8 Zawirowania koloru

Przylgnąwszy do karku Steppera, Perrin pędził za Argandą. Śnieg był tu nie mniej głęboki, podłoże równie zmarznięte, jak wszędzie, światło bynajmniej nie lepsze, a jednak Stepper galopował wśród cieni, gdyż wyraźnie nie miał ochoty pozwolić dereszowi na prowadzenie, a i Aybara dodatkowo go popędzał do szybszego biegu. Nadjeżdżającym jeźdźcem okazał się Elyas, mężczyzna o gęstej, smaganej wiatrem, sięgającej piersi brodzie, w kapeluszu o szerokim, zacieniającym mu twarz rondzie i długim do ud, obszytym futrem płaszczu. Jego towarzyszką okazała się jedna z aielskich Panien Włóczni, z ciemną shoufą spowijającą głowę i w białym płaszczu, dzięki któremu stawała się niemal niewidoczna na tle śniegu. Pod płaszczem nosiła kaftan i spodnie w odcieniach szarości, brązu i zieleni. Przybycie tych dwojga — Elyasa i jednej tylko Panny — oznaczało odnalezienie Faile. Musiało to oznaczać!

Arganda odważnie poganiał konia, nie dbając ani o kark deresza, ani o własny. Przeskakiwał kamienne odkrywki, rozpryskując śnieg niemal w galopie, Stepper wszakże dogonił go, jeszcze zanim Pierwszy Kapitan dotarł do Elyasa. Choć to Arganda spytał gromkim głosem:

— Widziałeś królową, Machera? Czy żyje? Odpowiedz mi, człowieku!

Panna Włóczni, imieniem Elienda, kobieta o ogorzałej od słońca, pozbawionej wyrazu twarzy, wyciągnęła rękę do Perrina. Gest ten mógł oznaczać pozdrowienie lub sympatię, jednak kobieta ani na chwilę się nie zatrzymała. Skoro Elyas miał przedłożyć sprawozdanie Perrinowi, ona swoje przedstawi Mądrym.

— Znalazłeś ją? — Nagle Aybarze straszliwie zaschło w gardle. Tak długo na to czekał. Arganda warknął bezgłośnie przez stalowe pręty przyłbicy swego hełmu; wiedział, że Perrin nie pyta o Alliandre.

— Znaleźliśmy Shaido, za którym podążamy — odparł Elyas rozważnie, obie ręce trzymając na łęku swojego siodła. Nawet Elyas Machera, sławny Długi Kieł, który żył i biegał z wilkami, wyglądał na zmęczonego z powodu przebytych mil i niedostatecznej ilości snu. Od znużenia obwisła mężczyźnie skóra policzków, a jego zły stan podkreślały złotożółte błyski w oczach widocznych pod rondem kapelusza. Siwizna pstrzyła jego gęstą brodę i włosy, które wisiały mu aż do talii, związane przy karku skórzanym rzemieniem, i po raz pierwszy, odkąd Perrin go znał, Elyas wyglądał naprawdę staro. — Rozbili się obozem wokół miasta sporego rozmiaru, które przejęli, na wyżynie blisko czterdzieści mil stąd. Nie mają tam wartowników, przynajmniej nie ma ich nigdzie w pobliżu, a ci dalsi jawnie pilnują więźniów, którzy zapewne niejeden raz starali się uciec, więc udało nam się podejść na tyle blisko, by im się dobrze przyjrzeć. Ale, Perrinie, Shaido Aiel jest tam więcej, niż sądziliśmy. Co najmniej dziewięć albo dziesięć szczepów, jak twierdzą Panny Włóczni. W każdym razie, licząc gai’shain — ludzi w bieli — w tym obozie może być nawet tyle osób, co w Mayene albo w Ebou Dar. Nie wiem, ilu jest włóczników, ale wydaje mi się, że widziałem z dziesięć tysięcy wojowników.

Aybarę ogarnęła desperacja, a jego żołądek skręcił się i ścisnął. W ustach miał tak sucho, że nie potrafiłby się odezwać, nawet gdyby Faile w cudowny sposób zjawiła się właśnie przed nim. Dziesięć tysięcy algai’d’siswai, a nawet tkacze, złotnicy i starcy, którzy spędzali dni w cieniu na wspomnieniach, w razie ataku podnieśliby włócznie. Perrinowi towarzyszyło jedynie niecałe dwa tysiące lansjerów, którzy mieliby małe szanse nawet przeciw dwóm tysiącom Aielów. Mniej niż trzystu ludzi z Dwu Rzek, którzy mogliby w pewnej odległości zrobić małe spustoszenie strzałami ze swoich łuków, jednak nie powstrzymaliby dziesięciu tysięcy przeciwników. Tak wielu Shaido poszatkowałoby morderczą hałastrę Masemy niczym kot rozbijający w pył mysie gniazdo. Nawet licząc Asha’manów, Mądre i Aes Sedai... Edarra i inne Mądre nie były zbyt hojne w swoich opowieściach o Mądrych, Aybara wiedział wszak, iż w dziesięciu szczepach może być z pięćdziesiąt kobiet potrafiących przenosić Moc, a może nawet więcej. Chociaż może i mniej — nie istniała ustalona liczba — lecz na pewno było ich sporo.

Perrin z wysiłkiem zdławił i ścisnął szarpiącą go rozpacz, aż niemal całkowicie zniknęła, a jej miejsce znów zastąpił gniew. Gniewem można było pokonać nawet rozpacz. Dziesięć szczepów czy cały klan Shaido, ci ludzie mieli Faile, więc Aybara musiał znaleźć sposób jej odbicia.

— Jakie znaczenie ma ich liczba? — spytał Aram. — Kiedy do Dwóch Rzek przyszły trolloki, były ich tysiące, dziesiątki tysięcy, a my ich pozabijaliśmy. Shaido na pewno nie są gorsi od trolloków.

Perrin zamrugał, zaskoczony, że ten mężczyzna znajduje się tuż za nim. Przybyli też Berelain, Gallenne i Aes Sedai. Pragnąc jak najszybciej dotrzeć do Elyasa, Aybara zupełnie nie zważał na innych. Ledwie widoczni wśród drzew, ludzie sprowadzeni przez Argandę na konfrontację z Masemą nadal stali w nierównych szeregach, jednak straż przyboczna Pierwszej z Mayene utworzyła luźny krąg wokół Elyasa. Twarzami ludzie ci zwrócili się na zewnątrz. Mądre stały poza kręgiem i z poważnymi obliczami słuchały Eliendy, która przemawiała niegłośnym szeptem, co rusz potrząsając głową. Najwyraźniej, podobnie jak Elyas, oceniała sprawy jako beznadziejne. W pośpiechu Aybara najprawdopodobniej zgubił kosz lub go odrzucił, gdyż zwisał on teraz z siodła Berelain. A na twarzy Pierwszej z Mayene dostrzegł osobliwe spojrzenie... Czy mogło oznaczać sympatię? Niech sczeźnie, z powodu zmęczenia nie myślał logicznie. A przecież właśnie teraz bardziej niż kiedykolwiek powinien się skupić i wymyślić coś sensownego. Jego następna pomyłka może być ostatnią — dla Faile.

— Z tego, co słyszałem, Druciarzu — odparł cicho Elyas — trolloki przyszły do was, do Dwu Rzek, a wy zdołaliście je wyłapać podstępem. Przychodzi ci do głowy jakaś cudowna pułapka w związku z Shaido Aiel?

Aram popatrzył na niego posępnie. Elyas poznał Arama, zanim tamten zaczął władać mieczem i choć nadal nosił jaskrawe ubrania, nie lubił, by mu przypominać tamte czasy.

