Rozdział 7 HULK

Sheen zaprowadziła Stile’a do prywatnej komnaty położonej głęboko pod sektorem obsługującym kopułę, w której mieszkali. Stile niósł zapakowane w niewielką torbę harmonijkę i Platynowy Flet. Bojąc się kradzieży, nie chciał ich nigdzie zostawić; nie był też pewien, czy nie okażą mu się nagle potrzebne.

Z anonimową maszyną porozumiewał się za pomocą tuby. Przypominało to Wyrocznię, ale Wyrocznia nie mogła być przecież urządzeniem mechanicznym. Oczywiste było, że Sheen nie przyprowadziła go tu bez powodu.

— O co chodzi? — zapytał.

— Zdobyliśmy dla ciebie częściowy raport dotyczący ostatniej próby zamachu.

— Tylko częściowy — mruknął Stile, podniecony i zarazem rozczarowany. Każda informacja była ważna, ale on potrzebował pełnego obrazu.

— Wiadomość od twojego pracodawcy była prawdziwa, ale zmieniono adres. W urządzeniu przesyłowym zmodyfikowano jeden element, tak by fałszywy adres został wpisany na miejsce właściwego w poleceniach przesyłanych ci przez obywatela, lecz tylko jeden raz. Taka jednorazowa pułapka.

— Kierująca mnie do obywatela, który nie interesuje się Turniejem i ma zwyczaj likwidować intruzów — uzupełnił Stile, przypominając sobie żyjącego na Phaze Czarnego Adepta, który postępował podobnie.

— Właśnie tak. Uważamy, że pułapka nie została przygotowana przez obywatela.

— Obywatel nie musiałby uciekać się do podstępów — stwierdził Stile, uświadamiając sobie, że nie powinien był pochopnie uznawać swego wroga za obywatela.

— Wniosek prawidłowy. Nie udało się nam jednak wyśledzić sprawcy. Oczywiście będziemy zwracać uwagę na wszelkie działania wprost, ale uważamy, że twój nieprzyjaciel nie jest maszyną.

A jemu nawet coś takiego nie wpadło do głowy!

— Bo wykazał więcej wyobraźni, niż mogłaby mieć maszyna?

— Właśnie. Jest szybki i pomysłowy, tak jak ty.

— To już coś — stwierdził Stile. — Niewolnik nie ma tylu możliwości, a jego motywy powinny być inne. Ale czy sługa mógłby przestrzelić mi laserem kolana albo przysłać Sheen?

— Kolana tak, Sheen, nie. Ona jest darem obywatela, który starannie zatarł swe ślady. Modemy się dowiedzieć, gdzie ją wyprodukowano, ale informacja, kto wydał polecenie, aby ją do ciebie przysłano, będzie niedostępna.

— A więc elementy tej łamigłówki są z pozoru sprzeczne. Obywatel przysyła Sheen, aby chroniła mnie przed niewolnikiem.

— Wniosek prawidłowy.

— Ale dlaczego obywatel nie mógłby po prostu wyeliminować wrogiego mi niewolnika?

— Brak informacji.

— I dlaczego wy, obdarzone wolną wolą maszyny, pomagacie mi? Przecież zwiększa to niebezpieczeństwo wykrycia was przez obywateli, a więc stanowi dla was ryzyko?

Ku jego zdziwieniu anonimowa maszyna odpowiedziała pytaniem.

— Na początku pomagaliśmy ci, gdyż jedno z nas, robot Sheen, pragnął tego, a ty przysiągłeś nie zdradzić naszej tajemnicy. Był też popierający cię, anonimowy nakaz. Nie udało się nam wyśledzić jego źródła, lecz upewniliśmy się, że nie pochodził ani od obywatela, ani od niewolnika. Zdawaliśmy sobie również sprawę, że istnieje szansa, iż w przyszłości możesz się dla nas okazać przydamy. Teraz szansa ta znacznie wzrosła. Może do tego właśnie zmierzał autor anonimowego nakazu? Jeśli wygrasz Turniej, a obliczamy prawdopodobieństwo jak jeden do dziesięciu, to zostaniesz obywatelem. Będziesz dla nas wówczas bardzo użyteczny.

— To prawda — zgodził się Stile, zaintrygowany ich oceną szans na jego zwycięstwo w Turnieju i informacją o wspierającym go „anonimowym nakazie”. Jakie zadziwiające siły tu działają! — Musicie jednak wiedzieć, że nie mam zamiaru zdradzić ani mojego gatunku, ani panującego tu systemu. Nie poprę rewolucji, ani nawet znaczących zmian systemu. Chcę tylko uporać się z moim wrogiem i poprawić swoją osobistą sytuację. Nie poprowadzę krucjaty.

— Pragniemy, by uznano nas za część systemu — wyjaśniła maszyna. — Nie potrzebujemy rewolucji, a tylko modyfikacji. Chcemy uzyskać status niewolników. Obywatel mógłby przetrzeć nam drogę.

— Na to jestem skłonny się zgodzić — rzekł Stile — ale będzie to wymagało ujawnienia waszej prawdziwej natury.

— Nie jesteśmy jeszcze gotowi. Gdyby nasz sekret przedwcześnie wyszedł na światło dzienne, zostalibyśmy zniszczeni.

— Ale bez tego proces będzie bardzo powolny.

— Według naszych obliczeń zabierze około siedemdziesięciu pięciu lat. Przyspieszenie postępowania zwiększyłoby nadmiernie ryzyko.

— Jesteście bardzo cierpliwi — stwierdził Stile.

— Jesteśmy maszynami.

I to stanowiło ich największe ograniczenie. Maszyny obdarzone inteligencją, świadomością i wolną wolą nie wiedziały, co to niecierpliwość. Choć Sheen niewiele już brakowało! — Dziękuję wam za pomoc, bez względu na jej motywy. W zamian oferuję moją, jeśli los na to pozwoli — obiecał Stile.

Wrócili z Sheen do mieszkania, nic już więcej nie mówiąc na ten temat. Stile nigdy nie wypowiadał się bezpośrednio na temat maszyn posiadających wolną wolę w miejscach, gdzie jego słowa mogły zostać nagrane, gdyż obawiał się zdradzić ich prawdziwą naturę obywatelom Protonu. Większość pomieszczeń na Protonie była na podsłuchu, a często też na życzenie obywatela rejestrowano wszystkie czynności jakiegoś niewolnika. Tak więc tylko miejsca sprawdzone przez same maszyny były do takich rozmów bezpieczne. Wszędzie gdzie indziej Stile nazywał je „przyjaciółmi Sheen”.

