, kiedy Siuan popadała w złość albo kiedy Leane miała dobry humor. Zdawało się, że nie ma jak tego wytłumaczyć. Siuan nie zaliczała się do osób słabych duchem, nie była też ani głupia, ani potulna, ani bojaźliwa, nie była...

— Właściwie możesz już iść, Siuan. — Wychodziło na to, że tej nocy niektóre zagadki nie zostaną jednak rozwiązane. — Jest późno i wiem, że chcesz już się położyć.

— Tak, Matko. I dziękuję ci — dodała, aczkolwiek Egwene nie umiałaby powiedzieć za co.

Po wyjściu Siuan Egwene po raz kolejny rozmasowała sobie skronie. Miała ochotę rozprostować nogi. Namiot się do tego nie nadawał; niby największy w obozie z zajmowanych przez jedną osobę, ale i tak jego przestrzeń była cała zastawiona przez posłanie, krzesło, zydel, umywalkę, lustro stojące i aż trzy skrzynie pełne ubrań. Obfitość tych ostatnich była dziełem Chesy, a także Sheriam, Romandy, Lelaine i kilku jeszcze Zasiadających. Nie przestawały zresztą dbać o stan jej garderoby; kolejna jedwabna koszula albo pończochy w prezencie, jeszcze jedna suknia, tak paradna jak na audiencję króla, a będzie potrzebna czwarta skrzynia. Może Sheriam i Zasiadające miały nadzieję, że wszystkie te wspaniałe stroje uczynią ją ślepą na całą resztę, ale Chesa uważała, że Zasiadająca na Tronie Amyrlin powinna być ubrana stosownie do swojej pozycji. Służba, jak się zdawało, wierzyła w spełnianie właściwych rytuałów tak samo jak niegdyś Komnata. Niebawem przyjdzie Selame; tego dnia była jej kolej na rozebranie Egwene do snu — kolejny rytuał. Tyle że ona, z jej obolałą głową i niespokojnymi stopami, nie była jeszcze gotowa się kłaść.

Pozostawiwszy lampy zapalone, wyszła pospiesznie z namiotu, korzystając z tego, że Selame jeszcze nie przyszła. Spacer mógł jej pomóc w rozjaśnieniu myśli i być może dostatecznie ją zmęczy, by mogła mocno zasnąć. Zasypianie nie stanowiło problemu — spacerujące po snach Mądre nauczyły ją zawczasu tej umiejętności — ale znajdowanie we śnie odpoczynku to była całkiem inna sprawa. Zwłaszcza, kiedy w myślach aż jej się gotowało od całej listy zmartwień, na początku której znajdowały się Romanda, Lelaine i Sheriam, a dalej Rand, Elaida, Moghedien, pogoda i tak dalej, bez końca.

Unikała okolic namiotu Moghedien. Gdyby sama zadawała pytania, nadałaby zbytniej wagi ucieczce służącej. Ostrożność stała się jej nieodłączną cechą, bo gra, w której brała udział, nie pozwalała na częste omyłki, a brak uwagi tam, gdzie się sądziło, że to nie ma znaczenia, mógł doprowadzić do wytworzenia się nawyku nieuwagi tam, gdzie to się naprawdę liczyło. “Słabi powinni zachować ostrożność przy demonstrowaniu odwagi”. Tego też nauczyła ją Siuan, która naprawdę się starała i tę akurat grę znała bardzo dobrze.

Po zalanym księżycową poświatą obozie kręciło się teraz znacznie mniej ludzi; niektórzy siedzieli przy niewielkich ogniskach, wyczerpani wieczornymi pracami po ciężkiej, całodniowej podróży. Ci, którzy ją zauważali, wstawali znużeni, kłaniali się i mruczeli: “Oby cię Światłość opromieniła, Matko” albo coś podobnego, co jakiś czas prosząc o jej błogosławieństwo, na co ona odpowiadała prostym: “Oby cię Światłość opromieniła, dziecko”. Mężczyźni i kobiety w takim wieku, że mogli być jej dziadkami, po czymś takim siadali rozradowani, a mimo to zastanawiała się, co tak naprawdę o niej myślą, co wiedzą. Wszystkie Aes Sedai tworzyły lity front przeciwko całemu zewnętrznemu światu, nawet przeciwko swoim służącym. Z drugiej zaś strony Siuan powiedziała: jeśli uważasz, że sługa wie dwa razy tyle, ile powinien, to znasz tylko połowę prawdy. A jednak te ukłony, te dygania i pomruki towarzyszyły jej po drodze od jednej grupy ludzi do drugiej, krzepiąc ją nadzieją, że są jeszcze jacyś ludzie, którzy nie uważają jej za dziecko wykorzystywane przez Komnatę.

Szła akurat przez otwartą przestrzeń wytyczoną przez sznury przywiązane do palików wbitych w ziemię, gdy srebrny błysk przeciął ciemność; otwarta w tej samej chwili brama obróciła się i otworzyła. Nie było to tak naprawdę światło, gdyż nie rzucało cienia. Zatrzymała się tuż za narożnym słupkiem, żeby się przypatrzeć. Nikt przy pobliskich ogniskach nawet nie podniósł głowy, już się przyzwyczaili do takich widoków. Z bramy wysypał się tuzin albo i więcej sióstr, dwa razy tyle służących i kilku Strażników; wracali z wieściami i wiklinowymi koszami, w których trzymali gołębie wyhodowane w Salidarze, położonym na południowym zachodzie w odległości dobrych pięciuset mil.

