Rozdział 11 PUŁAPKA

Nadszedł właściwy moment, by użyć zaklęcia.

Szybko i skrycie, pokaż mi wroga ukrycie! — zaśpiewał i zaraz pojawiło się przed nim nowe światełko, prowadzące go w głąb korytarza. — Straszydła, mamidła! — dodał jeszcze pospiesznie, by pozbyć się małych, nieprzyjemnych niespodzianek, które mogły ukrywać się w ciemnościach. Oczywiście nie zlikwiduje ich to zupełnie, lecz zawsze pomoże. Czujność załatwi resztę.

Stile pobiegł tunelem, prowadzony przez światełko. Nagle ognik zatrzymał się, a Adeptki nigdzie nie było widać.

Stile cofnął się zaniepokojony. Rozglądał się po korytarzu.

— Zasłona — odezwała się Neysa. Teraz znowu była dziewczyną.

Dopiero teraz zobaczył… korytarz przecinało słabe migotanie zasłony. Sprytne! Żaden z wrogów z Phaze nie mógł jej tam dosięgnąć.

Stile musiał się pospieszyć, jeśli chciał ją złapać.

— Neyso… powinienem przejść na drugą stronę. Ja… — Nie umiał znaleźć odpowiednich słów, chcąc wyrazić wdzięczność za jej nieustającą pomoc i poparcie, prośbę, by mu dalej pomagała, i to, że nie może zabrać jej na Proton. Chyba że przeszłaby zasłonę jako dziewczyna… ale wtedy byłaby ograniczona do tej jednej postaci, a brak możliwości powrotu do naturalnej formy naraziłaby ją na wiele niebezpieczeństw w tym obcym dla niej świecie. Nie, nie powinien jej tam zabierać! Więc po prostu objął ją i mocno ucałował.

— Wymyśl zaklęcie, które pokaże mi drogę — poprosiła.

Świetny pomysł! Dlaczegóż by nie miał rzucić jednego zaklęcia na siebie, a drugiego na Czerwoną Adeptkę? Gdyby się to udało, to za każdym razem gubiąc trop wroga, przechodziłby na Phaze i prosił Neysę o pomoc! Łatwiej byłoby mu osiągnąć sukces. Jego magia była bardziej wszechstronna od zaklęć Czerwonej Adeptki, co prawda nie był w stanie zlikwidować swej przeciwniczki jednym zaklęciem, lecz mógł przecież ją wytropić. Przynajmniej taką miał nadzieję.

Prowadzące ich do tej pory światełko stworzone zostało po to, by iść śladem Czerwonej; zasłona zatrzymała je, więc migotało bezradnie ciągle w tym samym miejscu. Stile nie chciał przekraczać zasłony tam, gdzie zrobiła to Adeptka; nie wiadomo, jakie pułapki zastawiła na nieostrożnych.

Korytarzem biegł mały demon o zwierzęcych kształtach. Jeden z ostatnich, mocno spóźnionych, ożywionych amuletów. Stile i Neysa rozpłaszczyli się o ścianę korytarza i pozwolili mu przejść. Stworzenie minęło miejsce, gdzie wisiała zasłona, w ogóle jej nie zauważając; szukało wyjścia z Czerwonego Królestwa. Minęło zakręt… i nagle rozległ się odgłos eksplozji.

— Myślę, że to właśnie ta pułapka, w którą mieliśmy wpaść — szepnął Stile. Prawdopodobnie antyzaklęcie uratowałoby ich, ale Stile nie mógł być tego tak zupełnie pewien. Deptanie Czerwonej Adeptce po piętach nie należało do bezpiecznych zajęć! — Zabierz mnie w jakieś bezpieczne miejsce, a ja spróbuję wymyślić odpowiednie zaklęcie — polecił.

Neysa wzięła go za rękę i poprowadziła, a Stile koncentrował się na swoim zadaniu. Wkrótce znaleźli się na zewnątrz Czerwonego Zamku; zaklęcia były gotowe. Ale najpierw należało rozstrzygnąć pewną wątpliwość.

— Neyso, wiem, że nie cierpisz być przedmiotem magicznych zabiegów…

Tak jak się spodziewał, rzuciła mu tylko spojrzenie mówiące: no dalej! na co czekasz! Kiedyś nienawidziła magii, lecz kiedy zaakceptowała jego status Błękitnego Adepta, zaczęła odczuwać dumę z dowodów jego mocy.

Gdzie nasz wróg, tam twój róg! — zaśpiewał Stile. Neysa, ciągle jeszcze w postaci dziewczyny, zwróciła twarz ozdobioną małym, czysto symbolicznym rożkiem na południe, gdzie najwidoczniej przebywała Czerwona Adeptka. — Chcesz wiedzieć, gdzie trop mój, spójrz tylko na ogon swój!

Neysa obróciła się na pięcie i uderzyła dłonią w zgrabny tyłeczek, jakby odpędzała natrętną muchę. Brak ogona był tu pewnym problemem, ale zaraz przekształciła się w jednorożca i wszystko było w porządku.

— Wypróbujmy to. Ja przejdę przez zasłonę, a ty będziesz mnie szukać — powiedział Stile. — Lepiej sprawdzić. — Tracili co prawda czas, ułatwiając Czerwonej ucieczkę, lecz jeśli zaklęcie działać będzie tak, jak sobie to Stile wyobraził, to nie miało to wielkiego znaczenia.

Stile przeniósł się na drugą stronę zasłony, przebiegł jakieś sto metrów po piasku i przeszedł na Phaze, łapczywie wdychając czyste powietrze. Neysa stała o trzysta stóp od punktu wyjścia, a jej zgrabny, czarny ogon zwrócony był w jego kierunku. Zaklęcie działało!

— Świetnie! — wykrzyknął Stile. — Teraz możesz śledzić i ją, i mnie, nawet przez zasłonę. Kiedy tylko zgubię trop Adeptki, wrócę do ciebie po wskazówki. Jeśli Czerwona wróci na Phaze, złapiemy ją od razu. Do zobaczenia za chwilę! — I znowu przeszedł przez zasłonę, zmierzając w kierunku, który wskazała mu Neysa. Na razie żadnych pułapek!

To był jednak Proton… i do tego na zewnątrz kopuły; rozrzedzone i zanieczyszczone powietrze szybko zaczęło mu dokuczać. Czerwona Adeptka na pewno kryła się w środku, kopuła był jej protońskim domem. Niełatwo przyjdzie mu wedrzeć się do środka!

Odszukał zasłonę i przedostał się na Phaze. Neysa już czekała; odnalazła go bez kłopotów.

— Muszę się lepiej przygotować — oznajmił. — Jestem pewien, że Czerwona nie omieszkała tego uczynić! Wejście do jej kopuły nie będzie łatwe.

Przez chwilę zastanawiał się głęboko. Choć tylko przez krótki czas wystawiony był na działanie protońskiej atmosfery, czuł, jak opuszczają go siły. Wewnątrz kopuły powietrze musiało być dobre, lecz tam Czerwona dysponowała potęgą, której mu brakowało. Jej matka — obywatelka — mogła jej nie lubić, ale i tak nie pozwoli, by jacyś obcy, wrogo nastawieni niewolnicy wtargnęli do wnętrza kopuły.

— Muszę ją jakoś stamtąd wykurzyć i spotkać się z nią na neutralnym gruncie. Przydałaby się nam pomoc Sheen. Zadzwonię do niej, bo wolałbym nie spuszczać Czerwonej z oka. Tak.

Poszedł do miejsca, gdzie, jak zapamiętał, znajdował się przystanek metra, skąd można było dostać się do kopuły. W takich miejscach łatwo było znaleźć ekran przekazujący wiadomości.

Przeszedł przez zasłonę. Pewne zaklęcia zaliczano do podstawowych; nie musiały się nawet rymować. Wystarczyło tylko używać za każdym razem innych słów. Stile zmarnował mnóstwo rymów, zanim na to wpadł.

Po chwili był już na stacji. Jak dobrze jest oddychać czystym powietrzem! Zadzwonił do Sheen.

Od razu pojawiła się na ekranie.

— Już jesteś? Grasz dopiero jutro…

— Przyjdź pod ten adres — powiedział. — Potrzebuję pomocy.

Ekran zgasł. Czerwona przechwyciła rozmowę; mógł się domyślić, że nie będzie siedziała bezczynnie. Oczywiście, nie szedł bezpośrednio jej śladem, więc uniknął wszystkich pułapek, które na niego zastawiła, lecz i tak wiedziała, że zaatakuje ją w kopule. Stile popełnił taktyczny błąd. Rzucił się w kierunku zasłony.

Z jakiegoś otworu zaczął z sykiem wydobywać się gaz. Pewnie coś oszałamiającego, Czerwona była miłośniczką takich metod. Gdyby tylko dokładnie wiedziała, gdzie i kiedy pojawi się Stile, już by go miała. A tak tylko otarł się o śmierć; zanim przeszedł przez zasłonę, musiał wciągnąć trochę gazu do płuc. Zakręciło mu się w głowie. Neysa podtrzymała go i po chwili dolegliwości ustały.

— Dobrze, że nie oddalałem się od zasłony — stwierdził. — Będę musiał wymyślić coś odwracającego jej uwagę, by nie zdołała mnie wypatrzyć następnym razem. Wyrocznia orzekła, że Błękit zniszczy Czerwień, więc niech tak się stanie. Daj mi harmonijkę.

Neysa przekształciła się w dziewczynę. Ubrana była w sukienkę — w zależności od kaprysu mogła być ubrana lub nie — i miała chlebak, w którym nosiła harmonijkę Stile’a wraz z innymi drobiazgami. Nie udało mu się do końca zrozumieć, jak nosiła przedmioty, które miała ze sobą w postaci dziewczyny, gdy była w innej formie. Umiała bez problemów przekształcić się w świetlika, i to niosąc ze sobą jego harmonijkę, dużo przecież większą od jej nowego ciała. Ciągle jeszcze odkrywał nowe aspekty magii, które w świecie nauki nie miały żadnego sensu; zresztą sama magia nie miała żadnego sensu. W przeciwnym wypadku nie byłaby magią. Musiał więc pogodzić się z faktem, że rzeczy niemożliwe są w świecie magii zupełnie normalne i już.

Wziął harmonijkę i zagrał ponurą melodię. Platynowy Flet byłby pewnie odpowiedniejszy, ale przecież nie należał nigdy do niego na własność. Stile miał nadzieję, że Clef dobrze sobie radzi z Ludem Kurhanu, i próbował się domyślić, czy muzyk jest rzeczywiście owym przepowiedzianym i w jaki sposób mógłby ocalić Phaze. Od czasu do czasu Stile czuł, że jest tylko pojedynczą nitką w skomplikowanym wzorze i robi to, co mu przeznaczone, nie mając więcej wolnej woli niż robot. Tyle pozornie przypadkowych zdarzeń go spotkało… Choć mógł się też mylić. Clef wcale nie musiał być muzykiem z proroctw, nie było pewności, że góra zadrży, gdy on zagra na Flecie. I ich spotkanie mogło być przypadkiem, tak jak to się na pierwszy rzut oka wydawało.