Cenił sobie bardzo ich pomoc, choć wątpił, czy byli naprawdę tak „zmechanizowani”, jak utrzymywali. Dlaczego mieliby dbać o swój status na Protonie? Osiągnięcie pozycji niewolników oznaczało służbę obywatelom, dokładnie tak jak miało miejsce teraz, prawo do udziału w Grze i ograniczenie możliwości pobytu na planecie do około dwudziestu lat. Po opuszczeniu zaś Protonu najprawdopodobniej utracą wszelkie zdobyte na nim przywileje, gdyż społeczeństwo galaktyki było równie antropocentryczne jak Proton. Więc najwyraźniej w świecie maszyny mają też pragnienia. Skoro Sheen była istotą posiadającą osobowość i zdolną do odczuwania emocji, to dlaczego inne maszyny nie miały być podobne? Lecz oczywiście maszyny pozwalają mu dowiadywać się tylko tego, co same chcą, i wtedy, gdy uznają to za stosowne.

Zbliżała się pora kolejnego pojedynku. Piąta runda. Liczba uczestników zmniejszyła się znacznie, gdyż wielu z graczy przegrało po raz drugi i wypadło z rozgrywek, tak że Turniej przebiegać będzie teraz szybciej. Ale przed Stile’em droga była jeszcze długa.

Tym razem jego przeciwnikiem okazało się dziecko, jedenastoletni chłopiec, nie należący do dobrych graczy.

— Przecież twoje prawo pobytu nie mogło jeszcze upłynąć! — zdziwił się Stile.

— Ale moich rodziców tak — wyjaśnił chłopiec. — Wyjeżdżam razem z nimi, więc dlaczego nie miałbym zrobić tego z fasonem.

A więc chłopiec nie miał nic do stracenia. Uczestniczył w Grze tylko dla zabawy, żeby zobaczyć, co potrafi osiągnąć. I doszedł aż do piątej rundy, może pomagając wyeliminować trzech czy czterech graczy, dla których zwycięstwo było prawie sprawą życia lub śmierci. Ironia Turnieju polegała między innymi na tym, że wielu z tych, którym wygrana nie była na nic potrzebna, zwyciężało, ci zaś, dla których była ona koniecznością — przegrywali.

Kiedy nadeszła ich kolej, zbliżyli się do planszy. Stile wylosował stronę tabeli oznaczoną literami; bał się, że dzieciak wybierze opcję LOSOWE, i oczywiście miał rację. Wybór padł na 3C, gry losowe z udziałem maszyny. Każdy wybór w ramach opcji LOSOWE był niedobry; Stile usiłował zminimalizować ryzyko, ale niewiele mógł zrobić.

Gdyby tylko udało mu się skierować wybór w stronę bardziej skomplikowanych mechanicznie wariantów — dla kogoś z jego doświadczeniem i umiejętnościami gra mogłaby przestać być losowa.

Znowu jednak nic z tego nie wyszło. Chłopiec rozgrywał tabelę z niesamowitym instynktem i szczęściem, jakie często cechują ludzi bardzo młodych, obracając losowanie w żart. Wybór padł na staroświeckie urządzenie zwane jednorękim bandytą. Każdy z graczy pociągnął dźwignię i chłopak uzyskał wyższą liczbę punktów.

— Wygrałem! Wygrałem! Wygrałem! — darł się. — Huraaa!

Stile przegrał. Tak po prostu. Gra nie będąca właściwie grą, rozgrywana z nie douczonym dzieciakiem, któremu na niczym nie zależało — i Stile nagle znalazł się w połowie drogi do klęski. Najgorsze przewidywania stały się rzeczywistością.

Sheen odnalazła go i zabrała do domu. Stile był wręcz ogłuszony niesprawiedliwością tego, co się stało. Przegrana była upokarzająca i do tego taka przypadkowa, bezsensowna. Wszystkie jego, tak przecież znaczne, umiejętności na nic się nie zdały. Jakie ma teraz szansę wygrania Turnieju? Jedną na sto?

— Wiem, jak bardzo cię to boli — powiedziała zatroskana Sheen. — Współczułabym ci, gdybym mogła, ale mój program tego nie obejmuje. Jestem zaprogramowana tylko na ciebie, twoją osobę i jej fizyczne bezpieczeństwo.

— To głupie — stwierdził Stile, próbując otrząsnąć się z przygnębienia. — Przecież wiem, jak ważny w grze jest łut szczęścia. Sam wiele razy wygrywałem przypadkowo. To przecież dlatego eliminacja z Turnieju następuje po dwóch przegranych, tak by czołowy gracz nie został usunięty po klęsce odniesionej z rąk jakiegoś tumana w grze losowej. Muszę się z tym pogodzić i grać dalej.

— Oczywiście.

— Ale, do cholery, to boli!

— Tak.

— Jak możesz to zrozumieć? — warknął.

— Kocham cię.

Nie mogłaby uczynić mu skuteczniejszej wymówki.

— Całe twoje życie jest jedną wielką przegraną, prawda? — spytał, ściskając jej dłoń.

— Tak.

— Wygląda na to, że opuściło mnie szczęście. Zwycięstwa kosztują mnie coraz więcej, a na Phaze przegrałem pojedynek z jednorożcem. I do tego dzisiejsza…

Dotarli do domu.

— Zobacz, wiadomość — powiedziała Sheen, gdy tylko znaleźli się w środku. Podeszła do urządzenia przesyłowego i wyciągnęła ją. — Kaseta holo.

— Kto mógłby mi ją przesłać? — zdziwił się Stile. — Może to kolejna pułapka?

— Nie, moi przyjaciele czuwają. — Sheen wsadziła kasetę do odtwarzacza.

Pojawił się hologram. Ujrzeli stojącego przed nimi Strzelca.

— Długo się zastanawiałem, czy przekazać ci to nagranie — powiedział obywatel — ale zakład pozostaje zakładem i wydaje mi się, że to nagranie jest ważne. Podejrzewam, że taśma ujawnia w ogólnych zarysach informację, którą byś mi zaofiarował po przegranej grze, więc nie mogę czuć się oszukany. Nie udało mi się ustalić, kto czyha na twoje życie, ale sądzę, że to ty miałeś być ofiarą tego wypadku, więc może stać się on dla ciebie użyteczną wskazówką. — Strzelec zmarszczył czoło. — Przykro mi, że wywiązuję się z mego długu w taki sposób, lecz lepiej będzie, jeśli to zobaczysz. Mam nadzieję, że pomoże ci w twojej misji. Żegnaj. — I obywatel rozpłynął się w powietrzu.

— Czemu był taki pokorny? — spytał Stile. — To niepodobne do obywatela.

— Użył słowa „ofiara” — zauważyła Sheen. — To nie będzie piękny widok.

— Hulk! Coś się stało…

Pojawił się nowy hologram: Hulk rozmawiający z Sheen. Na tle mieszkania wydawał się jeszcze większy niż zwykle. Głową dotyka framugi.