Brama jeszcze się nie zamknęła na dobre, a one już się rozchodziły we wszystkie strony, niosąc swe ciężary do Zasiadających, do swoich Ajah, kilka do własnych namiotów. Na ogół towarzyszyła im Siuan; rzadko kiedy ufała komuś do tego stopnia, by posyłać inne osoby po przeznaczone dla niej wieści, nawet jeśli większość była spisana szyfrem. Czasami zdawało się, że na świecie jest więcej siatek szpiegowskich niż samych Aes Sedai, aczkolwiek spora ich liczba w rezultacie najrozmaitszych okoliczności została poważnie okrojona. Większość agentek działających z ramienia poszczególnych Ajah najwyraźniej starała się nie zdradzać, dopóki “trudności” w Białej Wieży nie skończą się, a całkiem sporo agentek poszczególnych sióstr nie miało pojęcia, gdzie aktualnie znajduje się kobieta, której służą.

Kilku Strażników dostrzegło Egwene i starannie się jej ukłoniło, okazując szacunek stosowny dla stuły; siostry mogły popatrywać na nią z ukosa, ale to Komnata wyniosła ją na Tron Amyrlin i Gaidinowie nie potrzebowali niczego więcej. Służba kłaniała się i dygała. Żadna z Aes Sedai śpiesznie opuszczających bramę nawet nie spojrzała w jej kierunku. Może po prostu jej nie zauważyły. Może.

Fakt, że w ogóle którakolwiek mogła utrzymywać kontakty ze swoimi agentkami, pod pewnym względem stanowił “prezent’’ od Moghedien. Te siostry, które dysponowały poziomem siły wystarczającym do tworzenia bram, przebywały w Salidarze dostatecznie długo, by dobrze poznać wioskę. Te, które potrafiły utkać bramę użytecznych rozmiarów, mogły Podróżować niemal wszędzie z Salidaru i trafiać od razu tam, gdzie trzeba. Niemniej jednak próba Podróżowania do Salidaru, nowego obozu, równałaby się spędzaniu połowy nocy albo i dłużej na rozpoznawaniu każdorazowo najdrobniejszych szczegółów nowego, ogrodzonego sznurami terenu. Informacje, które Egwene wydobyła od Moghedien, dotyczyły wypraw z miejsca, którego nie znało się dobrze, do miejsca, które się znało. Przemykanie, wolniejsze od Podróżowania, nie zaliczało się do utraconych Talentów — nikt w ogóle o nim nigdy nie słyszał — dlatego więc nawet ten termin przypisywano Egwene. Każdy, kto potrafił Podróżować, znał się też na Przemykaniu, toteż siostry co noc Przemykały do Salidaru, gdzie sprawdzały gołębniki z ptakami, a potem Podróżowały z powrotem.

Taki widok powinien sprawić jej przyjemność — zbuntowane Aes Sedai posiadały te Talenty, które w przekonaniu Białej Wieży zostały utracone na zawsze, a oprócz nich wciąż poznawały nowe. Wszystko to razem miało kosztować Elaidę utratę Tronu Amyrlin, zanim się cała rzecz dokona, a jednak zamiast satysfakcji, Egwene poczuła gorycz. Afront ze strony sióstr nie miał z tym nic wspólnego, a w każdym razie niewiele. W miarę jak szła dalej, odstępy między ogniskami stawały się coraz to większe, aż wreszcie wszystkie łuny zbladły za nią; otaczały ją teraz ciemne bryły wozów, przeważnie nakrytych płóciennymi plandekami rozpiętymi na żelaznych obręczach i namioty jaśniejące blado w świetle księżyca. Za tym wszystkim ogniska w obozowisku armii wspinały się na okoliczne wzgórza, podobne do gwiazd ściągniętych na ziemię. Cisza od strony Caemlyn, cokolwiek o niej myśleli inni, sprawiała, że ściskał jej się żołądek.

W dniu, w którym opuścili Salidar, przyszedł list, aczkolwiek Sheriam raczyła go jej pokazać zaledwie przed kilkoma dniami i z wielokrotnie powtarzanym ostrzeżeniem, że jego treść winna być zachowana w tajemnicy. Komnata wiedziała, ale poza nią nikt inny nie musiał. Jeszcze jedna tajemnica oprócz tych dziesięciu tysięcy innych, które niczym plaga nawiedzały ich obóz. Egwene była pewna, że tego listu nigdy by nie zobaczyła na własne oczy, gdyby stale nie zabiegała o sprawy Randa. Spamiętała wszystkie starannie dobrane słowa, spisane drobną dłonią na papierze tak cienkim, że dziw brał, iż pióro nie przedarło go na wylot.

“Rozgościłyśmy się na dobre w oberży, o której rozmawiałyśmy i spotkałyśmy się też z kupcem wełną. To zaiste niezwykły młodzieniec, dokładnie tak, jak mówiła Nynaeve. A jednak okazał się dworny. Moim zdaniem, obawia się nas, co działa tylko na naszą korzyść. Pójdzie dobrze.

Być może słyszałyście pogłoski o tutejszych mężczyznach, wliczając w to pewnego jegomościa z Saldaei. Obawiam się, iż są one aż nadto prawdziwe, ale dotąd żadnego nie spotkałyśmy i będziemy ich unikać, jak się tylko da. Kiedy człowiek ściga dwa zające, to uciekają mu oba.

