XX. W którym Milczek obejmuje urzędowanie

Milczek zaprezentował więc swoją korzystną powierzchowność w wieżycy Vincennes. Pan de Chavigny podbijał sobie bębenka, że ma nieomylne oko. Świadczyłoby to, że był naprawdę synem kardynała de Richelieu, który podobnie twierdził wciąż to samo o sobie. Poddał więc kandydata badaniu i założył z góry, że zrośnięte brwi, wąskie wargi, zakrzywiony nos i wystające kości policzkowe Milczka są doskonałymi wskaźnikami. Skierował doń zaledwie dwanaście słów, na które Milczek odpowiedział czterema.

— Oto dystyngowany kawaler, zaraz go tak oceniłem — rzekł sobie pan de Chavigny. — Idźcie do pana La Ramee, żeby was przyjął, i powiedzcie mu, że odpowiadacie mi pod każdym względem.

Milczek obrócił się na pięcie i poszedł do pana La Ramee, gdzie miał być poddany o wiele ostrzejszej indagacji. La Ramee był tym przykrzejszy, że chciał znaleźć oparcie w Milczku, wiedząc, że na nim samym polega pan de Chavigny.

Milczek posiadał wszystkie kwalifikacje mogące uwieść chorążego, który pragnie mieć swego podchorążego; tak więc po tysiącu pytań, na które padło po ćwierć odpowiedzi, La Ramee, oczarowany tą powściągliwością, zatarł ręce i przyjął Milczka na służbę.

— Instrukcje? — rzucił Milczek.

— Więc tak: nie zostawiać więźnia nigdy samego, odbierać mu każde narzędzie, które może służyć do kłucia lub krajania, nie zezwalać na porozumiewanie się z ludźmi z zewnątrz ani na zbyt długie rozmowy ze strażnikami.

— To wszystko?

— Na razie wszystko — odparł La Ramee. — Jeśli zajdą nowe okoliczności, będą nowe instrukcje.

— Tak jest — odrzekł Milczek.

I wszedł do diuka de Beaufort.

Ów czesał sobie właśnie brodę, którą zapuścił umyślnie, podobnie jak i włosy, aby przypiąć łatkę Mazariniemu, wystawiając na pokaz swą nędzę i obnosząc swój mizerny wygląd. Ale kilka dni temu wydało mu się, że z wysokości wieży rozpoznaje w głębi jakiejś karocy piękną panią de Montbazon, której wspomnienie było mu zawsze drogie. Nie chciał dla niej być tym, czym był dla Mazariniego. W nadziei zobaczenia jej znowu zażądał ołowianego grzebienia i otrzymał go.

Książę de Beaufort zażądał ołowianego grzebienia, ponieważ jak wszyscy blondyni miał nieco rudą brodę; czesząc ołowianym grzebieniem, farbował ją jednocześnie.

Milczek wchodząc spostrzegł, że książę położył grzebień na stole; skłoniwszy się zabrał go.

Książę spojrzał na tę obcą mu postać ze zdziwieniem.

Postać włożyła grzebień do kieszeni.

— Hola! Co to? — krzyknął diuk. — Cóż to za nowy hultaj?

Milczek nie odpowiedział nic, tylko skłonił się po raz wtóry.

— Czyś ty niemowa? — wrzasnął książę.

Milczek zaprzeczył ruchem głowy.

— Coś ty za jeden? Odpowiadaj, rozkazuję ci!

— Strażnik.

— Strażnik?! — wykrzyknął diuk. — Brakowało jeszcze tylko takiego szubienicznika do mojej kolekcji. Hej, La Ramee! Czy jest tam ktoś?

Wezwany La Ramee nadbiegł. Na nieszczęście dla księcia zamierzał wyręczyć się osobą Milczka i pojechać do Paryża; właśnie był już na dziedzińcu, bardzo więc niezadowolony wszedł z powrotem po schodach.

— Co takiego, wasza wysokość? — zapytał.

— Co to za łajdak? Bierze mój grzebień i wkłada sobie do kieszeni — powiedział książę de Beaufort.