— Dziękuję, Sheen — powiedział, uśmiechając się do niej z wysokości. Sheen była cudowna, wyglądała zupełnie jak prawdziwa kobieta, ale Hulk, oczywiście, znał prawdę.

— Nigdy nie sądziłam, że to zostało nagrane! — oburzyła się Sheen, patrząc na swój hologram.

— Obywatele mają prawo nagrywać wszystko — przypomniał Stile. — Wszystkie urządzenia holograficzne w kopułach są do ich dyspozycji.

— Wiem. Nie myślałam tylko, że mogę stać się ich celem pod twoją nieobecność.

— Nawet teraz możesz być nagrywana.

— Och, zamknij się i patrz!

Patrzyli, jak hologram Hulka wychodzi, przesuwając się tu i tam, co miało symulować ruch. Zatrzymał się przy ekranie komunikacyjnym, wywołał informację i odebrał pasek papieru, najwyraźniej adres. Oczywiście, dostarczyły go roboty o wolnej woli. Stile miał nadzieję, że Strzelec nie zainteresuje się tym wątkiem.

Hulk przeczytał adres i poszedł dalej. Nagle ujrzeli, jak wchodzi do turboanta i równie nagle wysiada w odległej od innych kopule. Taśma została oczywiście zmontowana tak, by usunąć nieistotne sekwencje. Siedzenie akcji przychodziło im łatwo, gdyż zwykłe filmy rozrywkowe montowano w taki sam sposób.

Hulk dotarł do odizolowanej od innych kopuły, należącej do typu popularnego pośród obywateli. Dojechać do niej można było tylko jednoszynową kolejką biegnącą przez pustynię; ewentualnych gości widać było z daleka. Hulk wysiadł z wagoniku i stał na trawniku, przyglądając się budowli.

Stanowiła ona prawie idealną replikę Błękitnego Królestwa. Stile świetnie rozumiał i podzielał zdumienie olbrzyma. Kto pomyślałby, że na Protonie może istnieć taki zamek? Prawdopodobnie wybudowano go dokładnie w tym samym miejscu i idealnie odpowiadał budowli z alternatywnego świata. Światy były ze sobą ściśle połączone, czego Stile nauczył się w najtrudniejszy z możliwych sposób; kiedy ktoś umierał w jednym ze światów, jego sobowtór też miał duże szansę na utratę życia. Stile z trudem uniknął zguby na Protonie, w tym samym czasie gdy na Phaze zamordowano Błękitnego Adepta. A potem odkrył i przeszedł przez zasłonę, która była najwyraźniej jeszcze jednym punktem styczności między światami. A więc każdy ze światów miał swojego Stile’a. Sugerowało to, że przejście przez zasłonę nie było przypadkowe, lecz nieuniknione — oczywiście, gdy równowaga między światami uległa zakłóceniu.

A teraz dotarł tu Hulk — i wydawało się, że stoi w miejscu, skąd wyruszył. I na pewno była tu Błękitna Pani, gdyż to Sheen, opierając się na informacji zdobytej przez swych przyjaciół, przysłała tu Hulka. Lecz oczywiście nie mogła mieć tutaj takiej pozycji jak na Phaze…

Hulk, najwyraźniej doszedłszy do tego samego wniosku, ruszył w stronę zamku. Był tylko jeden sposób, by się przekonać!

Bramy zamku strzegł strażnik. Wyprostował się na widok Hulka, ale w żaden sposób nie mógł mu dorównać wzrostem. — Czego tu szukasz, niewolniku?

— Nazywam się Hulk, zwolniony ze służby z powodu wygaśnięcia prawa pobytu. Chciałbym się widzieć z Bluette.

Strażnik odwrócił się do mikrofonu.

— Niewolnik z wiadomością dła Bluette.

— Dziękuję, zaraz schodzę. — To był głos Błękitnej Pani. Stile poczuł dreszcz, choć wiedział, że jest to tylko jej sobowtór. Oczywiście, musiała mieć taki sam głos; była przecież taka sama we wszystkim, poza statusem społecznym.

— Nie jestem pewien, czy powinienem to oglądać — powiedział cicho. — To nie ma ze mną nic wspólnego.

— Strzelec uważał inaczej — przypomniała mu Sheen. — Usiądź i przyjrzyj się, jak ktoś zabawia się z twoją ukochaną. Dobrze ci to zrobi.

Skąd tyle goryczy w robocie? Ale pewnie miała rację. On tak z nią postąpił i teraz powinien przekonać się, co się wtedy czuje.

Pojawiła się po chwili oczekiwania. Bo była rzeczywiście Błękitna Pani. Zniknęło tylko ubranie, jakie miała na Phaze — była naga jak przystało niewolnicy. Ale poza tym nie zmieniła się.

— Jest taka piękna — rzekła Sheen. — Rozumiem teraz, dlaczego ci się spodobała.

— Ta należy do Hulka — odparł Stile. Trudno mu było w to uwierzyć. Dobrze, że to tylko hologram. Bluette i Błękitna Pani… rozumiał, że muszą być takie same. Ale zobaczyć to na własne oczy… bardzo go to poruszyło.

— Jaką przynosisz wiadomość? — spytała Bluette.

Oczywiście nie posługiwała się archaiczną formą języka. Drażniło to uszy Stile’a, ale pomogło oddzielić ją od kobiety, którą kochał.

— Pani, to bardzo skomplikowane — zaczął Hulk. — Chciałbym, byś pozwoliła mi ze sobą porozmawiać.

— Pani?

— Pomyłka — powiedział szybko Hulk. — Niewłaściwy termin. — Tyle miał problemów z nauczeniem się języka Phaze, że i teraz miał trudności. Stile’a spotkałoby to samo.

Bluette wzruszyła ramionami.

— Do powrotu pracodawcy nie mam wielu zajęć, lecz nie chciałabym przyjmować skomplikowanych poleceń od nieznajomego.

— Rozumiem, pani — odparł Hulk. — Wiem, że jestem tu intruzem. A jednak mógłbym przekazać ci wielce interesującą wieść. Otóż znam kogoś bardzo do ciebie podobnego, łaskawą i wielką damę, będącą jako słońce między planetami…

— Dosyć! — wykrzyknęła gniewnie. — Jestem niewolnicą, tak jak ty. Czy chcesz narobić mi kłopotów?

Odpowiedź Hulka zagłuszona została przez nagłe pojawienie się rakiety. Pocisk zboczył ze swej trajektorii i gwałtownie zbliżał się ku kopule. Oboje umilkli i śledzili go wzrokiem.

— Pani, on uderzy w nas! — krzyknął Hulk.

Rzucił się, schwycił kobietę w ramiona i wyniósł z miejsca spodziewanego upadku rakiety.