Są tu Verin z Alanną, towarzyszy im liczna grupa młodych kobiet z tych samych okolic co kupiec wełną. Będę się starała podesłać je wam na przeszkolenie. Alanna znalazła punkt zaczepienia u kupca wełną, który może się okazać użyteczny, aczkolwiek może też nastręczyć kłopotów. Poza tym wszystko pójdzie dobrze, jestem tego pewna.

Merana”.

Sheriam podkreśliła, że jej zdaniem to dobre wieści. Merana, doświadczona negocjatorka, dotarła do Caemlyn i została dobrze przyjęta przez Randa, czyli “kupca wełną”. Sheriam uważała wręcz, że to wspaniałe wieści. A Verin i Alanna wiozą do nich dziewczęta z Dwu Rzek, które mają zostać nowicjuszkami. Sheriam była przekonana, że podążają tą samą drogą, którą oni się kierowali i spodziewała się nawet, że Egwene będzie cała promieniała w oczekiwaniu na twarze z rodzinnych okolic. Merana poradzi sobie z wszystkim. Merana wiedziała, co robi.

— To wiadro końskiego potu — mruknęła Egwene w nocny mrok. Jakiś szczerbaty osobnik, który niósł wielkie drewniane wiadro, wzdrygnął się i zagapił na nią, tak zdumiony, że aż zapomniał się ukłonić.

Rand i dworskie maniery? Była świadkiem jego pierwszego spotkania z Coiren Saeldain, emisariuszką Elaidy. “Arogancki”, oto słowo, które go najlepiej określało. Niby czemu miałby inaczej traktować Meranę? A tymczasem Merana sądziła, że on się boi i uważała, że tak jest dobrze. Rand rzadko kiedy się czegoś bał, nawet wtedy, kiedy miał ku temu powody i jeżeli bał się teraz, to Merana powinna pamiętać, że najłagodniejszy mężczyzna potrafi stać się niebezpieczny pod wpływem strachu, pamiętać, że Rand jest niebezpieczny już przez to, kim jest. I co to za punkt zaczepienia stworzony przez Alannę? Egwene nie do końca ufała Alannie. Ta kobieta robiła niekiedy nadzwyczaj dziwne rzeczy, może wiedziona impulsem, a może jakimiś głębszymi motywami. Egwene nie zdziwiłaby się, gdyby jakoś wślizgnęła mu się do łóżka; w rękach takiej kobiety stałby się miękki jak glina. Elayne skręciłaby jej wtedy kark, ale to jeszcze nie byłoby takie najgorsze. Najgorsze z wszystkiego było to, że w gołębnikach Salidaru nie pojawiły się już żadne inne gołębie od Merany.

Merana na pewno miała jakieś wieści do przesłania, choćby tylko tyle, że razem z pozostałymi uczestniczkami misji poselskiej udała się do Cairhien. Mądre ostatnimi czasy nie chciały już informować Egwene o niczym prócz tego, że Rand jeszcze żyje, a jednak, na ile potrafiła coś wywnioskować, przeniósł się właśnie do Cairhien, gdzie najwyraźniej przyczaił się na jakiś czas. Co należało potraktować jak znak ostrzegawczy. Tymczasem Sheriam patrzyła na to inaczej. Kto wie, dlaczego mężczyzna robi to, co robi? Nie wiedział tego prawdopodobnie nawet on sam, a gdy szło o takiego, który potrafił przenosić... Milczenie dowodziło, że wszystko idzie dobrze; Merana na pewno doniosłaby o wszelkich poważniejszych trudnościach. Zapewne jest teraz w drodze do Cairhien, o ile już tam nie dotarła, więc nie istniała potrzeba przysyłania kolejnych raportów, dopóki nie będzie mogła donieść o sukcesie. A skoro o tym mowa, już samą obecność Randa w Cairhien należało traktować jako swoisty sukces. Jednym z zadań Merany, nawet jeśli nie najważniejszym, było nakłonienie go do opuszczenia Caemlyn, dzięki czemu Elayne mogłaby tam bezpiecznie wrócić i zasiąść na Tronie Lwa, a wówczas groźba ze strony Cairhien przestałaby istnieć. Zdawało się to nieprawdopodobne, a jednak Mądre twierdziły, że Coiren i jej misja znajdują się w drodze powrotnej do Tar Valon. A może to wcale nie było takie nieprawdopodobne. To wszystko miało jakiś sens, jeśli się wzięło pod uwagę Randa, jeśli się wzięło pod uwagę metody postępowania Aes Sedai. A mimo to Egwene uważała, że coś tu... jest nie tak.

— Muszę do niego jechać — mruknęła. Jedna godzina i wszystko się wyjaśni. A poza tym, pomijając wszystko, to przecież nadal był Rand. — Nie pozostaje nic innego. Muszę do niego jechać.

— To niemożliwe, sama wiesz.

Gdyby Egwene nie wzięła się w garść, podskoczyłaby na wysokość stopy. A jednak serce jej waliło nawet wtedy, gdy już spostrzegła w świetle księżyca sylwetkę Leane.

— Myślałam, że to... — zaczęła, nim zdążyła się pohamować, i w ostatniej chwili udało jej się nie wymówić imienia Moghedien.

Wyższa kobieta zrównała z nią krok, ostrożnie się rozglądając, czy nie obserwują ich inne siostry. Leane nie dysponowała taką wymówką jak Siuan, by móc jej dotrzymywać towarzystwa. Nie żeby to im musiało jakoś zaszkodzić, gdyby zobaczono je razem, ale...