— Jest to jeden ze strażników waszej książęcej mości, chłopak pełen zalet. Wasza wysokość oceni go podobnie jak pan de Chavigny i ja, jestem tego pewien.

— To dlaczego zabiera mi grzebień?

— Istotnie — rzekł La Ramee — dlaczego bierzecie grzebień jego wysokości?

Milczek wydobył z kieszeni grzebień, pociągnął po nim palcem i patrząc oraz wskazując na wielki ząb, zadowolił się wypowiedzeniem jednego tylko słowa:

— Kłuje.

— To prawda — przyznał La Ramee.

— Co to zwierzę mówi? — zapytał diuk.

— Że każde narzędzie kłujące zabronione jest waszej książęcej mości przez króla.

— Ach, o to chodzi! — rzekł diuk. — Czyś pan zwariował, La Ramee? Przecież sam mi go dałeś.

— Popełniłem błąd, wasza wysokość, gdyż dając go, postąpiłem wbrew instrukcji.

Diuk spojrzał wściekłym okiem na Milczka, który zwrócił grzebień panu La Ramee.

— Przewiduję, że znienawidzę do cna tego hultaja — wymruczał książę.

Istotnie, w więzieniu nie ma miejsca na uczucia pośrednie. Ponieważ zarówno ludzie, jak i rzeczy są albo przyjaciółmi, albo wrogami, kocha się albo nienawidzi, nieraz rozumnie, ale o wiele częściej instynktownie. Otóż z tego prostego powodu, że Milczek podobał się od pierwszego wejrzenia panu de Chavigny i La Ramee, musiał się nie podobać księciu de Beaufort, bowiem wszystko, co stanowiło zalety w oczach gubernatora i chorążego, stawało się wadami w oczach więźnia.

Jednakże Milczek nie chciał zaraz od pierwszego dnia wystąpić otwarcie przeciw więźniowi; potrzebna mu była nie odraza na łapu capu, ale piękna i solidna nienawiść, trwała w czasie.

Wycofał się więc, aby ustąpić miejsca czterem strażnikom, którzy wracając ze śniadania, mogli znów objąć służbę przy księciu.

Książę zaś obmyślał nowy żart, po którym wiele sobie obiecywał: zażądał na jutrzejsze śniadanie raków i zamierzał spędzić dzień na robieniu małej szubienicy, aby pośrodku izby zawiesić na niej najpiękniejszy okaz raka. Czerwony kolor, który miało mu nadać gotowanie, nie pozostawiłby żadnej wątpliwości co do aluzji. W ten sposób diuk miałby przyjemność powieszenia kardynała in effigie[36], zanim nastąpi to w rzeczywistości. Przecież nie będą mogli mu zarzucić, że powiesił co innego prócz raka.

Dzień ten wykorzystany został na przygotowania do egzekucji. W więzieniu łatwo się dziecinnieje, a książę de Beaufort miał charakter skłonny ku temu bardziej aniżeli ktokolwiek inny. Jak zwykle udał się na przechadzkę i odłamał kilka gałązek mających odegrać ważną rolę w jego przedstawieniu; po długich poszukiwaniach znalazł kawałek szkła, co zdawało się sprawiać mu największą radość. Powróciwszy do siebie, postrzępił swą chustkę.

Żaden z tych szczegółów nie uszedł bystremu oku Milczka.

Nazajutrz rano szubienica była gotowa i celem ustawienia jej pośrodku izby książę de Beaufort ostrzył jeden z jej końców kawałkiem znalezionego szkła.

La Ramee przyglądał się temu z ciekawością ojca, który sądzi, że może odkryje nową zabawkę dla swych dzieci, na twarzach zaś strażników malował się ów wyraz rozleniwienia, stanowiący zasadniczy rys żołnierskiej fizjonomii zarówno dawniej, jak i dziś.

Milczek wszedł właśnie w chwili, gdy książę położył ów kawałek szkła, nie skończywszy jeszcze strugać podstawy szubienicy; przerwał tę czynność chcąc przytwierdzić nić do drugiego końca.

