13 Wysokie trony

Zaida i dwie Poszukiwaczki Wiatru opuściły apartament Elayne z wielką gracją i na pozór niespiesznie, lecz — tak jak podczas wejścia — niemal bez ceregieli. Na koniec życzyły Elayne, by Światłość ją oświeciła i zapewniła jej bezpieczeństwo. Szybkie wyjście... jak na Atha’an Miere. Elayne zdecydowała, że jeśli Zaida naprawdę chce być następną Mistrzynią Statków, ma prawdopodobnie do tego stanowiska jakąś konkurentkę, nad którą zamierza niepostrzeżenie zyskać przewagę. Dla Andoru byłoby chyba lepiej, żeby to Zaida sięgnęła po tron Atha’an Miere... czy jakkolwiek przedstawiciele Ludu Morza określali władzę. Dzięki umowom Zaida zapamięta przecież, że Andor udzielił jej pomocy, za którą zawsze będzie wdzięczna. Jeśli jednak Mistrzyni Fal przegra rywalizację o pozycję Mistrzyni Statków, jej zwycięska konkurentka także nie zapomni, komu Andor wyświadczył przysługę. Detale te pozostawały wszak na razie kwestią przyszłości. Liczyło się tu i teraz.

— Wiem, że trzeba dobrze traktować posłów — stwierdziła cicho natychmiast, gdy za Atha’an Miere zamknęły się drzwi. — Jednak w przyszłości zapewnijcie mi z łaski swojej nieco więcej prywatności. Nawet posłowie i ambasadorzy nie mogą, ot tak sobie, po prostu wchodzić do moich apartamentów. Czy mnie rozumiecie?

Rasoria kiwnęła głową. Jej twarz pozostała obojętna, jedynie szkarłat zalał jej policzki i stąd Dziedziczka Tronu wiedziała, że jej porucznik odczuwa prawdziwe upokorzenie, ponieważ dopuściła do swej pani przedstawicielki Ludu Morza. Dzięki więzi Elayne wiedziała z kolei, że Birgitte jest zażenowana i nieszczęśliwa. Zakłopotana Dziedziczka Tronu aż się zaczerwieniła.

— Nie zrobiłyście właściwie nic złego — bąknęła — postarajcie się jednak, ażeby nie doszło powtórnie do takiej sytuacji. — O Światłości, teraz natomiast się ośmieszała i brzmiała jak ciamajda! — Nie będziemy o tym więcej rozmawiać — dorzuciła sztywno.

Och, niech ta Birgitte sczeźnie razem z więzią! Elayne miała świadomość, że gdyby jej kobiety chciały powstrzymać Zaidę przed wejściem, musiałyby z nią walczyć, a teraz oprócz bólu głowy swojej Strażnik czuła przez więź także jej straszliwy wstyd i poniżenie. Wszystkie te emocje wręcz sprawiały jej ból! A Aviendha tylko się uśmiechała w ten swój... przymilny sposób. Elayne nie wiedziała, kiedy ani jak jej siostra odkryła, że ona i Birgitte czasami wymieniały się doznaniami, ale najwyraźniej uważała więź za coś ogromnie zabawnego. Jej poczucie humoru bywało czasami nieokrzesane i niezrozumiałe.

— Myślę, że wy dwie stopicie się któregoś dnia w jedność — zauważyła ze śmiechem. — To będzie kolejny niezły żart z twojej strony, Birgitte Trahelion. — Kapitan-Generał rzuciła jej gniewne spojrzenie, po chwili jednak konsternację w więzi przygniótł nagły popłoch, a twarz Birgitte wypełniła całkowita niewinność.

Elayne zdecydowała, że lepiej nie pytać o przeszłość. Lini powiedziała jej kiedyś, że gdy człowiek zada pytanie — czy tego chce, czy nie — musi wysłuchać odpowiedzi, która po nim nastąpi. A Dziedziczka Tronu nie chciała teraz poznawać żadnych opowieści na temat Birgitte, nie w towarzystwie Rasorii z uwagą studiującej podłogowe kafle przed swoimi butami i nie w obecności reszty Gwardzistek, które w przedsionku bezskutecznie udawały, że nie słuchają rozmowy. Dziedziczka Tronu nigdy nie rozumiała, jak cenna jest prywatność, póki jej całkowicie nie straciła. W każdym razie była blisko jej utraty.

— Teraz dokończę kąpiel — oznajmiła spokojnie. Na krew i popioły, jakiego psikusa spłatała jej Birgitte?! Zrobiła coś, dzięki czemu... stapiała się z nią? Nie było to chyba nic strasznego, skoro Elayne ciągle nie zdawała sobie z tego sprawy.

Woda w wannie niestety bardzo się ochłodziła. Była teraz zaledwie letnia. Dziedziczka Tronu nie bardzo miała ochotę w niej usiąść. Chciała się jeszcze kilka minut pomoczyć, ale nie za cenę czekania, aż wanna zostanie opróżniona wiadro po wiadrze, a potem ponownie napełniona gorętszą wodą. Do tej pory wszyscy w całym pałacu wiedzieli prawdopodobnie, że wróciła, toteż Pierwsza Pokojówka i Pierwszy Urzędnik na pewno pragną zdać codzienne sprawozdania. Składali je codziennie, jeśli Elayne była w mieście, a gdy wyjeżdżała, denerwowali się podwójnie. Jeżeli ktoś zamierza rządzić krajem, musi pamiętać, że obowiązki są ważniejsze od przyjemności. Tym bardziej musi o tym pamiętać osoba, która dopiero stara się o miejsce na tronie.

Aviendha zdjęła ręcznik z głowy i potrząsnęła włosami. Kobieta Aiel czuła wyraźną ulgę, że nikt jej nie każe ponownie siadać w wodzie. Ruszyła do garderoby, zrzuciwszy szatę, zanim jeszcze dotarła do drzwi, a kiedy Elayne i służące weszły za nią do pomieszczenia, miała już na sobie niemal kompletny strój. Mamrocząc gderliwie, pozwoliła Naris sobie pomóc, chociaż do nałożenia pozostała jej jedynie ciężka, wełniana spódnica. Po chwili odepchnęła zresztą rękę służącej i sama zawiązała sznurowadła miękkich, wysokich do kolan butów.

Elayne nie poszło tak łatwo. O ile nie zdarzył się jakiś nagły wypadek, Essande musiała przedyskutować kwestię wyboru sukienki, w przeciwnym razie czuła się zlekceważona. Z bliskimi służącymi zawsze trzeba zachowywać delikatną równowagę. Członkowie straży przybocznej znają więcej sekretów swojej pani, niż ona podejrzewa, widują ją także w najgorszych chwilach, w złym humorze, zmęczeniu, płaczu w poduszkę, stanie wściekłości i złym nastroju. Obie strony powinny zatem okazywać sobie szacunek, inaczej wzajemne stosunki stawały się niemożliwe. Z tego też względu Aviendha usiadła na jednej z wyściełanych ław i pozwoliła, by Naris uczesała jej włosy, Dziedziczkę Tronu zaś w tym czasie ubrano w obszytą czarnym lisem, gładką, szarą suknię z delikatnej wełny, z zielonymi haftami przy wysokim kołnierzu i rękawach. Elayne wcale nie miała szczególnych kłopotów z podjęciem decyzji, jednakże Essande stale podsuwała jej jedwabne suknie zdobione perłami, szafirami albo łzami ognia, jedną kwieciściej haftowaną od drugiej. Wbrew temu, że tron nie należał jeszcze do Elayne, Essande chciała, aby jej pani codziennie ubierała się jak królowa gotowa na audiencję.

