28 Chleb i ser

Mat wiedział, że wpadł w tarapaty już tego samego dnia, gdy wszedł do Pałacu Tarasin. Mógł odmówić. Z faktu, że te przeklęte kości toczyły się albo nieruchomiały, nie wynikało bynajmniej, że musiał cokolwiek przedsięwziąć, zazwyczaj, kiedy przestawały się toczyć, było już za późno na bezczynność. Problem polegał na tym, że chciał dowiedzieć się: dlaczego? Nie minęło wiele dni, a pożałował, że nie schwycił swej ciekawości za gardło i nie zadusił jej.

Po tym, jak Nynaeve i Elayne wyszły z jego izby, kiedy już potrafił się normalnie schylić, nie mając przy tym wrażenia, że odpada mu głowa, przekazał wieść swoim ludziom. Żaden nie dostrzegł ujemnych stron tego pomysłu. Chciał im zwrócić uwagę na pewne swe wątpliwości, ale nikt go nie słuchał.

— Bardzo dobrze, mój panie — mruknął Nerim, wciskając długi but na nogę Mata. — Mój pan nareszcie zamieszka w przyzwoitych pokojach. Och, jak dobrze. — Na chwilę jakby utracił swoją żałobną minę. Ale tylko na chwilę. — Wyszczotkuję ten kaftan z czerwonego jedwabiu dla mojego pana, niebieski mój pan dość paskudnie zaplamił winem. — Zniecierpliwiony Mat odczekał swoje, włożył kaftan i wyszedł na korytarz.

— Aes Sedai? — burknął Nalesean, kiedy już jego głowa wyskoczyła z otworu w czystej koszuli. Wokół niego krążył Lopin, sługa z opasłym brzuszyskiem. — A żeby mi dusza sczezła, nie przepadam za Aes Sedai, ale... Pałac Tarasin, Mat. — Mat skrzywił się. Nie dość, że ten człowiek potrafił wypić baryłkę brandy bez żadnych skutków następnego ranka, to jeszcze musiał się tak szczerzyć od ucha do ucha? — Aha, Mat, możemy teraz zapomnieć o kościach i zagrać w karty z naszymi. — Miał na myśli arystokratów, czyli jedynych, którzy oprócz zamożnych kupców mogli sobie pozwolić na tę grę, zresztą kupcy łatwo tracili całe swoje bogactwo, gdy zaczynali grać o stawki wyznaczane przez tamtych. Nalesean energicznie zacierał dłonie, gdy tymczasem Lopin próbował ułożyć mu koronki; nawet jego broda zdawała się jeżyć ochoczo.

— Jedwabne pościele — mruknął Mat. Kto kiedy słyszał o jedwabnej pościeli? Tamte dawne wspomnienia odezwały się chórem, ale nie zamierzał dawać im posłuchu.

— Pełno szlachty — warknął z dołu Vanin, ściągając wargi, żeby splunąć. Teraz już automatycznie poszukiwał spojrzeniem pani Anan, nie zobaczywszy jej, postanowił upić łyk cierpkiego wina z pucharu, który stanowił jego śniadanie. — Ale bądź tak łaskaw i spotkaj się znowu z lady Elayne — dodał po namyśle. Uniósł wolną rękę, jakby chciał potrzeć dłonią czoło, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego gestu. Mat jęknął. Ta kobieta zniszczyła porządnego człowieka. — Chcesz, żebym znowu poniuchał trochę wokół Carridina? — Vanin mówił dalej, jakby cała reszta się nie liczyła. — Na jego ulicy gromadzi się pełno żebraków, więc trudno cokolwiek zobaczyć, ale mnóstwo ludzi doń przychodzi.

Mat zapewnił go, że sobie poradzi. Nic dziwnego, że Vanina nie obchodziło, że w pałacu roi się od arystokratów i Aes Sedai, przecież miał spędzić dzień, pocąc się na słońcu, potrącany przez tłoczącą się gawiedź. Czyli, zdaniem Mata, znacznie przyjemniej.

Nie miało sensu ostrzegać Harnana i pozostałych z Legionu Czerwonej Ręki. Opychali się właśnie białą owsianką oraz małymi czarnymi kiełbaskami, poszturchując się i wyśmiewając z pałacowych posługaczek, które, jak słyszeli, zostały wszystkie wybrane ze względu na ich urodę i które nadzwyczaj hojnie szafowały swymi wdziękami. Niepodważalny fakt, cały czas dodawali sobie ducha.

Mylił się, przypuszczając, że może sprawy przybiorą Legionu przypadnie honor dźwigania szkatuły ze złotem, z czasem lepszy obrót. Kiedy udał się do kuchni na poszukiwanie pani Anan, chcąc uregulować rachunek, zastał tam Cairę, ale niestety w tym samym złym nastroju co poprzedniego wieczora, właściwie w jeszcze gorszym — wydęła dolną wargę, patrząc na niego spode łba, po czym wyszła drzwiami wiodącymi na podwórze stajni, otrzepując tył spódnicy. Może przytrafiło się jej jakie nieszczęście, ale dlaczego właśnie jego miała za to winić, przekraczało pojęcie Mata Cauthona.

Wyglądało na to, że Pani Anan gdzieś wyszła — stale organizowała darmowe posiłki dla uchodźców albo angażowała się w jakiś inny rodzaj pożytecznej pracy — za to Enid wymachiwała długą drewnianą łyżką na swe żwawe pomocnice i była gotowa przyjąć jego pieniądze w swą krzepką garść.

— Wyciskasz zbyt wiele melonów, młody panie, a więc nie powinieneś się dziwić, jak jeden przegniły pęknie ci w dłoni — powiedziała ponuro z jakiegoś powodu. — Albo dwa — dodała po chwili, kiwając głową. Przysunęła się do niego, zadzierając swą spoconą krągłą twarz z żarliwym spojrzeniem. — Tylko narobisz sobie kłopotów, jeśli powiesz słowo. Nieprawdaż?! — Nie zabrzmiało to jak pytanie.

— Ani słowa — zgodził się Mat. O czym, na Światłość, ona gada? Ale najwyraźniej udzielił właściwej odpowiedzi, bo przytaknęła i oddaliła się kaczkowatym chodem, wymachując łyżką dwakroć zapalczywiej niż uprzednio. Przez chwilę myślał, że zamierza go nią obić. Prawda była taka, że wszystkie kobiety miały w sobie skłonność do przemocy, nie zaś tylko niektóre.

