Tego dnia umizgi Erlinga do Tiril bardziej rzucały się w oczy niż kiedykolwiek przedtem. Dziewczyna była trochę zażenowana, ale nie mogła zaprzeczyć, że jest jej przyjemnie. Potrafiła natomiast zrozumieć nagła, wręcz gorączkową sympatię, jaką jej okazywał, szczególnie że wydawał się unikać Móriego. Nie można przy tym oskarżać go o brak uprzejmości, co to, to nie. Erling zawsze miło rozmawiał z przyjacielem i grzecznie odpowiadał na pytania.
Tiril jednak domyślała się, o co chodzi. Erling czuł się pewnie. Nie przywykł do takiej sytuacji, był wszak poważanym, cieszącym się powszechnym szacunkiem kupcem. Tymczasem przerażała go tajemniczość Móriego. Ostatnie wydarzenia – to było stanowczo za wiele dla potomka hanzeatyckiego rodu.
Obawiał się także przywiązania Tiril do czarnoksiężnika. Starał się pozyskać wyłączność na jej względy.
Tiril, „odkrywszy” Erlinga, nie bardzo wiedziała, co sądzić o jego zalotach. Uważała, że są one trochę nie na miejscu podczas tej wyprawy. W innej sytuacji bardzo przyjemnie byłoby być traktowaną jak dama. Nie ukrywała też, że na widok przystojnego młodzieńca serce, biło jej mocniej. Erling Müller był wszak marzeniem wszystkich młodych panien i przyszłych teściowych.
Tiril zdała sobie sprawę, że i ona zaczyna o nim marzyć.
Wieczorem ku szczerej radości Erlinga dojechali do zajazdu. Dość już miał wątpliwych przyjemności życia na łonie natury, dość mrówek, korzeni uwierających w biodro, lodowatej wody ze strumienia, ubrania sztywnego od brudu, potu i kurzu, przesiąkniętego zapachem koni, pełnego końskiej i psiej sierści.
Dotarli do zajazdu Sundvolden. Wszyscy zdziwili się, że zajechali aż tak daleko. Niewiele już mieli przed sobą drogi do Christianii.
– Nareszcie, Tiril! – mówił Erling z rozpromienionymi oczami. – Nareszcie będę mógł się tobą zająć w przyzwoity sposób! Ubierz się najładniej, jak możesz, zjemy porządny obiad.
Ubrać się elegancko? Tiril wyraźnie się zmieszała.
– Przecież ja nic nie mam!
– Zabrałem z twego domu parę najładniejszych sukien. Idź do swego pokoju, sama się przekonasz!
Pokojówka z zajazdu już zdążyła rozpakować bagaż dziewczyny. W przepastnej szafie rzeczywiście wisiało kilka sukienek Dwie codzienne, jej własne, I…
– Och, nie! – jęknęła Tiril. – Przecież to suknie Carli! W jedną nigdy nie zdążyła się ubrać!
Była to przepiękna suknia z bladoniebieskiego jedwabiu, niezwykle pasująca do delikatnej, anielskiej urody Carli. Ale nie dla Tiril!
W drugiej sukience jednak widziała Carlę wiele razy i była przekonana, że nie będzie mogła jej włożyć. Przez chwilę stała, przyciskając materiał do twarzy i wypłakując gorzkie łzy rozpaczy.
Potem odetchnęła głęboko, wykąpała się w balii z gorącą wodą i wytarła do sucha świeżo umyte włosy.
No tak, te jej marne włosy! Carla miała złociste loki. Gładkie, włosy Tiril przez ostatni rok nieco ściemniały, ale i tak rosły jak im się podobało. Nic nie dało się z nimi zrobić.
Chwilę odpoczęła, a właściwie o mało nie zasnęła w wielkim, miękkim łóżku, i zaraz nadeszła pora obiadu. Po długich rozterkach ubrała się w bladoniebieską jedwabną suknię, wykończoną cieniutką koronką. Nie śmiała spojrzeć w lustro, bo przed oczami stała jej wciąż prześliczna twarzyczka Carli, okolona jasnymi lokami, do której ta suknia wydawała się wprost stworzona.
Przewiązała długie włosy wstążką w tym samym co suknia kolorze. Akurat w tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
To pokojówka przyszła spytać, czy Tiril nie potrzebuje pomocy.
Dziewka złożyła ręce z zachwytem:
– Ach, jaka panienka śliczna!
