Rozdział 2

Tiril doskonale czuła się w gościnie u Ester. Było jej tu tak dobrze, że gdy rybaczka pytała, czy dziewczyna nie zechciałaby zostać jeszcze kilka dni, a później jeszcze kilka, Tiril zawsze odpowiadała twierdząco. Strach przed dwoma złoczyńcami wciąż jej nie opuszczał, szczególnie dręczyło ją wspomnienie widoku Nera, skopanego, leżącego bez życia na drodze. Podobna sytuacja nie mogła się powtórzyć, Tiril musiała go chronić. A tutaj był bezpieczny.

Często wyprawiały się w morze na połów. Z początku utrzymywała się dobra pogoda, tak że Tiril zdołała z grubsza przyswoić sobie arkana tego nowego dla niej zajęcia. Ester nie została obdarzona największą cierpliwością na świecie, polecenia wydawała wrzeszcząc, a jeśli Tiril nie mogła zrozumieć któregoś z fachowych wyrażeń, przekleństwa sypały się jak grad. W głosie Ester nie było żadnego tłumika.

Od czasu do czasu Ester płynęła łódką do swego sąsiada na Sotrę, zawoziła mu świeżo złapane ryby. Nigdy nie chciała zabierać ze sobą Tiril. Dziewczyna parokrotnie widziała z daleka postać swej gospodyni, dźwigającej do łodzi tajemnicze pakunki. Ester nigdy nie przywoziła ich z powrotem na szkier.

Tak, wyspa bowiem nie była niczym innym jak tylko szkierem. Wraz z Nerem prędko ją zbadali i na rozpoznanie nie potrzebowali więcej niż godziny. Wszędzie tylko skały, nagie skały, między nimi dwie albo trzy plaże. Ale, Nero doskonale się czuł na wyspie, jak dzień długi uganiał się za ptakami. I zawsze znalazł przy brzegu coś interesującego dla siebie, co morze wyrzuciło nocą.

Ester często narzekała na pogodę. „Jeśli wkrótce nie nadciągnie sztorm, cienko będziemy przędły tej zimy”. Tiril nie mogła tego zrozumieć, jej zdaniem łowienie ryb na spokojnej toni było o wiele przyjemniejsze.

Ester miała wiele tajemnic, na przykład ogniska wysoko na skałach na krańcach wyspy. Doglądała ich z największą starannością, ściągała tam wiele drewna wyrzuconego przez morze. Zdziwionej tym Tiril Ester wyjaśniła, że ogniska mają niezwykle istotne znaczenie dla statków, które zboczyły z kursu. Tiril zrozumiała wówczas, że rozpalanie ognisk podczas niepogody jest miłosiernym uczynkiem, w ten sposób bowiem wskazywano szyprom bezpieczny szlak do Bergen.

Dowiedziawszy się o tym, Tiril z większym zapałem znosiła drewno.

Często wieczorami, po oprawieniu ryb i powieszeniu ich do suszenia, siadywały przy ogniu i wówczas czuła na sobie wzrok Ester. Po całym dniu pracy dziewczyna bywała bardzo zmęczona, ale to było przyjemne zmęczenie, bo połączone ze świadomością, że wykonało się coś pożytecznego. Ester też coraz częściej okazywała prawdziwe zadowolenie z jej towarzystwa i pomocy na morzu.

Pewnego razu ośmieliła się zapytać, dlaczego Ester przygląda jej się tak badawczo.

– W twoich oczach, Tiril, wiele można wyczytać! Pojawia się w nich żal, tęsknota albo smutek. O czym wtedy myślisz?

Tiril westchnęła.

– O różnych sprawach. Smutno mi z powodu tego wszystkiego, co się wydarzyło, i żal mi, że nigdy już nie ujrzę Móriego. Wiele też rozmyślałam o Erlingu. Zawiodłam go wszak, po prostu zniknęłam bez słowa, o niczym go nie zawiadamiając. To mi nie daje spokoju. Okazał mi przecież tyle dobroci, chciał pomóc w odnalezieniu mych korzeni. Gdybym tylko mogła przesłać mu wiadomość o tym, że Nero i ja mamy się dobrze!

Ester spojrzała na nią zdumiona.

– Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałaś? Upłynęło już kilka tygodni! Kiedy następnym razem wybiorę się na Sotrę, mogę wziąć twoją wiadomość. Syn sąsiada często pływa do miasta, może pójść do tego Erlinga. Jeśli, oczywiście, jemu nie przeszkadza rozmowa z prostym rybakiem!

