Rozdział IX

Zgłosiłam się na oddział psychitryczny w Częstochowie i zostałam przyjęta. Nie było tu mnie od 16 lat, a jednak pamiętano mnie. Długo rozmawiałam z ordynatorem, usiłując mu wyjaśnić potęgę diabła, który mnie prześladuje. A szatan siedział sobie obok i przysłuchiwał się naszej rozmowie.

27 czerwca – W nocy OCZY powróciły i przyglądają mi się uważnie. Niestety nie jest to Bóg, to oczy szatańskie. Co się stało?

Czy sprzeniewierzyłam się ostatecznie Bogu przez powieszenie? Kto mnie wzywał wtedy w Tworkach? Kto nakazywał tak gwałtownie odejść? Czy była to boska moc czy szatańska?

Kim teraz jestem w psychozie? Bogiem o złej i dobrej stronie, ciemnej i jasnej. Podwójne imię, podwójne sny, dwie moce walczące z sobą. Jedna i druga wzywa mnie jednocześnie do odejścia. Zgubiłam się w analizie. Kara ostateczna – śmierć.

Dlaczego chcę umrzeć? Głód miłości jest tak olbrzymi, tak potworny, że może on mnie właśnie pochłania, może ta siła pcha mnie do śmierci, do boskiej miłości, tylko ta miłość jest najpotężniejsza.

Wygrywam z szatanem, poddaję się boskiej mocy, która we mnie wstępuje. Dopóki walczę z szatanem, Bóg mnie nie powołuje.

Ja siebie powołuję, wzywam TAM. Jeżeli jest we mnie tyle boskiej mocy, to TU szatan nie może ze mną wygrać. A śmierć? Jest jedynie formą urzeczywistnienia drogi.

Chciałabym zasnąć na dnie morza. Tu jestem nieustannie obserwowana. Zbyt wiele oczu przygląda mi się, zbyt wiele rąk mnie dotyka. Zapach jest zbyt intensywny. Słyszę zbyt wiele prawd. Nie wolno mi ich przekazywać. Mam wyrzec się wszystkiego, nawet pisania, mojej poezji, która rozkwita, świata realnego zupełnie do końca. Mam rozbić lustro i wejść TAM, na drugą stronę. Czas jest bliski.

Mam poczucie rozrywania czy przerywania czegoś we mnie, jakiejś pętli, te dłonie rozwalają mi trzewia, wyrywają serce, o dziwo, podwójne, bijące sprzecznymi rytmami, wołają mnie, czekają na korytarzu z nożami, na moje potknięcie przy próbie ucieczki.

Rozstrzeliwują mnie. I z powrotem ładują broń. Kule są ostre, lecz nie roztrzaskują czaszki.

28 czerwca – Leki zaczynają działać, podsypiam. Mój Kosmos wygasa, coraz więcej czarnych dziur. Czas odmierzany obłędem. Czy wiem, że halucynuję, kiedy halucynuję?

Psychoza to walka dziecka z rodzicem, rodzaj obrony, ale i szantażu emocjonalnego, prośba o miłość, która nigdy nie może się spełnić.

Halucynacja jako rzutowanie świata wewnętrznego na zewnątrz, projekcja problemu, który zdaje się być nie do rozwiązania w rzeczywistości. Rodzaj halucynacji zależy od stopnia zranienia w dzieciństwie, urazu, nawarstwienia. W moim przypadku były to urojenia grzeszności i winy, potem, jako obrona, urojenia boskości.

Widzę płonący krzyż, cały w ogniu, a jednak nie wypala się, lecz świeci złotym blaskiem.

Obóz koncentracyjny. Powróciłam do niego, obłaskawiając moich katów. Kiedyś na tym oddziale skończyłam 17 lat, teraz mam 32 lata.

Wyjście z psychozy jest możliwe, trzeba chcieć. Inaczej pozostaje bezsilność ludzi wokół.

29 czerwca – Przesypiam cały czas. Krótkie halucynacje wzrokowe, nie boję się ich. Nic mi się nie chce, jestem specyfikowana lekami, odczuwam to teraz jako ulgę na ten czas, kiedy nie mogłam opanować lęku.

