Seans z wielbicielką

Piotrowi Mucharskiemu


Z filmu Woody Allena pt. Przejrzeć Harry'ego pamiętam niewiele, ponieważ byłem w ki- nie z wielbicielką mojej twórczości. Wielbicielka mojej twórczości siedziała obok, zarykiwała się ze śmiechu, z niesłychanym entuzjazmem grzmociła mnie pięścią w bok i raz po raz zna- cząco spoglądała to na mnie, to na ekran. Ja siedziałem z kamienną twarzą, z niesmakiem śledziłem wątłą zresztą akcję filmu, nic mnie nie śmieszyło, nie rozumiałem spontanicznych i radosnych reakcji wielbicielki mojej twórczości, byłem zły.

Nie byłem pewien, czy wielbicielkę mojej twórczości śmieszą mizerne analogie pomiędzy światem mojej osoby a światem przedstawionym filmu, czy przeciwnie (nietaktownie), śmie- szy ją przepaść, jaka jest pomiędzy mną a Woody Allenem. Owszem, pomiędzy mną a Wo- ody Allenem jest przepaść, ale to nie musi być powodem niewybrednych szyderstw. Będę brutalny: pomiędzy wielbicielką mojej twórczości a Elizabeth Shue (kreującą w filmie rolę Fay, wielbicielki twórczości pisarza Blocka, kreowanego przez Allena) jest także przepaść, ale ja elegancko nie naigrawam się z tego powodu z nieszczęsnej Elizabeth – Fay. Naigrawa- nie się za moim pośrednictwem z Woody Allena jest zresztą piętrowo nietaktowne, trąci mia- nowicie protestanckim antysemityzmem. Wielbicielka mojej twórczości, słysząc często gęsto padające z ekranu dowcipy żydowskie i antyżydowskie, wprost boki zrywała ze śmiechu, powiedzmy, że miała do tego uprawnienia – wielbicielka mojej twórczości co najmniej z dwóch powodów uważa się za Żydówkę: powód pierwszy jest taki, że jedna z prababek wiel- bicielki mojej twórczości była Singerówna z domu; powód drugi nazwać można solidarno- ściowym – wielbicielka mojej twórczości jest rocznik 1968. Proszę bardzo: śmiej się, po- chopna Sulamitko, z antysemickich dowcipów, mnie posępnego i znającego mroki nietoleran- cji protestanta takie, pożal się Boże, brawurowe wice nie śmieszą.

Powiem wprost: główny bohater filmu Harry Block jest pisarzem i ja także pisaniem zara- biam na bułę z masłem i na tym wszelkie analogie pomiędzy nami się kończą. Reszta to są zasadnicze różnice, ewentualnie analogie fałszywe i pozorne, których fałsz i pozór zaraz wy- punktuję i obnażę. Uczynię to nie tylko celem oświecenia wielbicielki mojej twórczości, uczynię to nie tylko celem publicznego uwypuklenia różnic pomiędzy twórcą sarmackim a twórcą amerykańskim, uczynię to przede wszystkim celem wzmożenia własnej tożsamości i co za tym idzie, rozjaśnienia ciemnych myśli, co okresowo zasnuwają moją głowę. A zatem obnażam i punktuję:

Block-Allen pisze po angielsku -ja piszę po polsku. On pisze na maszynie – ja piszę ręcz- nie. Block-Allen notorycznie wchodzi z najbliższym otoczeniem (a to ze szwagierką, a to z pacjentką żony, a to z wielbicielką jego twórczości) w intensywne więzi erotyczne, które to więzi z kolei dokumentnie (pobieżnie zmieniając realia) opisuje w swoich książkach. Ja – nic podobnego. Ani nie wchodzę w więzi, ani ich nie opisuję, a jak zmieniam realia, to gruntow- nie i nie do rozpoznania. W ogóle mam graniczącą z nałogiem zasadę zmieniania realiów, na przykład piszę: „buła z masłem”, choć w rzeczywistości nie jadam masła, buły, owszem, ja- dam (ale bez masła), w rzeczywistości absolutyzuję buły, neguję masło, w literaturze zaś zmieniam realia, daję bułę z masłem i obiektywizuję tym samym świat przedstawiony. Piszę np.: „moja toksyczna matka”, choć w rzeczywistości moja matka to jest święta kobieta

