3 Wachlarz kolorów

Cauthon nie wiedział, czy przeklinać, czy płakać. Skoro żołnierze odeszli, a Ebou Dar za moment zostanie daleko za nimi, nie widział powodu do niepokoju, z drugiej strony wiedział, że przyczyny owego ostrzegawczego grzechotu kości w jego głowie zazwyczaj wyjaśniały się dopiero wtedy, gdy było już niemal zbyt późno na ratunek. Do zdarzenia, przed którym przestrzegały, mogło dość dopiero za wiele dni lub zaledwie za parę godzin, a Mat nigdy przed czasem nie potrafił go sobie nawet wyobrazić. Miał jedynie pewność, że coś ważnego bądź strasznego się zdarzy, on zaś nie może tego uniknąć. Czasami, jak tej nocy przy bramie, nie rozumiał, dlaczego kości grzechoczą, nawet potem, kiedy w jego głowie już zapanował spokój. W jakimś sensie nie chciał tego spokoju, gdyż — choć łomot denerwował go i skręcał jego ciało niczym dotkniętego świerzbem kozła — grzechotanie oddalało nieuchronny incydent. Jednakże oczywiście w końcu ustawało. Zawsze, prędzej czy później, ustawało.

— W porządku, Mat? — spytał Olver. — Ci Seanchanie nie mogą nas złapać. — Miało to być burkliwe stwierdzenie, lecz drugiemu zdaniu w głosie chłopca towarzyszyła pytająca nutka.

Nagle Cauthon zrozumiał, że od jakiegoś czasu wpatruje się przed siebie. Egeanin z roztargnieniem i bezmyślnie przebierała palcami w peruce, jawnie bocząc się na niego i gniewając za to, że ją ignoruje. Domon pogrążył się w zadumie. Najwyraźniej nie zdecydował jeszcze, czy stanąć po stronie Egeanin, a z pewnością nie chciał robić sobie wroga z Mata. Nawet Thera zerkała na niego z wejścia do namiotu, choć zwykle starała się schodzić Egeanin z oczu. Cauthon nie mógł im niczego wyjaśnić. Tylko człowiek z sieczką zamiast mózgu uwierzyłby, że dostaje przestrogi od niewidocznych, chociaż głośno hałasujących kości. Albo może człowiek napiętnowany przez Moc. Lub przez Czarnego. Mat nie obawiał się, że ktoś może go o coś takiego podejrzewać. Może noc przy bramie w kółko się powtarzała. Nie, tego sekretu nie potrafił nikomu ujawnić. Gdyby go zresztą ujawnił, i tak nic by mu to nie dało.

— Nigdy nas nie złapią, Olverze, ani ciebie, ani mnie. — Zmierzwił chłopcu włosy, a dziesięciolatek odwzajemnił się wielkim uśmiechem, sugerującym łatwy powrót zaufania. — Nie złapią nas, póki trzymamy oczy szeroko otwarte i bacznie się rozglądamy wokół. Pamiętaj, że zawsze można znaleźć drogę wyjścia, jeśli odpowiednio się koncentrujesz, jeżeli zaś się nie skupisz, możesz się potknąć nawet o własne stopy.

Olver poważnie pokiwał głową, jednak przygana Mata odnosiła się raczej do innych towarzyszy podróży. A może do niego samego. O Światłości, nie mogli być chyba czujniejsi. Wszyscy z wyjątkiem chłopca, który uważał ich ucieczkę za wspaniałą przygodę, przed opuszczeniem miasta prawie wychodzili ze skóry.

— Idź pomóc Therze, tak jak ci kazał Juilin — dodał Mat. Ostry poryw wiatru szarpnął jego płaszczem, przyprawiając mężczyznę o drżenie. — I ubierzże się, przecież jest zimno — rzucił, gdy chłopiec wsuwał się obok Thery do namiotu.

Dochodzące ze środka szelesty i skrobanie szybko uprzytomniły Matowi, że Olver, w płaszczu czy bez płaszcza, zabrał się do pracy, jednak Thera wciąż kucała w wejściu do namiotu, wpatrując się w Cauthona. Wszyscy szczególnie troszczyli się o bezpieczeństwo chłopca. Skoro tylko Olver zniknął, Egeanin zbliżyła się do Mata z rękoma na biodrach. Mat cicho zaklął pod nosem.

— Teraz wyjaśnimy sobie wszelkie kwestie, Cauthon — oświadczyła twardo kobieta. — Tak, teraz. Nie pozwolę, żebyś odwoływał moje rozkazy i rujnował w ten sposób naszą podróż!

— Nie ma tu nic do wyjaśniania — odparł. — Nigdy nie byłem najętym przez ciebie pomocnikiem i powinnaś o tym pamiętać.

Jej rysy jeszcze bardziej stwardniały, jawnie wskazując, że Egeanin bynajmniej się z nim w tej kwestii nie zgadza. Ta kobieta była równie agresywna jak żółw jaszczurowaty, ale musiał przecież istnieć jakiś sposób, by Mat mógł oderwać od swojej nogi głodne szczęki stworzenia. Niech sczeźnie, jeśli chciał pozostać sam z kośćmi grzechoczącymi w jego głowie, a jednak wolał już słuchać ich łomotu niż odbywać sprzeczkę z Egeanin.

— Przed odjazdem zamierzam się spotkać z Tuon — oznajmił, wypowiadając te słowa, zanim zdążył się zastanowić. Zrozumiał, że od dawna chodził mu ten pomysł po głowie, powoli tężejąc, aż ujawnił się w postaci jasnego zdania.

Na odgłos rzuconego przez Mata imienia cała krew spłynęła z policzków jego rozmówczyni. Cauthon usłyszał też pisk Thery, która natychmiast odgarnęła klapy namiotu i skryła się w środku. Dawna panarch, będąc własnością Lady Suroth, przyswoiła sobie mnóstwo typowych dla Seanchan reakcji i przejęła sporo ich tabu. Egeanin jednakże nie dała się zastraszyć.

— Po co? — spytała ostro, a następnie dodała prędko głosem równocześnie niespokojnym i wściekłym: — Nie wolno ci jej tak nazywać. Musisz jej okazywać szacunek. — Dziwnym trafem jej głos z każdym zdaniem twardniał jeszcze bardziej.

Cauthon uśmiechnął się, lecz Egeanin najwidoczniej nie dostrzegała żartu. Szacunek? Niewiele respektu dostrzegał we wpychaniu knebla w czyjeś usta i zawijaniu ciała tej osoby w dywan. I niczego nie zmieni nazwanie tej istoty Wysoką Lady Tuon czy jeszcze inaczej. Egeanin wolała oczywiście mówić o uwolnieniu damane niż o Tuon. Gdyby mogła udawać, że do porwania nigdy nie doszło, na pewno skorzystałaby z okazji. Zresztą próbowała. O Światłości, ta kobieta usiłowała ignorować przeszłe zdarzenia! Potrafiła wypchnąć z umysłu także wszelkie inne popełnione zbrodnie.

— Ponieważ chcę z nią rozmawiać — odrzekł. A dlaczego niby nie? Musiał pomówić z Tuon, prędzej czy później.

Ludzie zaczęli już przemierzać pospiesznie wąską uliczkę, jedni w górę, drudzy w dół. Większość mężczyzn była na wpół ubrana, koszule wysuwały im się ze spodni, kobiety nadal miały na głowach nocne chusty; niektórzy prowadzili konie, inni — o ile Mat dobrze widział — chyba tylko kręcili się po terenie. Muskularny chłopiec, niewiele wyższy od Olvera, wykonywał kilka przerzutów przez biodro, jeśli tylko znajdował dość miejsca w tłumie; może ćwiczył, może się popisywał. Ospały osobnik z intensywnie zielonego wozu wciąż się nie pojawiał. Wielkie Wędrowne Widowisko Luki nigdzie nie wyruszy jeszcze przez dobre kilka godzin. Mieli sporo czasu.

— Możesz pójść ze mną — zaproponował tonem najniewinniejszym z możliwych. Och, powinien się najpierw zastanowić.

Słysząc propozycję, Egeanin zastygła, a jej twarz w niektórych miejscach pobladła, w innych poczerwieniała.

— Okaż jej stosowny szacunek — wychrypiała w końcu kobieta. Szarpała obiema rękoma zawiązany pod brodą szal, jakby usiłowała wcisnąć jeszcze głębiej na głowę i tak ściśle przylegającą czarną perukę. — Chodź, Bayle. Chcę się upewnić, że moje rzeczy są odpowiednio ładowane.

Domon zawahał się, lecz Egeanin już się obróciła i, nie oglądając się za siebie, ruszyła spiesznie w tłum. Mat przyjrzał się z uwagą mężczyźnie. Miał niewyraźne niegdysiejsze wspomnienia rejsu na pokładzie rzecznego statku Domona, tyle że nawet określenie tych wspomnień słowem „niewyraźny” było nieco na wyrost. Thom przyjaźnił się z Domonem, co stanowiło punkt na korzyść Illiańczyka, jednak Bayle był obrońcą Egeanin, gotowym wspierać ją we wszystkim, łącznie z niechęcią do Juilina, toteż Cauthon ufał mu nie bardziej niż jej. Czyli, ma się rozumieć, nie za bardzo. Egeanin i Domon trzymali się własnych celów i właściwie ich nie interesowało, czy Mat Cauthon przeżyje tę wyprawę. Wątpił, czy ten mężczyzna obdarza go większym zaufaniem, jednak tak naprawdę żaden z nich nie miał w tym momencie wyboru.