Miało to sens wcześniej, gdy każdego dnia przybywały delegacje wnoszących petycje lub składających uszanowanie kupców, a także grupy cudzoziemców obawiających się, czy kłopoty w Andorze nie wpłyną negatywnie na ich handel. Stare powiedzenie mówiące, że osoba rządząca Caemlyn, rządzi całym Andorem, w oczach kupców nigdy naprawdę nie brzmiało prawdziwie, a szansę, że Elayne rzeczywiście zdobędzie tron, słabły wraz ze zbliżaniem się do murów armii Arymilli. Dynastie stojące po stronie każdej z kandydatek kupcy potrafili policzyć równie łatwo jak monety. Teraz wszakże nawet andorańscy handlarze unikali Królewskiego Pałacu, a przynajmniej trzymali się najdalej, jak mogli od Wewnętrznego Miasta, aby ludzie ich nie podejrzewali o to, że odwiedzają pałac, bankierzy zaś zjawiali się w anonimowych wozach i z twarzami skrytymi pod wielkimi kapturami. Nikt nie życzył jej źle, wiedziała o tym, i na pewno nikt nie pragnął jej rozgniewać, żaden jednak również nie chciał rozsierdzić Arymilli, nie w obecnej sytuacji. Tym niemniej bankierzy nadal przybywali, a Dziedziczka Tronu nie słyszała dotychczas o nikim spośród kupców, kto by wystąpił z petycją do Arymilli. A byłby to dla niej pierwszy znak przegranej sprawy.

Założenie sukni zajęło dwa razy więcej czasu, niż powinno, ponieważ Essande wyznaczyła Sephanie do pomocy Dziedziczce Tronu. Dziewczyna przez cały czas oddychała ciężko, gdyż jak dotąd nie nauczyła się jeszcze ubierać kogoś innego niż ona sama i okropnie się bała, że na oczach Essande popełni jakiś straszliwy błąd. Elayne podejrzewała, iż służąca o wiele bardziej obawia się opinii staruszki niż samej Dziedziczki Tronu. A lęk zmieniał tę silną, młodą kobietę w istotę niezdarną, z kolei niezdarność skłaniała ją do większej staranności, niestety równocześnie Sephanie jeszcze mocniej martwiła się o ewentualne pomyłki, więc w efekcie poruszała się wolniej niż kruchej, znacznie od niej starszej Essande kiedykolwiek się zdarzyło. W końcu jednak całkowicie ubrana Elayne zasiadła naprzeciwko Aviendhy i poddała się grzebieniowi z kości słoniowej, którym Essande przeciągała po jej lokach. Stara niania mogła oczywiście pozwolić którejś z dziewczyn nakładać Dziedziczce Tronu suknię przez głowę bądź zapinać guziki, nie zamierzała wszakże ryzykować, że jakaś niezdarna służąca splącze Elayne włosy. Czesanie miało zupełnie inną ważność w oczach Essande.

Tyle że zanim grzebień przesunął się dwa tuziny razy, w progu ukazała się Birgitte. Essande głośno pociągnęła nosem i Dziedziczka Tronu wyobraziła sobie grymas na twarzy stojącej za jej plecami staruszki. Essande zgadzała się — aczkolwiek niechętnie — na obecność Birgitte podczas kąpieli, garderobę uważała jednakże za pomieszczenie święte.

Co zaskakujące, kobieta Strażnik odpowiedziała na jawną dezaprobatę starej służącej łagodnym, spokojnym spojrzeniem. Zwykle nie potrafiła się pohamować i docinała Essande lub traktowała ją pogardliwie.

— Elayne, Dyelin wróciła. Przybyła w towarzystwie. Przywiozła z sobą Głowy Dynastii Mantear, Haevin, Gilyard i Northan. — Z jakiegoś powodu przez więź dotarła do Dziedziczki Tronu smuga zakłopotania i rozdrażnienia.

Mimo dzielonego bólu głowy Elayne miała ochotę podskoczyć z radości. I podskoczyłaby, gdyby Essande nie trzymała grzebienia zatopionego głęboko w jej włosach. Cztery Wysokie Trony! Nie spodziewała się, że Dyelin dokona tak wiele. W duszy miała na to nadzieję i modliła się o to, nigdy jednak w gruncie rzeczy nie oczekiwała tak wielu popleczników, na pewno nie w jednym, krótkim tygodniu. Szczerze mówiąc, była przekonana, że Dyelin wróci z pustymi rękoma. Dzięki względom czterech Dynastii, Elayne miała teraz takie samo poparcie jak Arymilla. Irytujące było porównywanie się „w kwestii poparcia” z tą głupią kobietą, liczby jednak nie kłamały. Mantear, Haevin, Gilyard i Northan! Ale dlaczego nie Candraed? Dyelin udała się przecież także do nich. Och, po stronie Elayne stały teraz cztery dodatkowe Domy, toteż nie powinna się przejmować brakiem tego jednego.

— Zajmij się nimi w dużym salonie do czasu, aż będę mogła do was dołączyć, Birgitte. — Mały salon wystarczał dla Zaidy, a Dziedziczka Tronu miała nadzieję, że Mistrzyni’ Fal nie uznała pobytu w nim za afront, Głowy czterech Dynastii zasługiwały wszakże na coś więcej. — I poproś Pierwszą Pokojówkę o przygotowanie gościnnych apartamentów. — Apartamentów! O Światłości! Aby zrobić miejsce, Atha’an Miere będą musiały jak najszybciej opuścić zajmowane obecnie pokoje. Do czasu swego odejścia przedstawicielki Ludu Morza zamiast po dwie, będą musiały sypiać po trzy. — Essande, założę chyba zielony jedwab z szafirami. I szafiry we włosy. Duże szafiry.

Birgitte wyszła, nadal zakłopotana i zdenerwowana. Z jakiej przyczyny tak się czuła? Chyba nie sądziła, że z powodu sprawy Zaidy powinna pozwolić Dyelin czekać w nieskończoność? O Światłości, Elayne zaintrygowało zakłopotanie jej Strażnika. Więź znowu ją zirytowała. Ta ciągła wymiana emocji zaczynała się robić niebezpieczna! Gdy za Birgitte zamknęły się drzwi, Essande ruszyła do najbliższej szafy po suknię. Uśmiechu staruszki nie można było nazwać inaczej jak triumfalnym.

Patrząc na Aviendhę, która machnięciem ręki odprawiła Naris wraz z jej grzebieniem, a później sama włożyła sobie na głowę ciemnoszarą chustę, by związać nią włosy z tyłu, Elayne się uśmiechnęła. Dzięki przyjaciółce mogła zapomnieć zarówno o więzi, jak i o innych kwestiach.

