Rozdział IV

Wybacz mi, Czytelniku, pewien chaos w zapisie zdarzeń. Chciałam pokazać kolejne kroki budzenia się mej świadomości. Nie chciałam, by to była kolejna książka biograficzna, jakich jest wiele w literaturze, dlatego nie zachowuję chronologii zdarzeń z życiorysu. Pokazuję tutaj odzyskiwanie wiedzy o sobie w procesie autoanalizy, w procesie zdrowienia, niesamowitego przebudzenia po 30 latach psychozy i zdrowia, udręki i sukcesów, porażek, ogromnych przegranych, poprzez zagładę po całkowite zwycięstwo.

Czułam sama, że chaotycznie biegam po moich dziennikach, jakby bojąc się ujrzeć prawdę do końca. Czułam, że znowu stanęłam w martwym punkcie i poruszam się wokoło zamiast iść do przodu. Zadzwoniłam do Tadeusza, który ponownie wskazał mi drogę. Wystarczyło jedno hasło – bodziec: przeżyłaś to, bo miałaś silne ciało, inaczej mogłaś zginąć.

Ciało, ciało, wyczułam, że jest to klucz do dalszej pracy. Tadeusz nie mógł mi powiedzieć wprost, bo mogłam ponownie się schować w zaprzeczeniu, wystraszyć.

Siedziałam nad tym kluczem dniami i nocami i znalazłam dalszą prawdę:

Tadeuszu, mam to!!!

13, 14 rok życia – zdrada ojca przez picie, opuszcza mnie, traci autorytet, dowiedziałam się, że matka mnie nie chciała, od razu weszłam w urojenia grzeczności i winy. Dom był piekłem, które chciało mnie wchłonąć. Ojciec oskarżycielem, walczyłam z nim, walczyłam z potępieniem, walczyłam z szatanem. Kusił mnie stale szatan, więc zamieniłam go najpierw na alkohol, potem na narkotyki. Nawet dobrze, że nie mam dzienników z tamtego okresu, musiało się to we mnie samo otworzyć, teraz ma inną wartość.

Nie byłam w stanie już przyjąć tego cienia – szatana, byłam w stanie brać narkotyki, zabijać nimi lęk, przerażenie, seks. Bóg potem zwyciężył na wiele lat, dojdę do tego. Matka była śmiercią, ojciec szatanem, a ja musiałem stać się Bogiem albo od razu zginąć.

Tadeuszu, jestem oszołomiona. Na początku szłam w szatana i śmierć. Uciekałam z domu, okaleczałam się, podpalałam, by ogień piekielny płonął cały czas, wzniecałam pożary – na szczęście nikogo nie skrzywdziłam, a także nie zamknęli mnie w domu poprawczym czy wiezieniu.

Dałam się katować milicji.

I moment przełomowy – gwałt, dwa lata później. Walczyłam ze złem i już zaczęta we mnie przeważać boskość. W Garwolinie mocniej się zdezintegrowałam, powrócił motyw szatana, lecz ponownie wyszłam z tej walki zwycięsko. Radziłam sobie z szatanem, lecz ze śmiercią było trudniej. Nabierałam mocy, stale atakowała mnie boskość, przecież Bóg jest nieśmiertelny.

A może miałam stąd odejść jako Syn Boży? Jak Chrystus?

Ojej, aż strach to dalej analizować, ale trzeba przez to przejść, nie ma innej drogi.

A więc byłam boska, a kiedy diabeł w Wenecji śmiał się, upadłam. Czy wtedy stałam się kobietą? Wiem, że na koniec było nas dwie i dokonałam aborcji na żeńskim pierwiastku. Nie było już Boga, została śmierć. Diabeł w Wenecji powiedział mi, że opętanie jest całkowite, wyśmiewał mnie – boską, upadłą kobietę?

Jeszcze tego nie pamiętam. Nie bałam się diabła, chciałam, by sobie poszedł.

Naśmiewał się z mego seksu – lęku przed orgazmem, lęku przed byciem kobietą, lęku przed dotykiem mężczyzny. Boskość się skończyła, byłam kobietą w panicznym lęku przed cieniem.

W 10 dni później spotkałam się z moim cieniem – kobietą i z projekcją gwałciciela. Miałam dopełnić grzeszności, skalać miejsce święte i być potępioną na zawsze. Teraz czekała mnie już tylko śmierć, znalazłam sposobność, dokonałam aborcji siebie na ginekologii. Kiedy wybudzono mnie w końcu po narkozie i stwierdziłam że żyję, zrobiłam resztę sama. „Matka” mnie uśmierciła. Czy ponownie stałam się boska i przecięłam tę nić?

Nie było już ani szatana, ani matki – śmierci, musiałam odejść.

W klinice po samobójstwie zjadały mnie pająki od wewnątrz. Co to było? Powoli regenerowałam ciało, powróciłam do domu. Zaczęłam być chorym dzieckiem, psychoza trwała. Zaczęłam się bronić. Najpierw dopieprzyłam ojcu – Tobie. Zaczęłam się w końcu bronić!!! Atakowałam, nie wycofywałam się. Nadal halucynowałam, ale to było jakieś inne.

Znowu osaczyła mnie śmierć – planowałam spalenie dzienników. Porównywałam siebie do martwego płodu. Zastanawiałam się, czy mogę odwrócić proces, tylko nie wiedziałam jak.

Kojarzyłam, że mam darowane życie nie przez siebie, odwiedził mnie Bóg. Miałam w końcu poczucie czasu. Pojawił się lęk, niewyobrażalny. Chciałam być sobą. We śnie stale powracał

14 rok życia. Zaczęło się pojawiać niejasne poczucie choroby. Zaczęłam kojarzyć, że po prostu jestem człowiekiem.