Tak czy owak, poczuł ulgę, kiedy Nerim i Lopin wdali się we wrzaskliwą awanturę o to, którego z panów bagaż ma zostać zaniesiony pierwszy. Na wygładzenie nastroszonych piór razem z Naleseanem potrzebowali dobre pół godziny. Taki służący ze zmierzwionym czubem potrafił nieźle napsuć człowiekowi krwi. Potem musiał ustalić, któremu z członków a któremu odprowadzenia koni. W każdym razie dzięki temu mógł dłużej pozostawać poza przeklętym Pałacem Tarasin.

Niemniej, gdy już rozgościł się w swoich nowych pokojach, z początku niemalże zapomniał o swoich obawach. Dostał jeden duży salon i jeden mały salonik, który tutaj nazwali “komnatą dumania”, a także ogromną sypialnię, z największym łożem, jakie kiedykolwiek widział, którego masywne rzeźbione w kwiaty postumenty pomalowane zostały na czerwono. Większość mebli była jaskrawoczerwona albo jaskrawoniebieska, o ile nie zostały pozłocone. Niewielkie drzwi obok łoża wiodły do ciasnej izdebki przeznaczonej dla Nerima, znakomitej zdaniem tamtego, mimo wąskiego łóżka i braku okna. Wszystkie pokoje Mata miały wysokie, zwieńczone łukami okna wychodzące na balkony z białymi balustradami z kutego żelaza, które wychodziły na Mol Hara. Stojące lampy były pozłacane, podobnie ramy luster; w komnacie dumania były dwa lustra, w bawialni trzy i aż cztery w sypialni. Zegar — zegar! — na marmurowej półce nad kominkiem w bawialni też iskrzył się od złota. Umywalka i dzban były z czerwonej porcelany Ludu Morza. Niemalże się rozczarował, kiedy odkrył, że naczynie nocne ukryte pod łożem to zwykły garniec z powlekanej na biało ceramiki. W dużej bawialni była nawet półka zapełniona kilkunastoma książkami. Nie, żeby znowu aż tak dużo czytał.

Mimo działającej na nerwy kolorystyki ścian, sufitów i płytek posadzki, pokoje krzykiem oznajmiały bogactwo. W każdej innej sytuacji odtańczyłby skoczny taniec. W każdej innej, ale nie teraz, gdy wiedział, że tak blisko niego na samym końcu korytarza, zamieszkuje swe komnaty kobieta, która pragnie wsadzić go do ukropu i zadąć w miechy. O ile Teslyn albo Merilille, względnie inna z ich gromadki, nie będą pierwsze, mimo jego medalionu. Dlaczego kości w jego głowie przestały się toczyć, gdy tylko Elayne wspomniała o tych przeklętych pokojach? Ciekawość. Z ust kilku kobiet z jego rodzinnej wioski słyszał porzekadło, zazwyczaj wtedy, gdy zrobił coś, co wówczas zdawało się zabawne: “Mężczyźni mogliby koty uczyć ciekawości, ale tamte wolą zachować zdrowy rozsądek”.

— Nie jestem żadnym przeklętym kotem — mruknął, wychodząc z sypialni do bawialni. Po prostu musiał wiedzieć, ot i wszystko.

— To oczywiste, że nie jesteś kotem — powiedziała Tylin. — Jesteś maluśkim ponętnym kaczorkiem, o właśnie.

Mat wzdrygnął się i wytrzeszczył oczy. Kaczorek? I to maluśki! Ta kobieta sięgała mu dobrze poniżej ramion. Jednak nie bacząc na oburzenie, zdobył się na elegancki ukłon. Była królową; musiał o tym pamiętać.

— Wasza Wysokość, dziękuję ci za te wspaniałe apartamenty. Z chęcią bym z tobą porozmawiał, ale muszę wyjść i...

Uśmiechając się, przeszła po czerwono-zielonych płytkach posadzki, szeleszcząc warstwami niebieskich i białych halek z jedwabiu, nawet na moment nie odrywała od niego spojrzenia dużych ciemnych oczu. Zupełnie nie miał ochoty przyglądać się małżeńskiemu nożowi zagnieżdżonemu w jej hojnym rowku między piersiami. Względnie temu większemu sztyletowi nabijanemu klejnotami, który nosiła wepchnięty za równie strojny pas. Cofnął się.

— Wasza Wysokość, mam ważne...

Zaczęła coś nucić. Rozpoznał melodię, nucił ją ostatnimi czasy kilku dziewczętom. Miał dość rozumu, by jej nie odśpiewać pełnym głosem, a zresztą od słów, których używano tu, w Ebou Dar, zwiędłyby mu uszy. Tutaj tę piosenkę znano pod tytułem Wykradnę ci oddech pocałunkami.

Chichocząc nerwowo, postarał się, by rozdzielił ich stolik inkrustowany lapisem, ale ona jakimś sposobem obeszła go pierwsza, wcale przy tym nie przyspieszywszy kroku.

— Wasza Wysokość, ja...

Przyłożyła dłoń płasko do jego piersi, skierowała go do krzesła z wysokim oparciem i usadowiła mu się na kolanach. Został pochwycony w pułapkę między nią a poręczami fotela. Och, mógł bez trudu wziąć ją na ręce i postawić na podłodze. Gdyby nie miała tego cholernego sztyletu za pasem, a wątpił, by zgodziła się, żeby on nią poniewierał, mimo iż sama zdawała się chętnie poniewierać nim. Ostatecznie to było Ebou Dar, gdzie kobieta, która zabiła mężczyznę, była z góry usprawiedliwiona, o ile nie dowiedziono jej niewątpliwej winy. Z łatwością mógłby ją podnieść, ale...

Widział w tym mieście handlarki rybami, które sprzedawały osobliwe stworzenia zwane kałamarnicami i ośmiornicami — mieszkańcy Ebou Dar jedli te stwory! — które były niczym w porównaniu z Tylin. Ta kobieta miała chyba z dziesięć rąk. Miotał się, na próżno usiłując ją odpędzić, a ona śmiała się cicho. Pomiędzy pocałunkami zadyszanym głosem zaprotestował, że może ktoś wejść, a ona tylko zachichotała. Kiedy paplał o swoim szacunku dla jej korony, wtedy parskała. Dowodził, że byłaby to zdrada wobec dziewczyny z rodzinnych stron, która posiadła jego serce. Tylko się roześmiała.

— Nie stanie jej się krzywda od tego, o czym nie wie — mruknęła, a jej dwadzieścia rąk nie zwolniło nawet na chwilę.