— Może tym razem powinnaś włożyć jedwabie i klejnoty, Aviendho — zaproponowała z łagodnym przytykiem w tonie. — Dyelin nie będzie oczywiście miała nic przeciwko twojemu strojowi, jednak inni nie są przyzwyczajeni do Aielów. Mogliby pomyśleć, że zabawiam stajenną.

Zamierzyła to stwierdzenie jako żart — stale dowcipkowały o ubraniach, a Dyelin patrzyła na Aviendhę z ukosa niezależnie od stroju kobiety Aiel — jednakże pierwsza siostra zmarszczyła brwi, spoglądając na ustawione pod ścianą szafy, potem skinęła głową, zdjęła chustę i położyła ją obok siebie, na pikowanej poduszce.

— No cóż, rzeczywiście chcę wywrzeć wrażenie na Głowach tych Dynastii. Nie sądź jednak, że już zawsze będę się tak ubierać. Po prostu wyświadczam ci przysługę.

Jak na osobę „jedynie” wyświadczającą przysługę, Aviendha ślęczała nad ubraniami wyjętymi przez Essande zbyt długo i ze zbyt wielkim zainteresowaniem, w końcu jednak zdecydowała się na granatowy aksamit zdobiony zielenią oraz na srebrną siatkę podtrzymującą włosy. Te stroje uszyto właśnie dla Aviendhy, kiedy zjawiła się w Caemlyn, tyle że do tej pory kobieta Aiel unikała ich, jakby roiło się w nich od pająków i skorpionów. Teraz, gładząc rękawy włożonej sukni, Aviendha zawahała się, o mało nie rozmyśliła i nie zdjęła stroju, w końcu wszakże pozwoliła Naris pozapinać małe, perłowe guziki. Odrzuciła ofertę Elayne i nie przyjęła szmaragdów, które wspaniale pasowałyby do sukni, zatrzymała jednak swoje naszyjniki ze srebrnych płatków śniegu i ciężką bransoletkę z kości słoniowej, choć w ostatniej chwili przypięła do ramienia bursztynowego żółwia.

— Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać — oświadczyła.

— Lepiej się zabezpieczyć, niż później żałować — zgodziła się z nią Elayne. — Pięknie ci w tych kolorach.

To była prawda, jednak Aviendha się zarumieniła. Przyjmowała jako zasłużone komplementy na temat własnej celności w strzelaniu z łuku lub szybkości, z jaką potrafiła biegać, ale z trudem godziła się na sugestie, że jest piękna. Aż do niedawna zupełnie ignorowała swój wygląd.

Essande z dezaprobatą potrząsnęła głową, nie wiedziała bowiem, że broszka jest angrealem. Chodziło jej tylko o to, że bursztynowy odcień gryzie się z niebieskim aksamitem. A może nie podobał jej się nóż z rogową rękojeścią, który Aviendha wsunęła za zielony, aksamitny pas. Siwowłosa staruszka upewniła się wszakże, iż Elayne przypięła sobie do pasa ze złotego splotu mały sztylet z szafirami na pochwie i głowicy. Dziedziczka Tronu musiała wyglądać idealnie, jeśli chciała zyskać aprobatę Essande.

Rasoria znieruchomiała, zaskoczona widokiem Aviendhy wchodzącej do przedsionka w aksamitnej sukni z wysokim kołnierzem. Gwardzistki nigdy wcześniej nie widziały jej w stroju innym niż typowy dla Aielów. Aviendha zerknęła na nie spode łba, chociaż wcale się z niej nie śmiały, po czym zdecydowanym ruchem chwyciła za rękojeść wsuniętego za pasek noża, na szczęście jej uwagę przyciągnęła przykryta obrusem taca, która stała na długim, bocznym stole pod ścianą. Gdy się ubierały, dostarczono najwyraźniej południowy posiłek dla Elayne. Aviendha odgarnęła obrus w niebieskie paski i starała się zainteresować Dziedziczkę Tronu jedzeniem, uśmiechając się, podkreślając potencjalną słodycz gulaszu z suszonych śliwek i rozpływając się nad kawałkami wieprzowiny w ziarnistej papce. Ta ostatnia potrawa nie wyglądała jednak szczególnie kusząco. W tym momencie Rasoria odchrząknęła i zauważyła, że w większym salonie apartamentu piękniej płonie ogień. Dodała, że będzie bardziej niż szczęśliwa, jeśli zaniesie tam tacę dla Lady Elayne. Wszyscy starali się pilnować, aby Dziedziczka Tronu odpowiednio się odżywiała, jednakże słowo „odpowiednio” postrzegali w bardzo osobliwy sposób. Taca stała tu od pewnego czasu, toteż papka zmieniła się w zakrzepłą masę, która prawdopodobnie tkwiłaby w misce, nawet gdyby odwrócić naczynie do góry dnem!

Na Elayne oczekiwały wszak Głowy czterech Domów. Goście czekali już zbyt długo! Dziedziczka Tronu przypomniała o tym obu kobietom, dodała jednak, że jeśli któraś z nich jest głodna, może coś zjeść. Właściwie dała im do zrozumienia, iż wręcz nalega, ażeby zasiadły do jedzenia. Aluzja wystarczyła. Aviendha wzruszyła ramionami, po czym natychmiast opuściła obrus na potrawy, Rasoria również nie marnowała więcej czasu.

Do dużego salonu trzeba było przejść niedługi odcinek lodowatego korytarza, w którym oprócz nich poruszały się jedynie jaskrawe, zimowe draperie ścienne, jednakże Gwardzistki utworzyły wokół Elayne krąg, Aviendha zaś pełniła straż. Zachowywały się tak ostrożnie, jakby spodziewały się tutaj trolloków! Dziedziczka Tronu z trudem przekonała Rasorię, że nie istnieje potrzeba przeszukania salonu przed jej wejściem. Gwardzistki jej służyły i słuchały, tym niemniej zobowiązały się zapewniać jej całkowite bezpieczeństwo i potrafiły być straszliwie uparte w kwestii tego ostatniego obowiązku, a Birgitte niemal nie umiała postanowić, czy w danym momencie ma być Strażnikiem, Kapitan-Generał czy starszą siostrą. Ze względu na niedawne zdarzenie z Zaidą, Rasoria o mało nie poleciła czekającym wewnątrz lordom i lady zdeponowanie u niej wszelkiej broni! Na szczęście stanowczość Elayne w sprawie jedzenia nieco zmieniła sytuację. Po krótkiej sprzeczce Dziedziczka Tronu i Aviendha przeszły szerokie wejście razem i tylko we dwie. Uczucie satysfakcji nie ogarniało wszakże Dziedziczki Tronu zbyt długo.