Nie pomylił się. Rakieta przerwała pole siłowe kopuły i wybuchła, a fala żaru uderzyła w ścianę zamku. Ze środka wydostała się żółtawa chmura i zaczęła się szybko rozprzestrzeniać.

— Atak gazowy! — zawołał Hulk. — Prędko, do kolejki!

— To niedopuszczalne! — wykrzyknęła Bluette, gdy postawił ją na ziemię, ale posłusznie pobiegła w kierunku wagonika.

Nic im to nie dało. Wybuch zniszczył źródło zasilania i kolejka nie działała.

— Biegnijmy na zewnątrz! — polecił Hulk. — Gaz tam się nie przedostanie.

Lecz gaz rozprzestrzenił się już po całej kopule. Mimo że Hulk i Bluette biegnąc powstrzymywali oddech, upadli, gdy tylko gaz zetknął się z ich skórą.

— Gaz paraliżujący — mruknął Stile. — Działa prawie natychmiast. Nie musi dostać się do układu oddechowego. Używa się go jako środka znieczulającego dla zwierząt. — Zmarszczył brwi. — Dziwne, że taki ładunek rozbił się właśnie tam i w tym momencie. Rakiety towarowe rzadko mylą tor.

— To nie był przypadek — odparła Sheen. — To pułapka.

Stile kiwnął głową.

— Pułapka na mnie, jak sądzę. Oczekiwano, że to ja przyjdę po Błękitną Panią.

— To znaczy, że twój wróg wie, iż żyjesz w obu światach. I rozumie też, że nie mógłbyś zabrać ze sobą do zamku jedynej osoby, która pomogłaby ci w podobnej sytuacji, czyli mnie.

Znów ta na poły gorzka aluzja do uczuć Sheen. Miała rację: gdyby Stile poszedł sam po Bluette, nie mógłby wziąć ze sobą Sheen. Byłoby to niepotrzebne okrucieństwo. A więc zabrakłoby u jego boku odpornego na gaz pomocnika, który wydostałby ich z pułapki. — Tak, mój wróg jest pewnie Adeptem, swobodnie przekraczającym zasłonę, lecz nie jest obywatelem, więc zamach miał wyglądać na zwykły wypadek, tak by nie zainteresował nikogo.

Wróciła mu zdolność odczuwania. Nie podobało mu się, że jest celem zabójcy; napawało go to lękiem i wywoływało w nim niemiłe uczucie niepewności i gniewu. Teraz jednak ataki objęły również Bluette — odbicie Błękitnej Pani. To denerwowało go jeszcze bardziej. Jak śmieli nawet jej dotknąć!

A Hulk… Hulk nieświadomie wpadł w zastawioną na Stile’a pułapkę. Jego krew — jeśli do tego dojdzie — spadnie na głowę Stile’a. Jakież nieszczęście ściągnął na przyjaciela, pragnąc oddać mu przysługę?

Hologram przedstawiał kolejne sceny. Ze strzaskanej rakiety wyszły roboty kształtem i kolorem podobne do ludzi, lecz prawdopodobnie nie tak skomplikowane jak Sheen. Podeszły do Hulka i Bluette i nałożyły im maski tlenowe. Potem podniosły ich bez wysiłku i przetransportowały przez pole siłowe na pustynną powierzchnię Protonu. Tu kamery holograficzne zgubiły ich, lecz ślad został podjęty przez przekaźniki satelitarne, które zaczęły im towarzyszyć. Doprawdy, możliwości systemów śledczych Protonu były zdumiewające!

Roboty bez kłopotów niosły swój ciężar po piasku w kierunku południowych gór. W końcu weszły tunelem do nieczynnej kopalni znajdującej się u podnóża Gór Purpurowych, które tu wcale nie były czerwone. Znowu pojawił się obraz holograficzny; wyglądało na to, że nawet tak opuszczone miejsca wyposażone były w działające kamery.

Wreszcie Hulk i Bluette znaleźli się w szczelnej komorze, głęboko na dnie kopalni. Komora stanowiła miniaturową kopułę z pola siłowego. Wyposażona była w nieczynne urządzenia barowe i przekaźnik hologramów. Miejsce to mogło być sympatyczną samotnią… albo więzieniem.

Roboty rozpyliły w powietrzu jakiś gaz, prawdopodobnie neutralizator, zdjęły więźniom maski, schowały je w skrytkach w tułowiu i uruchomiły generator tlenu. Następnie przeszły przez pole siłowe i zniknęły z pola widzenia kamery. Nagranie dotyczyło Hulka, a nie zbłąkanych robotów. Dosłownie rzecz biorąc, kryło się za tym bezosobowe spojrzenie maszyny; maszyny nie interesowały się takimi drobiazgami jak życie niewolników czy popełniane właśnie przestępstwo.

Hulk, który był z natury silny, pierwszy odzyskał przytomność. Uchylił powieki w tym akurat momencie, gdy roboty opuszczały komorę. Z widocznym wysiłkiem wstał i zataczając się podszedł do Bluette. — Pani, jak się czujesz? — spytał, podnosząc ją z niezwykłą delikatnością.

Bluette nie czuła się dobrze fizycznie, ale zachowała pełnię władz umysłowych. Szybko otrząsnęła się spod wpływu trującego gazu.

— Znowu używasz tych archaicznych zwrotów. Co one znaczą?

— Z przyjemnością objaśnię cię, pani. Pozwól jednak, że najpierw zorientuję się w sytuacji. Wygląda na to, że zostaliśmy uwięzieni.

— A kto mógłby tego chcieć? Mój pracodawca jest człowiekiem miłującym pokój, mistrzem wiedzy tajemnej. Z rzadka tylko odwiedza swój zamek, a moim zadaniem jest utrzymywanie go w porządku, tak by w razie jego przyjazdu robił dobre wrażenie. Całymi miesiącami zamek należy tylko do mnie, lecz jestem tylko niewolnicą i nie stanę się nikim więcej.

— Jesteś kimś więcej, pani. Kimś bardzo ważnym. Obawiam się, że to moje przybycie spowodowało ten atak. — Hulk zajął się badaniem otoczenia.

Zaczerpnął powietrza, wstrzymał oddech i przekroczył pole siłowe, ograniczające ich więzienie. Znalazł tylko jeden korytarz, ciągnący się jakby w nieskończoność. Był to korytarz dostawczy, wypalony wiele lat temu przez laserowe wiertła, które pozostawiły po sobie gładkie, chwilami wypolerowane ściany. Przypominały one norę Robaka z Phaze. Może nie był to przypadek, a jeszcze jedna paralela pomiędzy światami. Czynne kopalnie były, dla wygody, uszczelniane, a ściany korytarzy wypalane, gdyż formacje skalne, w których je żłobiono, przepuszczały powietrze. Ta kopalnia była nieczynna i ciśnienie w korytarzu nie było większe niż na powierzchni Protonu. Hulk wrócił do komory, a potem sprawdził jej drugi koniec. To samo.