— Dziesięć szczepów czy pięćdziesiąt — warknął Arganda — musi istnieć sposób uwolnienia Królowej. I innych... ma się rozumieć. Innych także. — Jego zawzięta twarz zmarszczyła się w gniewną, nachmurzoną minę, jednak mężczyzna przede wszystkim wydzielał zapach szaleństwa, przywodzący na myśl lisa, który gotów jest odgryźć sobie łapę, byle tylko wyrwać się z sideł. — Czy oni... czy przyjmą okup? — Ghealdanin rozglądał się przez moment, aż dostrzegł Marline, przechodzącą między żołnierzami Skrzydlatej Gwardii. Mimo śniegu kobieta stawiała wielkie kroki, ani na moment nie tracąc równowagi. Innych Mądrych nie było już widać wśród drzew, zniknęła również Elienda. — Czy ci Shaido przyjmą okup... Odpowiedz, Mądra? — Grzecznościowy ton Argandy brzmiał nieco sztucznie. Mężczyzna nie wierzył już, że towarzyszący im Aielowie wiedzieli cokolwiek o porwaniu, lecz zachowywał jeszcze resztki szacunku.

— Nie potrafię na to odpowiedzieć. — Marline najwyraźniej nie zwróciła uwagi na jego ton. Złożywszy ręce na piersi, stała i patrzyła raczej na Perrina niż na Argandę, obrzucając go jednym z tych swoich bacznych spojrzeń, ważąc go w myślach i mierząc, jakby szyła dla niego ubranie albo oceniała czystość jego bielizny. Aybara na pewno poczułby się nieprzyjemnie, gdyby miał czas na zastanowienie. Kiedy Mądra ponownie się odezwała, w jej głosie nie było propozycji ani rady. Koncentrowała się wyłącznie na faktach i sucho je przedstawiała. — Ludzie z bagien, którzy płacą okup, nie postępują zgodnie z naszymi zwyczajami. Gai’shain można komuś przekazać jako prezent albo wymienić za innego gai’shain, nie są oni wszakże zwierzętami, którymi się handluje. Tym niemniej podejrzewam, że Shaido Aiel nie przestrzegają już ji’e’toh. Zmieniają ludzi z bagien w gai’shain i zabierają wszystko, choć wolno im jedynie wziąć co piąty przedmiot. Ustanawiają też prawdopodobnie ceny.

— Moje klejnoty są do twojej dyspozycji, Perrinie — wtrąciła Berelain. Jej ton był stanowczy, mina zdecydowana. — Jeśli trzeba, Grady lub Neald mogą przywieźć więcej z Mayene. Także złoto.

Gallenne odchrząknął.

— Altaranie są przyzwyczajeni do rabusiów, moja pani, gdyż sąsiadują zarówno z panami wielkich rodów, jak i z bandytami — powiedział powoli, uderzając cuglami o dłoń. Chociaż nie chciał się sprzeczać z Berelain, wyraźnie sugerował jej przemyślenie propozycji. — Tak daleko od Ebou Dar nie istnieją żadne ogólne prawa i wszystko zależy od danego miejscowego lorda czy lady. Arystokrata czy przedstawiciel gminy, wszyscy bez różnicy płacą komuś, z kim nie dają rady walczyć. Wydaje się nierozsądne, że żaden z ich nie próbował sobie kupić bezpieczeństwa, jednak na ścieżce tych Shaido widzieliśmy jedynie ruiny, które podobno doszczętnie łupią i bezwzględnie odzierają ze wszystkiego. Może zgodzą się na okup i nawet go przyjmą, ale czy można im zaufać, że oddadzą nam w zamian przetrzymywane osoby? Mamy nad nimi przewagę, póki nie zdają sobie sprawy z naszej tu obecności i tę przewagę stracimy, jeśli oficjalnie wystąpimy z propozycją okupu. — Annoura nieznacznie potrząsnęła głową, ruch był niemal niewidoczny, lecz Gallenne dostrzegł go kątem oka i zmarszczył brwi. — Nie zgadzasz się ze mną, Annoura Sedai? — spytał uprzejmie, choć z nutką zaskoczenia w głosie.

Szara wydawała się czasami nie wierzyć we własne siły, co było dziwne, szczególnie jak na siostrę, nigdy wszakże nie wahała się przemówić, gdy nie zgadzała się z jakąś radą udzielaną Berelain.

Tym razem Annoura wyglądała jednak na niezdecydowaną. Otuliła się szczelniej płaszczem i przez chwilę starannie wygładzała fałdy. Jej zachowanie było tym dziwniejsze, że Aes Sedai, jeśli tylko chciały, potrafiły ignorować gorąco czy zimno, a ich skóra pozostawała sucha, mimo iż ciała wszystkich wokół spływały w danej sytuacji potem albo musieli się powstrzymywać przed szczękaniem zębami. W tej chwili zatem Annoura zwracała uwagę na temperaturę, by zyskać czas na zastanowienie, starając się równocześnie ukryć swoje myśli. Popatrzyła na Marline, lekko marszcząc brwi, lecz w następnej sekundzie podjęła decyzję i jej czoło się wygładziło.

— Negocjacje zawsze są lepsze niż walka — odparła flegmatycznie z taraboniańskim akcentem. — A zaufanie w negocjacjach zawsze łączy się z kwestią środków ostrożności, prawda? Musimy dokładnie rozważyć środki ostrożności, które należy podjąć. Trzeba się zastanowić także nad osobą, którą do nich wyślemy. Może Shaido nie traktują już Mądrych jak święte, ponieważ wzięły one udział w bitwie pod Studniami Dumai. Czyż nie lepiej wysłać siostrę albo nawet grupę sióstr? Tym niemniej... tak czy owak... trzeba ich wyprawę starannie przygotować. Sama mogłabym...

— Nie będzie okupu — przerwał jej Perrin, a gdy wszyscy zagapili się na niego, większość w konsternacji, Annoura z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Aybara odezwał się jeszcze raz, tym razem twardszym głosem: — Żadnego okupu! — Nie zapłaci tym Shaido Aiel za to, że przez nich Faile cierpiała. Faile po powrocie będzie zalękniona i w jakimś sensie na pewno zapłacą za jej strach, bez wątpienia nie czerpiąc z niego żadnych korzyści. Poza tym Gallenne miał rację. Nic, co Aybara widział w Altarze, Amadicii lub wcześniej w Cairhien, nie sugerowało w żaden sposób, że Shaido Aiel można obdarzyć zaufaniem. Ci ludzie z pewnością nie dotrzymują umów. Równie dobrze można wpuścić szczury do koszy z ziarnem albo gąsienice między plony. — Elyasie, chcę zobaczyć ich obóz. — Kiedy Perrin był chłopcem, poznał pewnego ślepca, starego Nata Torfinna o pomarszczonym obliczu i cienkich białych włosach. Ten człowiek jednym dotknięciem potrafił rozwiązać każdą kowalską łamigłówkę. Przez lata Aybara usiłował się dowiedzieć, jak powtórzyć wyczyn tamtego, nigdy mu się wszakże to nie udało. Musiał zrozumieć, w jaki sposób pasują do siebie kawałki łamigłówki, zanim pojmie ich ogólny sens. — Aramie, znajdź Grady’ego i każ mu się ze mną spotkać jak najszybciej, w miejscu Podróżowania. — Chodziło o miejsce, do którego przybywali po każdym skoku i z którego rozpoczynali następny. Asha’manowi łatwiej było skonstruować bramę w miejscu już wcześniej dotkniętym w tym samym celu przez innego Asha’mana.

