Rozdział 9 MUZYKA

Szósta runda Turnieju. Pozostał już tylko co piąty z uczestników, lecz tym samym więcej było graczy wykwalifikowanych i mających szczęście. Widownia obserwująca poszczególne pojedynki zwiększyła się i wiadomo było, że będzie rosnąć w miarę znikania kolejnych zawodników i wzrostu ważności każdej rundy.

Przeciwnikiem Stile’a okazał się obywatel. Nic w tym niezwykłego; obywatele często byli świetnymi graczami, trudnymi do wyeliminowania. Ten, z którym Stile miał walczyć, osiągnął już podeszły wiek i szczyt swych fizycznych możliwości miał najwyraźniej za sobą, lecz z definicji każdy obywatel był niebezpieczny i w Turnieju, i poza nim.

Stile zdecydował się wybrać opcję FIZYCZNE, jeśli oczywiście los da mu szansę wyboru; nie chciał ryzykować starcia ze zgromadzonym przez przeciwnika doświadczeniem i wiedzą.

Udało się! Wybrali wspólnie 2B, gry fizyczne z wykorzystaniem narzędzi. Ulubiona konkurencja Stile’a. Mimo to obywatel nie wyglądał na zaniepokojonego. Czyżby kryła się w tym jakaś tajemnica?

Rozegrali podplansze i wylosowali górę lodową. Konkurencję rozgrywano na zamarzniętym wodospadzie o wysokości około piętnastu metrów, na który wspinano się przy pomocy raków i haków. Asekuracja odgórna zapewniała bezpieczeństwo, lecz wspinaczka była wyczerpująca. Stile nie potrafił sobie wyobrazić, jak starszy mężczyzna miał zamiar sobie z tym poradzić.

Stile był jak zwykle nagi; musiał teraz nałożyć rękawice, buty z rakami i obwiązać się liną. Nie potrzebował odzieży ochronnej; lód zamrażano od wewnątrz, a powietrze w kopule było ciepłe. Nagi mężczyzna mógł sobie dobrze radzić; rozgrzewało go ciepło produkowane w czasie wspinaczki.

Luźne szaty obywatela przeszkadzały we wspinaczce. Zdejmował je powoli.

Stile poczuł zdziwienie. Pod szatą obywatela kryło się żylaste, dobrze umięśnione ciało. Mężczyzna starszy był od Stile’a… może nawet dużo starszy, biorąc pod uwagę procesy odmładzające… lecz miał tors dobrze zbudowanego czterdziestolatka. Przewaga Stile’a okazała się mniejsza, niż sądził.

Zebrali swój sprzęt i podeszli do lodospadu. Błyszczał pięknie jak przezroczysty kwarc. Stile miał się wspinać przy prawej krawędzi, obywatel przy lewej. Pierwszy, który dotknie elektronicznego czujnika na górze, zostanie zwycięzcą. Pierwszy, który odpadnie — przegra. Teoretycznie można było zawisnąć na linie ubezpieczającej i kołysząc się na niej, przeszkadzać przeciwnikowi, lecz oznaczało to porażkę. Rzucanie w drugiego gracza hakami groziło dyskwalifikacją. Na oszukiwanie i nieczystą grę nie było miejsca w Turnieju.

Obywatel stanął twarzą do lodospadu i wpatrywał się w niego, stojąc nieruchomo. Pojedynek powinien się był już zacząć, ale obywateli nie wolno popędzać. Stile musiał czekać.

Mężczyzna trwał w milczeniu przez kilka minut. O co tu chodzi? Stile, zawsze czujny, zaniepokoił się tym postępowaniem. Musiał istnieć jakiś powód. Dlaczego ktoś miałby odwlekać pojedynek, stojąc jak w transie?

Trans! To jest to! Obywatel wprowadzał się w autohipnozę, lub też stosował jedno z ćwiczeń jogi, mających pozwolić mu na wykorzystanie wszelkich możliwości ciała, bez żadnych ograniczeń. To stąd brała się siła szaleńców i matek, broniących zagrożonych dzieci. Stile nigdy tego nie robił; wolał prowadzić normalne, zdrowe życie, zachowując ostatnie siły na prawdziwe niebezpieczeństwo. Najwyraźniej obywatel nie odczuwał takiej potrzeby.

Mogło to oznaczać niezłe kłopoty! Nic dziwnego, że stary zaszedł tak wysoko w Turnieju. Jego wygląd wprost kusił przeciwników, by wybierali konkurencje fizyczne, a wtedy on, korzystając z ukrytych zasobów swego ciała, pokonywał ich. Stile również znalazł się w tej pułapce.

Lecz był przecież dzięki swej niewielkiej wadze, wysokiej sprawności fizycznej i nieustannemu praktykowaniu wszelkich dyscyplin gry doskonałym wspinaczem. A przynajmniej do czasu, gdy przestrzelono mu kolana. Mógł jednak wbijać haki w takich odstępach, by uniknąć nadmiernego zginania stawów, więc zranienie nie powinno mu specjalnie przeszkadzać. Niewielu ludzi potrafi wspinać się szybciej niż on. Trans to świetna sprawa, ale żeby z niego korzystać, trzeba dysponować jakimiś rezerwami sił, a wielokrotnie odmładzane ciało obywatela mogło ich wiele nie mieć.

Stile wykonał kilka lekkich ćwiczeń rozluźniających mięśnie. Oczywiście, potrafił swobodnie wprowadzać się w lekki trans, lecz nigdy tego nie robił. Nawet w takich sytuacjach jak ta.

Wreszcie obywatel wyszedł z transu.

— Jestem gotów — oznajmił.

Opasali się linami. Lina ubezpieczająca przesuwała się w miarę postępów wspinaczki, zawsze do góry, nigdy w dół. W przewidywaniu wysiłku puls Stile’a zaczął bić szybciej, a oddech się skrócił.

Rozległ się gong oznajmiający początek wyścigu. Obaj przeciwnicy rzucili się do wbijania pierwszego haka. Ta konkurencja ma swoje małe subtelności; zmienne warunki środowiska powodowały przemiany w strukturze lodu. Czasami miękł nieco i haki wchodziły lekko, lecz nie trzymały się dobrze; tego dnia natomiast lód był bardzo twardy i kruchy. Każdy hak należało wbić jak najszybciej, a więc ocena stanu lodu stawała się niezwykle ważna. Jeśli zawodnik guzdrał się, zbyt starannie umieszczając każdy hak i zapominając, że służyć on będzie tylko przez chwilę, tracił czas i zmniejszał swą szansę wygranej; jeśli zaś wspinał się nieuważnie, mógł odpaść i przegrać. Wybór właściwej taktyki był więc równie ważny, jak siła fizyczna i wytrzymałość.

