Bergen nie było już miastem dla nich, dwojga poszukiwanych przez władze.
Mieli przyjaciela, który prawdopodobnie będzie w stanie im pomóc: Erlinga Müllera. Do jakiego stopnia jednak mogli go obciążać? Czy starczy mu odwagi na przeciwstawienie się władzom? Wójt przecież, z różnych przyczyn, ścigał i Tiril, i Móriego.
Tiril bardzo też chciała odwiedzić Ester w więzieniu. Ale jak to zrobić?
Nie mieli również żadnych wieści o tym, co ostatnio wydarzyło się w mieście. Móri wyjechał już tak dawno, a Tiril po powrocie z wysepki Ester tylko przelotnie zabawiła w porcie.
O swym domu nie wiedziała nic poza tym, co przekazał jej Erling. Nie miała żadnych wiadomości o ścigających ją złoczyńcach.
Chyba w końcu zrezygnowali?
– Jest bardzo wczesny ranek – oświadczył Móri. – Niewielu ludzi wyszło już z domów. Spróbujemy pójść do biura Erlinga?
– Tak zrobimy. – Tiril ucieszyła się, że ktoś za nią podjął decyzję.
Niczym ukrywający się przestępcy skradali się ulicami, na szczęście biuro Erlinga położone było w tej samej części portu, gdzie przybił statek.
Niestety, Erlinga nie zastali, powitała ich natomiast Christine, jego siostra.
To spotkanie mogło zakończyć się katastrofą, ale Christine wciąż miała w pamięci awanturę, jaką zrobił jej Erling z powodu listu Tiril przyniesionego przez ubogiego chłopaka, i tym razem wprowadziła ich do kantoru, aby tam zaczekali na brata. Tiril nigdy nie widziała pewnej siebie damy taką przygaszoną.
Nieco się jednak pomyliła w ocenie siostry Erlinga. Christine już w drzwiach oznajmiła słodkim jak ulepek głosem:
– To może dość długo potrwać. Wczoraj wieczorem Erling wybrał się z wizytą do panny Drake, a stamtąd zwykle wraca późno.
Potem dyskretnie zamknęła za sobą drzwi. Odgłos jej niepokojąco szybkich kroków rozpłynął się w głębi korytarza.
Popatrzyli po sobie. Prędkie odejście Christine nie wróżyło dobrze.
Szczęście jednak ich nie opuszczało. Christine w istocie pospieszyła do wójta, ten jednak wybrał się właśnie do wioski, gdzie poprzedniego dnia odbywało się nadzwyczaj huczne weselisko. Jednego z gości uderzono kuflem w głowę, drugiemu w udo wbito nóż (po pijanemu źle wcelowano – ostrze miało trafić szlachetniejsze organy), a trzeciemu sala balowa pomyliła się z wychodkiem. Wszyscy świadkowie ledwie trzymali się na nogach.
Christine niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę w oczekiwaniu na powrót wójta.
Prawdą było, że Erling spędził tę noc u panny Amalie Drake. Nie weszło mu to w zwyczaj, lecz ostatnio zdarzyło się dwu- albo i trzykrotnie.
To ona podjęła inicjatywę. Jej usilne starania rzucały się w oczy już od dawna, lecz Erling wciąż zdawał się ich nie zauważać. W końcu jednak nie mógł zapanować nad wzburzeniem spowodowanym wyjazdem Tiril na Islandię w poszukiwaniu Móriego i został na noc u panny Amalie.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zrywa niewinnego kwiatuszka. Potrzebował jednak kobiety, nie mógł sobie ze sobą poradzić. Zbyt długo wielbił delikatną, kruchą Carlę, wierząc, że biedna dziewczyna jest czysta i niewinna, a potem zakochał się w Tiril, która nie zdawała sobie z tego sprawy. W końcu poczuł się zawiedziony i przyjął kolejne bezpośrednie zaproszenie Amalie.
Kiedy jednak Amalie zaczęła w towarzystwie dawać do zrozumienia, że są parą, niech więc inne panny trzymają się od Erlinga z daleka, ostro zareagował.