Rzucił na Milczka spojrzenie, w którym przebłyskiwały jeszcze resztki wczorajszego złego humoru. Ponieważ jednak cieszył się już z góry na efekt, jaki niewątpliwie winien był wywołać jego nowy wynalazek, nie zwracał już na strażnika uwagi.

Kiedy zawiązał wreszcie węzeł marynarski na jednym końcu nici, a na drugim pętlicę i rzucił okiem na półmisek z rakami, gdzie upatrzył sobie najokazalszego, obrócił się po swój kawałek szkła. Szkiełko zginęło.

— Kto mi wziął szkiełko? — zapytał marszcząc brew.

Milczek dał znak, że to on.

— Co, znowu ty? A dlaczego mi je wziąłeś?

— Właśnie — spytał La Ramee — dlaczego wziąłeś pan kawałek szkła należący do jego wysokości?

Milczek, który trzymał w dłoni kawałeczek szyby, odrzekł przeciągając palcem po ostrzu:

— Tnie.

— To prawda, wasza książęca mość — rzekł La Ramee. — Tam do licha, przyhołubiliśmy nielichego chłopaka, co?

— Panie Milczek — powiedział książę — przysięgam panu, strzeż się we własnym swoim interesie znaleźć kiedykolwiek na odległość mego ramienia.

Milczek skłonił się i wycofał na drugi koniec izby.

— Sza, sza, mości książę — rzekł La Ramee — proszę mi dać pańską szubienicę, ostrugam ją swoim nożem.

— Pan? — zaśmiał się książę.

— Tak jest. Przecież o to właśnie chodzi waszej wysokości?

— Oczywiście — odrzekł diuk. — Będzie jeszcze zabawniej. Dobra, mój drogi La Ramee.

La Ramee, który nie pojął nic z okrzyku księcia, ostrugał szubienicę z możliwie największą starannością.

— Tam będzie stała — wskazał diuk. — Teraz zrób pan niewielką dziurę w ziemi, a ja tymczasem poszukam skazańca.

La Ramee przyklęknął na jedno kolano i wybrał ziemię.

W tym samym czasie książę zawiesił na nitce raka. Następnie umieścił szubienicę pośrodku izby i wybuchnął śmiechem.

Podobnie La Ramee śmiał się z całego serca, nie bardzo wiedząc, z czego się śmieje, strażnicy zaś zawtórowali chórem.

Tylko jeden Milczek się nie śmiał. Zbliżył się do La Ramee i wskazując na obracającego się na nitce raka, rzekł:

— Kardynał!

— Powieszony przez jego wysokość księcia de Beaufort — podjął diuk, zaśmiewając się jak nigdy. — I przez pana Jakuba Chryzostoma La Ramee, chorążego królewskiego.

La Ramee wrzasnął z przerażenia i rzucił się do szubienicy; wyrwał ją z ziemi i w mgnieniu oka połamał na kawałki, które wyrzucił za okno. To samo zamierzał zrobić z rakiem, do tego stopnia postradał był zmysły, lecz Milczek złapał go za ręce:

— Zdatny do jedzenia — wyrzekł i włożył raka do kieszeni.

Tym razem diuk miał z tej sceny tyle radości, że niemal przebaczył Milczkowi rolę, jaką ten odegrał. Ale kiedy w ciągu dnia rozważył intencję strażnika i wydała mu się ona w samej swej istocie nikczemnej natury, poczuł, że wyraźnie rośnie w nim nienawiść.

Niemniej historia z rakiem, ku wielkiej rozpaczy La Ramee, zyskała olbrzymi rozgłos w wieżycy, a nawet i na zewnątrz. Pan de Chavigny, który w głębi serca szczerze nienawidził kardynała, postarał się opowiedzieć anegdotę kilku przyjaciołom pałającym dobrymi chęciami, ci zaś rozpowszechnili ją w jednej chwili.

To pozwoliło księciu spędzić parę dni w doskonałym nastroju.

W tymże czasie diuk spostrzegł wśród strażników człowieka o dość uczciwej twarzy i jął mu pochlebiać tym bardziej, im mniej z każdą chwilą podobał mu się Milczek. Otóż pewnego ranka, kiedy udało mu się wziąć owego strażnika na stronę i rozmawiać z nim w cztery oczy, wszedł na to Milczek. Popatrzył, co się dzieje, po czym zbliżywszy się z szacunkiem do strażnika i księcia, ujął pierwszego z nich za ramię.