— Los mnie nie rozpieszcza — szepnął Illiańczyk, drapiąc się po krótkich włoskach rosnących nad jego lewym uchem. — Cokolwiek planujesz, uważaj. Jest moim zdaniem twardsza, niż sądzisz.

— Egeanin? — spytał Mat z niedowierzaniem. Prędko rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy ktoś w alei nie słyszał imienia, które mu się wymknęło. Jedynie nieliczne przechodzące osoby w ogóle zerkały na niego i Domona, nikt też nie spojrzał powtórnie. Nie jeden Luca palił się do opuszczenia miasta, w którym przychodziło na widowisko coraz mniej gości, a wszyscy świeżo w pamięci mieli błyskawice rozpalające niebo nad pogrążonym w nocy portem. Gdyby Luca ich nie przekonał do pozostania, pewnie uciekliby tej pierwszej nocy, pozbawiając Mata kryjówki. A Luca był przekonujący dzięki obiecanemu przez Cauthona złotu. — Wiem, że jest twardsza niż stare buty, Domonie, jednak stare buty niewiele mnie obchodzą. Nie płyniemy żadnym cholernym statkiem, nie pozwolę jej na przejęcie kontroli i zrujnowanie wszystkich naszych planów.

Domon skrzywił się, jakby miał do czynienia z człowiekiem niespełna rozumu.

— Mówię o dziewczynie. Sądzisz, że potrafiłbyś zachować taki spokój, gdyby cię wyniesiono w nocy w dywanie? Cokolwiek planujesz, uważaj, gdy gadasz głupoty o małżeństwie albo będziesz się miał z pyszna.

— Tylko żartowałem — odrzekł cicho Mat. — Ile razy mam to powtarzać? Przez moment byłem zaskoczony. — Tak, na pewno był przez chwilę wytrącony z równowagi. Gdyby na jego miejscu znajdował się jakiś cholerny trollok, nawet jego wytrąciłaby z równowagi informacja, kim jest Tuon.

Domon chrząknął nieufnie. No cóż, nie była to najlepsza z wymyślonych przez Mata historyjek. A jednak poza Domonem wszyscy, którym ją opowiadał, szczerze w nią wierzyli. Tak przynajmniej zdawało się Cauthonowi. Może Egeanin na samą myśl o Tuon język stawał kołkiem, jednak na pewno miałaby sporo do powiedzenia, gdyby sądziła, że Mat mówi poważnie. Prawdopodobnie wbiłaby mu nawet nóż w pierś.

Illiańczyk potrząsnął głową, zerkając w kierunku, w którym poszła Egeanin.

— Od tej pory staraj się bardziej panować nad słowami. Egea... To znaczy Leilwin... niemal dostaje szału, ilekroć przypomni sobie twoje oświadczenie. Słyszałem, jak mamrotała coś pod nosem i mogę się założyć, że nawet dziewczyna, o której mówimy, nie przyjęłaby tego lżej. Zażartowałeś sobie z niej i przez ciebie mogą nas wszystkich skrócić o... — Wyraziście przesunął sobie palcem po gardle i krótko kiwnął głową za przepychającą się przez tłum Egeanin.

Obserwując, jak Domon odchodzi, Mat potrząsnął głową. Tuon twarda? To prawda, że dziewczyna była Córką Dziewięciu Księżyców i zalazła mu za skórę już w Pałacu Tarasin, kiedy uważał ją za zwykłą zarozumiałą, seanchańską arystokratkę, która pojawia się w miejscach, gdzie jej zupełnie nie oczekiwał. I tyle. Twarda? Wyglądała jak lalka wykonana z kruchej, czarnej porcelany. Jak bardzo mogła być twarda?

A jednak postanowił, że będzie się starał jej nie prowokować.

Wiedział, że nie powinien powtarzać tego, co Bayle nazwał „głupotami”, jednak prawda była taka, iż rzeczywiście zamierzał poślubić Tuon. Na tę myśl westchnął. Czuł, że to się zdarzy, że było to jak proroctwo. I może w jakimś sensie było. Tyle że Mat nie mógł sobie wyobrazić, jak mogłoby dojść do takiego małżeństwa. Na pierwszy rzut oka nie wydawało się ono możliwe, a Cauthon nie będzie płakał, jeśli się takie okaże. Wiedział jednak, że nie powinien na to liczyć. Dlaczego stale trafiały mu się przeklęte kobiety, które wyciągały na niego nóż lub atakowały w inny sposób? Uważał, że to nie w porządku.

Zamierzał pójść prosto do wozu, w którym Setalle Anan — twarda karczmarka, przy której kamień wydawał się miękki — pilnowała Tuon i Selucii. Rozpieszczona arystokratka i jej służąca nie sprawiały żadnych kłopotów, szczególnie że na zewnątrz dyżur pełnili Czerwonoręcy. Nie sprawiały ich przynajmniej do tej pory, w przeciwnym razie Mat na pewno by o tym usłyszał. Wbrew jego zamiarowi wszakże, nogi poniosły go na kręte uliczki przecinające tereny widowiska. Krzątanina wypełniała je wszystkie, zarówno te szerokie, jak i te najwęższe. Cauthona mijali mężczyźni prowadzący konie, które zbyt długo nie ćwiczone co rusz podskakiwały i płoszyły się. Inni składali namioty i pakowali wozy towarowe lub wyciągali owinięte w płótno tobołki, okute mosiądzem kufry, beczki i wszelakiej wielkości pojemniki z wozów mieszkalnych, które stały tu od miesięcy, częściowo tylko rozładowane, aby w każdej chwili można było w miarę szybko wyruszyć w drogę. Do wozów dołączano końskie zaprzęgi. Nieprzerwanie panował hałas: konie rżały, kobiety krzyczały na dzieci, dzieci płakały za zagubionymi zabawkami lub darły się w niebogłosy z powodu ogólnego rwetesu i nerwowości, mężczyźni głośno pytali, kto pożyczył ich uprząż bądź takie czy inne narzędzie. Jednego z treserów otaczała grupka akrobatek: szczupłych, lecz umięśnionych kobiet, które występowały na linach zawieszonych na wysokich słupkach. Wszystkie machały rękoma i krzyczały z całych sił; żadna nie słuchała drugiej. Mat zatrzymał się na chwilę, usiłując zrozumieć, o co się sprzeczają, w końcu jednak zrezygnował, uznał bowiem, że prawdopodobnie same nie są tego pewne. Dwóch mężczyzn bez płaszczy walczyło i tarzało się po ziemi na oczach prawdopodobnej „przyczyny” bijatyki — ładnej, smukłej szwaczki imieniem Jameine — na szczęście w tym momencie zjawił się Petra i rozdzielił ich, zanim Cauthon zdążył się choćby zastanowić, który z nich ma większe szanse.

Mat nie bał się zobaczyć ponownie Tuon. Oczywiście, że nie! Trzymał się od niej z dala, odkąd umieścił ją w tym wozie, dając jej czas na urządzenie się i uspokojenie. I tyle. No tak, ale... Domon nazwał ją uosobieniem spokoju i miał rację. Porwana w środku nocy, zabrana w burzę przez ludzi, którzy z łatwością i w każdej chwili mogli jej podciąć gardło, patrząc jej przy tym w oczy, z czego zdawała sobie sprawę... A jak dotąd wydawała się najspokojniejsza z całej grupy. O Światłości, była tak opanowana, jakby sama zaplanowała własne porwanie! Na ten pomysł już wcześniej poczuł osobliwe swędzenie między łopatkami, a i teraz odniósł wrażenie, że ktoś kłuje go w tym miejscu nożem. I wyimaginowane kości znów zagrzechotały mu w czaszce.

„Ta kobieta raczej nie zaproponuje mi tu i teraz wymiany przysiąg” — pomyślał z chichotem, który nawet dla niego zabrzmiał wymuszenie. Tym niemniej nie istniał żaden pod słońcem powód do lęku. Mat był po prostu ostrożny, nie przestraszony.

Na rozległym terenie widowiska można by pobudować sporą wioskę, niemniej jednak przestrzeń okazała się nie dość duża dla ociągającego się Cauthona. Z tego też względu szybko, o wiele za szybko, stanął przed pomalowanym na jasno-purpurowo, pozbawionym okien wozem otoczonym przez zwieńczone płóciennymi budami wozy towarowe oraz paliki dla koni wbite na najbardziej południowym krańcu. Łajna dziś rano nie wywieziono, toteż fetor był silny. Wiatr przyniósł tutaj także intensywne zapachy z najbliższych klatek ze zwierzętami: piżmowy odór dużych kotów, niedźwiedzi i Światłość jedna wie, czego jeszcze. Za wozami towarowymi i szeregami koni część ściany namiotu opadała i zaczynała drżeć, gdyż mężczyźni poluźniali linki przymocowane do słupków. Słońce, częściowo obecnie schowane za ciemnymi chmurami, przemierzyło już połowę drogi do południowego szczytu — a może nawet wyżej, choć pora była jeszcze stosunkowo wczesna.