Jestem rozregulowana, z niepokojem ruchowym po lekach. Z samotnością w sercu, z pragnieniem w głodnych oczach, z rezygnacją w dłoniach. Kocham.

Ona we mnie znowu się odzywa, podszeptuje, kieruje moimi myślami, każe wypowiadać słowa, których nie chcę mówić, na przykład słowa modlitwy. Kim we mnie jest ta druga?

30 czerwca – Rodzina sądzi, że to tylko chwilowe załamanie, nie są w stanie pojąć, że choroba toczy mnie przez cały czas. Z mojej strony to też było „oszustwo”. Basia musiała być OK, zawsze i wszędzie. A teraz totalna rozsypka. Dół poniżej dołu, moje dno wklęsłe.

CHCĘ ŻYĆ.

1 lipca – Zwidy, majaki, sny. Jak to oddzielić od rzeczywistości? Czwarta doba w szpitalu.

Kim jest diabeł? Ja jestem Bogiem czy rodzicem? Wszystko mi się znowu poplątało. Świat nierealny jest realny! Co mi da wyciszenia neuroleptykami? Chwilowy spokój przetrwania?

Będę żyła. Chcę żyć, chcę wszystko „wykrzyczeć”. Chcę miłości. Chcę ofiarowywać siebie w zwykłej miłości.

2 lipca – Śpię i śpię. Obrazy pod powiekami przesuwają się nieustannie. Nie chcę teraz umierać. Odejdź!

Pomimo leczenia TO powraca. Nie chcę odchodzić w ten sposób. Dlaczego taka obsesja śmierci? Matka, typ antylibidynalny. Dlaczego to kusi, by odejść?

Dokąd? Do nieba, do Boga, w jego objęcia. Lecz on nie chce twego czynu, wręcz szatańskiego.

Boże, dałeś mi ponownie życie, to teraz niech żyję. Ja chcę żyć. Mam do tego prawo.

3 lipca – Dzisiaj czuję się zdecydowanie lepiej. Podjęłam wczoraj decyzję, że chcę żyć. I będę żyła. Mam jeszcze trochę halucynacji i iluzji słuchowych.

Mam problemy zmyśleniem, tworzą mi się w głowie jakieś neologizmy czy inne sałaty słowne. Nie zdążę ich zapisywać, bo bardzo szybko ulatują. Jest to coś niesamowitego, taki zlepek sylab lub przetworzonych całych wyrazów i zdań.

Odwiedziła mnie matka. Tak trudno uwierzyć w oczywistą prawdę, jaką poznałam, momentami nie chcę w to wierzyć.

Moje połączenie z kosmosem słabnie. Czarne dziury płoną nowym światłem.

Co, Basiu, jesteś najlepszą dysymulantką, jaką poznałam. Kim jesteś, Basiu, czego ta druga teraz chce od ciebie, jeżeli już przezwyciężyłaś Anioła śmierci, to co pozostało? Dwie w jednym ciele czy dadzą się unieść? Czuję się trochę zagubiona w nowej postaci.

Ta rzeczywistość mnie przerosła, ta iluzoryczna, urojeniowa.

Kasiu, tęsknię za Tobą. Wygrywam, w końcu wygrywam z psychozą. Na życie nie jest za późno, życie jest teraz.

Mija kolejny dzień na psychiatrii.

4 lipca – List od Kasi. Wiem, że brakuje mi odwagi, by żyć. Za szybko doszłam do prawdy,

Tadeuszu, za mocno za boleśnie. Przeanalizowałam sama całe moje życie w cztery miesiące i prawda stała się naga, obnażona, a ja niezbyt gotowa do jej przyjęcia. A może to był ostatni dzwonek, by ją unieść.

Leki, jedzenie, spanie. Zbyt dużo czasu na myślenie.

Pierwsza istotna sprawa – ja chcę żyć.

Druga sprawa – będę pisała, chcę pisać.

Trzecia sprawa – samodzielność.

A czwarta – po prostu życie. Jak do tego wszystkiego doszło, już nie wiem. Nie należy tego rozpamiętywać. A jednak dzisiaj w łazience dopadła mnie tamta wizja siebie powieszonej.