— Czego pan chcesz? — spytał brutalnie diuk.

Milczek odprowadził dozorcę cztery kroki i wskazał mu drzwi.

— Idź stąd.

Strażnik posłusznie wykonał polecenie.

— Och, nie znoszę cię! — wykrzyknął książę. — Zostaniesz ukarany. Milczek skłonił się z szacunkiem.

— Panie szpiegu, połamię ci kości! — wykrzyknął rozjątrzony książę. Milczek skłonił się ponownie, jednocześnie się cofając.

— Panie szpiegu — ciągnął diuk — zaduszę cię własnymi rękami!

Milczek skłonił się, ciągle odstępując.

— I to już, w tejże chwili — dodał książę, który uważał, że lepiej skończyć z tym natychmiast.

I wyciągnął zaciśnięte pięści ku Milczkowi, który poprzestał na wypchnięciu strażnika z izby i zamknięciu drzwi za sobą.

W tejże chwili poczuł, jak ręce księcia, podobne do żelaznych kleszczy, spadły mu na ramiona. Zamiast się jednak bronić lub wołać na pomoc, poprzestał na dyskretnym podniesieniu wskazującego palca do warg, po czym ozdobiwszy twarz jednym ze swych najbardziej ujmujących uśmiechów, wyrzekł półgłosem:

— Tsss!

Gest, uśmiech czy słowo było u Milczka czymś tak niecodziennym, że książę stanął jak wryty, w najwyższym zdumieniu.

Milczek skorzystał z tej chwili i wyciągnął spod podszewki kaftana uroczy bilecik, opatrzony arystokratyczną pieczątką. Bez słowa pokazał go diukowi; długie przebywanie w kabacie Milczka nie było w stanie pozbawić bileciku w zupełności zapachu perfum, jakim był przepojony.

Diuk, zdumiony coraz bardziej, puścił Milczka, wziął bilecik i poznawszy pismo, krzyknął!

— Od pani de Montbazon!

Milczek potakująco skinął głową.

Diuk rozdarł gwałtownie kopertę, przeciągnął dłonią po oczach, tak był olśniony, i przeczytał, co następuje:


Drogi Książę

Może Pan całkowicie zaufać dzielnemu człowiekowi, oddawcy tego listu, gdyż jest to sługa pewnego szlachcica, naszego stronnika, który poręczył za nim jako wypróbowanym dwudziestoma latami służby. Wyraził on zgodę na wejście w służbę waszego chorążego i na zamknięcie się z Panem w Vincennes, aby przygotować i dopomóc w Pańskiej ucieczce, którą organizujemy. Chwila uwolnienia jest bliska; proszę mieć cierpliwość i odwagę wiedząc, że mimo upływu czasu i nieobecności wszyscy Pańscy przyjaciele zachowali uczucia, jakimi Cię darzyli.


Całkowicie i na zawsze oddana

Maria de Montbazon


PS Podpisuję się pełnym imieniem, gdyż byłoby zbytnią dufnością sądzić, że po pięciu latach rozstania rozpozna Pan inicjały.


Przez chwilę diuk stał jak ogłuszony. To, czego poszukiwał od pięciu lat i czego nie mógł znaleźć, to znaczy sługi, pomocnika, przyjaciela, spadało nagle z nieba, w chwili kiedy się tego najmniej spodziewał. Popatrzył na Milczka ze zdumieniem i powrócił do listu, który przeczytał jeszcze raz od początku do końca.

— Och, droga Mario — zaszeptał skończywszy czytanie. — Więc to istotnie ją dojrzałem wówczas w głębi karety. Więc to ona myśli o mnie jeszcze po pięciu latach rozstania! Do licha! To mi stałość, jaką możesz spotkać tylko w Astrei[37].

Po czym, zwracając się do Milczka, rzucił:

— Więc ty, dzielny człowieku, zgadzasz się nam pomagać?

Milczek potaknął głową.

— I właśnie po to tu przyszedłeś?