W tym wielkim salonie bez problemów można było ugościć tuziny ludzi. Ciemna boazeria na ścianach, pokryte dywanami kafle podłogowe, krzesła z wysokimi oparciami ustawione w kształcie podkowy przed dużym kominkiem z białego, poprzecinanego delikatnymi czerwonymi żyłkami marmuru. Tu Elayne przyjmowała ważnych dostojników z większymi honorami niż w sali audiencyjnej, gdyż pomieszczenie zapewniało spotkaniom doskonałą intymność. Płomień tańczący na drwach w kominku nie zdążył jeszcze ogrzać chłodnego powietrza, chociaż na pewno nie z tego powodu Elayne poczuła się, jakby ktoś uderzył ją nagle w żołądek. Zrozumiała teraz zakłopotanie Birgitte.

Dyelin ogrzewała sobie ręce nad ogniem, lecz odwróciła się od paleniska, gdy Elayne i Aviendha weszły. Ta kobieta o mocnych rysach, delikatnych zmarszczkach w kącikach oczu i pasemkach siwizny w złotych włosach najwyraźniej nie chciała tracić czasu na przebieranie się po powrocie do pałacu, toteż nadal nosiła nieco ubłoconą podczas podróży suknię do jazdy konnej w głębokim odcieniu szarości. Właściwie się nie ukłoniła, jedynie lekko skłoniła głowę i nieznacznie ugięła kolana, choć bynajmniej nie zamierzała zachowywać się niegrzecznie. Całą biżuterię kobiety stanowiła mała, złota brosza ozdobiona Sową i Dębem Domu Taravin, przypięta do ramienia i stanowiąca jawny znak, że Głowa Dynastii Taravin nie potrzebuje żadnych innych symboli. Dyelin, podobnie jak Zaida, doskonale znała swoją wartość, a jednak pewnego dnia o mało nie umarła, udowadniając swoją lojalność wobec Dziedziczki Tronu.

— Moja Lady Elayne — zagaiła formalnie — mam honor przedstawić ci Lorda Perivala, Głowę Domu Mantear.

Ładny, złotowłosy chłopiec w prostym, niebieskim płaszczu oderwał się od spoglądania przez kalejdoskop o czterech okularach, umieszczony na pozłacanym stojaku wyższym od niego samego. Chłopiec miał w ręku srebrny puchar. Ze względu na młody wiek Perivala, Elayne żywiła nadzieję, że puchar zawiera niewiele wina albo wino nadzwyczaj mocno rozwodnione. Na jednym z bocznych stołów stało kilka tac zastawionych dzbankami i filiżankami. Oraz ozdobny imbryczek, który równie często napełniano wodą.

— Cała przyjemność po mojej stronie, moja Lady Elayne — zapiszczał, rumieniąc się. Wykonał wiarygodny ukłon mimo odrobinę niezdarnego panowania nad mieczem przypasanym do talii. Broń wydawała się dla niego o wiele za długa. — Dom Mantear opowiada się po stronie Domu Trakand.

Oszołomiona Dziedziczka Tronu odpowiedziała ukłonem, mechanicznie unosząc spódnice.

— Lady Catalyn, Głowa Domu Haevin — kontynuowała prezentację Dyelin.

— Elayne — mruknęła młoda, ciemnooka kobieta u jej boku, dotykając ciemnozielonych, rozciętych do jazdy konnej spódnic i lekko się pochylając. Może obmyśliła dygnięcie, a może jedynie zamierzała naśladować powściągliwość Dyelin. Albo nie chciała dotykać podbródkiem dużej, emaliowanej broszy, którą miała przypiętą przy wysokim kołnierzu sukni; brosza przedstawiała Błękitnego Niedźwiedzia — godło Dynastii Haevin. Włosy ukryła w srebrnej siatce, również przyozdobionej symbolem Błękitnego Niedźwiedzia, nosiła także wydłużony pierścionek z tymże godłem. Ilość biżuterii sugerowała prawdopodobnie jej przesadną dumę z własnej Dynastii. Mimo bijącej od lady chłodnej arogancji trudno ją było właściwie już nazwać kobietą, jej policzki nadal pozostawały bowiem zaokrąglone i tłuściutkie jak u dziecka. — Haevin staje oczywiście po stronie Trakand, w przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj.

Dyelin zacisnęła nieznacznie usta i posłała dziewczynie twarde spojrzenie, którego Catalyn wydawała się nie dostrzegać.

— Lord Branlet, Głowa Domu Gilyard.

Kolejny chłopiec z niesfornymi, czarnymi lokami, w zielonym stroju przyozdobionym złotym haftem na rękawach, pospiesznie odstawił puchar z winem na boczny stolik. Wyraźnie wolał, ażeby nikt nie widział go z trunkiem. Młokos miał niebieskie oczy, zbyt wielkie jak na jego drobną twarzyczkę, a podczas ukłonu o mało nie potknął się o własny miecz.

— Mam przyjemność powiadomić, że Dom Gilyard staje po stronie Domu Trakand, Lady Elayne. — W połowie zdania głos chłopca opadł z sopranu do basu, a on sam zarumienił się jeszcze mocniej niż Perival.

— Oraz Lord Conail, Głowa Domu Northan.

Conail Northan uśmiechnął się nad obrzeżem srebrnego pucharu. Był wysoki i szczupły, nosił szary płaszcz, z którego już wyrósł, toteż zbyt krótkie rękawy nie skrywały jego kościstych przegubów. Młodzieńca charakteryzował ujmujący, szeroki uśmiech, wesołe, brązowe oczy i nos przywodzący na myśl orli dziób.

— Ciągnęliśmy słomki dla ustalenia kolejności przedstawiania i ja wyciągnąłem najkrótszą, więc jestem ostatni. Northan staje po stronie Trakand. Nie możemy pozwolić tak głupiej osobie jak Arymilla na objęcie tronu. — Dobrze sobie radził z mieczem i przynajmniej on jeden osiągnął pełnoletniość, choć dopiero kilka miesięcy temu ukończył szesnaście lat. Uwadze Elayne nie umknęły jego wysokie buty z wywiniętymi cholewami i srebrnymi ostrogami.

Ich młodość nie mogła niewątpliwie stanowić żadnego zaskoczenia, Dziedziczka Tronu oczekiwała jednak, że zarówno Conail, jak i inni przybędą ze starszymi od siebie, zaglądającymi im przez ramię doradcami. W pomieszczeniu wszakże nie było nikogo poza czwórką dzieci, Dyelin i Birgitte, która przed wysokimi łukowatymi oknami stała z ramionami założonymi na piersi. W jaskrawym świetle południowego słońca, wpadającego przez szyby w oknie z kwaterami, Strażnik wyglądała na niezadowoloną.

— Trakand wita was wszystkich i ja was wszystkich witam — oświadczyła Elayne, starając się ukryć konsternację. — Nie zapomnę o waszym poparciu i Trakand o nim nie zapomni. — Najwyraźniej nie do końca udało jej się zamaskować zmieszanie, gdyż Catalyn zacisnęła usta, a jej oczy zalśniły.