Obywatel był szybszy. Stał już na pierwszym haku i wbijał drugi, wysoko nad głową Stile’a. Spieszył się i uderzał młotkiem zbyt mocno, lecz na razie lód trzymał. Stile był tuż za nim, lecz odległość między nimi powiększała się; Stile grał ostrożnie. Lód to dziwna substancja; czasami wydaje się wytrzymywać wszystko, ale potrafi sprawiać niemiłe niespodzianki.

Posuwali się ku górze. Stile zostawał coraz bardziej w tyle, ale nie odważył się mocniej uderzać w haki. Mógł tylko z podziwem obserwować szczęście, które wydawało się nie opuszczać obywatela, i mieć nadzieję, że prawa natury…

Stało się. W połowie drogi do zwycięstwa lód nie wytrzymał nacisku haka. Obywatel mógł jeszcze przenieść hak na nowe miejsce i wbić go ostrożniej, lecz wtedy straciłby tyle czasu, że Stile by go dogonił. Prawa statystyki w końcu zadziałały.

Jednak pogrążony w transie obywatel zupełnie tego nie zauważył. Automatycznym ruchem stanął na haku, który natychmiast wypadł. Obywatel zawisł na linie… Został zdyskwalifikowany.

Stile nie musiał nawet kończyć wspinaczki. Wystarczyło, że wspiął się o centymetr wyżej niż jego przeciwnik. Ostrożność, uwaga i znajomość praw statystyki przyniosły mu łatwe zwycięstwo. Mimo to dziwnym trafem nie uważał, że osiągnął je tanim kosztem.


* * *

Tym razem nie było żadnych fałszywych wezwań. Sheen zajęła się wszystkim; wypytała go o ostatnie przeżycia na Phaze i pozwoliła mu zasnąć. Podobnie jak Błękitna Pani, nie pochwalała walki z Czerwoną Adeptką w jej własnym królestwie.

— To twarda sztuka. Widziałam na hologramie. Jest gotowa poderżnąć ci gardło z radosnym uśmiechem. Lecz ja jestem tylko maszyną logiczną — poskarżyła się. — Nie mogę powstrzymać nielogicznego postępowania cielesnego stworzenia o męskim mózgu od popełnienia szalonej głupoty.

— Racja — zgodził się spokojnie Stile. — Powiedz nawet „błazeńskiej głupoty”. — Sheen zawsze powoływała się na swoje techniczne pochodzenie, kiedy coś wytrąciło ją z równowagi.

Najpierw jednak musiał rozegrać siódmą rundę. Przeciwnikiem okazał się niewolnik w tym samym co Stile wieku. Na imię miał Clef, co nawiązywało do symbolu klucza muzycznego używanego w zapisie nutowym. Był to wysoki, szczupły mężczyzna, który znalazł się wśród zakwalifikowanych do Turnieju wyłącznie dlatego, że najlepsi gracze jego drabiny wiekowej chcieli uniknąć uczestnictwa. Stile znał wszystkich mistrzów gry wśród niewolników, lecz Clefa widział po raz pierwszy. Oznaczało to, że człowiek ten nie mógł być wykwalifikowanym graczem, choć prawdopodobnie był ekspertem w pojedynczych konkurencjach.

Oczekując swojej kolejki, gawędzili przez chwilę. — Zwycięzca tej rundy otrzyma dodatkowy rok pobytu na Protonie — przypomniał Stile — albo nawet więcej, jeśli dojdzie do wyższych rund.

— Tak, moim największym marzeniem jest osiągnięcie ósmej rundy — stwierdził Clef. — Nie mam, w przeciwieństwie do ciebie, szans na wygranie Turnieju.

— W przeciwieństwie do mnie?

— Mam nad tobą pewną, że tak powiem, przewagę — wyjaśnił Clef. — Znam twoje kwalifikacje w grze. Żeby było fair, powinienem wyjawić ci moje mocne punkty.

— W grze nie ma miejsca na tego typu uczciwość — odparł Stile. — Korzystaj z każdej możliwości, jaką masz. Może ja źle cię ocenię i wybiorę specjalność, w której jesteś mistrzem? Zresztą nie mam szansy dowiedzieć się, czy twoja informacja jest zgodna z prawdą.

— Och, ja przecież nie mogę kłamać! — krzyknął wstrząśnięty Clef. — W moim światopoglądzie nie ma miejsca na fałsz.

Stile uśmiechnął się; jeszcze raz przekonał się, że może polubić swego przeciwnika. — Miło mi to słyszeć. Lecz powtarzam, nie musisz…

— Jestem muzykiem, stąd mój przydomek. Mam tylko jedno, poza muzyką, hobby… rapier.

— A więc jesteś specem w dwóch, zupełnie od siebie odmiennych konkurencjach. To bardzo praktyczne.

— Tak też się okazało. No i los mi sprzyjał. Co prawda przegrałem jeden pojedynek w grach losowych, ale skoro wygrałem aż trzy w tej samej kategorii, nie powinienem się uskarżać. Zaszedłem w Turnieju dalej, niż mogłem oczekiwać.

— Lecz zdajesz sobie chyba sprawę, że będę rozgrywał plansze tak, by omijać twoje mocne punkty? — rzekł Stile.

— Równie dobrze mogę znowu spróbować LOSOWYCH i zneutralizować twoje umiejętności.

— Chyba że wylosujesz litery.

— Będę miał wtedy łatwy wybór. I rapier, i flet to narzędzia.

Flet? Stile nie był pewien, jak Platynowy Flet sprawowałby się na Protonie, skoro nie działa tu magia, lecz tak wspaniały instrument mógł znacznie zwiększyć jego szansę. — Nie jestem mistrzem rapiera — powiedział, przypominając sobie treningi z Neysą na Phaze — lecz nie jestem również ignorantem, a w innych rodzajach broni czuję się świetnie. Jeśli nie uda ci się skierować wyboru na rapier, a na przykład na miecz, to wątpię, czy miałbyś ze mną szansę.