Magia wokół niego zgęstniała. Stile skoncentrował się na Czerwonym Zamku.

Niech nie minie nawet godzina, w miejsce królestwa, ruina!

Patrzyli w ciszy. Cała struktura zamku jakby zamigotała. Uniósł się dym. Z wnętrza budowli w panice wybiegły stwory, uciekając przed czymś okropnym. Tuż za nimi pojawiły się zielonkawe języki ognia. Kłęby dymu powiększały się, pod jego naporem pękały szyby w oknach; czarna mgła rosła i zagęszczała się w kształty przypominające groteskowe głowy goblinów.

Nagle rozległ się huk eksplozji. Ściany uniosły się i rozpadły. Płonące fragmenty rozpryskiwały się we wszystkie strony, padały na ziemię, wybuchając snopami iskier. Przelatywały ogniste rakiety, rozsypując się płatkami płomieni. Początkowo widać było dosłownie wszystkie kolory, potem zagłuszyła je czerwień; był to bądź co bądź dom Czerwonej Adeptki.

— To powinno dać jej do myślenia — stwierdził Stile. — Nie lubię co prawda takich zniszczeń, ale musiałem zetrzeć z powierzchni Phaze wszystko, co należało do Czerwonej, by nie znalazła żadnego punktu oparcia i musiała się stąd wynieść. — Znów przypomniał sobie Hulka i Bluette. Czy udało jej się przeżyć? Miał taką nadzieję, choć jednocześnie nie chciał jej nigdy spotkać. Ileż cierpień przysporzyła jej Czerwona, próbując go schwytać! Tak, trzeba ją zniszczyć.

Zamek Czerwonej nie przestawał być sceną popisów pirotechniki; powoli zmieniał się w ruinę, tak jak zostało powiedziane w zaklęciu. Stile przeszedł na drugą stronę zasłony, aby sprawdzić, czy Sheen już jest. Ominął zagazowaną stację wiedząc, że Sheen będzie go szukać na zewnątrz. Wrócił na Phaze, by zaczerpnąć świeżego powietrza, i znowu przeszedł na Proton.

Zobaczył ją za trzecim razem. Podbiegła do niego i otworzyła jedną ze skrytek znajdujących się w jej ciele, by wyjąć maskę tlenową umożliwiającą mu przeżycie na zewnątrz kopuły. Stile szybko objaśnił jej sytuację.

— Mam zamiar przerwać dopływ energii do generatora pola siłowego tworzącego kopułę — zakończył. — Czy możesz zdobyć laser dużej mocy?

Sheen uśmiechnęła się. Otworzyła inną skrytkę i wyciągnęła miniaturowy, przenośny, napędzany protonitem laser, a także urządzenie wykrywające kable przewodzące energię.

— Jesteś wspaniała! — wykrzyknął Stile. Ucałował ją i zaraz nałożył z powrotem maskę.

Szli przez pustynię, szukając kabla. Stile obawiał się, że ktoś wyjrzy na zewnątrz i zobaczy ich, lecz tego ryzyka nie można było uniknąć. I obywatele, i niewolnicy żyli wyłącznie w kopułach, starając się ignorować świat zewnętrzny. Teraz mogło to pomóc Stile’owi. Zresztą cała operacja miała trwać krótko; pola siłowe, które tworzyły kopułę wymagały ciągłego podtrzymywania i ogromnych dostaw energii. Tak grube kable łatwo jest zlokalizować. Wkrótce znaleźli jeden z nich.

Stile wycelował i strzelił. Promień lasera zamienił piasek w szkło i wypalił w nim dziurę, prowadzącą aż do samego kabla. Centymetr po centymetrze przegryzał się przez kabel, przecinając osłonę i izolację.

Na dnie wypalonej dziury coś błysnęło. Z kopuły zaczęło z sykiem uciekać powietrze. Pole siłowe zniknęło.

— Myślę, że Czerwona zaraz wyjdzie — stwierdził z ponurą satysfakcją Stile. — Przysiągłem jej śmierć, ale będę postępować fair. Nie chcę, żebyś to za mnie robiła. Prawo zabrania niewolnikom zabijać innych niewolników, więc muszę zwabić ją na Phaze. Może uda się postawić ją tam przed sądem i pozbyć w etyczny sposób. Tak więc pozostaw ją mnie… ale bądź czujna, bo jestem pewien, że Czerwona nie zrezygnuje z żadnego podstępu — legalnego czy nie — który mógłby zapewnić jej zwycięstwo. Stara się zachować nasz pojedynek w tajemnicy, gdyż w razie jakiegokolwiek śledztwa wyjdzie na jaw jej udział w morderstwie Hulka i obywatele wydalają z Protonu. Tak więc sprawa powinna zostać między nami; nie chciałbym paść ofiarą oszustwa.

— Twoja logika jest czysto ludzka — stwierdziła ponuro Sheen. — Gdybym nie była zaprogramowana tak, by cię kochać…

— Mów dalej. Pamiętaj, że potrzebny jest nam także jakiś środek transportu.

— Pracodawca Bluette rozpoczął śledztwo. Wkrótce dostanie zapis wideo pokazujący śmierć Hulka. — Sheen ruszyła w kierunku tunelu metra. Trujący gaz nie stanowił dla niej przeszkody; miała zamiar nawiązać kontakt ze swymi przyjaciółmi.

A więc pracodawca Bluette zaczął działać. Na Protonie ziemia zaczynała palić się Czerwonej pod stopami. To jednak nie mogło wpłynąć na jego postępowanie; sam się z nią rozprawi.

Stile wbiegł na teren kopuły zniszczonej nagłą dekompresją. Odrobina szczęścia wystarczy, by złapać Czerwoną, zanim minie pierwszy szok. Wszyscy mieszkańcy kopuły powinni teraz nerwowo szukać masek tlenowych, o których istnieniu na pewno już dawno zapomnieli; mało prawdopodobne, by zwrócili teraz uwagę na cokolwiek poza własnym bezpieczeństwem.

W przejściu minął go pojazd przystosowany do jazdy po piasku, pomalowany na czerwono, z przezroczystą kopułą zamiast dachu. Czerwona uciekała.

Stile pobiegł w kierunku piwnic. Może został tam jeszcze jakiś środek transportu. Musi znaleźć sposób, by ją dogonić.

W podziemiach stały jeszcze trzy pojazdy… wszystkie płonęły. Czerwona umiała zabezpieczyć się przed pościgiem.

To nic, znajdzie inny sposób. Stile dobiegł do zasłony i przeszedł na drugą stronę. Zdjął maskę tlenową, która na Phaze przestała natychmiast funkcjonować, i rozejrzał się wokół. Neysa już czekała, pokazując mu kierunek, w którym uciekała Czerwona. — Wyprzedzę ją za pomocą zaklęcia, a potem przejdę przez zasłonę — wyjaśnił Neysie. Klacz trąciła go nosem, protestacyjnie trąbiąc na rogu. Nie miała zamiaru puścić go samego.

— W porządku, zrobimy to razem — ustąpił Stile. — Nie chcę jednak zmęczyć cię pościgiem za protońskim samochodem. Przyspieszę naszą podróż magią.

Neysa wciąż jeszcze nie przepadała za zaklęciami, lecz zgodziła się, podobnie jak za poprzednim razem, robiąc dobrą minę do złej gry.

Jak na skrzydłach pojedziemy i Czerwoną prześcigniemy. — Dało im to szansę minięcia Czerwonej i znalezienia się przed nią… na pozycji, którą Stile bardzo chciał zająć.

Poruszali się teraz tak szybko, jak wtedy, gdy opuścili Białe Królestwo. Po chwili znaleźli się na wyznaczonym miejscu. Była to przyjemna polanka, na wschód od Czerwonego Zamku. Róg Neysy pokazywał teraz na zachód; minęli wroga.

— Teraz wystarczy, że przejdę na drugą stronę i zastąpię jej drogę… — Stile umilkł nagle. — Och, nie!

W pobliżu nie było zasłony.

— Cóż, musimy jechać równolegle do Czerwonej, dopóki nie natrafimy na zasłonę — zadecydował Stile.

Tak też zrobili, galopując z szybkością niemalże przekraczającą możliwości jednorożca. Czuli się dziwnie. Z dala od zasłony, Czerwonej nie było widać i tylko róg Neysy pokazywał, w którym miejscu alternatywnego świata znajdowała się ścigana. Przypominało to pogoń za duchem.

Duch. Ciekawe, czy na innych planetach istniały zjawiska podobne do zasłony. Na przykład na planecie Ziemia, gdzie powstały wszystkie te legendy… Czy obecność zasłony mogłaby wyjaśnić problem duchów? Ludzi i innych stworzeń istniejących i jednocześnie nieobecnych? Wiele spraw wydających się czystą fantazją można by wyjaśnić, gdyby…

Nagle Stile ujrzał zasłonę.

— Jest! — krzyknął.

Zdarł z siebie ubranie, nałożył maskę tlenową i przeniósł się do równoległego świata.

Czerwona wyraźnie kierowała się ku temu miejscu. Jej pojazd jechał teraz wolno. Zaraz też skręcił w jego stronę. Czyżby Czerwona starała się zagnać go z powrotem na drugą stronę zasłony? Stile obawiał się jakiegoś podstępu, więc nie ruszał się z miejsca. Kobieta miała teraz cztery możliwości: mogła skręcić w lewo — by go złapać, gdyby uskoczył w tę stronę, skręcić w prawo, jechać prosto — zakładając, że Stile będzie stał w miejscu, albo się zatrzymać. W to ostatnie wątpił. Czuł, że Adeptka miała zamiar przejechać go lub przepędzić na Phaze.

Bardzo się starała. Skręciła leciutko w lewo, a potem zaraz w prawo, chcąc sprowokować go do ucieczki. Stile stał jednak nieruchomo i samochód z pełną prędkością runął w jego kierunku.

Stile skoczył w ostatniej chwili. Wehikuł był niski, płaski, szybszy niż Stile początkowo sądził. W chwili gdy mężczyzna znajdował się w powietrzu, pojazd przejechał pod nim. Czasem warto być akrobatą. Stile wylądował lekko w tumanach piasku wznieconych przez auto i nawet nie zabolały go kolana.

Zobaczył, że zbliża się drugi samochód. To musiała być Sheen; przyjaciele zdobyli dla niej środek lokomocji. Nic dziwnego, że Czerwona się tak spieszyła; jeszcze chwila, a pogoń by ją dopędziła.