Poprzedniego wieczoru powiedział jej kilka słów do słuchu, przypominając, że nigdy niczego jej nie obiecywał, i zażądał, by przestała go nazywać swym przyszłym małżonkiem.
Przebiegła Amalie Drake dobrze znała mężczyzn. Trzepocząc długimi rzęsami zapewniała, że nigdy nie przeszłoby jej to przez myśl, widać wynikło jakieś nieporozumienie. „Oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi, Erlingu, i drobna chwila przyjemności nie musi wszak jeszcze nic oznaczać, prawda?”
Znów więc trafił do jej łóżka i rano, wracając do biura, czuł się trochę nie w porządku.
W drzwiach przywitał Erlinga uszczęśliwiony Nero, młodzieniec wiedział więc, kogo zastanie w środku.
Z radości serce podskoczyło mu w piersi. Tiril! Tiril wróciła!
Potem napłynęły wyrzuty sumienia: oto przychodzi przepojony zapachami Amalie Drake, jego usta i dłonie dotykały ciała innej kobiety, nie niewinnej Tiril!
Ogarnęła go nieprzemożona chęć, by wejść pod strumień lodowatej wody, oczyścić się, umyć, wypłukać usta…
Oto i Tiril.
Erling poczuł, że płoną mu policzki. Zarówno z radości na jej widok, jak i ze wstydu.
Tiril wydała mu się piękniejsza niż zwykle. Jej urodę trudno było opisać, bo rysy twarzy nie odznaczały się regularnością. Od dziewczyny bił jednak jakiś niezwykły blask, radość życia, teraz też wprost przepłynęła w powietrzu, rzucając mu się na spotkanie.
Jak cudownie ją obejmować! Taka szczera, taka prawdziwa!
Dlaczego, dlaczego wczoraj wieczorem nie okazał dostatecznej stanowczości? Przybył wszak do panny Drake, by z nią zerwać, zakończyć całą tę historię, w którą nigdy się nie zaangażował.
Tiril uwolniła się z jego objęć i patrzyła na niego ucieszona.
Nagle Erling zorientował się, że nie są sami.
Nie spodziewał się Móriego, na jego widok coś ukłuło go w sercu. Zapiekły go uczucia, których nie potrafił określić, tak były sprzeczne.
– Drogi przyjacielu, strasznie wyglądasz! – wykrzyknął niezbyt taktownie, serdecznie przywitawszy się z Mórim.
Tiril wyjaśniała z zapałem:
– Móri wczoraj wieczorem został uderzony w głowę. Na statku, którym przypłynęliśmy. Pewnie jeszcze nie doszedł do siebie.
– Powinieneś leżeć – stwierdził Erling, a Tiril natychmiast mu przytaknęła.
Przez chwilę rozważali sytuację. Erling od razu wykazał chęć służenia im pomocą, co więcej: mógł zrobić sobie teraz wolne i dzięki temu towarzyszyć im do Christianii.
Wszyscy pragnęli tam pojechać, by rozwiązać zagadkę pochodzenia Tiril, no i opuścić Bergen, gdzie czyhali na nich wrogowie.
We trójkę stali szczęśliwi w kantorze – uradowani ponownym spotkaniem, czekającym ich wyjazdem, dzięki któremu może uda im się dotrzeć do prawdziwych rodziców Tiril, i tym, że wszystko mniej więcej się ułożyło. Nero podskakiwał, i on także chciał wziąć udział w ogólnej radości.
Opowiedzieli Erlingowi o Christine, która w takim pośpiechu opuściła biuro.
– Niedobrze – westchnął Erling. – Moja siostra jest najbardziej małostkową osobą, jaką znam. To do niej podobne – jako wzorowa obywatelka i przyjaciółka prawa i porządku natychmiast pobiegnie do wójta. A więc mego planu nie da się zrealizować. Miałem zamiar umieścić was w twoim rodzinnym domu, Tiril, bo nikt nie wpadłby na pomysł, że właśnie tam należy cię szukać. Teraz jednak wójt pobiegnie tam nie zwlekając.
Tiril tylko się z tego cieszyła. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu, z którym łączyło się wspomnienie tylu przykrych przeżyć.