– Ja? – odpowiedziała Tiril niemal opryskliwie, uważała bowiem, że jej miejsce jest raczej wśród ludzi pokroju Ester.
Potem odwróciła się do lustra.
– Ojej! – Dech zaparło jej w piersiach.
Zobaczyła opaloną twarz i ramiona, które w kontraście z jasnobłękitną sukienką zdawały się jeszcze ciemniejsze. Oczy natomiast wyglądały na bardziej niebieskie niż zwykle. Lśniące włosy niczym wodospad spływały na ramiona.
– Nie mam pantofli – zdołała jedynie bąknąć pod nosem.
– Ależ nie, wypakowałam jedną parę. Tu stoją.
– Nie jestem przyzwyczajona do takiego stroju – westchnęła Tiril. Chłopięcym krokiem podeszła do łóżka i ciężko usiadła.
Panienka powinna chodzić jak dama – pouczała ją pokojówka, pomagając jej włożyć pantofelki, które rzeczywiście należały do Tiril. Całkiem zapomniała, że ma takie. Widocznie Erling znalazł je gdzieś w domu.
W domu… Jak obco zabrzmiało to słowo!
– Dziś wieczorem panienka będzie najpiękniejsza! – z zachwytem oświadczyła pokojówka. – Piękniejsza nawet niż jaśnie panienka Catherine. Tylko, moim zdaniem, powinna panienka troszkę pokrasić usta. I położyć odrobinę różu na policzki. No i nos trochę się błyszczy.
– Nie mam czym się umalować.
– Ale ja mam! Proszę poczekać, zaraz przyniosę!
Tiril oniemiała siedziała sztywno, podczas gdy dziewczyna zręcznymi ruchami nałożyła odrobinę różu na jej policzki i delikatnie podmalowała wargi. Na koniec leciutko ją przypudrowała.
– Proszę się teraz obejrzeć w lustrze, panienko!
Tiril nie wierzyła własnym oczom.
– Czy to naprawdę ja? – szepnęła.
Zdenerwowana tak, że dłonie jej się spociły, zeszła wraz z Nerem na dół do wyszynku, nie zdając sobie sprawy, jaki kontrast stanowił wielki czarny pies z jej właśnie objawioną kobiecością.
Erling i Móri już siedzieli przy stole. Zapatrzyli się na nią, kompletnie zaskoczeni, wreszcie Erling się opamiętał i wyciągnął do niej ręce.
– Moja przyszła żona – szepnął cicho i ucałował jej dłoń.
– Przyszła żona, no wiesz? – odparła kpiącym tonem, całkowicie wypadając z roli. Zwróciła się do Móriego: – Ładnie wyglądam?
Przy świecach jego oczy lśniły czarnym blaskiem. Spostrzegła, że i on postarał się wyglądać bardziej uroczyście.
Jesteś bardzo niepodobna do siebie, Tiril – powiedział niewyraźnie. – Prawie cię nie poznałem.
– Jeśli to ma być komplement, to jest świetnie zakamuflowany – uśmiechnęła się. Erling odsunął dla niej krzesło. – Oj, czuję się prawie jak dama! – zachichotała.
Był to niezwykle udany obiad, Erling miał oczy zwrócone tylko na nią i przechodził samego siebie w uprzejmej konwersacji, a mocne czerwone wino rozwiązało język Tiril.
Móri obserwował ich w milczeniu, od czasu do czasu głaszcząc bezwstydnie żebrzącego Nera. Erling i Tiril należeli teraz do innego świata, swobodnie żonglując słowami oddalili się od niego o setki mil. Tiril wiedziała, że Móri potrafi się zachowywać równie dwornie jak oni, nauczył się dobrych manier u siry Eirikura w Vogsos, ale nie dal się wciągnąć w rozmowę. Tiril nie wiedziała, jak ma odczytać mroczny blask jego oczu.
Erling niczego nie zauważał. Zalecał się do Tiril i często nawiązywał do ich rychłego małżeństwa. Słowa te radowały, ale i zawstydzały dziewczynę.
Przy jednym z dalszych stołów siedziała samotna młoda dama. Tiril już od dłuższej chwili się orientowała, że nie spuszcza wzroku z ich trójki.