Aram odpowiedział jednym krótkim, zdecydowanym kiwnięciem głowy, po czym zawrócił siwka i popędził do obozu, jednak Perrin zgadywał z twarzy otaczających go osób, że ludzie nie zgadzają się z nim i mają do niego wiele pytań. Marline nadal przypatrywała mu się z uwagą, jakby nagle zwątpiła, z kim ma do czynienia, Gallenne, marszcząc brwi, przyglądał się trzymanym w rękach cuglom, bez wątpienia uważając, że obojętnie, co Perrin postanowi, wszystko i tak skończy się źle, Berelain z kolei patrzyła wzrokiem wskazującym na niepokój i szereg wątpliwości, Annoura zaś zacisnęła usta w cienką linię. Aes Sedai nie lubiły, gdy im przerywano, toteż nawet jeśli Annoura przedtem nie była pewna swych racji, teraz wydawała się gotowa dać upust swojemu niezadowoleniu. Policzki kapitana Argandy coraz bardziej czerwieniały, a on sam otwierał właśnie usta do krzyku. Ten mężczyzna często krzyczał, odkąd porwano jego królową. Aybara nie widział sensu w czekaniu na ten krzyk, a później słuchaniu go.

Uderzywszy piętami w boki Steppera, popędził konia między rzędy Skrzydlatej Gwardii. Kierował się ku niższym drzewom. Nie galopował, ale też nie szedł stępa — raczej przemierzał wielki las w szybkim kłusie. Ręce mocno zaciskał na cuglach, spojrzeniem już przeszukiwał pstrokaty mrok, w którym usiłował dojrzeć Grady’ego. Elyas bez słowa podążał za nim na swoim wałachu. Perrin był pewien, że w sercu Machery nie ma miejsca nawet na uncję lęku, jednak cisza ciążyła mu. Temu mężczyźnie zazwyczaj niestraszne były żadne przeszkody, więc Aybara odnosił teraz wrażenie, że milczenie tamtego krzyczy o niemożliwych do przebycia górach. Niemniej jednak musiał istnieć sposób odbicia Faile, musiał jakiś istnieć! Gdy dotarli do gładkiej kamiennej odkrywki, Perrin przejechał w tę i z powrotem przez ukośne promienie światła, objechał i te przewrócone, i te stojące drzewa. Nie potrafił się zatrzymać. Coś kazało mu stale pozostawać w ruchu. Tak, musiał istnieć jakiś sposób, musiał! Aybara myślał tak intensywnie, że jego umysł szalał niczym zamknięty w klatce szczur.

Elyas zsiadł z konia, przykucnął i zmarszczył czoło, patrząc na oznaczony kamień. Nie zwracając uwagi na zachowanie swego wałacha, szarpnął wodze i próbował się wycofać. Obok kamienia leżała zwalona sosna o grubym pniu, która wcześniej rosła dobre pięćdziesiąt kroków stąd, a teraz jednym końcem podpierała się o rozszczepione resztki pniaka na tyle wysoko, że Elyas mógł przejść pod nią całkowicie wyprostowany. Olśniewające promienie słonecznego światła, wszędzie wokół przebijające się przez sklepienie lasu, w okolicach oznaczonej śladami odkrywki wydawały się pogłębiać cień niemal do czerni, jednak fakt ten nie zmartwił Macherę bardziej niż Perrina. Elyas zmarszczył nos, gdy ogarnął go wciąż wiszący w powietrzu zapach spalonej siarki.

— Gdzieś po drodze tutaj odniosłem wrażenie, że czuję ten smród. Mam nadzieję, że wspomniałbyś mi o nim, gdybyś nie miał tylu innych rzeczy na głowie. Spore stado. Większe od wszystkich, jakie kiedykolwiek widziałem i o jakich słyszałem.

— To samo powiedziała Masuri — przyznał Aybara nieobecnym tonem. Co zatrzymało Grady’ego? Ilu ludzi było w Ebou Dar? Jak wielki był obóz Shaido? — Twierdziła, że miała do czynienia z siedmioma stadami, a to tutejsze nie jest żadnym z tamtych.

— Siedmioma — mruknął zaskoczony Elyas. — Nawet Aes Sedai musiała je jakoś wyśledzić, nie spotkała ich przecież przypadkiem. Większość opowieści o Psach Czarnego mówi raczej o ludziach przerażonych przez ciemność. — Z marsową miną przyglądał się przez chwilę śladom przecinającym gładki kamień, wreszcie potrząsnął głową. — Były kiedyś wilkami — dodał ze smutkiem w głosie. — W każdym razie miały wilcze dusze, lecz schwytał je i zepsuł Cień. Z tego materiału Cień stworzył Psy Czarnego, Braci z Cienia. Sądzę, że właśnie dlatego wilki muszą uczestniczyć w Ostatniej Bitwie. A może Cień stworzył Psy Czarnego, ponieważ w Ostatniej Bitwie będą właśnie uczestniczyć wilki i chciał, ażeby te dwa gatunki stworzeń walczyły z sobą. Czasem Wzór sprawia, że delikatna koronka z Sovarry wygląda jak kawałek sznura. Tak czy inaczej, było to dawno temu, z tego, co wiem, podczas Wojen z Trollokami i wcześniej, w trakcie Wojny z Cieniem. Wilki mają długą pamięć, a wspomnienia danego wilka wcale nie umierają wraz z nim, ale żyją, póki żyją inne wilki. Wilki nie chcą mówić o Psach Czarnego, unikają też samych Psów. Sto wilków mogłoby zginąć podczas próby zabicia jednego Brata z Cienia. Co gorsza, w razie klęski, Pies Czarnego może pożreć dusze niezupełnie martwych wilków i w mniej więcej rok powstanie nowe stado Braci z Cienia, którzy nie będą pamiętać, że kiedykolwiek byli wilkami. Mam w każdym razie nadzieję, że tego nie pamiętają...

Perrin ściągnął wodze, chociaż aż się palił do dalszej jazdy. Bracia z Cienia. Wilcza nazwa Psów Czarnego przybrała nowy, srogi wymiar.

— Czy mogą zjeść ludzką duszę, Elyasie? Odpowiedz mi, człowieku, który rozmawiasz z wilkami?

Machera wzruszył ramionami. O ile obaj wiedzieli, tylko garstka osób potrafiła robić to, co oni. Odpowiedź na to pytanie można poznać dopiero przed samą śmiercią. Co ważniejsze, musieliby być wtedy wilkami i w dodatku na tyle inteligentnymi, aby zrozumieć zdarzenia, których są świadkami. Masuri wiedziała to wszystko. Nadzieja na coś innego była głupotą. Ile czasu im zostało? Ile czasu Perrin będzie uwalniał Faile?

Dźwięk kopyt skrzypiących w śniegu obwieścił przybycie jeźdźców, więc Aybara pospiesznie powiedział Elyasowi, że Psy Czarnego okrążyły obóz i być może opowiedzą o nim, Perrinie, temu, komu donoszą.

— Nie martwiłbym się przesadnie, chłopcze — odparł starzec, z uwagą wypatrując zbliżających się koni. Oddaliwszy się od kamienia, zaczął się przeciągać, ćwicząc mięśnie, których ostatnio nie używał, gdyż zbyt długo siedział w siodle. Elyas był zbyt ostrożny, by dać się przyłapać na obserwacji widoków niedostępnych dla oczu innych osób. — Wydaje mi się, że Psy polują na kogoś ważniejszego od ciebie. Będą za nim ganiać, aż go dopadną, a zabierze im to z rok. Nie przejmuj się zatem. Odbijemy twoją żonę, zanim Psy Czarnego doniosą komukolwiek o twojej tu obecności. Nie mówię, że będzie to łatwe, ale uda nam się, zobaczysz. — Perrin usłyszał w jego głosie i wyczuł w zapachu determinację, ale niewiele nadziei. Właściwie wcale.