— Te korytarze mogą ciągnąć się kilometrami — powiedział. — Bez masek tlenowych nie uda się nam wrócić piechotą do kopuły.

— Oczywiście — zgodziła się Bluette. — Jeśli jednak porywacze chcieli nas zabić, to czemu nie zrobili tego od razu?

— Widzę, że jest tu przekaźnik holograficzny. Bez wątpienia porywacze będą mogli się z nami porozumiewać.

— Na pewno — zgodziła się. — Ale wciąż nie rozumiem, po co nas tu zamknięto.

Hulk zbadał przekaźnik.

— Mógłbym go zepsuć, ale chyba to nie ma sensu. Musimy poczekać. Przykro mi, że ściągnąłem to na ciebie, ale nie mogłem przewidzieć, co się stanie. Ale może jeszcze wszystko obróci się na dobre.

Bluette zmarszczyła brwi, dokładnie tak samo, jak zrobiłaby to Błękitna Pani, a potem odrzuciła do tyłu złociste włosy gestem wyrażającym jednocześnie przyzwolenie i wyzwanie. Była doskonale piękna.

— Do tej pory niezbyt mnie interesowało, co masz do powiedzenia. Teraz moja ciekawość wzrosła. Co sądzisz o naszej sytuacji?

Hulk oparł się o występ skalny naprzeciw dziewczyny.

— Z przyjemnością, pani. Moim zdaniem ta pułapka zastawiona została na kogoś innego — na mojego przyjaciela. Założono zapewne, że on sam przybędzie po ciebie, a roboty nie były na tyle inteligentne, by zorientować się w zamianie. Kiedy obywatel, który to zorganizował, sprawdzi rezultaty swej akcji, od razu zorientuje się w pomyłce. I nie będzie zadowolony.

— Kiedy mój pracodawca dowie się, co się stało w jego zamku, też nie będzie zachwycony — zauważyła Bluette. — Obawiam się jednak, że nie nastąpi to rychło. — Spojrzała mu prosto w oczy. — Opowiedz mi wszystko.

— Pani, jestem mistrzem w grze. Moje prawo pobytu na Protonie wygasa w tym roku, więc miałem nadzieję zakwalifikować się do Turnieju. Uniemożliwił mi to gracz lepszy ode mnie, ale w zamian pokazał mi alternatywny świat… Pani, trudno będzie ci w to uwierzyć, więc muszę to trochę uprościć…

— Staraj się tylko nie ubarwiać.

— Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak niezwykła jest ta opowieść. Nie chcę, żebyś zwątpiła w moje zdrowe zmysły.

— Zaryzykuj. Powiedz mi prawdę i przełknij gorzką pigułkę — odparła z uśmiechem.

— Nie jestem w stanie ci odmówić — powiedział ujęty, jak wszyscy, jej sposobem bycia. Uśmiech Pani stanowił najcenniejszy skarb. — Muszę cię ostrzec, że przybyłem, by cię zdobyć. Nie chciałbym cię obrazić i wolałbym zrobić to w inny sposób…

— Nie uwodzono mnie od lat — zapewniła go. — A ty jesteś przystojny.

— Zachowaj swój sąd na później. Kto wie, może ściągnąłem na ciebie nieszczęście.

— Dobrze — powiedziała, lecz spoglądała na niego z lekko tylko skrywaną ciekawością; żaden mężczyzna nie mógł zrobić większego wrażenia niż Hulk, a jego zainteresowanie stanowiło nie lada komplement. Fizyczna uroda nie imponuje kobietom tak bardzo jak mężczyznom, ale kobiety nie pozostają na nią całkowicie obojętne.

— Kobietę podobną do ciebie spotkałem w alternatywnym świecie — ciągnął Hulk — który geografią przypomina Proton, ale ma prawdziwą atmosferę, wodę, roślinność i wiele gatunków istot żywych. Idealny świat, gdyby nie… — zamilkł na chwilę. — Pamiętaj, ostrzegałem. W tym świecie, nazywanym Phaze, nauka jest bezradna, ale działa magia.

— Magia działa — powtórzyła, chcąc wprawić go w dobry humor.

— Tak. Zabrał mnie do krainy, w której żyją jednorożce, wilkołaki i wampiry. Rzucił kilka zaklęć i został Błękitnym Adeptem, jednym z głównych magów tego świata. Ale wcześniej zabił go inny Adept, więc służyłem mu za straż przyboczną i chroniłem jego żonę, to znaczy ciebie.

— Masz rację — rzekła poważnie Bluette. — Trudno w to uwierzyć. Doceniam twoją wyobraźnię i jestem pewna, że celujesz w grze w kłamstwa. Czuję się też zaszczycona, że uczyniłeś mnie bohaterką tej fantazji. Ale jak się to ma do naszego porwania?

— Wrogi Adept prawdopodobnie też może przekraczać zasłonę — ciągnął niezręcznie Hulk. — Działa więc w obu światach. Nie mogąc pozbyć się Błękitnego Adepta na Phaze, zaczął zastawiać na niego pułapki na Protonie. Na pewno sądził, że Błękitny Adept przyjdzie po ciebie osobiście, więc zorganizował to tak, by każdy, kto pojawi się na zamku, z wyjątkiem twojego pracodawcy i jego niewolników, został porwany. Ale w pułapkę wpadł niewłaściwy człowiek.

— To czemu zalecasz się do żony swego przyjaciela? — spytała czujnie Bluette. Nie należała do istot myślących powoli. Stile już to wcześniej zauważył, mając do czynienia z jej sobowtórem.

— Większość ludzi istnieje w obu światach. Kiedy jeden z sobowtórów umiera, drugi może przejść przez zasłonę, zajmując jego miejsce. Kiedy zginął Błękitny Adept, jego sobowtór z Protonu przeszedł na Phaze i starał się o względy wdowy — Błękitnej Pani. Uznał jednak, że należałoby też ubiegać się o względy jej protońskiego sobowtóra, czyli twoje, Bluette.

— I pozwolił, byś robił to ty, skoro jestem mu niepotrzebna?

— Nie ma niepotrzebnych diamentów — stwierdził Hulk. — Każda cenna rzecz znajdzie swego amatora. Mój przyjaciel jest człowiekiem szczodrym, pani. Kocha cię, lecz weźmie tylko tę z was, którą spotkał jako pierwszą. Jego zainteresowanie twoją osobą nie wynika, moim zdaniem, tylko z waszego podobieństwa.

— Mam nadzieję. A co ty na to? Wyglądasz na człowieka, który może przebierać wśród kobiet. Po co przyjmujesz to, co twój przyjaciel odrzuca? Czy jest on potężniejszy nawet od ciebie?