Za świeże to wszystko, dopiero jestem po zamachu na siebie.

5 lipca – Prosiłam o przepustkę do domu. Już potrafię się obronić przed wizją śmierci.

Wtedy cała w środku krzyczę, że chcę żyć.

Odwiedził mnie ojciec. To po nim mam taką niesamowitą siłę przetrwania, on zwyciężył śmierć na Syberii wiele razy, w chorobach, kiedy nie było żadnej szansy na ratunek, nie poddał się. Tak jak ja teraz. Jestem silniejsza od wyroku śmierci.

Basiu, w końcu musi ci się to udać. W pędzie ku śmierci przeżyłaś już wszystko, śmierć kliniczną także. Na śmierć ostateczną jeszcze za wcześnie. Ja chcę żyć, jestem tego pewna.

6 lipca – Jestem na jednodniowej przepustce w domu. Kiedy lęk się wzmaga, ogarnia mnie coś podobnego do głuchoty, jakby coś z zewnątrz nakładało na mnie ochronny kask, coś w kształcie kuli, jaką noszą kosmonauci. I wtedy słyszę szum w uszach, dźwięki do mnie nie dochodzą.

Mam problemy z podejmowaniem decyzji, bo sama do końca nie wiem, czego chcę.

7 lipca – Dziesiąta doba w szpitalu. Halucynacji chyba nie ma. Jeszcze pojawia się uczucie zagrożenia, lecz wynika ono ze mnie samej. Zdarza mi się często przeczuwać śmierć. Pobyt w domu zniosłam spokojnie.

10 lipca – Poprosiłam o wypis, szef się zgodził. Zobaczyłam rano twarz diabła wiszącą pod sufitem, w czerwono – czarnych barwach. OK, zabieram go stąd do domu.

11 lipca – Kasia przyjechała do mnie. Jest ze mną cały czas i jestem spokojniejsza.

12 lipca – Kuracja specjalna – przyjaciel, piwo, rozmowy, słońce. Śniła mi się epidemia AIDS w Polsce, ach te moje sny.

13 lipca – Kocham, dlatego jestem.

Jestem, bo kocham.

Jestem, kocham.

Kocham, jestem.

Jestem = kocham.

Kasia czyta moje dzienniki. Dowiaduje się, jak to było ze schi.

Nie ma nieskończonego zła czy dobra, takimi są jedynie szatan i Bóg. Kiedy istnieje się jako człowiek, albo zabija się siebie, albo rani się innych. Tak jest przez całe życie.

16 lipca – Kasia układa tekst, który będzie na okładce „Kokainy”. Jaki będzie tego efekt? I tak już jestem „etatową” narkomanką tego kraju, teraz mam zostać dziwką, pisałam ten tekst jako,, Wielka Nierządnica”.

Bóg jungowski jest doskonale wewnętrznie sprzeczny, zły i dobry jednocześnie. Tylko Chrystus jest nieskończenie dobry. Sam Bóg łączy sprzeczności w absolucie dobra i zła.

Za szybko mnie to wszystko dopada, życie za szybko mnie dogania, jakby chciało powiedzieć, że już koniec z odlotami, już wystarczy gry w psychozy czy umieranie, że teraz trzeba mi tu zaistnieć, poczuć rzeczywistość, realne przeżywanie życia, a nie tylko w fantazjach, marzeniach, halucynacjach, kombinacjach, które w rezultacie realizuję na jawie.

Kasia mówi, że w Tadeuszu szukam spełnienia ideału miłości, bo on ma piękną duszę.

Kiedy słucham Kasi, kiedy opowiada mi o sobie, o przeszłości, dopada mnie tęsknota, by po prostu przeżyć choć kilka lat tak jak ona, trochę po wariacku, twórczo i radośnie, i nostalgicznie, bez wyznaczenia sobie kresu, bez dotykania pełni istnienia, które oznacza koniec bycia tutaj, studiując filozofię, czytając cudowną poezję, słuchając jeszcze piękniejszej muzyki, pisząc wariackie i genialne teksty. Tak pożyć, posmakować tej strony istnienia, której naprawdę nie znam, chociaż napisałam trzy książki i trochę wierszy.