– Tu zostać nie możecie – głośno myślał Erling. – U mnie w domu także, to szaleństwo. A domek w Laksevåg jest obserwowany…
– Przez kogo? – zainteresowała się Tiril.
– Przez dwie różne strony wójta i twoich prześladowców.
– Niemożliwe, aby wciąż mnie ścigali!
– Nie wiem, Tiril – odparł Erling z powagą. – Na Islandii nie zabawiłaś długo, a widziano ich tuż przed twoim wyjazdem.
– Ojej! – zadrżała przerażona.
– Już wiem! Wśród rozlicznych kramów i magazynów rodziny Müllerów na przystani Bryggen jeden należy do mnie. Kupiłem go jakieś dwa tygodnie temu i tak szczęśliwie się składa, że moja siostra nic o tym nie wie. Spróbuję was od razu tam przemycić, może zdążymy, zanim Christine przyprowadzi mego przyjaciela wójta.
– Doskonale – ucieszył się Móri.
– A ty, mój drogi – oświadczył Erling surowo – natychmiast się położysz. Jesteś blady jak chusta, chłopcze! Z uderzeniem w tył głowy nie ma żartów!
Nigdy jeszcze Tiril nie słyszała, by ktokolwiek nazywał Móriego chłopcem. Z powagą jednak skinęła głową i obiecała, że sama tego dopilnuje.
Erling, kochany, wierny Erling przyniósł pościel i jedzenie do starego składu portowego, jednego z niewielu, jakie się zachowały po fatalnym pożarze w 1702 roku. Budynek był dość wysoki, podzielono go jednak na wiele kramów i magazynów. Erling był właścicielem zaledwie niewielkiej jego części. Prowadziło do niej wejście z zabudowanego zaułka tuż przy kei. Kroki idących echem odbijały się od starych grubych desek i solidnych ścian z bali. Pomieszczenie należące do Erlinga znajdowało się na piętrze.
W pewnym momencie Erling wywołał Tiril na schody.
– Tiril, czy ty i Móri…?
– Co takiego? – spytała naiwnie.
Zniecierpliwił się. Nie bardzo wiedział, jak ma się wyrazić.
– Chodzi mi o to, czy… czy zawarliście umowę? Czy jesteście parą?
– Ach, to masz na myśli! Nie, drogi Erlingu, dobrze wiesz, że nie można zostać narzeczoną Móriego. Jesteśmy bardzo, bardzo dobrymi przyjaciółmi.
Usłyszała głębokie westchnienie ulgi.
– Wobec tego wszystko w porządku. Jutro wieczorem musimy stąd wyjechać. Załatwię sprawę pieniędzy. Czy mam wziąć trochę dla ciebie?
– Wszystkie!
– No, to będzie… Może i tak. Masz wprawdzie w Bergen sporo nieruchomości, ale na podróż przyda ci się gotówka, nie chcę, żebyś miała wobec mnie dług wdzięczności, chociaż chętnie za ciebie zapłacę.
– Jesteś mądrym człowiekiem, Erlingu – rzekła z powagą. – Cieszę się, że znów cię widzę.
Szukał czegoś w jej oczach, lecz na próżno. Odszedł.
Kiedy Tiril wróciła, Móri posłał jej pytające spojrzenie, lecz w odpowiedzi usłyszał tylko wesołe: „A więc znów zamieszkamy razem! Coraz bardziej się do siebie przyzwyczajamy!”
Jedynie Tiril nie była świadoma, że jest jednym z rogów klasycznego trójkąta.
Tiril napisała serdeczny list, który Erling zaniósł do więzienia. Właściwie prosiła go, by wykradł Ester, aby wraz z nimi mogła opuścić Bergen, lecz tym razem Erling stanowczo zaprotestował. Przestępstwa popełnione przez kobietę były zbyt poważne, by dla niej postępował wbrew prawu.
Stanęło więc na liście. Znalazły się w nim szczere wyrazy wdzięczności, słowa tęsknoty i otuchy, opowiadanie o pobycie na Islandii. Ester po przeczytaniu go w oczach zakręciły się łzy.
