W duszy Tiril coś pękło.
Przyjaźń z Ester dawała jej wiele radości. Przekonanie, że wszyscy ludzie są z gruntu dobrzy, nawet jeśli wywodzą się z najniższych warstw społecznych, ogrzewało jej serce. Ester stanowiła żywy przykład potwierdzający teorię Tiril. Pomimo że była wulgarna i nie dało jej się nazwać wzorową chrześcijanką czy ozdobą rodu ludzkiego, serce miała ze złota.
Piractwa jednak Tiril nie mogła tolerować.
Dziewczynę, która była tak pełna miłości dla bliźnich, raz po raz strącano z chmur na ziemię i odzierano ze złudzeń, aż w końcu całą swą miłość skierowała na zwierzęta.
Przy Ester odzyskała równowagę i dawną wiarę w człowieka.
Teraz radość życia Tiril znów się załamała.
Zniszczenie statków, przedmiotów materialnych, nie miało dla niej takiego znaczenia, choć jakakolwiek forma kradzieży była jej obca. Ester żyła w biedzie, należało zrozumieć jej pragnienie posiadania jakiegoś dobytku.
Natomiast z myślą, że na statkach, które Ester przywiodła na zagładę, zginęli ludzie, dziewczyna nie umiała się pogodzić. Po prostu nie umiała.
Nie mogła przestać lubić Ester – przyjaciół wszak akceptuje się wraz ze wszystkimi ich wadami – ale śmiertelnie się bała, że kolejne statki zabłądzą na te wody.
Ester długo była niepocieszona.
– Taka wspaniała barkentyna! I nie wcelowała, przepłynęła obok.
Raz Tiril odważyła się powiedzieć:
– Chyba stało się lepiej. Na pokładzie mogli być niewinni ludzie, dzieci, kobiety, pies…
Wiedziała, że sprzeciwianie się Ester może okazać się niebezpieczne.
– Do kroćset, nie obchodzi mnie, kto jest na pokładzie! Są tak obrzydliwie bogaci, że nic im nie zaszkodzi, jeśli stracą niektóre rzeczy. I tak im nie zabraknie!
Cóż za pokrętna argumentacja! Ze statku, który rozbił tych skałach, nikt nie mógł się uratować.
– Czy nikt nigdy nie przeżył? – Tiril długo się powstrzymywała przed zadaniem tego pytania.
Ester wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Owszem, leżeli podtopieni na brzegu. Ale niezbyt długo.
Tiril z trudem przełknęła ślinę. Postanowienie, że opuści wyspę, stawało się coraz mocniejsze.
– Nigdy nie zostałaś odkryta?
– Nie, po to przecież walę ich w łeb. Morze przyjmie wiele śmieci.
– A potem sprzedajesz wyłowione z wraku rzeczy?
– Kiedy jest to konieczne. Sąsiad się tym zajmuje. Oboje jesteśmy teraz dość bogaci. I wiedz, Tiril, że jeśli mnie by się coś stało, wszystko, co moje, będzie należeć do ciebie. Chociaż ja na razie nie zamierzam żegnać się z tym światem.
Po tej rozmowie Tiril miała tylko jedno pragnienie: wydostać się z wyspy. Ale to nie było takie łatwe.
Podejmowała próby, prosiła Ester, by pozwoliła jej wrócić na stały ląd. Gospodyni jednak za każdym razem znajdowała jakąś wymówkę. Twierdziła, że nadciąga burza, która nigdy jakoś nie nadchodziła. Albo nagle czuła się chora i nie chciała zostawać sama. Z czasem Tiril: zorientowała się, że rybaczka ma żelazne zdrowie. Innym razem musiały koniecznie wybrać się na połów, bo akurat nadarzył się odpowiedni moment, by nałapać dużo ryb.
Prawda natomiast była taka, że Ester, która zawsze żyła samotnie, nagle odkryła, ile radości można czerpać z czyjegoś towarzystwa.
Tiril próbowała też po prostu zabrać swoją łódź i odpłynąć w tajemnicy, chociaż żal jej było Ester i nie chciała sprawiać jej przykrości. Niestety, w łodzi nie znalazła wioseł. Szukała ich na całej wyspie, wreszcie zrozumiała, że muszą być zamknięte w sekretnej izdebce w chacie.
Była więc więźniem. Więźniem na maleńkim szkierze na morzu.