Milczek powtórzył ten sam ruch.

— A ja chciałem cię zadusić! — wykrzyknął książę.

Milczek jął się uśmiechać.

— Słuchaj no! — I książę jął grzebać w kieszeni. — Słuchaj no — ciągnął ponawiając bezowocne poszukiwania — nie jest powiedziane, że podobne poświęcenie dla wnuka Henryka IV pozostanie bez wynagrodzenia.

Odruch diuka de Beaufort zdradzał najlepsze w świecie chęci, lecz jednym ze środków ostrożności przedsiębranych w Vincennes było odbieranie więźniom pieniędzy.

Milczek, widząc rozczarowanie diuka, wyciągnął z kieszeni kiesę pełną złota i podał mu ją.

— Oto, czego wasza wysokość szuka — rzekł.

Diuk otworzył kieskę i chciał ją opróżnić w dłonie Milczka, ale ten potrząsnął głową.

— Dziękuję, wasza wysokość — powiedział odsuwając się — zapłatę już otrzymałem.

Diuka ogarniało coraz większe zdumienie.

Wyciągnął do Milczka rękę; ten zbliżył się i z szacunkiem ją ucałował. Wielkopańskie maniery Atosa wycisnęły swe piętno na Milczku.

— A teraz — spytał diuk — co będziemy robić?

— Jest jedenasta rano — podjął Milczek. — Niech wasza książęca mość zażąda o godzinie drugiej gry w piłkę z La Ramee i pośle dwie, trzy piłki za wały.

— Dobrze, a potem?

— Potem... wasza książęca wysokość zbliży się do murów i zawoła na człowieka, który pracuje w fosie, aby je odrzucił.

— Rozumiem — rzekł diuk.

Oblicze Milczka zdawało się wyrażać żywe zadowolenie. W związku z jego małomównością prowadzenie rozmowy sprawiało mu trudność. Uczynił ruch, aby się oddalić.

— Ach, tak — rzekł książę — więc nie chcesz ode mnie nic przyjąć?

— Chciałbym, żeby wasza książęca mość przyrzekł mi coś.

— Co? Mów!

— Że kiedy będziemy uciekać, ja będę zawsze i wszędzie szedł pierwszy; gdyż jeśliby pochwycili waszą książęcą mość, to najwyżej zaprowadzą księcia znowu do więzienia; jeśli zaś mnie złapią, to czeka mnie co najmniej szubienica.

— Bardzo słusznie i, słowo szlachcica, będzie, jak prosisz.

— A teraz mam tylko jedną prośbę do waszej książęcej mości: aby dalej zaszczycał mnie swą nienawiścią jak dotąd.

— Będę się starał — rzekł diuk.

(audio 07 b)

Zapukano we drzwi.

Diuk włożył bilet i sakiewkę do kieszeni i rzucił się na łóżko. Wiedziano, że uciekał się do tego w chwilach szczególnej nudy. Milczek poszedł otworzyć; był to La Ramee, który powracał od kardynała, gdzie rozegrała się opowiedziana przez nas scena.

La Ramee rzucił badawcze spojrzenie wokół siebie i widząc te same co zawsze przejawy wzajemnej odrazy więźnia i dozorcy, uśmiechnął się pełen wewnętrznego zadowolenia. Następnie zwrócił się do Milczka:

— Dobra, przyjacielu, dobra. Była o was mowa w ważnym miejscu i wkrótce nadejdą nowiny, mam nadzieję, wcale dla was przyjemne.

Milczek skłonił się, usiłując przybrać wyraz uprzejmości, po czym wycofał się, jak to miał we zwyczaju, kiedy wchodził jego zwierzchnik.

— No co, wasza książęca mość?! — rzekł La Ramee śmiejąc się rubasznie. — Wciąż jeszcze dąsacie się na tego biedaka?

— Ach, to pan, La Ramee — rzekł książę. — Na honor, najwyższy czas, żeby pan przyszedł. Rzuciłem się na łóżko i odwróciłem nosem do ściany, żeby nie ulec pokusie dotrzymania obietnicy i nie zadławić tego zbrodniarza Milczka.