Jeszcze raz przypomniała Erlingowi, że Tiril ma odziedziczyć po niej wszystko, co znajduje się w zamkniętej izdebce w chacie na wyspie. Erling w imieniu Tiril gorąco podziękował, nie wspominając Ester ani słowem, że cały jej majątek skonfiskowała korona.
Ester przeszła atak serca. Strażnik więzienny powiedział Erlingowi, że kolejnego najprawdopodobniej nie przetrzyma. Może i lepiej, w ten sposób uniknie szubienicy albo ścięcia. Wyrok już dawno powinien być wykonany, lecz jak na razie z tym zwlekano. Jasne było, że niewiele już życia zostało skazanej.
Erling nie bardzo wiedział, ile z tego ma powtórzyć Tiril. Postanowił wstrzymać się jeszcze przez jakiś czas.
W drodze do domu zatrzymał się na Bryggen i podniósł wzrok na magazyn. Miał ochotę zobaczyć się z Tiril.
Lepiej jednak nie ściągać na nich uwagi.
Wrócił więc do biura. Będzie musiał poradzić sobie z nader usłużną siostrą i ewentualnie wójtem.
No cóż, jakoś to będzie. Jeszcze jeden dzień i wszyscy razem wyruszą z Bergen.
Pod wieczór do Tiril z przeraźliwą jasnością dotarło, że Móri nie jest zdrów. Nie mógł leżeć na plecach, bo rana na głowie sprawiała mu ból. Przekręcił się na bok i rozpaczliwym uściskiem trzymał Tiril za rękę. Wstrząs mózgu wywołał niemalże ślepotę, nawiedzały go omamy z koszmaru, jaki przeżył na Islandii.
Wszystko, czego udało się dokonać Tiril, wydawało się zrujnowane.
Oczywiście wcale tak nie było, bo przecież gdyby na Islandii i podczas podróży powrotnej nie pielęgnowała go tak troskliwie, nie przeżyłby urazu. Teraz był przynajmniej nieco silniejszy.
Światło wpadało do izdebki przez nieduże otwory. Zaczynało się już ściemniać, więc Tiril zapaliła świece w przyniesionych przez Erlinga świecznikach. Okienka zasłoniła kawałkami materiału, aby nikt się nie zorientował, że w starym magazynie ktoś przebywa.
Niedługo będzie musiała wyprowadzić Nera na wieczorny spacer, bała się jednak zostawiać Móriego samego.
Tak długo już się nie ruszał.
Śpi? Czy też…?
Dotknęła piersi przyjaciela. Dzięki ci, dobry Boże, oddycha!
Ale stan, w jakim się znajdował, nie był snem. Zwilżyła czoło chorego wilgotną szmatką. Móri nie zareagował, nawet powieki mu nie drgnęły.
Był nieprzytomny.
Mój Boże, nie poradzę sobie z tym, muszę sprowadzić pomoc!
Ale kogo?
Kogo wołano, gdy zachorował ktoś w dzielnicach ubogich? W kim pokładano nadzieję, komu ufano jako osobie znającej się na leczeniu?
Tiril.
Kogóż więc miała sprowadzić?
Do domu Erlinga iść nie mogła, była tam jego matka, przede wszystkim siostra. Medykowi nie wierzyła, przyjaźnił się z wójtem.
Nikogo innego nie znała.
Gdyby to ona zachorowała, Móri by ją wyleczył Tyle wszak potrafił.
Narysowała na dłoni znak życzenia, ten, którego ją nauczył, i odmówiła serdeczną modlitwę, wyrażając prośbę, by wyzdrowiał.
To jednak nie wystarczyło. Potrzebowała potężniejszych środków.
Ostrożnie zerknęła na podróżną sakwę Móriego. Wiedziała, gdzie przechowuje swe czarodziejskie runy, elementy tajemnej wiedzy. Leżały w oddzielnej kieszeni, widziała, jak wyjmował je stamtąd, kiedy były mu potrzebne.
Przeniosła wzrok na jego twarz, oświetloną migocącym płomykiem świecy.
Naprawdę źle wyglądał. Żółtawa bladość rozpościerała się na policzkach, pod oczami kładły się mroczne cienie. Bez wątpienia stan jego był poważny.