Mój stały styl reagowania na stres to doprowadzanie się do stanu halucyjnacyjnego, ucieczka w chorobę. Bycie pacjentem to rola, którą odgrywam w sposób doskonały. Oczywiście cierpienie jest autentyczne, lecz podświadomie „wyreżyserowane”.

Obóz zagłady odradza się nieustannie od nowa w każdym schizofreniku, we mnie także.

Powraca wizja wykonania wyroku przez rozstrzelanie. Na szczęście jest to w rzeczywistości trudne ze względów technicznych.

Dlaczego nie chcę do końca powrócić? Czego tak naprawdę się boję? Dlaczego ponownie marzy mi się sen i senne bycie tutaj? Co mnie tak najbardziej zraniło? Brak miłości.

Wiesz Basiu, i nie chcesz się do tego przyznać ponownie przed sobą, w nowej świadomości, nie chcesz zaistnieć do końca jako osoba do końca dorosła, odpowiedzialna. Wolisz być tu, tam, ówdzie, nigdzie, ponad tam, lekka, bolesna, ponadczasowa, na swój sposób nieśmiertelna.

Jaka Bóg.

Dobrze, chcesz? Udowodnisz całemu światu, że byłaś schizofreniczką i wyszłaś z psychozy po 32 latach jej trwania. Ta praca jest do wykonania. Trzeba przez to przejść jeszcze raz, by sobie powiedzieć – to jest poza mną.

Kasie powiedziała mi, bym zapisywała radość. Nie potrafisz tego zrobić jak bólu i cierpienia.

Nie pamiętam dobrych rzeczy w moim życiu, a było ich przecież wiele. Były osoby, które mnie kochają i które ja kocham.

20 lipca – Diabeł nie zrezygnuje, ma nowe transformacje, był cały czarny z białymi ustami.

Tym razem nie przestraszyłam się.

22 lipca – Nie mogę mieszkać z rodzicami, zawsze będą próbowali mnie zniewolić. Siedzenie tutaj jest najbardziej wysublimowaną formą masochizmu, samoudręczenia. Kilka dni spędziłam z ciocią. Jej miłość zawsze mnie ratowała przed czynami ostatecznymi. Gdyby nie jej miłość, zginęłabym dużo wcześniej.

24 lipca – Byłam z ciocią w domku na wsi. Po prawie roku od tamtej historii z Ewą. Konfrontacja wypadła OK. Tamto zdarzenie mnie już nie rani. Nie mam już poczucia winy.

Mam swój świat fantazji, do którego miewasz wstęp, Kasiu, i to jak na mnie jest szalony postęp. Nie można wejść w człowieka do końca, jest ten element mrocznej duszy, gdzie nikt, ale to nikt nie wejdzie, ten margines absolutny prywatności niezbędny do zachowania własnego ja. To osobista wolność. Miłość bez wolności jest tylko udręką. To wszystko oznacza, że jesteś dla mnie najważniejsza.

25 lipca – Zaczęłam się uczyć bronić przed innymi. Popatrz, przyjacielu, kończy się ten szalony dziennik, jestem coraz bliżej zdrowia, częściej powracam tu dzięki miłości. Wiem, że człowiek najpierw musi siebie zaakceptować, pokochać, aby stać się osobą dla samego siebie i dla drugiego człowieka.

Pisząc teraz Schi, powrócę, by nabrać do niej dystansu. Jest mi to potrzebne, by ostatecznie żyć w zgodzie z sobą i w spokoju.

Przeszłam tak wiele, można rzec – wszystko, i Twój los, Kasiu, był piekłem. Trzeba nam rozpocząć inny los, twórczy, bez ładowania się w sytuacje paraliżujące, a kiedy przyjdą do nas mocne zdarzenia, chcę umieć spokojnie ocenić sytuację i mądrze pomóc sobie i innym.

Chociaż znając prawdę, do której dane mi było dojść, wiem że sytuacje często bywają beznadziejne.