I od 1 lutego rozpoczęłam pracę nad sobą.

Przed telefonem do Ciebie 14 lutego śniłam obóz zagłady i rano zapytałam siebie, co to oznacza. I uratował mnie ten telefon. Już nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym nie zadzwoniła do Ciebie lub Ciebie akurat nie było.

22 lutego

Tadeuszu, trzynasty rok życia. Przestałam bać się ciemności, bo byłam skazana na śmierć i potępiona. Poruszałam się w piekle jako dusza potępiona!!! W mocy szatana!!!

Co mnie wtedy chroniło, że tak po prostu nie zginęłam w psychozie?

To prawda, co pisze Kępiński, że psychotycy mają bardzo dużą odporność na choroby i urazy, których by nie zniósł zwykły człowiek. Bo to jest nie do uniesienia.

Sama dokonałam na sobie gwałtu za ojca szatana. Mój Boże, teraz byłam już w pełni potępiona.

Ojciec Boski, Ty, Tadeuszu, potępiłeś mnie. Anka w szpitalu powiedziała mi, że jesteś na mnie wściekły.

Szukałam Boga – ojca, by mnie wyzwolił spod władzy szatana, bym mocniej weszła w boskość – i tak się stało na obozie.

Do Ciebie zawsze pisałam w chorobie, kiedy zawodziło mnie ciało. I Twoje wiersze skierowane do mnie i medytacja o samotności. To wszystko układa się w całość, niepojęte. Nie znam się na religii, lecz jest coś takiego jak „serce Chrystusa”. I mój opór w tej sprawie – syn boży zesłany na ziemię, kuszony przez szatana. Ojej!!!

Padaczka stanowiła również element opętania, miałam nad nią całkowitą kontrolę. Była mi potrzebna po to, by ojciec ziemski – profesor, mną się interesował.

I stałeś się ziemskim ojcem, któremu teraz dopieprzyłam. Ja stałam się kobietą.

Nie miałam Cię pokonać w czasie wartościowania, lecz miałam Cię przekonać, że jestem synem bożym, swego Boga – ojca.

A więc ja, syn – boży, miałam Matkę Boską, która czuwała, szatana – kusiciela i śmierć, która miała stać się spełnieniem, miałam powrócić do Boga – ojca. Wniebowstąpienie.

Dlatego nie znosiłam Bożego Narodzenia, wolałam Wielkanoc.

Ale numer, Tadeuszu, ja rzeczywiście cierpiałam za miliony. Kiedy czytałam Kępińskiego, nie potrafiłam sobie tego wyobrazić jak jest to możliwe.

Popatrz, mam 32 lata. Gdyby nie było „przyspieszenia”, odeszłabym za rok, jak Chrystus.

Ta granica mego ziemskiego bytowania już gdzieś się przewija, poszukam tego.

W nocy drugiego gwałtu stałam się kobietą. Nie powiesiłam się od razu, bo babcia z zaświatów czuwała nade mną. W domu piłam alkohol, ten cień był do przyjęcia. I czekałam, i pisałam „Kokainę”. Tekst „Kokainy” od razu postałam wydawnictwu, jej ciężar byt nie do uniesienia w Królestwie Bożym. I już byłam gotowa odejść, wszystko zostało zakończone.

W końcu przełamałam lęk i położyłam przed sobą stos dzienników, by rok po roku przeanalizować zapis. Wyruszyłam w tę podróż zupełnie sama, nie przewidując, co się wydarzy, co mnie zaskoczy i jakie tajemnice mego istnienia jeszcze odkryję.

R.D. Laing tak podchodzi do tej wewnętrznej podróży zwanej schizofrenią. Człowiek wkracza w inny świat, gubi się w nim całkowicie i pada ofiarą lęku, spotykając się u innych jedynie z niezrozumieniem. Jedni ludzie rozmyślnie, inni mimo woli wkraczają lub też zostają wrzuceni w totalną wewnętrzną czasoprzestrzeń.

Czasami ktoś po przejściu na drugą stronę zwierciadła, po przejściu przez ucho igielne, w krainie, gdzie się znalazł, odnajduje własną utraconą ojczyznę, ale większość tych, którzy wkroczyli w wewnętrzną czasoprzestrzeń, znajduje się w krainie im nie znanej, toteż popada w przerażenie i dezorientację.

Ludzie ci czują się zagubieni. Zapomnieli, że kiedyś tu byli, walczą z narastającym chaosem, uciekają się do projekcji i introjekcji. Nie wiedzą i nie rozumieją, co się dzieje, i nie ma nikogo, kto by ich oświecił.

W doświadczeniu utraty ego nie ma nic z patologii, ale znalezienie żywego kontekstu dla wewnętrznej podróży, z którą wiąże się ta utrata, może okazać się bardzo trudne.

Jest to podróż, którą przeżywa się jako posuwanie się coraz dalej w głąb, jako cofanie się ku początkom dziejów własnego życia, jako posuwanie się w głąb i wstecz poprzez doświadczenie całej ludzkości praczłowieka (archetypy), a być może także wyjście poza nie i wkroczenie w sferę istnienia zwierząt i roślin.

W tej podróży jesteśmy wiele razy narażeni na utratę drogi, dezorientację, częściowe niepowodzenia, a nawet całkowitą klęskę, przychodzi nam przeżyć wiele lęków i spotkać wiele duchów i demonów, które możemy pokonać lub które mogą pokonać nas.