Harnan i Metwyn, dwaj Czerwonoręcy, zdążyli przywiązać pierwszą parę koni do dyszla purpurowego wozu i niemal skończyli z drugą parą. Żołnierze ci, dobrze wyszkoleni w Legionie Czerwonej Ręki, będą w pełni gotowi wyruszać, podczas gdy artyści widowiska nadal się będą zastanawiać, w jaką stronę ustawić konie. Mat nauczył przedstawicieli Legionu szybkiego reagowania w potrzebie. Sam wlókł się powoli, jakby brnął w błocie.

Pierwszy dostrzegł go Harnan, mężczyzna z głupim tatuażem w postaci jastrzębia na policzku. Mocując postronek, dowódca roty o wydatnych szczękach wymienił spojrzenia z Metwynem, Cairhienianinem o chłopięcej twarzy, którego wygląd zaprzeczał zarówno wiekowi, jak i jego słabości do burd w tawernach. Obaj nie wyglądali na zaskoczonych.

— Wszystko idzie gładko? Chcę wyruszyć w odpowiednim czasie. — Zacierając ręce z zimna, Cauthon niespokojnie przypatrzył się purpurowemu wozowi. Powinien przynieść Tuon prezent, biżuterię lub kwiaty. Któryś z tych przedmiotów działał na większość kobiet.

— Całkiem gładko, mój panie — odparł Harnan roztropnie. — Żadnych krzyków, wrzasków czy płaczu. — Zerknął na wóz, jakby sam sobie nie wierzył.

— Spokój mi pasuje — powiedział Metwyn, przywiązując jedne z cugli do pierścienia w chomącie. — Gdy kobieta zaczyna krzyczeć, można zrobić tylko jedno: odejść, o ile cenisz swoją skórę. A tych nawet nie możemy wysadzić gdzieś na pobocze. — Tym niemniej również zerknął na wóz i z niedowierzaniem potrząsnął głową.

Mat nie miał tu w istocie nic do roboty, mógł jedynie wejść do środka. Wszedł więc. Przywołał na twarz uśmiech i w dwóch krokach pokonał niskie, malowane drewniane schodki na tyłach wozu. Nie czuł strachu, co najwyżej lekkie zdenerwowanie.

Mimo braku okien w wozie było bardzo jasno, gdyż paliły się tu cztery lampy z odblaśnicami. Olej w lampach był świeży, w każdym razie Mat nie poczuł smrodu jełczenia. Chociaż wziąwszy pod uwagę panujący na zewnątrz fetor, nie miał pewności. Następnym razem będzie musiał znaleźć lepsze miejsce postojowe dla wozu Tuon. Mały, ceglany piecyk z żelaznymi drzwiami i żelazną płytą do gotowania dodawał pomieszczeniu ciepła, szczególnie w porównaniu z dworem. Wóz nie był duży, więc niemal każdy wolny cal ściany zastawiono szafkami, obwieszono półkami bądź zajmowały go kołki, na których wisiała odzież, ręczniki i inne rzeczy, stolik zaś zwisał na sznurach z sufitu. Trzy kobiety ledwie się mieściły w wozie.

Te trzy nie mogłyby się chyba bardziej od siebie różnić. Pani Anan — kobieta majestatyczna, o włosach dotkniętych siwizną — siedziała na jednym z dwóch wąskich łóżek wbudowanych w ścianę i, pozornie skupiona na tamborku, zupełnie nie wyglądała na strażniczkę. W uszach miała duże złote koła, zaś jej małżeński nóż z rękojeścią wysadzaną czerwonymi i białymi kamieniami wisiał na dopasowanym srebrnym naszyjniku przylegającym do skóry w wąskim, przepastnym dekolcie eboudariańskiej sukienki, której jeden bok podszyto, by ujawniał żółtą halkę pod spodem. Setalle Anan nosiła też zgodnie ze zwyczajem Ebou Dar schowany za pasem drugi nóż o długim, zakrzywionym ostrzu. Nie zgodziła się na żadne przebranie, co zresztą nie wydawało się konieczne. Nikt nie miał powodów, by ją ścigać, a znalezienie ubrań dla wszystkich innych osób i tak stanowiło wystarczająco duży problem. Selucia, ładna kobieta o kremowej skórze, siedziała ze skrzyżowanymi nogami na podłodze między łóżkami, z ciemnym szalem przykrywającym wygoloną głowę i ponurym wyrazem twarzy, chociaż zazwyczaj prezentowała się tak dostojnie, że pani Anan wyglądała przy niej niemal na trzpiotkę. Selucia miała oczy równie niebieskie jak Egeanin i podobnie przenikliwe, a z powodu utraty włosów zamieszanie zrobiła nawet większe niż tamta. Nie spodobała jej się także granatowa, eboudariańska suknia, którą dostała. Twierdziła, że głęboki dekolt jest nieprzyzwoity, jednak strój ten ukrył ją tak skutecznie jak maska. Niewielu zresztą mężczyzn, którzy choć w przelocie dostrzegli imponującą pierś Selucii, mogło skupić się dłużej na jej twarzy. Mat chętnie sam ucieszyłby oko tym widokiem przez chwilę czy dwie, tyle że na jedynym stołku w wozie siedziała Tuon z oprawną w skórę, otwartą książką na kolanach, toteż nie potrafił patrzeć na nikogo innego. Jego potencjalna żona. O Światłości!

Tuon była nieduża — nie tylko niska, lecz szczupła prawie jak chłopiec — i w luźnej sukni z brązowej wełny, nabytej od jednej z artystek, wydawała się dzieckiem odzianym w ubranie starszej siostry. Nie była kobietą w typie, jaki Mat lubił, szczególnie z tym zaledwie kilkudniowym czarnym jeżykiem na głowie. Jeśli się wszakże przymknęło oko na nieszczęsną „fryzurę”, Tuon nie sposób było nie nazwać ładną, o ile komuś odpowiadała sercowata twarz, pełne wargi i oczy w postaci dużych ciemnych płynnych sadzawek — uosobienia spokoju. Ten idealny spokój o mało nie wytrącił zresztą Mata z równowagi. Nawet Aes Sedai nie zachowałaby pogody ducha w takich okolicznościach. A cholerne, grzechoczące w jego głowie kości w niczym mu nie pomagały.

— Setalle o wszystkim mnie informuje — oświadczyła chłodnym tonem, wolno cedząc słowa, gdy Cauthon zamknął za sobą drzwi. Zaczął rozróżniać niuanse seanchańskiego akcentu. Przy Tuon wymowa Egeanin brzmiała, jakby kobieta mówiła z ustami pełnymi jakiejś papki, jednak wszyscy Seanchanie wypowiadali się powoli i niewyraźnie. — Opowiedziała mi historię, którą rozgadałeś o mnie, Zabawko. — Jeszcze w Pałacu Tarasin Tuon uparła się, by go tak nazywać. Wtedy o to nie dbał. No cóż, w każdym razie nie tak bardzo jak teraz.

— Mam na imię Mat — zaczął. Nie wiedział, skąd się wzięła w jej dłoni ceramiczna filiżanka, zdołał wszakże paść na podłogę na tyle szybko, że naczynie roztrzaskało się o drzwi zamiast o jego głowę.

— Czy ja jestem służącą, Zabawko? — Jeśli wcześniej ton Tuon był chłodny, teraz stał się lodowaty, niczym gruby zimowy lód. Ledwie podniosła głos, ale był on obecnie też twardy jak lód. Jej mina przyprawiłaby o zawroty głowy nawet sędziego wymierzającego najwyższy wymiar kary. — Służąca złodziejka? — Książka zsunęła jej się z kolan, kiedy dziewczyna wstała i schyliła się po biały nocnik z przykrywką. — Niewierna służąca?!

— Będziemy tego potrzebowały — powiedziała Selucia z szacunkiem, zabierając baniaste naczynie z rąk Tuon. Ustawiła nocnik ostrożnie z boku, po czym kucnęła przy jej stopach, niemal gotowa rzucić się na Mata. Może dla osoby postronnej wyglądała śmiesznie, lecz na pewno nie dla Cauthona.

Pani Anan sięgnęła w górę i z półki nad głową zdjęła inną filiżankę, którą wręczyła Tuon.

— Mamy ich dużo — mruknęła.

Mat posłał jej oburzone spojrzenie, dostrzegł jednak, że jej leszczynowe oczy migoczą wesoło. Kobieta była rozbawiona! A przecież miała pilnować tych dwóch!

Ktoś głucho zastukał w drzwi.

— Potrzebujesz pomocy? — zawołał przepojonym niepewnością głosem Harnan. Cauthon zastanowił się, kogo dowódca roty pyta.

— Nad wszystkim panujemy — odkrzyknęła Setalle, spokojnie wbijając igłę w rozciągnięty na tamborku materiał. Można by pomyśleć, że ta robótka jest dla niej najważniejsza. — Kontynuujcie swoją pracę. Nie guzdrajcie się. — Nie była eboudarianką, lecz bez wątpienia przyswoiła sobie zachowanie tutejszych kobiet.

Po chwili na zewnątrz dał się słyszeć głuchy odgłos schodzących po schodkach i oddalających się od wozu butów. Najwyraźniej Harnan również zbyt długo przebywał już w Ebou Dar.

Tuon obracała w dłoniach nową filiżankę, jakby przypatrywała się wymalowanym na naczyniu kwiatom, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu tak nikłym, że Mat nie miał całkowitej pewności, czy przypadkiem go sobie nie wyobraził. Była więcej niż ładna, gdy się uśmiechała, jednak obecny wyraz twarzy sugerował, że dziewczyna wie o rzeczach, z których Cauthon nawet nie zdaje sobie sprawy. Poczuł, że wybuchnie, jeśli Tuon nie zmieni tej miny.