Ktoś zapukał do drzwi.

Uwolniwszy usta, krzyknął:

— Kto tam? — Cóż, był to jakiś okrzyk. Bardzo piskliwy okrzyk. Ostatecznie brakowało mu tchu.

Tylin zeszła mu z kolan i oddaliła się o trzy kroki, tak szybko, że zdawało się, iż cały czas tam stała. Ta kobieta miała czelność spojrzeć na niego z przyganą! A potem posłała mu całusa.

Pocałunek ledwie opuścił jej wargi, zanim drzwi się otworzyły i do środka wetknął głowę Thom.

— Mat? Nie byłem pewien, czy to ty. Och! Wasza Wysokość. — Jak na wynędzniałego, postarzałego i pretensjonalnego barda, Thom potrafił wykonać zamaszysty ukłon przed najlepszymi mimo swej kulawej nogi. Juilin nie potrafił, ale zerwał z głowy swój niedorzeczny czerwony kapelusz i zrobił wszystko, na co go było stać. — Wybaczcie nam. Nie będziemy przeszkadzać... — zaczął Thom, ale Mat wtrącił się pospiesznie:

— Wejdźże, Thom! — Na powrót włożył kaftan i już zaczął wstawać, kiedy dotarło do niego, że ta cholerna kobieta w jakiś sposób rozwiązała pas przy jego spodniach tak sprytnie, iż nawet tego nie zauważył. Tych dwóch mogło nie dostrzec, że ma koszulę rozchełstaną aż do pasa, ale na pewno zauważą, że opadają mu spodnie. Niebieska suknia Tylin nawet nie była zmięta! — Wejdźże, Juilinie!

— Cieszę się, że uważasz te pokoje za znośne, panie Cauthon — rzekła Tylin, wcielenie dostojeństwa. Z wyjątkiem jej oczu w każdym razie. Kiedy stała tak, że Thom i Juilin nie mogli nic widzieć, jej oczy słały mu bowiem nie wypowiedziane słowa brzemienne znaczeniem. — Z niecierpliwością oczekuję, iż dotrzymasz mi towarzystwa w pałacowych rozrywkach. Bez wątpienia, możliwość goszczenia ta’veren tutaj, gdzie jest niemalże na wyciągnięcie ręki, nie zawiedzie moich oczekiwań. Ale teraz muszę zostawić cię z twymi przyjaciółmi. Nie, nie wstawaj, proszę. — Temu ostatniemu zdaniu towarzyszył jedynie ślad drwiącego uśmieszku.

— No cóż, chłopcze — powiedział Thom, pocierając rękoma wąsy, kiedy sobie poszła — masz szczęście, sama królowa wita cię z otwartymi ramionami. — Juilin bardzo się zainteresował swoją czapką.

Mat spojrzał na nich czujnie, niemalże prowokując, żeby powiedzieli jeszcze słowo — tylko jedno słowo! — ale kiedy zapytał o Nynaeve i Elayne, przestał się przejmować ich podejrzeniami. Kobiety nie wróciły. Omal nie poderwał się z miejsca, niezależnie od stanu w jakim znajdowały się jego spodnie. A więc już starały się wykręcić z ich umowy. Jego reakcja na tę myśl była tak gwałtowana, że obaj mężczyźni od razu to zauważyli. Musiał więc tłumaczyć im, o co chodzi, czemu towarzyszyły częste wybuchy ich niedowierzania oraz własne opinie na temat tej przeklętej Nynaeve al’Meara oraz Elayne, przeklętej Dziedziczki Tronu. Niewielkie były szanse, że udały się do Rahad bez niego, ale nie zdziwiłby się, gdyby próbowały szpiegować Carridina. Elayne zażąda jakiegoś wyznania i będzie się spodziewała, że tamten się załamie, Nynaeve postara się wyciągnąć wszystko z niego siłą.

— Wątpię, by miały zamiar nękać Carridina — odparł Juilin, drapiąc się za uchem. — Sądzę, że obserwować go miały Aviendha i Birgitte, przynajmniej tak słyszałem. Nie zauważyłem, kiedy wychodziły. Moim zdaniem, nie musisz się nimi przejmować, nie rozpozna ich, nawet kiedy by przeszedł tuż obok. — Thom, który nalał sobie winnego ponczu do złotego kielicha, wytłumaczył mu, o co chodzi.

Mat zakrył oczy ręką. Przebrania sporządzane z wykorzystaniem Mocy; nic dziwnego, że wymykały się niczym węże, kiedy tylko zechciały. Te kobiety narobią kłopotów. To jest coś, w czym wszystkie kobiety celują. Prawie go nie zdziwiło, gdy się dowiedział, że Thom i Juilin wiedzą jeszcze mniej o tej Czarze Wiatrów niż on.

Kiedy wyszli, żeby się przygotować na wyprawę do Rahad, miał czas, żeby poprawić sobie ubranie, zanim Nynaeve i Elayne wrócą. Zdążył sprawdzić, co robi Olver w swoim pokoju piętro niżej. Koścista sylwetka chłopca jakoś nabrała ciała, zapewne dzięki Enid i pozostałym kucharkom w “Wędrownej Kobiecie”, które opychały go jedzeniem, ale na zawsze miał już pozostać niski, nawet jak na Cairhienianina, i nawet gdyby uszy skurczyły mu się do połowy ich obecnej wielkości, a usta straciły połowę rozmiarów, to i tak przez ten nos nigdy nie zyska miana przystojnego. Uwijały się teraz przy nim, ni mniej, ni więcej trzy posługaczki, gdy tymczasem on siedział na łóżku ze skrzyżowanymi nogami.

— Mat, czy Haesel nie ma najpiękniejszych oczu? — zapytał Olver, patrząc promiennie na wielkooką kobietę, którą Mat poznał ostatnim razem, gdy przyszedł do pałacu. Ta odwzajemniła się i zmierzwiła chłopcu włosy. — Och, ale Alis i Loya są takie słodkie, że nie wiedziałbym, którą wybrać. — Pulchna kobieta prawie w średnim wieku uniosła wzrok znad sakiew Olvera, które właśnie pakowała, i obdarzyła go szerokim uśmiechem, a szczupła dziewczyna z ustami jak osa poklepała ręcznik, który właśnie ułożyła na umywalce, po czym rzuciła się na łóżko i zaczęła łaskotać Olvera pod żebrami, aż w końcu się przewrócił, zaśmiewając bezsilnie.