Zamiast szpitala psychiatrycznego potrzeba miejsca, gdzie ci, którzy w swej wyprawie dotarli dalej i wskutek tego mogą być bardziej zagubieni, byliby w stanie znajdować dalszą drogę w głąb wewnętrznej czasoprzestrzeni, jak i drogę powrotną.

Potrzebują oni ceremoniału inicjacji – przy jego pomocy i zachęcie ze strony społeczeństwa, ludzie, którzy byli w wewnętrznej czasoprzestrzeni i z niej powrócili, wprowadzą do niej następnych.

Oznacza to przedsięwzięcie podróży:

I. ze świata zewnętrznego do wewnętrznego

II. za życia pewien rodzaj śmierci

III. przejście od progresji do regresji

IV. od ruchu czasu do zatrzymania się czasu

V. z czasu doczesnego w czas eoniczny

VI. od ego do jaźni, do łona wszystkich rzeczy – do świata prenatalnego – a następnie podjęcie podróży powrotnej:

1. ze świata wewnętrznego do świata zewnętrznego

2. ze śmierci do życia

3. przejście od regresji do ponownej progresji

4. od nieśmiertelności z powrotem do śmiertelności

5. z wieczności w czas

6. od jaźni do ego

7. od kosmicznej fetalizacji do egzystencjalnego odrodzenia.

Być może powinniśmy zachować tę – dziś już starą nazwę, i zrozumieć ją w znaczeniu zgodnym z jej etymologią – schiz – pęknięty, złamany, phrenos – dusza, serce.

Doświadczenia transcendentalne, które są czasami dostępne w psychozie, to doświadczenia świata boskiego, które stanowią źródło wszelkich religii. Największemu wstrząsowi ulegają same postawy ontologiczne. Byt zjawisk ulega zmianie, a zjawiska bytu zdają się prezentować nam zupełnie inną twarz. Tracimy wszelkie oparcie, wszystko, czego zazwyczaj trzymamy się kurczowo, i nie pozostaje nam nic innego jak zaledwie parę szczątków naszego umysłu, kilka wspomnień i nazw, jedna lub dwie rzeczy, które pozwalają nam zachować więź ze światem dawno utraconym. A w tej pułapce pojawia się coś nowego – wypełniają ją teraz wizje i głosy, widma i dziwne kształty i zjawy.

Kiedy człowiek popada w obłęd, wówczas dochodzi do zmiany głębokiej w jego stosunku do wszystkich dziedzin bytu. Ośrodek jego przeżyć przesuwa się z ego do jaźni. Czas doczesny traci znaczenie, liczy się jedynie sfera wieczności. Jednak człowiek obłąkany jest zdezorientowany.

Ego myli mu się z jaźnią, świat wewnętrzny z zewnętrznym, naturalny z nadprzyrodzonym.

Wygnany ze sceny bytu, teraz jest obcym, dającym nam rozpaczliwe znaki z pustki zamieszkanej przez dziwne istoty.

Człowiek obłąkany stracił poczucie siebie, swych uczuć, swego miejsca w świecie. Mówi nam, że umarł. Jednakże obłąkanie nie musi być wyłącznie załamaniem. Może być także przełomem! Potencjalnie jest ono zarówno wyzwoleniem i odnową, jak niewolą i śmiercią egzystencjalną.

Egoiczne doświadczenie jest złudzeniem, stanem snu, śmierci uznanego społecznie obłędu, łonem, które trzeba opuścić, a więc dlań umrzeć, i z którego trzeba się narodzić.

Człowiek, który przechodzi przez doświadczenie utraty ego, to jest przez doświadczenie transcendentalne, może, ale nie musi ulec dezorientacji. Jeśli traci orientację, to słusznie może zostać uznany za obłąkanego. Doświadczenie bycia wchłoniętym może być dla niego prawdziwą manną z nieba.

Ale również nie każdy wraca do nas z wyprawy ze świata wewnętrznego.

Mnie prawdziwie udało się przejść przez wszystkie etapy, po całkowite odrodzenie. Miałam szczęście, nie umarłam wtedy w październiku, stał się prawdziwy cud w medycynie, że przeżyłam niemożliwe. Wierzę, że musiałam tu powrócić, by powrócić z jeszcze dalszej podróży, z moich Kosmosów, ba – z Nieba, od boskiego ojca.

Oto, Czytelniku, dalsza wspólna podróż przez moje życie, otworzyłam dzienniki na kolejnym roku – 19 roku życia.

Po wyjściu z Garwolina złapałam się kurczowo rozpoznania padaczki, która maskowała prawdziwe oblicze mego stanu ducha. Jest jakimś sensownym wytłumaczeniem moich doznań.

Chodziłam do neurologa, brałam jakieś leki, które chwilowo łagodziły lęki i stany napięcia.

Brałam także nadal narkotyki, zaczęłam trenować karate. Co jakiś czas halucynowałam, lecz to wypierałam, nie pamiętałam tego.

Walczyłam z nim – moim męskim alter ego. Cały czas w zapisie dominuje nastrój depresyjny.

Przygotowywałam jego powolną śmierć – śmierć narkomana. Uśmierciłam go 5 stycznia 78 roku samobójczą śmiercią. Moje zmartwychwstanie? To mnie przeraziło, czułam się opuszczona, myślałam o śmierci własnej. Wchodziłam w różne choroby somatyczne, było we mnie dużo autoagresji, a także wściekłości.

Chodziłam do szkoły, była to klasa maturalna, uczyłam się bardzo dobrze, chociaż wszystko ciągnęłam jakby ponad ludzkie siły – narkotyki, karate, nauka, halucynacje.