Dziwna była to kobieta. Zdaniem Tiril pochodziła z dobrej rodziny, lecz postanowiła robić to, na co przyjdzie jej ochota, nie tracąc przy tym nic ze swej elegancji. Jej długie pszeniczne włosy były splecione w niezliczone cieniutkie warkoczyki, nosiła się całkiem na czarno, lecz nie był to z pewnością strój wdowy – na to suknia była zbyt wydekoltowana. Miała naszyjnik, z którego zwisało wiele ciężkich, osobliwych przedmiotów.
Dama ta sprawiała wrażenie bardzo wyrafinowanej. Owalna twarz o szlachetnych rysach, smukłe dłonie o długich palcach, prawdopodobnie również długie nogi. Nawet Tiril wyczuwała bijącą od niej zmysłowość.
Uśmiechnęła się do Tiril, z udawaną rezygnacją pokręciła głową, gestami dając do zrozumienia, iż uważa za niesprawiedliwe, że Tiril ma do towarzystwa dwóch tak przystojnych mężczyzn, podczas gdy ona siedzi sama. Tiril odpowiedziała jej uśmiechem. Erling powiódł oczami za jej wzrokiem.
– Ojej! – westchnął.
Nie wiadomo, co to miało znaczyć.
Wzrok Tiril zaczął się już mącić, Móri zaproponował więc, by udali się na spoczynek. On i Tiril mieli pokoje obok siebie, Erlinga, który zażądał większych wygód, umieszczono w przeciwległym krańcu budynku. Teraz oczywiście żałował, ale nie wypadało mu tego ujawniać.
– Odprowadzę cię do pokoju – oświadczył Tiril.
– Ale tylko do drzwi. Za bardzo jestem śpiąca na dalszą rozmowę.
Móri powiedział wszystkim dobranoc i poszedł do siebie. Erling zatrzymał się pod drzwiami pokoju Tiril. Objął łokcie dziewczyny, zmuszając ją tym samym, by położyła mu ręce na ramiona.
– Pięknie dzisiaj wyglądasz, Tiril – szepnął z czułością. – Mam na ciebie ochotę.
Te słowa ją otrzeźwiły.
– Muszę się położyć – mruknęła. – Tak mi się kręci w głowie.
Przyciągnął ją do siebie, przez moment patrzył pytająco, a potem pocałował.
Tiril tak długo wstrzymywała oddech, że w końcu musiała oderwać swoje usta od jego ust. Kiedy jednak Erling chciał powtórzyć pocałunek, odsunęła go łagodnie, lecz zdecydowanie.
– Dobranoc, Erlingu! I dziękuję za miły wieczór.
Prędko wślizgnęła się do pokoju, żeby przypadkiem nie zmienić decyzji.
Tiril odwiesiła swą piękną sukienkę, rozebrała się i zmyła szminkę. Zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Właściwie wcale nie miała takiego zamiaru, chciała leżeć i cieszyć się wspomnieniami wieczoru i pocałunku Erlinga. On jest wspaniały, mówiła sobie, jest wszystkim, czego można pragnąć.
Więcej pomyśleć nie zdążyła, bo już spała.
Sny sprowadziło na nią zapewne wino, a może cały wieczór jako taki.
Jak zaczął się sen, nie pamiętała. Nagle jednak znalazła się w jakiejś straszliwej przełęczy, w której ziemia usłana była miękkimi poduszkami. Goniły ją przerażające istoty, a może dzikie konie? Potem zjawił się jakiś człowiek i władczym głosem nakazał istotom, by odstąpiły. Tiril osunęła się na miękkie posłanie. Słyszała wycie wichru w szczelinach skalnych, lecz nie bała się go, bo zarzuciła mężczyźnie ręce na szyję, a on całował ją długo,? wielką czułością.
Ale nie był to Erling, lecz Móri. W jakiś niezwykły sposób Tiril zdawała sobie sprawę, że śni, chciała poprosić go: „Odejdź, Móri, opuść mój sen!”
Pomyślała tak tylko przez moment, bo zaraz uświadomiła sobie, jak ogromnie emocjonująca jest zamiana Erlinga na Móriego, i mocniej przycisnęła się do niego. Jej ciało zaczęło płonąć w ów niespokojny słodki i rozkoszny sposób, tak jak we śnie, który nawiedził ją na wysepce Ester. Zacisnęła uda ale on je rozchylał… Obudziła się. Tak jak poprzednio bez spełnienia. Leżała w łóżku ciężko dysząc, wsłuchana w echo własnego głosu.
Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Móri.
– Co się stało, Tiril? Krzyczałaś?
Starała się oddychać spokojnie, ale nie mogła. Ogień wciąż w niej płonął, nie umiała go zdławić.