I także pragnę się przy tym umieć ochronić, tj. przyjąć los takim, jaki on jest, kiedy niewiele można uczynić, bo ta druga osoba nie chce zmiany. Tak było ze mną, nie chciałam podświadomie żadnej zmiany, oprócz jednego, co było niemożliwe do spełnienia – aby matka mnie pokochała.

Wtedy, Tadeuszu, nie mogłeś niczego uczynić, tylko wspierać mnie na tyle, na ile pozwalałam.

Ty wiesz, Tadeuszu że na sobie poznałam straszliwą siłę bezmiłości ze wszystkimi jej konsekwencjami i dlatego moja dusza jest jeszcze w depresji.

Uczę się ponownie stanowczo wyrażać moje postanowienia i życzenia typu: chcę – nie chcę, potrzebuję, – nie potrzebuję. Nieumiejętność komunikowania jasno emocji powodowała, że nieustannie stawałam się ofiarą i powodowała autoagresję.

26 lipca – Topi mnie smutek, zbyt potężny, wszechogarniający moje istnienie i bycie z ludźmi. Trudne jest to życie do udźwignięcia, kiedy wydaje się, że wszystko się wydarzyło.

Mogę tworzyć ku miłości i życiu. Po co odchodzić, kiedy istnienie może być radością. To mi naprawdę możne się udać, pomimo głosu, który nakazuje mi odejść. Potrafię go nie słuchać, bo to ja pragnę żyć i ta druga nie będzie mną rządziła.

Jestem także fizycznie. Jestem, Boże, jestem. Czyż to nie jest piękne, sam fakt istnienia, tak świadomego istnienia, bez względu na poznaną prawdę.

27 lipca – Życie, życie, jeszcze wczoraj cię żegnałam w tajnych myślach i umierałam symbolicznie po to, by ponownie się narodzić. Nie walczę o przetrwanie. Nie mam takiej potrzeby, nigdy nie było. Jestem przede wszystkim dla samej siebie, dla mego istnienia. Jeżeli mnie kochają, to przecież nie za coś, nie za osiągnięcia, a za sam fakt istnienia. Nikomu nie muszę udowadniać, że muszę tu być. Oto jestem. Ci, którzy naprawdę kochają, kochają zawsze i nigdy nie opuszczają. Tak jest z przyjaźnią.

Ta książka będzie bardzo trudna do napisani. Normalne wytłumaczenie zdarzeń i psychotyczne wytłumaczenie tych samych zdarzeń. Podwójna analiza. Basi normalnej i Basi chorej.

To takie proste – nie mogę jedynie wymierzyć ciosu przeciwko sobie. Zdecydowanie wybieram życie.

Schizofrenicy tęsknią za obłędem – to prawda. Ten świat jest przecież tak ogromny, przerastający wszystko, co możliwe, wszystkie nieprawdopodobieństwa.

Czego oczekuję od ciebie, miłości? Byś była ze mną tak często, jak to możliwe, bym mogła słyszeć twoje – kocham cię – bym mogła cię przytulić i poczuć blisko. Bym w słowach – kocham cię – czuła to, co czuję, bym mogła bez lęku opowiadać o moich tęsknotach, byś umiała unieść to spokojnie lub się na mnie zezłościła z tym cudownym uśmiechem i zaciśniętymi pięściami. Kiedy jesteś przy mnie obecna, miłości, wszystkie fantazje są jedynie fantazjami.

31 lipca – Odkrywanie siebie wciąż od nowa, oto istnienie. Miłość należy do sfery życia, nie śmierci czy psychozy. Do człowieczeństwa. Nie przewidziałeś, Przyjacielu, jaką straszliwą prawdę niosę w sobie. Tak długo milczałam. Teraz we mnie miłość odkrywa prawdę codziennie od nowa.

3 sierpnia – To dopiero początek, wiem, że wszystko mi trzeba odbudowywać, nić po nici tkać, od spraw najprostszych. Boję się tego, dlatego uciekam w autyzm, halucynacje, urojenia.