“Nie musi” nie zawsze oznacza, że “nie spowoduje” — przypomniała sobie Egwene. Zsunąwszy stułę z ramion, złożyła ją i niosła w jednym ręku. Na pierwszy rzut oka, z pewnej odległości, Leane dałoby się uznać za Przyjętą mimo sukni; wielu Przyjętym brakowało dostatecznej liczby białych sukni ozdobionych paskami, by mogły przez cały czas je nosić. Z daleka również Egwene mogła zostać uznana za Przyjętą. Nie była to specjalnie kojąca myśl.

— Theodrin i Faolain wypytują ludzi w pobliżu namiotu “Marigan”, Matko. Nie były specjalnie zachwycone. A ja pięknie się dąsałam, że każesz mi biegać z posłaniami; tak jak obiecałam. Theodrin musiała powstrzymać Faolain, która chciała mnie za to zrugać. — Leane roześmiała się cicho: Sytuacje, w których Siuan zgrzytała zębami, ją zazwyczaj bawiły. Była lubiana przez większość sióstr za to, że potrafiła się przystosować do każdej nowej sytuacji.

— I bardzo dobrze — odparła roztargnionym głosem Egwene. — Merana zrobiła coś złego, Leane, bo inaczej on nie siedziałby w Cairhien, a ona by nie milczała. — W oddali jakiś pies zawył do księżyca, potem zawtórowały mu inne, po czym nagle uciszyły je okrzyki, których treść, być może na szczęście, nie całkiem zrozumiała. Wielu żołnierzy ciągnęło za sobą psy; w obozie Aes Sedai nie było żadnych. Dowolna liczba kotów, za to żadnych psów.

— Merana wie, co robi, Matko. — Zabrzmiało to niemalże jak westchnienie. Leane i Siuan zgadzały się z Sheriam. Wszyscy się z nią zgadzali, z wyjątkiem Egwene. — Kiedy obarczasz kogoś jakimś zadaniem, musisz darzyć go zaufaniem.

Egwene pociągnęła nosem i skrzyżowała ręce na piersi.

— Leane, ten mężczyzna potrafiłby wykrzesać iskry z wilgotnej tkaniny, gdyby ta nosiła szal. Nie znam Merany, ale w życiu nie widziałam Aes Sedai, którą można by porównać do wilgotnej tkaniny.

— A ja kilka takich poznałam — zachichotała Leane. Tym razem z całą pewnością westchnęła. — Ale Merana do nich nie należy,, to prawda. Czy on naprawdę uważa, że ma przyjaciółki w Wieży? Alviarin? Coś takiego utrudniłoby Meranie kontakt z nim, ale raczej nie wyobrażam sobie, by Alviarin zrobiła cośkolwiek, co groziłoby utratą stanowiska. Zawsze była niezwykle ambitna.

— On twierdzi, że ma list od niej. — Nadal miała przed oczyma Randa napawającego się listami od Elaidy i Alviarin, jeszcze przed jej wyjazdem z Cairhien. — Może przez te ambicje wydaje jej się, że będzie mogła zastąpić Elaidę, jeśli on stanie u jej boku. O ile rzeczywiście to napisała, o ile taki list w ogóle istnieje. Jemu się wydaje, że jest sprytny, Leane... może zresztą jest... ale poza tym jest też przekonany, że nikogo nie potrzebuje. — Rand będzie uparcie myślał, że świetnie sobie poradzi z każdym problemem, aż w końcu któryś z nich go zmiażdży. — Znam go na wylot, Leane. Jest skażony od przebywania w obecności Mądrych, jak mi się zdaje, a może to one są skażone przez niego. Cokolwiek myślą Zasiadające, cokolwiek myśli którakolwiek z was, szal Aes Sedai nie robi na nim wrażenia, podobnie jak na Mądrych. Prędzej lub później tak rozdrażni jakąś siostrę, że ta postanowi coś z tym zrobić, albo któraś z nich popchnie go w niewłaściwą stronę, nie zdając sobie sprawy, jaki jest silny i jaki ma teraz temperament. Potem być może nie będzie żadnego odwrotu. Jestem jedyną, która może się z nim bezpiecznie kontaktować. Jedyną.

— On chyba nie może być równie... irytujący... jak te kobiety Aielów — mruknęła kwaśnym tonem Leane. Nawet ona uważała, że jej przejścia z Mądrymi trudno poczytywać za zabawne. — Ale to raczej nie ma znaczenia. “Zasiadająca na Tronie Amyrlin traktowana na równi z samą Białą Wieżą...”

Między namiotami pojawiły się jakieś dwie kobiety, szły powoli i rozmawiały. Odległość i cienie zamazywały ich twarze, ale ruchy wskazywały niezbicie, że to Aes Sedai, absolutnie przekonane, że nic zaczajonego w mroku nie jest w stanie im zagrozić. Żadna Przyjęta, nawet ta, która już niebawem miała zostać wyniesiona do szala, nie zdobyłaby się na taką swobodę. A już z pewnością nie Królowa z armią za plecami. Szły w stronę Egwene i Leane. Leane prędko skręciła w głębszą ciemność między dwoma wozami.

Krzywiąc się z frustracji, Egwene niemal wywlokła ją stamtąd siłą, i pomaszerowały dalej. A niech wszystko wyjdzie na jaw. Stanie przed Komnatą i powie im, że już czas, by do nich dotarło, że stuła Amyrlin to coś więcej niźli tylko piękny szalik. I powie też... Podążając śladem Leane, dała jej znak, że ma iść dalej. Na pewno nie wyrzuci wszystkiego do gnojówki w napadzie trwogi.