— Nie będę znana jako służąca, Zabawko.

— Nazywam się Mat, nie... tak, jak powiedziałaś — oświadczył, wstając i ostrożnie badając sobie biodro. Ku jego zaskoczeniu, nie bolało go bardziej mimo kontaktu z deskami podłogowymi. Tuon uniosła w zdziwieniu brwi i zważyła w jednej ręce filiżankę. — Mógłbym po prostu powiadomić artystów widowiska, że porwałem Córkę Dziewięciu Księżyców — dodał tonem rozdrażnienia.

— Wysoka Lady Tuon chłopką! — stwierdziła Selucia rzeczowo. — Chłopką skrytą pod woalem!

„Pod woalem?” — zastanowił się Mat. Tuon rzeczywiście w pałacu nosiła woal, od tej pory jednakże ani razu go nie założyła.

Mała kobietka wykonała sugerujący łaskawość gest — niczym zezwalająca na coś królowa.

— To nie jest ważne, Selucio. Ten człowiek jest jeszcze ciemny i my musimy mu uświadomić kilka kwestii. Zmienisz tę historię na inną, Zabawko. Nie będę udawać służącej.

— Za późno, by coś zmieniać — odburknął Cauthon, nie spuszczając oka z filiżanki. Ręce Tuon wyglądały krucho, szczególnie z obciętymi paznokciami, jednak mężczyzna pamiętał, jakie są szybkie. — Nikt ci nie każe pełnić roli służącej.

Luca i jego żona znali prawdę, trzeba było wszakże znaleźć jakiś powód, tłumaczący pozostałym, dlaczego Mat trzyma Tuon i Selucię zamknięte w wozie i strzeżone. Doskonałą wymówką wydawało się nazwanie ich parą dziewczyn służebnych, które miały zostać odprawione za kradzież, ale wiedziały o ucieczce ich pani z kochankiem. W każdym razie Mat uznał tę historyjkę za doskonałą. Natomiast artystom pasowała do romansu. Kiedy Cauthon opowiadał ją Luce, Egeanin o mało nie połknęła własnego języka. Może podejrzewała straszliwą reakcję Tuon. O Światłości, jak bardzo Mat pragnął, by grzechoczące mu w głowie kości zatrzymały się! Jak ma człowiek myśleć, gdy przeszkadza mu coś takiego?!

— Nie mogłem cię zostawić bez wywołania alarmu — ciągnął cierpliwie. Była to w zasadzie prawda. — Wiem, że pani Anan ci to wyjaśniła. — Znów sobie przypomniał, że z nerwów nazwał Tuon swoją przyszłą żoną... Pewnie uznała go za kompletnie stukniętego! Tak czy owak, wolał nie podnosić ponownie tego tematu. Jeśli i Tuon pominie go milczeniem, tym lepiej. — Wiem, że ci już wszystko powiedziała — podkreślił — i obiecuję, że nikt cię tu nie skrzywdzi. Nie porwaliśmy cię dla okupu, chcieliśmy jedynie zachować własne głowy na karkach. Kiedy wymyślę sposób bezpiecznego odesłania cię do domu całą i zdrową, natychmiast to zrobię. Przyrzekam! Do tej pory zaś postaram ci się zapewnić wszelkie wygody. Tyle że musisz mieszkać z innymi.

Duże, ciemne oczy dziewczyny ciskały gorące błyskawice w jego stronę, jednak Tuon odezwała się ze spokojem:

— Zobaczymy, ile warte są twoje obietnice, Zabawko.

Kucająca u jej stóp Selucia syknęła niczym oblany wrzątkiem kot i zaczęła powoli obracać głowę, jakby zamierzała się sprzeciwić, jednak jej młoda pani poruszyła lewą ręką, a niebieskooka służąca zarumieniła się i pozostała milcząca. Przedstawiciele Krwi używali w kontaktach ze służbą wyższej rangi szczególnych gestów. Mat żałował, że nie rozumie przesyłanych sygnałów.

— Odpowiedz mi na pytanie, Tuon — polecił.

Zdało mu się, że słyszy z ust Setalle mruknięcie: „Głupiec”.

Selucia zacisnęła szczęki, jej pani zaś przybrała groźną minę. Cauthon uważał wszakże, że skoro Tuon nazywa go „Zabawką”, okazałby się tchórzem, gdyby zwracał się do niej inaczej niż po imieniu.

— Ile masz lat? — spytał. Słyszał, że dziewczyna jest od niego młodsza zaledwie kilka wiosen, jednak w tej workowatej sukni naprawdę wyglądała jak dziecko.

Ku jego zaskoczeniu ta niebezpieczna iskra wybuchła płomieniem. Nie powinien jej prowokować, powinien dać jej spokój. Tuon wyprostowała ramiona i wstała. Wątpił, czy mierzyła choćby pięć stóp bez butów, a jednak wyglądała majestatycznie.

— Czternasty rok, odkąd nadano mi prawdziwe imię, przypada za pięć miesięcy — odrzekła głosem, który z pewnością nie sposób było nazwać zimnym. Wręcz przeciwnie, wydawał się tak gorący, że mógłby ogrzać wóz lepiej niż piec. Na moment Mata ogarnął promyczek nadziei, niestety dziewczyna nie skończyła. — Ale ty pytasz, kiedy się urodziłam. W tym roku mija więc od tego dnia dwadzieścia lat. Zadowolonyś, Zabawko? Bałeś się, że porwałeś... dziecko? — ostatnie słowo niemal wysyczała.

Cauthon zamachał przed sobą rękoma, szaleńczo zaprzeczając jej sugestii. Gdy kobieta zaczyna na mężczyznę syczeć niczym imbryk, rozumny osobnik powinien szybko znaleźć sposób ostudzenia jej. Tuon trzymała filiżankę tak mocno, że widać było wszystkie ścięgna na grzbiecie dziecięcej rączki. Mat nie chciał ryzykować bólu biodra, gdyby znów musiał się rzucić na podłogę. W dodatku nie był pewien, jak dotkliwie chciała go zranić, rzucając w niego za pierwszym razem. Pamiętał wszak, że była szybka.

— Chciałem po prostu wiedzieć. I tyle — rzekł pospiesznie. — Byłem ciekawy, więc spytałem. Sam nie jestem wiele starszy. — Dwadzieścia lat. A miał nadzieję, że jeszcze przez trzy, cztery lata będzie zbyt młoda na zamążpójście. Mile widziane wydawało się Cauthonowi wszystko, co odsuwało dzień jego ożenku.

Tuon przyglądała mu się podejrzliwie, pochyliwszy głowę, w końcu rzuciła filiżankę lekko na łóżko obok pani Anan i znowu siadła na stołku, wygładzając obszerne, wełniane spódnice, niczym warstwy jedwabnej sukni. Wciąż jednak z uwagą patrzyła spod długich rzęs na Mata.

— Gdzie jest twój sygnet? — spytała.

Bezwiednie dotknął kciukiem palca lewej ręki, gdzie zwykle tkwił wydłużony pierścień.

— Nie noszę go przez cały czas.

Zwłaszcza odkąd wszyscy w Pałacu Tarasin dowiedzieli się o istnieniu tej błyskotki. Zresztą na tle szorstkiego stroju obiboka przedmiot przyciągałby zbyt wiele ludzkich spojrzeń. Poza tym sygnet, choć wyraźnie wykonany na czyjeś zamówienie, był jedynie pokazem sztuki jubilerskiej. Dziwne, jakże zauważalnie lżejsza wydawała mu się bez niego dłoń. Wręcz zbyt lekka. Niesamowite, że Tuon także go zauważyła. Ale właściwie dlaczego nie? O Światłości, te grzechoczące kości sprawiały, że Mat płoszył się na byle cień i podskakiwał na zwykłe westchnienie. Choć może — myśl była krępująca — wszystko to działo się z powodu Tuon.

Zrobił krok w stronę pustego łóżka, zamierzając na nim usiąść, jednak Selucia — z szybkością, której mogliby jej pozazdrościć wszyscy tutejsi akrobaci — rzuciła się w tym samym kierunku i wyciągnęła na łóżku, podpierając ręką głowę. Podczas tego skoku przekrzywił jej się na moment szal, lecz szybko go poprawiła. Przez cały czas gapiła się na niego dumnie i lodowato niczym królowa. Mat spojrzał na drugie łóżko, lecz pani Anan położyła haft i wygładziła rozłożyste spódnice, dając mężczyźnie do zrozumienia, że nie zamierza się z nim dzielić miejscem. Bodajby sczezła, ta kobieta zachowywała się, jakby chroniła przed nim Tuon! Kobiety chyba zawsze się konsolidowały z sobą, stając przeciwko mężczyźnie. No cóż, Cauthon zdołał do tej pory powstrzymać Egeanin przed przejęciem kontroli, więc nie zamierzał dać się tyranizować ani Setalle Anan, ani służącej o pełnej piersi, ani potężnej Wysokiej Lady, która jest dodatkowo Córką cholernych Dziewięciu Księżyców! Och, musiał tylko przesunąć z drogi jedną z nich i znaleźć sobie miejsce, na którym mógłby usiąść.