– Ach, naprawdę mogę tak zrobić? – wykrzyknęła uradowana Tiril. – Natychmiast zabieram się do pisania listu. Chłopiec będzie mógł mi przywieźć odpowiedź od Erlinga. Nikt jednak nie powinien się dowiedzieć o miejscu mojego pobytu, nikt, nawet Erling. Chłopiec chyba też nic o mnie nie wie?

– Nie, nie wspominałam o tobie – zapewniła Ester. – Bo chyba nie chcemy tu na wyspie żadnych nocnych zalotników?

Tiril z przejęcia na przemian bladła i czerwieniała, ściskając w dłoniach drewnianą miseczkę, z której piła mleko. Dostały je od sąsiada.

– Z listem to rzeczywiście świetny pomysł – stwierdziła Ester z lekką ironią w głosie. – Ale na czym masz zamiar go napisać? I czym?

– Hm, to rzeczywiście kłopot – przyznała Tiril. – Przypuszczam, że nie masz tutaj ołówka ani papieru?

Ester w odpowiedzi prychnęła tylko pogardliwie.

Rozwiązały jednak ten problem. Tiril nasmarowała list zwęglonym końcem patyczka na kawałku kory. Efekt nie był doskonały, lecz Erling z pewnością zdoła odczytać bazgroły.

Tiril bardzo się cieszyła z możliwości nawiązania kontaktu z przyjacielem. Nie mogła przecież zostać na szkierze przez całe życie, chociaż żyło się jej tu stosunkowo spokojnie. Wiedziała jednak, że Ester po rozstaniu z nią będzie się czuć po dwakroć bardziej samotna. Od czasu do czasu poznawała to po oczach brzydkiej kobiety.

Zasmucało to Tiril. Na morzu, kiedy wykonała jakiś niewłaściwy manewr łodzią lub sprzętem rybackim, Ester nie szczędziła jej kuksańców. Nie szkodziło to jednak ich przyjaźni. Ester pomogła jej wszak w tak trudnym momencie.

Na kawałku kory, który przypłynął tu z jakiejś porośniętej brzozą wyspy, niewiele było miejsca do pisania. Zmieściła zaledwie kilka zdań:


Miewam się dobrze, lecz boję się wracać do domu. Nie szukaj mnie, tylko daj znać, co się tam dzieje. Przyjadę, kiedy powiadomisz mnie, że jestem bezpieczna. Wybacz mi moje zniknięcie. Nie mogłam postąpić inaczej.


Tiril.


Ostatnie słowa były z konieczności bardzo małe i prawdopodobnie prawie nieczytelne. Musiała jednak jakoś się usprawiedliwić.

Potem pozostawało już tylko czekać.


Doprawdy, ostatnimi czasy jej życie obfitowało w wydarzenia! Leżała pod swą wspaniałą kołdrą na mięciutkim posłaniu z delikatnej wełnianki, a myśli szybowały daleko. W stojącej na brzegu szopie unosił się przyjemny aromat morza i wodorostów, pomieszany z zapachem smoły. Ściany nie były wprawdzie zbyt szczelne, od czasu do czasu świstał w nich wiatr, ale tak łagodny, że Tiril w niczym to nie przeszkadzało.

Nero jej nie odstępował. Nauczył się wreszcie, że fale pod podłogą to nie złoczyńcy, zamierzający wyrządzić krzywdę jego pani, ale nocą pozostawał czujny. Zawsze, nawet we śnie, jedno oko i ucho czuwało. Czasami potrafił zerwać się z histerycznym ujadaniem, aż Tiril ze strachu krew ścinało w żyłach, ale tak naprawdę nic się nie działo.

Móri…

Gdzie teraz był? Czy dotarł na Islandię? Czy kiedykolwiek o niej myślał?

O, tak, na pewno. We śnie jego twarz ukazywała jej się tak wyraźnie, że pamiętała ją następnego ranka. Oczy Móriego uśmiechały się do niej, wszechwiedząco, uspokajająco.

Dostrzegła w nich jeszcze coś, co tłumaczyła jako tęsknotę, lecz zdawała sobie sprawę, że jest to jedynie życzenie z jej strony.

W takie noce budziła się załamana swą samotnością, bez nadziei na przyszłość.

Rzecz jasna wiele myślała także o Erlingu, zastanawia się, co robić, ale po wysłaniu mu wiadomości uspokoiła się, czekając na jego odpowiedź.