— Jeśli naprawdę musisz to wiedzieć, Elayne, powiem ci, że już wyrosłam z opieki doradców — oznajmiła sztywno. — Mój wuj, Lord Arendor, powiedział w Święto Świateł, że jestem gotowa jak nigdy i jeszcze w tym roku mogę zacząć samodzielnie podejmować wszystkie decyzje. Sądzę, co prawda, że chciał zyskać w ten sposób tylko więcej czasu dla siebie. Może teraz częściej jeździć na polowania, póki ma jeszcze na to dość sił. Zawsze uwielbiał polować, a ostatnio szybko się starzeje. — Ponownie udała, że nie widzi marsowej miny Dyelin. Arendor Haevin i Dyelin byli mniej więcej w tym samym wieku.

— Ja również nie mam opiekuna — stwierdził niepewnie Branlet głosem niemal równie wysokim jak głos Catalyn.

Dyelin posłała mu współczujący uśmiech i odgarnęła mu z czoła włosy, które natychmiast ponownie opadły.

— Mayv jeździła sama, tak jak lubiła, aż nagle jej koń wpadł do świstaczej dziury — wyjaśniła cicho. — Gdy ją znaleziono, było już za późno. Przez jakiś czas... dyskutowano... kto ma zająć jej miejsce.

— Sprzeczają się od trzech miesięcy — szepnął Branlet. Przez chwilę wyglądał jeszcze młodziej od Perivala. Prawdopodobnie cała czwórka próbowała znaleźć własną drogę, bez doradców wskazujących odpowiedni kierunek. — Nie przekazuję mojej opinii wszystkim, ale tobie wyznam. Będziesz Królową.

Dyelin położyła rękę na ramieniu Perivala, który się wyprostował, chociaż nadal pozostał od niej niższy.

— Lord Willin miał przybyć wraz z Lordem Perivalem, jednak ma już swoje lata, a poza tym leży powalony przez chorobę. Starość wszystkich nas w końcu dopada. — Zerknęła na Catalyn, ale dziewczyna z wydętymi wargami wpatrywała się teraz uważnie w Birgitte. — Willin prosił ci przekazać życzenia powodzenia, a przysłał także młodzieńca, którego traktuje jak swojego syna.

— Wuj Willin kazał mi strzec honoru Mantear i Andoru — dodał Perival głosem tak poważnym, na jaki może się zdobyć wyłącznie dziecko. — Będę się starał, Elayne. Będę się bardzo, bardzo starał.

— Jestem pewna, że ci się uda — odparła Dziedziczka Tronu, usiłując się zdobyć na ton najcieplejszy z możliwych. Miała ochotę wygonić całą czwórkę z pomieszczenia i zadać Dyelin kilka niezwykle istotnych dla siebie pytań, niestety nie mogła tego zrobić, przynajmniej nie od razu. Niezależnie od młodego wieku, każdy z tych młodych ludzi zasiadał obecnie na Wysokim Tronie swojej Dynastii i pełnił funkcję Głowy potężnego Domu, toteż Elayne musiała im najpierw zaproponować przekąskę i odbyć z każdym przynajmniej krótką rozmowę. Dopiero później może im zasugerować przebranie się po podróży i odświeżenie.

— Naprawdę jest Kapitan-Generał Gwardii Królowej? — spytała Catalyn, wskazując na Birgitte, która właśnie wręczyła Dziedziczce Tronu wypełnioną nieznacznie zaciemnioną gorącą wodą filiżankę z cienkiej, niebieskiej porcelany. Dziewczyna mówiła w taki sposób, jakby kobiety Strażnik nie było w pomieszczeniu. Zanim Birgitte odeszła, uniosła brwi, jednak młodziutka Lady Catalyn jawnie miała praktykę w niedostrzeganiu tego, czego nie chciała widzieć. Nad pucharem z winem, który trzymała w pulchnej, dziecięcej rączce, unosił się ostro-słodki aromat przypraw. Do nędznej, udającej herbatę wody dodano zaś zaledwie parę kropel miodu.

— Tak, jest Kapitan-Generał, a także moim Strażnikiem — odrzekła uprzejmie. „Gotowa jak nigdy?!”. Dziedziczka Tronu chętnie polemizowałaby z tym określeniem. A dziewczyna prawdopodobnie uznała je za komplement. Zdaniem Elayne za swoje jawnie niegrzeczne zachowanie Catalyn powinna dostać rózgi, tyle że nie można karać Głowy danej Dynastii. Szczególnie gdy potrzebuje się jej wsparcia.

Catalyn łypnęła na dłonie Dziedziczki Tronu, jednakże pierścień w kształcie Wielkiego Węża nie zmienił jej chłodnej miny.

— Dali ci go? Nie wiedziałam, że wyniesiono cię do pełnej Aes Sedai. Myślałam, że Biała Wieża odesłała cię do domu. To znaczy... po śmierci twojej matki. A może z powodu panujących w Wieży kłopotów, o których stale słychać. Wyobraź sobie Aes Sedai sprzeczające się na rynku jak wiejskie baby. Ale jak ona może być generałem albo Strażnikiem bez miecza? Zresztą moja ciocia Evelle twierdzi, że kobiety powinny zostawić miecze mężczyznom. Nie podkuwasz sama konia, kiedy posiadasz kowala i nie mielesz własnego ziarna, jeśli masz młynarza. — Bez wątpienia dosłownie zacytowała słowa Lady Evelle.

Elayne zapanowała nad wyrazem twarzy, usiłując ignorować niemal nieskrywaną zniewagę.

— Mieczem generała jest armia, Catalyn. Gareth Bryne twierdzi, że generał, który używa innego ostrza, powinien zmienić pracę. — Nazwisko nie zrobiło chyba na dziewczynie żadnego wrażenia. A przecież nawet dzieci górników z Gór Mgły znały nazwisko Garetha Bryne!

U boku Dziedziczki Tronu pojawiła się nagle Aviendha. Uśmiechała się radośnie, jakby zachwycała ją możliwość pomówienia z młodą Lady Catalyn.

— Miecze nie mają żadnego sensu — potwierdziła słodko. Aviendha i słodki ton! Elayne nigdy nie przypuszczała, że jej pierwsza siostra tak umiejętnie potrafi udawać. Również ona miała w dłoni puchar z grzanym winem. Trudno było wszak oczekiwać, że przez cały dzień będzie piła gorzką herbatę tylko z siostrzanej sympatii. — Powinnaś nauczyć się władać włócznią. A także nożem i łukiem. Birgitte Trahelion mogłaby ci trafić z łuku w oczy z dwustu kroków. A może i z trzystu.

— Włócznią? — spytała nieśmiało Catalyn, po czym dorzuciła z nieznacznym niedowierzaniem w głosie: — W oczy? Mnie?

— Nie poznałaś jeszcze mojej siostry — wtrąciła Elayne. — Aviendha, to Lady Catalyn Haevin. Catalyn, oto Aviendha ze szczepu Dziewięć Dolin, z klanu Taardad. — Może powinna przedstawić ją inaczej, jednakże Aviendha przecież naprawdę była jej siostrą. Zresztą, nawet Głowa Dynastii musi się pogodzić ze statusem osoby mniej znaczącej niż siostra Dziedziczki Tronu. — Aviendha to kobieta Aiel. Uczy się na Mądrą.