Ale dlaczego chciała zagnać go na Phaze? Jeśli planowała sama przejść przez zasłonę, po co zmuszać do tego i przeciwnika? Przecież wiedziała, że w świecie magii Stile ma nad nią przewagę. Nie mógł tego zrozumieć.

Stile robił się w takich sytuacjach uparty. Czerwona wpadła na jakiś pomysł i chciała się go chwilowo pozbyć, by nie mógł jej w tym przeszkodzić… a więc on nie pozwoli wyprowadzić się w pole. Zatrzymał drugi z samochodów; oczywiście, to była Sheen. Zwolniła na chwilę, by mógł wsiąść, i zaraz pomknęła śladem uciekającej czarownicy.

Pojazd Sheen był większy i szybszy. Jej przyjaciele już się o to postarali. Stile nawet nie próbował dowiedzieć się, skąd go wzięli. Na pewno zapisy komputerowe były w jak największym porządku. Pędzili po piasku z prędkością stu, stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Nawet Neysa nie była w stanie tak szybko się przemieszczać. Żeby dotrzymać im kroku, musiałaby mknąć na przełaj przez magiczny świat Phaze z prędkością sześćdziesięciu, siedemdziesięciu mil na godzinę. Mogłaby ułatwić sobie trochę zadanie, zamieniając się na najtrudniejszych odcinkach w świetlika, ale i tak pozostałaby w tyle.

Oba samochody pozostawiały za sobą pióropusze pyłu. Szybko dogonili pojazd Czerwonej i jechali teraz za nią, ale nie bezpośrednio jej śladem, by uniknąć ciągnącej się za nią, podobnej do ogona komety chmury pyłu. Pył wydawał się jeszcze podkreślać martwotę Protonu — świata, który postęp techniczny doprowadził do ruiny.

Czerwona kierowała się na południowy wschód, ku pasmu Gór Purpurowych. Czy miała jakiś określony cel?

— Czy możemy jakoś ją zatrzymać? — spytał Stile. — Nie chciałbym pozostawiać Neysy w tyle, na wypadek gdyby cała akcja miała się przenieść na drugą stronę zasłony.

— Oczywiście. To przecież maszyna bojowa. Możemy wystrzelić substancję, która spowoduje spięcie w jej układzie elektrycznym.

Samochód Czerwonej zniknął nagle w wąskim przesmyku między górami. Przemknął przez poszarpaną przełęcz i wjechał na nagie zbocze. Pojazd Sheen był tuż za nią, lecz nie mieli dobrej okazji do strzału. Cały czas jechali teraz w tumanach pyłu. Widać było, że Adeptka jest znakomicie zaznajomiona z terenem; Sheen i Stile byli tu po raz pierwszy.

Pędzili dalej, przemykając ze straszną szybkością pomiędzy wzgórzami i wąwozami; wciąż jeszcze nie mieli szansy na trafienie.

— Nie podoba mi się to — zauważył Stile. — Czerwona zawsze rozumowała kategoriami pułapek; rzeczy, które uśpione czekają, aż się je obudzi. Na pewno ma tu coś przygotowanego.

— Wezwę moich przyjaciół przez radio i poproszę…

— Nie! Oni muszą zachować anonimowość. Popełnili „urzędowe nadużycie”, by zdobyć dla mnie pojazd, i nie wolno im się dalej posunąć. To moja sprawa.

— Nie masz racji. Wcale nie musieli symulować pomyłki. Są inne sposoby…

— Nie.

— Wydaje mi się, że już coś mówiłam na temat pewnych defektów w sposobie rozumowania ludzi.

— Mnie się też tak wydaje — potwierdził Stile.

— Czyżbyś miał pewność, że wyjdziesz cało z tej głupiej historii?

— Tak. Wyrocznia stwierdziła, że będę miał syna z Błękitną Panią, którą właśnie poślubiłem, i skoro jeszcze nie…

Samochód Sheen nagle zaczął jechać po ścianie tunelu.

— Ożeniłeś się z Błękitną Panią?

Do licha! Stile zupełnie zapomniał, jakie wrażenie wiadomość ta uczyni po tej stronie zasłony.

— Tak.

Sheen wyrównała tor jazdy, lecz ręce drżały jej na kierownicy.

— A więc z nami koniec.

— Nie! Wcale nie. To zupełnie coś innego. Jesteśmy nadal przyjaciółmi…

— Mimo że jestem maszyną?

— Mimo że jesteś maszyną! — zapewnił. — Jesteś przecież również osobą! I kocham cię jako osobę!

Przyspieszyła, zmniejszając odstęp, jaki powstał między pojazdami. Kurz ograniczał widoczność.

— Tak, oczywiście.

I Stile zrozumiał, iż wszystko, co zdobył na Phaze, odbyło się kosztem jego życia na Protonie. Kolejny krok prowadzący do rozstania z Sheen został uczyniony. Oboje wiedzieli, że to nieuniknione, lecz mimo to poczuli ból.

— Nie sądzę, byś zadowoliła się przysięgą przyjaźni jak Neysa? — spytał z udawaną beztroską.

— Jestem mniej skomplikowana od żywych stworzeń. Przysięgi nie wchodzą w skład mego oprogramowania.

Nagle wyrósł przed nimi pojazd Czerwonej, co oszczędziło Stile’owi udręki kontynuowania tej rozmowy. Adeptka zatrzymała swój samochód tuż za zakrętem i katapultowała się. Porzucony pojazd blokował wszystkie przejścia, nie można go było ominąć. Stile zobaczył, jak Czerwona biegnie w górę stromym zboczem, uciekając z miejsca mającej nastąpić katastrofy. Pułapka została uruchomiona.

Palec Sheen poruszył się z mechaniczną precyzją i prędkością, dotykając guzika na tablicy rozdzielczej. Katapulta zadziałała. Stile wyrzucony został z fotelem na zewnątrz. Włączyło się urządzenie antygrawitacyjne, łagodzące upadek; Stile miękko opadł na ziemię.

Pędzący samochód wpadł na stojącą maszynę. Oba wyleciały w powietrze. Ogarnęła je kula ognia, z której zaczęły się wydostawać kłęby dymu. Protonit tak nie eksploduje; pojazd Czerwonej był widocznie napełniony środkami wybuchowymi. To była prawdziwa pułapka.

I nagle Stile zobaczył, że jest sam.

— Sheen! — krzyknął w rozpaczy. — Dlaczego się nie katapultowałaś? — Znał jednak odpowiedź na to pytanie. Chciała, by pozbył się jej w zdecydowany sposób, gdy przyjdzie czas ich rozstania; dopilnowała, by tak się stało.

Wiedział, że nic już nie może dla niej zrobić. Pozostała mu już tylko pogoń za Czerwoną. Pozbył się resztek fotela i pobiegł śladem uciekinierki.

Adeptka trzymała w ręku jakąś broń. Skierowała jej wylot na niego.

Stile rzucił się na ziemię, kryjąc się w nierównościach terenu. Promień lasera stopił piasek tuż obok niego; czuć było ostry, nieprzyjemny zapach dymu. Odpełzł na bok, złapał odłamek skały i rzucił w Czerwoną, nie unosząc z ziemi głowy ani reszty ciała. Potrafił w ten sposób dokładnie trafić.

Ale Czerwona też zmieniła położenie, szukając lepszego miejsca do strzału. Tylko ciągłe przemieszczanie się ochroniło Stile’a przed zabójczymi promieniami lasera. Teraz i on był uzbrojony… zebrał kilka poręcznych kamieni. Umiał rzucać szybko i nie chybi celu, o ile będzie miał w co wymierzyć… I o ile wcześniej jego samego nie dosięgnie promień lasera.

To były prawdziwe podchody. Obserwowali, nadsłuchiwali, skradali się. Czerwona nie była w tym nowicjuszką; umiała chronić się przed bezpośrednim niebezpieczeństwem i była lepiej uzbrojona. Musi jakoś ją zaskoczyć, trafić kamieniem, zanim zdąży wycelować w niego laser. Przypominało mu to pewien typ gry, w którym był zresztą bardzo dobry. Adeptka miała jednak nad nim przewagę dzięki lepszej broni i znajomości terenu.

Mimo to przechytrzył ją, zajął korzystną pozycję i przygotował się do ataku. Byłoby najlepiej, gdyby udało mu się pozbawić ją przytomności uderzeniem w głowę, lecz kamienie za mało ważyły. Prawdopodobnie ogłuszyłby ją tylko na chwilę albo zranił i musiałby stoczyć z nią walkę wręcz. Trudno. Szkoda, że zostawił miecz po drugiej stronie zasłony, lecz nawet gołymi rękami i mając do dyspozycji niewiele czasu, potrafił nieźle uszkodzić ludzkie ciało.

Obserwował ją przez chwilę, zanim zdecydował się na atak. Wstał i rzucił pierwszym kamieniem. Celował dobrze; pocisk odbił się od jej głowy. Czerwona krzyknęła, lecz gęste, rude włosy podziałały jak poduszka; kamień tylko ją zranił i to niezbyt poważnie.

Kobieta skoczyła… i zniknęła.

Zasłona! Była tuż obok i czarownica umiała to wykorzystać. I w tym okazała się lepiej od niego przygotowana. Stile pobiegł w stronę zasłony i siłą woli przeniósł się na drugą stronę.

Nagle góra wokół niego pokryła się zielenią. Stał na szmaragdowej murawie; purpurowe plamy kwiecia ubarwiały zbocza. Powietrze było ciepłe i pachnące.

Czerwona trwała w oszołomieniu. Dotknęła ręką rany i krew zlepiająca jej włosy poplamiła jej palce, lecz kiedy ujrzała Stile’a, uniosła lufę laserowego pistoletu i strzeliła prosto w niego.

Laser nie wypalił. Zasłona rozdzielała nie dwa kraje, lecz dwa światy, z różnymi źródłami energii. Czerwona była wyraźnie zdenerwowana i zaczęła popełniać błędy.

Stile rzucił w nią kamieniem. Jego broń nadawała się do każdego ze światów.

Adeptka uskoczyła w bok i wyciągnęła skądś amulet. Nie mógł się zorientować, skąd go ma, gdyż była naga, tak jak wszyscy niewolnicy na Protonie.

— Działaj! — zawołała.

Amulet przekształcił się w żarłocznego gryfa, stworzenie o ciele lwa, głowie i skrzydłach orła. Spojrzało na Stile’a i ruszyło do ataku.

Stile ledwo zdążył przenieść się na drugą stronę zasłony.

Znów stał na ziemi Protonu, wdychając przez maskę tlen. Jakże ponury był ten świat! Dym unosił się jeszcze z pogruchotanych maszyn. Sheen była gdzieś tam w środku, wolała popełnić samobójstwo, niż kontynuować bezcelowe istnienie.

Stile zastanowił się przez chwilę i wrócił na Phaze.