Oparłszy się o niewielką komódkę stojącą przy łóżku nadal zajmowanym przez panią Anan, Mat spróbował się zastanowić, co powiedzieć. Rozmowy z kobietami nigdy nie sprawiały mu kłopotów, ale ostatnio własny umysł wydawał mu się przeraźliwie ogłuszony grzechotem toczących się w nim wyobrażonych kości. Wszystkie trzy kobiety posyłały Cauthonowi niechętne i przepełnione dezaprobatą spojrzenia — na pewno chciały się go pozbyć — toteż... uśmiechnął się do nich. Wszak wiele znanych mu kobiet uważało jego uśmiech za ujmujący!

Tuon wydała długie gniewne sapnięcie, które bynajmniej nie potwierdziło tej teorii.

— Pamiętasz oblicze Jastrzębiego Skrzydła, Zabawko? — spytała.

Pani Anan zamrugała w zdumieniu, a Selucia usiadła prosto na łóżku, zmarszczyła czoło i zapatrzyła się na niego. Na niego! Dlaczego marszczyła czoło, patrząc na niego?! Nie przestawała mu się także przyglądać Tuon, złożywszy ręce na podołku. Ta dziewczyna była równie chłodna i opanowana jak Mądre w Niedzielę.

Matowi uśmiech zamarł na twarzy. O Światłości, co ta dziewczyna wie? Skąd mogła cokolwiek wiedzieć?

Leżał pod płonącym słońcem, trzymając się obiema rękoma za bok, starając się powstrzymać uchodzące z niego życie i dumając, czy warto dalej żyć. Aldeshar przestał już istnieć. Jakiś cień przesłonił na moment słońce, a później kucnął tuż obok niego wysoki mężczyzna w zbroi, z hełmem wciśniętym pod pachę i o ciemnych, głęboko osadzonych oczach nad haczykowatym nosem.

Dobrze walczyłeś przeciwko mnie, Culainie, i dziś, i w dniach przeszłych — powiedział ten pamiętny głos. — Będziesz żył ze mną w pokoju?

Roześmiał się wydającemu ostatnie tchnienie Arturowi Jastrzębie Skrzydło w twarz.

Mat nienawidził wspomnień związanych z umieraniem. Jego umysł zresztą dręczyło również kilkanaście innych starożytnych wspomnień, które należały teraz do niego. Już przed rozpoczęciem wojen Artur Paendrag był człowiekiem trudnym we współpracy.

Wziąwszy głęboki wdech, przez chwilę starannie dobierał słowa. Pora nie była odpowiednia na bluzganie w Dawnej Mowie.

— Oczywiście, że nie! — skłamał. Kobiety łatwo się rozprawiały z mężczyzną, który nie potrafił przekonująco kłamać. — O Światłości, Jastrzębie Skrzydło umarł wszak tysiąc lat temu! Co to za pytanie?

Tuon otworzyła powoli usta i przez sekundę Cauthon był pewien, że dziewczyna mu coś buntowniczo odburknie.

— Głupie pytanie, Zabawko — przyznała jednak w końcu. — Nie wiem, skąd mi coś takiego przyszło do głowy.

Usztywniające mu ramiona napięcie opadło i Mat nieco się odprężył. Oczywiście! Był ta’veren, toteż ludzie w jego otoczeniu robili rzeczy i mówili słowa, które nie zdarzały im się nigdzie indziej. Rozmaite nonsensy znajdowały zatem usprawiedliwienie. Tym niemniej tego typu stwierdzenia bywały niewygodne, szczególnie gdy były bliskie prawdy.

— Nazywam się Mat. Mat Cauthon — powiedział, choć wcale nie musiał nic mówić.

— Nie umiem ci powiedzieć, Zabawko, jak postąpię po powrocie do Ebou Dar. Jeszcze nie zdecydowałam. Może zrobię z ciebie da’covale. Nie jesteś dość dobry na podczaszego, istnieje wszakże możliwość, że zechcę cię do tej roli. Tak czy inaczej, poczyniłeś wobec mnie pewne obietnice, toteż i ja mam ochotę ci coś przyrzec. Póki będziesz dotrzymywał swoich obietnic, zobowiązuję się, że nie ucieknę, w żaden sposób cię nie zdradzę ani nie doprowadzę do tarć między twoimi zwolennikami. Sądzę, że wymieniłam wszystkie ewentualności.

Tym razem pani Anan zagapiła się na nią, a Selucia wydała gardłowy dźwięk, Tuon wszakże jawnie zignorowała obie. Patrzyła tylko na Cauthona wyczekująco, domagając się odpowiedzi.

Mat również mimowolnie wydał gardłowy dźwięk. Nie jęknięcie, po prostu dźwięk. Twarz Tuon pozostała równie gładka jak sroga maska z ciemnego szkła. Jej spokój wzbudzał w nim wściekłość i przyprawiał go o szaleństwo! Jednocześnie Cauthon pomyślał, że ta dziewczyna jest chyba obłąkana, skoro uważa, że on uwierzy w jej obietnicę. No, chyba że o to jej chodziło. Może potrafiła kłamać lepiej od niego, lepiej niż jemu kiedykolwiek się uda. Znów ogarnęło go straszliwie przeczucie, że Tuon wie więcej niż on. Myśl ta była oczywiście absurdalna, lecz nie potrafił się jej pozbyć. Przełknął grudę w gardle. Twardą grudę.

— No cóż, doceniam twoją obietnicę — odrzekł, starając się zyskać na czasie — ale co z Selucią? — Zyskiwał na czasie, ale do czego zużyje ten czas? I tak nie mógł się skupić, gdy w czaszce grzechotały mu wyobrażone kości do gry.

— Selucia zrobi to, co jej każę, Zabawko — odparła dziewczyna niecierpliwie.

Niebieskooka służąca wyprostowała się i zagapiła na Mata. Wydawała się oburzona, że wątpił w słowa jej pani. Jak na służącą potrafiła wyglądać niezwykle dziko, jeśli tylko chciała.

Cauthon nie wiedział, co powiedzieć czy zrobić. Bezwiednie splunął na dłoń, po czym wyciągnął ją do Tuon, jak gdyby zamierzał przypieczętować umowę na zakup konia.

— Twoje zwyczaje są... prymitywne — oceniła Tuon oschle, tym niemniej również splunęła sobie na rękę i uściskała mu dłoń. — W ten sposób podpisaliśmy nasz traktat. Czyli że zawarliśmy porozumienie. Co znaczy napis na twojej włóczni, Zabawko?

Tym razem Mat jęknął, ponieważ dziewczyna przeczytała inskrypcję w Dawnej Mowie na jego ashandarei. W takiej sytuacji nawet cholerny kamień by zajęczał. W dodatku gdy dotknął ręki Tuon, kości w jego głowie znieruchomiały. O Światłości, co się stało?

Znów ktoś zastukał kłykciami w drzwi. Cauthon był tak zdenerwowany, że bezwiednie się obrócił i spuścił z rękawa nóż w dłoń, gotów rzucić się na tego, kto wejdzie.

— Stań za mną — warknął.

Drzwi się otworzyły i do środka zajrzał Thom. Nie zrzucił kaptura płaszcza z głowy, z czego Mat wywnioskował, że na dworze pada. Skupiony na Tuon i grzechoczących kościach, przeoczył odgłosy deszczu uderzającego w dach wozu.

— Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłem? — spytał Thom, gładząc długie, białe wąsy.

Mata paliła twarz. Setalle zamarła nad haftem z niebieską nicią nawleczoną na grubą igłę, a jej brwi uniosły się tak wysoko, jakby próbowały wyskoczyć kobiecie przez czubek głowy. Siedząca w napięciu na krawędzi drugiego łóżka Selucia z wielkim zainteresowaniem obserwowała, jak Cauthon wsuwa na powrót nóż w rękaw. Dotąd Mat nie podejrzewał, że Selucia należy do kobiet, które lubią niebezpiecznych mężczyzn. Sam wolał takich kobiet unikać, gdyż w jakiś sposób potrafiły one skłonić mężczyzn do ponoszenia jeszcze większego ryzyka. Oparł się pokusie spojrzenia za siebie, na Tuon, która prawdopodobnie gapiła się na niego, jak na kogoś, kto wydziwia niczym Luca. Fakt, że nie chciał się ożenić, nie dawał przyszłej żonie prawa do nazwania go głupcem.

— Co odkryłeś, Thom? — spytał obcesowo. Coś musiało się zdarzyć, w przeciwnym razie kości nadal by mu dokuczały. Na tę myśl stanęły mu na karku wszystkie włoski. Kości już po raz drugi zatrzymały się w obecności Tuon. A właściwie po raz trzeci, jeśli liczyć incydent przy bramie wiodącej z Ebou Dar. Trzy cholerne zdarzenia, wszystkie związane z tą dziewczyną.

Nieznacznie kulejąc, białowłosy mężczyzna wszedł głębiej, po czym odrzucił kaptur i zamknął za sobą drzwi. Kuśtykał z powodu starej rany, a nie kłopotów w mieście. Wysoki i szczupły, o twardej skórze, przenikliwych, niebieskich oczach i śnieżnobiałych wąsach, które zwisały mu aż pod podbródek, Thom wydawał się przyciągać ludzką uwagę, gdziekolwiek szedł, potrafił jednakże ukryć się przed wzrokiem innych, zaś jego ciemnobrązowa kurtka i płaszcz z brązowej wełny sugerowały mężczyznę, który chce wydać trochę pieniędzy, choć nie ma ich zbyt wiele.