— Wolałbym mieć innego przeciwnika — przyznał Clef.

— Lecz ja straciłem już jeden pojedynek w grach losowych, podobnie jak ty, i nie chciałbym powtarzać tego doświadczenia.

— Proponujesz układ? — spytał Clef, unosząc jedną brew. Miał bardzo eleganckie i wymowne brwi.

— Jest to zgodne z prawem i etyką. Oczywiście, żadne porozumienie nie jest dla gry wiążące, lecz dwaj honorowi gracze mogą się porozumieć, jeśli tego chcą.

— Rozumiem. A więc chcesz rywalizować ze mną w muzyce.

— To zależy.

— Wybierzesz muzykę, jeśli oddam ci wybór instrumentu.

— To właśnie miałem na myśli.

— Muszę cię jednak ostrzec, że mam solidne wykształcenie muzyczne. Najbardziej odpowiada mi flet, lecz nie mam też nic przeciwko instrumentom strunowym i drewnianym. Sądzę, że jestem lepszy od ciebie; słyszałem już, jak grasz. Tak więc może wolałbyś wybrać jakiś prostszy instrument.

Słowa te pobudziły ambicję Stile’a. Zawsze był ofiarą wewnętrznego przymusu, który kazał mu wybierać ulubione konkurencje przeciwników. Przecież dlatego walczył z Hulkiem w jednej z czysto fizycznych konkurencji. Jeszcze raz rozważył problem Platynowego Fletu, z pewnością najlepszego instrumentu, jakim mógłby się posłużyć. Na nim mógłby zagrać tak jak nigdy w życiu. Mógłby dorównać temu samochwale! Zwyciężyła jednak ostrożność. Skoro flet jest ulubionym instrumentem Clefa, to Stile nie ma szans na zwycięstwo i głupotą byłoby sądzić, że może być inaczej. Zresztą Flet nie jest własnością Stile’a, a jego użycie mogłoby niepotrzebnie przyciągnąć uwagę obywateli i… nie, nie może tak ryzykować. Szczęściem, ma alternatywę.

— Harmonijka — rzekł Stile.

— Dobra harmonijka to nie zabawka — przyznał Clef. — Jeśli wykorzystać ją właściwie, to dorówna każdemu z instrumentów orkiestrowych. Jesteś pewien swego wyboru? Staram się postępować fair, skoro tak szczodrze oferowałeś mi wybór dyscypliny…

— Jestem pewien — stwierdził Stile, choć pewność siebie Wiolina trochę go zaniepokoiła. Czyżby jego przeciwnik był też mistrzem gry na harmonijce?

— A więc niech tak będzie — powiedział Clef i wyciągnął rękę.

— Umowa tego typu nie jest warta ceny papieru, na którym ją zapisano — przypomniał Stile.

— Lecz mówi się też, że człowiek, który obdarza innych zaufaniem, robi mniej błędów od tego, kto im nie dowierza.

— Tak mi się wydaje. — Stile przyjął wyciągniętą rękę i mocny uścisk przypieczętował umowę.

Właśnie przyszła ich kolej na rozgrywanie planszy. Zrobili tak, jak się umówili. W tej rundzie walczyć będą na harmonijki.

Sheen miała już przygotowany instrument Stile’a; mogła przechowywać różne przedmioty w skrytkach wewnątrz swego ciała. Była też jedyną osobą na Protonie, której Stile mógł w tym względzie zaufać. Musi grać na instrumencie, który zna, na którym grywał już wielokrotnie, a nie na jakimś nieznanym, zaoferowanym mu przez kierujący grą komputer. Choć nie był to Platynowy Flet, to jednak unosiła się wokół niego pewna aura magii. Stile wierzył, że zdoła zagrać na nim tak dobrze, że pokona swego przeciwnika. Sądził też, że człowiek ciągle grający na flecie będzie miał trudności z przestawieniem się w tak krótkim czasie na zupełnie inny instrument. Ze Stile’em było inaczej. Wcale nie był takim słabym muzykiem, a do tego świetnie pojmował samą naturę gry. Nie tylko kwalifikacje mogły przynieść zwycięstwo; istniały też różne sztuczki. A Stile praktykował u jednorożca.

Jednakże Sheen okazywała niepokój. Miała jedną krótką chwilę, by przekazać mu swe informacje.

— Stile, przeprowadziłam małe śledztwo. To nie amator, to ekspert! Clef jest chyba najlepszym muzykiem na tej planecie; obywatele wypożyczają go sobie na wszelkie uroczystości. On umie grać na wszystkim.

Do licha! Czyżby Stile znowu dobrowolnie wszedł do paszczy lwa? Była to konsekwencja tego, że spędzał cały wolny czas na pogoni za czarownikami z magicznego świata, zamiast zająć się porządnie Turniejem. Kiedyż się wreszcie nauczy! Przecież integralną częścią gry było gromadzenie informacji, ustalanie mocnych i słabych stron prawdopodobnych przeciwników, przygotowywanie strategii takiego rozgrywania planszy, by wykorzystać każdą sposobność. Byłoby dla Stile’a lepiej pozostawać na Protonie przez cały czas trwania Turnieju, rozstrzygając sprawę raz na zawsze. Nie mógł się jednak na to zdecydować — pokusa magii, statusu Adepta, wolnego i rozległego świata, a może przede wszystkim pragnienie zdobycia ideału kobiety, były zbyt wielkie. Uznał pewność siebie Clefa za zwykłą brawurę i mógł to być kolosalny błąd. — Zrobię, co się da — obiecał Sheen.

— To nie wystarczy — szepnęła, gdy się rozstawali. Czasem była aż nazbyt ludzka.

Spotkali się z Clefem w sali koncertowej. Widzowie mieli tu prawo wstępu; było około stu miejsc siedzących. Sala została zapełniona prawie w całości.

— Spore zainteresowanie — zauważył Clef. — Chyba jesteś znany.

— Może to miłośnicy muzyki — powiedział Stile.

Często przyciągał widownię, lecz teraz wydawało mu się, że tłum jest gęstszy niż zwykle. Choć, oczywiście, nigdy jeszcze nie występował w Turnieju; wyeliminowano już prawie dziewięć dziesiątych zawodników i widzowie koncentrowali się na znacznie mniejszej liczbie gier.