Daleko umykaj, na zawsze znikaj! — zaśpiewał, a gryf, który gotów był do powtórnego ataku, rozpostarł szeroko skrzydła i uleciał. Jeden przeciwnik został wyeliminowany.

Stile rzucił się na Czerwoną, która wyciągnęła kolejny amulet. Zobaczył dopiero teraz, że miała na sobie cielistego koloru pas z przegródkami, które kryły prawdziwy arsenał. Z daleka wyglądała na zupełnie nagą. Złapał ją za rękę i wydarł jej amulet.

— Działaj! — zawołał.

Amulet urósł, przybierając kształty latającej ośmiornicy. Głodne macki wyciągnęły się w stronę Czerwonej. Stile już wcześniej zaobserwował, że Adeptka dysponowała złośliwymi amuletami, które atakowały wywołującego je człowieka, i pożytecznymi, które mu pomagały. Ponieważ Stile zaniechał dotykania amuletów, Czerwona zaczęła używać przeciwko niemu tych drugich. Teraz odebrał jej jeden z nich i wykorzystał jego moc.

Czarownica przeskoczyła na drugą stronę zasłony, uciekając przed stworzonym przez samą siebie potworem. Stile udał się jej śladem… i o mało co nie oberwał kamieniem w głowę. Kobieta przyjęła jego taktykę.

Zaczęli się szamotać. Była od niego o stopę wyższa — w tym świecie oznaczało to trzydzieści centymetrów — i sporo cięższa. Nie brakowało jej też siły. Prawdziwa Amazonka, naga tygrysica żądna mordu. Sięgnęła paznokciami do jego oczu; kolanem uderzyła go w podbrzusze. Stile wciąż miał przed oczami dymiące pogorzelisko, w którym zginęła Sheen, i walczył jak dzikie zwierzę. Wszyscy, których kochał, nie żyją; teraz on też zacznie zabijać. Był przecież mistrzem walki, wiedział, gdzie leżą wrażliwe nerwy i sploty nerwowe, gdzie należy trafić, by obezwładnić przeciwnika, a gdzie nacisnąć, by wyłamać kończynę ze stawu. Zablokował jej atak i rozpoczął własny.

Czerwona znalazła się w defensywie i bezbłędnie oceniła swe szansę. Błyskawicznie przeniosła się na Phaze… a Stile zaraz za nią. Tutaj jednak zadziałały jej czary; wezwała jednego ze swoich demonów — z butelki wydostał się z sykiem ogromny dżin, ukształtowany z obłoku gazu mężczyzna składający się wyłącznie z głowy i ramion. Stile szybko przeszedł na drugą stronę zasłony.

Potrzebował zaklęcia, by zniszczyć dżina. I następnego, by przejąć inicjatywę. Nie był w stanie zaatakować bezpośrednio Czerwonej, lecz mógłby ją izolować…

Coś poruszyło się pomiędzy wrakami pojazdów. Przerywający martwą ciszę dźwięk przykuł uwagę Stile’a. Czyżby…?

Pobiegł w tamtym kierunku, ze słabą nadzieją w sercu. Tak… jakiś kształt szamotał się wśród szczątków samochodów. Nie znajdował się w świecie magii — to nie demon!

— Sheen? — zawołał na wszelki wypadek.

— Stile? — odezwała się. Jej głos był dziwnie zniekształcony.

— Sheen, żyjesz! Myślałem…

— Jestem maszyną. Uszkodzoną, lecz jeszcze działającą. Niestety. Nie dotykaj mnie. Parzę.

Rzeczywiście. Kiedy wygrzebała się ze zwałów metalu, mógł ocenić rozmiary szkód. Większość jej sztucznego ciała została spalona. Twarz przedstawiała jedną ruinę. Cudowna skóra i włosy zostały zdarte, odsłaniając osmalony metal, z wiszącymi kawałkami jakiejś substancji. Smugi dymu i pary unosiły się z jej stawów, a z otwartej klatki piersiowej kapał gorący olej. Żadna maszyna nie mogła wyglądać bardziej martwo, trupio niż Sheen. Żywy trup…

— Sheen, powinnaś natychmiast znaleźć się w warsztacie! Ty…

— Goń Czerwoną, Stile! — Jej głos był słaby. — Nie przejmuj się mną. Nie jestem ci już do niczego potrzebna. Gdybym tylko nie miała wbudowanego tego przeklętego samozachowawczego obwodu…

Stile był w rozterce. Już raz przecież ucierpiała przez niego, co sprawiło, że pojął, jak bardzo mu na niej zalety. Tym razem jej uszkodzenia były poważniejsze, choć mogła się poruszać; cała jej skóra została zwęglona i Sheen działała już pewnie na ostatnich kroplach protonitowego paliwa. Wydało mu się też, że stan fizyczny wiernie oddaje jej rozpacz, gdyż Sheen została zaprogramowana, by go kochać… a już nigdy nie zostanie jego kochanką.

Może lepiej byłoby po prostu pozwolić jej umrzeć. I tak zbliżała się do kresu.

Ta myśl wywołała w nim dziką reakcję.

— Przysięgałem zemstę, lecz nie kosztem przyjaźni — powiedział. — Chodź ze mną na drugą stronę zasłony, potrafię cię tam uzdrowić.

Pozbawiona oczu skorupa głowy zwróciła się ku niemu.

Jej narządy mowy były w strzępach.

— Nie wolno ci. Czerwona wciągnie cię w pułapkę…

— Myślę, że Czerwona jest już daleko stąd. Zostawiłem jej sporo czasu na ucieczkę. Ty jesteś dla mnie ważniejsza.

— Nie zostaw jej czasu, by… — wreszcie zawiódł ją głos. Źródło energii zaczęło się wyczerpywać. Nawet protonit się kiedyś kończy.

— Chodź, albo będę musiał cię zanieść — powiedział surowo, wiedząc, że nie pozwoli, by zrobił sobie krzywdę, dotykając jej parzącego ciała.

Szła, chwiejąc się coraz bardziej. Gubiła zwęglone kawałki ciała. Coś obijało się i stukało w jej wnętrzu. Dymiąc zwaliła się do przodu. Doszła jednak do samej zasłony.

Stile odnalazł mniej gorący punkt na jej ciele i dotknął jego palcem, siłą woli przenosząc oboje na drugą stronę. Znowu pojawiła się trawa, powietrze napełniło świeżością, a ciało Sheen zaczęło syczeć, stygnąc gwałtownie. Stile cofnął palec, zanim metal zdążył go oparzyć.

Jak przypuszczał, Czerwona Adeptka zniknęła. Pokonał ją, pragnęła już tylko uciec, oszczędzając siły i środki na kolejne spotkanie, które miała nadzieję rozegrać w bardziej sprzyjających okolicznościach. Stile wolałby tego uniknąć, lecz bał się zostawić Sheen samą; jeśli upłynie zbyt wiele czasu, reperacja może okazać się niemożliwa, a poza tym on sam może zginąć albo stracić na trwałe swą moc. Jeśli dla zemsty nad Czerwoną pozwoli Sheen umrzeć, poświęci więcej, niż go stać — swoje człowieczeństwo! I choć może wtedy uda mu się zapewnić bezpieczeństwo Błękitnemu Królestwu i potęgę Błękitnemu Adeptowi, to stanie się takim jak pozostali Adepci — cynicznym, skorumpowanym posiadaną władzą, egoistycznym draniem.

Usłyszał dźwięk kopyt. To doganiała ich Neysa; z jej nozdrzy tryskały płomienie. Przyniosła mu harmonijkę, właśnie wtedy, gdy potrzebował jej najbardziej. Użyje jak poprzednio magii, by zreperować Sheen, a potem przeniesie ją na Proton i ożywi. Może wymyśli też jakieś zaklęcie na poprawę samopoczucia; nie da to pewnie rezultatu, ale warto spróbować. I wreszcie wystartuje w ósmej rundzie Turnieju.


* * *

Tym razem jego przeciwnikiem była młoda, dwudziestodwuletnia kobieta, dobra zawodniczka, z którą rywalizował już kilka razy. Na imię miała Tulip i pracowała jako ogrodniczka u obywatela, który wielce sobie cenił dekoracyjne rośliny. Sama piękna była niczym kwiat i nie czuła żadnych skrupułów, wykorzystując swoje wdzięki. Stile nie miał jednak zamiaru rezygnować ze zwycięstwa dla jej pięknych kształtów. Wybrał opcję UMYSŁOWE, neutralizując jej wybór, który padł na NAGO. Tym razem żadnych sportów wymagających cielesnego kontaktu! Wylosowali gry słowne.

— Przeprowadźcie łańcuch skojarzeń od „ciała” do „duszy” — polecił im komputer. — Czas: pięć minut.

Stile i Tulip zabrali się do pracy. Należało utworzyć łańcuch słów, używając na zmianę synonimów i homonimów, które połączą słowa „ciało” i „dusza”. Liczyły się i czas, i długość łańcucha; w obrębie pięciominutowego limitu wygrywał krótszy ciąg skojarzeń. Jeśli oboje przekroczą limit, wygrywa osoba, która jako pierwsza zgłosiła swe rozwiązanie, bez względu na długość łańcucha. Tak więc opłacało się wykorzystać całe pięć minut na wyszukanie najkrótszego możliwego szeregu. Nie należało przy tym zbyt pospiesznie zgłaszać rozwiązania, gdyż przeciwnik mógłby wówczas wpaść na pomysł krótszego łańcucha; przeciąganie zaś poszukiwań poza limit czasowy mogło spowodować, że współzawodnik zgłosi co prawda dłuższy łańcuch, ale zrobi to szybciej. Zła decyzja mogła wiele kosztować.

„Ciało”, myślał Stile. „Synonimami mogą być materia, masa, substancja… oczywiście były i inne, lecz na razie wystarczy”. Jeśli zacznie sprawdzać każdą możliwość, to nigdy nie uda mu się zbudować łańcucha. Umiejętność dokonywania wyboru — oto gdzie leży klucz do zwycięstwa.

Zacznijmy od materii; to słowo wydawało się przedstawiać najwięcej możliwości: na półkach leżały wzorzyste materie; z rany sączy się materia; materia wszechświata; materia rozważań filozoficznych. Może: tkanina, tkać, a więc wpychać coś na siłę. Pchać w przepaść; pchać w coś kapitał; pchać taczkę życia. Czy to mogło doprowadzić go do „ducha”? Z trudem. Trzeba najpierw wypróbować jedną z możliwości. Jego pierwszym zadaniem było stworzyć w ciągu pięciu minut dowolny łańcuch skojarzeń, którego komputer nie będzie mógł odrzucić. Jeśli Tulip nic nie wymyśli, Stile automatycznie wygra.