— Nie wydaje mi się, by rzekł on waszej wysokości coś nieprzyjemnego — rzekł La Ramee, robiąc aluzję do milkliwości swego podwładnego.

— Dalibóg! I ja tak sądzę! Wschodni niemowa! Na honor, był już najwyższy czas, byś powrócił, La Ramee, i wyglądałem cię z niecierpliwością.

— Wasza wysokość jest zbyt łaskaw dla mnie — rzekł La Ramee, pochlebiony komplementem.

— Tak, po prawdzie, czuję, że będę dziś niezręczny, co oczywiście sprawi ci przyjemność.

— Zagramy więc dziś w piłkę? — zapytał machinalnie La Ramee.

— Jeśli pan zechcesz.

— Jestem na rozkazy waszej wysokości.

— To znaczy, mój drogi La Ramee, że jesteś człowiekiem zachwycającym i pragnąłbym przebywać w Vincennes wiecznie, aby odczuwać żywą przyjemność spędzania życia wraz z tobą.

— Sądzę, wasza wysokość, że kardynałowi nie zależy, ażeby życzenie waszej książęcej mości w tym względzie się nie spełniło.

— Jak to, widziałeś go pan teraz?

— Przysłał po mnie dziś rano.

— Doprawdy? Ażeby porozmawiać o mnie?

— A o czym to chciałby wasza książęca mość, żeby kardynał ze mną rozmawiał? Tak, po prawdzie to wasza wysokość jest dlań zmorą.

Diuk uśmiechnął się gorzko.

— Ach, La Ramee, gdybyście przyjęli moje propozycje.

— Ależ, wasza wysokość, mamy o tym gadać znów od początku. Wasza książęca mość sam dobrze widzi, że to nierozsądne.

— La Ramee, powiedziałem ci i powtarzam raz jeszcze: zrobię cię bogatym.

— W jaki sposób? Wasza wysokość wyjdzie z więzienia dopiero wówczas, kiedy pańskie dobra zostaną skonfiskowane.

— Opuszczę więzienie nie wcześniej, póki nie będę panem Paryża.

— Tss, tss, czyż mogę słuchać podobnych rzeczy. To mi dopiero piękna rozmowa dla oficera jego królewskiej mości. Widzę, wasza wysokość, że będę musiał poszukać drugiego takiego Milczka.

— No cóż, nie rozmawiajmy o tym. A więc tematem rozmowy z kardynałem była moja osoba? Och, La Ramee, w dzień, kiedy cię zawezwie, powinieneś mi pozwolić wdziać swoje ubranie. Poszedłbym zamiast ciebie i udusiłbym go. Daję słowo szlachcica, że gdyby mi to postawiono za warunek, powróciłbym następnie do więzienia.

— Widzę, wasza książęca mość, że będę musiał przywołać Milczka.

— Mocno żałuję. I cóż ci powiedział ten chłystek?

— Daruję waszej wysokości to słowo — rzekł La Ramee z szczwanym wyrazem twarzy — ponieważ układa się w rym ze słowem minister. Co mi powiedział? Powiedział, żeby dobrze pilnować waszej wysokości.

— A dlaczegóż tak pilnować? — dopytywał się zaniepokojony książę.

— Ponieważ pewien astrolog przepowiedział, że wasza wysokość zemknie.

— Ach, więc tak przepowiedział pewien astrolog? — rzekł książę zdjęty mimowolnym dreszczem.

— Dalibóg, tak! Daję słowo, ci głupi czarownicy sami nie wiedzą, co wymyślić, byleby tylko zadręczać uczciwych ludzi.

— I co odpowiedziałeś przewielebnej eminencji?

— Że jeśli ów astrolog ułoży jakieś almanachy, nie radzę, by jego eminencja je kupował.

— Dlaczego?

— Bo wasza książęca mość musiałaby się zamienić w ziębę lub mysikrólika, aby móc stąd umknąć.

— Na nieszczęście masz dużo racji. No to chodźmy zagrać, La Ramee.

— Wasza wysokość wybaczy, ale muszę prosić o udzielenie mi jakiejś pół godziny czasu.

— A to dlaczego?