Nagle w pamięci pojawiło się kilka słów: „A dla tych, którzy wędrują przez dolinę cieni śmierci…”
Tam właśnie znajdował się teraz Móri.
Na próbę wsunęła rękę do worka.
Nie rób tego, Tiril, nie wolno.
Życie Móriego.
Nic o tym nie wiesz. Możesz się pomylić.
Nie wolno mi go stracić. Tak bardzo go kocham, na swój sposób. Można powiedzieć, że mam dla niego bezgraniczny szacunek. Nie jest to zwykła ziemska, cielesna miłość. On jest moim życiem, moim światłem. Moim bogiem. Dla niego przejechałam morza i lądy, nie powstrzymałam się przed niczym, byle tylko go odnaleźć, wiedziałam bowiem, że on potrzebuje mnie, właśnie mnie. Czy mam więc teraz pozwolić, żeby dwaj łajdacy, najgorsze szumowiny, zmarnowali wszystko, co wspólnie z Mórim zbudowaliśmy?
Nawet teraz, chociaż znajdował się na progu śmierci, nie było w nim słabości czy bezradności. Wciąż dawało się wyczuć jego niezwykłą osobowość, bijąca od niego aura oddziaływała na Tiril, która czuła się jak początkujący czeladnik przy swoim mistrzu.
Bo tak przecież było. I ona wyobrażała sobie, że będzie mogła go wyleczyć? Przecież aura Móriego przybrała już barwę śmierci!
Jej dłoń zaciskała się wokół osobliwych przedmiotów. Ciało przeniknęły wibracje, ogarnęła słabość. Przed oczami ukazały jej się mroczki, jakby zaraz miała stracić przytomność.
Stało się tak dlatego, że runy wykonał nadzwyczaj potężny czarnoksiężnik.
Ostrożnie wyjęła je z kieszeni sakwy.
Było ich tak wiele, że nie mieściły się w dłoniach. Ułożyła więc runy na zakurzonej podłodze, nie mogła ich dłużej trzymać, prądy, jakie wysyłały, wprawiły jej ręce w drżenie.
Kawałeczki drewna pokryte magicznymi znakami. Węgiel brunatny. Jak Móri go nazywał? Surtarbrand. Sporo ją nauczył podczas postojów na Islandii, pokazywał znaki, wyjaśniał, lecz bardzo szybko, żeby nie zdołała niczego zapamiętać. Tiril jednak odznaczała się doskonałą pamięcią, zwłaszcza wtedy, kiedy chciała się czegoś nauczyć, coś więc zostało jej w głowie. Poznała teraz czarodziejskie runy wyryte na kawałkach metalu. Na przykład Młot Tora, wyryty w miedzi pochodzącej z trzech dzwonów kościelnych. Najpotężniejszy ze wszystkich znaków magicznych, odłożyła go na bok, bo mógł się przydać. „Hartowany w ludzkiej krwi w Zielone Świątki…”
Następny znak, wyryty w ołowiu, chronił przed urokiem. Tego nie potrzebowała. I wróżebny znak, ryty srebrze, zdradzający przyszłość. Tiril nigdy nie chciała znać przyszłości. Uważała, że ciekawiej jest nie wiedzieć.
Nie, teraz potrzeba jej czegoś innego…
Może to? Materiał przypominający… Czy to skóra zwierzęcia? A tamten? Na ludzkiej skórze? Bala się zastanawiać nad tym dłużej.
Jednego ze znaków nie ośmieliła się dotknąć. Odruchowo cofnęła przed nim ręce.
Wiedziała, co to jest. Móri mówił jej, że do sporządzenia pewnych znaków trzeba użyć „trupiego strąka” – błony płodowej. Tiril odwróciła głowę, nie chciała nawet na to patrzeć. Zresztą był to znak zapobiegający śmierci na morzu, niepotrzebny teraz.
A oto Róża Miłości, przydatna, kiedy chce się kogoś skłonić do uczucia. I Pieczęć Salomona, na węglu brunatnym. I jeszcze znak dla czarownic wybierających się w podróż…
Nie, nie ma czasu na zastanawianie się nad każdą z run. I tak nie bardzo pamiętała, która do czego służy, było ich tak wiele.