Zajęli miejsca na niewielkiej scenie. Stały na niej krzesła i pulpity dla muzyków; zwykłe, trochę archaiczne rekwizyty konkurencji muzycznych. Clef dostał z magazynów harmonijkę podobną do tej, która należała do Stile’a.

— Oto reguły konkurencji — oznajmił głos komputera. — Każdy z zawodników zagra losowo wybrany utwór solowy. Komputer oceni techniczny poziom gry, widownia zaś siłę oddziaływania. Ostateczna decyzja zostanie podjęta na podstawie obu ocen. Możecie zaczynać. — I na ekranie przed Clefem pojawiła się stronica z zapisem nutowym.

Muzyk podniósł harmonijkę do ust i zaczął grać. Stile poczuł, że opuszcza go odwaga.

Clef był więcej niż dobry; był znakomity. Zaznajomiony ze wszystkimi niuansami gry, umiał zagrać staccato, vibrato, wykonywał tryle i bez wahania czy błędu zmieniał tonacje. Nawet jeśli harmonijka nie była jego ulubionym instrumentem, ukrył to starannie!

Jego długie, smukłe palce czule obejmowały instrument, prawy palec wskazujący spoczywał na regulatorze skali chromatycznej, rozchylone dłonie modyfikowały jakość dźwięku. Każda nuta była czysta, jasna i trwała tyle, ile powinna; nawet maszyna nie mogłaby zagrać precyzyjniej. Stile wiedział, że nie zrobi tego lepiej.

A jednak nie był pozbawiony wszelkich szans. Komputer wyczulony był na technikę gry, ale widownia reagowała na przekazywane uczucia. Liczył się wygląd grającego, wdzięk jego ruchów i gestów, emocje, które przekazywał widzom, dzielone z nimi piękno, wspólne doświadczenie. Muzyka wymagała udziału publiczności; nawet ludzie pozbawieni skłonności artystycznych lubili stukać palcami, kiwać głową i poruszać się do taktu szczególnie porywającej melodii. Stile zawsze potrafił porwać słuchaczy. Jeśli uda mu się to teraz, wygra połowę punktów i zremisuje. Udział widowni w ocenianiu konkurencji artystycznych miał ogromne znaczenie; dawniej zdarzało się, że zwycięstwo w Turnieju przypadało zawodnikowi, którego gra podobała się wyłącznie komputerowi. Problem ten zresztą był kiedyś powszechny. Przyznawano nagrody obrazom, których nikt nie potrafił zrozumieć, rzeźbom, które tylko śmieszyły widzów, i utworom literackim, których prawie nikt nie czytał. Wyrafinowanym, wyszukanym smakiem krytyka zastąpiono osąd prawdziwej widowni, zwykłego człowieka, co zaowocowało upadkiem formy. Tak więc zdecydowano teraz, że w czasie Turnieju sztuka musi być zrozumiała i dla eksperta, i dla przeciętnego odbiorcy, i musi się obu podobać. Stile mógł wyrównać szansę, osiągnąć remis, co zmusiłoby ich do ponownego rozgrywania planszy. Tym razem Stile trzymałby się jak najdalej od muzyki.

Clef skończył grać. Widownia klaskała uprzejmie. Był to świetny występ, nikt w to nie wątpił, lecz drobne i subtelne niuanse nie są tak łatwo dostrzegalne dla przeciętnego człowieka. Ludzie rzadko wiedzą, dlaczego podoba się im właśnie to, a nie co innego; w tym wypadku czuli tylko, że czegoś tu brakuje.

Przyszła kolej na Stile’a. Clef opuścił instrument i stał cicho, tak jak przedtem Stile. Na ekranie znowu zajaśniały nuty. Stile zupełnie ich nie potrzebował; mógł grać z pamięci. Na wszelki wypadek jednak nie odrywał od nich oczu, gdyż nie chciał popełnić choćby najmniejszego błędu, który mógłby zabrzmieć jak zgrzyt w uszach słuchaczy.

Stile grał. Od samego początku czuł, że jego ręce poruszają się po mistrzowsku. Wydawało się, że w dźwiękach harmonijki ożyły wszystkie jego wspomnienia od chwili, gdy ją znalazł w wielkiej dolinie pomiędzy Białymi a Purpurowymi Górami na Phaze. Grając przypomniał sobie Neysę i przez chwilę czuł się tak, jakby znowu grał dla niej, razem z nią, pełen miłości. Każda nuta przepojona była prawdą; był pewien, że nie może się pomylić.

Lecz teraz nie grał ani dla siebie, ani dla Neysy. Grał dla publiczności. Skupił więc na niej uwagę, pochylając się do przodu, patrząc kolejno słuchaczom w oczy. Wybijał rytm bosą stopą, nie żeby mu to było potrzebne, lecz by przekazać go widowni. Rytm wybijany palcami stopy trudny jest do zaobserwowania, lecz jeśli użyje się pięty, widać, jak porusza się cała noga. Ludzie zaczęli łapać rytm i go wystukiwać. Stile wybrał sobie pewną młodą dziewczynę i przez chwilę patrzył jej prosto w oczy, jakby grał tylko dla niej. Za moment skoncentrował się na kimś innym, powoli wciągając wszystkich do gry.

Widownia reagowała doskonale. Wkrótce cała sala kiwała się w takt muzyki, przytupywała, machała rękami. Rozgrzewał ich, czynił częścią muzyki, dzielił się podnieceniem płynącym z uczestnictwa w przedstawieniu. Stali się jednością i wszyscy razem grali na jego harmonijce.

Koniec zaskoczył go. Utwór był taki krótki. Czy to wystarczy?

W chwili gdy Stile odłożył instrument, sala wybuchła frenetycznymi oklaskami. Spojrzał na Clefa… przeciwnik wpatrywał się w niego z rozchylonymi ustami. Wyglądało na to, że nie zdawał sobie sprawy, iż można grać w ten sposób, rzucając w widzów melodią jak bumerangiem i wciągając ich do gry. Pewnie uważał to za sprzeniewierzenie się czystej formie. Stile wygrał uznanie widowni.

I rzeczywiście, oceny okazały się podzielone.

— Technika gry, pierwszy gracz, Clef. Oddziaływanie, drugi gracz, Stile. Remis. — Ze względu na widzów komputer nie używał nadawanych zwykle graczom numerów.

— Wiele mnie nauczyłeś, Stile. Grałeś świetnie. — Clef pokiwał głową ze smutkiem.

Odpowiedź Stile’a zagłuszył kolejny werdykt komputera.