Na nic się nie zdała kolejna próba nawiązania kontaktu z Erlingiem. Odpowiedź nie nadchodziła, wieści przepadły nie wiadomo gdzie po drodze. Może Ester nie przekazała ich już synowi sąsiada?
A może Erling dostał list i nie miał ochoty odpowiadać?
Przykro było o tym myśleć, tak bardzo bolało.
Zapomniana przez świat. Skazana na życie na pustkowiu.
Prawdę powiedziawszy, Tiril zaczęła przypuszczać, że życie w zagrożeniu, ukrywanie się przed parą morderców, byłoby lepsze.
Nastała zima, spokojniejsza niż Ester miała nadzieję, a Tiril się obawiała.
Sztormy ucichły.
Kiedy wraz z wiosną nadeszły jaśniejsze dni i Tiril przeniosła się z powrotem do szopy nad brzegiem, wydarzyło się coś niezwykłego.
Przyśnił jej się jeden z „tych” snów.
Tym razem okazał się jeszcze bardziej intensywny, prawdopodobnie dlatego, że Tiril można już było nazwać dorosłą, poza tym żyła w izolacji od świata.
Śniło jej się, że jest w szopie, to zresztą nie odbiegało od prawdy. Ale we śnie siedziała oparta plecami o ścianę.
Nera nie było przy niej, to dobrze, bo na pewno zacząłby się dziwić.
Podciągnęła kolana i rozłożyła je na boki. Czekała na coś, nie bardzo wiedziała na co, a może raczej nie chciała tego nazwać.
W podbrzuszu czuła pulsujące gorąco. Dłonie pragnęły się tam opuścić, lecz nie śmiały.
Nawet we śnie zachowała dziecięcą skromność i strach przed zbliżeniem się do intymnych sfer ludzkiego życia. Jej przybrany ojciec narobił wiele złego, pokazał jej najbardziej odrażające strony erotyki.
Jęknęła cicho. Usiadła trochę inaczej, wygodniej. Gorąco się potęgowało, stawało boleśnie słodkie.
Otworzyły się drzwi. Tiril, nie podnosząc oczu, wiedziała, kto w nich stanął.
Przykucnął przed nią. Ujął w dłonie jej twarz.
– Tęskniłaś za mną, Tiril?
– Tak – szepnęła. – Tak, tak! Potrzebuję cię.
– Wiem o tym, ale nie mogę ci pomóc. Nie zostałem stworzony do takiej miłości.
Użaliła się przez sen, załkała.
On ostrożnie przesunął ręce w dół. Jakby na próbę.
– Tak – szepnęła jeszcze raz.
Patrzył jej teraz w oczy. Badawczo.
Potem, nie pamiętała, jak do tego doszło, znalazł się za nią. Teraz on siedział oparty plecami o ścianę, a ona wtuliła się w jego kolana.
Była to cudowna pozycja. Czuła bijące od niego ciepło. Miała na sobie tylko koszulę, on podciągnął płótno, delikatnym ruchem powiódł wzdłuż jej ud, po ich wewnętrznej stronie, ku miejscu, którego sama nigdy nie śmiała dotknąć.
Koniuszki palców na jej skórze drgały delikatnie, wysyłając fale ciepła, które koncentrowały się w jednym punkcie. Nie zbliżał się jednak do niego, dłonie pozostały na udach, tylko ona próbowała jeszcze bardziej ułatwić mu dostęp.
Jęknęła głośno, mocno zaciskając usta, prosząc go bez słów, by dłużej już jej nie dręczył.
Poczuła wtedy na plecach coś twardego, pulsującego, przerażającego. Fala podniecenia gwałtownie w niej wezbrała, mocno poruszyła ciałem i…
Tiril się obudziła. Leżała na swoim posłaniu, jedwabną, kołdrę zrzuciła na podłogę. Była w szopie sama, tylko Nero spał na swoim posterunku pod drzwiami.
Ciało Tiril płonęło. Czuła intensywne pulsowanie w podbrzuszu, lepką wilgoć.
– Nie – szepnęła, jakby chciała się przed czymś ustrzec. – O Boże, nie!
Na nic się to jednak nie zdało. Ścisnęła mocno nogi, złączyła uda, przekręciła się na brzuch i zaczęła ocierać o materac.
– Och, nie, nie wytrzymam – szeptała. – Ratunku, co mam zrobić?