— Ulice pełne są pogłosek o niej — oświadczył, kiwając głową ku Tuon. — Nic się wszakże nie mówi o jej zniknięciu. Postawiłem po drinku kilku seanchańskim oficerom i dowiedziałem się, że w ich opinii dziewczyna jest bezpieczna w Pałacu Tarasin albo wyprawiła się gdzieś na inspekcję. Moim zdaniem żaden z moich rozmówców niczego nie udawał. Oni nie mają pojęcia o porwaniu, Mat.

— Oczekiwałeś publicznych komunikatów, Zabawko? — spytała Tuon z niedowierzaniem w głosie. — Zresztą może Suroth się zastanawia, czy nie odebrać sobie ze wstydu życia. W dodatku spodziewasz się, że rozpowszechni ona taki zły omen dla Powrotu?

A więc Egeanin miała rację. To wciąż wydawało się niemożliwe, a w porównaniu ze znieruchomieniem kości także niezbyt ważne. Co zatem się zdarzyło? Potrząsnął ręką Tuon, nic więcej. Wymienili uścisk dłoni i zawarli ugodę. Mat zamierzał dotrzymać swojej części umowy... lecz co mówiły mu kości? Że dziewczyna dotrzyma swojej części paktu? Albo... że nie dotrzyma? Z tego, co wiedział, seanchańskie arystokratki miały w zwyczaju wychodzić za mąż za... Co Tuon powiedziała? Czym chciała go uczynić? Podczaszym? Może panie wielkich rodów w Seanchan stale poślubiały swoich podczaszych?

— Mam więcej informacji, Mat — powiedział Thom, przypatrując się Tuon w zadumie i z lekkim zaskoczeniem. Cauthonowi przyszło do głowy, że dziewczyna nie zmartwiła się zbytnio na myśl, że Suroth mogłaby się zabić. Może jednak była tak twarda, jak uważał Domon. Co te cholerne kości usiłowały mu powiedzieć?! Na pewno coś istotnego. Jednak gdy Thom wypowiedział kolejne zdania, Mat przestał myśleć zarówno o potencjalnej odporności Tuon, jak i o grzechoczących kościach. — Tylin nie żyje. Trzymają tę informację w tajemnicy z obawy przed zamieszkami, ale pewien oficer ze Straży Pałacowej, młody porucznik, który nie mógł utrzymać swojej brandy w dłoni, powiedział mi, że jednego dnia zamierzają odprawić jej pogrzeb i koronować Beslana.

— Jak to? — spytał Mat.

Tylin była od niego starsza, ale nie aż tyle! Koronacja Beslana! O Światłości! Jak Beslan poradzi sobie z tym wszystkim, skoro nienawidził Seanchan? Właśnie on wymyślił plan podpalenia zapasów na Drodze do Zatoki. Wywołałby w ten sposób powstanie, gdyby Cauthon go nie przekonał, że skończy się ono jedynie rzezią i bynajmniej nie rzezią Seanchan.

Thom zawahał się, gładząc wąsy kciukiem. W końcu westchnął.

— Znaleziono ją w komnacie sypialnianej rano po naszym odejściu, Mat. Nadal miała związane ręce i nogi. A jej głowę... Jej głowę odcięto.

Cauthon nie zdawał sobie sprawy z tego, że kolana się pod nim ugięły, póki nie usiadł ciężko na podłodze. W głowie mu brzęczało. Niemal słyszał jej głos. „Utną ci głowę, prosiaczku, jeśli nie zachowasz ostrożności, a mnie się to wcale nie spodoba”. Setalle pochyliła się przed siebie na wąskim łóżku i ze współczuciem przycisnęła dłoń do policzka.

— Poszukiwaczki Wiatru? — spytał głucho. Nie musiał mówić nic więcej.

— Według słów porucznika Seanchanie postanowili obwinić Aes Sedai. Ponieważ Tylin złożyła seanchańskie przysięgi. To właśnie obwieszczą podczas czynności pogrzebowych.

— Tylin umiera tej samej nocy, w której uciekają Poszukiwaczki Wiatru, a Seanchanie obwiniają o jej zabicie Aes Sedai? — Nie potrafił uwierzyć, że Tylin nie żyje. „Przygotuję dla ciebie kolację, kaczorku”. — To nie ma sensu, Thom.

Thom zawahał się, marszcząc brwi, jakby przez chwilę rozważał słowa Cauthona.

— Może była to zbrodnia polityczna, Mat, przynajmniej częściowo, wierzę jednak, że naprawdę tak sądzą. Ten porucznik twierdził, że w ich opinii Poszukiwaczki Wiatru uciekały zbyt zdecydowanie, ażeby się z jakiegokolwiek powodu zatrzymywać lub zbaczać z obranej drogi, a najłatwiejsza droga wyjścia wiedzie wszak obok zagród damane, które znajdują się daleko od apartamentów Tylin.

Cauthon chrząknął. Był przekonany, że stało się inaczej. Zresztą, cokolwiek się zdarzyło, i tak nic nie mógł na to poradzić.

Marath’damane miały powód do zamordowania Tylin — oświadczyła nagle Selucia. — Na pewno się obawiały, że Tylin stanie się przykładem dla innych. Jaki powód miałyby damane, o których mówisz? Żadnego. Ręka sprawiedliwości żąda motywów i dowodów, nawet dla damane i da’covale. — Mat miał wrażenie, że Selucia czyta te słowa z jakiejś księgi. A kątem oka stale popatrywała przy tym na Tuon.

Cauthon zerknął przez ramię, lecz jeśli dziewczyna pokazała gestem, co służąca ma mówić, zdążyła już skończyć, gdyż jej ręce znów spoczywały na podołku. Obserwowała Mata z obojętnym wyrazem twarzy.

— Aż tak bardzo obchodziła cię Tylin? — spytała ostrożnie.

— Tak. Nie. Niech sczeznę, po prostu ją lubiłem! — Odwróciwszy się, przeczesał palcami włosy, spychając czapkę. Nigdy w życiu nie cieszył się tak bardzo jak teraz, że może opuścić jakąś kobietę, a jednak...! — Poza tym przecież zostawiłem ją związaną i zakneblowaną, aby nie mogła nawet wezwać pomocy. I stała się łatwą zdobyczą dla gholam — dokończył gorzko. — Bo gholam szukał mnie. Nie potrząsaj głową, Thomie. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

— Co to jest... gholam? — chciała wiedzieć Tuon.

— Pomiot Cienia, moja pani — odparł Thom, marszcząc brwi z niepokojem. Niełatwo było go zmartwić, jednak chyba tylko głupiec nie przejmowałby się gholam. — Wygląda jak człowiek, lecz potrafi się prześlizgnąć nawet przez mysią dziurę albo szczelinę pod drzwiami, a jest tak silny, że... — mruknął coś pod nosem. — No dobrze, dość tego. Mat, nawet gdyby Tylin pilnowało stu strażników, nie zapobiegliby jej śmierci.

„Nie potrzebowałaby stu strażników, gdyby nie zaprzyjaźniła się ze mną” — zripostował w myślach Cauthon.

Gholam — szepnęła Tuon z lekką drwiną. Nagle mocno popukała Mata kłykciami w czubek głowy. Gwałtownie położył sobie dłoń w tym miejscu i zerknął na nią przez ramię z niedowierzaniem. — Jestem bardzo szczęśliwa, że okazujesz lojalność wobec Tylin, Zabawko — oznajmiła mu surowym tonem — ale nie daję wiary w zabobony. I nie zamierzam w nie wierzyć. To dla Tylin żaden honor.

Bodajby sczezła, śmierć Tylin najwyraźniej obchodziła ją równie mało jak ewentualne samobójstwo Suroth. Jaką kobietę miał poślubić?!

Tym razem, gdy ktoś załomotał pięścią w drzwi, Mat wcale się nie ruszył. Czuł się straszliwie odrętwiały i mocno podrapany. Do wozu bez pytania wszedł Blaeric w ociekającym od deszczu, ciemnobrązowym płaszczu. Płaszcz był stary, w niektórych miejscach nieco przetarty, ale jeśli przeciekał, na mężczyźnie nie robiło to wrażenia. Strażnik skoncentrował się wyłącznie na Cauthonie. Albo raczej niemal wyłącznie, jako że udało mu się przy okazji zerknąć na wydatną pierś Selucii!

— Joline cię wzywa, Cauthon — oświadczył, ciągle zerkając na służącą.

O Światłości! Tylko tego Mat potrzebował w tym okropnym dniu!

— Kim jest Joline? — spytała Tuon.

Cauthon zignorował ją.

— Przekaż jej, Blaericu, że spotkam się z nią, gdy tylko wyruszymy. — Ostatnia rzecz, na jaką miał w tej chwili ochotę, było wysłuchiwanie kolejnych skarg Aes Sedai.

— Chce się spotkać teraz, Cauthon.

Westchnąwszy, wstał i zebrał z podłogi czapkę. Sądząc po wzroku Blaerica, jeśli Mat odmówi, Strażnik spróbuje go stąd wywlec na siłę. A w swoim aktualnym nastroju Cauthon mógłby się za tę próbę odwdzięczyć mężczyźnie wbiciem mu noża w plecy. Blearic na pewno nie dałby się podejść łatwo, więc cała sprawa i tak nie skończyłaby się najlepiej dla Mata. Miał zresztą pewność, że umarł już kiedyś w ten sposób i nie było to stare wspomnienie. Bez wątpienia w miarę możliwości powinien unikać podejmowania ryzyka.

