CENTURIA

…dziewiątka!… dziewiątka!… podejdź do okna… widzisz ich?… widzę, widzę, ale się łobuzy wystroiły… to się nazywa demonstracja siły, facet… jak się nazywa, tak się nazywa, ale wyglądają tak, jakby mieli tysiąc złodziei do jednej celi zapuszkować…

Stoją. Przepisowo rozkraczeni. Muskularne uda rozsadzają nogawki spodni szytych z zapasem na swobodę ruchów. Stoją, pokazując wszystkim oknom więzienia, że ich mocarny rozkrok oprze się każdej szarży. Szereg szarych tarcz łypie niewielkimi źrenicami z pleksiglasu. Martwe, wszystkowidzące oczy gada. Czarne, długie pałki zwisają w prawych dłoniach, dotykając niemal betonowych płyt dziedzińca. Jak cienie uschniętych patyków w popołudniowym słońcu. Krzyk kurduplowatego kapitana podrywa ich do marszu, do drobnego truchtu. Ciężkie buciory grzmocą o beton, razem z kurzem podnosi się echo. Szyki mieszają się, kreślą jakieś zawiłe wzory w przestrzeni dziedzińca. Gdyby chcieli, mogliby uformować słynnego rzymskiego „żółwia”, pełznącego wśród murów upadających miast. Szara centuria, szara i pozbawiona dźwięczenia metalu, ale odporna na broń, z jaką może się zetknąć. Kamienie, przekleństwa, nienawiść. Szeregi stają naprzeciw siebie. Komendy piskliwego malca są jak palce tkwiące w uchwytach nożyc. Krok do przodu. Krok do przodu. Dwa kroki do przodu. Chrzęst drobnych kamyków pod grubymi podeszwami. Potem odwracają się w stronę bramy i nikną biegiem w rozwartych wrotach.

Tarcze wędrują do szeregu hałaśliwych metalowych szaf. Pałki i kaski również. Wielkie ciała rozwalają się na skrzypiących krzesłach. Mężczyźni wycierają spocone ciała, podwijają rękawy mundurów, rozpinają kołnierzyki koszul. Wielkie dłonie stwardniałe od pracy w polu, od wideł, sięgają po grubo krojony chleb ze smalcem, z kiełbasą. Rozmawiają o upale, o niewygodnych butach, o żniwach. Za chwilę zdejmą mundury. Włożą brązowe, granatowe i ciemnozielone wyświechtane marynarki i odjadą na skrzypiących rowerach wyboistymi ścieżkami, biegnącymi pośród dojrzewającego żyta.

Загрузка...