— Prowadzący grę komputer ma prawo zarządzić kontynuację pojedynku zakończonego remisem. Z prawa tego postanowiono skorzystać. Zawodnicy odegrają w duecie wiązankę melodii według zapisu nutowego. Ostatecznym arbitrem będzie zespół wykwalifikowanych muzyków.

Och, nie! A Stile już myślał, że mu się udało. Wpadł w kolejną pułapkę. Cóż, nie pozostawało mu nic innego, jak zagrać najlepiej, jak potrafi, choć nie wątpił, że sędziowie zagłosują przeciwko niemu. Nie mógł liczyć na wzbudzenie wśród nich podobnych emocji jak u zwykłych widzów.

Ogłoszono przerwę, potrzebną do skompletowania zespołu sędziowskiego.

— To dla mnie zupełna nowość — stwierdził Clef. — Czy znasz jakieś precedensy?

— Słyszałem o tym — rzekł Stile — lecz zwykle praktykuje się to w sytuacji, gdy któryś z zawodników nie wyraża zgody na remis i nalega na rozstrzygnięcie meczu.

— Czy to jest sprawiedliwe? Ja oczywiście nie będę protestować przeciwko muzyce, ale wydaje mi się, że ty wolałbyś… to znaczy… wiesz, zespół muzyków…

— Będzie wyżej oceniał muzyka — zgodził się Stile. — Może uda mi się znowu zdobyć poparcie widowni, ale na pewno nie komputera i sędziów. Wygląda na to, że wygrasz.

— Powinieneś złożyć protest!

— Nic z tego — odparł Stile. — Komputer miał prawo wyboru. Muszę się zgodzić. Przecież znałem przepisy Turnieju, jeszcze zanim zostałem jego uczestnikiem. — A teraz prawdopodobnie nadszedł koniec jego uczestnictwa. Tak blisko do pierwszej kluczowej rundy dającej nagrodę w postaci przedłużenia kontraktu!

— Nie podoba mi się to — oznajmił Clef. — Chcę wygrać, to jasne, i będę grać najlepiej, jak potrafię, ale to jest wręcz fundamentalna niesprawiedliwość i to pod kilkoma względami. Po pierwsze, miałbyś większe szansę wygrać ze mną, gdybyśmy jeszcze raz zaczęli od planszy. A po drugie, mógłbyś zajść w tym Turnieju daleko wyżej niż ja; jesteś wykwalifikowanym graczem, a ja jestem dobry tylko w jednej dziedzinie. To ty powinieneś przejść do następnej rundy; ja szybko zostanę wyeliminowany.

— Graj najlepiej, jak potrafisz — poradził mu Stile. — Przypadek zawsze był bardzo ważnym czynnikiem w grze. Jeden przegrywa, drugi wygrywa. Ja sobie jakoś poradzę. — Stile wiedział, że grozi mu klęska, lecz jego sympatia dla tego uczciwego człowieka musiała wzrosnąć. O ileż lepiej ulec takiemu talentowi niż ślepemu losowi!

— Skoro musimy czekać… czy mógłbyś wyjaśnić mi, dlaczego publiczność tak reagowała na twoją muzykę? Obserwowałem cię, lecz nigdy bym nie potrafił tego dokonać. Trochę ci zazdroszczę.

— To coś — Stile wzruszył ramionami — co znajduje się poza muzyką a jednocześnie stanowi jej integralną część. Po prostu musisz nawiązać kontakt z widownią, dla której grasz. Musisz ich czuć.

— Ależ to nie ma nic wspólnego z muzyką! — zaprotestował Clef.

— Na tym polega siła muzyki — ciągnął Stile. — Akustyka emocji. Przenoszenie nastrojów i odczuć jednej osoby na drugą. Instrument spełnia tylko rolę nośnika. Nuty też. Muzyka jest tylko procesem, a nie celem samym w sobie.

— Nie wiem. Brzmi to jak herezja. Kocham muzykę, czystą. Większość ludzi i instytucji daleka jest od ideału; muzyka jest doskonałością.

— Nie możesz ich od siebie oddzielić — stwierdził Stile, którego dyskusja wciągała coraz bardziej. — Uważasz muzykę za perły, a widzów za wieprze, lecz w rzeczywistości perły są wydzieliną podrażnionego ciała małża, a widownią jest ludzkość. Jeśli muzyka ma mieć sens, to nie można tego rozdzielić. To tak jak z kobietą i mężczyzną… jeśli są razem…

— Kobieta i mężczyzna — powtórzył Clef. — Tego też nigdy nie udało mi się do końca zrozumieć.

— Bo to nie takie proste — rzekł Stile, przypominając sobie Błękitną Panią i jej nagłe zmiany nastroju, których doświadczył podczas ich ostatniego spotkania. — Lecz jeśli…

Znowu przerwał mu prowadzący grę komputer.

— Zespół sędziowski jest gotów. Zaczynajcie.

Przed Clefem i Stile’em pojawiły się nuty. Dźwięk metronomu odmierzał czas. Szybko unieśli harmonijki.

Wiązanka melodii była bardzo ciekawa, wysoce urozmaicona przeplatającymi się fragmentami muzyki popularnej, ludowej i klasycznej, pochodzącymi z planety Ziemia. Widownia wpadła w trans. Dźwięk pojedynczego instrumentu może być doskonały, ale dwie idealnie współbrzmiące harmonijki zdecydowanie go przewyższały.

Stile szybko zorientował się, że składanka bardzo mu odpowiada. Grał dobrze, lepiej nawet niż przedtem. Częściowo wynikało to z samej radości płynącej z zastosowania techniki kontrapunktu; to dlatego przecież tak często grali z Neysą w duecie. Ważna też była przyjemność grania z takim partnerem jak Clef — muzykiem tak świetnym, że Stile nie musiał na niego uważać. Mógł w pełni na nim polegać, oprzeć się, wiedząc, że nie popełni żadnego błędu. Stile mógł dać z siebie wszystko. Grunt był przygotowany.