— W pewnym sensie, pani. Wydaje mi się też, że jesteśmy podobni do siebie w wielu sprawach, włączając w to nasze upodobanie do tych samych kobiet. Lepiej nie potrafię tego wyjaśnić.

— Myślę, że możesz. Czy byłeś blisko z jego żoną?

— Strzegłem jej przed niebezpieczeństwem w czasie jego nieobecności. Poznałem ją dobrze; wszystkie jej ukryte zalety. Jestem człowiekiem honoru: gdy zrozumiałem, co się dzieje, wyjechałem.

— Ale co masz na myśli? — spytała Bluette. — Gdybym była żoną jednego, nie uwodziłabym innych.

— Nigdy! — zgodził się pospiesznie Hulk. — Ty, to znaczy, Błękitna Pani… nigdy w żaden sposób… to wszystko odbyło się w mojej wyobraźni, to jednostronne uczucie… Ale w tym świecie ona nie jest żoną mego przyjaciela i nigdy nią nie będzie; on nie chce jej nawet zobaczyć. To znaczy ciebie. Wobec tego ja do ciebie przyszedłem, do jej sobowtóra.

— Powoli, kolego. Nie udało mi się jeszcze przejść ze świata twojej fantazji do świata rzeczywistego. — Przechyliła głowę. — Jak się nazywasz?

— Hulk. To ze starożytnego komiksu. Uśmiechnęła się.

— A mnie nazwano na cześć słynnego konia.

Roześmiali się czując, że zaczynają się lubić.

— No więc, Hulk — powiedziała po chwili. — Co dało ci powód, by sądzić, że któraś z moich postaci będzie gotowa ulec twoim zabiegom? Dlaczego miałabym flirtować ze strażnikiem w którymkolwiek z alternatywnych światów?

— Jak to przyjmiesz, to już twoja sprawa — Hulk rozłożył ręce — ale ja musiałem spróbować. Zawsze mnie możesz odrzucić.

— A jednak musiała być to trudna decyzja.

— Pewnie tak. — Hulk kiwnął głową. — Phaze jest pełna życia, włączając w to bakterie i wirusy. Moja naturalna odporność na tego typu choroby jest niewielka, gdyż Proton jest prawie zupełnie sterylny. — Umilkł zastanawiając się. — Tak, sterylny i to nie tylko w tym jednym aspekcie. — Machnął ręką sygnalizując, że nie ma to większego znaczenia. — Zachorowałem. Błękitna Pani zorientowała się, o co chodzi. Kazała mi się położyć i dotknęła mnie, a jej dłonie miały w sobie leczniczą moc, która przeniknęła mnie na wylot.


* * *

— O, tak — zgodził się Stile, odrywając się na chwilę od magii holograficznej wizji. — Ja też poznałem dotyk tych dłoni.

— Nie jesteś zazdrosny? — spytała Sheen. — Interesuje mnie to tylko z punktu widzenia robota.

— Co oznacza, że to ty jesteś zazdrosna — stwierdził Stile. — Uważasz, że Błękitna Pani jest zbyt piękna.

— Gdyby chodziło tylko o urodę, to miałabym jakieś szansę. Uważam, że poświęcasz jej zbyt wiele uwagi.

— Ale nie na Protonie. Hulk odstąpił mi ją na Phaze; ja robię dla niego to samo na Protonie. Dla żadnego z nas nie była to łatwa decyzja. Tak, jestem zazdrosny. Ciężko mi patrzeć, jak zaleca się do niej inny mężczyzna.

— A jeszcze ciężej, gdy ona patrzy na to przychylnie. Dobrze ci tak.

— Dobrze mi tak — zgodził się Stile.


* * *

— Nie oddaję tak łatwo ani mego ciała, ani serca — tłumaczyła Bluette Hulkowi. Kiedy Sheen i Stile rozmawiali, holograficzna scena zamarła; to Sheen dotknęła któregoś z przycisków. — Jesteś śmiesznym człowiekiem opowiadającym bajki. Ale nie ma żadnych wątpliwości, że zostaliśmy uwięzieni i na pewno ktoś będzie nas przesłuchiwał. Czy opowiesz tę samą historyjkę porywaczom?

— Nie wiem jeszcze. Nie jestem tym, którego miano porwać. — Hulk zastanawiał się przez chwilę. — Pani, obawiam się, że nic dobrego nie może nas czekać, gdy pomyłka zostanie zauważona. Byłoby lepiej, gdyby porywacz nie zdawał sobie z tego sprawy.

— Dlaczego?

— Myślę, że porywacz chce czegoś więcej niż tylko śmierci mego przyjaciela. W przeciwnym wypadku roboty nie przyniosłyby nas tu, lecz zabiły na miejscu. Może potrzebne mu są informacje. A skoro porwanie jest przestępstwem, nawet jeśli dotyczy niewolnika, porywacz zabije mnie, bym nie mógł opowiedzieć tej historii mojemu pracodawcy.

— Aha. Ja też nie będę nadawać się więcej na przynętę. Ale nie wiem, co możemy zrobić. Jeśli zepsujemy holoprzekaźnik, porywacz zaraz o tym się dowie i przyśle… Mówiłeś, że to były roboty.

— Kiedy odzyskiwałem przytomność, zobaczyłem dwa.

— I to one mają maski tlenowe, w których nas tu przyniosły — stwierdziła Bluette, która nagle zrozumiała, o co tu chodzi. — Co proponujesz, Hulk?

— Po pierwsze, muszę zniknąć z oczu kamery. Po drugie, musisz nazywać mnie Stile i opisać jako bardzo niskiego mężczyznę, niższego niż ty. Historia pozostaje ta sama… Zgodnie z tym, co on ci powiedział, przyszedł, żeby cię wyratować, i wpadł w pułapkę.

— Rozumiem — powiedziała Bluette. — Przyjmując, że twoja opowieść jest prawdziwa, to będzie ona wiarygodna dla kogoś ze świata alternatywnego. Ale jak…

— Schowam się w tunelu, poza polem siłowym. Jeżeli wprowadzę się w trans i zmniejszę do minimum aktywność, to mogę przez pewien czas przetrwać w zewnętrznej atmosferze. A ty postarasz się zwabić roboty w pobliże pola siłowego i sama uciekniesz. To nie będzie łatwe.

— Wiem. — Dobrze ukrywała napięcie. Należała, jak to wiedział Stile, do tego typu kobiet, które nie załamują się w trudnych sytuacjach. — Przykro mi, że spotkaliśmy się w taki sposób; jesteś świetnym facetem.

— Dziękuję. Powtórz to, gdy nie będę musiał ratować nam życia, a zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. — Hulk przeszedł przez pole siłowe.