Mat parsknął. Harnan i całe tamto towarzystwo było już wystarczająco deprawujące, a teraz jeszcze te kobiety zachęcały chłopca! Czy on nauczy się kiedykolwiek zachowywać poprawnie, jeżeli kobiety robią z nim coś takiego? Olver powinien bawić się na ulicy tak jak każdy inny dziesięciolatek. Dziwne, że u niego w pokojach nie było żadnych posługaczek, które by się nań rzucały. Był pewien, że dopilnowała tego Tylin.

Zdążył sprawdzić Olvera i zajrzeć do Harnana oraz pozostałych członków Legionu, dzielących długi pokój obok stajni z szeregiem łóżek, a także wpaść do kuchni po jakiś chleb i wołowinę — nie mógł spojrzeć na owsiankę w oberży. Nynaeve i Elayne ciągle jeszcze nie wróciły. Wreszcie obejrzał książki w swojej bawialni i zaczął czytać Podróże Jaina Długi Krok, aczkolwiek ledwie rozumiał choć słowo z powodu targającej nim zgryzoty. Thom i Juilin przyszli dokładnie w tym samym momencie, gdy kobiety wtargnęły do środka, pokrzykując, że oto go znalazły, jakby naprawdę uważały, że nie dotrzyma słowa.

Spokojnie zamknął książkę, położył ją delikatnie na stole obok krzesła.

— Gdzie byłyście?

— A bo co? Poszłyśmy na spacer — odparła wesoło Elayne. Mat nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej miała równie niebieskie oczy. Thom skrzywił się i wyciągnął nóż z rękawa, manipulując nim między palcami. Nawet nie spojrzał na Elayne.

— Piłyśmy herbatę z kilkoma znajomymi twojej karczmarki — dodała Nynaeve. — Nie będę cię zanudzała opowiastkami o szyciu. — Juilin zaczął kręcić głową, po czym znieruchomiał, kiedy to zauważyła.

— Proszę, nie nudź — odrzekł sucho Mat. Podejrzewał, że ona potrafi odróżnić jeden koniec igły od drugiego, ale podejrzewał też, że prędzej zrobi małpią minę, niż zacznie gadać o szyciu. Żadna z kobiet nie połamała sobie języka na uprzejmości, potwierdzając jego najgorsze przypuszczenia. — Przykazałem dwóm ludziom, żeby towarzyszyli wam tego popołudnia; to samo będą robili dwaj inni jutro i potem każdego następnego dnia. Kiedy nie będziecie przebywać w pałacu albo pod moim okiem, dostaniecie osobistą ochronę. Oni znają już swoją kolejność. Będą przy was zawsze... zawsze... a wy będziecie mnie powiadamiać, dokąd się wybieracie. Przestaniecie przysparzać zmartwień, od których włosy mi wypadają.

Spodziewał się oburzenia i kłótni. Spodziewał się awantur o to, co obiecały albo czego nie obiecały. Spodziewał się, że żądając całego bochenka, ostatecznie dostanie piętkę, może kromkę, jeśli dopisze mu szczęście. Nynaeve spojrzała na Elayne, Elayne popatrzyła na Nynaeve.

— No jakże, osobista ochrona to wspaniały pomysł, Mat! — wykrzyknęła Elayne, potem uśmiechnęła, a w jej policzkach pojawiły dołki. — Sądzę, że miałeś rację. To bardzo sprytne z twojej strony, że już ułożyłeś harmonogram dla tych mężczyzn.

— To cudowny pomysł — dodała Nynaeve, entuzjastycznie kiwając głową. — Naprawdę bardzo sprytne z twojej strony, Mat.

Thom upuścił nóż, tłumiąc przekleństwo, po czym usiadł, ssąc skaleczony palec i gapiąc się na kobiety.

Mat westchnął. Kłopoty; z góry o tym wiedział. A ta myśl przyszła mu do głowy, zanim jeszcze powiedziały, że ma na razie zapomnieć o Rahad.

I takim to sposobem znalazł się na ławce przed tanią tawerną blisko nabrzeża zwaną “Róża Elbaru”, gdzie popijał z poszczerbionego blaszanego kubka przymocowanego łańcuchem do ławki. Przynajmniej myli te kubki dla każdego następnego gościa. Smród unoszący się znad warsztatu farbiarza przy tej samej ulicy jedynie dodatkowo podkreślał styl lokalu. Co wcale nie znaczyło, by była to nędzna dzielnica, aczkolwiek po tak wąskiej ulicy nawet nie mogły jeździć powozy. Za to w tłumie kołysała się spora liczba pomalowanych jaskrawo lektyk. Choć przytłaczająca większość przechodniów nosiła wełnę i kamizelki gildii, nie zaś jedwab, ubrania były często świetnie skrojone, ale nierzadko postrzępione ze szczętem. Domy i sklepy stały jak zwykle równym szeregiem z biało tynkowanymi frontonami i choć większość była niska, a nierzadko i zniszczona, to na rogu, po jego prawej ręce stał wysoki dom jakiegoś bogatego kupca, po lewej zaś mały pałacyk — mniejszy nawet od kupieckiej kamienicy — z pojedynczą kopułą bez iglicy, za to ozdobioną zielonym pasem. Dwie tawerny i oberża w zasięgu wzroku wyglądały zachęcająco. Niestety “Róża” była jedyną, gdzie człowiek mógł usiąść na zewnątrz, jedyną usytuowaną we właściwym miejscu. Niestety.

— Wątpię, bym gdziekolwiek widział takie okazałe muszyska — narzekał Nalesean, odganiając kilka doborowych okazów od swojego kubka. — Co tym razem robimy?

— Ty wlewasz w siebie tę nędzną namiastkę wina i pocisz się jak kozioł — mruknął Mat, naciągając kapelusz, żeby lepiej osłonić oczy. — Ja zajmuję się byciem ta’veren. — Spojrzał spode łba na podniszczony dom, między farbiarzem a hałaśliwym warsztatem tkacza, który kazano mu obserwować: Nie poproszono... kazano... do tego doszło, chociaż próbowały to zatuszować, dwojąc się i trojąc w swoich obietnicach. Och, sprawiły, by to zabrzmiało jak prośba, sprawiły, by to ostatecznie zabrzmiało jak błaganie, w które, tak na marginesie, uwierzy nie wcześniej, jak psy zaczną tańczyć, ale i tak wiedział, że go nabierają. “Po prostu bądź ta’veren, Mat” przedrzeźniał. “Wiemy, że ty zwyczajnie będziesz wiedział, jak to zrobić. Ba!” Może przeklęta Dziedziczka Tronu i jej przeklęte dołki w policzkach wiedziały, albo może wiedziała to Nynaeve z jej przeklętymi rękoma, które cały czas podrygiwały, bo tak im było spieszno szarpnąć warkocz, ale byłby sczezł, gdyby on sam wiedział. — Jeżeli ta, wieprz ją całował, Czara jest w Rahad, to jak mam ją znaleźć na przeciwnym brzegu cholernej rzeki?