(świętość nie wyklucza toksyczności, kto wie, może nawet jest jej warunkiem); w literaturze neguję wszakże jej świętość, zmieniam realia i eksponuję jej toksyczność, bo akurat toksycz- ność matki jest „temu ja”, co pisze, niezbędnie konieczna dla należytej kompozycji dzieła sztuki. Piszę np. że zupełnie nie pamiętam przeczytanych książek, jest to wywołana podję- ciem autoszyderczej tonacji Patricka Suskinda zmiana realiów, w rzeczywistości pamiętam więcej, a o rzeczach, które pamiętam świetnie, w ogóle nie piszę, ponieważ ciekawi mnie akurat rozważenie pogrążonej w wiecznym cieniu strony niepamięci. Nie ma zatem czegoś takiego jak kosmetyczna zmiana niektórych realiów, ponieważ nie ma nieistotnych realiów. Zarówno buła z masłem, jak i noszona pod czaszką widmowa biblioteka to są elementy kon- strukcji, a nie sposoby pseudonimowania.

Inna rzecz – erotyka. Jak piszę o erotyce, to w ogóle nie odczuwam konieczności formu- łowania żadnych zastrzeżeń tyczących głębinowych związków, jakie są pomiędzy zmianą realiów a zmianą istoty, w ogóle nie mam tej konieczności, bo ja całą erotykę biorę z wy- obraźni. (A w każdym razie nie biorę jej z najbliższego otoczenia), w przeciwieństwie do pi- sarza Harry'ego Blocka, który twierdzi wprawdzie, iż ma tylko swoją wyobraźnię (choć aku- rat jej nie ma), ale ma też np. zgoła nie z wyobraźni, ale z krwi i kości swoją szwagierkę. Przykład szwagierki to jest dobry przykład, by kontynuować wykazywanie różnic pomiędzy mną i Blockiem, ponieważ i ja mam szwagierkę. Tak jest, mam szwagierkę, otaczam wszakże jej istnienie należytą dyskrecją, nie piszę o niej w ogóle, a już myśl, by posłużyć się Basią jako prototypem jakiejś perypetii erotycznej, nawet nie przemknie mi przez głowę. I rzecz nie w tym, że np. moja szwagierka nie ma kwalifikacji (tu każdy ma kwalifikacje, Basia, jakby nie było, poważna dama w średnim wieku ma wybitne kwalifikacje, nie trzeba by nawet ko- rygować realiów), rzecz w tym, że moja wyobraźnia erotyczna i w ogóle moja koncepcja erotyki jest inna. Erotyka Harry'ego Blocka jest dośrodkowa, moja erotyka jest odśrodkowa. On lubi zatrudniać nie tylko w wyobraźni własną szwagierkę, ja wolałbym widzieć w analo- gicznej funkcji np. Amy Irving kreującą w filmie rolę szwagierki.

Film Allena zaczyna się sceną z powieści Blocka. Trwa weekendowa sielanka, bliżsi i dal- si krewni zgromadzeni w ogrodzie gawędzą sobie, dzieci uroczo dokazują, szwagier w debil- nej kucharskiej czapie grilluje. Główny bohater Ken (alter ego reżysera, a także alter ego pisa- rza) uruchamia swą dośrodkowa erotykę (jego nie tyle pozbawiona hamulców, co w ogóle nie znająca wynalazku hamulca erotyka bierze go w swoje posiadanie) i w trakcie tego grillowa- nia wchodzi w intensywną zażyłość ze szwagierka, który to związek i która to (brawurowa) scena całą weekendowo-rodzinną sielankę wysadza w powietrze. To jest dobre, liczni zwo- lennicy grillowania jako najwyższej formy życia powinni bez wątpienia zostać wszelkimi

(także erotycznymi) sposobami wysadzeni w powietrze, to jest dobre, doceniam to, a nawet podziwiam, tyle że z niejakim chłodem. Moja odśrodkowość sprawia, że zwyczajnie za żadną cenę nikt by mnie na udział w żadnym grillowaniu nie namówił. Nie poszedłbym tam, choćby przy ognisku grzały się nie wiem jakie szwagierki. Jak ktoś się godzi na udział w grillowaniu i zarazem wykasowaną ma do zera powściągliwość płciową, to nic dziwnego, że jego perype- tie – powiedzmy uczuciowe – mają charakter kłopotliwie wewnątrzrodzinny i permanentnie dośrodkowy. – Dlaczego byłeś z moją pacjentką? – pyta Blocka pisarza jego zdesperowana żona psychoterapeutka. – Ponieważ nigdzie nie bywamy – odpowiada on i komizm tej odpo- wiedzi polega na zawartej w niej racji. Należy bywać, wtedy perypetie nie znikają wprawdzie, ale tracą się w przestrzeni, a to jest zawsze i dla wszystkich jakaś ulga.