W domu był już spokój, wszyscy sądzili, że nie mam już żadnych problemów, ja sama nabrałam takiego przekonania. Wszystko odbywało się wewnątrz i nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Przed samą maturą byłam bardziej zdezintegrowana, zaczęły się kłopoty z intelektem, stałam się bardziej autystyczna, żyłam w całkowitym osamotnieniu – jedynym bodźcem zewnętrznym był pies. W szkole trochę się mnie bali, bo nie wiedzieli, dlaczego byłam taka zamknięta.

Niestety, pies umiera przed samą maturą, byłam w rozpaczy, dominował motyw śmierci, osaczenia. Zmobilizowałam się i zdałam maturę. Po niej popadłam w ogromną depresję – z przekonaniem, że jestem zdrowa psychicznie.

Zaczęłam po maturze pracę w pogotowiu ratunkowym jako sanitariuszka. Miałam projekcję gwałciciela, którego oswajam. To 20 rok życia. Jest nim mój lekarz. Szatan niósł pomoc w chorobach somatycznych, przypominał o opętaniu, byłam w jego mocy przez 10 lat, lecz boskość zawsze zwyciężała.

W domu był już spokój, śmierć miałam w pracy, wizję szatana niedaleko. W pracy przeżyłam prawdziwy wstrząs, byłam przy stwierdzeniu zgonu wisielca, który jeszcze wisiał.

Marzena w Warszawie ćpała szaleńczo, słała listy, nie chciała umierać sama. Matką była psycholog, z którą korespondowałam. Miałam śmierć, szatana, Matkę Boską. Stale mi brakowało Boga – ojca.

Prześladowały mnie nocne lęki, pełne udręczenia, przedzierałam się do Boga – ojca i ciągle coś mnie blokowało. Jeszcze nie był mój czas.

Zdawałam po raz pierwszy na studia, na psychologię – i nie dostałam się. Zawiodłam matkę.

Wszystko robiłam cały czas na pograniczu życia i śmierci, każde działanie wiązało się z ryzykiem choroby lub wypadku. Miałam dużo siły fizycznej dzięki karate, pomimo wady serca.

Jedynym przyjacielem był pies, któremu się zwierzałam.

Koszmary prześladowcze, żyłam bardzo intensywnie, miałam dużo dyżurów w pracy, treningi karate, narkotyki, w nocy paniczne lęki. Uspokajałam się trochę, kiedy pracowałam i pomagałam innym. Praca sprawiała mi dużo radości.

Halucynowałam rzadko albo o tym nie wiedziałam – pająki, które zjadają się same, ta halucynacja powróciła na koniec w szpitalu. Lekarz – szatan zakomunikował mi, że serce nie wytrzyma takiego trybu życia.

Wrzesień 1979 – Bóg zaczął mi się przyglądać, pojawił się motyw oczu, a raczej boskiego oka. Miałam kompletnie bezsenne noce, nasilały się przerażające halucynacje. Walka syna bożego z szatanem trwała. Miałam poczucie sterowania, kierowania przez inną siłę. Halucynowałam szczury i smoki. Oswoiłam w sobie szatana, już nie zagrażał mojej boskości.

Rozpacz pogłębiała się, wymykała mi się boskość – panowanie nad sercem. W zasadzie nie miałam żadnych kontaktów koleżeńskich, nie były mi potrzebne.

W styczniu 1980 roku znowu zaatakował szatan, przyszedł do mego pokoju, krzyczałam i przegoniłam go.

W lutym spotkałam się z Marzeną w Warszawie, brałyśmy bez opamiętania polską heroinę, przedawkowałam, poczułam, że boję się śmierci.

Zdecydowałam się ponownie zdawać na psychologię. Cały czas pojawiało się uczucie rozdwojenia, szłam podwójnym nurtem – śmierci i rośnięcia boskiej mocy. Obniżył się lęk przed samobójstwem.

W marcu 1980 pojawiło się pytanie, czy spalę się w ogniu piekielnym, czy wejdę do nieba.

Wyjechałam na wczasy, serce było zupełnie przeciążone i pokazywało, że stanowi zagrożenie, miałam bardzo silne duszności. Zaczęłam odpowiadać głosom, niestety nie mam zapisu, jakie to były głosy.

Skończyłam pracę w pogotowiu ratunkowym i rozpoczęłam naukę. Co jakiś czas słyszałam głosy, ale nic z tym nie robiłam.

28 kwietnia – Są momenty, w których nie mogę się opanować, robię to, czego nie chcę, nie potrafię zatrzymać odpowiedzi na słyszane głosy.

Przeżywałam skrajne stany emocjonalne, depresje, silne pobudzenia, ekstazę.

Czasami spotykałam się z uczłowieczonym szatanem, walczyłam z pożądaniem.

5 maja 1980 – Ponownie widziałam piekło, duchy pokutujące domagające się, bym tam weszła. Halucynowałam, izolowałam się, nikt nie miał pojęcia, co się ze mną działo.

Moja rodzina sobie trwała, każdy miał swoje sprawy. Ujrzałam zagładę świata. Kusił mnie ucieleśniony szatan.

Czułam, że inaczej przeżywam czas.

Zdałam na studia – lipiec 1980, i dostałam się na psychologię. Na studiach źle znosiłam oddzielenie od domu. Miałam przekonanie, że należy poznać zło, by zwyciężyło dobro.