Tylko jedno prawo Wieży ograniczało władzę Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Garść irytujących obyczajów, mnóstwo niewygodnych faktów i tylko jedno prawo; nie mogło jednak być dla niej mniej sprzyjające. “Zasiadająca na Tronie Amyrlin traktowana na równi z samą Białą Wieżą, jako samo serce Białej Wieży, nie może narażać się na niebezpieczeństwo, o ile nie zajdzie taka konieczność, a zatem dopóki Biała Wieża nie znajdzie się w stanie wojny wypowiedzianej przez Komnatę Wieży, Zasiadająca na Tronie Amyrlin będzie dążyła do uzyskania zgody mniejszości ze strony Komnaty Wieży, zanim rozmyślnie stanie na drodze jakiemuś niebezpieczeństwu i wypełni wszelkie warunki, jakie narzuci jej owa mniejszość przy wyrażaniu swej zgody”. Egwene nie miała pojęcia, jaki wypadek, spowodowany przez jaką Amyrlin zainspirował powstanie tego prawa, ale obowiązywało już od jakichś dwu tysięcy lat. Dla większości Aes Sedai wszelkie prawo tak stare nabierało aury świętości; jego zmiana była czymś nie do pomyślenia.

Romanda zacytowała to... to przeklęte prawo takim tonem, jakby pouczała jakiegoś półgłówka. Skoro nie było wolno dopuszczać Dziedziczki Tronu Andor na odległość stu mil do Smoka Odrodzonego, to w takim razie o ileż bardziej musiały chronić Zasiadającą na Tronie Amyrlin. W głosie Lelaine niemalże słyszało się żal, najprawdopodobniej dlatego, że musiała poprzeć Romandę. Im dwóm warzyły się języki w tego typu sytuacjach. Bez nich, bez nich obu, uzyskanie zgody mniejszości było równie nieosiągalne jak zgoda większości. Światłości, nawet wypowiedzenie wojny wymagało niby tylko zgody mniejszości! Skoro więc nie mogła uzyskać pozwolenia...

Leane chrząknęła.

— Nie zdziałasz wiele, jeśli udasz się do niego w sekrecie, Matko, a poza tym Komnata się dowie, prędzej czy później. Przekonasz się potem, że będzie ci trudno znaleźć godzinę dla siebie bez czyjegoś towarzystwa. Nie znaczy to, że ośmielą się trzymać cię pod strażą, ale już one mają swoje sposoby. Potrafię zacytować przykłady z... pewnych źródeł. — Nigdy nie wspominała o tajnych dokumentach, jeżeli nie były otoczone zabezpieczeniami przeciwko podsłuchowi.

— Czy ja jestem aż taka łatwa do przejrzenia? — spytała po chwili Egwene. Wokół nich były tylko wozy, a pod wozami ciemne kopczyki śpiących tam woźniców, pomocników i wszystkich innych ludzi potrzebnych do tego, by tak wielki tabor mógł jechać dalej. Niezwykłe, że ponad trzysta Aes Sedai potrzebowało tak wielu udogodnień, podczas gdy zaledwie kilka godziło się przejechać bodaj milę na wozie albo furze. Ale pozostawały jeszcze namioty, meble, jedzenie i tysiące rzeczy potrzebnych do życia siostrom i ich służbie. Najgłośniejszymi dźwiękami było chrapanie i kumkanie żab.

— Nie, Matko — zaśmiała się cicho Leane. — Ale właśnie się zastanawiałam, co ja bym zrobiła. Powszechnie jednak wiadomo, że utraciłam całą swoją godność i rozsądek; Zasiadająca na Tronie Amyrlin raczej nie może brać ze mnie przykładu. Myślę, że powinnaś pozwolić młodemu panu al’Thorowi chodzić sobie, dokąd chce, przynajmniej przez jakiś czas, a póki co oskubać tę gęś, którą masz przed sobą.

— Jego droga prowadzi wprost do Szczeliny Zagłady — mruknęła Egwene, ale nie był to argument w sporze. Musiał istnieć jakiś sposób na to, żeby oskubać gęś i jednocześnie nadal chronić Randa przed popełnianiem niebezpiecznych błędów, ale na razie go nie widziała. Rozlegające się chrapanie brzmiało tak, jakby sto pił przecinało kłody pełne sęków. — W życiu nie widziałam gorszego miejsca na uspokajające spacery. Chyba lepiej zrobię, jeśli pójdę się położyć.

Leane przekrzywiła głowę.

— W takim razie, Matko, jeżeli mi wybaczysz, jest pewien mężczyzna w obozie lorda Bryne’a... Ostatecznie, czy kto kiedy słyszał o Zielonej, która by nie miała ani jednego Strażnika? — Słysząc to nagłe przyspieszenie kadencji głosu, człowiek mógł pomyśleć, że Leane udaje się na schadzkę z kochankiem. Jeżeli wziąć pod uwagę to, co Egwene słyszała na temat Zielonych, być może między jednym a drugim nie było wcale aż tak wielkiej różnicy.