I Stile wystartował. Grał swoją partię z uczuciem, wkładając w grę cały swój zachwyt nad perfekcją harmonii. Spostrzegł, że widownia reaguje żywo; jego technika zaczęła działać. Wprowadził synkopowanie, nieco ubarwiając przedstawienie. Oczywiście, komputer odejmie mu za to kilka punktów; maszyna nie tolerowała najmniejszego odejścia od zapisu nutowego. Do diabła z tym; Stile i tak przegra! Nie mógł prześcignąć swego przeciwnika w doskonałości wykonania, a więc należało korzystać z tego, co sam potrafi najlepiej. Jeśli już pójść na dno, to w swoim własnym stylu. Stile zdecydował się odrzucić wszelkie ograniczenia interpretacji komputerowej. On musi czuć muzykę. I zrobi to… bardzo dobrze.

Nagle zastanowiło go coś w grze Clefa. Początkowo grał on w całkowitej zgodzie z nutami, lecz pewne innowacje wprowadzone przez Stile’a zmusiły i jego do odejścia od wyświetlanego na ekranie zapisu, gdyż jako świetny muzyk nie mógł dopuścić do faktycznego rozpadnięcia się duetu. Muzyka musiała zachować spójność. Teraz, nieoczekiwanie, Clef sam zaczął wprowadzać nowe warianty. Odstępstwa nie były znaczne, lecz Stile wyraźnie je dostrzegał, a więc nie mogli ich nie zauważyć sędziowie; komputer zaś na pewno aż się skręcał z elektronicznej złości. Clef z pewnością miał tego świadomość, dlaczego więc tak robił?

Ponieważ też zaczął czuć muzykę. Z początku niepewnie, nabierając z czasem coraz większego zaufania. Ze zdumiewającą precyzją podążał śladem Stile’a, naśladując go, nawiązując tak jak i on kontakt z widzami. Nie tracił przy tym perfekcyjności wykonania. Grał już tak jak Stile… tyle, że lepiej. Stile musiał ustąpić mu pola, stał się muzycznym tłem dla Clefa. Nie miał innego wyjścia; w przeciwnym wypadku muzyka utraciłaby swoją jedność, rozpadłaby się, a była zbyt piękna, by Stile mógł na to pozwolić. Clef zajął jego miejsce.

Doszli teraz do fragmentu muzyki klasycznej znanego Stile’owi — Dziewiąta Symfonia Beethovena. Cudowna muzyka, której głuchy kompozytor nie usłyszał nigdy. Wspaniałe dzieło… Clef grał swój temat w sposób wręcz natchniony. Stile czuł, że ma rozdartą duszę. Z jednej strony bliski był rezygnacji, czując, że nie jest w stanie dorównać grze przeciwnika i traci nie tylko głosy zespołu sędziowskiego i komputera, lecz również widowni, i w ten sposób kończy się jego udział w Turnieju. Z drugiej strony, zachwycało go czyste piękno Ody do radości, świadomość, że nigdy jeszcze tak nie grał; odczuwał szczęście, że uczestniczy w tak doskonałym duecie. Róg Neysy mógł zastąpić niejedną harmonijkę, ale Stile musiał przyznać, że instrument Wiolina był lepszy. Potrafił złożyć wszystkie elementy w jedną całość lepiej niż ktokolwiek inny. I sam też zaczął odczuwać radość muzykowania, dynamicznie poruszał się po scenie, tak jak Stile i cała widownia. Co za przeżycie!

Granie dobiegło końca. Emocje powoli opuszczały Stile’a. Opadła z niego euforia, powoli wracał do rzeczywistości. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że przegrał. Jeśli gdzieś we wszechświecie istniał lepszy od Clefa muzyk, to Stile nie był w stanie sobie tego wyobrazić.

Clef stał w milczeniu, ze spuszczonymi oczyma. Nikt nie klaskał. Słychać było tylko stłumione szepty pięciu sędziów, którzy porównywali wrażenia, konsultowali się, dyskutowali jakieś szczegóły. Stile nie rozumiał, po co to wszystko; nie mogło być przecież wątpliwości, który z nich grał lepiej. Stile był sam sobie winien; wytłumaczył przeciwnikowi, na czym polega tajemnica jego gry, a ten wykorzystał to genialnie. Stile nie potrafił jednak tego żałować, pomimo przykrych konsekwencji; przyjemność wspólnej gry była tak wielka. Przegrana na automacie do gry była dla Stile’a czymś degradującym, bezsensownym, niezadowalającym; ta klęska była podniecająca. Dla tej muzyki warto było oddać królestwo. Przez malutką chwilę zetknęli się z nieopisanym pięknem; Stile czuł, że nigdy nie będzie tego żałował. Lepsza wspaniała klęska od nędznego zwycięstwa.

Przewodniczący zespołu sędziowskiego porozumiał się z komputerem.

— Decyzja została podjęta — oznajmił komputer. — Duet ten został uznany za najwspanialszy w historii przykład wykorzystania harmonijki i uwieczniony w archiwum Turnieju jako lekcja do naśladowania. Przegrany otrzymuje specjalną nagrodę, którą jest przedłużenie o rok prawa pobytu na Protonie.

Stile gwałtownie uniósł głowę. Jest uratowany! To była nagroda przeznaczona dla tych, którym udało się przejść do następnej rundy. Zwycięstwo było oczywiście lepsze, ale i taka nagroda jest nie do pogardzenia.

Dziwne tylko, że Clef zareagował tak samo. Dlaczego miałby się interesować nagrodą obiecaną przegrywającemu? Powinien cieszyć się teraz zwycięstwem.

— Doradczy głos komputera został oddany na Clefa — ciągnął komputer. — Doradczy głos widowni, po przeliczeniu głosów ludzi przysłuchujących się meczowi, pada na Clefa.

Oczywiście. Tym razem Clef otrzymał punkty i za techniczną precyzję wykonania, i za wrażenie — zasłużenie. Stile podszedł, by uściskać dłoń przeciwnika.

— Decyzja zespołu sędziowskiego brzmi: — powiedział wreszcie komputer — Stile.

Stile wyciągnął rękę do Clefa.

— Gratulacje — rzekł.

— Wobec tego zwycięzcą rundy zostaje Stile — zakończył komputer.

Ręka Stile’a zastygła w połowie drogi.

— Co?

Odpowiedzi udzieliła mu maszyna.

— Głosy doradcze nie są dla sędziów wiążące. Stile został zwycięzcą ukończonej właśnie konkurencji. Proszę opróżnić salę przed kolejnym meczem.

— Ale… — zaczął protestować oszołomiony Stile, lecz jego słowa zagłuszyły burzliwe oklaski widowni, a w głośnikach rozległ się równie silny aplauz zachwyconych ludzi, którzy przysłuchiwali się transmisji na zewnątrz.