– Coś mi się śniło – wyznała, odruchowo wyciągając do niego ręce. Móri przysiadł na łóżku.
– Cała dygoczesz, Tiril.
Oddychała szybko, drżąco.
– Pomóż mi, Móri! Miałam sen, że ty i ja… byliśmy w szczelinie, pokrytej miękkimi poduszkami. Ty… prawie…
Poczuła, że Móri drętwieje.
– Och, wybacz mi! – szepnęła zawstydzona. – Zapomnij o tym, co ci powiedziałam. Odejdź, odejdź stąd natychmiast!
– Byłaś bardzo samotna, Tiril – rzekł cicho. – Nie mogę ci pomóc tak, jak byś tego teraz chciała, bo Erling powinien dostać nietkniętą narzeczoną, ale…
– O, nie myśl o Erlingu – zniecierpliwiła się. – To on mówi o małżeństwie, nie ja. Móri, ja płonę, nie mogę nad sobą zapanować, proszę cię, odejdź!
– Już dobrze, dobrze – odpad na pozór spokojnie, lecz Tiril w jego głosie wyczuła wzburzenie. – Potrafię złagodzić twoje udręki, nie naruszając twego dziewictwa.
– Móri… – prosiła, nie chciała, by był świadkiem targających nią żądz. On jednak już wsunął dłoń pod kołdrę i dotknął jej piersi. Tiril ciężko oddychała.
– To nie będzie długo trwało – uspokajał ją szeptem.
– Jesteś prawie na granicy. Kiedy człowiek długo jest sam, często nawiedzają go takie sny.
Tak próbował ją pocieszać.
– Czy ty też miałeś takie sny? – spytała, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi. Móri ubrany był w swoją pelerynę. Poprosił, by zrobiła mu miejsce, wówczas jemu byłoby łatwiej. Tiril przysunęła się do ściany.
– Nie bój się, nie zhańbię cię – mówił, przesuwając dłoń jej biodro i niżej na wewnętrzną stronę ud.
Tiril jęknęła udręczona, powzięła pewne podejrzenia.
– Móri… czy już to kiedyś robiłeś?
– Nie – odparł. – Lecz wiele można się nauczyć z rozmów innych chłopców.
Och, Boże, pomyślała Tiril, zaciskając powieki, kiedy jego palce zbliżyły się do punktu, który kiedyś sama odnalazła.
– Móri, tak się wstydzę, ale chcę być bliżej twojej dłoni.
– Nie wolno ci się wstydzić – prosił. Usłyszała, że teraz jego głos drży już całkiem wyraźnie. Drżały także jego palce, gdy położył dłoń na najbardziej wrażliwym miejscu jej ciała.
– Aaach! – westchnęła. Nie mogła się opanować, mocniej przycisnęła się do jego ręki. – To ogień piekielny, Móri! Czy ty nic w ogóle nie czujesz?
Zawahał się przez chwilę, ale zrozumiał, jakie to dla niej ważne, i ujął ją za rękę.
– Zobacz!
Przyłożył dłoń Tiril do swego ciała. Przez pelerynę poczuła pulsujące gorąco.
– Och, Móri – szepnęła bez tchu.
Gorączkowo odsuwała materiał, dotykała jego ciała, w końcu palce znalazły to, czego szukały. Poruszył się, pokazując jej, co ma robić. Nie przestawał przy tym jej pieścić.
Tiril pociemniało w oczach. Jej usta szukały jego ust. Miała wrażenie, że leci wprost w otchłań, w której króluje śmierć, gdzie obserwowały ich przerażające istoty, ogarniało je podniecenie i same się zaspokajały. Przycisnęła usta do jego warg, by stłumić krzyk nieznośnej rozkoszy, i kiedy nadszedł moment spełnienia, wsunęła się cała pod niego. Móri przestał już nad sobą panować, ułożył się na niej z jękiem niewypowiedzianego cierpienia i gdy już miał w nią wtargnąć, osiągnął szczyt.
Dziewictwo Tiril było uratowane. Leżeli obok siebie zdyszani i oszołomieni, ale nieopisanie szczęśliwi.
– Nie przypuszczałam, że jesteś do tego zdolny – szepnęła w końcu Tiril. – Ciebie nikt nie łączy z takimi sprawami, chociaż na wyspie przyśnił mi się o tobie niezwykle podniecający sen.
Móri uśmiechnął się ze smutkiem.