Halucynowałam sporadycznie, bałam się moich wizji. Powróciłam na treningi karate, doskonaliłam ciało. Chodziłam rozkojarzona, ze sprzecznymi reakcjami emocjonalnymi, o czym mówiły mi koleżanki.

Miałam elementy całkowitego wyłączenia się z rzeczywistości.

Tadeuszu, smutek ogarnia mnie wielki. Co ze mną będzie? Zawsze sobie powtarzałam, że wszystko jest możliwe, było to wtedy boskie, a teraz potrzebuję wiary, że normalne życie jest możliwe.

25 lutego 1991

Tak, Tadeuszu, w nocy walczyłam z szatanem, a w dzień byłam boska. I później byłam bardziej boska, a na koniec zawładnęła mną ciemność. I kiedy śmierć mnie zabrała do piekieł, miałam szansę wstąpić do nieba.

Byłam dwoma synami, tym boskim i tym szatańskim na początku?

Ostatecznie Bóg zwyciężył. Kiedy nie weszłam do piekła jako Wielka Nierządnica, poprosiłam

Boga, by przyjął moje ciało, ciało Chrystusa do nieba. To jest zakończenie, pozostał cały środek.

Byłam rozszczepiona od początku psychozy na dwóch synów – Chrystusa i szatana.

Na studiach pojawiła się dziewczyna, która chciała zaciągnąć mnie do kościoła. Nie mogłam tam iść, to ja byłam kościołem albo szatanem.

Zaczęłam siebie podejrzewać, że może jestem chora psychicznie. Zastanawiałam się, skąd u mnie taki brak woli życia, miewałam okresy całkowitego wycofywania się. Istniałam jedynie na treningach.

20 listopada 1980 – Jestem skazana na samotną walkę. Nikt nie jest w stanie mi pomóc.

Jest nicość.

W styczniu 1981 piszę, że wolę kobiety. Podejrzewałam siebie o homoseksualizm, byłam przecież mężczyzną.

10 marca – Chciałam sobie obciąć język, by całkowicie zamilknąć. I przyszła obrona – Ale chyba wtedy nie mogłabym zostać psychologiem.

26 kwietnia 1981 – Wiem, że się zabiję.

21 maja 1981 wypiłam bardzo dużo alkoholu i odwieziono mnie do szpitala w ciężkim stanie.

Tego dnia żyłam w straszliwym napięciu. Po wybudzeniu dysymulowałam, chociaż byłam rozkojarzona i pobudzona. Wezwano psychiatrę, nie zgodziłam się na leczenie w szpitalu psychiatrycznym.

Cztery dni później nadludzkim wysiłkiem zdałam kolejny egzamin w karate, na następny pas.

Miesiąc później zdałam bardzo dobrze egzaminy kończące I rok studiów. Wcześniej pojawiła się chęć obcięcia ucha, musiałam mocno halucynować. Nie potrafiłam tego ocenić.

12 czerwca 1981 – Przeszłam w boskość, przecież śmierć mnie nie dotyczyła. Chciałam objąć miłością wszystkich ludzi. Miałam momenty krytycyzmu. W rzeczywistości przecież mnie nie ma.

Pojawiło się także uczucie nienawiści do ludzi. Miłość i nienawiść – syn boży i szatan ścierali się najmocniej.

Skończyłam 22 lata.

W wakacje ponownie pracowałam w pogotowiu ratunkowym. Odwiedziła mnie Marzena, śmierć była oddalona, nie brałam narkotyków. Miałam poczucie bezkresu.

W sierpniu 1981 musiałam mocniej halucynować, lecz tego nie różnicowałam z rzeczywistością.

Halucynacje stały się realnością. Pojawiły się ponowne kłopoty z sercem – wada serca prowadziła do niewydolności oddechowej i lekarz – szatan sugerował, ze muszę się poddać operacji serca w ciągu roku.

Przeżywałam takie stany napięcia, że sama zdecydowałam się na neuroleptyk. Mój brat wziął ślub, to jakby mnie nie dotyczyło, nie odczuwałam żadnych emocji negatywnych czy pozytywnych.

1 września 1981 miałam konsultację kardiochirurgiczną w Katowicach. Lekarz stwierdził, że nie jest mi potrzebna operacja zastawki. Natychmiast wyjechałam na obóz karate, mimo to, że nie wolno mi było stosować żadnych wysiłków.

II rok studiów.

Miałam poczucie rozsypania się, żyłam w nieustannym panicznym lęku, nie można było złapać ze mną kontaktu. Wyjaśniałam to sobie padaczką. To bzdura, problemu padaczki nie ma. Była jedynie urojeniem. Nie wiedziałam, co się dzieje na zajęciach. Na szczęście dla mnie, wprowadzono stan wojenny. Wróciłam do domu i zaczęłam cierpieć za miliony!!!

Tadeuszu, Tadeuszu, to niepojęte.

Cały czas siedziałam w domu sama, czytając Dostojewskiego. W czasie świąt Bożego Narodzenia ojciec ponownie się upił. Wybaczyłam mu jako Chrystus.

7 stycznia 1982 – Jak to jest w tym moim Królestwie? – Miałam silną potrzebę uwolnienia się. Piszę – Chyba jest jakaś reakcja łańcuchowa, która zaczęła się w dzieciństwie, a biegnie donikąd.

Patrz, Tadeuszu, sama sobie napisałam Biblię, mimo że jej nigdy nie czytałam. Jednak boję się, że tego nie uniosę.

I dalej rok 1982.