To tak, jakby nagle wszystko przestało mi wystarczać, każda pozytywna sprawa jest jakby przeciwko mnie, bo „Zmusza” do uczestnictwa tutaj, do tego co najzwyklejsze, kontaktu z ludźmi. To mnie przeraża, powoduje szczękościsk i autoagresję. Ile czasu potrzebuję, by zrobić początki istnienia tutaj, bo stale wszystko jest poza mną, dalekie i obce, nienaturalne, bo niepoznawalne przez moje uczucia i zmysły. Nie dopuszczam do siebie świata realnego, bo do tej pory był zbyt bolesny i tragiczny.

I mimo że świat psychotyczny był bardzo okrutny, świat realny był całkowitą tragedią. Bo w świecie realnym nie było miłości.

Czy stało się we mnie coś nieodwracalnego, tak mocne uderzenie, po którym ugięłam się ostatecznie i całkowicie. Wybrałam schizofrenię jako ratunek i mechanizm utrwalił się – boję się emocjonalnego odrzucenia, więc w „zapasie” mam kombinacje na temat samobójstwa czy narkotyków lub kolejne halucynacje, lecz i one już mnie nie chronią. Ich rola została zakończona.

Doprowadziłam do ostatecznej eksplozji. Każdy krok emocjonalny wzbudza lęk, że zrobię coś nie tak. W dzieciństwie pozbawiono mnie nauki właściwych reakcji emocjonalnych i to teraz wyłazi w pustą przestrzeń i nie wie, gdzie przystanąć. A także ja sama nie potrafię odczytywać emocji innych ludzi, pomimo ogromnej intuicji, oddzielona od nich szklaną szybą.

Uczę się teraz wszystkiego.

Kim jestem poza obrazem ruchomym, przezroczystym, gdzieś tam falującym w przestworzach?

Nie, to nieprawda, ja czuję i to wiele, tylko sama przed sobą nie chcę się do tych emocji przyznać.

Może ja wcale nie kocham rodziców, tylko ich nienawidzę. Patologiczna symbioza dziecka, które nadal się domaga niemożliwego, tj. by je matka pokochała.

5 sierpnia – Tęsknię za tamtą Basią, zupełnie nieświadomą. Przyszedł dzisiaj nakaz śmierci, przetwarzany po wielokrotności, i fruwałam gdzieś tam i nie było przy mnie ciebie. I zaczęłam się bać już wszystkiego – powrotu do domu, mojej do nich nienawiści, mojego życia tam, i ogarnęła mnie prawdziwa panika i rozpłakałam się w twoich ramionach jak bezradne dziecko, zagubione, które nie wie, jak ma żyć, i wycierałaś mi łzy. I mówiłaś mi, czym jest życie, poprzez łzy, uśmiech, pocałunki. Słuchałam i powoli zaczęło do mnie docierać, że życie po prostu jest, jest mi dane i tylko ode mnie zależy, ile go sobie dla siebie wezmę, a przez to ile będę potrafiła go ofiarować innym i siebie innym przez własne życie.

8 sierpnia – Nie chcę już Anki, doprowadziła do tego, że odpowiedziałam nienawiścią na jej nienawiść.

9 sierpnia – To problem libido, panie Freund. Jedynie wobec śmierci jeszcze mam porywy namiętności. Wiem, że we mnie jeszcze jest wiele przekory i przewrotności wobec życia, a to dlatego, że jestem stale oszołomiona faktem istnienia i w ogóle.

13 sierpnia – Kiedy wsiadam na konia, cały świat przestaje istnieć, jestem tylko ja i koń, i bieg do przodu, i jestem spokojna i szczęśliwa.

Co zobaczyłam w śmierci klinicznej po powieszeniu? Czy skala tamtego przeżycia jest tak druzgocąca, że świat tutaj zdaje się być czymś nikłym i nie wzbudzającym emocji?

Tam jest czarna dziura.