Walcząc z rozpaczą i nie pozwalając jej się znowu ogarnąć, Aybara zachęcił Steppera do lekkiego stępa, gdy wśród drzew pojawiła się Berelain wraz z ochroną — Marline, która siedziała okrakiem za Annourą. Natychmiast kiedy Aes Sedai ściągnęła wodze, chmurnooka Mądra zeskoczyła na ziemię i otrzepała grube spódnice zakrywające ciemne, grube pończochy. Wiele kobiet zarumieniłoby się z powodu takiego obnażenia nóg, jednak nie Marline, która tylko spokojnie wygładziła ubranie. To raczej Annoura wyglądała na zdenerwowaną, a przez cierpką, niezadowoloną minę jej nos wydawał się dłuższy i niemal przypominał dziób. Milczała, jednak nie zacisnęła warg. Prawdopodobnie miała pewność, że jej propozycja negocjacji z Shaido zostanie przyjęta, szczególnie wobec poparcia Pierwszej z Mayene i przynajmniej neutralnego podejścia Marline. Szare były negocjatorkami i mediatorkami, sędzinami i twórczyniami traktatów. Może stąd wynikała jej motywacja. Bo o cóż jeszcze mogło jej chodzić? Kwestię tę musiał Perrin chwilowo odłożyć na później, w tej chwili bowiem nie miał czasu się nad nią zastanowić. Powinien wprawdzie brać pod uwagę wszystko, co mogłoby przeszkadzać w uwalnianiu Faile, ale główny problem do rozwiązania leżał czterdzieści mil na północny wschód.

Kiedy Skrzydlata Gwardia tworzyła ochronny krąg między ogromnymi drzewami wokół miejsca Podróżowania, Berelain podjechała gniadoszem do Steppera, zrównała się z nim i ruszyła obok niego, próbując wciągnąć Perrina w rozmowę i zwabić go resztką dzikiej kury. Biła od niej woń niepewności — Pierwsza z Mayene najwyraźniej nie była pewna jego decyzji. Może miała nadzieję, że namówi go do oferty okupu. Aybara nie zatrzymał Steppera, lecz nie zamierzał słuchać wywodów kobiety. Uważał, że wystąpienie z propozycją okupu byłoby równoznaczne z postawieniem wszystkiego na jedną kartę. A on nie zamierzał traktować Faile jak stawki w grze hazardowej. Istniał tylko jeden sposób — metodyczny jak praca w kuźni. O Światłości, ależ był zmęczony. Skupił się mocniej na własnym gniewie, czerpiąc z jego ciepła energię.

Niedługo po Berelain przybyli Gallenne i Arganda wraz z podwójną kolumną ghealdańskich lansjerów w wypolerowanych napierśnikach i jaskrawych stożkowych hełmach. Lansjerzy przemieszali się ze stojącymi wśród drzew Mayenianiami. W zapachu Pierwszej z Mayene pojawiła się nutka rozdrażnienia, a sekundę później kobieta opuściła Perrina i podjechała do Gallenne’a. Ich konie stanęły obok siebie, jednooki kapitan przechylił głowę na bok, słuchając, co ma mu do powiedzenia Berelain. Kobieta mówiła cicho, jednak Aybara znał temat, przynajmniej częściowo. Co chwilę jedno z nich popatrywało na niego, gdy prowadził Steppera stępa tam i z powrotem, tam i z powrotem... Arganda osadził swego deresza i zapatrzył się przez drzewa na południe, w stronę obozu. Tkwił nieruchomo jak posąg, a równocześnie jego ciało wydzielało niecierpliwość, tak jak ogień emituje gorąco. Z tym pióropuszem, mieczem, posrebrzaną zbroją i twardym niczym kamień obliczem mógłby pozować do obrazu przedstawiającego żołnierza doskonałego, tym niemniej sądząc po zapachu, który od niego bił, mężczyzna był o krok od paniki. Perrin zastanowił się, jaki zapach wydziela on sam. Trudno mu było czuć własną woń, szczególnie na otwartej przestrzeni. A jednak nie sądził, żeby pachniał paniką, raczej zdrowym strachem i gniewem. Wiedział, że sytuacja wróci do normy, gdy odzyska Faile. Wtedy wszystko będzie dobrze. Tam i z powrotem, tam i z powrotem...

W końcu pojawił się Aram wraz z ziewającym Jurem Gradym dosiadającym ciemnogniadego wałacha. Maść konia była na tyle ciemna, że wobec białej strzałki na jego nosie reszta wydawała się prawie czarna. W pewnej odległości za nimi jechał Dannil i tuzin mężczyzn z Dwu Rzek, którzy schowali chwilowo włócznie i halabardy na korzyść długich łuków. Grady, krępy osobnik o ogorzałej twarzy, na której wbrew stosunkowo młodemu wiekowi mężczyzny pojawiały się już zmarszczki, mimo miecza o długiej rękojeści przy pasie i czarnego płaszcza ze srebrną szpilką w kształcie miecza przy wysokim kołnierzu, wyglądał jak senny farmer, choć na zawsze porzucił farmerski żywot, a Dannil i pozostali zawsze ustępowali mu miejsca. Ustępowali także Perrinowi, jednak nieco się przy tym ociągali i patrzyli w ziemię, czasami rzucając szybkie, zakłopotane spojrzenia na niego lub na Berelain. Dla Aybary ich zachowanie nie miało znaczenia. Wszystko będzie dobrze, gdy odzyska Faile.

Aram starał się skierować Grady’ego do Perrina, lecz Asha’man wiedział, po co Aybara go wezwał. Westchnąwszy, zsiadł z konia i zbliżył się do Elyasa, który kucał w kręgu słonecznego światła, palcem rysując w śniegu mapę, mówiąc o odległości i kierunku, szczegółowo opisując miejsce, do którego chciał się dostać — polanę na zboczu zwróconym niemal całkowicie na południe, nad którym górowało pasmo o trzech szczytach. Wystarczyło podać odległość i kierunek, byle precyzyjnie, jednak im dokładniejszy obraz miejsca miał w swoim umyśle Asha’man, tym bliżej danego punktu mógł się dostać.

— Nie ma tu mowy o jakimkolwiek marginesie błędu, chłopcze. — Oczy Elyasa wydawały się w tym momencie wyjątkowo lśnić. Cokolwiek inni myśleli o Asha’manie, nigdy go do niczego nie zmuszali. — Wiele jest górskich szczytów w tej krainie, a główny obóz znajduje się tylko mniej więcej milę po drugiej stronie tego. Będą tam wartownicy, mała grupka, każdej nocy w innym miejscu, ale nie dalej niż dwie mile od obozowiska w którąś stronę. Wyślesz nas za blisko nich, a wtedy na pewno zostaniemy dostrzeżeni.

Grady wytrzymał jego spojrzenie bez mrugnięcia okiem. Później kiwnął głową, przeczesał krótkimi, grubymi paluchami włosy i zrobił głęboki wdech. Wyglądał na tak samo zmęczonego jak Elyas. I na tak straszliwie wykończonego, jak Perrin się czuł. Tworzenie bram i utrzymywanie ich w stanie otwarcia wystarczająco długo, aby mogło przez nie przejść tysiące ludzi i koni, stanowiło wyczerpującą pracę.

— Czy jesteś dostatecznie wypoczęty? — spytał Grady’ego Aybara. Zmęczeni ludzie popełniali pomyłki, a pomyłki popełniane przy użyciu Jedynej Mocy mogły się skończyć śmiercią wielu osób. — Może powinienem posłać po Nealda?

Grady podniósł wzrok i zagapił się na niego zaczerwienionymi oczyma, po czym potrząsnął głową.

— Fager nie jest ode mnie bardziej wypoczęty. A może nawet jest bardziej znużony. Jestem trochę silniejszy niż on. Lepiej jeśli ja to zrobię. — Odwrócił się, zapatrzył na północny wschód i bez dodatkowego ostrzeżenia zaczął konstruować bramę. Po chwili obok oznaczonego przez Psy Czarnego kamienia ukazało się pionowe srebrnobłękitne przecięcie. Annoura głośno sapnęła, po czym szarpnęła klacz, zjeżdżając z drogi, gdyż świetlista kreska rozszerzyła się w otwór w powietrzu, a następnie w większą dziurę, za którą widać było nasłonecznioną polanę na stromym stoku wśród drzew znacznie mniejszych niż rosnące wokół Perrina i pozostałych. Rozszczepiony już pień sosny zadrżał, tracąc kolejny cienki pasek kory, która spadła na ziemię z przytłumionym przez śnieg plaśnięciem. Odgłos wystraszył konie, które zaczęły parskać i nerwowo tańczyć w miejscu. Annoura popatrzyła na Asha’mana z furią i ciemniejącą twarzą, Grady wszakże jedynie zamrugał oczami. — Czy tak wygląda punkt docelowy? — spytał.