Ostatnie ogniska wśród namiotów zostały już przysypane ziemią; nikt nie chciał ryzykować, że zaprószy ogień, kiedy cała okolica wyschnięta była na wiór. Nieliczne smugi dymu unosiły się leniwie w świetle księżyca tam, gdzie ta praca została wykonana niedbale. W którymś z namiotów jakiś mężczyzna mamrotał przez sen, a tu i tam słychać było kaszel albo czyjeś chrapanie, ale w zasadzie w obozie panowała cisza i bezruch. Dlatego właśnie Egwene zdziwiła się, gdy z cienia wyłoniła się jakaś postać, i to odziana w białą suknię nowicjuszki.

— Matko, muszę z tobą porozmawiać.

— Nicola? — Egwene starała się kojarzyć imiona z twarzami wszystkich nowicjuszek, co było dość trudne, ponieważ siostry przez całą drogę polowały na dziewczęta i młode kobiety, które mogły się uczyć. O aktywnych poszukiwaniach nadal nie myślało się dobrze — zgodnie z obyczajem należało zaczekać, aż dziewczyna sama poprosi, a jeszcze lepiej zaczekać, aż sama przybędzie do Wieży — a mimo to w obozie pobierało nauki dziesięć razy tyle nowicjuszek co w Białej Wieży przez całe lata. Nicola jednakże wbiła jej się w pamięć, a poza tym Egwene często zauważała, że ta młoda kobieta jej się przypatruje. — Tiana nie będzie zadowolona, gdy się dowie, że o tak późnej porze jesteś jeszcze na nogach. — Tiana Noselle była Mistrzynią Nowicjuszek, znaną zarówno ze swego uspokajającego ramienia, kiedy nowicjuszka musiała się wypłakać, jak i nieugiętego stanowiska, kiedy przychodziło do egzekwowania zasad.

Druga kobieta przestąpiła z nogi na nogę, jakby chciała uciec, a potem wyprostowała się. Na jej policzkach lśnił pot. Nocą było chłodniej niż za dnia, ale nadal parno, a prostą sztuczkę z ignorowaniem gorąca albo zimna nabywało się dopiero razem z szalem.

— Wiem, że powinnam poprosić o widzenie z Tianą Sedai i potem zabiegać o zgodę na widzenie z tobą, Matko, ale ona nigdy by nie pozwoliła nowicjuszce zbliżyć się do Zasiadającej na Tronie Amyrlin.

— O co ci chodzi, dziecko?- spytała Egwene. Ta kobieta była od niej starsza o co najmniej sześć albo siedem lat, ale tak właśnie należało się zwracać do nowicjuszki.

Nicola, bawiąc się fałdami spódnicy, podeszła bliżej. Wielkie oczy spojrzały na Egwene trochę jakby zanadto bezpośrednio niźli przystoi nowicjuszce.

— Matko, chciałabym się rozwinąć najmocniej jak się da. — Skubała fałdy sukni, ale głos miała chłodny i opanowany, stosowny dla Aes Sedai. — Nie powiem, że one mnie hamują, ale jestem pewna, że mogłabym stać się silniejsza niż mówią. Po prostu to wiem. Ciebie nigdy nie ograniczano, Matko. Nikt nigdy nie nabył tyle siły tak szybko jak ty, Matko. Ja tylko proszę o taką samą szansę.

W cieniu za plecami Nicoli coś się poruszyło i pokazała się jeszcze jedna kobieta o spoconej twarzy, dla odmiany odziana w krótki kaftanik, szerokie spodnie, z łukiem w ręku. Włosy splecione w warkocz sięgały jej aż do pasa, na nogach zaś miała krótkie botki z podwyższonymi obcasikami.

Nicola Treehill i Areina Nermasiv stanowiły dziwną parę przyjaciółek. Podobnie jak wiele starszych nowicjuszek — obecnie poddawano sprawdzianom nawet kobiety starsze o dziesięć lat od Egwene, aczkolwiek niejedna siostra nadal narzekała, że taki wiek kłóci się z dyscypliną obowiązującą nowicjuszki — Nicola była równie zapalczywa w swym pragnieniu zdobywania wiedzy i wśród żyjących Aes Sedai miała potencjał mniejszy jedynie od Nynaeve, Elayne i Egwene. W rzeczy samej robiła wielkie postępy, często tak duże, że jej nauczycielki musiały ją hamować. Niektóre twierdziły, że uczy się niektórych splotów tak, jakby już je znała. Mało tego; zademonstrowała również dwa Talenty, aczkolwiek umiejętność “widzenia” ta’veren była pośledniejsza, podczas gdy główny Talent, Przepowiadanie, ujawniał się w taki sposób, że nikt nie rozumiał, co Przepowiedziała. Ona sama nie pamiętała ani jednego słowa. Sumując to wszystko, Nicola już została wyróżniona przez siostry jako ktoś, kogo trzeba obserwować mimo spóźnionego startu. I to właśnie ona stanowiła powód, dla którego niechętnie wyrażono zgodę na poddawanie sprawdzianom kobiety starsze niż siedemnasto — albo osiemnastoletnie.