— Nie pamiętam, by to mówiły — rzekł sucho Juilin i upił dużego łyka jakiegoś napoju zrobionego z żółtych owoców rosnących po tutejszych wsiach. — Pytałeś o to co najmniej pięćdziesiąt razy. — Twierdził, że ten słomkowej barwy płyn odświeża w upale, ale Mat nadgryzł kiedyś jedną z tych cytryn i odtąd nie zamierzał pić niczego, co z nich zrobiono. Sam pił herbatę, czując nadal lekkie pulsowanie w głowie. Smakowała tak, jakby właściciel tawerny, chuderlawy osobnik o paciorkowatych podejrzliwych oczach, od czasu założenia miasta dokładał świeże liście i dolewał wodę do resztek z poprzedniego dnia. Smak napoju harmonizował z jego nastrojem.

— Mnie interesuje natomiast — mruknął Thom zza złożonych dłoni — dlaczego zadawały tyle pytań o twoją oberżystkę. — Zdawał się wcale nie przejmować, że kobiety miały swoje sekrety; czasami zachowywał się zdecydowanie dziwnie. — Co Setalle Anan i te kobiety mają wspólnego z Czarą?

Do zniszczonego domu istotnie stale wchodziły jakieś kobiety; niekiedy również wychodziły. Jednostajny sznur kobiet, jak trzeba, w tym niektóre odziane dobrze, mimo że nie w jedwabie, i ani jednego mężczyzny. Trzy, może cztery, miały na sobie czerwony pas Mądrej Kobiety. Mat zastanowił się, czy nie pójść za którąś z wychodzących, ale to mogłoby wyglądać na umyślne działanie. Nie wiedział, na czym polega bycie ta’veren — nigdy tak naprawdę nie dostrzegł w sobie ani jednej oznaki, że jest ta’veren — ale jego szczęście było zawsze największe, kiedy wszystko działo się przypadkowo. Tak jak w grze w kości. Większość tych żelaznych układanek z tawern była dla niego nierozwiązywalna, jakkolwiek szczęśliwy by się czuł.

Zlekceważył pytanie Thoma; Thom zadawał je co najmniej tak samo często, jak Mat pytał o to, jak niby znaleźć Czarę. Nynaeve powiedziała mu w twarz, że wcale nie przysięgała, że powie mu wszystko, co wie, obiecała, że powie mu to, co musi wiedzieć, a potem powiedziała... Przyglądanie się, jak niemalże się dławi, próbując nie obrzucić go stekiem wyzwisk, raczej nie dostarczało zadowalającego zadośćuczynienia.

— Chyba przejdę się trochę w głąb tej uliczki — rzekł Nalesean z westchnieniem. — Na wypadek, gdyby któraś z kobiet postanowiła przeskoczyć przez mur tego ogrodu. — W zasięgu wzroku mieli widok na wąską szczelinę między domem a warsztatem farbiarza, ale za sklepami i domami biegła równolegle jeszcze jedna alejka. — Mat, powiedz mi raz jeszcze, dlaczego musimy się tym zajmować, zamiast grać w karty.

— Ja to zrobię — powiedział Mat, jakby nie słysząc ostatniego pytania. Może za murem ogrodu dowie się, jak funkcjonuje ta’veren. Poszedł, ale niczego się nie dowiedział.

Do czasu, gdy do ulicy zaczął zakradać się zmierzch i pojawił się Harnan w towarzystwie łysego Andoranina o skośnych oczach, o imieniu Wat, jedynym ewentualnym skutkiem bycia ta’veren, jaki dostrzegł, było to, że właściciel tawerny zaparzył świeży dzbanek herbaty. Smakowała równie obrzydliwie jak poprzednia.

Po powrocie do swoich pokoi w pałacu znalazł list, swego rodzaju zaproszenie, elegancko wypisane na grubym białym papierze, który pachniał niczym kwietny ogród.

“Mój ty malutki króliczku, spodziewam się gościć cię dzisiaj na kolacji w moich apartamentach”.

Bez podpisu, ale przecież nie był potrzebny. Światłości! Ta kobieta nie miała za grosz wstydu! W drzwiach wiodących na korytarz był zamontowany pomalowany na czerwono żelazny zamek, znalazł klucz i przekręcił. Potem, dla lepszego efektu, wcisnął krzesło pod zasuwę na drzwiach do pokoiku Nerima. Mógł się znakomicie obejść bez kolacji. Już miał wspiąć się na łoże, gdy nagle zamek zaszczękał, w korytarzu jakaś kobieta roześmiała się, stwierdziwszy, że drzwi są zamknięte na klucz.

Wtedy mógł już przecież głęboko zasnąć, ale z jakiegoś powodu leżał tam, wsłuchując się w burczenie w brzuchu. Dlaczego ona mu to robi? No cóż, wiedział dlaczego, ale dlaczego jemu? Z pewnością nie zamierzała cisnąć całej przyzwoitości za stodołę, tylko po to, by dzielić łoże z ta’veren. Tak czy siak, teraz był bezpieczny. Tylin nie wyważy przecież drzwi. Na pewno? Nawet ptak nie przedostanie się przez arabeski z kutego żelaza otaczające balkony. A zresztą potrzebowałaby długiej drabiny, żeby dotrzeć tak wysoko. I ludzi do jej niesienia. Chyba że opuściłaby się z dachu na linie. Albo mogłaby... Noc mijała, w żołądku burczało, wreszcie wzeszło słońce, a on na moment nie zmrużył oka ani nie pomyślał o niczym przyzwoitym. Poza tym, że podjął pewną decyzję. Wpadł mu do głowy pomysł wykorzystania komnaty dumania. Choć z pewnością nigdy w zadumę nie popadał.

Wraz z pierwszym brzaskiem wymknął się ze swoich pokoi i znalazł jednego ze sług pałacowych, którego udało mu się zapamiętać, łysiejącego mężczyznę o imieniu Madic, o pełnej samozadowolenia, pyszałkowatej minie i krzywym uśmieszku mającym znamionować chyba nieustanny brak satysfakcji. Człowiek, który dawał się kupić. Aczkolwiek nie omieszkał — pełnym zaskoczenia wyrazem kanciastego oblicza i szyderczym grymasem, którego prawie nie raczył ukryć — dać jasno do zrozumienia, że on wie dokładnie, dlaczego Mat wsuwa mu złoto w garść. Krew i przeklęte popioły! Ilu ludzi wiedziało, do czego zmierza Tylin?