Elyas poprawił kapelusz, później pokiwał głową.

Na takie potwierdzenie czekał Perrin. Pochylił głowę i popędził Steppera w śnieg, który sięgał bułankowi nad pęciny. Polanka była niewielka, jednak pod pełnym białych obłoków niebem wydawała się rozległa, szczególnie po lesie, który Aybara zostawiał za sobą. W porównaniu z lasem również tutejsze światło prawie oślepiało, chociaż słońce nadal chowało się za porośniętym drzewami szczytem. Obóz Shaido Aiel znajdował się po drugiej stronie tego górskiego grzbietu. Perrin zapatrzył się tęsknie w jego stronę. Na razie wszakże musiał tu czekać, a nie gnać tam, gdzie może w końcu znajdzie Faile. Zwrócił Steppera w kierunku bramy, przez którą właśnie przechodziła Marline.

Nadal obserwowała go z uwagą, odwracając od niego wzrok jedynie na krótką chwilę i spoglądając wtedy w dół, na swoje stopy, aby się nie poślizgnąć na śniegu. Gdy stanęła obok bramy, wyjechali z niej Aram i przedstawiciele Dwu Rzek, którzy do tej pory przyzwyczaili się już do Podróżowania, choć chyba nie do Asha’manów, toteż teraz jedynie nieznacznie pochylali głowy podczas przejścia przez bramę. Tylko najwyżsi musieli się nieco ugiąć, by nie zaczepić głową o szczyt otworu. Perrina uderzyła wielkość bramy, która była większa niż poprzednia wykonana przez Grady’ego. Wtedy, przemieszczając się, Aybara musiał zsiąść z konia. Ta luźna myśl zjawiła się w jego umyśle bezwiednie i nie była dla niego ważniejsza niż brzęczenie muchy.

Aram podjechał prosto do niego. Na jego twarzy Perrin dostrzegł napięcie, w zapachu zaś wyczuł niecierpliwość i pragnienie dalszej jazdy, a kiedy Dannil i pozostali — ustępując z drogi następnym — odeszli od bramy i zaczęli spokojnie nakładać strzały na cięciwy łuków, równocześnie nie odrywając wzroku od otaczających drzew, zjawił się Gallenne i z ponurą miną przypatrzył się drzewom, jakby oczekiwał, że lada moment wybiegnie z nich wróg. Za kapitanem wyszło z bramy pół tuzina Mayenian, którzy, chcąc się obok niego przecisnąć, musieli opuścić lance z czerwonymi wstążkami.

Później przez drugi czas nikt nie wychodził, jednak akurat gdy Perrin zdecydował się wrócić i sprawdzić, co zatrzymało Elyasa, brodaty starzec wyprowadził swego konia, tuż za nim zaś wyjechał Arganda i sześciu Ghealdan z niezadowoleniem wyraźnie wyrzeźbionym na twarzach. Nigdzie nie było widać ani lśniących hełmów mężczyzn, ani ich pancerzy, oni sami zaś popatrywali groźnie, jakby się obawiali, że za moment ktoś każe im zrzucić także portki.

Perrin pokiwał głową. Oczywiście! Obóz Shaido Aiel mieścił się po przeciwnej stronie tegoż szczytu, tam też było słońce. Błyszcząca zbroja Ghealdan lśniłaby niczym lustra. Aybara sam powinien o tym pomyśleć. Ciągle pozwalał, by strach zwiększał jego niecierpliwość i mącił mu umysł. Musiał przecież myśleć jasno i trzeźwo, teraz bardziej niż kiedykolwiek. Każdy przeoczony obecnie szczegół mógł się skończyć jego śmiercią. A wtedy Faile na zawsze zostanie w rękach Shaido. Łatwiej wszakże powiedzieć, niż naprawdę wyzbyć się lęku. Jak miał się przestać bać o małżonkę? Musiał przegonić strach, ale jak?

Ku jego zaskoczeniu Annoura przejechała przez bramę tuż przed Gradym, który prowadził swego ciemnogniadego wierzchowca. Dokładnie tak samo jak zawsze, kiedy widział ją przejeżdżającą przez bramę, kobieta leżała tak płasko na grzbiecie klaczy, jak wysoki łęk jej siodła pozwalał, krzywiąc się na otwór wykonany przez skażoną męską połówkę Jedynej Mocy. Natychmiast gdy wyjechała z przejścia, popędziła klacz tak daleko w górę zbocza, że o mało nie wjechała między drzewa. Grady zamknął bramę, która zostawiła w oczach Perrina purpurowy powidok pionowej linii, Annoura natomiast zawróciła klacz i ruszyła ku nim, obrzucając piorunującymi spojrzeniami Marline i Perrina. Gdyby nie była Aes Sedai, Aybara powiedziałby, że gotowała się w ponurej furii. To Berelain poleciła jej przejść przez bramę, lecz nie Pierwszą z Mayene kobieta obwiniała za swój pobyt tutaj.

— Stąd idziemy pieszo — oznajmił Elyas głosem niewiele głośniejszym niż sporadyczny stukot końskich kopyt. Powiedział wcześniej, że Shaido są nieostrożni i nie wystawili żadnych albo prawie żadnych wartowników, a teraz przemawiał tak cicho, jakby żywił obawy, że przeciwnik znajduje się zaledwie o dwadzieścia kroków stąd. — Człowiek na koniu zawsze się bardziej wyróżnia. Shaido Aiel nie są ślepi, choć ślepi jak na Aielów, co oznacza, że i tak widzą dwukrotnie ostrzej niż każdy z was, więc kiedy dotrzemy do wierzchołka, starajcie się nie rzucać w oczy. I spróbujcie nie robić więcej hałasu niż to konieczne, bo Shaido nie są również głusi. W końcu znajdą nasze ślady... nic na to nie poradzimy przy takim śniegu... jednak nie powinno dojść do tego ani zbyt szybko, ani z naszej winy.

Arganda, już dostatecznie rozwścieczony faktem utraty zbroi i piór, teraz zaczął się sprzeczać z Elyasem o dowodzenie. Ponieważ nie był kompletnym głupcem, toteż kłócił się cichym głosem, który się nie niósł po okolicy. Tyle że Arganda w wieku piętnastu lat został żołnierzem, a później prowadził swoich ludzi przeciwko Białym Płaszczom, Altaranom i wojownikom z Amadicii, lubił także podkreślać, że walczył w Wojnie z Aielami i przeżył Bitwę Krwawego Śniegu w Tar Valon. Wiedział o Aielach sporo i nie życzył sobie, aby rozkazywał mu jakiś nieogolony drwal. Perrin nie wtrącał się, póki Pierwszy Kapitan dobrze wykonywał swoje obowiązki i panował nad swoimi żołnierzami. W sumie na pewno nie był głupcem, po prostu obawiał się o los swojej królowej. Gallenne zostawił wszystkich swoich ludzi, mamrocząc, że bez koni lansjerzy są bardziej niż bezużyteczni, a jeśli każe im przejść większą odległość na piechotę, prawdopodobnie skręcą sobie karki. Gallenne także nie był głupi, lecz zawsze w każdej sprawie dostrzegał najpierw jej najczarniejsze aspekty. Elyas objął prowadzenie, a Perrin zabrał jedynie z sakw Steppera lunetę w grubej, oprawnej w mosiądz tubie i włożył ją sobie do kieszeni płaszcza, po czym ruszył za Macherą.