Oczywiście, jeśli oboje podadzą ten sam ciąg słów, to zwycięzcą zostanie pierwszy zgłaszający rozwiązanie. Więc jeśli przyjdzie mu do głowy coś rzeczywiście świetnego, powinien od razu to zasygnalizować. Stile nie martwił się, był mistrzem w wymyślaniu skojarzeń.

Spojrzał ukradkiem na Tulip. Gryzła dolną wargę i delikatnie gestykulowała lewą ręką, jakby formując z opornej materii kształty słów. Czy zaszła dalej od niego? Chyba nie — nie sądził, by odznaczała się taką inteligencją — ale nie można było tego wykluczyć. Nagle spostrzegła, że Stile ją obserwuje, i prowokacyjnie poruszyła biodrem. Odwrócił oczy, bojąc się, że jego myśli zaczną krążyć wokół spraw ciała i przegra pojedynek. Do tego chyba dążyła, flirciara! Pewnie dzięki takim chwytom udało jej się tak wysoko awansować.

Spróbujmy raz jeszcze. Ciało, masa, na przykład masa czegoś, więc synonimem może być ciężar. Ciężar spadł mi z serca, a więc pocieszenie, pociecha. Synonimem pociechy mogłoby być dziecko. Dzieci są pociechą mej starości. Dziecko… co dalej? Czyżby znowu ślepa uliczka, strata czasu, jak w labiryncie, w którym o mało co nie przegrał… też z kobietą. Zbyt wiele czasu już minęło, nie mógł sobie pozwolić na dalsze straty! Emocje współzawodnictwa strasznie komplikowały taką prostą grę. Nie, żadnych powrotów, nie ma już czasu. Dziecko… beniaminek, ktoś ulubiony, coś ulubionego… smakołyk, coś takiego jak delicje, na przykład krem. Dalej! Krem kosmetyczny, synonim — maść, homonim — maść w sensie umaszczenie, a więc odcień koloru… odcień uczucia — o tak, był już blisko! Odcień uczucia… może nastrój, a więc duch i wreszcie dusza. Łańcuch został zamknięty. Chyba że komputer nie zaaprobuje przejścia: dziecko — smakołyk. Rzeczywiście, niezbyt to precyzyjne. Lepiej je czymś zastąpić.

Minęły już jednak cztery minuty. Nie było czasu na wymyślenie czegoś lepszego. Tulip wyglądała tak, jakby była na progu odkrycia. Stile zdecydował się na zgłoszenie swego rozwiązania. — Łańcuch! — zawołał.

— Do licha! — jęknęła Tulip.

— Podaj rozwiązanie — polecił komputer.

Stile zrobił to, skrzętnie kryjąc zdenerwowanie, niepewny prawidłowości jednego ogniwa. Komputer nie zakwestionował go; akceptował bardzo nawet liberalny sposób posługiwania się językiem.

Tulip miała jeszcze minutę na stworzenie łańcucha krótszego lub tej samej długości. Stile czekał, cały w nerwach.

Wyglądało na to, że kobieta poddała się. Minął czas, a ona niczego nie zgłosiła. Stile wygrał, choć chyba walkowerem.

— Gdybyś wybrał FIZYCZNE, inaczej byśmy teraz rozmawiali — stwierdziła przez łzy. Poniosły ją emocje w kluczowym momencie pojedynku i teraz musiała to odreagować.

— I dlatego ominąłem tę opcję — odparł Stile, choć wiedział, że mógłby zawsze wybrać biegi i pokonać Tulip jeszcze szybciej. Zresztą dziewczyna tak wiele nie traciła; ze swoim wyglądem poradzi sobie w każdym zakątku galaktyki. Mimo to Stile czuł lekki niesmak, spowodowany tym nie do końca zasłużonym zwycięstwem.


* * *

Przerwy między rundami robiły się coraz krótsze. Stile miał rozegrać dziewiątą rundę po południu tego samego dnia. Planował kilka godzin wolnego czasu poświęcić na wymyślanie zaklęć i sposobów pokonania Czerwonej Adeptki; chciał też odświeżyć się trochę i odpocząć. Martwił się o Sheen; czary przywróciły jej sprawność, ale jak miał zreperować jej, co prawda mechaniczne, lecz pęknięte serce? Zaklęcie, które miało pomóc, nie zadziałało. Sheen straciła jakby część ze swej woli życia i Stile nie wiedział, jak jej pomóc. Lekarstwem mogło być tylko to, czego nie mógł jej dać — miłość. Znowu prześladowała go myśl, że powinien był pozwolić jej umrzeć, a nie skazywać na tę beznadziejną wegetację. Obiecał Czerwonej Adeptce dobrą śmierć, czyż mógł mniej zrobić dla swej przyjaciółki?

Ktoś zapukał do drzwi. Dziwne, goście przeważnie zapowiadali swe przybycie na ekranie wideo. Sheen, czujna na każde niebezpieczeństwo, podeszła do wyjścia.

— Och! — wykrzyknęła, doskonale wprost imitując zdziwienie. — A więc udało ci się przeżyć!

— Muszę mówić ze… Stile’em — poprosił gość. Stile zerwał się na równe nogi. To był głos Błękitnej Pani!

Podszedł do drzwi. Stała tam, trochę potargana, lecz wstrząsająco piękna. Oczywiście, Bluette. Uciekła z łap robota i odszukała człowieka, którego opisał jej Hulk. Sprytna dziewczyna!

Sytuacja była jednak dla niego bardzo niezręczna.

— Wejdź! — zaprosił ją do środka. — Oczywiście, pomogę ci. Jestem właśnie na tropie kobiety, która zabiła Hulka, ale o jednym muszę cię uprzedzić: między nami nie może być nic osobistego.

Zmarszczyła zgrabne brwi.

— Nic?

— Jestem mężem twojego sobowtóra z Phaze — Błękitnej Pani. Wyglądasz, co prawda, tak samo jak ona… i jesteś taka sama jak ona… ale to ją kocham. Nie chciałbym, żebyś przyjęła to za jakieś słowa krytyki; bardzo cię podziwiam. I wiem, że nie jesteś osobiście zainteresowana. Ale… wiesz, gdyby ona pomyślała, że się z tobą widuję…

Kobieta uśmiechnęła się, wcale nie była zakłopotana.

— Rozumiem.

— Stile — przerwała Sheen, która najwyraźniej próbowała mu coś przekazać. — Ona nie jest…

— Nie jest moją kobietą — zgodził się Stile. — Widzisz, Bluette, ja nigdy nie chciałem się z tobą spotkać. To… zbyt deprymujące. I czuję, że po tym wszystkim, co przeszłaś… Czy robot wciąż cię goni? Przynajmniej z tym możemy sobie poradzić!

— Stile, posłuchaj — próbowała dalej Sheen. — Właśnie zrozumiałam, że to…

— Sheen, czy mogłabyś na chwilę przestać wszystko komplikować?! — warknął Stile. — Każda chwila, którą ona tu spędza… Ta kobieta tak podobna jest do mojej ukochanej…

Nowo przybyła znowu się uśmiechnęła.

— Teraz już wiesz, Adepcie, przez co musiałam przejść. Fałsz tak podobny bywa do prawdy.

— Co? — Coś tu nie miało sensu.

— Ciebie… ciebie… ciebie…

Stile zamarł.

— Och, nie!

— Jestem Błękitną Panią — rzekła. — Miło mi słuchać wszystkich tych zapewnień o twej miłości, mój panie, lecz nie po to przeszłam przez zasłonę. Przynoszę ci ważne wiadomości.

Stile nigdy nawet nie próbował wyobrazić sobie Błękitnej Pani na Protonie.

— Ale to znaczy…

— To znaczy, że Bluette nie żyje — dokończyła za niego Sheen. — W końcu minęło już kilka dni. Gdyby udało się jej uciec, dałaby nam jakoś znać.

— O, Boże — jęknął Stile. — Nigdy tego nie pragnąłem. A teraz jeszcze to spotkanie… Nigdy do niego miało nie dojść. — Gdzieś w głębi jego mózgu lęgła się myśl, że Sheen może zrobić krzywdę swej ludzkiej rywalce. I myśl ta przybierała coraz bardziej realne kształty. Trzeba jak najszybciej zabrać stąd Błękitną Panią!

— Mówisz tak, jakby była to rzecz wstydliwa — powiedziała Błękitna Pani. — Od dawna wiem przecież, jak oddaną przyjaciółką jest ci w tym świecie piękna pani Sheen, i szczęśliwa jestem, że wreszcie mogłyśmy się spotkać. — Zwróciła się ku Sheen. — Wymieniłyśmy z Neysą przysięgę przyjaźni. Czyż z tobą mogłoby być inaczej? Jeśli zaszczycisz mnie tym honorem, najszlachetniejsza z dam…

Sheen rozpłakała się. Łzy nie należały do repertuaru typowych zachowań robota, lecz jej przyszło to jakoś naturalnie.

— Och, pani…!

Obejmowały się, płacząc. Stile czuł się lekko ogłupiały. W jakiś dziwny sposób Sheen została uleczona, choć mechanizm tej kuracji pozostawał dla niego tajemnicą.

Kiedy minęły już pierwsze, jakże burzliwe emocje, Błękitna Pani przekazała Stile’owi swe wieści.

— Młody nietoperz przybył do naszego królestwa wielce utrudzony długim i szybkim lotem. Sądziłam, że potrzebuje pomocy, lecz on przyniósł dla ciebie wiadomość.

— Syn Vodlevile’a! — zawołał Stile. — Nigdy nie sądziłem, że on…

— Powiedział, że Czerwona Adeptka powróciła na ruiny swego królestwa i ułożyła straszliwe zaklęcie w formie amuletu-bazyliszka, mające zniszczyć tego, kto będzie trzymał ten przedmiot w rękach. A uruchomi go sam kontakt z Phaze. Czerwona chce dać ci ten amulet na Protonie i w chwili, gdy przeniesiesz go na drugą stronę zasłony…

— Jej ostateczna pułapka! — stwierdził Stile. — Bazyliszek, stwór, którego dotknięcie równa się straszliwej śmierci, a spojrzenie zamienić może człowieka w kamień.

Lecz skąd przyszło jej do głowy, że przyjąłbym taki amulet z jej rąk?

— Nietoperz słyszał, że ma on przypominać swym wyglądem coś, czego nie mógłbyś odmówić. Coś, co od razu zabrałbyś na drugą stronę zasłony. To wszystko, czego zdołał się dowiedzieć; bał się podejść bliżej. Czuł, że powinieneś jak najszybciej się o tym dowiedzieć… i ja byłam tego samego zdania. Spróbowałam więc cię odnaleźć i udało mi się.