Nigdy nie przeżyła czegoś podobnego. Wiedziała jednak, dlaczego tym razem wszystko stało się takie bolesne, dręczące, nieznośne. To dlatego, że we śnie przyznała się do prawdy. Tym razem nie pojawiły się w nim jakieś niewyraźne niegroźne istoty. To był…
Kiedy ponownie o nim pomyślała, potrzeba zaspokojenia stała się już tak intensywna, że bez zastanowienia i bez wstydu dłonie pomknęły tam, gdzie od dawna już pragnęły dotrzeć.
Ujrzała przed sobą jego oczy, które się do niej uśmiechały, a przecież był tak daleko, nie znał jej myśli, nie wiedział o tym, co robi w tajemnicy. Dłonie poruszały się z prymitywną pewnością musiała zagryźć wargi, by nie wykrzyczeć swej bolesnej udręki i nie obudzić Nera…
Osiągnęła wreszcie szczyt, jakiego nigdy nie znała. Uczucie tak silne, tak palące, gwałtowne do tego stopnia, że miała wrażenie, iż zmysły nie nadążają.
Długo leżała nie mogąc uspokoić oddechu. Miała pustkę w głowie, pustkę w ciele, ale tak było jej dobrze.
W końcu zaczęła się śmiać do siebie. Od dawna już nie czuła się taka swobodna, wolna.
Wyobraziła sobie, że i on, bez względu na to, gdzie się znajduje, odczuwa to samo. Co robi mężczyzna, kiedy jest sam i najdzie go ochota?
Wiedziała już, jak się mają sprawy. Ester szczegółowo jej wyjaśniła, jak praktycznie urządzeni są mężczyźni. Wystarczy, że trzymają ten swój ulubiony przyrząd i bawią się nim, dopóki nie osiągną zadowolenia.
Kiedy Ester jej o tym powiedziała, Tiril wpadła w gniew i uciekła. Miała dość obrzydliwej szczerości swej przyjaciółki.
Teraz przypomniała sobie jej słowa. I kiedy zasypiała, na ustach miała uśmiech. Tego wieczoru nic więcej już się nie wydarzyło.
Zanim jednak nastał świt, czekało ją coś jeszcze…
Był środek nocy, wiosennej nocy, jasnej, czarodziejskiej, pełnej tajemnic. Mgliste światło ostrożnie wślizgnęło się do szopy, ale pogrążona we śnie Tiril tego nie widziała. Fale leniwie uderzały o,brzeg, ptaki zbudziły się i z krzykiem krążyły nad wodą w poszukiwaniu pożywienia. Już niedługo wstające słońce miało odbijać się w gładkiej tafli morza, lecz na razie królował półmrok.
Nagle Nero poderwał się z histerycznym, zawodzącym szczekaniem, wyciągając szyję i unosząc pysk.
Zaczął szczekać na wydechu i zabrakło mu powietrza w płucach. Przeciągłe wycie gwałtownie się urwało.
Tiril natychmiast zeskoczyła z posłania.
– Co się stało, Nero? Usłyszałeś coś?
Ale pies nie ruszył do drzwi jak zawsze robił, kiedy zaniepokoił go jakiś dźwięk z zewnątrz. Siedział na środku szopy i oszołomiony nasłuchiwał czegoś jakby dobiegającego z jego wnętrza.
A potem z gardła wyrwało mu się przeraźliwe zawodzenie. Wył przeciągle, milkł i zaczynał od nowa. Coraz głośniej, jak gdyby kogoś wzywał.
Tiril nigdy jeszcze nie słyszała czegoś podobnego.
– Ależ, Nero! Co to ma znaczyć!
Nie przypuszczała, by pies mógł zachowywać się w taki sposób. Wydał jej się straszny, jakby coś go opętało, przypominał oszalałego człowieka.
– Co się stało, piesku?
Nero umilkł i popatrzył na nią ze smutkiem, rozżalony, ponieważ go nie rozumiała.
Tiril także się zasmuciła.
– Tak bardzo chciałabym wiedzieć, o co ci chodzi, Nero. Spróbujmy tak, jak zawsze.
Mieli swój własny język. Tiril nieraz szeptała psu do ucha, by porozmawiał „ze swymi przyjaciółmi z innego świata” i przekazał im jej prośbę o pomoc, a Nero odpowiadał, obwąchując jej oczy. „Przyjaciół Nera” Tiril wymyśliła, taką znalazła pociechę w swej samotności. Prosiła go na przykład o przekazanie wieści o niebezpieczeństwie grożącym statkom na skalistej wysepce i od tej pory żaden statek już się tu nie zabłąkał.
Może więc…?