– Są chyba tego dwa powody. Przede wszystkim sam uciekam od tego rodzaju myśli, aby w pełni skupić się na mym wykształceniu.
– Ale czy to ma być przeszkodą? Z tego co zrozumiałam, to Mag-Loftur i inni diakoni pożądali kobiet.
– Taki był mój własny wybór. Drugi powód mojej wstrzemięźliwości jest bardziej skomplikowany. Rezygnowałem z wszelkich kontaktów fizycznych, bo sam czułem, że coś mnie od nich odgradza. Sądziłem, że niemożliwe jest, abym cokolwiek odczuwał. Dopiero teraz. A to przede wszystkim dlatego, że ty byłaś ze mną.
Tiril od tych słów zalała kolejna fala gorąca.
– Ale chyba miałeś sny?
– Tak – przyznał. – Lecz rzadko. I nie łączyły się z żadną konkretną osobą.
– Powiedziałeś, że coś cię od tego odgradza? Chyba wiem, co masz na myśli.
W ciemności wyczuła, że popatrzył na nią zdziwiony.
– Widzisz, Móri… Nie wiem, od czego zacząć, to tak trudno wyjaśnić. Muszę ci zadać pytanie, które już ode mnie słyszałeś, ale nie odpowiedziałeś na nie. Twój ojciec zwał się Hraundrangi-Móri.
– Tak.
– Podobno „Móri” to przydomek upiora czarnoksiężnika. I podobno jakiś upiór pomagał twej matce, kiedy przyszedłeś na świat. Teraz pytam poważnie: czy twój ojciec już nie żył, kiedy zostałeś poczęty?
Odpowiedział pytaniem:
– Dlaczego chcesz to wiedzieć?
– Dlatego, że przez chwilę, kiedy oboje doświadczyliśmy rozkoszy, miałam wrażenie, że ciśnięto mnie wprost do królestwa śmierci. Że… że trzymam w ramionach upiora. I że dlatego kojarzysz się raczej ze śmiercią niż z ziemską erotyką.
Móri przez długą chwilę milczał.
– Najlepiej będzie, jak poznasz prawdę – rzekł wreszcie. Hraundrangi-Móri – nie nosił przydomka „Móri” za życia, nie znam jego prawdziwego imienia – był ścigany za swe czarnoksięskie praktyki. Zakochał się w Heldze, mojej matce, która była córką i wnuczką czarownika. Rodzice schronili się w jakiejś ziemiance i spoczęli w swych ramionach. Właśnie wtedy wpadli tam prześladowcy i wypuszczona strzała trafiła mego ojca w plecy. Prosto w serce. W ciało Helgi trysnęło nasienie martwego człowieka.
– Jakaż tragiczna historia! – jęknęła Tiril.
– Owszem – uśmiechnął się Móri. – Lecz także szalona. Mój ojciec po śmierci zaczął się ukazywać i nadano mu imię Hraundrangi-Móri To on pomagał przy moich narodzinach.
Tiril milczała, delikatnie wierzchem dłoni gładziła Móriego po policzku.
– Móri…
– Tak?
– Spotkałam twego ojca. Ty także.
Po patrzył na nią zdziwiony.
– Twój duch opiekuńczy, mężczyzna. To był twój ojciec.
Móri podniósł głowę, zaskoczony oddychał ciężko.
– Tak, to by się mogło zgadzać. Ale skąd ty to wiesz?
– Opowiem ci kiedy indziej. Teraz ogarnął mnie taki błogi spokój, spróbujmy zasnąć.
– Dobrze. Pójdę do siebie.
Na chwilę przytrzymała jego dłoń.
– Dziękuję, Móri!
– To ja ci dziękuję, Tiril. To była najpiękniejsza chwila mojego życia. Czułem, że jestem tak blisko ciebie.
– Ja też o tym myślałam. Tak pięknie to przyjąłeś, Móri… Nie mów nic Erlingowi. On mógłby zniszczyć to, co łączy nas dwoje.
– Wiem. Nic mu nie powiemy. Dobranoc, najmilsza!
Pochylił się i ucałował ją w czoło. Ten pocałunek był o wiele piękniejszy niż ów ognisty, który Erling wcześniej wycisnął jej na wargach.
Tiril wydawało się, że od tamtej chwili upłynęło już wiele czasu. Tamto wydarzyło się w jej dzieciństwie.,Teraz była kobietą. Kobietą jednego mężczyzny. Niczyją inną.