Pod drzewami rosły zarośla w kępach. Wśród drzew przeważały sosny i jodły, od czasu do czasu zdarzały się liściaste — po zimowemu szare i bezlistne, a teren, wcale nie bardziej stromy niż rodzinne Piaskowe Wzgórza, choć może nieco bardziej skalisty, nie sprawiał żadnych problemów Dannilowi i innym mężczyznom z Dwu Rzek, którzy wspinali się w milczeniu z napiętymi łukami i czujnie popatrywali na boki, niemal tak cisi jak mgła ich oddechów. Aram, któremu nieobca była jazda przez las, trzymał się blisko Perrina z wyciągniętym mieczem. W pewnym momencie zaczął nim wprawdzie siekać plątaninę gęstych, brązowych pnączy rosnących im na drodze, toteż Aybara musiał go powstrzymać, kładąc mu rękę na ramieniu, jednak ogólnie rzecz biorąc, Aiel nie robił większego hałasu niż sam Perrin, którego buty lekko chrzęściły na śniegu. Aybary nie zdziwiło, że Marline przemieszcza się wśród drzew z wprawą osoby, która wychowała się w lesie zamiast na Pustkowiu Aiel, gdzie drzewa były niezwykle rzadkie, a o śniegu nikt nie słyszał; wbrew obawom Perrina jej liczne naszyjniki i bransoletki wcale podczas ruchu nie brzęczały. Annoura natomiast wspinała się z pewnym wysiłkiem, grzęznąc nieco w śniegu z powodu licznych spódnic, lecz zwinnie unikała ostrych cierni asparagusów i innych roślin. Aes Sedai zawsze potrafią człowieka zaskoczyć. Przy lada okazji Annoura nie przestawała zerkać na Grady’ego, chociaż Asha’man wydawał się całkowicie skupiony na stawianiu jednej stopy przed drugą; czasami wzdychał ciężko, zatrzymywał się na minutę, marszcząc brwi, spoglądał na wierzchołek przed sobą, mimo to wszakże nigdy nie zostawał w tyle. Gallenne i Arganda nie byli już młodzi ani przyzwyczajeni do wędrówki, gdyż zazwyczaj jeździli konno, więc ich oddechy w miarę wspinaczki stawały się coraz cięższe, co jakiś czas któryś z nich zatrzymywał się przy kolejnych drzewach, choć z drugiej strony obserwowali się bacznie nawzajem, gdyż żaden najwyraźniej nie zamierzał dać się prześcignąć drugiemu. Z kolei czterej ghealdańscy lansjerzy ślizgali się, zsuwali, potykali o przykryte śniegiem korzenie, a pochwy mieczy stale im utykały wśród winorośli, więc wszyscy pozostali co rusz mruczeli przekleństwa pod ich adresem, szczególnie ilekroć któryś lansjer upadł na skałę albo nadział się na ciernie. Perrin zaczął się zastanawiać, czy ich nie odesłać z poleceniem poczekania przy koniach. Albo zostawić ich tutaj i zabrać w drodze powrotnej.

Nagle z zarośli wyszli dwaj Aielowie. Stanęli przed Elyasem. Ciemne welony skrywały ich twarze aż po oczy, na grzbietach nosili długie, białe płaszcze, w rękach zaś włócznie i puklerze. Sądząc po ich wzroście, nie byli mężczyznami, lecz Pannami Włóczni, choć fakt ten bynajmniej nie czynił ich mniej niebezpiecznymi od innych algai’d’siswai, toteż wszyscy towarzysze Perrina równocześnie wycelowali w ich serca dziewięć strzał o szerokich grotach z dziewięciu długich łuków.

— W ten sposób możesz zostać ranna, Tuandho — szepnął Machera. — Powinnaś lepiej przemyśleć swój ruch, Sulin. — Aybara dał znak ręką ludziom z Dwu Rzek i ci opuścili łuki, a Aramowi rozkazał schować miecz. Złapał zapachy obu kobiet w tym samym czasie, co Elyas, czyli jeszcze zanim Panny Włóczni w ogóle się ujawniły.

Obie kobiety wymieniły zaskoczone spojrzenia, tym niemniej odsłoniły twarze i woale opadły im na piersi.

— Dobrze zauważyłeś, Elyasie Machera — powiedziała Sulin. Ta umięśniona, o twardej skórze na twarzy i bliźnie przecinającej jeden policzek kobieta miała bystre, niebieskie oczy, którymi potrafiła przeszywać niczym szydłem, teraz wszakże uwidaczniały wyłącznie zdumienie. Wyższa i młodsza od niej Tuandha mogła być ładna, zanim straciła prawe oko i zyskała grubą szramę, która teraz biegła jej od podbródka aż pod shoufę. Blizna uniosła jeden kącik ust tej Panny w półuśmiech, który jednakże nigdy się nie rozszerzał.

— Wasze kaftany są inne — zauważył Perrin. Tuandha z marsową miną popatrzyła w dół, na swój strój, cały szaro-zielono-brązowy, potem na identyczną część garderoby Sulin. — Także wasze płaszcze. — Elyas rzeczywiście był zmęczony, skoro umykały mu fakty. — Nie wyruszyli jeszcze, prawda?

— Nie, Perrinie Aybara — odparła Sulin. — Shaido zdają się przygotowani na pozostanie w jednym miejscu przez pewien czas. Z ich powodu ludzie z miasta odeszli ubiegłej nocy i skierowali się na północ... to znaczy, ci mieszkańcy, którym Shaido pozwolili odejść. — Lekko potrząsnęła głową, wciąż zmieszana faktem, że Shaido Aiel zmieniają ludzi w gai’shain, którzy nie służą zgodnie z wymogami ji’e’toh. — Twoi przyjaciele: Jondyn Barran, Get Ayliah i Hu Marwin poszli za nimi, starając się dowiedzieć czegoś konkretnego. Nasze siostry włóczni i Gaul znów okrążają obóz. Czekaliśmy tutaj na Elyasa Macherę. Zamierzamy wrócić z wami. — Sulin rzadko dopuszczała do głosu emocje i teraz też trudno się było doszukać jakichkolwiek uczuć w jej tonie, kobieta wydzielała wszakże zapach smutku. — Chodź, pokażę ci.

Dwie Panny Włóczni wspięły się na zbocze, a Perrin pospieszył za nimi, zapominając o swoich ludziach. Tuż przed szczytem kobiety kucnęły, po czym opadły na kolana i łokcie. Aybara podążył za ich przykładem. Ostatnie kilka piędzi przebyli na czworakach wśród śniegu, aż w końcu zza drzewa mogli spojrzeć za szczyt pasma. Tam las przechodził w rzadkie zarośla, stok porastały jedynie nieliczne młode drzewka. Perrin był wystarczająco wysoko, aby widzieć na odległość kilku lig — gdzie znajdowały się faliste szczyty i długie bezdrzewne wzgórza — a także dalej, na ciemny pas kolejnych lasów. Widział teraz niemal wszystko, co chciał zobaczyć.

Wcześniej, po opisach Elyasa, próbował sobie wyobrazić obozowisko Shaido Aiel, okazało się jednak, że jego wyobraźnię ograniczała rzeczywistość. Teraz tysiąc kroków niżej stała masa niskich namiotów Aielów — namiotów wszelkiego rodzaju — oraz mnóstwo wozów, furmanek, ludzi i koni. Obóz ciągnął się dobrze ponad milę we wszystkich kierunkach: od szarych, kamiennych murów miasta aż prawie do następnego wzgórza. Perrin wiedział, że część obozowiska prawdopodobnie znajduje się także po jego drugiej stronie. Miasto nie było duże, nie przypominało Caemlyn czy Tar Valon, miało niecałe czterysta kroków szerokości wzdłuż jednego boku i nieco mniej przy innych, o ile Aybara dobrze widział, a jednak miało wysokie mury i wieże, od północnej zaś strony przypominało fortecę. Tym niemniej obóz Shaido połknął je w całości. A gdzieś w tym wielkim morzu ludzi czekała na Perrina Faile.