Ale tej nocy Nero nie dał się pocieszyć. Cały czas próbował jej coś przekazać, lecz bez skutku. Oboje czuli się bezsilni.
To przeciągłe zawodzenie… Tiril była pewna, że miało wyjątkowe znaczenie.
Nero wciąż nie dawał żadnego znaku, że chce wyjść. Swą rozpaczliwą prośbę o pomoc i zrozumienie kierował da niej, tylko do niej.
Wreszcie zrezygnował i położył się z głębokim westchnieniem. Tiril także wróciła na posłanie, przymknęła powieki, świadoma, że pociemniałe z żalu psie oczy nie przestają na nią patrzeć ani przez chwilę.
Zasnęła. Ale pierwsze senne majaki napłynęły, zanim jeszcze zdążyła zapaść w głęboki sen.
Znalazła się na przerażająco pustym płaskowyżu. Nie rosła na nim trawa, czarne, porowate kamienie pokrywał mech, a raczej porosty o chorobliwie szarozielonej barwie.
I potem zobaczyła jakiś człowiek powoli znikał w zapadającym się kraterze.
– Móri! – zawołała i poderwała się całkiem przytomna. -Móri jest w niebezpieczeństwie.
W Nera wstąpiło życie. Piszczał, kręcił się wokół jej nóg, zachęcająco merdał ogonem.
– To właśnie chciałeś mi przekazać, prawda? – Tiril odetchnęła z ulgą. – Budząc się, zobaczyłam i usłyszałam jeszcze. Słyszałam szczekanie jakiegoś psiaka i widziałam go, jak biegł przez płaskowyż: nieduży owczarek. Przytuliła policzek do łba Nera.
– Jesteś taki mądry, piesku. Już wszystko rozumiem. Móri miał z tobą kontakt, potrafiliście porozumiewać się myślą, pamiętam. W Bergen, zanim wyjechał, coś ci tłumaczył.
Psi ogon stukał o podłogę. Nero pewnie nie rozumiał słów, ale wyczuwał radość i pochwałę w głosie dziewczyny.
– Do ciebie się teraz zwrócił, ciebie prosił o pomoc. A ty zacząłeś wyć, dając sygnał psom, które mogły znajdować się w pobliżu Móriego. Wspaniale sobie z tym poradziłeś, Nero!
Wielki czarny pies z nieskrywaną dumą wsłuchiwał się w słowa uznania.
– Ale widzisz, Nero, to do mnie chciał dotrzeć za twoim pośrednictwem. Chociaż wiedział, że nie zdążę na czas. Miejmy tylko nadzieję, że gdzieś niedaleko Móriego jest też jakiś człowiek, który zorientuje się, jakie grozi mu niebezpieczeństwo. Może właściciel owczarka obudzi się porę. Wiesz, my, ludzie, nie posiadamy takiej jak wy wrażliwości na przekazywane duchowo sygnały.
Tiril wstała i włożyła swoje znoszone podarte ubranie. Nie mogła już spać.
– Teraz koniecznie musimy się stąd wydostać, Nero. Musimy pomóc Móriemu. Dał znać, że nas potrzebuje. Nie będzie musiał już być sam. Dotrzemy na Islandię, choćby wpław!
Pies rozweselony podbiegł do drzwi.
Móri czuł, jak osypująca się, wymieszana z kamieniami ziemia uciska go w piersi. Palce zdrętwiały mu od przytrzymywania się ostrego występu skalnego.
Jeśli ziemia wkrótce nie przestanie się osuwać, zostanie żywcem pogrzebany.
Przesłał sygnał jedynemu stworzeniu na świecie, z którym mógł porozumiewać się duchem, lecz od tego stworzenia, Nera, dzieliła go olbrzymia odległość. Co Nero mógł dla niego zrobić? Móri pragnął, by pies przekazał wiadomość Tiril, by dziewczyna dowiedziała się o jego beznadziejnej sytuacji, ale nawet się nie zastanawiał, co dalej ma z tego wyniknąć. Nie wyobrażał sobie przecież, że dotarcie na islandzki płaskowyż zajmie Tiril kilka minut.
Z doświadczenia wiedział, że najkrótsza podróż z Norwegii musi potrwać tydzień. A on nie mógł czekać tak długo, nie pozostał mu dzień ani nawet jedna godzina życia. Koniec mógł nastąpić w każdej chwili.