Obsesyjnie powracałam do Małego Księcia i powrotu na swoją planetę. O tyle jest to zadziwiające, że dziennik jest pozornie normalny, lecz teraz już widzę i odczytuję tak wiele. I są jasne komunikaty o szaleństwie i bardzo zakamuflowane. Miałam potrzebę wyznawców, bardzo ukrytą. Rosło we mnie poczucie mocy i siły. Potrzeba dopełnienia losu.

Skończyła się przerwa dla studentów, trzeba było powrócić na uczelnię. Byłam oszołomiona nowymi rygorami stanu wojennego, byłam jednak ponad to. Powróciłam na treningi karate, ale już nie potrafiłam poddać się posłuszeństwu i rygorom. Nie chciałam wykonywać poleceń. Przy próbie twardości – jest to silne uderzenie w przeponę - miałam przekonanie, że nie można ruszać „tego ciała”.

Wierzyłam, że idę droga do wyzwolenia. Zaczęłam dobrze funkcjonować, zaliczyłam egzaminy, rozmawiałam więcej z ludźmi, tylko że moje ciało „nie żyje”.

24 maja 1982 – Ponownie po alkoholu byłam w szpitalu. Walczyłam z lekarzami przy próbie ratowania mi życia. Nie pamiętam momentu przejścia w załamanie. Rano uciekłam ze szpitala.

Byłam urojeniowo nastawiona, wydawało mi się, że przyglądają mi się na ulicy, osaczają.

Żyłam w tak silnym lęku, że szukałam pomocy u psychologa. Byt to kolejny ziemski ojciec, który jednak zagrażał, bo chciał wejść w świat emocji, więc przestałam przychodzić na spotkania.

22 czerwca piszę – W moim świecie są już tylko cienie. Intelekt rozwijał mi się wspaniale, napisałam bardzo dobre prace semestralne, zaskakiwałam wykładowców analizami.

Skończyłam 23 lata.

29 czerwca – Wszystko i tak będzie cmentarzem.

Śniłam lub halucynowałam, że obcinają dzieciom główki siekierami, pełno krwi wokoło.

19 lipca – Nie chcę być sterowana, kontrolowana, osaczana. Mam wybrać. Wybrać!

23 lipca – Mam być osobą, mam ujrzeć sens i koniec. Żegnajcie wszyscy znajomi ludzie.

Mnie dla was nie ma. Istnieje tylko ciało w pewnej korelacji ze światem. A ja jestem u siebie – to wszechmocne poczucie wolności.

2 sierpnia 1982 – Czuję, że To jest blisko mnie, bardzo blisko. Krąży wokół mnie, dotyka moich zmysłów, ale jest pozazmysłowe. Mam wolność, która mnie unosi ponad innych ludzi. – Za to nocami zakrada się lęk, halucynacje stają się silniejsze, ogarnął mnie chaos w walce dobra ze złem.

Wyjechałam do Warszawy, do Marzeny i ćpałyśmy szaleńczo. Po narkotykach zaczęłam nowy rok studiów.

III rok studiów.

Terapeuta wyczuł, że coś się we mnie dzieje, zacytował mi wiersz Bursy o poecie, który cierpi za miliony. Wywołało to we mnie jedynie spazmatyczny płacz i reakcję ucieczki.

Na studiach zaczęła się psychologia kliniczna. Testowałam samą siebie – każdy test wyrzucał diagnozę: schi z depresją. Przestałam wierzyć w rzetelność testów psychologicznych. Odczuwałam potrzebę odkupienia win. Na zajęciach powiedziałam, że osobowość to ja. Weszłam mocno w naukę, patologia stała się moją pasją, czytam wszystko w bibliotekach. Był to rok względnego spokoju.

9 listopada 1982 Dlaczego rozmawiam tylko z sobą lub Małym Księciem lub Nieistniejącym?

22 listopada – Kim jestem, że muszę tak cierpieć?

23 listopada – Odejść, popełnić samobójstwo, przekroczyć w końcu tę granicę. Koleżanki ze studiów usiłowały coś zrobić, mówiły, że nie można żyć w takiej izolacji. Odczuwają lęk przede mną.

18 grudnia – Ludzkość jest mi miła sercu. Nie mam duszy, wszędzie jest tylko moje ja.

6 stycznia 1983 – Narkomania zaczyna się od głodu miłości – ojciec ponownie się upił, to wyzwoliło chęć zabicia go. Miałam poczucie rozdwojenia, ale zaprzeczałam istnieniu choroby.

7 lutego – Mam poczucie wolności i nieistotności czasu.

10 lutego – Byt to moment wielkiego krytycyzmu, byłam sama w pustym hotelu w Sopocie.

Piszę – Moje życie to jedna wielka pustka uczuciowa, która powoduje, że działam destrukcyjnie.

Nie umiem nawiązać kontaktu uczuciowego z drugą osobą. – Powiedziałam o tym morzu.

Znowu zaatakował szum, chorowałam, to dawało mi poczucie jakiegoś bezpieczeństwa.

Wierzyłam, że obserwują mnie ludzie.

5 marca 1983 – Wolność, a może po prostu śmierć, koniec końca. Samotność. Początek wielkiego milczenia. Żyję pod kloszem, cierpienie, brak kontaktu – wszędzie widziałam zło, w sobie, w innych ludziach, dopadały mnie stany wielkiego pobudzenia. Na zewnątrz się mobilizowałam, ukrywałam przeżycia.

26 kwietnia – Jak poradzić sobie z dążeniem do mocy?

Mieliśmy trening interpersonalny na studiach, dostałam komunikaty od grupy, że na zewnątrz to maska, a w środku prowadzę wielką walkę wewnętrzną, że jestem taka samotna w tłumie. Mówili mi, jak zaskakują ich moje zmienne zachowania. I smutek, jaki mnie ogarnia, jest dla nich nie do przebicia.