— Kim jest Joline, Zabawko? — Gdyby nie znał Tuon, powiedziałby, że słyszy w jej głosie zazdrość.

— Cholerną Aes Sedai — odrzekł gderliwie, mocno naciągając na głowę czapkę i z przyjemnością zerknął na dziewczynę. Zaszokowana Tuon aż otworzyła usta i opuściła dolną wargę.

Zamknął za sobą drzwi, zanim zdążyła znaleźć w sobie odpowiednie słowa i je wypowiedzieć. Drobna przyjemność. Jeden motyl na kupie gnoju. Tylin nie żyła, a Poszukiwaczki Wiatru mogły jeszcze wziąć na siebie winę, wbrew słowom Thoma. W dodatku Tuon i cholerne kości w jego głowie. Bardzo mały motyl na bardzo dużej kupie gnoju.

Przez niebo przetaczało się mnóstwo ciemnych chmur, z których solidnie padało. Zaczęła się prawdziwa ulewa, deszcz, który przeszywał do żywego. Matowi najpierw przylepiły się włosy do czaszki, mimo iż miał na niej czapkę, kilka kroków dalej przeciekł mu zaś płaszcz. Blaeric niemal nie zważał na wielkie, mokre krople, choć niezbyt starannie otulił się płaszczem. Cauthon nie mógł nic poradzić na pogodę, więc pochylił się tylko, zgarbił ramiona i brnął dalej wśród kałuży szybko powiększających się na ubitej ziemi służącej za ulice. Cauthon wiedział, że gdyby ruszył do swojego wozu po okrycie, i tak dotarłby tam kompletnie przemoczony. Poza tym aura pasowała do jego nastroju.

Zdziwił się, zauważywszy, że mimo padającego ulewnego deszczu w tym krótkim czasie, który spędził wewnątrz, wykonano na terenach widowiska niewiarygodną ilość pracy. Boczne ściany płócienne zwinięto, o ile dobrze widział, już chyba całkowicie, zniknęła gdzieś również połowa wozów towarowych, otaczających wcześniej wóz Tuon, podobnie jak większość zwierząt, które widział uprzednio przywiązane do barierek i palików. W pewnym momencie przejechała obok niego duża klatka z żelaznymi kratami, mieszcząca w sobie lwa z czarną grzywą. Klatka kierowała się ku drodze, ciągniona powoli przez zaprzęg koni równie mało zainteresowanych najwidoczniej śpiącym za nimi lwem, jak padającym na ich grzbiety deszczem. Wykonawcy także się ruszali, chociaż Mat nie miał pojęcia, kto wydał im rozkaz do odejścia. Większości namiotów już nie było, w jednym miejscu brakowało prawdopodobnie trzech jaskrawo pomalowanych wozów stojących tu wcześniej obok siebie, w innym zniknął chyba co drugi wóz, gdzie indziej natomiast stojących i czekających na hasło wymarszu wozów wydawało się wręcz zbyt wiele. Cauthon wiedział jednak, że artyści jeszcze nie uciekli — zobaczył Lucę, który defilował ulicą w jasnoczerwonym płaszczu, zatrzymując się tu i ówdzie, by poklepać jakiegoś mężczyznę po ramieniu lub szepnąć jakiejś kobiecie słówko, które ją rozśmieszy. Gdyby w widowisku doszło do rozłamu, jego właściciel bez wątpienia ścigałby osoby usiłujące umknąć. Trzymał tych ludzi przy sobie zarówno za pomocą perswazji, jak i innych metod i nigdy nie pozwolił nikomu odejść bez uprzedniej kłótni popartej krzykiem oraz mocnymi argumentami. Mat wiedział, że widok nadal pozostającego na miejscu Luki powinien go ucieszyć, tym niemniej zaczął się obawiać, że w chwili obecnej nic nie potrafi poprawić mu humoru. Czuł jedynie odrętwienie i gniew.

Wóz, do którego zabrał go Blaeric, niemal dorównywał wielkością siedzibie Luki, tyle że go nie pomalowano, a tylko pobielono. Zresztą biel w niektórych miejscach dawno wypłowiała, w innych się zabrudziła, a spływający deszcz odsłaniał raczej odcień szarości lub nagie drewno. Wóz należał do grupki błaznów: czterech markotnych mężczyzn, którzy malowali twarze dla gości widowiska, oblewali się nawzajem wodą lub bili dmuchanymi świńskimi pęcherzami, wszystkie wolne chwile zaś spędzali, racząc się winem, na które wydawali całe zarobione pieniądze. Za sumkę, którą zapłacił im za najem Cauthon, mogli pozostawać w stanie alkoholowego upojenia jeszcze przez dobre kilka miesięcy. Trudniejsze i kosztowniejsze było przekonanie innych, by na ten czas przyjęli ich do siebie.

Cztery kosmate, nijakie konie stały już zaprzężone do wozu, a Fen Mizar, drugi Strażnik Joline, spowity w stary szary płaszcz, tkwił na siedzeniu woźnicy i błaznów z cuglami w ręku. Skośnymi oczyma przypatrywał się Cauthonowi w sposób, w jaki wilk mógłby obserwować zuchwałego kundla. Strażnikom od początku nie podobał się plan Mata i jeśli to by zależało od nich, dawno zabraliby siostry daleko od niebezpiecznego miasta. Może i by im się udało, chociaż Seanchanie energicznie polowali na kobiety umiejące przenosić Moc — nawet tereny widowiska przeszukano przynajmniej cztery razy w dniach tuż po upadku Ebou Dar — toteż równie dobrze mogliby się w tej chwili znajdować w niewoli. Ze słów Egeanin i Domona Cauthon wnosił, iż Poszukujący potrafili nawet głaz zmusić do opowiedzenia wszystkiego, co widział. Na szczęście siostry nie były tak pewne siebie jak Strażnicy Joline. Niektóre przynajmniej bały się ryzyka.

Kiedy dotarli do schodków z tyłu wozu, Blaeric zatrzymał Mata, dotykając ręką jego piersi. Ociekająca deszczem twarz Strażnika wyglądała teraz jak wyrzeźbiona, nie bardziej zainteresowana towarzyszem niż kawałkiem drewna.

— Wraz z Fenem jesteśmy ci wdzięczni za wyprowadzenie naszej pani z miasta, Cauthon, jednak taka sytuacja nie może dłużej trwać. Siostry tłoczą się tutaj, dzieląc przestrzeń mieszkalną z innymi kobietami, z którymi nie bardzo się rozumieją. Jeśli nie znajdziemy dla nich innego wozu, będą kłopoty.

— O co dokładnie chodzi? — spytał Mat ze złością w głosie, podnosząc kołnierz płaszcza. Niestety, kołnierz niewiele pomagał. Był już mokry, i to z obu stron. Jeśli Joline wezwała go, by wysłuchał kolejnych jej jęków w sprawie kwater...

— Ona ci powie, o co dokładnie chodzi, Cauthon. Po prostu zapamiętaj moje ostrzeżenie.

Mat wymamrotał cicho przekleństwo, po czym wspiął się po pokrytych ziemią schodkach i wszedł do wozu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Wóz wyposażono bardzo podobnie do siedziby Tuon, tyle że tu mieściły się cztery łóżka, z których górne dwa były obecnie złożone i przymocowane do ścian. Cauthon nie miał pojęcia, gdzie sypia każda z sześciu kobiet, podejrzewał jednak, że musiały sobie wywalczyć zajmowane miejsca. Atmosfera w wozie była niemal tak gorąca jak tłuszcz na blasze. Na każdym z dolnych łóżek siedziały po trzy kobiety, popatrując przed siebie gniewnie lub jawnie ignorując trójkę zajmującą drugie łóżko. Joline, której udało się uniknąć losu damane, zachowywała się tak, jakby trzy sul’dam nie istniały. Czytając małą książeczkę w drewnianej okładce i wręcz promieniejąc arogancją, wyglądała w każdym calu na Aes Sedai, mimo stroju — wytartej niebieskiej sukni, ostatnio należącej do treserki lwów. Inne dwie siostry zdążyły już wszakże poznać los damane. Edesina ostrożnie przyglądała się trzem sul’dam, jedna ręka tej Aes Sedai ani na chwilę nie oddalała się od noża przy pasie, podczas gdy oczy drugiej, imieniem Teslyn, stale się poruszały, przeskakując od sul’dam na boki i z powrotem, w rękach zaś nie przestawała miętosić ciemnych wełnianych spódnic. Mat nie wiedział, w jaki sposób Egeanin przymusiła trzy sul’dam do pomocy damane w ucieczce, jednak kontrolerki — choć podobnie jak Egeanin poszukiwane przez władze — bynajmniej nie zmieniły swego stosunku do kobiet przenoszących Moc. Bethamin, wysoka i tak ciemna jak Tuon, w eboudariańskiej sukni z bardzo głębokim dekoltem i podszytymi z jednej strony nad kolano spódnicami, spod których wyzierały spłowiałe, czerwone halki, postawą przypominała matkę, która czeka na nieuniknione oznaki złego zachowania ze strony swoich dzieci, natomiast blondwłosa Seta, okryta od stóp do szyi szarą wełnianą suknią z wysokim kołnierzem, wydawała się studiować niebezpieczne psy, które powinno się prędzej czy później zamknąć w klatce. Renna, jawnie wcześniej opowiadająca o odcinaniu rąk i nóg, również udawała, że czyta, jednak co jakiś czas podnosiła znad cienkiego tomu złudnie łagodne brązowe oczy i bacznie przyglądała się Aes Sedai, niezbyt przyjemnie się przy tym uśmiechając. Mat miał ochotę przekląć, zanim któraś z nich otworzy usta. Każdy mądry mężczyzna trzyma się z dala od niechętnych mu kobiet, szczególnie gdy wśród tych kobiet znajdowały się Aes Sedai. Niestety, identyczną atmosferę znajdował zawsze, ilekroć wchodził do tego wozu.