Areina z kolei była uczestniczką Polowania na Róg, która junaczyła się zupełnie jak mężczyzna, rozpowiadając wszem wobec o przygodach, które przeżyła i które dopiero miała przeżyć, wszystko to w czasie, kiedy nie ćwiczyła władania łukiem. Tę broń najprawdopodobniej wybrała wzorem Birgitte, wraz z jej sposobem ubierania się. Zdawała się nie interesować niczym innym oprócz tego łuku, aczkolwiek w przeszłości zdarzało jej się również flirtować i to w dość rozwiązły sposób. Być może długie dni spędzone w drodze i zmęczenie sprawiły, że obecnie odeszła jej na to ochota, aczkolwiek łucznictwa się nie wyrzekła. Egwene nie pojmowała, dlaczego nadal z nimi podróżuje; Areina raczej nie mogła wierzyć, że znajdzie Róg Valere podczas ich wyprawy, a z całą pewnością nie miała najmniejszych powodów do podejrzeń, że spoczywa ukryty w Białej Wieży. Bardzo niewielu ludzi o tym wiedziało. Egwene nie była pewna, czy wie o tym sama Elaida.

Egwene uważała Areinę za pozerkę i idiotkę, ale do Nicoli czuła niejaką sympatię. Rozumiała, skąd się bierze jej niezadowolenie, rozumiała, dlaczego chce wszystko wiedzieć już teraz. Ona sama też kiedyś taka była. Może wciąż jeszcze jest.

— Nicola — powiedziała łagodnym głosem — wszyscy mamy ograniczenia. Ja, na przykład, nigdy nie dorównam Nynaeve Sedai, i to w niczym, cokolwiek robię.

— Ale gdyby tylko dano mi szansę, Matko. — Nicola załamała ręce w błagalnym geście i było też słychać błaganie w jej głosie, a jednak patrzyła śmiało w oczy Egwene. — Taką samą szansę, jaką ty miałaś, Matko.

— To, co ja robiłam, bo nie miałam innego wyboru, bo nie znałam innego sposobu, nazywa się forsowaniem, Nicola, i to jest coś niebezpiecznego. — Nie słyszała wcześniej tego terminu, dopóki Siuan nie przeprosiła, że robiła to z nią; to był jedyny raz, kiedy Siuan szczerze wyraziła skruchę. — Wiesz, że jeśli przenosisz więcej saidara niż jesteś w stanie, ryzykujesz, że się wypalisz, zanim zdążysz dojść do rozkwitu własnych sił. Najlepiej zacznij się uczyć cierpliwości. Siostry i tak nie pozwolą, byś się stała kimś innym, dopóki nie będziesz gotowa.

— Przybyłyśmy do Salidaru tym samym statkiem co Nynaeve i Elayne — odezwała się nagle Areina. Jej wzrok był bardziej niż bezpośredni, był wyzywający. — I Birgitte. — Z jakiegoś powodu to imię wymówiła z goryczą.

Nicola uciszyła ją gestem.

— Tego tematu nie należy poruszać. — O dziwo, wyraźnie wcale tak nie myślała.

Egwene, w nadziei, że ma twarz choć w połowie tak gładką jak Nicola, starała się uciszyć nagły niepokój. “Marigan” też przybyła do Salidaru tym statkiem. Rozległo się pohukiwanie sowy i wtedy zadrżała. Niektórzy ludzie uważali, że pohukiwanie sowy w świetle księżyca oznacza złe wieści. Nie była przesądna, ale...

— Jakiego to tematu nie należy poruszać?

Pozostałe dwie kobiety wymieniły spojrzenia; Areina przytaknęła.

— To było wtedy, gdy szliśmy ód rzeki do wioski. — Mimo udawanej niechęci do mówienia o tym, Nicola patrzyła prosto w oczy Egwene. — Areina i ja słyszałyśmy rozmowę Thoma Merrilina i Juilina Sandara. Tego barda i łowcy złodziei. Juilin twierdził, że jeśli w wiosce są Aes Sedai, czego nie byliśmy wtedy pewne, i dowiedzą się, że Nynaeve i Elayne udawały, że są Aes Sedai, to wszyscy wskakujemy do ławicy srebraw, co, jak rozumiem, nie jest czymś bezpiecznym.

— Bard zauważył nas i uciszył Juilina — wtrąciła Areina, gładząc kołczan u pasa — ale i tak słyszałyśmy. — Głos miała równie twardy jak spojrzenie.

— Ja wiem, że obie są teraz Aes Sedai, Matko, ale czy i tak nie miałyby kłopotów, gdyby ktoś się dowiedział? Siostry, chciałam powiedzieć? Każdy, kto udaje, że jest siostrą, ma kłopoty, jeśli one się o tym dowiedzą, nawet wiele lat później. — Twarz Nicoli nie zmieniła się, ale jej wzrok jakby utknął w oczach Egwene. Z pewnym napięciem pochyliła się do przodu. — W ogóle każdego. Czy nie jest tak?

Areina, ośmielona milczeniem Egwene, uśmiechnęła się szeroko. Nieprzyjemnym uśmiechem pośród nocnej czerni.

— Podobno Sanche, kiedy jeszcze była Amyrlin, wyprawiła Nynaeve i Egwene z Wieży z jakimś zadaniem. Słyszałam też, że i ty sama dostałaś od niej jakieś polecenie. I że naraziłaś się na najrozmaitsze kłopoty, zanim wróciłaś. — Jej głos był teraz złośliwy. — Czy pamiętasz, jak udawały Aes Sedai?

Stały tak i patrzyły się na nią, Areina wsparta bezczelnie na swoim łuku, Nicola wyczekująco.