Dziewczyna otworzyła szeroko usta, dolna warga jej opadła, podbródek osunął się niżej. W końcu wyglądała jak wyjęta z wody, łaknąca powietrza ryba. Elayne poczuła satysfakcję. Aviendha posłała jej lekki uśmieszek, zielone oczy kobiety Aiel zaiskrzyły się wesoło nad pucharem z winem. Dziedziczka Tronu zachowała powagę, choć miała ochotę odpowiedzieć szerokim uśmiechem.

Z pozostałymi gośćmi było jej dużo łatwiej, zresztą zachowywali się znacznie mniej denerwująco. Perivala i Branleta onieśmielił pierwszy pobyt w Caemlyn i w Królewskim Pałacu, toteż nie wypowiadali nawet dwóch słów, póki ktoś nie zagadnął któregoś z nich wprost. Z kolei Conail uznał za żart stwierdzenie, że Aviendha jest Aielem i roześmiał się hałaśliwie, czym o mało nie skłonił Aviendhy do wyjęcia zza pasa noża, co — na szczęście — również uznał za dowcip. Kobieta Aiel zachowywała tak lodowaty spokój, że w zwyczajnym stroju pewnie wyglądałaby na Mądrą, jednak w aksamitach mimo noża wydawała się bardziej damą dworu. Branlet wciąż rzucał ukośne spojrzenia w stronę Birgitte. Elayne dopiero po długiej chwili pojęła, że chłopiec przygląda się, jak jej Kapitan-Generał kroczy w butach na wysokich obcasach, w szerokich spodniach dobrze dopasowanych na biodrach, ale jedynie westchnęła. Na szczęście kobieta Strażnik niczego nie zauważyła, więc Dziedziczka Tronu — wiedząc o sile łączących je więzi — starała się ukryć swoje myśli. Birgitte lubiła prowokować mężczyzn i lubiła, gdy na nią patrzyli. Chodziło jej jednak o dorosłych mężczyzn, ma się rozumieć. Jednakże w tym momencie sprawie Elayne nie pomogłoby, gdyby jej Strażnik poklepała po tyłku młodego Branleta.

Wszyscy chcieli wiedzieć, czy Reanne Corly jest Aes Sedai. Nikt z tej czwórki nigdy wcześniej nie widział wprawdzie żadnej przedstawicielki sióstr, ale uważali Reanne za Aes Sedai, ponieważ potrafiła przenosić Moc oraz przemieściła ich wraz z ich zbrojnymi w jednej minucie na odległość setek mil. Była to dobra okazja na poćwiczenie wymijających odpowiedzi i uniknięcie prawdziwego kłamstwa, w czym Elayne pomógł pierścień w kształcie Wielkiego Węża, który miała na palcu. Kłamstwo od początku popsułoby jej stosunki z czwórką Głów Dynastii, z drugiej strony Dziedziczka Tronu nie chciała, ażeby do Arymilli dotarły pogłoski o pomocy Aes Sedai. Ma się rozumieć, cała czwórka chętnie zdradziła Elayne liczbę zbrojnych, których przywiedli z sobą; ogólnie żołnierzy było ponad trzy tysiące, prawie połowę z nich stanowili kusznicy lub halabardnicy, szczególnie przydatni na murach. Spora siła jak na cztery Domy — na dodatek zbrojnych gotowych na wezwanie przekazane przez Dyelin — chociaż prawda była taka, że w obecnych, niespokojnych czasach żaden Dom nie wypuszczał swojej Głowy bez odpowiedniej ochrony. Gdy tron pozostawał pusty, nierzadko zdarzały się porwania. Wszystko to powiedział Dziedziczce Tronu Conail. Ze śmiechem, gdyż tego młodzieńca wyraźnie wszystko bawiło. Branlet kiwnął głową i przeczesał ręką włosy. Elayne zastanowiła się, ile spośród jego licznych cioć, wujków i kuzynów wiedziało, że odszedł i co by zrobili, gdyby się dowiedzieli o jego nieobecności.

— Gdyby Dyelin była skłonna zaczekać kilka dni — dodała Catalyn — mogłabym sprowadzić ponad tysiąc dwustu ludzi. — Już po raz trzeci podkreślała, że przyprowadziła z sobą najliczniejszą grupę zbrojnych. — Posłałam wiadomość do wszystkich Domów, które złożyły przysięgę Haevin.

— A ja do wszystkich Domów wiernych Dynastii Northan — dorzucił Conail, oczywiście znów z szerokim uśmiechem. — Northan nie może wezwać tyluż zbrojnych, co Haevin czy Trakand... albo Mantear — powiedział, lekko się kłaniając Perivalowi — lecz gdy Orły wzywają, wszyscy konni ruszają do Caemlyn.

— W zimie nie dojadą zbyt szybko — zauważył cicho Perival, choć nikt go nie pytał. — Chyba należy założyć, że może będziemy musieli zadowolić się tym, co mamy.

Conail znów się roześmiał, szturchnął drugiego chłopca w ramię i kazał mu się rozchmurzyć, ponieważ jego zdaniem każdy, kto miał serce, z pewnością zmierzał teraz do Caemlyn, by wesprzeć Lady Elayne. Tymczasem Dziedziczka Tronu dokładniej przypatrzyła się Perivalowi. Niebieskooki młodzieniec przez długą chwilę wytrzymywał jej spojrzenie bez mrugnięcia, po czym nieśmiało odwrócił wzrok. Choć był bardzo młody, wiedział, na co się poważył, w każdym razie wiedział to lepiej niż Conail czy Catalyn, która znów podkreślała wyjątkową liczbę zbrojnych, których z sobą przywiodła. Przypomniała też, jak wielu Haevin może jeszcze wezwać. A przecież wszystkie obecne tu osoby — poza Aviendhą — wiedziały dokładnie, ilu każdy Dom potrafi zebrać dobrze wyszkolonych żołnierzy, obeznanych z halabardami lub pikami farmerów, którzy walczyli już wcześniej w jakiejś wojnie, a także wiejskich chłopów zwoływanych w największej potrzebie. No, przynajmniej znały prawie dokładne liczby. Lord Willin dobrze wychował młodego Perivala. Teraz Elayne musiała uważać, aby młodzieńca nie zmarnować.

W końcu nadeszła pora na wymianę grzecznościowych pocałunków. Gdy Dziedziczka Tronu pochylała się nad Branletem, ten zarumienił się aż po same włosy, Perival zamrugał wstydliwie, Conail zaś obiecał, że nigdy już nie umyje cmokniętego przez Elayne policzka. Catalyn oddała zaskakująco niezdecydowany całus Dziedziczce Tronu, muskając jej policzek w taki sposób, jakby właśnie sobie uświadomiła, że przyzwala się wywyższać Elayne, po chwili wszakże pokiwała do siebie głową, a chłodna duma opadła na nią ponownie niczym płaszcz. Wreszcie całą czwórką zajęły się służące i pokojówki, które poprowadziły ich do apartamentów. Elayne miała nadzieję, że Pierwsza Pokojówka zdążyła przygotować pokoje na czas. Dyelin ponownie napełniła sobie puchar winem i ze znużonym westchnieniem usadowiła się na jednym z wysokich, rzeźbionych krzeseł.