Clef ujął go mocno pod ramię i poprowadził do wyjścia. Zdumiony, nic nie rozumiejący Stile pozwolił sobą kierować.

Za drzwiami uformowała się już kolejka. Na jej czele stał Strzelec. Obywatel złapał Stile’a za rękę i mocno nią potrząsnął.

— Gratuluję! — powtarzał. — Cudowna gra! — Potem inni kolejno zaczęli mu winszować, aż wreszcie przebiła się do niego Sheen.

Clef odwrócił się do wyjścia.

— Poczekaj! — krzyknął Stile. — Nie możesz tak odejść! To jakaś pomyłka! To ty wygrałeś! Czy wszyscy oszaleli?

— Nie, ty jesteś zwycięzcą. — Clef uśmiechnął się. — Dziwne, że jeszcze tego nie zauważyłeś.

— Powinieneś złożyć protest! — upierał się Stile. — Przecież słychać było wyraźnie, że grasz lepiej. Myślę, że jesteś najlepszym muzykiem na świecie!

Sheen zaprowadziła ich do wagonika metra.

— Możliwe… ale dopiero teraz — przyznał Clef. — Pokazałeś mi, jak mam wzbogacić grę. Jestem twoim dłużnikiem.

— Ale jak…

— To przyjemność móc cię czegoś nauczyć. — Uśmiechnął się Clef. — Pamiętasz, jak graliśmy za pierwszym razem i uzyskaliśmy remis?

— Aha — skrzywił się Stile.

— I jak wyjaśniłeś mi, że muzyka nie może obejść się bez współuczestnictwa, że żaden człowiek nie jest wyspą?

— Tak, oczywiście! Okazałeś się bardzo pojętnym uczniem!

— Duet jest przedsięwzięciem wspólnym. Jeden musi pomagać drugiemu albo obaj poniosą klęskę.

— Oczywiście, ale…

— Człowiek, który lepiej gra solo, lepszy też będzie w duecie… o ile znajdzie wsparcie w partnerze. Harmonia i kontrapunkt dadzą muzyce nowy wymiar.

— Tak, grałem lepiej, gdyż wiedziałem… byłem pewien, że nie uczynisz żadnego błędu… Ale ty zagrałeś jeszcze lepiej i wzbogaciłeś muzykę bardziej niż ja.

— Też tak sądzę. Ale było to możliwe tylko dzięki twojej pomocy — tłumaczył Clef. — Ja mogłem ci zaoferować tylko bezbłędne technicznie wykonanie, przynajmniej na samym początku; ty pokazałeś mi, jak wypełnić muzykę uczuciem. Nauczyłeś mnie. Samemu nigdy nie udało mi się tego osiągnąć, lecz w duecie z tobą poczułem prawdziwą siłę muzyki, jej duszę i serce. Napełniła mnie sobą, czułem, jak zlewam się z nią w jedność i po raz pierwszy w życiu… uleciałem.

— I wygrałeś! — wykrzyknął Stile. — Zgadzam się ze wszystkim, co powiedziałeś. Obaj wiemy, jak wiele skorzystałeś. Zagrałeś moim sposobem, ale lepiej niż ja mógłbym to kiedykolwiek uczynić. Jednym susem z ucznia stałeś się mistrzem! Sędziowie nie mogli tego nie dostrzec!

— I dostrzegli. Znam ich od lat i oni mnie. Często razem grywaliśmy.

I mimo to dali zwycięstwo Stile’owi? Czyżby chcieli sprawić wrażenie bezstronnych?

Wagon zatrzymał się. Sheen wzięła ich obu za ręce i zaprowadziła do mieszkania.

— I dlatego wygrałeś — upierał się Stile. — To jasne.

— Spójrz na to z drugiej strony; robisz się równie uparty jak ja kiedyś. Jeśli grasz solo na jakimś instrumencie i robisz to dobrze, a potem grasz ten sam kawałek na innym instrumencie tego samego typu i efekt jest lepszy, to gdzie kryje się źródło poprawy?

— W instrumencie — odparł Stile. — Należy założyć, że moje kwalifikacje nie uległy zmianie.

— Właśnie. A teraz wyobraź sobie, że grasz w duecie z jakąś osobą, a potem z inną i z tą drugą grasz lepiej?

— Prawdopodobnie ten drugi muzyk jest lepszy i to pozwala mi… — nagle Stile umilkł. Zaczynał rozumieć. — Jeśli moja muzyka staje się lepsza dzięki innemu muzykowi, to wszystko zawdzięczam jemu!

— Kiedy graliśmy razem, nauczyłem się więcej niż ty — ciągnął Clef. — Kto z nas wniósł więc więcej do wspólnego przedsięwzięcia? Ten, który stanął na szczycie, czy ten, który go tam postawił?

— Duet… nie jest po to, by popisywać się indywidualnym mistrzostwem — Stile powoli to sobie porządkował. — Ma ujawnić mistrzostwo zbiorowe. Każdy jest tylko częścią zespołu. Ale komputer nie może tego wiedzieć. Więc nie powinien…

— Ostateczna decyzja należała nie do maszyny, lecz do muzyków, i to ich głos był decydujący.

Mózg człowieka jest, mimo wszystko, bardziej złożony od mózgu najinteligentniejszej z maszyn! Oczywiście, muzycy narzucili swój punkt widzenia!

— Tak więc ja wspomogłem twoje wysiłki…

— Bardziej niż ja twoje — dokończył Clef. — Ustąpiłeś mi z drogi; poświęciłeś się dla dobra muzyki. Byłeś lepszy; dałeś z siebie więcej niż ja, tym samym pokazałeś, że twój udział ważniejszy jest od mojego. Przy tobie każdy zostałby mistrzem. To jest właśnie ten drobny aspekt, który rozumieją eksperci, a którego zupełnie nie uwzględnił ani komputer, ani widzowie. Eksperci rozumieli, że ty dałeś mi możliwość pokazania wszystkiego, co we mnie najlepsze. Należysz do tych muzyków, którzy lepiej czują się w grupie; twój talent polega na uzewnętrznianiu zdolności innych.

Duet z Neysą. Ich melodie były zawsze takie piękne.

— Ja… chyba masz rację — przyznał, wciąż jeszcze oszołomiony.