Wyjąwszy z kieszeni lunetę, Aybara przypomniał sobie w ostatniej chwili, że powinien przysłonić jedną ręką koniec tuby. Słońce miało obecnie kształt wielkiej, złotej kuli, która znajdowała się niemal dokładnie przed nim, będąc w połowie drogi do południowego szczytu. Przypadkowo odbite od soczewki lunety promienie mogłyby zrujnować całe przedsięwzięcie. Przez szkło powiększające Perrin dostrzegł grupki ludzi o jasnych — przynajmniej na jego oko — twarzach. Widział długowłose kobiety z ciemnymi szalami udrapowanymi na ramionach i obwieszone tuzinami długich naszyjników, dojące kozy kobiety z mniejszą ilością naszyjników, kobiety ubrane w cadin’sor, czasami z włóczniami i puklerzami w dłoniach, zerkające spod głębokich kapturów ciężkich, białych szat i spieszące po śniegu, już udeptanym prawie do błota. W obozowisku przebywali również mężczyźni i dzieci, lecz oko Aybary omijało je obojętnie i ignorowało. Jednak kobiet było tu kilka tysięcy, licząc choćby tylko te w bieli.

— Zbyt wiele — szepnęła Marline, a Perrin opuścił lunetę i posłał kobiecie nienawistne spojrzenie. Do niego i Panien Włóczni dołączyli już pozostali, wszyscy leżeli teraz w rzędzie w śniegu wzdłuż krawędzi górskiego pasma. Ludzie z Dwu Rzek zadawali sobie sporo trudu, usiłując utrzymać cięciwy nad śniegiem bez podnoszenia łuków ponad krawędź pasma. Arganda i Gallenne studiowali obozowisko przez własne lunety, Grady zaś gapił się w dół zbocza, podparłszy podbródek na dłoniach, równie skupiony jak dwaj kapitanowie. Może w jakiś sposób pomagał sobie Jedyną Mocą. Marline i Annoura również wpatrywały się w obóz — Aes Sedai oblizywała wargi, Mądra marszczyła brwi. Aybara pomyślał, że Marline nie zamierzała wypowiedzieć tego stwierdzenia na głos.

— Jeżeli sądzisz, że zrezygnuję tylko dlatego, iż Shaido Aiel jest więcej, niż oczekiwałem... — zaczął podnieconym tonem, jednak kobieta przerwała mu, odpowiadając równie mocnym spojrzeniem na jego marsową minę.

— Chodziło mi o to, Perrinie Aybara, że jest tu zbyt wiele Mądrych. Gdziekolwiek zerknę, dostrzegam kobietę umiejącą przenosić Moc. Jedna tu, druga tam... Mądre oczywiście nie przenoszą Mocy przez cały czas... widzę je wszakże wszędzie, gdzie spojrzę. Dziesięć szczepów oznacza zbyt wiele Mądrych.

Perrin wciągnął głęboki wdech.

— Jak wiele jest ich tam twoim zdaniem?

— Mam wrażenie, że w tym jednym miejscu zebrały się wszystkie Mądre Shaido Aiel — odparła Marline, tak spokojnie, jakby mówiła o cenie za jęczmień. — Wszystkie, które potrafią przenosić Moc.

Wszystkie?! To nie miało najmniejszego sensu! Dlaczego wszystkie Mądre miałyby się znaleźć właśnie tutaj, w tym jednym obozowisku, skoro Shaido Aiel byli rozrzuceni po całym świecie? W każdym razie Aybara słyszał, że Shaido dokonywali najazdów i w Ghealdan, i w Amadicii, także tutaj, w Altarze... na długo przed porwaniem Faile, a zgodnie z pogłoskami również na odleglejszych terenach. Skąd zatem wszystkie wzięłyby się nagle w tym jednym obozie? Chyba że Shaido Aiel postanowili się tutaj zgromadzić, zebrać tu cały klan... Nie, nie, Perrin musiał porzucić próżne rozważania i skoncentrować się na faktach. Fakty i tak były dostatecznie paskudne.

— Czyli ile? — spytał w miarę opanowanym tonem.

— Nie warcz na mnie, Perrinie Aybara. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na twoje pytanie. Nie wiem dokładnie, ile Mądrych Shaido jeszcze żyje. Nawet Mądre umierają czasem z powodu choroby, ukąszenia żmii czy wypadku. Niektóre zginęły pod Studniami Dumai. Znalazłyśmy tam ciała, które potem Shaido zabrali zapewne i pochowali zgodnie z tradycją. Nawet Shaido Aiel nie porzucili wszystkich naszych tradycji. Jeśli pytasz mnie, ile zostało Mądrych i ich uczennic, które potrafią przenosić Moc, powiedziałabym, że chyba jakieś czterysta. Może więcej, lecz na pewno poniżej pięciuset. Gdy Shaido przekraczali Mur Smoka, mieli mniej niż pięćset Mądrych i około pięćdziesięciu uczennic z umiejętnością przenoszenia Mocy. — Większość farmerów okazałoby więcej emocji mówiąc o jęczmieniu.

Annoura, nadal gapiąc się na obozowisko Shaido, wydała zdławiony dźwięk, jakby półszloch.

— Pięćset? — jęknęła. — O Światłości! Pół Wieży z jednego klanu? Och, och, Światłości!

— Moglibyśmy się wkraść do obozu w porze nocnej — mruknął Dannil ze swego miejsca w rzędzie. — W taki sposób, w jaki weszliście swego czasu do obozu Białych Płaszczy.

Elyas odchrząknął. Może to chrząknięcie coś oznaczało, jednak Perrin nie dosłyszał w nim nadziei.

Sulin parsknęła kpiąco.

— Nawet my nie mogłybyśmy się zakraść do tego obozu, o ile chciałybyśmy wyjść z niego całe i zdrowe. A co do was... Zanim dotrzecie do pierwszych namiotów, zwiążą was niczym kozły przygotowane do nadziania na ruszt.

Aybara powoli pokiwał głową. Wcześniej rozważał pomysł wśliźnięcia się do obozu pod osłoną ciemności i wyrwania Faile. Myślał, że zrobi to jakoś. I oczywiście wyprowadzi również inne uwięzione... Jego małżonka nie potrafiłaby wszak wyjść z niewoli bez swoich towarzyszek. Chociaż właściwie Perrin nigdy tak naprawdę nie wierzył, że taka akcja może mu się udać, nie akcja przeciwko Aielom, zaś myśl o wielkości obozu zgasiła ostatnie migotliwe światła tlącej się w nim nadziei. Całymi dniami mógłby przecież wędrować wśród tych ludzi i nie znaleźć swej żony.

Nagle zrozumiał, że już nie musi się zmagać z rozpaczą, bowiem zniknęła. Pozostał w nim wprawdzie gniew, lecz był teraz zimny jak stal w zimie, a desperacji, która zagrażała mu wcześniej, zupełnie nie potrafił w sobie dostrzec. W tym obozie znajdowało się dziesięć tysięcy algai’d’siswai i pięćset kobiet z umiejętnością przenoszenia Mocy. A więc Gallenne miał rację... Jednakże gdy człowiek przygotuje się na najgorsze, zapewne wiele zdarzeń mile go zaskoczy. Pięćset kobiet, które nie zawahają się użyć Jedynej Mocy jako broni! A Faile pozostawała tu ukryta niczym jeden płatek na pokrytej głębokim śniegiem łące. Mówiąc krótko, przy tak wielu negatywnych zdarzeniach nie było już po prostu w Perrinie miejsca na rozpacz. I rozpacz nie miała już w tym momencie najmniejszego sensu. Trzeba się było energicznie zabrać do działania albo od razu ze wszystkiego zrezygnować. Poza tym Aybara posiadał teraz do odgadnięcia konkretną zagadkę. A Nat Torfinn stale powtarzał, że każdą łamigłówkę można rozwiązać, trzeba tylko odkryć, gdzie pchnąć, a gdzie pociągnąć.