Lecznicze runy… Czego teraz potrzebuje?
Co Móri mówił jej o chorobach?
Kiedy Nero poranił sobie łapy… Móri wyjął wtedy znak, na którym wyryto mnóstwo kółeczek. No cóż, Móri nie na to cierpiał.
A kiedy jej dokuczało przeziębienie?
Tak, ten byłby lepszy. Może te runy zdołają uleczyć Móriego?
Ale jak on wyglądał?
Na wszelki wypadek postanowiła odprawić bardziej uroczysty rytuał. Wybrała znaki, które, jak sądziła, mogą być przydatne, i ułożyła je na ciele Móriego i wokół niego.
Młot Tora umieściła na jednym ramieniu, na drugim – Pieczęć Salomona. Najlepiej zabezpieczyć się na wszystkich frontach. Pieczęć Marka, obdarzona potężną mocą, odsuwa chorobę, przeciwdziała osłabieniu i bólom, na pewno nie zaszkodzi. I jeszcze jeden znak przeciwdziałający chorobie i udręce, ten także postanowiła wykorzystać.
Węzeł Szczęścia Sæmunda Uczonego. To też brzmi nieźle.
Pieczęć Króla Salomona (jedna z wielu). Wyryta w węglu brunatnym chroni i sprowadza dobre sny
Pieczęć Marka, przeciwdziała chorobom.
Czy nie było czegoś, co nazywało się „Krzyż Chrystusa”? I „Pieczęć Ducha Świętego”? Nie, to znaki przeciwko rzuconym przekleństwom, w dodatku i tak nie pamiętała, jak wyglądają. Może znak przynoszący szczęście? Albo ostrzegający przed wszelkimi nieszczęściami na lądzie i na morzu? Nie, nie pasowały.
Był też jeden znak, przy którym należało wypowiedzieć jakąś długą formułę, z której niestety nie pamiętała ani słowa, nie wiedziała też, jak wygląda. Czy to któryś z tych, które wybrała?
No, tyle musi wystarczyć.
Ułożyła wybrane znaki wokół Móriego najstaranniej jak umiała, wypowiadając krótkie modlitwy, będące dość chaotyczną mieszaniną elementów wiary chrześcijańskiej i pogańskich wierzeń. Czarodziejskie runy były jednak także częścią pogańskiej wiary, nie sądziła więc, by to akurat miało zaszkodzić. Przeciwnie, lepiej zabezpieczyć się na wszystkie sposoby.
Pieczęć Kayyama. Leczy, przeciwdziała bólom, słabości i innym chorobom. Chroni także przed magią i nieszczęściami. Formuła jaką należy wypowiedzieć: „Chrystus, błogosławione dziecię, siedział przed drzwiami świątyni z pochodnią w jednej ręce, a księgą w drugiej.»Dlaczego płaczesz, mój synu?«spytała Maria Dziewica.»Jestem ranny i chory«, odrzekł Jezus.»Uleczę cię z bólu nóg i z bólu rąk, z bólu wywołanego żalem i myślami, i z każdego innego bólu«. Choroba odeszła”. Każdy, kto odmówi tę modlitwę, pozbędzie się choroby.
Węzeł Szczęścia Sæmunda Uczonego
Nieco wystraszona pogładziła Móriego po policzku, życząc mu szczęścia. Koniuszki palców dotykające jego skóry przeniknęło cudowne mrowienie.
Teraz Nero musiał już wyjść. Tiril bardzo nie chciała zostawiać Móriego, lecz jeśli ma się psa, trzeba brać pod uwagę i jego potrzeby.
Dla pewności wzięła swego wiernego czworonożnego przyjaciela na smycz. Jeszcze raz zerknęła na Móriego, lecz on wciąż leżał nieruchomo w kręgu zapalonych świec i magicznych znaków.
Przepełnił ją niezwykły szacunek, wręcz uniesienie. W Mórim tkwiła jakaś przerażająca wielkość, nawet teraz, kiedy leżał na prostym posłaniu, na podłodze w magazynie portowym. Znów ogarnęło ją uczucie, że on jest nie z tego świata, lecz z obcej mrocznej krainy cieni, że jak wilkołak, wampir czy inna nieśmiertelna istota jest niebezpieczny dla ludzi. Zaraz jednak przypomniała sobie, jak rozpaczliwie jego dłoń zacisnęła się na jej ręce, poszukując kontaktu, i zrozumiała jego samotność. Móri był tak niesłychanie skomplikowany.