Starała się nie wspominać okresu spędzonego w miejscu, które kiedyś nazywała domem, było to zbyt bolesne. Jeszcze mniej zastanawiała się nad praktycznymi sprawami, które musi uporządkować, jeśli powróci do Bergen. Została wszak jedyną dziedziczką majątku konsula. Dom stał teraz pusty, każdy, kto chciałby się tam dostać nielegalnie, mógł uczynić to bez trudu. No i co ze służącymi? Czy wrócili do swoich domostw, jeśli w ogóle mieli jakieś domostwa, czy mieli z czego żyć, kto się nimi zajmował, czy może całkiem zagubili się w świecie, nie wiedząc, czy mają zostać, czy nie?

Powinna była iść na pogrzeb przybranych rodziców. Powinna zająć się chorymi w dzielnicach ubogich, zadbać o bezpańskie psy, uporządkować rzeczy w domu…

Od wszystkiego jednak uciekła.

Ale nie uczyniła tego z własnej woli, usprawiedliwiała się sama przed sobą. Dwaj prześladowcy chcieli ją zamordować, nie było co do tego żadnych wątpliwości.

Ale dlaczego, dlaczego? Cóż ona takiego złego zrobiła? Czy zło tkwiło już w samym fakcie jej istnienia?

Takie myśli sprawiały wielki ból.

Polubiła rybołówstwo. Umiała już chodzić po marynarsku z szeroko rozstawionymi nogami, wiedziała, gdzie są najlepsze łowiska. Nero także przyzwyczaił się do morza, me musiał stać samotnie na brzegu i wyć, kiedy wypływały. Nauczył się, gdzie jego miejsce, i zaczęły zabierać go do łodzi teraz więc i on okazywał zapał, widząc przygotowania do kolejnej wyprawy. Pewnego razu Ester wróciła do domu po sprawdzeniu ognisk i z dumą oznajmiła, że Nero towarzyszył jej wiernie jak pies i wykonywał każde najdrobniejsze polecenie. Nie zdawała sobie przy tym sprawy, że wyraziła się „jak pies”, co Tiril uznała za prawdziwy komplement dla osobowości Nera. A więc liczył się wśród ludzi! Jeśli, rzecz jasna, jest się czym szczycić…

Tiril nie lubiła natomiast patroszenia ryb. Zastanawiała się, czy czuć już od niej rybą jak od Ester. Prawdo, podobnie tak.

Najbardziej pozytywne ze wszystkiego było jednak to, ze Tiril odzyskała swe prawdziwe ja. Życie na wyspie przebudziło jej dawną śmiałość i radość życia, miłość bliźniego i dobry humor, wszystko to, co przez ostatnie miesiące, po śmierci Carli, pozostawało jakby w uśpieniu. Teraz Tiril na powrót stała się sobą. O tym, że Ester nie była może najlepszym wzorem do naśladowania, należało po prostu zapomnieć. Najważniejsze, że Tiril znów potrafiła serdecznie śmiać się z błahostek, na przykład kiedy wiatr targał jej włosy lub gdy potknęła się ó czerpak leżący na dnie łodzi, kiedy mewy drażniły się z Nerem albo Ester zarażała ją swoją wesołością.

Niestety Tiril nauczyła się przeklinać, choć wciąż jeszcze była bardziej powściągliwa niż Ester. Zaczęła poruszać się trochę po męsku i spluwać na boki, a kiedy miała wołać na wietrze, raczej wrzeszczała niż wołała. Sama nie zauważała zmian w swym zachowaniu, czuła się po prostu szczęśliwa i wolna. Jeśli chodzi o poczucie humoru, doskonale zgadzały się z Ester. Tiril opanowała sztukę ostrego ripostowania, a także szybkiego wybaczania, kiedy spadał na nią grad wymówek. Wiedziała, że taki jest sposób bycia Ester, że tak naprawdę nie kryją się za tym złe intencje.

Najlepiej jak potrafiła zajmowała się zranionymi ptakami morskimi. Ester, widząc to, z początku mruczała pod nosem, że „nad tymi przeklętymi ptaszyskami nie warto się litować”, prędko jednak nabrała szacunku wobec bezgranicznej miłości Tiril do wszystkiego, co żyje. Dziewczyna miała też własny, osobliwy sposób kontaktowania się z przyrodą. Potrafiła na przykład przemawiać do smaganego wiatrem krzewu w zatoce albo prosić nadmorskie osty o wybaczenie za to, że po nich stąpa, a raz Ester widziała ją, jak stała na skale i zaklinała wiatr, by zmienił kierunek i mogły wypłynąć na połów.