— To tak, jakby Bluette oddała życie za to, byś ty mogła mnie ostrzec — stwierdził Stile. — A ten mały nietoperz… Może ta drobna przysługa, jaką mu oddałem, ocali mi życie. Jakie to wszystko dziwne! Ale dlaczego ostrzegać mnie przed czymś, czego i tak nigdy bym nie zrobił? Czyż nie znam dobrze mocy kryjącej się w amuletach Czerwonej?! Na Protonie są zupełnie niegroźne, lecz nigdy nie zabrałbym żadnego z nich na Phaze.

Błękitna Pani rozłożyła ręce.

— Może uda się nam coś wymyślić, mój panie. Za trzy godziny muszę powrócić do wilków. Nie chcę, by się martwiły. Ale na razie, czy mogłabym obejrzeć coś jeszcze na tym wspaniałym świecie? To może być moja jedyna szansa, a chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o twojej ojczyźnie.

— Pokażę ci — obiecała Sheen. — Pokażę ci wszystko!

Sheen była maszyną, ale nie mogła oszukać Stile’a. Jeśli chciała towarzyszyć Błękitnej Pani, to znaczy, że chciała zapewnić jej bezpieczeństwo. A jeśli tego pragnęła, to czyż warto jej odmawiać? I w ten sposób Stile w samotności głowił się nad zagadkową informacją, a obie panie udały się na zwiedzanie okolicznych kopuł.

Kto by pomyślał, że ta, która stała się przyczyną cierpień Sheen, znajdzie na nie lekarstwo? A jednak od chwili, gdy Błękitna Pani nazwała ją panią Sheen…

Jakaż uzdrawiająca moc kryła się w tych słowach! Błękitna Pani zupełnie naturalnie i bez żadnej ukrytej myśli przyznała Sheen równorzędną pozycję, zaoferowała jej przyjaźń i zaufanie, podbijając swym urokiem. Problem robociej natury Sheen nie został w ogóle poruszony.

Stile powrócił do starych problemów. Domyślał się, że Czerwona Adeptka zamierza podarować mu amulet rękami jakiejś trzeciej osoby, tak by uśpić jego podejrzenia. Amulet mógłby mieć na przykład kształt srebrnej broszy przeznaczonej dla Błękitnej Pani; wtedy bez wahania zabrałby go ze sobą na Phaze. Teraz jednak został już ostrzeżony; postanowił nie przenosić przez zasłonę niczego.

Wróciły po dwóch godzinach jako przyjaciółki na śmierć i życie.

— Co za świat! — wykrzykiwała Błękitna Pani, zachowując się jak typowa turystka. — Od czasu wycieczki na Biegun Zachodni nie widziałam niczego równie wspaniałego! To prawdziwie czarodziejski świat!

— Biegun Zachodni? Chcesz powiedzieć, że Phaze ma również…

— Nie wiedziałeś? Zabiorę cię tam, mój miły, jak tylko pozbędziemy się naszych kłopotów.

— Chętnie go zobaczę — odrzekł Stile. Fascynujące, obcy z odległej galaktyki słyszał o Biegunie Zachodnim, a Stile, który żył niemalże obok, pozostawał zupełnym ignorantem. — A teraz… Kocham cię, pani, i chciałbym, byś ze mną została, lecz zanim nie poznamy ostatecznego znaczenia słów Wyroczni, dających nam szansę na długie wspólne życie, musimy trzymać się od siebie z daleka.

— Idę już, mój panie. — Podeszła do Stile’a i pocałowała go.

Sheen odprowadziła ją do zasłony. Stile zajął się zbieraniem informacji przed kolejną rundą Turnieju; bał się, że jego towarzystwo może narazić Błękitną Panią na niebezpieczeństwo. Przychodząc tu i radząc sobie z licznymi technologicznymi zagadkami protońskiego środowiska, okazała zdumiewającą odwagę. Kochał ją za to, ale to nie był jej świat.

W dziewiątej rundzie przegrywający otrzymywał nagrodę pocieszenia w postaci dwóch lat pobytu w świecie Protonu; zwycięzca zyskiwał jeszcze szersze perspektywy. Stile wypłynął już na spokojne wody; wyeliminowanie z Turnieju nie oznaczało już natychmiastowej deportacji. Napięcie trochę spadło. Pojedynek z Czerwoną Adeptką stał się teraz ważniejszy od zwycięstwa w kolejnej grze. Och, wygranie całego Turnieju byłoby cudowne… lecz jego szansę były niewielkie, zwłaszcza że przegrał już przecież jeden mecz. Gdyby zaś pozbył się Czerwonej, cały świat Phaze stanąłby przed nim otworem. Oczywiście, zagra najlepiej, jak potrafi, lecz bez tej straszliwej, prześladującej go przedtem konieczności. I dobrze, miał teraz ważniejsze sprawy na głowie od zbierania informacji o prawdopodobnych przeciwnikach, co stało się już dla niego uciążliwym obowiązkiem.

Tym razem grać miał przeciwko obywatelce. Doprawdy, to już trzeci taki przeciwnik… Miał pecha! Chociaż nie, prawdopodobnie aż połowa graczy, którzy doszli do tej rundy, to obywatele… to już nie sprawa szczęścia lub pecha.

Nie miał zamiaru spartaczyć tej gry. Wylosował oznaczony literami bok planszy, więc nie mógł przeszkodzić przeciwniczce w wyborze ulubionej specjalności — pewnie będą to UMIEJĘTNOŚCI lub GRY UMYSŁOWE — ale mógł udaremnić jej dalsze plany. Wybrał opcję NARZĘDZIE.

Na ekranie pojawiło się 4C, sztuka z wykorzystaniem maszyn. Nie była to ulubiona dziedzina Stile’a, ale obywatelka też pewnie za nią nie przepadała. Z podplanszy mogli teraz wybrać grę w terenie — rzeźbienie za pomocą detonowania małych ładunków wybuchowych lub wykonywanie ćwiczeń artystycznych w czasie skoku spadochronowego z symulowanej wieży. Prawdopodobnie Stile lepiej poradzi sobie w tych konkurencjach.

Gdy jednak przyszła pora na rozgrywanie podplanszy, obywatelka okazała się sprytniejsza — mieli rywalizować w posługiwaniu się maszynami do szycia, tworząc skomplikowane wzory i rysunki na materiale. Obywatelka miała oczywiście więcej styczności z materiałami; ubrana była w wyszukaną suknię wyszywaną złotą i srebrną nitką. Ale przecież krawiectwem zajmowała się nie ona, lecz jej niewolnice, a więc jeśli nie ćwiczyła specjalnie tej sztuki…

Stile, oczywiście, szkolił się w tej dziedzinie. Spędził całe lata, doskonaląc swe umiejętności w każdej z konkurencji. Umiał obsługiwać maszyny do szycia, co prawda nie po mistrzowsku, ale wystarczająco.

Jak się okazało, był trochę lepszy od obywatelki. Zwycięstwo, choć mało spektakularne, pozostawało zwycięstwem.

A teraz czas na rozprawę z Czerwoną Adeptką. Przyjaciele Sheen, którzy jako maszyny mieli wielkie kłopoty z zobaczeniem, należącej przynajmniej częściowo do świata wyobraźni, zasłony, zbudowali specjalne urządzenie wykrywające. Niosła je teraz Sheen. Mogła wykrywać teraz obecność zasłony, podobnie jak Neysa obecność Czerwonej Adeptki. W ten sposób czarownica nigdy więcej nie ucieknie im, przechodząc na drugą stronę zasłony w miejscu, o którym Stile nie wiedział.

Przygotowywali się bardzo starannie. Sheen miała pełny asortyment broni i innych użytecznych urządzeń: laser, granat radiacyjny, peryskop, kapsuły z gazem paraliżującym i składany stalowy miecz. Przyjaciele wyposażyli ich również w dwuosobowy żyrocykl, na którym Sheen mogła szybko przewozić Stile’a z miejsca na miejsce, przynajmniej tam gdzie pojazd ten nie wywołałby zbiegowiska. Na Protonie działo się wiele rzeczy, o których obywatele nic nie wiedzieli, lecz wszystko ma swoje granice. Stile zamierzał zresztą tak poprowadzić walkę, by zwrócić uwagę obywateli na działalność Czerwonej, samemu jednocześnie pozostając w cieniu. Jedyną jego zbrodnią było, jak dotychczas, uszkodzenie kopuły należącej do matki Czerwonej; obywatelka na pewno nie była z tego zadowolona, ale zniszczenia można było złożyć na karb awarii jednej z maszyn. Czerwona znała, oczywiście, prawdę, lecz nie mogła jej ujawnić, bo śledztwo objęłoby również jej osobę. Była przecież odpowiedzialna za śmierć Hulka i Bluette — och, ten ból! ta wina! — co zostało uwiecznione na taśmie wideo. Gdyby zbrodnie te wyszły na jaw, deportowano by ją natychmiast z Protonu, nawet gdyby wygrała w Turnieju przedłużenie kontraktu.

Chyba że wygrałaby Turniej i została obywatelką. Nie podlegałaby wtedy żadnym karom. Stile musiał postarać się, by nigdy nie osiągnęła tej pozycji.

Wyruszyli na poszukiwanie wroga. Od dziesiątej rundy dzieliła Stile’a jedna doba… a jeśli nie starczy im czasu, podejmą pościg po grze. Przysiągł zemstę i dokona jej, w ten lub inny sposób.

Odnalazł w pewnym zapomnianym zakątku zasłonę i przeszedł na drugą stronę. Czekała tam na niego Neysa… i Błękitna Pani.

Zaskoczony, zaczął protestować. — Pani, prosiłem przecież, byś pozostała pod opieką wilkołaków.

— Jeden z wilków udał się do Wyroczni — odparła. — Powiedziano mu, że jego przyjaciółka Neysa naraziła się na śmiertelne niebezpieczeństwo, biorąc udział w twojej misji. A skoro Neysa nie chce zrezygnować, wilki i jednorożce podjęły się patrolowania zasłony, by móc jej przyjść w razie potrzeby z pomocą. Nie chcąc utrudniać im tej akcji, przyłączyłam się do nich.

Stile nie był zachwycony tym pomysłem, lecz pojął, iż zwierzęta chciały mu w ten sposób pomóc, włączyć się do jego działań.

— Sądzę, że Czerwona walczyć będzie ze mną na Protonie — powiedział. — Moja magia silniejsza jest niż jej, a więc nie będzie chciała przechodzić przez zasłonę, zanim nie zniszczy mnie na Protonie. Proszę, uważajcie na siebie.

— Oczywiście — zgodziła się pani. — I ty też, mój miły.

Jakiż będzie szczęśliwy, gdy wszystkie problemy zostaną już rozwiązane i bez obaw weźmie ją w ramiona!

Musieli z tym jednak jeszcze poczekać, pomni słów Wyroczni.