Za miastem, od strony północnej i południowej, teren był mniej zaludniony i rzadziej zalesiony niż tutejsze wzgórza. Tu i ówdzie znaczyły krajobraz farmy, jednak z kominów domów nie unosił się dym. Płoty odgradzały leżące pod śniegiem pola, przez które prawdopodobnie grupka ludzi mogłaby spróbować przejść niezauważona, nawet z pochodniami, sztandarami czy grając na trąbach. Perrin dostrzegł wśród farm dwie drogi — jedna wiodła mniej więcej na południe, druga mniej więcej na północ. Prawdopodobnie obie były bezużyteczne dla jego celów, choć wiedział, że nigdy nie należy niczego przesądzać. Może Jondyn przyniesie jakieś informacje o mieście, chociaż fakt istnienia miasta też im chyba w niczym nie pomoże, skoro leżało ono obecnie w samym środku obozowiska Shaido. Tak przynajmniej podejrzewał Aybara. Gaul i Panny Włóczni po powrocie z obchodu obozu na pewno będą mogli mu powiedzieć, co się znajduje za następnym górskim pasmem. Jedna z przełęczy w tym paśmie wyglądała na drogę prowadzącą gdzieś na wschód. Co dziwne, może z milę na północ od owej przełęczy stała grupka wiatraków, których długie, białe skrzydła obracały się powoli, zaś druga podobna garstka stała najprawdopodobniej na szczycie następnego wzgórza. Perrin zauważył także rząd osobliwych łuków przywodzących na myśl długi, wąski most — ciągnęły się po zboczu w dół, od najbliższych wiatraków aż do murów miasta.

— Czy ktoś wie, co to jest? — spytał, wskazując na owe łuki. Dokładna obserwacja przez lunetę nie powiedziała mu wiele więcej. Odkrył jedynie materiał — łuki wykonano najwyraźniej z tego samego szarego kamienia, co miejskie mury. Przez lunetę cała konstrukcja wydała mu się wszakże zbyt wąska jak na most. Brakowało jej też bocznych ścian i chyba również podłoża.

— Służy do przynoszenia wody — wyjaśniła Sulin. — Biegnie przez pięć mil, aż do jeziora. Nie wiem, dlaczego nie zbudowali swego miasta bliżej wody, chociaż większość ziemi wokół jeziora wygląda na błotnistą, szczególnie podczas roztopów, więc może w tym tkwi przyczyna. — Już nie musiała się zastanawiać nad nieznanymi słowami, takimi jak „błoto”, tym niemniej z respektem wymówiła wyraz „jezioro”. Tyle wody w jednym miejscu zapewne ciągle wydawało się Aielom nieco niepojęte. — Myślisz o tym, że można by wstrzymać ich dostawy wody? Pewnie wtedy opuściliby obóz. — Miała na myśli walkę przy użyciu wody. Na Pustkowiu większość bitew rozpoczynała się od kwestii wody. — Ja wszakże nie sądzę...

W głowie Aybary wybuchły nagle kolory, prawdziwa eksplozja barw — tak silna, że mężczyzna przestał na moment cokolwiek widzieć i słyszeć. To znaczy w każdym razie nie widział niczego poza zawirowaniami koloru. Barwy napływały wielkimi falami, jak gdyby wcześniej wypychając je wielokrotnie z głowy, skonstruował w niej sobie tamę, w którą teraz uderzała ta milcząca powódź, wirując w bezdźwięcznych wirach i próbując go w siebie wessać. W owym zawirowaniu Perrin dostrzegł nagle obraz Randa i Nynaeve siedzących naprzeciwko siebie na ziemi — wizerunek tak jasny i wyraźny, że wcale nie wydawał się tworem wyobrażonym. Ale Aybara nie miał czasu dla Randa, nie teraz. Nie teraz! Złapał więc w myślach kolory, niczym tonący człowiek usiłujący wbić palce w twardą powierzchnię, szarpnął z całych sił i... wyrzucił je!

Wzrok i słuch wróciły, wrócił otaczający świat, zwaliwszy się na mężczyznę w jednej sekundzie.

— ...to szaleństwo — mówił Grady tonem pełnym niepokoju. — Nikt nie może dzierżyć tak dużej ilości saidina, żebym mógł to wyczuć z tak ogromnej odległości! Nikt!

— Teoretycznie nikt nie może też dzierżyć tak dużej ilości saidara — odparowała Marline. — A jednak ktoś to robi.

— Przeklęci? — Annourze jawnie drżał głos. — Przeklęci, używający jakiegoś sa’angreala, o którym nigdy nie słyszeliśmy. Albo... albo sam Czarny.

Cała trójka zapatrzyła się ponownie na północny zachód. Choć Marline wydawała się spokojniejsza niż Annoura czy Grady, unosił się wokół niej zapach strachu i zmartwienia. Pozostali, z wyjątkiem Elyasa, badali tę trójkę wzrokiem ludzi, którzy czekają na obwieszczenie, że właśnie się rozpoczęło nowe Pęknięcie Świata. Oblicze Machery natomiast oznaczało akceptację. Wilk warczy, gdy widzi przed sobą lawinę przynoszącą mu śmierć, z drugiej strony jednak zwierzę wie, że śmierć przyjdzie i tak, prędzej czy później, i że nie sposób z nią walczyć.

— To Rand — szepnął Perrin ochrypłym głosem. Zadrżał, gdyż kolory próbowały powrócić, na szczęście zdołał je powstrzymać. — To jego sprawka. A Rand nie porzuca w połowie rozpoczętych spraw, niezależnie od ich rodzaju. — Wszyscy się na niego gapili, nawet Machera. — Potrzebuję więźniów, Sulin. Shaido chyba wysyłają jakieś oddziały na polowanie? Elyas twierdzi, że mają wartowników, kilka mil od obozu, małe grupki. Możecie zdobyć dla mnie paru jeńców?

— Posłuchaj mnie uważnie — odrzekła Annoura. Mówiła szybko, niemal wypluwając słowa. Uniosła się znad śniegu na tyle, by sięgnąć przez Marline i złapać w dłoń wielką garść fałd płaszcza Aybary. — Coś się dzieje. Może coś cudownego, a może straszliwego, lecz bez wątpienia doniosłego, ważniejszego niż wszystko, co się zdarzyło w utrwalonej dotąd historii! Musimy się dowiedzieć, o co chodzi! Grady może nas tam zabrać, doprowadzić przynajmniej na tyle blisko, żebyśmy mogli wszystko zobaczyć. Gdybym znała właściwe sploty, sama mogłabym nas tam przenieść! Tak czy owak, musimy się tego dowiedzieć!

Wytrzymując jej spojrzenie, Aybara podniósł rękę i Annoura zamilkła z otwartymi ustami. Żadnej Aes Sedai nie udało mu się chyba nigdy przedtem tak łatwo uciszyć.

— Powiedziałem ci, co się dzieje. My jednak mamy zadanie do wykonania. Tam na dole, przed nami. Sulin?

Panna Włóczni spoglądała to na niego, to na Aes Sedai, to na Marline. W końcu wzruszyła ramionami.

— Niewiele przydatnych faktów poznasz, nawet jeśli dokładnie wypytasz tych Aielów. Jeńcy zniosą ból, a później cię wyśmieją. Wstyd przyjdzie powoli... o ile ci Shaido w ogóle jeszcze potrafią się wstydzić.

— Obojętnie, czego się dowiem, i tak będę wiedział więcej, niż wiem teraz — odciął się Perrin. Czekało go zadanie, było tuż przed nim. Łamigłówka, którą musiał rozwiązać, Faile, którą musiał uwolnić i Shaido, których musiał zniszczyć. Tylko te sprawy ze wszystkich na świecie miały teraz dla niego znaczenie.

Загрузка...