— Zauważ, że mówimy o efektach mojej tygodniowej pracy. Zjechałam do Candraed, chociaż nie było mi po drodze. Nie sądziłam, żeby Danine umiała podjąć decyzję i godzinę zajęło mi przekonanie jej do moich racji, a przez następne trzy musiałam się powstrzymać przed obrażeniem jej. Odniosłam wrażenie, że ta kobieta wyleguje się w łóżku aż do samego południa, ponieważ nie potrafi postanowić, na którą stronę materaca opuścić nogi! Szczególnie że inne Głowy Dynastii dostrzegły sens mojego wywodu po kilku minutach przekonywania. Nikt z głową na karku nie ma ochoty ryzykować, że tron przejmie Arymilla.

Przez moment kobieta marszczyła brwi, łypiąc na swoje wino, potem wpatrzyła się ponuro w Elayne. Dyelin nigdy nie wahała się mówić tego, co myśli, nawet gdy wiedziała, że zdanie Dziedziczki Tronu znacznie się różni od jej opinii.

Tym razem najwyraźniej miała zamiar postąpić podobnie.

— Może błędem było określać te Kuzynki mianem Aes Sedai, nawet jeśli nie wypowiadałyśmy tego określenia głośno. Te kobiety pozostają w zbyt wielkim napięciu, co naraża nas wszystkie na niebezpieczeństwo. Dzisiaj rano bez żadnego znanego mi powodu pani Corly wpatrywała się długą chwilę w jeden punkt, otworzywszy usta niczym gęsiarka, która pierwszy raz w życiu weszła do miasta. Sądzę, że z trudem udało jej się utkać bramę, za pomocą której wróciłyśmy do Caemlyn. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby nas wtedy zawiodła... gdyby stworzony przez nią otwór nigdy nie zmaterializował się w powietrzu. Utknęłabym wówczas w towarzystwie Catalyn na Światłość jedna wie jak długi czas. Wstrętna dziewucha! Posiada niby bystry umysł i można by ją wiele nauczyć, ale ta mała żmija ma dwukrotnie ostrzejszy języczek niż inni przedstawiciele Domu Haevin.

Elayne zazgrzytała zębami. Wiedziała, jak uszczypliwi potrafią być Haevinowie. Cała rodzina słynęła ze swej złośliwości, wręcz się nią szczyciła! Catalyn więc oczywiście także nie pozwalała sobie w kaszę dmuchać. A Dziedziczkę Tronu zmęczyło już wyjaśnianie potencjalnych zagrożeń, które mogą przestraszyć kobietę z umiejętnością przenoszenia Mocy. W ogóle miała dość przypominania sobie o problemach, które usilnie starała się zignorować. Ta przeklęta latarnia morska wciąż płonęła na zachodzie. Niemal niewyobrażalna była zarówno ilość dzierżonej tam Mocy, jak i długość przenoszenia. Ktoś przenosił Jedyną Moc już od wielu godzin bez przerwy! Każdy, kogo Elayne znała, po tak długim przenoszeniu padłby już do tej pory z wyczerpania. I gdzieś tam przebywał też przeklęty Rand al’Thor, był w samym sercu tego szaleństwa. Elayne nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości! Rand żył, ale ponieważ wpakował ją w tę nieprzyjemną sytuację, miała ochotę dać mu w twarz. No cóż, nie widziała wprawdzie jego twarzy, lecz...

Birgitte postawiła srebrny puchar na bocznym stoliku tak gwałtownie, że wino chlusnęło we wszystkie strony. Jakaś praczka będzie się musiała mocno namęczyć, zanim zdoła usunąć plamy z rękawów kaftana kobiety Strażnik. Dobre kilka godzin zajmie jej też szorowanie i polerowanie bocznego stołu.

— Dzieciaki! — warknęła. — Ludzie będą umierać z powodu decyzji podejmowanych przez dzieci. A Conail jest najgorszy ze wszystkich! Słyszałaś go, Dyelin. Chce wyzwać mistrza Arymilli jak przeklęty Artur Jastrzębie Skrzydło! Nie, nawet Jastrzębie Skrzydło nigdy nie walczył z niczyim cholernym mistrzem i jako jeszcze młodszy chłopak od Lorda Northana wiedział, że głupotą jest polegać na przeklętym pojedynku... Conailowi zaś się zdaje, że potrafi zdobyć dla ciebie cholerny tron swoim przeklętym mieczem!

— Birgitte Trahelion ma rację — oświadczyła zawzięcie Aviendha. Dłonie zacisnęła mocno na fałdach spódnic. — Conail Northan to prawdziwy głupiec! Jak ktokolwiek może podążyć za tymi dziećmi i przyłączyć się wraz z nimi do tańca włóczni? Jak ktokolwiek mógłby ich poprosić o dowództwo?

Dyelin obrzuciła obie kobiety ostrym spojrzeniem, po czym postanowiła odpowiedzieć najpierw Aviendzie. Wydawała się jawnie rozbawiona strojem kobiety Aiel. Tyle że uprzednio bawił ją fakt, iż Aviendha i Elayne zaadoptowały się wzajemnie jako siostry, a jeszcze wcześniej śmiała się z wiadomości, że Dziedziczka Tronu na przyjaciółkę wybrała sobie przedstawicielkę Aielów. Tolerowała jakoś, że Elayne zdecydowała się włączyć pierwszą siostrę do kręgu swoich doradców, tym niemniej stale i na wszelkie możliwe sposoby tę swoją tolerancję podkreślała i o niej wspominała.

— Zostałam Głową Domu Taravin jako piętnastolatka, gdy mój ojciec zginął w potyczce podczas Altarańskich Marszów. Moi dwaj młodsi bracia zmarli w tym samym roku, walcząc z murandiańskimi złodziejami bydła. Słuchałam moich doradców, ale to ja wskazywałam jeźdźcom Taravinu, gdzie mają uderzyć. Przegoniliśmy wówczas z naszego kraju Altaran i Murandian, sugerując, żeby kradli gdzieś indziej. Czasem przychodzi pora i dzieci nagle muszą dorosnąć, Aviendho. I nie my o tym decydujemy, lecz historia. W takich momentach Głowa Dynastii, choć według wieku zaledwie chłopiec czy dziewczynka... musi przestać być dzieckiem! Co do ciebie, Lady Birgitte — kontynuowała bardziej cierpkim tonem — twój język jest... jak zawsze... drażniący. — Nie spytała, skąd kobieta Strażnik wie tak dużo o Arturze Jastrzębie Skrzydło, skąd ma informacje nieznane żadnemu historykowi, tym niemniej studiowała ją krytycznie. — Branlet i Perival będą otrzymywać wskazówki ode mnie, podobnie Catalyn, chociaż już żałuję czasu, który będę zmuszona spędzić z tą dziewczyną. Co do Conaila, nie pierwszy to młody człowiek, jaki uważa się za osobnika niezwyciężonego i nieśmiertelnego. Jeśli jako Kapitan-Generał nie potrafisz go utrzymać w cuglach, proponuję przed nim przemaszerować. Widziałam, jak ten młokos patrzył na twoje spodnie i wnioskuję, że pójdzie, gdzie każesz.