Najgorsze, że wiatr w istocie zawrócił! Najbardziej przeraziła się tym sama Tiril. Śmiejąc się nerwowo oświadczyła Ester, że musiało się to stać dzięki wpływowi Móriego.

Nie było jednak żadnych wątpliwości: Tiril doskonale czuła się na wyspie.

Dobrze jej robiła surowość życia w nowym otoczeniu. Lubiła stać wsłuchana w szum fal uderzających o brzeg, w skargę wiatru zawodzącego za węgłem. Chyba nie może być mi lepiej, myślała czasami. Czy jednak wolno mi zapomnieć o wszystkim, co istnieje poza tą wyspą? Czy wolno mi żyć tylko chwilą? Cudownymi wieczorami przy kominku, kiedy ciało ogarnia błogosławione zmęczenie po pracowitym dniu? Otoczona szczerą przyjaźnią Nera i Ester?

Ester przekazała dalej list Tiril do Erlinga. Opowiadając o tym, przestraszyła i jednocześnie ucieszyła dziewczynę.

– Syn sąsiada, kiedy u nich byłam, wspomniał, że w mieście Bergen, tęsknią za piękną córką konsula – oznajmiła.

– Musiało chodzić o Carlę – westchnęła Tiril. – Pomyśleć tylko, że ją pamiętają!

– Najwidoczniej nie chodziło o Carlę, co to, to nie. Może Carla chodziła do portu i rozmawiała z ludźmi? Wiele usłyszałam o pannie konsulównie, i to same tylko dobre słowa! Wszyscy wychwalali pod niebiosa zaginioną dziewczynę, wprost niedobrze się robiło na myśl o tym, jaka musiała być wspaniała.

Ester powiedziała to z kwaśną miną, żeby Tiril przypadkiem nie wpadła w samouwielbienie.

– Naprawdę? – cichutko szepnęła Tiril, kraśniejąc z zażenowania.

– Owszem, i wszyscy biedacy tęsknili za tą Tiril Dahl, bo przynosiła im jedzenie, ubranie i pieniądze, opiekowała się chorymi i niedołężnymi, a bezpańskie psy karmiła kotletami schabowymi.

– Wcale tego nie robiłam!

– No, no, już ja dobrze wiem, co z ciebie za jedna. Jak można tak chować światło pod statkiem!

Tiril nawet nie starała się poprawić dziwacznego wyrażenia przyjaciółki.

– Nie mówiłaś chyba nikomu o tym, że jestem tutaj?

– Aż taka głupia nie jestem. Taką bryłkę szczerego złota zatrzymam, oczywiście, dla siebie.

Tiril uśmiechnęła się.

– Nie można powiedzieć, żebyś się na mnie wzbogaciła!

– Owszem, wyobraź sobie, że tak – odparła Ester, z gniewem patrząc jej w oczy. – Mam najlepsze towarzystwo, o jakim może marzyć samotna i okropna baba. Tak to już jest.

Ester opowiadała jej czasami o swym wcześniejszym życiu. Urodziła się jako najmłodsza z rodzeństwa, odziedziczyła wyspę wraz z domem, łodzią i ogniskami, wychowała się na morzu i innego świata nie znała.

Sprawiała wrażenie zadowolonej z takiego życia. Jeśli czegoś jej brakowało – poczucia bliskości, czułości, miłości – i tak nigdy o tym nie wspominała. A Tiril nie chciała pytać. Były to sprawy zbyt intymne, a pytania mogły tylko zranić.


Potem nadciągnęły jesienne sztormy.

W Ester nagle jakby wstąpiło życie. Oczy lśniły jej niemal diabelskim blaskiem, wykazywała gorączkową aktywność, głównie w związku z ogniskami. Stos drewna na południowym krańcu wyspy palił się nieprzerwanie dzień i noc, ogień płonął tu w zaciszu, mógł też być podtrzymywany węglem drzewnym, nie musiały więc biegać nocą i do niego dokładać. Wielkiego ogniska na północnym brzegu nigdy nie zapalano. Ester mętnie wyjaśniała, że trzyma je w rezerwie; nie miała ochoty odpowiadać na podobne pytania. Ale oczy jej świeciły.

I tak wszystko, co mówiła, Tiril przyjmowała za dobrą monetę. Przynajmniej do tej nocy, kiedy poznała sens starego wyrażenia: „żniwa w szalejącej burzy”.

Загрузка...