Nynaeve i Elayne zdawały się nie pojmować, Światłości niech będą dzięki, w związku z czym zrugały go za to, że nie poszedł na kolację do królowej. Dowiedziały się o tym, gdy Tylin pytała o niego, czy przypadkiem nie jest niezdrów. A co gorsza...

— Proszę — powiedziała Elayne, uśmiechając się prawie tak, jakby to słowo bynajmniej nie sprawiało jej bólu — powinieneś się pokazać ze swej najlepszej strony przy królowej. Nie bądź taki nerwowy. Wieczór z nią spodoba ci się.

— Tylko nie zrób niczego, co mogłoby ją urazić — mruknęła Nynaeve. Nie było wątpliwości, jak uprzejmość boli: czoło pomarszczone z koncentracji, szczęki zaciśnięte, a ręce aż drżące, tak chciały pociągnąć za warkocz. — Chociaż raz postaraj się być w miarę... chcę powiedzieć, pamiętaj, że to przyzwoita kobieta i nie próbuj żadnych ze swoich... Światłości, wiesz, co chcę powiedzieć.

Nerwowy. Ha! Przyzwoita kobieta. Ha!

Najwyraźniej żadnej z nich w najmniejszym stopniu nie obchodziło, że zmarnował już całe popołudnie. Elayne poklepała go współczująco po ramieniu i poprosiła, żeby wytrwał przez jeszcze jeden dzień albo dwa, to z pewnością i tak lepsze niż dreptanie po Rahad w tym upale. Nynaeve powiedziała dokładnie to samo, jak kobiety mają w zwyczaju, za to bez tego klepania po ramieniu. Przyznały prosto z mostu, że zamierzają spędzić ten dzień na próbach śledzenia Carridina, razem z Aviendhą, aczkolwiek zbywały pytania o to, kogo niby mogłyby rozpoznać przed drzwiami jego pałacu. Nynaeve się to wymknęło, a Elayne spojrzała na nią takim wzrokiem, że się ucieszył, iż chociaż raz zobaczy, jak Nynaeve zostaje wytargana za uszy. Potulnie zaakceptowały jego surowy nakaz, że mają nie tracić z widoku chroniących ich ludzi i potulnie pozwoliły mu zobaczyć przebrania, jakie zamierzały włożyć. I mimo że Thom mu o tym opowiadał, to i tak przeżył wstrząs, widząc na własne oczy, jak te dwie nagle przemieniają się w mieszkanki Ebou Dar, wstrząs niemalże równie głęboki, o jaki przysporzyła go ich potulność. Cóż, Nynaeve nędznie udawała potulność i nie mogła się powstrzymać, by nie warknąć, kiedy do niej dotarło, że mówił najzupełniej poważnie, twierdząc, iż kobieta Aielów nie potrzebuje osobistej ochrony, ale była blisko. Kiedy te kobiety zaplatały ręce i posłusznie odpowiadały na jego pytania, robił się nerwowy. Wszystkie — bo Aviendha też z aprobatą kiwała głową! Był nadal urzeczony, kiedy już poszły swoją drogą. Tylko na wszelki wypadek, nie zwracając uwagi na ich nagle zaciśnięte usta, kazał zademonstrować przebrania tym mężczyznom, których posyłał z nimi w pierwszej kolejności. Vanin aż podskoczył, że przydarzyła mu się taka gratka jak osobista ochrona Elayne, tarł pięścią po czole w tę i we w tę jak jakiś dureń.

Grubas nie dowiedział się wiele, prowadząc obserwacje na własną rękę. Podobnie jak poprzedniego dnia zaskakująca liczba ludzi przybyła na wezwanie Carridina, w tym kilku w jedwabiach, jednak to nie stanowiło dowodu, że wszyscy są Sprzymierzeńcami Ciemności. Jakkolwiek było, mieli do czynienia z ambasadorem Białych Płaszczy, zatem większość pragnących handlować z Amadicią prawdopodobnie udawało się wprost do niego, a nie do ambasadora Amadicii, kimkolwiek on czy ona byli. Vanin twierdził, że dwie kobiety rzeczywiście obserwowały pałac Carridina — wyraz jego twarzy, kiedy Aviendha znienacka przeobraziła się w trzecią Ebou Dariankę, zdradzał nieliche zdumienie — był tam także jakiś podejrzany starzec, jak na jego oko, zadziwiająco żwawy. Vaninowi nie udało mu się dobrze przyjrzeć, mimo iż spotkał go trzy razy. Po wyjściu Vanina i kobiet Mat posłał Thoma i Juilina, by sprawdzili, czego potrafią się dowiedzieć na temat Jaichima Carridina oraz przykurczonego siwowłosego starca, który interesował się Sprzymierzeńcami Ciemności. Jeżeli łowca złodziei nie potrafił znaleźć sposobu na podejście Carridina, to taki sposób nie istniał, Thom zaś najwyraźniej do perfekcji opracował metodę zestawiania plotek i pogłosek krążących w jednym miejscu, z których zadziwiająco skutecznie destylował prawdę. Wszystko to, rzecz jasna, stanowiło najłatwiejszą część.

Przez dwa bite dni pocił się na tej ławce, co jakiś czas przechadzając się po uliczce obok farbiarza, ale nic się nie zmieniało oprócz herbaty, z każdym dniem gorszej. Wino było tak podłe, że Nalesean zaczął pić ale. Pierwszego dnia właściciel tawerny zaproponował im ryby na popołudniowy posiłek, sądząc po zapachu złapano je w poprzednim tygodniu. Drugiego dnia zaoferował gulasz z ostryg; Mat zjadł pięć misek mimo kawałków skorupek. Birgitte nie chciała skosztować ani jednej, ani drugiej potrawy.

Zdziwił się, kiedy dopadła jego i Naleseana, gdy tamtego pierwszego ranka szli spiesznie przez Mol Hara. Słońce ledwie wystawiło krawędź swej tarczy nad dachy domów, a mimo to na placu pojawili już ludzie i fury.

— Chyba musiałam na chwilę oślepnąć — roześmiała się. — Czekałam tam, w miejscu przez które, jak sądziłam, pójdziecie. Nie macie chyba nic przeciwko towarzystwu.