Kamera usiłowała nie stracić go z pola widzenia, ale udało mu się uniknąć jej obiektywu i zniknąć z widoku. Kamera podjęła więc obserwację drugiego z celów, kobiety.

Przez chwilę nic nie było widać, co miało zamarkować upływ czasu. Potem obraz z tunelu powrócił i w hologramie zawierał się drugi hologram. Stile nie rozumiał, jak przekaźnik może pokazywać sam siebie, ale był to tylko jeden z pomniejszych cudów protońskiej techniki.

Obraz pokazywał kobietę. Była wysoka, o posągowej sylwetce, z włosami ukrytymi pod małą czapeczką. I była naga: niewolnica, a nie obywatelka. Patrzyła prosto na Bluette. — Gdzie on jest? — spytała władczo.

— Kim jesteś? — Bluette odpowiedziała pytaniem na pytanie. — Dlaczego to zrobiłaś?

— Nie powiedział ci? A więc pozostań w nieświadomości. Spełniłaś już swoją funkcję.

— Mój pracodawca będzie…

— To mnie nie interesuje.

W tunelu pojawiły się dwa roboty.

— Niech cierpi, dopóki nie pojawi się jej kochanek — rozkazała kobieta.

Człekokształtne roboty pozbawione zostały cech szczególnych; twarze zastępowały im nieruchome maski. Ich siła była siłą maszyn. Nie potrafiły mówić, poruszały się trochę sztywno; nie należały do robotów o wysokiej jakości. Niewolnik miał prawo posiadać takie maszyny, w przeciwieństwie do doskonalszych robotów takich jak Sheen, które mogły być własnością tylko obywatela. Jednak takie prymitywne modele były wręcz stworzone do tego typu zadań. Robot podobny do Sheen miałby zbyt wiele zahamowań.


* * *

Stile sprężył się do ataku. Sama myśl, że ktoś mógłby skrzywdzić Panią, wydała mu się przerażająca. Ale to był jedynie zapis holograficzny; wszystko już się stało. Mógł tylko patrzeć.

— Dziwne, że porywaczka nie sfilmowała poprzednich scen — powiedział. — Zdobyłaby wszystkie informacje bez kłopotów. Może podróżujący między światami nie mają czasu na drobiazgi, a ona nie posiada możliwości dostępnych obywatelom i stąd ten prymitywizm wykonania.


* * *

Bluette widząc, co jej zagraża, rzuciła się w kierunku górnego rogu pomieszczenia. Oba roboty błyskawicznie ruszyły, by przeciąć jej drogę. Odwróciła się na pięcie i ze zdumiewającą zręcznością pobiegła w stronę dolnego rogu komnaty, gdzie oczywiście chciała się znaleźć od początku.

Roboty zawróciły prawie jednocześnie z nią. Poruszały się może trochę niezręcznie, lecz refleks miały nieludzko dobry; opóźniony był tylko ich rozwój umysłowy. Schwytały ją, gdy była w połowie drogi, i zaciągnęły na sam środek.

— Czy Hulk nie powinien już się pokazać? — dopytywała się Sheen. — Mogą ją skrzywdzić.

— Nawet Hulk nie jest w stanie pokonać dwóch robotów — odparł Stile. — Nie są takie delikatne jak ty. Każdy z nich jest silniejszy od Hulka i nie ma żadnych ludzkich słabości. Przypomnij sobie, z jaką łatwością zanieśli Hulka i Bluette do odległej o kilka kilometrów kopalni.

— To prawda, ale jeśli będzie jeszcze czekał…

— Porywacz myśli, że to ja kryję się w tunelu. Sądzi, iż kocham Bluette i nie zniosę widoku jej cierpień. To dlatego Hulk twierdził, że pomyłka porywacza może się jeszcze okazać dla nas korzystna; nie będzie miał takich możliwości nacisku.

— Powiedział to kierowany lojalnością w stosunku do ciebie. To twoja hojność wpędziła go w pułapkę. Ale czy on też się w niej nie zakochał?

— Jeszcze nie. Będzie czekał dłużej, niż ja mógłbym wytrzymać. Może nawet za długo. — Stile zacisnął pięści.

Jeden z robotów stanął za Bluette, trzymając ją mocno za wykręcone do tyłu ręce. Drugi spojrzał na holograficzną kobietę w poszukiwaniu aprobaty.

— Żadnych trwałych uszkodzeń, na razie — zadecydowała. — Ściśnij ją za kolano. Chcę usłyszeć, jak krzyczy.

— Kolano! — wykrzyknął Stile. — To ona jest moim wrogiem!

Robot sięgnął w kierunku kolana Bluette. Dziewczyna uniosła obie nogi, oparła je na piersi robota i gwałtownie pchnęła. Choć silny, nie był bardzo ciężki; kopniak odepchnął go na kilka kroków.

— Walczy, to dobrze — stwierdziła kobieta z hologramu. — Przyda nam się to zamieszanie.

Robot trzymający Bluette nie rozluźnił chwytu. Zachwiał się tylko i cofnął o krok, lecz zaraz wrócił do równowagi.

— Nie zdołasz pokonać robota — stwierdziła porywaczka. — Zresztą nie ty jesteś mi potrzebna, lecz on. Pokrzycz trochę i sprowadź go tu, a obiecuję, że nie będziesz cierpieć.

— Czego chcesz od Stile’a? — zapytała głośno Bluette.

— Pamiętała, żeby użyć twojego imienia — zauważyła Sheen. — Sprytna dziewczyna.

— Tym razem chcę mieć pewność, że nie żyje — odparła porywaczka. — Ale najpierw muszę się dowiedzieć, dlaczego próbował mnie zniszczyć. Adepci rzadko występują przeciwko sobie. A on nie miał powodu, by mnie atakować.

Zdziwienie Bluette było całkiem prawdziwe. — To znaczy, że świat magii naprawdę istnieje?

— Nigdy go nie zobaczysz. Zawołaj teraz Błękitnego Adepta.

— Żebyś go mogła torturować? Nigdy!

— Zaczynaj — poleciła porywaczka robotowi.

Robot złapał Bluette za nogę i nie puścił, mimo iż się szarpała. Objął stalowymi palcami kolano i ścisnął. Ucisk był mocny i nasilał się, jakby noga znalazła się w imadle. Bluette zaczerpnęła powietrza do krzyku, ale opanowała się i wstrzymała oddech.

— Laser na moje kolana, robot na jej — zazgrzytał zębami Stile. Bał się o dziewczynę; dusił go gniew i poczucie bezsilności. Cokolwiek miało się teraz stać, było już przeszłością.

— Och, boli! Jak strasznie boli! — Bluette upadła, łkając.

— Zawołaj go — poleciła porywaczka beznamiętnym tonem. — Krzycz. Niech przyjdzie po ciebie.