Neysa wskazała mu kierunek. Stile przeszedł przez zasłonę i razem z Sheen pojechali kawałek równolegle do niej. Zatrzymali się, Stile przeszedł na Phaze i otrzymał wynik nowego pomiaru. Mógł teraz posłużyć się metodą triangulacji. Wyglądało na to, że Czerwona znajdowała się w pobliżu miejsca, gdzie Stile poprzednim razem ją dogonił i gdzie przeskoczył jej samochód. Musiała mieć tam jakąś kryjówkę.

Pojechali tam, utrzymując umiarkowaną prędkość, by Neysa mogła bez trudu za nimi nadążyć. Gdyby Czerwona spróbowała znowu swoich sztuczek z przechodzeniem przez zasłonę, natychmiast wpadłaby w tarapaty. Oczywiście, jej amulety mogły zabić i Neysę, i Błękitną Panią, toteż Stile nie chciał, by brały udział w walce. Mogły jednak przypatrywać się z bezpiecznej odległości. Przynajmniej wynik będzie im od razu wiadomy. A zresztą obecność Pani powinna stanowić dla Neysy gwarancję bezpieczeństwa; gdyby Pani zginęła w walce, nie mogłaby urodzić mu syna, tak jak przepowiedziała to Wyrocznia. A więc Pani przetrwa i na pewno nie pozwoli, by zabito Neysę.

Jechali na wschód, unikając pojedynczych kopuł. Zwolnili, zbliżając się do celu. Gdyby nie powaga misji, wycieczka byłaby zupełnie przyjemna. Stile porównywał otaczający ich pustynny krajobraz do widoków na Phaze. Te pagórki, wąwozy i zagłębienia gruntu, w których mogłyby być jeziora! Gdyby tylko obywatele zaczęli interesować się odtwarzaniem zasobów planety, a nie wyłącznie ich zużywaniem. Ale to mrzonka; obywatele nie dbają o środowisko naturalne. Przecież właśnie fakt, iż środowisko tak bardzo wrogie było życiu, zapewniał im dodatkową kontrolę nad społeczeństwem; mieli pewność, że żaden niewolnik nie ucieknie poza kopułę.

W miejscu, gdzie powinna znajdować się Czerwona, nie znaleźli nic. Cały obszar pokrywały niskie wydmy.

Odszukali najbliższy fałd zasłony. Stile przeszedł na Phaze, odnalazł klacz i Panią. Wykonali jeszcze dwa pomiary, uściślając obliczenia. Czerwona nie znajdowała się na Phaze, lecz na Protonie, ukryta w bunkrze pod powierzchnią ziemi. Pomieszczenie pełne było amuletów; może był to skarbiec Czerwonej.

Amulety nie mogły jednak działać w świecie nauki. Zasłona przechodziła przez środek tego miejsca, lecz ciemności nie pozwalały im nic zobaczyć. Stile musiał przejść na drugą stronę i sprawdzić, co tam jest.

Neysa stanowczo zaprotestowała. Przecież w bunkrze kryje się Czerwona! Z pewnością obserwuje Stile’a, który znajduje się po lepiej oświetlonej stronie zasłony. Może czaić się z wysoko uniesionym mieczem, gotowa ściąć głowę pierwszej osobie, która waży się przejść przez zasłonę. Taka prosta, a skuteczna pułapka.

A więc Stile postarał się jej uniknąć. Przeszedł kawałek dalej, przedostał się przez zasłonę i wyjaśnił całą sytuację Sheen.

— To na pewno zasadzka — potwierdziła. — Chce cię tam zwabić. Nie rób tego.

— Nie mogę przecież pozwolić, by wszystko uszło jej płazem! A ona dobrowolnie nie wyjdzie!

Sheen otworzyła swą klatkę piersiową i wyjęła z niej laser.

— Wypal otwór i wrzuć do środka kapsułkę z gazem.

Dobry pomysł. Stile uruchomił laser. Dziura szybko się powiększała. Wkrótce promień przepalił stalowy sufit bunkra. Wrzucili do środka kapsułkę. Słychać było syczenie gazu, a z otworu wydobył się mały obłoczek dymu.

— Słyszałam jakiś stukot — oznajmiła Sheen. — Użyjmy peryskopu. — Wyciągnęła zminiaturyzowany przyrząd. Był całkowicie elektroniczny i nie wymagał podstawki; spuszczało się go w dół na prawie niewidocznej, cienkiej nici.

Zobaczyli Czerwoną Adeptkę, leżącą nago na podłodze miniaturowej twierdzy, z amuletem w jednej dłoni, a staroświeckim pistoletem w drugiej. Czyżby zamierzała zmusić go do wzięcia amuletu, grożąc mu pistoletem? Jeśli tak, to była zdumiewająco naiwna.

— To bardzo podejrzane — stwierdziła Sheen. — Do bunkra nie ma stąd dostępu; wejście znajduje się tylko na Phaze. Czerwona spodziewała się, że wejdziesz tamtędy. Możliwe, że naruszenie zasłony spowoduje uruchomienie jakiejś automatycznej pułapki.

— Tak. Musimy przedostać się tędy.

Zabrali się do pracy. Sheen wyjęła kilka ładunków wybuchowych i użyła ich do usunięcia piasku i wyrąbania w ścianie bunkra otworu odpowiedniej wielkości. Weszła pierwsza.

— Nie ma tu żadnych automatycznie uruchamianych pułapek — oznajmiła. — Myślę jednak, że powinieneś trzymać się z daleka.

— Do diabła z tym — odparł Stile, schodząc w dół po piasku. — Nie mogę pozwolić, by wszystko robiły za mnie kobiety.

— Ale skąd możemy wiedzieć, że nie kryją się tam pułapki innego rodzaju?! To zbyt proste; nawet ja zdołałabym coś wymyślić, a przecież nie mam wyobraźni twórczej. Pozwól, bym przynajmniej przeszukała ten bunkier…

— Zrób to, a ja zwiążę Czerwoną. — Stile przekonał się, że nie potrafi zabić jej w ten sposób — kiedy jest nieprzytomna. Śmieszne, że pozwoliła się tak łatwo złapać; przecież musiała słyszeć, jak wypalali otwór.

Pochylił się nad ciałem. Z powodu kolan wolał unikać przyklękania. Sheen przeszukiwała bunkier. Coś nagle zaczęło go niepokoić, ale nie potrafił tego umiejscowić.

— Na pewno nie dotknę tego amuletu!

Nagle Czerwona poruszyła się. Odwróciła głowę w jego stronę i uniosła rękę trzymającą pistolet. Wcale nie była nieprzytomna!

Padł strzał. Stile uskoczył w ostatniej chwili. Gdyby kucał, jak każdy normalny człowiek, rana okazałaby się śmiertelna. Pistolet wycelowany był w serce kucającego mężczyzny. A tak, kula trafiła go w lewe udo.

Postrzał wyglądał fatalnie. Stile wprowadził się w trans. Leciał do tyłu, zaciskając obie ręce na ranie. Ból był okropny, ale udało mu się go opanować; jednocześnie starał się zatamować tryskającą z rany krew. Nie mógł pozwolić sobie na utratę przytomności; szybko wykrwawiłby się na śmierć. Kula uszkodziła główną arterię; potrzebował pilnej pomocy chirurga.

Sheen rzuciła się na Czerwoną. Pistolet i amulet poleciały gdzieś w kąt, a czarownica wylądowała na ścianie.

Udało się jej jednak odzyskać równowagę i odepchnąć Sheen z nieludzką wprost siłą.

— Ona jest robotem! — krzyknęła Sheen. — Maszyną, tak jak ja!

— To prawda — przyznała kopia Czerwonej. — I mam dla Stile’a wiadomość: śpiesz się, karle, gdyż właśnie w tej chwili Czerwona Adeptka uruchamia pocisk nakierowany na znajdującą się w twym ciele kulę. Ile szkody wyrządzi ci ta rakieta, zależeć będzie od miejsca, w którym cię dogoni.

Usłyszeli gdzieś nie opodal szum uruchamianej maszynerii. Coś wyłaniało się z sąsiedniego bunkra.

— Uciekaj, Błękitny! — mówił robot. — Ciesz się, póki możesz, króliczku. Koniec przekazu. — I robot zamarł.

— Sheen! — krzyknął Stile. — Zanieś mnie do zasłony. Tam pomogą mi, a pocisk nie przeleci na Phaze.

— Amulet! — zawołała Sheen. — Kula jest amuletem!

— Kula! — powtórzył Stile. Dopiero teraz zrozumiał, w jak straszliwej znalazł się pułapce, i to pomimo ostrzeżenia Błękitnej Pani. Gdyby przeszedł teraz przez zasłonę, to kula w jego nodze zamieniłaby się w bazyliszka i Stile zginąłby, zanim zdążyłby wypowiedzieć najprostsze choćby zaklęcie. Lecz jeśli zostanie na Protonie…

Usłyszeli przesuwający się po piasku pocisk-rakietę. Znajdujące się w jej wnętrzu materiały wybuchowe mogły rozsadzić całą górę.

Sheen podniosła go, posadziła na fotelu żyrocykla i przypięła pasami bezpieczeństwa. Stile trzymał się rozpaczliwie resztek przytomności i usiłował zatamować upływ krwi. Sheen uruchomiła pojazd.

Rakieta, która okazała się pojazdem na kołach, wyłaniała się właśnie zza bunkra, nabierając prędkości. Sheen nacisnęła pedał gazu, kierując się pod kątem prostym do toru rakiety. Po chwili osiągnęli siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, zostawiając ścigającą ich bombę daleko w tyle. Na szosie prędkość tę uznać by można za umiarkowaną, lecz na pustyni wydawała się przerażająca. — Musimy jakoś wyciągnąć kulę, zanim zabiorę cię do lekarza!

— Ciekawe, jak masz zamiar to zrobić, bez pomocy medycznej i nie zatrzymując się? — zgrzytnął zębami Stile. Nie był w najlepszym humorze, jednocześnie walcząc z upływem krwi i ogarniającą go słabością grożącą mu w każdej chwili utratą przytomności. Jazda przez pustynię wcale mu tego nie ułatwiała.

— Wezwę jednego z moich przyjaciół, by się z nami spotkał.

— Lepiej niech wysadzi rakietę w powietrze!

— Niemożliwe. To by zwróciło na nich uwagę obywateli. Któryś z nich zajmie się tobą, a potem zniknie. Rakieta nie będzie miała wtedy znaczenia.

— Nie chciałbym cię popędzać — zauważył Stile — ale długo już nie wytrzymam. Wprowadziłem się w trans, ograniczając krążenie w nodze, ale rana jest paskudna i zaczynam tracić kontrolę. Kończą mi się rezerwy.

— Znam to z doświadczenia — odparła. — Będziemy trzymać się zasłony, byś mógł przejść na Phaze, gdy tylko pozbędziesz się kuli. Kilka zaklęć i…

— Nie mogę sam siebie leczyć.