— Lepiej, żebyś miała coś ważnego, Joline — oznajmił zamiast powitania. Rozpiął płaszcz i starał się go otrząsnąć z wody. Pomyślał, że najkorzystniej było go wykręcić. — Właśnie się dowiedziałem, że w noc, w którą odeszliśmy, gholam zabił Tylin, więc nie jestem w nastroju do wysłuchiwania skarg.

Joline powoli zaznaczyła stronę haftowaną zakładką i złożyła ręce na zamkniętej książce. Aes Sedai nigdy się nie śpieszyły, chociaż od wszystkich innych osób w swoim otoczeniu wiecznie oczekiwały pośpiechu. Bez pomocy Mata Joline prawdopodobnie do tej pory nosiłaby już a’dam, ale Cauthon nigdy nie zauważył u tej Aes Sedai szczególnych objawów wdzięczności. A teraz zignorowała także to, co powiedział o Tylin.

— Blaeric twierdzi, że artyści powoli wyruszają — oznajmiła chłodno. — Musisz ich zatrzymać. Luca posłucha tylko ciebie. — Po tych słowach nieznacznie zacisnęła wargi. Siostry nie były przyzwyczajone do braku posłuchu, a Zielonym najtrudniej przychodziło ukrywanie niezadowolenia. — Na razie powinniśmy porzucić pomysł o Lugard. Trzeba wsiąść na prom w porcie i udać się do Illian.

Nie była to może najgłupsza z sugestii, jaką od niej usłyszał, tyle że Joline nie uważała wcale swej propozycji za sugestię, bardziej za polecenie. W tym względzie Aes Sedai była gorsza od Egeanin. Skoro połowa artystów już wyruszyła albo była gotowa do odjazdu, cały dzień zajęłoby im samo dotarcie do przystani promów, zresztą po drodze musieliby wejść do miasta. A skierowanie się do Lugard odciągnie ich od Seanchan najszybciej jak można, szczególnie że żołnierze obozowali aż do granicy z Illian, a może i dalej.

Egeanin nie była chętna powiedzieć, co wie, Thom wszakże miał swoje sposoby na odkrywanie takich tajemnic. A Mat nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Nie potrzebował.

— Nie — wtrąciła Teslyn napiętym głosem z silnym illiańskim akcentem. Pochyliła się obok Edesiny; wyglądała, jakby zamiast normalnych posiłków trzy razy dziennie żuła kamienie. Miała mocną twarz o wyraźnie zarysowanych szczękach, lecz w jej oczach Cauthon dostrzegł nerwowość, którą złożył na karb wielotygodniowego wcielania się w rolę damane. — Nie, Joline. Mówiłam ci, że nie odważymy się ponieść takiego ryzyka! Nie odważymy się na nie!

— O Światłości! — prychnęła Joline, zrzucając książkę na podłogę. — Weź się w garść, Teslyn! Nie możesz się załamywać tylko dlatego, że na krótki czas cię uwięziono!

— Załamywać? Załamywać się? Pozwól sobie nałożyć ten kołnierz na szyję, a potem porozmawiamy o załamaniu! — Teslyn podniosła rękę do gardła, jakby nadal czuła tam kołnierz a’dam. — Pomóż mi ją przekonać, Edesino. Przez nią znowu nas złapią i uwiążą na smyczy!

Edesina cofnęła się do ściany za łóżkiem. Ta szczupła, urodziwa kobieta o czarnych włosach sięgających talii zawsze milczała, gdy Czerwona i Zielona się sprzeczały, co zdarzało im się niezwykle często. Joline zaledwie na nią zerknęła.

— Prosisz o pomoc buntowniczkę, Teslyn? Powinniśmy zostawić ją Seanchanom! Posłuchaj mnie. Na pewno czujesz to samo co ja. Naprawdę potrafisz zaakceptować większe niebezpieczeństwo, by uniknąć mniejszego?

— Mniejszego?! — odburknęła Teslyn. — Nie wiesz nic o...!

Renna wyciągnęła swoją książkę na długość ramienia i upuściła ją na podłogę z hukiem.

— Jeśli, mój panie, wybaczysz nam na chwilę, ciągle mamy nasze a’dam i natychmiast możemy nauczyć te dziewczyny odpowiedniego zachowania. — W jej intonacji była swego rodzaju melodyjność, jednak mimo uśmiechu na wargach brązowe oczy pozostały poważne i srogie. — Zbyt wiele wolności nigdy nie wychodzi na dobre. — Seta pokiwała ponuro głową i wstała, prawdopodobnie zamierzając pójść po smycze.

— Myślę, że skończyłyśmy z a’dam — oświadczyła Bethamin, lekceważąc zaszokowane spojrzenia pozostałych dwóch sul’dam. — Istnieją wszakże inne sposoby uspokojenia tych dziewcząt. Mogę zasugerować, byś, mój panie, powrócił za godzinę? Wtedy może nie będą mogły usiąść bez bólu, ale z pewnością powiedzą ci wszystko, co chcesz usłyszeć. I to bez niepotrzebnej pyskówki. — Sądząc po jej tonie, naprawdę miała zamiar odpowiednio się rozprawić z krnąbrnymi damane.

Joline zagapiła się na trzy sul’dam z obrazą i niedowierzaniem, jednak Edesina usiadła prosto i z determinacją na twarzy zacisnęła palce na rękojeści noża za paskiem. Teraz Teslyn przylgnęła nerwowo do ściany, a dłońmi objęła się mocno w talii.

— To nie będzie konieczne — odparł Cauthon po chwili. Zaledwie po chwili. Jakkolwiek satysfakcjonujące byłoby „uspokojenie” Joline, Edesina mogłaby naprawdę wyciągnąć nóż, a wtedy Mat, niezależnie od dalszego przebiegu wypadków, znalazłby się niczym kot między kurczętami. — O jakim większym niebezpieczeństwie mówisz, Joline? Joline?! Co nam obecnie zagraża bardziej niż Seanchanie?

Zielona uznała, że jej spojrzenie nie robi na Bethamin żadnego wrażenia, więc popatrzyła bezpośrednio na Cauthona. Różniła się od Aes Sedai, Mat powiedziałby, że wyglądała na nadąsaną. Joline nie lubiła niczego wyjaśniać.

— Jeśli musisz wiedzieć, ktoś tu przenosi Moc.

Teslyn i Edesina kiwnęły głowami, Czerwona siostra niechętnie, Żółta z naciskiem.

— Tu, w obozie? — spytał z trwogą. Automatycznie podniósł prawą rękę i przycisnął do wiszącego pod koszulą srebrnego medalionu z głową lisa, jednak medalion pozostał ciepły.

— Gdzieś dalej — odparła Joline, wciąż z niechęcią w głosie. — Na północy.

— Dużo dalej, niż któraś z nas potrafi wyczuć przenoszenie — dorzuciła Edesina z lekkim strachem. — Ilość saidara, którą ta istota włada, jest wyraźnie ogromna, wręcz niepojęta. — Zamilkła, dostrzegłszy ostre spojrzenie Joline, choć ta sekundę później ponownie przeniosła wzrok na Cauthona i przyglądała mu się z uwagą, jakby decydowała, ile powinna mu powiedzieć.

— Z tej odległości — podjęła w końcu — nie potrafiłybyśmy wyczuć żadnej siostry przenoszącej w Wieży Moc. Saidara muszą więc obejmować Przeklęci, a cokolwiek robią, nie chcemy do nich podchodzić ani trochę bliżej niż to konieczne.

Mat znieruchomiał na moment.

— Jeśli są daleko, możemy się trzymać planu — odparł wreszcie.

Joline dalej się spierała, lecz Cauthon nie miał ochoty jej słuchać. Ilekroć pomyślał o Randzie albo Perrinie, przed oczyma pojawiały mu się kolory. Sądził, że wiązały się z jego rolą ta’veren. Tym razem nie pomyślał o żadnym z przyjaciół, a jednak barwy nagle się zjawiły — wachlarz tysiąca tęcz. W dodatku właśnie niemal skonstruowały obraz, stworzyły niewyraźny efekt, który mógł być mężczyzną i kobietą siedzącymi na ziemi twarzą w twarz. Miraż zniknął prawie od razu, jednak Mat wiedział, kogo uosabiał. Znał imię tego mężczyzny. Nie, nie, nie chodziło o żadnego z Przeklętych. To był Rand! Cauthon nie potrafił się powstrzymać przed pytaniem, co Rand akurat robił, gdy kości w jego głowie znieruchomiały?!

Загрузка...