— Ponieważ pan Mazarini, nie będąc równie dobrze urodzonym, nosi się wyżej od waszej wysokości, zapomniał mnie przeto zaprosić na śniadanie.

— Więc chcesz, żebym ci kazał tu przynieść śniadanie?

— O nie, wasza książęca mość. Muszę tylko wyjaśnić, że pasztetnik zwany ojcem Marteau, który mieszkał naprzeciwko zamku...

— No, cóż takiego?

— Ano, będzie jakieś osiem dni temu, sprzedał swój zakład pewnemu pasztetnikowi z Paryża, któremu, jak się zdaje, lekarze zalecili wiejskie powietrze.

— No dobrze, ale co to ma za związek z moją osobą?

— Chwileczkę, wasza wysokość, otóż ten przeklęty pasztetnik wyłożył taką masę różności, że człowiekowi po prostu ślina cieknie.

— Ach, ty łakomczuchu!

— Miły Boże! — podjął La Ramee. — Nie jest się, wasza książęca mość, łakomczuchem, jeśli się lubi dobrze jeść. Leży to już w naturze człowieka: poszukuje on doskonałości zarówno w pasztecie, jak i w innych rzeczach. Otóż ten łajdak pasztetnik, muszę to waszej wysokości wyznać, zoczywszy mnie przed swoją wystawą, wyszedł do mnie i powiada z całą ufnością: “Panie La Ramee, muszę zdobyć klientelę pośród uwięzionych w wieżycy. Kupiłem zakład od mego poprzednika, bo zapewnił mnie, że jest dostawcą zamkowym. A jednak, panie La Ramee, od ośmiu dni, jak tu siedzę, pan de Chavigny, na honor, nie zakupił nawet torcika”.

Wtedy ja mu na to, że pewnie pan de Chavigny żywi obawę, iż jego wyroby nie są dobre.

— Co, moje wyroby niedobre?! Zatem, panie La Ramee, osądź pan sam, i to natychmiast.

— Nie mogę — odpowiadam mu — muszę wracać na zamek.

— To — rzecze — idź pan do swoich spraw, bo wydajesz się śpieszyć, ale powróć tu za pół godziny.

— Za pół godziny?

— Tak. A jadłeś pan już śniadanie?

— Gdzie tam.

— Dobra, będzie pasztet wraz z butelką starego burgunda...

— Teraz wasza książęca mość pojmuje, że będąc na czczo, chciałbym za pozwoleniem waszej wysokości...

Tu La Ramee się skłonił.

— Idź już, idź, ty byku — rzekł książę — ale pamiętaj, daję ci tylko pół godziny czasu.

— Czy mogę temu następcy ojca Marteau obiecać, że wasza książęca mość będzie jego klientem?

— Tak, byleby tylko nie kładł grzybów do pasztetu; wiedz — dorzucił jeszcze — że grzyby z lasów Vincennes są dla mojej rodziny trujące.

La Ramee opuścił izbę nie zwracając uwagi na aluzję, a w pięć minut po jego wyjściu wszedł oficer straży pod pozorem czynienia księciu honorów i towarzyszenia mu. W rzeczywistości zaś, aby wypełnić rozkazy kardynała, który jak to już mówiliśmy, zalecał nie spuszczać więźnia z oka.

Ale podczas tych pięciu minut samotności diuk miał dość czasu, aby jeszcze raz odczytać bilet pani de Montbazon, który dla więźnia był dowodem, że przyjaciele nie zapomnieli o nim i krzątali się około jego uwolnienia. W jaki sposób? Tego jeszcze nie wiedział, ale obiecywał sobie, że każe Milczkowi, mimo iż jest on Milczkiem, opowiedzieć o tym. Ufał mu tym więcej, że zdał sobie teraz sprawę z całego jego postępowania: zrozumiał, że Milczek wymyślił wszystkie te drobne prześladowania, którymi dręczył diuka, po to, by strażnikom nie przyszło do głowy, że się z nim porozumiewa.

Ta przebiegłość dała księciu wysokie pojęcie o umyśle Milczka, któremu postanowił całkowicie zaufać.


Загрузка...