— To Błękitna Pani znajdzie jakiegoś innego Adepta. Może Żółta Pani…

— Żółciutka nie jest żadną panią, to stara wiedźma. — Zaczynał już zrzędzić. Żółta pewnie by mu pomogła.

Przypomniał sobie, jak Błękitna Pani zdobyła jej względy, inicjując aplauz zgromadzonych w pawilonie Adeptów. Błękitna Pani umiała sobie radzić w takich sytuacjach.

Sheen skierowała żyrocykl w stronę zasłony, która teraz wydawała się Stile’owi dziwnie wyraźna. Czyżby zjawisko to uległo wzmocnieniu, a może za tę ostrość widzenia odpowiadał trans blokujący ból? Nieważne, bez względu na powód widział Phaze równie wyraźnie jak przez otwarte okno.

Żyrocykl pozostawił ścigającą ich rakietę daleko w tyle, lecz na Phaze Neysa miała spore kłopoty. Teren był tam bardziej urozmaicony, a drzewa, krzewy i strumienie utrudniały drogę.

— Zwolnij, Sheen. Neysa zostaje w tyle, a będzie mi potrzebna od razu, jak tylko przejdę na drugą stronę.

Sheen zwolniła… i pocisk zaczął ich doganiać. Zaczęło wyglądać to niebezpiecznie; dotychczas zdobyta przewaga stanowiła cały ich margines bezpieczeństwa. A w dodatku teren stawał się coraz trudniejszy. Jechali teraz mniej więcej na zachód, wzdłuż zasłony, w kierunku dużej grupy kopuł. W czasie poprzednich podróży przez pustynię mogli swobodnie manewrować wokół głazów, wydm, wąwozów i skał. Zasłona przecinała wszystkie te przeszkody bez ograniczeń i teraz niezwykle utrudniało to jazdę. Sheen ześlizgiwała się po stromych zboczach, skakała przez żleby, przedzierała się przez zwały piasku. Goniący ich pocisk też na tym cierpiał, lecz miał szerokie koła i był niezwykle solidnie zbudowany. Jazda po tym terenie stanowiła większe niebezpieczeństwo dla żyrocykla niż dla tego trzykołowego pojazdu.

Neysa zaczęła mieć na Phaze kłopoty. Stile przyglądał się temu bezradnie, podczas gdy Sheen prowadziła żyrocykl wzdłuż zasłony, raz po jednej, raz po drugiej stronie, co ciągle zmieniało pole obserwacji. Jednorożec radził sobie dobrze z trudnym terenem, lecz pojawiły się niebezpieczeństwa innego rodzaju. W pewnym momencie na drodze znalazła się cała kolonia demonów, które zaraz rzuciły się w pościg, żądne mięsa jednorożca. Neysa mogłaby z łatwością im uciec, gdyby nie musiała trzymać się zasłony i dbać o bezpieczeństwo Błękitnej Pani. Mogłaby też stoczyć z nimi walkę, przepędzając je kilkoma zaledwie ciosami rogu, lecz musiała przecież pędzić za pojazdem Stile’a. Demony wyskakiwały teraz z każdej szczeliny w skałach, odcinając jej drogę. Szczerzyły radośnie zęby; wiedziały, że już im nie ucieknie.

Neysa w desperacji zagrała na rogu. Stile słyszał, choć bardzo słabo, jej głos zza zasłony. Jechali teraz dokładnie tą samą drogą, w niedostrzegalny sposób nakładającą się na siebie. Stile mógł obserwować Neysę tylko wtedy, gdy znajdowała się pomiędzy nimi zasłona, przez którą spoglądał jak przez okno, ale trwało to tylko mgnienie. Zasłona to interesujące zjawisko, kiedyś będzie je musiał zbadać i dokładniej zrozumieć. Podobnie jak Wyrocznia, zasłona wydawała się nie mieć żadnego wyraźnego pochodzenia i wytłumaczenia; po prostu istniała i zapewniała łączność między światami.

Neysa znowu zatrąbiła. Dźwięk rogu potoczył się przez pustkowie. Demony ryknęły śmiechem… głos przecież nie mógł im w niczym zaszkodzić. Stile zapragnął przeskoczyć na drugą stronę i rzucić w nie zaklęciem, ale nie miał na to szansy.

Wtedy pojawił się wilk, zwabiony głosem jednorożca. Zawył. Atakowano jego przyjaciela. Właśnie w obawie przed tym wilki podjęły się patrolowania zasłony; ostrzeżono je przed niebezpieczeństwem. Znajdowały się daleko jeden od drugiego, gdyż mocno pofałdowana zasłona ciągnęła się przez ogromne terytorium, lecz z pomocą przychodziły im niezwykle wyostrzone zmysły.

Odpowiedziało mu wycie pozostałych wilków. Nagle pojawiło się ich całe mrowie. Z dziką radością i w słusznym gniewie rzuciły się demonom do gardeł. Wilkołak ma tylko jeden cel w życiu — uczciwie walczyć o słuszną sprawę.

Drapieżny śmiech demonów zamienił się w okrzyk gniewu, a potem strachu, gdy coraz więcej wilków pojawiało się jak spod ziemi, obnażając zęby w złowrogim grymasie śmierci i odcinając je od Neysy.

Neysa zagrała jedną tylko, przepojoną wdzięcznością, nutę i wciąż niosąc na swym grzbiecie Błękitną Panią, pomknęła śladem Stile’a. Dźwięki toczonej bitwy powoli przygasały; tym razem demony zaatakowały niewłaściwe stworzenie.

Sheen prowadziła żyrocykl z desperacką odwagą. Tuż przed nimi zasłona przecinała na pół kopułę mieszkalną. Musieli ominąć ją, lecz gdy wrócili do zasłony, Neysa już tam była; parskała ogniem i była mocno zgrzana, lecz nie miała zamiaru zostać w tyle. Błękitna Pani przywarła do jej grzbietu, jadąc wprost doskonale, wypatrując niebezpieczeństw i prowadząc Neysę lekkim uciskiem kolan, który zawsze był tylko radą, nigdy rozkazem. To jednorożec kierował pogonią, lecz Pani więcej miała czasu na obserwację drogi. Neysa coraz bardziej koncentrowała się na utrzymaniu prędkości; nie unosiła już głowy, by rozejrzeć się dookoła. Ufała bystrym oczom Pani. Stile znał to z doświadczenia; często biegał w maratonach i wiedział, że przychodzi taki czas, gdy cały świat ogranicza się tylko do bolesnego ruchu nóg i wykrzykiwanych wskazówek przyjaciół. Nawet wzrok przestaje być wtedy przydatny.

Stile czuł się teraz podobnie. Dłonie ociekały mu krwią. Powoli tracił przytomność. Z trudem utrzymywał razem duszę i ciało. Ciało i duch, czy to było ostrzeżenie? Wtedy, w czasie Turnieju udało mu się zwyciężyć, lecz teraz walka toczyła się o większą i trudniejszą do zdobycia stawkę. A za nimi cały czas pędziła rakieta.

Widział jakieś urywki scen rozgrywających się za zasłoną; jakieś wzgórze, rzekę, którą Neysa przepłynęła, wyrzucając całe fontanny wody. Rzeka stawała się coraz głębsza, a klacz nie mogła zamienić się w świetlika, gdyż niosła na grzbiecie Błękitną Panią. Żyrocykl pędził dnem tej samej, lecz tu wyschniętej rzeki.

Zasłona prowadziła ich teraz na południe, obok jaskini wampirów, potem przez jeszcze jedną rzekę ku ruinom Czerwonego Królestwa. Obok Neysy biegły teraz jednorożce, oczyszczając jej drogę. W górze leciały nietoperze, wypatrując niebezpieczeństw i ostrzegając przed nimi. Jakiś smok uciął sobie drzemkę w poprzek zasłony; gdy sześć szarżujących jednorożców pojawiło się przed nim, pospiesznie przeniósł się w inne miejsce. Mali Ludzie ze szczepu, któremu nie szkodziło światło dzienne, ustąpili drogi tej dziwnej procesji. Wielki bieg trwał.

„To wszystko dla mnie”, pomyślał Stile. „Wszystkie te jednorożce, wilkołaki i wampiry gonią resztkami sił tylko po to, by pomóc mi zachować życie. Neysa zagoniona prawie na śmierć. Czy moje życie jest tego warte?” Jej kopyta płonęły czerwienią, żarzyło się jej ciało. Zostawiała za sobą smugę dymu; to paliło się poszycie.

Obok żyrocykla pojawił się jakiś inny pojazd. Jechał tuż obok dokładnie z tą samą prędkością. Wysunęły się z niego mechaniczne ręce. Jakieś mierniki przesunęły się po ciele Stile’a, dotykając zakrwawionej nogi. Środki znieczulające, potem odkażające. Robot-chirurg, nie zważając na prędkość i nierówną drogę, usunął kulę, załatał uszkodzoną arterię, zszył i zabandażował ranę, podając jednocześnie Stile’owi sztuczną krew właściwej grupy. Macki robota z powrotem zablokowały nerwy zranionej nogi, tak że Stile wciąż nie czuł bólu. Wreszcie ręce i macki cofnęły się, a oba pojazdy rozłączyły. Stile usłyszał tylko ostrzeżenie: Strzeż naszych interesów! Znaczyło to, że nikt na Protonie nie ma prawa dowiedzieć się o tym, co zaszło.

Kiedy przyjaciele Sheen decydowali się przyjść komuś z pomocą, robili to wyjątkowo szybko, precyzyjnie i skutecznie. Stile wiedział, że nie będzie mógł zgłosić się teraz do któregoś z protońskich szpitali; przysiągł przecież, iż nie zdradzi żadnej z tajemnic maszyn o wolnej woli, a więc musiał ukryć przed obywatelami dokonany przed chwilą zabieg chirurgiczny. Nie było to trudne — nie potrzebował już żadnej operacji.

Mimo to wciąż bliski był utraty przytomności. Czuł się skrajnie wyczerpany, a ani operacja, ani transfuzja nie mogły zastąpić wypoczynku. Sheen skierowała żyrocykl w stronę zasłony. Neysa dogoniła ich rozpaczliwym wysiłkiem i galopowała równolegle do nich. Ścigający ich pocisk zbliżył się niebezpiecznie.

Jednorożec i żyrocykl nałożyły się teraz na siebie, rozdzielone odmiennością światów, do jakich należały.

— Teraz — krzyknęła Sheen i Stile wysiłkiem woli przeniósł się na Phaze.

Upadł prosto na rozgrzany grzbiet Neysy. Błękitna Pani objęła go, przycisnęła mocno do siebie; lecznicza magia jej rąk zaczęła działać. Nareszcie był bezpieczny!

Po drugiej stronie zasłony pojazd Sheen nabierał prędkości. Kula została w jej rękach i rakieta nie przerywała pościgu.

Stile z ulgą stracił przytomność.

Загрузка...