Stale pojawiał się motyw, by zginąć z rąk innych, tak jak w aborcji i jak Chrystus.

4 maja ponownie upiłam się ze świadomością, że będę reanimowana. Stały element śmierci i zmartwychwstania.

Dowiedziałam się o śmierci Marzeny, postanowiłam napisać „Pamiętnik narkomanki”.

Walczyłam w samotności z wizjami, w lęku.

W domu nikt niczego nie zauważa, przecież bardzo dobrze zakończyłam III rok studiów.

Jest OK i nie może być inaczej.

Skończyłam 24 lata.

Wyjechałam na praktykę do szpitala psychiatrycznego do Branic, na oddział odwykowy, tam funkcjonowałam spokojnie, miałam tylko niejasne poczucie odmienności w stosunku do moich koleżanek. Potem pojechałam do sanatorium, lekarz twierdził, że stan mego serca jest zły. W tajemnicy, w lesie, trenowałam karate. Chciałam w lesie odnaleźć polanę, początek nowego życia, znowu miałam przekonanie, że jestem kimś wyjątkowym.

Już każdy powrót do domu wyzwalał głęboką depresję, silne napięcie psychiczne. Nazywałam swój pokój Moim Królestwem.

W sierpniu 1983 kończę pisanie „Pamiętnika narkomanki”.

1 września 1983 przedawkowałam narkotyk – Poczułam się dzisiaj blisko śmierci. Może jeszcze nie śmierć, ale zanikanie krążenia. Wystraszyłam się. – Ponowne zmartwychwstanie.

16 września – I serce ożywiło się. Olśnienie, że tak miało być. Do tej pory. – Weszłam na szczyty boskości.

IV rok studiów.

Tadeuszu, wiem, kim byłam. Kim teraz jestem? Jaką niesamowitą tajemnicę skrywały te dzienniki. Codzienny zapis psychozy i zdrowia. Kosmos i trochę ziemskości.

Tadeuszu, o mało nie zginęłam w psychozie. W końcu by mi się to udało. Trzy lata temu jechałam na obóz pokonana przez szatana i mogło się zdarzyć wszystko. Uratowałeś mnie na te lata, podniosłeś na szczyt boskości.

Październik 1983 – Odbywałam praktykę w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu. Byłam na oddziale chronicznych schizofreników z grupą ze studiów. Jest to szpital, w którym byłam hospitalizowana w 16 roku życia, powróciły pewne wspomnienia, ale je wyparłam.

10 października – A może to już nie jest obłęd, to moje przeżywanie świata? – Halucynowałam, tkałam misternie urojenia w zasadzie na każdego człowieka, który był w jakiś sposób bliski mi emocjonalnie oraz pracowałam na praktyce, bawiłam się z kolegami, byłam pozornie spokojna, z dużą wiedzą na temat chorób psychicznych, lubiana przez wykładowców i koleżanki. Dwie Basie, które stale działały naprzemiennie.

25 października – Stoję nad grobem, ale widzę, że dół jeszcze nie został wykopany – podałam na zajęciach temat pracy magisterskiej o syntonii u schizofreników. Odczuwałam tęsknotę za wyidealizowaną matką.

28 października – Mam wrażenie, że muszę się spieszyć, bo niewiele czasu mi pozostało – miałam uczucie całkowitego ziemskiego osamotnienia.

14 listopada – Żyć trzeba, być trzeba. Tylko dlaczego, no dlaczego to wszystko trzeba? J a i J a i J a i J a, obok mój cały świat.

W listopadzie 83 miałam coraz częściej symboliczne sny, w których Bóg zsyła na mnie anioła i szatana, a także byłam kochanką szatana. Sny wywoływały szalone napięcie, tak że zgłosiłam się do psychiatry i dostałam neuroleptyk, który brałam bardzo krótko.

14 grudnia – Sądzę, że jestem w takim granicznym punkcie, między normą a jakimś stanem psychotycznym – lęk był koszmarny, halucynowałam i bałam się swoich wizji, chciałam nazwać nienazwane.

Miałam wrażenie, że zjadam się od środka, tak jak te pająki. Rok 1983 kończyłam w ogromnym cierpieniu z motywem katastrofy, kata, wyroku śmierci.

Poznałam na IV roku studiów Ewę, w dziennikach jeszcze wypierałam tę znajomość. Jest ona w moim wieku, prowadziła zajęcia z psychologii klinicznej. Żyła w jakimś układzie z kochankiem i rozbijała swoje małżeństwo. Mąż nie był w stanie zaspokoić jej seksualnie. Doszło pomiędzy nami do pierwszych zwierzeń.

1 stycznia 1984 – Halucynowałam całą noc, rozmawiałam z duchem Rafała Wojaczka, który miał schi i popełnił samobójstwo. Przekazał mi posłanie pisania.

Halucynacje się nasilały, wynika to z zapisu, ponownie goliłam głowę, miałam stany pobudzenia, nikt się nie orientował, co się ze mną działo. Chodziłam do psychiatry, ale nie potrafiłam mu niczego powiedzieć, nie rozumiałam swego stanu.

29 lutego – Ojciec ponownie upił się i zaczął znęcać nade mną. Doznałam szoku i rzuciłam się na niego, czując, że moja boskość po ataku na ojca została naruszona.

12 marca – Sny, mary, cmentarze i śmierć, przeczucie, że już czas na mnie, a ja nie jestem przygotowana, mimo że trwałam w śmierci od dawna. Popadałam w stany ekstazy. Ewa powiedziała, że boi się mnie takiej.