Jedyne więc co mógł osiągnąć – jeśli w ogóle udało mu się nawiązać kontakt z Nerem – to wprowadzić strach i zamieszanie w ich życie. A tego przecież nie chciał, i tak już ich zawiódł przez tę przeklętą „Rödskinnę”.
Nagle wszystkie mięśnie ciała zesztywniały, najmniejsze drgnięcie groziło kolejnym osunięciem się ziemi. Ujadanie psa? Czyżby gdzieś w pobliżu był pies? Ostre poszczekiwanie całkiem niedaleko?
Próbował wołać, ale jego głos zabrzmiał głucho. Nie, pies zniknął. Płaskowyż pogrążył się w ciszy.
Ta przeklęta „Rödskinna”! Nie mógł znieść nawet myśli o niej. Przywiodła go do szaleństwa, przez nią porzucił to, co w życiu najpiękniejsze. A teraz jeszcze miała stać się przyczyną jego śmierci. Na nic więcej jednak nie zasługiwał.
Blask oczu Tiril, kiedy na niego patrzyła. Podziw t wdzięczność za pomoc podczas trudnych dni w Bergen.
Pomoc? Cóż uczynił poza sprowadzeniem na nią smutku i nieszczęścia? Nero także za nim tęsknił i jeszcze mniej rozumiał zdradę człowieka, który po prostu wyjechał bez pożegnania. Co prawda próbował wyjaśnić psu powody swego postępowania, ale czy to do niego dotarło?
Nero to mądry, dobry pies. Najlepszy opiekun Tiril.
Miała także Erlinga Müllera, który pragnął ją poślubić. Może nawet już są małżeństwem? Na pewno więc zapomniała o nim, Mórim.
Czy akurat teraz musi dodatkowo się dręczyć?
Nieostrożny ruch ramieniem ściągnął kolejną lawinę. Ziemia przysypała go już do szyi. Ostry kamień boleśnie wbił się w skórę.
Tiril, wybacz mi! Popełniłem straszny błąd! Przedłożyłem przeklętą starą księgę ponad ciebie! Zamiast iść drogą Życia, ruszyłem drogą Śmierci!
Jak można tak dać się opętać?
Dostrzegł coś kątem oka, ale nie był w stanie ruszyć głowa, nawet odrobinę.
Ponad nim coś drgnęło, przemieściło się w polu widzenia. Nieduży zwinny owczarek rasy popularnej na Islandii.
Pies zaniósł się głośnym szczekaniem, ostrym, przywołującym.
Głosy? Ludzki głos mieszał się z ujadaniem.
– Dobrze, już dobrze, co takiego ciekawego znalazłeś, że musisz mnie o tej porze wywlekać z łóżka? Idę już, idę!
Móri usiłował wołać, lecz zorientował się, czym to grozi. Teraz każdy ruch, nawet niewielkie napięcie mięśni szyi, mógł być ostatnim w jego życiu. Miał już ziemię na wysokości twarzy, opierał się tylko na brodzie.
Głos brzmiał sympatycznie, pewnie. Móriemu od razu się spodobał. Wyczuwało się w nim miłość do psa, a ludzie obdarzający uczuciem zwierzęta zwykle bywają dobrzy. Proszę, dostrzeż mnie tutaj; zanim całkiem zniknę, a to może nastąpić już za moment!
– Och, ależ… Na miłość boska, jak się tu znalazłeś? Nie wiedziałem nawet, że jest tu jakaś podziemna grota, no, ale ziemia taka tu porowata. Niebezpiecznie tędy chodzić. Jak my sobie z tym poradzimy? Jeśli zejdę na dół, całkiem się przysypie. Muszę sprowadzić pomoc, przynieść linę i łopaty. Wytrzymasz jeszcze trochę? Widzę, że nie masz już sił, ale… czekaj tu na mnie!
Niezwykłe polecenie w takiej sytuacji. Mężczyzna z psem zniknęli, pozostawiając Móriego sam na sam ze śmiertelnie groźną lawiną.
Gdzie ja jestem? myślał. Nigdy nie widziałem tego człowieka ani jego psa. Jak daleko zdołałem zawędrować tej nocy?
Nie wiedział nic o losie, jaki spotkał Maga-Loftura, ale cos w głębi ducha, poczucie więzi z nieszczęsnym chłopakiem, podszepnęło mu, że właśnie tej nocy czas dany Magowi-Lofturowi minął.
Teraz przyszła kolej Móriego.
Niech się strzeże ten, kto zakłóci spokój Gottskalka Złego!