— Czasami chodzimy szybko — odparł wymijająco. Nalesean spojrzał na niego z ukosa; naturalnie nie miał pojęcia, dlaczego wymknęli się przez maleńkie boczne drzwiczki blisko stajni. Co wcale nie znaczyło, by Mat uważał, że Tylin rzuci się na niego w biały dzień w którejś z komnat, niemniej ostrożność nigdy nie zawadzi. — Twoje towarzystwo jest zawsze mile widziane. Hm. Dzięki.

Tylko wzruszyła ramionami i wymamrotała coś, czego nie dosłyszał i zrównała z nim krok.

Taki był początek. Każda inna kobieta, jaką w życiu poznał, zażądałaby podziękowań za coś takiego, a potem by wyjaśniała, że nie potrzebuje w zasadzie żadnych i ględziłaby o tym tak długo, że aż zapragnąłby zatkać sobie uszy. Mogłaby też do znudzenia upominać go, że słowa wdzięczności są jednak potrzebne, a niekiedy dawałaby jasno do zrozumienia, że spodziewa się czegoś bardziej materialnego niż słowa. Birgitte tylko wzruszyła ramionami, a on, zastanawiając się nad tym przez następne dwa dni, doszedł do wniosków doprawdy zaskakujących.

Normalnie, jego zdaniem, kobiety należało adorować i obdarzać uśmiechami, należało tańczyć z nimi i całować je, jeśli na to pozwalały, pieścić się z nimi, jeśli dopisało szczęście. Wybór, za którymi kobietami się uganiać, był niemalże tak samo zabawny jak samo uganianie, o ile wręcz nie dorównywał zdobywaniu. Niektóre kobiety były tylko przyjaciółkami, ma się rozumieć. Niektóre. Egwene na przykład, aczkolwiek nie był pewien, czy ta przyjaźń przetrwa, skoro została Amyrlin. Nynaeve była kimś w rodzaju przyjaciółki; pod warunkiem, że potrafiła chociaż na godzinę zapomnieć, iż oćwiczyła dół jego pleców więcej niż raz i pamiętać, że on już nie jest małym chłopcem. Jednak kobieta-przyjaciółka była kimś innym niż mężczyzna; człowiek zawsze wiedział, że jej umysł biegnie innymi drogami, że taka patrzy na świat innymi oczami niż mężczyzna.

Birgitte nachyliła się ku niemu, gdy siedzieli razem na ławce.

— Lepiej się strzeż — mruknęła. — Ta wdowa szuka nowego męża; pochwa od jej noża małżeńskiego jest niebieska. A poza tym dom, który nas interesuje, jest tam.

Zamrugał, gubiąc z oczu przyjemnie pulchną kobietę, która szła, kręcąc wydatnie biodrami, a Birgitte wyszczerzeniem zębów zareagowała na jego zbaraniały uśmiech. Nynaeve byłaby go wychłostała językiem za to, że się tak gapił i nawet Egwene okazałaby chłodną dezaprobatę. Pod koniec drugiego dnia na tej ławce zorientował się, że przecież siedział cały ten czas z biodrem przyciśniętym do biodra Birgitte i ani przez moment nie przyszło mu do głowy, żeby ją pocałować. Był pewien, że ona nie chce być przez niego całowana — szczerze mówiąc, poczułby się urażony, gdyby było inaczej, biorąc pod uwagę kundlowatych mężczyzn, którym najwyraźniej lubiła się przyglądać — nadto była przecież bohaterką legend i skrycie nadal oczekiwał, że zaraz przeskoczy przez jakiś dom i po drodze chwyci za kark kilku Przeklętych. Ale to nie było tak: równie prędko pomyślałby o całowaniu Naleseana. W takim samym stopniu lubił Tairenianina jak i Birgitte.

Dwa dni spędzili na tej ławce, to siadając, to wstając, by przejść uliczkę obok farbiarni i pogapić się na wysoki mur z gołej cegły otaczający ogród na tyłach domu. Birgitte potrafiłaby wspiąć się na niego, ale nawet ona mogłaby złamać sobie kark, gdyby spróbowała to zrobić w sukni. Trzykrotnie pod wpływem impulsu postanawiał, że pójdzie śladem kobiety wychodzącej z domu; dwie z nich nosiły czerwony pas Mądrej Kobiety. Przypadek zdawał się przywoływać jego szczęście. Jedna z Mądrych Kobiet obeszła róg, kupiła kilka pomarszczonych rzep i zaraz wróciła, druga przeszła dwie ulice, żeby kupić dwie wielkie ryby w zielone paski. Trzecia kobieta, wysoka i ciemna, w schludnej szarej wełnie, być może Tairenianka, pokonała dwa mosty, zanim weszła do dużego sklepu, gdzie powitały ją uśmiechy chuderlawego, gnącego się w ukłonach mężczyzny, a tam zaczęła doglądać pakowania lakierowanych skrzynek i tac do wypełnionych trocinami koszy, które następnie załadowano na wóz. Z tego, co usłyszał, wynikało, że miała nadzieję zdobyć za nie sporo srebra w Andorze. Matowi ledwie udało się uciec bez kupowania skrzynki. Tyle, jeśli chodzi o przypadkowe szczęście.

Pozostałym również ono nie dopisywało. Nynaeve, Elayne i Aviendha wracały ze swoich pielgrzymek po ulicach otaczających pałacyk Carridina, nie napotkawszy nikogo, kogo by rozpoznały, co bezgranicznie je zasmuciło. Nadal nie chciały powiedzieć, o kogo idzie; to raczej nie miało znaczenia, skoro tych ludzi nie można było nigdzie spotkać. Tak właśnie twierdziły, szczerząc się przy tym w wyraźnie wymuszony sposób. Te grymasy, jak sądził, miały uchodzić za uśmiechy. Szkoda, że Aviendha całą duszą wspierała te dwie, aczkolwiek był taki moment, kiedy trochę je przycisnął, gdy Elayne warknęła na niego, a kobieta Aiel szepnęła jej coś do ucha.

— Wybacz mi, Mat — przeprosiła szczerze Elayne, z twarzą tak poczerwieniałą, że aż tworzyła śmieszny kontrast z jej jasnymi włosami. — Pokornie cię przepraszam za to, że mówiłam takim tonem. Ja... będę błagała na kolanach, jeśli zechcesz. — Nie dziwota, że pod koniec zaczął jej się łamać głos.