Elayne niemal się zatrzęsła, gdyż ogarniała ją czysta furia. W dodatku nie była to jej własna furia, lecz wściekłość Birgitte. Bardziej był to w każdym razie gniew Birgitte na Dyelin niż jej, Dziedziczki Tronu, gniew na Birgitte za rozlanie wina. I to również nie ona sama pragnęła spoliczkować Randa al’Thora, lecz Birgitte... Och, Elayne także tego pragnęła, lecz nie aż tak strasznie. O Światłości, więc także Conail wpatrywał się w Birgitte?

— To Głowy Dynastii, Aviendho. Nikt z ich Domów nie podziękuje mi, jeśli potraktuję ich nieodpowiednio. Wręcz przeciwnie... Ich ludzie będą walczyć za nich i w ich obronie... nie dla mnie będą walczyć, lecz dla Perivala, Branleta, Conaila i Catalyn! Bo to oni są Głowami, nie ja.

Aviendha zmarszczyła brwi i złożyła ręce, jakby usiłowała otoczyć się szalem, tym niemniej kiwnęła głową. Zrobiła to obcesowo i niechętnie, gdyż wśród Aielów nikt nie osiągał takiego znaczenia bez lat doświadczenia i aprobaty Mądrych... jednak kiwnęła.

— Birgitte jako Kapitan-Generał będziesz się musiała nimi zająć, gdyż są Głowami Dynastii. Białe włosy niekoniecznie dodałyby im mądrości, a już na pewno nie uczyniłyby ich łatwiejszymi we współpracy. Zawsze będą mieli własne opinie, a po latach, kiedy zyskają też doświadczenie, najprawdopodobniej staną się dziesięciokrotnie pewniejsi, że lepiej od ciebie wiedzą, co trzeba zrobić. Albo lepiej ode mnie. — Z całych sił starała się zachować spokojny ton i Birgitte bez wątpienia wyczuwała ten jej wysiłek. Przynajmniej strumień wściekłości płynący przez więź nagle osłabł. Gniew nie zniknął, został jedynie odepchnięty (Birgitte cieszyła się uwagą mężczyzn, w każdym razie wówczas, gdy chciała, aby na nią patrzyli, nie lubiła wszakże, kiedy ktoś jej wypominał, że próbuje przyciągnąć uwagę przedstawicieli płci przeciwnej), a przecież znała grożące im obu niebezpieczeństwo związane z uwolnieniem ich własnych, negatywnych emocji.

Dyelin zaczęła popijać wino, nadal z uwagą przypatrując się kobiecie Strażnik. Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z tego, że Birgitte rozpaczliwie pragnie ukryć swoją przeszłość. Dyelin wprawdzie do tych osób nie należała, lecz Kapitan-Generał zachowywała się tak nieostrożnie — przejęzyczenie tutaj, nieopatrzne stwierdzenie tam — że starsza kobieta nie mogła mieć wątpliwości, iż za tymi bystrymi, niebieskimi oczyma kryje się jakaś tajemnica.

Światłość jedna wie, co Dyelin sobie pomyśli, jeśli rozwiąże tę zagadkę. Ona i Birgitte były jak ogień i woda. Potrafiły się bez końca sprzeczać o wybraną drogę i o wszystko inne. Tym razem Dyelin wyraźnie sądziła, że wygrała w cuglach.

— Jakkolwiek by było, Dyelin — podjęła Elayne — bardziej by mi się podobało, gdybyś przywiodła ich tu wraz z doradcami. Co się stało, to się nie odstanie, jednak ci ludzie mnie niepokoją, szczególnie Branlet. Jeśli Dom Gilyard oskarży mnie o porwanie go, sytuacja obróci się na gorsze, nie na lepsze.

Dyelin zamachała ręką.

— Nie znasz zbyt dobrze Gilyardów, prawda? Stale się między sobą sprzeczają i mam wrażenie, że przed latem nie zauważą zniknięcia chłopca. A jeśli nawet zauważą, nikt nie będzie się rozwodził nad jego decyzją. Nikt z nich nie przyzna się, że tak bardzo się kłócili o stanowisko jego doradcy, aż zapomnieli go upilnować. I po drugie, nikt z nich nie ujawni głośno, że Branlet się z nim wcześniej nie skonsultował. Tak czy inaczej, Gilyardowie wybiorą Zaidę nad Dom Marne, a Arawnów czy Sarandów w ogóle nie lubią.

— Żywię nadzieję, że się nie mylisz, Dyelin, ponieważ wyznaczam cię do kontaktów z wszelkimi rozgniewanymi Gilyardami, którzy się zjawią. W przypadku zaś pozostałej trójki... radzę ci pilnować Conaila, aby nie zrobił niczego głupiego.

Po pierwszej sugestii Dyelin nieznacznie się skrzywiła, druga wywołała u niej westchnienie.

Birgitte roześmiała się głośno.

— W przypadku problemów, pożyczę ci parę spodni i wysokie buty, a wtedy możesz dla niego przemaszerować — zasugerowała.

— Niektóre kobiety — mruknęła Dyelin w puchar z winem — kiwnięciem palca potrafią przywołać rybę w sieci, Lady Birgitte. Inne, niestety, muszą rozłożyć przynętę po całym stawie.

Aviendha zaśmiała się, jednak Dziedziczka Tronu poczuła przez więź, że Birgitte znów zaczyna ogarniać gniew.

Podmuch zimnego powietrza wpadł do pokoju, gdy drzwi się otworzyły. Weszła Rasoria i zatrzymała się sztywno w progu.

— Przyszli Pierwsza Pokojówka i Pierwszy Urzędnik, moja Lady Elayne — obwieściła. Na końcu zdania załamał jej się głos, gdyż najwyraźniej wyczuła panującą w pomieszczeniu atmosferę.

Nawet ślepy kozioł wiedziałby, co się dzieje. Dyelin promieniała zadowoleniem niczym kot w mleczarni, Birgitte groźnie popatrywała to na nią, to na Aviendhę, Aviendha natomiast przypomniała sobie, że Strażnik Elayne to Birgitte Srebrny Łuk, więc wbiła wzrok w podłogę, speszona, jakby zakpiła sobie z Mądrej. Od czasu do czasu Dziedziczka Tronu żałowała, że jej przyjaciółki nie rozumieją się między sobą tak dobrze jak ona z Aviendhą, chociaż musiała przyznać, że ostatnio jakoś zdołały się „dotrzeć”. Przypuszczała, że nie może od nich więcej wymagać. Doskonałość istniała jedynie w księgach i historiach snutych przez bardów.

— Wpuść ich — oświadczyła Rasorii. — I nie przeszkadzajcie nam, chyba że miasto zostanie zaatakowane. Albo jeśli zdarzy się coś ważnego — dodała, zreflektowawszy się. W opowieściach kobiety wydające tego typu rozkazy zawsze przyciągały katastrofę. Jeśli dobrze poszukać, można czasem w historii znaleźć nauki, z których należy wyciągać wnioski.

Загрузка...