— Siuan Sanche jest Aes Sedai — odparła zimno Egwene — podobnie jak Nynaeve al’Meara i Elayne Trakand. Okażecie im odpowiedni szacunek. Dla was one są Siuan Sedai, Nynaeve Sedai i Elayne Sedai. — Obie zamrugały ze zdziwieniem. A ona cała się trzęsła z wściekłości. Po tym wszystkim, przez co przeszła tej nocy, spotyka ją jeszcze szantaż ze strony tych...? Nie przychodziło jej do głowy żadne dostatecznie mocne określenie. Elayne by je znalazła; Elayne przysłuchiwała się stajennym, woźnicom i innych ludziom tego pokroju, zapamiętując słowa, których Egwene nie chciałaby nawet znać. Rozwinęła pasiastą stułę i udrapowała ją starannie na ramionach.

— Ty chyba nie rozumiesz, Matko — powiedziała pospiesznie Nicola. Ale nie ze strachem; próbowała tylko dowieść swej racji. — Ja się tylko martwiłam, że jeśli ktoś się dowie, że ty... — Egwene nie pozwoliła jej dokończyć.

— Ależ rozumiem, dziecko. — Ta głupia kobieta była dzieckiem, niezależnie od wieku. Starsze nowicjuszki często przysparzały sobie kłopotów, zazwyczaj kierując obraźliwe uwagi w stronę Przyjętej, która została wyznaczona do ich uczenia, ale nawet najgłupsze miały dość rozsądku, by nie zachowywać się arogancko wobec pełnych sióstr. Tymczasem ta tutaj miała czelność próbować tego z nią, sprawiając, że jej gniew rozgorzał do białości. Obie były od niej wyższe, niewiele, ale i tak wsparła pięści na biodrach i wyprężyła się, a one się skurczyły, jakby nad nimi górowała. — Czy masz pojęcie, jak poważnym wykroczeniem jest wysuwanie oskarżeń względem jakiejś siostry, zwłaszcza jeśli jest się nowicjuszką? I to oskarżeń opartych na rozmowie dwóch mężczyzn, którzy obecnie znajdują się wiele tysięcy mil stąd. Tiana obdarłaby cię żywcem ze skóry i zagnała do szorowania garnków na resztę życia — Nicola starała się wtrącić jakieś słowo, przeprosiny, tak to tym razem brzmiało, i dalsze protesty, że Egwene jej nie zrozumiała, szaleńcze próby wycofania się z całej sytuacji, ale Egwene ją zignorowała i dla odmiany natarła na Areinę. Uczestniczka Polowania na Róg, z mocno niepewną miną, zrobiła jeszcze jeden krok w tył, oblizując wargi. — Nie myśl sobie, że ujdzie ci to na sucho. Nawet uczestniczka Polowania może zostać zawleczona do Tiany za coś takiego. O ile będziesz miała dość szczęścia i nie zostaniesz wychłostana na dyszlu wozu, tak jak to robią z żołnierzami przyłapanymi na kradzieży. Tak czy inaczej zresztą zostaniesz wyrzucona na drogę z pręgami na ciele do towarzystwa.

Egwene zrobiła wdech i założyła ręce na pasie. Ścisnęła dłonie, dzięki czemu przestały drżeć. Obie, gotowe niemal przypaść do ziemi ze strachu, wyglądały na dostatecznie ukarane. Miała nadzieję, że te spuszczone oczy, zgarbione ramiona i przestępowanie z nogi na nogę nie są udawane. Zgodnie z wszelkimi zasadami powinna je natychmiast odesłać do Tiany. Nie miała pojęcia, jaka jest kara za próbę szantażowania Zasiadającej na Tronie Amyrlin, ale zdawało się prawdopodobne, że najłagodniejszą byłoby wyrzucenie ich z obozu. W przypadku Nicoli równałoby się to czekaniu, aż jej nauczyćielki stwierdzą, że wie dość o przenoszeniu, by przypadkiem nie zrobić krzywdy sobie albo innym. Niemniej jednak Nicola Treehill nigdy nie zostałaby Aes Sedai, gdyby wysunięto przeciwko niej taki zarzut; cały ten potencjał poszedłby na marne.

Chyba że... Każdej kobiecie przyłapanej na udawaniu Aes Sedai dawano taką nauczkę, że piszczała jeszcze wiele lat później, a przyłapana Przyjęta mogła taką kobietę uznać za szczęśliwą, ale Nynaeve i Elayne były teraz z pewnością bezpieczne, ponieważ zostały już pełnymi siostrami. Podobnie jak ona sama. Tyle że, niestety, wystarczyłby zaledwie szept i przepadłyby wszelkie szanse na zmuszenie Komnaty, by ta uznała ją za prawdziwą Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Równie dobrze mogłaby zrobić sobie krótki wypad do Randa, a potem powiedzieć o tym Komnacie. Dlatego nie mogła dopuścić, by te dwie dostrzegły jej wątpliwości czy bodaj je podejrzewały.

— Zapomnę o tym — oznajmiła ostrym tonem. — Jeśli jednak usłyszę o tym bodaj słowo, od kogokolwiek... — Wciągnęła urywany oddech; tak naprawdę niewiele by z tym mogła zrobić. Nicola i Areina wzdrygnęły się, a więc potraktowały pogróżkę poważnie. — Wracajcie do łóżek, zanim zmienię zdanie.

W jednej chwili zaczęły miotać się w dygnięciach, mówić “Tak, Matko” i “Nie, Matko” oraz “Jak rozkażesz, Matko”. Uciekły, oglądając się na nią przez ramię, każdy ich krok był szybszy od poprzedniego, aż na koniec zaczęły biec. Egwene musiała wędrować spokojnie, ale miała ochotę zrobić to samo.

Загрузка...