Ale był jej przyjacielem. Ta myśl ogrzała jej serce.
Na schodach panowały ciemności, a Nerowi bardzo się spieszyło, ciągnął mocno. Tiril, żeby nie stracić równowagi, musiała przytrzymać się ściany.
Coś uderzyło ją w udo. Pomacała w kieszeni spódnicy.
Jedna z czarnoksięskich run Móriego najwidoczniej wsunęła się do kieszeni, kiedy nie chciały jej się pomieścić w dłoniach.
Wzięła znak do ręki, poczuła pod palcami przyjemną gładkość drewna. Musi pamiętać, żeby po powrocie odłożyć go na miejsce wraz z innymi.
Nero spieszył do najbliższego rogu i zaraz zaczął badać, jakie psy były tu już przed nim i zostawiały swoje wizytówki. Tiril w tym czasie delikatnie przesuwała palcami po wyrytym w drewnie znaku.
Poznała rysunek…
Nie mogła jednak sobie przypomnieć, co to za znak. Wiedziała co prawda, że jest ważny, bo dość długo o nim rozmawiali. Móri mówił podniesionym głosem… Nie, nie pamiętała.
– No, Nero, już wystarczy, idziemy do domu – oświadczyła.
Pies jednak ani myślał wracać. Pociągnął ją w głąb zaułka. Tiril zapierała się obcasami, nie dała jednak rady. Nero był silniejszy.
Bała się, że zobaczy ich ktoś, kto będzie wiedział, że dziewczyna z dużym czarnym psem jest poszukiwana.
Co prawda było już bardzo późno, o tej porze nikt się tu nie kręcił.
Byle tylko Móri zdołał się oderwać od wymyślonych przez siebie istot z bezdennych otchłani, które go nie odstępowały. Gorąco współczuła przyjacielowi, choć rozumiała te koszmary, przecież sama uległa wpływowi jego słów. Nie tylko zresztą ona, tak samo Steinar, Erling i wielu innych.
Czyż nie rozumiał, czyż inni nie mogli pojąć, że to Móri miał tak silną, potężną osobowość, że wydawało się, iż nie jest sam? Przeniósł swoje sny na rzeczywistość i nie potrafił już odróżnić marzenia sennego od prawdy. Posiadał też taką zdolność sugestii, że inni odczuwali to samo co on.
Poważnie się obawiała o jego zdrowie psychiczne. Towarzysze z innego świata? Wytwory wyobraźni. Owszem, Tiril wierzyła w nadnaturalne zdolności Móriego, w jego znajomość wiedzy tajemnej. Ale musi być w tym jakiś umiar!
Do licha! Próbowała się zatrzymać, ale Nero nie pozwolił.
W lichym świetle latarni ulicznej zobaczyła, że ulicę tuż przed nimi przecięła dama w staroświeckim stroju. Nero parł naprzód, jakby jej nie zauważył, aż wreszcie wyczuł jakiś nader interesujący zapach i gwałtownie zawrócił, nie zwracając uwagi na kobietę, z którą niemal się zderzył, ani na Tiril, którą szarpnął tak, że straciła równowagę.
Tiril oczekiwała, że zaraz spadną na nią gniewne słowa o niewychowanym psie, lecz kobieta spokojnie skierowała się do drzwi jednego z domów. Zniknęła w środku.
Ale…
Serce Tiril podskoczyło w piersi.
Kobieta przeszła przez drzwi, nie otwierając ich!
Wtedy dopiero Tiril zdała sobie sprawę, który z magicznych znaków ściskała w palcach.
Znak umożliwiający widzenie duchów.
Wystarczy, by człowiek, który pragnie ujrzeć upiory i zjawy, miał go przy sobie i wyobraził sobie wyryty na nim rysunek.
Tego właśnie znaku Móri nie pozwalał Tiril wziąć do ręki!