Inni schizofrenicy głoszą swoją wizję i misję całemu światu, a ja ukrywałam się sama przed sobą. Jaka to było możliwe? Co tak zadziałało, że dysymulowałam sama przed sobą i byłam przekonana, że jestem zdrowa? I przekonałam o tym wszystkich w około, tylko Ciebie, Tadeuszu nie udało mi się zwieść. Jest to dla mnie stale nie pojęte, dlaczego dla mnie samej tak przebiegała choroba. „Normalnie”, jak to zwykle bywa, powinnam chodzić i głosić, że jestem Bogiem albo szatanem, albo Chrystusem. A ja nawet o tym nie wiedziałam, że nimi byłam. Wszystko podświadomie zapisywałam w dziennikach, lecz nie wiedziałam, co zapisuję.

Mój pierwszy zapis z dzienników, które ocalały, to 18 rok życia i odwiedziny szatana w moim pokoju. To mnie nie przerażało, byłam zadowolona, że przychodzi On, Pan Ciemności, do mnie potępionej, „czyniącej” zło. Co się jeszcze wydarzyło, kiedy miałam 13,14 lat? Nie pamiętam.

19 sierpnia – Nie żałuję ani jednej sekundy cierpienia, przez które przeszłam. Nie żałuję niczego, co się w moim życiu wydarzyło, nie żałuję, że miałam schizofrenię, nie żałuję tych okrutnych lat, uważam, że pomimo choroby i niewyobrażalnego cierpienia nie są stracone.

To nic, że mnie nie kochano, zdradzono, byłam ofiarą wielu osób. To, co przeżyłam, potrafiłam zamienić w twórczość, stało się jądrem mego istnienia. Dzięki temu poznałam tajemnicę schizofreni do końca, tak jak zawsze chciałam.

Zapłaciłabym jednak najwyższą karę, straciłabym życie, lecz Bóg czuwa nad niewinnymi i zawsze daje mi szansę na odnalezienie siebie.

20 sierpnia – Rozstanie z ukochaną osobą. To tak, jakbym nagle stanęła przed białą ścianą i niepewnie dotykała jej palcami. Twoja obecność paraliżuje mnie. Jak to dobrze, że wrócono mi życie, jak to dobrze, że udało mi się przeżyć śmierć kliniczną. Kocham i żyję.

21 sierpnia – Jaka cisza wokoło, jakbym bez ciebie nie słyszała świata. Wyobraziłam sobie ptaki bez nieba.

22 sierpnia – Nie można żadnej prawdy dotknąć do końca. To boskie prawo. Ja jestem jedynie człowiekiem. Tylko w ten sposób kocham prawdziwie.

Miłość boska jest miłością nierealną. Nie jest miłością do końca. Nie jest miłością duchową czy przyjazną. Jest miłością ponad miłością, czymś, czego możemy doświadczyć w przeżyciach ostatecznych, granicznych, pod warunkiem, że staniemy nadzy na chwilę przed Bogiem na pograniczu dwóch światów, pozbawieni wszystkiego, i powrócimy tutaj w nowe życie.

Tak się stało ze mną. Wybrałam się TAM, w podróż zbyt daleką, bym mogła się spodziewać powrotu, a jednak dane mi było zawrócić, by doświadczyć prawdziwej miłości. I w tym objawiła się miłość Boga do mnie po całym okrucieństwie mego życia.

23 sierpnia – Oswajam w sobie twoją nieobecność tutaj, by lżej tu być. Kiedy myślę o tobie, ciepło wokół serca rozrasta się i staję zasłuchana w jego rytm. I chociaż tęsknię, jest mi tak dziwnie, niesamowicie. Jesteś namacalna we wspomnieniu i w rzeczywistości.

25 sierpnia – Wieczór mi się wydłuża, samotny jak ja, wędruje po pokoju, zdumiony niedawnym zachodem słońca, osaczony czasem, który gna do przodu w czas teraźniejszy, w przyszłość niepewną. I chociaż niepokój dogania wieczór, moje myśli biegną tam, gdzie ty jesteś, z ciepłem wokół serca, tak blisko, tak namacalnie cię wyczuwam. I mocniej staje się tutaj, w nadchodzącą ciemność. Kocham cię, szepczę, i jakaś moc mnie ochrania, czuwa nade mną. Moc niepojęta, silniejsza od tej, która jeszcze czai się w zakamarkach duszy.

Wierzę w naszą miłość, to wiara najsilniejsza.

Загрузка...