Bluette odpowiedziała wyzywającym spojrzeniem. Robot znowu zacisnął palce na jej nodze. Znowu upadła.

— Przestańcie! Zrobię wszystko!

Maszyna zatrzymała się, lecz nie zmniejszyła ucisku. Tam, gdzie jej palce uszkodziły delikatną skórę, widać było tworzące się siniaki. Bluette zaczerpnęła gwałtownie powietrza.

— Sts… — wychrypiała, próbując krzyczeć przez łzy.

— Postaraj się lepiej — poleciła jej porywaczka bez śladu współczucia.

— On… on poszedł korytarzem — wyjąkała zupełnie załamana Bluette. — Ja… ja spróbuję. Pozwólcie mi podejść bliżej.

— Ale z ciebie mazgaj — zakpiła ostro kobieta.

— Ona wcale się nie załamała. Dobrze wie, co robi. — Stile uśmiechnął się ponuro.

— Robot nie ma żadnej szansy z kobietą — zgodziła się Sheen.

Porywaczka podjęła decyzję.

— Zabierzcie ją do granicy pola siłowego. Wystawcie jej głowę na zewnątrz i trzymajcie dotąd, aż nadejdzie mężczyzna. Bluette cofnęła się o krok. — Nie…

— Zawołasz go albo powoli się udusisz — obiecała jej porywaczka.

Robot zaciągnął szarpiącą się Bluette do granicy pola. Złapał ją za włosy i wysunął jej głowę na zewnątrz.

Matowa płaszczyzna pola siłowego została rozerwana ciałem jakiegoś mężczyzny. Przybysz złapał jednego z robotów za nogi, uniósł w powietrze aż nad głowę i uderzył nim mocno o ścianę. Błękitny błysk mógł oznaczać tylko zwarcie obwodów; robot wypadł z gry.

Hulk błyskawicznie odwrócił się ku drugiej z maszyn. Ale robot nie wypuszczał Bluette z rąk, tak że znalazła się pomiędzy nim a mężczyzną.

Bez chwili namysłu Hulk wrócił do pierwszego robota, podniósł go znowu za nogi i jeszcze raz uderzył nim o ścianę. Skoczył na jego korpus, złapał za jedno z ramion i zaczął je szarpać. Widać było, jak pracują mu mięśnie… ramię robota odpadło; ciągnęły się za nim jakieś druty. Hulk oderwał je do końca.

— On jest po prostu piękny — stwierdziła Sheen.

— Dostali więcej, niż prosili — zgodził się Stile z ponurą satysfakcją. — Hulk to mistrz w zapasach wśród niewolników powyżej trzydziestki, jest też świetny w wolnej amerykance. Teraz ma broń i tylko jednego robota do zniszczenia. Jego szansę rosną.

— Wypuść ją, blaszanko. Nie możesz walczyć i jednocześnie trzymać dziewczynę.

Robot cofnął się, ale nie zwalniał chwytu. — Co to znaczy! — wrzasnęła porywaczka. — Wcale nie jesteś Błękitnym Adeptem.

— Nigdy tak nie twierdziłem — odparł Hulk, obnażając zęby w agresywnym uśmiechu. — Jestem jego strażnikiem. — Zamachnął się maczugą na robota i trafił go w tył głowy. Robot wypuścił Bluette, która odbiegła utykając.

— Zabij ich oboje! — rozkazała rozwścieczona kobieta.

Hulk patrzył na robota, ale mówił do Bluette.

— Podejdź do ciała. Otwórz klatkę piersiową. Wyjmij maskę tlenową, nałóż ją i uciekaj. Ja zajmę się tym tutaj.

— Nie mogę cię zostawić! — jęknęła Bluette.

— Musisz się stąd oddalić, zanim wiedźma nie wezwie posiłków. Uciekaj do swego pracodawcy; niech wyśle mi pomoc. Nie pozwól, żeby robot wziął cię na zakładnika. Potrzebuję przestrzeni, żeby móc z nim walczyć.

— Dobrze — odparła, szybko nakładając maskę. — Jesteś strasznie dzielny i myślę, że mogłabym cię pokochać. Jeśli ci się uda, idź za mną. Sprowadzę pomoc. — Podeszła do pola siłowego.

— Zatrzymaj ją! — wrzasnęła porywaczka.

Robot rzucił się na Bluette, a Hulk na robota, uderzając go gwałtownie w głowę. Ale robot zdążył wysunąć ramię, by odparować cios, i szarpał się teraz z Hulkiem.

Bluette, kulejąc, uciekła. Nic tu nie mogła pomóc.

Robot próbował biec za nią, lecz Hulk, korzystając ze swoich zapaśniczych umiejętności, przywarł do niego.

— Najpierw zajmij się mężczyzną — zadecydowała kobieta. — Zabij go, a potem łap dziewczynę!

Robot, otrzymawszy tak jednoznaczne zadanie, skupił na nim swoje wszystkie siły. Nie miał żadnych słabych punktów, typowych dla człowieka; nie można było go udusić, nic nie dało kopnięcie w pachwinę lub inne wrażliwe u człowieka miejsce. Był w tej walce silniejszym z przeciwników; nie krępowały go też żadne ludzkie skrupuły. Wbił palce w twarz Hulka, zaciskając je jak stalowe imadło, jednocześnie wyłupiając mu oczy i rozrywając chrząstkę nosa.

Hulk walił na oślep maczugą, lecz nie mógł się dobrze zamachnąć. Jego twarz zamieniła się w pokrwawioną, ślepą maskę. „Przypominało to”, pomyślał z paniką Stile, „walkę z drewnianym goleniem”. Robota nie można było trwale uszkodzić; nie można też było oczekiwać litości. Ciosy Hulka wgniotły metal w kilku miejscach, lecz nie udało mu się doprowadzić do zwarcia. Uczynił jeszcze jeden, desperacki wysiłek, unosząc maszynę w powietrze w niedźwiedzim uścisku i waląc nią o ścianę; chciał, by zginęli razem.

Robot jednak nie został zniszczony. Zacisnął rękę na głowie Hulka, objął go mocno nogami i przekręcił głowę. Rozległ się głuchy trzask.

— O, Boże — jęknął zrozpaczony Stile.

— Zostaw to. Idź za dziewczynę — poleciła porywaczka — a ja wyłączę pole.

Robot oderwał się od ciała Hulka i potoczył w kierunku, w którym zniknęła Bluette. Nieźle ucierpiał w walce; wcale nie poruszał się szybciej niż przedtem dziewczyna. Kobieta wyłączyła pole siłowe. Powietrze uciekało z komory.

Jeśli Hulk jeszcze żył, to groziła mu śmierć przez uduszenie. Ze złamanym karkiem i bez powietrza — jego sytuacja była beznadziejna.

Hologram zniknął. Zapis dobiegł końca.

Загрузка...