— Teraz pozwól — Clef wyciągnął do niego rękę — że pogratuluję ci zasłużonego zwycięstwa. Jesteś lepszy i mam nadzieję, że daleko zajdziesz w Turnieju.

— Zwyciężyłem dzięki dosyć niekonwencjonalnemu sędziowaniu, ale na pewno nie jestem lepszy. — Stile uścisnął dłoń Clefa. — Lecz skoro przegrałeś… nie będziesz mógł już więcej grać na Protonie.

— Mam przecież jeszcze rok dzięki specjalnej nagrodzie. A poza tym razem daliśmy najpiękniejszy recital harmonijkowy w historii Protonu. Nie to jest jednak najważniejsze. Proton nie jest mi już potrzebny. Ty podarowałeś mi cały Kosmos! Dzięki temu, czego mnie nauczyłeś, mogę grać wszędzie i dostawać nieograniczone wprost honoraria. Mogę żyć jak obywatel. Naprawdę, zyskałem więcej, niż straciłem.

— Cieszę się — uspokoił się Stile, — Muzyk twojego kalibru… najlepszy, jakiego można oczekiwać… — Umilkł i coś wspaniałego zaczęło przychodzić mu do głowy. — Twoim ulubionym instrumentem jest flet, prawda?

Clef uniósł wyrazistą brew.

— Oczywiście. Pracodawca dostarczył mi srebrny flet, a czasami mogę grać na złotym. Mam nadzieję, że pewnego dnia będzie mnie stać na taki instrument. Jego dźwięk…

— A co myślisz o flecie platynowym?

— To byłoby najlepsze! Ale wszystko zależy od tego, kto go zrobił. Mistrzostwo wykonania ważniejsze jest od metalu, choć oczywiście najlepszy rzemieślnik nie może poprawić natury metalu. Lecz na cóż te głupie marzenia. Jedynymi rzemieślnikami, którzy potrafią poradzić sobie z platyną, są ludzie z Ziemi.

— Sheen — mruknął Stile.

Sheen wyciągnęła Platynowy Flet i podała go Clefowi.

Ujął go w ręce z szacunkiem i strachem.

— Więc on naprawdę istnieje! Platynowe arcydzieło! Nie rozpoznaję twórcy, lecz wykonanie wydaje się doskonałe. Kto to był… czy jest to wyrób obcych?

— Elfów — odparł Stile.

— No, nie. — Clef wybuchnął śmiechem. — Ja chcę naprawdę to wiedzieć. To ma dla mnie ogromne znaczenie. Instrument wydaje mi się wprost idealny.

— Lud Kurhanu. Mali Ludzie. Pomiędzy nimi jestem olbrzymem. Wkładają w swoje dzieła trochę magii. Ten flet jest zaczarowany; pożyczono mi go i mogę posługiwać się nim, dopóki nie odnajdę kogoś, kto potrafi lepiej go użyć niż ja. Powinienem rozpoznać cię od razu, kiedy się spotkaliśmy, lecz podejrzewam, że podświadomie nie chciałem rozstać się z tym magicznym instrumentem i tłumiłem w sobie pewne uczucia. Złożyłem jednak przysięgę i muszę jej dotrzymać. Teraz rozumiem, co musiały czuć elfy, gdy oddawały mi ten instrument. Nie tak łatwo jest wypuścić go z rąk.

— Nie wątpię! — Clef obracał flet w dłoniach; nie mógł oderwać od niego oczu. Światło migotało na powierzchni instrumentu, jakby hipnotyzując go. Wreszcie Clef uniósł flet do ust. — Czy mogę?

— Oczywiście. Chciałbym usłyszeć, jak grasz.

I Clef zagrał. Muzyka popłynęła platynowym strumieniem, tak czystym i bogatym, że Stile zadrżał z rozkoszy. Był pewien, że żaden jeszcze człowiek nie grał tak wspaniale. Czysto ludzki zachwyt widać było nawet na twarzy Sheen; coś niezwykłego u robota. Stile nie umiałby tak zagrać.

Clef skończył i znowu wpatrywał się w instrument.

— Muszę go mieć.

— Cena jest bardzo wysoka — ostrzegł go Stile.

— Cena nie gra roli. Wszystko, co zarobiłem na Protonie, jest do…

— Nie pieniądze. Życie. Możliwe, że będziesz musiał porzucić Proton, a nawet swoją karierę zawodowego muzyka. Odwiedzisz kraj magii, gdzie grozić ci będą potwory i wrogie zaklęcia; oddasz flet tym, którzy go zrobili, i nie będziesz miał żadnej gwarancji, że pozwolą ci go zachować. Mogą zażądać od ciebie jakiejś trudnej i czasochłonnej usługi. Może też się zdarzyć, iż raz wszedłszy na ich tereny, nigdy nie zdołasz ich opuścić. Elfy nie lubią ludzi, lecz wciąż poszukują człowieka, którego przyjście zostało przepowiedziane, lecz co takiego ma on zrobić, nie wiem; na pewno coś ważnego i trudnego.

Oczy Clefa nie odrywały się od Platynowego Fletu.

— Pokaż mi tylko drogę.

— Pomogę ci na samym początku, lecz gdy dotrzemy już do ziem Platynowych Elfów, musisz poradzić sobie sam. Flet będzie dla ciebie obroną; w potrzebie może przekształcić się w świetny rapier. Kiedy dojdziesz do Kurhanu, znajdziesz się w mocy elfów. Ale jeszcze raz cię ostrzegam…

— Muszę tam iść — przerwał mu Clef.

Stile rozłożył ręce.

— A więc Flet jest teraz twój. Możesz używać go, dopóki nie dowiesz się, czy naprawdę jesteś tym z przepowiedni. Przeprowadzę cię przez zasłonę. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. — Jakoś nie miał wątpliwości, że Clef z łatwością przekroczy zasłonę.

— Już kiedyś zabrałeś tam Hulka — przypomniała mu Sheen. — Kiedy wrócił…

— Pewne sprawy są poza życiem i śmiercią — odparł Stile. — Będzie to, co ma być. — Cały czas męczył go problem, skąd elfy mogły wiedzieć, że Stile napotka na swej drodze Clefa, człowieka, którego tak bardzo potrzebowały, lecz nie mogły dosięgnąć w tym obcym dla nich świecie. Przecież jego spotkanie z Clefem było czystym przypadkiem… a może…?

Загрузка...