— Nie trzeba — odparł słabo, starając się nie okazywać swego zdumienia. — Wybaczam ci, to nic takiego. — Ale rzecz osobliwa, Elayne, przez cały ten czas, kiedy mówiła do niego, patrzyła na Aviendhę i nawet nie mrugnęła powieką, kiedy jej odpowiedział, ale gdy Aviendha skinęła głową, głośno westchnęła z ulgą. Kobiety były po prostu dziwne.

Thom doniósł, że Carridin często udziela jałmużny żebrakom, ale oprócz tego każdy szczątek informacji o jego bytności w Ebou Dar brzmiał właśnie tak, jak należało się spodziewać, w zależności od tego, czy mówiący uważał Białe Płaszcze za mordercze potwory czy też za prawdziwych zbawców świata. Juilin dowiedział się, że Carridin kupił plany Pałacu Tarasin, co mogło oznaczać, że Pedron Niall sam chce mieć pałac i zamierza skopiować do tego celu właśnie ten. O ile oczywiście jeszcze żył, po mieście rozeszły się bowiem pogłoski, jakoby umarł. Jako że zgodnie z połową plotek zabiły go Aes Sedai, wedle drugiej wersji zrobił to Rand, można się było domyślić, ile są warte. Ani Juilin, ani Thom nie dokopali się najdrobniejszego strzępu informacji o siwowłosym mężczyźnie z mocno wyniszczoną twarzą.

Frustracja z powodu Carridina, frustracja z powodu obserwowania tego przeklętego domu, a jeśli chodzi o pałac...

Mat dowiedział się, jaki będzie obrót spraw tamtej pierwszej nocy, kiedy nareszcie wrócił do swoich pokoi. Był tam Olver, już nakarmiony, który siedział skulony w fotelu z Podróżami Jaina Długi Krok, i wcale się nie zmartwił, gdy go tu przeniesiono z jego własnych pokoi. Na Madiku można było polegać tak samo jak na jego słowie; w każdym razie póki mieszek pełen był złota. Łóżko Olvera stało teraz w komnacie dumania. Niech tylko Tylin spróbuje coś zrobić przy obserwującym ją dziecku! Ale królowa nie pozostała nam dłużna. Zakradł się do kuchni niczym lis, przemykając od rogu do rogu, zbiegając w mgnieniu oka po schodach — i stwierdził, że nie znajdzie tam niczego, co mógłby zjeść.

Och, powietrze wypełniała woń gotowanej strawy, pieczeni obracających się na rożnach w wielkich paleniskach, garnków bulgoczących na piecach z białych płytek, a kucharki stale otwierały piekarniki, by popchnąć to czy tamto. Po prostu nie było jedzenia dla Mata Cauthona. Uśmiechnięte kobiety w nieskazitelnie białych fartuszkach lekceważyły jego uśmiechy i stawały mu na drodze, przez co nie mógł się dostać do źródeł tych cudownych zapachów. Uśmiechały się i biły go po rękach, kiedy usiłował porwać bochenek chleba albo chociaż rzepę glazurowaną w miodzie. Uśmiechały się i mówiły mu, że nie powinien psuć sobie apetytu, jeżeli ma wieczerzać z królową. Wiedziały. Wszystkie, co do jednej! Nie tylko z powodu nunieńców wycofał się z powrotem do swoich pokoi, gorzko żałując tej śmierdzącej ryby podanej przez karczmarza po południu. Zamknął za sobą drzwi na zamek. Kobieta, która potrafi zagłodzić człowieka na śmierć, mogła spróbować wszystkiego.

Leżał na dywanie z zielonego jedwabiu i grał z Olverem w Węże i Lisy, kiedy przez szparę pod drzwiami ktoś wsunął kolejny liścik.

“Mówiono mi, że godniej jest polować na gołębia w locie, a potem patrzeć, jak trzepopcząc skrzydłami spada, ale głodny ptak prędzej czy później przyfrunie do ręki”.

— Co jest, Mat? — spytał Olver.

— Nic. — Mat zmiął list. — Jeszcze jedną partyjkę?

— O tak. — Chłopiec gotów byłby grać w tę głupią grę cały dzień, gdyby tylko dać mu szansę. — Mat, próbowałeś choć trochę tej szynki, którą ugotowali dziś wieczorem? Nigdy nie jadłem niczego...

— Rzuć kośćmi, Olver. Rzuć tymi przeklętymi kośćmi.

Trzeciego wieczora, wracając do pałacu, kupił chleb, oliwki i kozi ser. W kuchni nadal mieli swoje rozkazy. Te cholerne kobiety po prostu śmiały się w głos, kiedy zabierały parujące półmiski z mięsem i rybami z jego zasięgu i mówiły mu, że ma sobie nie psuć przeklętego apetytu.

Zachował swoją godność. Nie porwał żadnego półmiska i nie uciekł z nim. Wykonał swój najwspanialszy ukłon, wywijając przy tym połami nie istniejącego płaszcza.

— Łaskawe panie, wasze ciepło i gościnność są druzgoczące.

Jego wyjście wyglądałoby znacznie lepiej, gdyby jedna z kucharek nie zarechotała za jego plecami:

— Królowa już niebawem będzie się raczyła pieczoną kaczką, chłopcze.

Bardzo zabawne. Pozostałe kobiety ryknęły tak gromkim śmiechem, że chyba tarzały się po podłodze. Cholernie śmieszne.

Chleb, oliwki i słony ser złożyły się na niezły posiłek, do tego odrobina wody z umywalni do popicia. Od tamtego pierwszego dnia w jego pokoju nie pojawiał się winny poncz. Kiedy Olver usiłował mu opowiedzieć o jakiejś pieczonej rybie z sosem musztardowym i rodzynkami, Mat kazał mu poćwiczyć czytanie.

Tamtej nocy nikt nie wsunął listu pod jego drzwiami. Nikt nie potrząsał zamkiem. Zaczął myśleć, że sprawy idą ku lepszemu. Nazajutrz przypadało Święto Ptaków. Z tego, co słyszał o kostiumach, jakie nosili niektórzy ludzie, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, niewykluczone, że Tylin znajdzie sobie nowego kaczorka, za którym mogłaby się uganiać. Ktoś mógł wyjść z tego przeklętego domu naprzeciwko “Róży Elbaru” i wręczyć mu przeklętą Czarę Wiatrów. Sprawy po prostu musiały przybrać lepszy obrót.

Kiedy się obudził trzeciego ranka w Pałacu Tarasin, w głowie toczyły mu się kości.

Загрузка...