Wielbicielka mojej twórczości w specjalną euforię wpadała i wręcz kwiczała z podniece- nia, gdy na ekranie pokazywały się córy Koryntu: Chinka i Murzynka. Towarzyszący ich obecności wywód Allena – Blocka o walorach miłości płatnej (przychodzą, odchodzą, nie trzeba z nimi rozmawiać o Prouście) wydał mi się przekonywający, acz nie pozbawiony pew- nego cynizmu. Jeśli mam i tę fałszywą analogię obalić, czynię to nie bez oporów. Tak jest

(nie będę ukrywał), znam osobiście w Krakowie kilka upadłych dziewcząt, tak jest (nie będę spowijał się woalem fałszywej skromności), prowadzę wśród nich działalność misyjną. Ale przecież nie ma, na Boga Ojca, wśród tych Ukrainek ani jednej Chinki, a o Murzynce nie da się nawet marzyć! I tyle. Na tym wszelkie mechaniczne, lipne i pozorne związki pomiędzy mną a Blockiem, pomiędzy mną a Woody Allenem kończą się niezbicie. Reszta to są niezbite różnice. Block ma syna. Ja mam córkę. Była żona Blocka pracuje z pacjentami, moja aktualna żona pracuje ze studentami. On ma siostrę, ja jestem jedynakiem. On w swej twórczości do- kuczliwie eksploruje wątki żydowskie, ja protestanckie. On cierpi na niemoc twórczą, ja się z tym nie zgadzam. Bo ja w ogóle z licznymi wypowiadanymi przezeń kwestiami ani się nie zgadzam, ani w nie nie wierzę. Na przykład ta rzekoma niemoc. Block jest pisarzem w zapa- ści twórczej, ale jak tu wierzyć w zapaść, skoro sam cały czas wręcz się krztusi coraz to no- wymi pomysłami, jak tu wierzyć w niemoc twórczą, skoro autorem wizji niemocy jest reżyser od z górą ćwierć wieku tłukący jeden albo i dwa filmy rocznie? On mówi, że ma tylko wy- obraźnię i że jego wyobraźnia sucha jest jak wiór. Jak może wyschnąć wyobraźnia karmiąca się codziennością, skoro jak na razie codzienność nie przestała istnieć?

Bo co to jest wyobraźnia? Wyobraźnia to jest umiejętność widzenia suchej buły jako buły z masłem, i tyle, nic więcej. I jak wierzyć komuś, kto powiada, że może wyłącznie funkcjo- nować w sztuce, nie może zaś funkcjonować w życiu, jak w to wierzyć, skoro mówi to ktoś, kto tak dobrze funkcjonuje w sztuce, że życie go może całkiem nie zajmować? Jak w ogóle zajmować się takimi kwestiami, co mają wagę błyskotliwych kwestii, wypowiadanych w trakcie grillowania, jak się jeszcze z tą biedną Mią Farrow było.

Mia Farrow – myślę, Mia Farrow to mogłoby być jakieś rozwiązanie, Mia Farrow mogłaby być osobą, co w sposób realny, choć dalekosiężny, uczyniłaby prawdziwą łączność pomiędzy mną a Woody Allenem. Otóż ta głęboko zraniona uwiedzeniem przez Woody'ego wychowa- nicy osoba, ta specjalistka od ról osób obdarzonych wyrazistym patologicznym rysem, ta z zamiłowania i z powołania Matka, adoptująca dziesiątki różnych biednych, kolorowych i czę- sto niepełnosprawnych dzieci, mogłaby nie ustawać w swym adopcyjnym szale i mogłaby od biedy i mnie adoptować. Razem z innymi biednymi dziećmi mieszkałbym na farmie, też bym nie rozumiał, co się do mnie mówi, byłbym dyslektyczny, ale miałbym przecież niebawem własne klocki lego, własną piaskownicę, własną huśtawkę i własny domek na drzewie. W każde dopołudnie właziłbym na drzewo i pisałbym sobie w moim domku na drzewie. Nie funkcjonując w życiu, funkcjonowałbym w sztuce.

Загрузка...