Kwiecień – Ewa cały czas projektowała na mnie mężczyznę, którego chciała zdobyć.

Pojechałam na trening interpersonalny z grupą ze studiów, powiedziałam terapeutom, że podejrzewano u mnie schizofrenię, pozwolili mi robić to, na co miałam ochotę.

28 kwietnia – Mojemu ciału jest tu dobrze. Dostaje jogę, medytacje. Jestem obok ciała, unoszę się nad nim.

8 maja – Uciekasz, wciąż uciekasz przed własnym cieniem, który i tak siedzi ci na karku. I wciska w niemożliwość.

15 maja – Żyję tak, jakby wisiał wciąż nade mną zaległy wyrok śmierci, który sama na siebie wydałam.

Zaliczyłam bardzo dobrze IV rok studiów, skończyłam 25 lat. Lipiec 1984 – Miałam praktykę na neurologii, na tej samej, gdzie reanimowano mnie kilka razy. Testowałam pacjentów i byłam spokojna w pracy. Mieszkałam w akademiku i tam przeżywałam stany ostateczne i agonalne. Wyznaczyłam sobie datę śmierci na koniec lipca, po zakończeniu praktyki.

16 lipca – W wierszu napisałam: więc idę / idę tam gdzie chcę iść / w ramionach czułych / w twoich ramionach / ze swoim bólem / i z bólem pozostałych.

19 lipca – Przygotowałam sobie leki do otrucia, lecz serce powiedziało „stop”. 5 sierpnia

– Moje życie to jedno wielkie, nie dokończone samobójstwo. Poszłam do psychiatry, byłam bez kontaktu, kazał mi przyjść za kilka dni, bratam neuroleptyk. Zaczęłam rozdawać rzeczy, głównie książki i ubrania. 22 sierpnia – Teraz wiem, że mogę popełnić samobójstwo w każdej chwili.

28 sierpnia upiłam się w Katowicach, nie byłam już w stanie przetrzymać żadnej eskalacji napięcia. Wybudziłam się ponownie na neurologii i tym razem nie uciekłam, zgodziłam się na badania i pozostanie dłużej w szpitalu. Personel traktowałam urojeniowo, ale pozwoliłam być w ich mocy. Rodzina była zaskoczona, ale nikt mnie o nic nie pytał.

Po powrocie ze szpitala ogarnęło mnie Wielkie Milczenie Kosmiczne – musiałam mieć tragiczne, wręcz agonalne noce pełne halucynacji, o jakiej treści nie wiem, nie ma zapisu. V rok studiów.

Rozpoczęłam ostatni rok nauki „granicznie wycieńczona”. Pisałam pracę magisterska, badałam pacjentów w szpitalu psychiatrycznym. Na uczelni nie było wiele zajęć, dojeżdżałam na nie z domu, wyprowadziłam się z akademika po konflikcie z koleżankami.

6 listopada spotkałam się z Ewą w jej domu. Opowiedziałam o gwałcie, ona opowiedziała o swoim, ją zgwałcił dziadek.

20 listopada – Noce agonii i rozpaczy. Napisałam opowiadanie „Schizo simplex”, które ukazało się w „Okolicach”. To mnie uratowało przed samobójstwem, czułam się oczyszczona.

Noc, 26 lutego 1991.

Tadeuszu, te noce spędzone na rozmowie z Tobą w całkowitej samotności, listy pisane do Ciebie, które pomagają mi w analizie choroby. Teraz dopada mnie pytanie, czy psychoza naprawdę się skończyła, czy nie powróci. Jeżeli już raz potrafiłam wejść na tę drogę, i to całkowicie do końca, czy to się nie powtórzy.

Kiedy czytam moje dzienniki, to są w większości normalne, chociaż są różne okresy, okresy całkowitego rozbicia myślowego – rozkojarzenia i dezintegracji. Milczenie ratowało mnie przed szpitalami. Dysymulowałam na każdym kroku, aż tak się zapętliłam, że przez ostatnie dwa lata nie miałam żadnego poczucia choroby, wręcz odwrotnie, poczucie pełnego zdrowia.

Akt pozbawienia się dziewictwa, czym był? Był stosunkiem z szatanem. Kiedy się pierwszy raz okaleczyłam mając 15 lat, wbiłam sobie nóż w brzuch, chyba już wtedy chciałam pozbawić się jajników, a także Chrystus miał przebity na krzyżu bok.

Boże, co za koszmary. Dlaczego aż tak okrutna jest psychoza, dlaczego aż tak?

Czy to kiedyś opiszę? Nie wiem, to mnie przeraża, Tadeuszu. To nie wstyd, to jest zbyt tragiczne, może później będzie inaczej. To wszystko jest zbyt świeże, zbyt aktualne.

Ginekologia była piekłem, do którego weszłam na koniec. Ostatnim piekłem, które ujrzałam na ziemi – wiesz, ile dziennie dokonuje się aborcji – wycina się płody, jak obcina się paznokcie, 10 minut i po wszystkim. I chyba chciałam ulecieć ponad piekło do nieba. Nie dałam się matce – śmierci i piekłu.

Jedno jest dla mnie pewne, była psychoza przez 19 lat. Niestety była. Ile okresów niepamięci, przecież halucynacje były rzeczywistością, i urojenia.

Czy mogę w ogóle pracować z ludźmi jako terapeuta? Czy to jest w ogóle wskazane?

Przebijam się przez tyle twierdz nieświadomości.

Tadeuszu, czy w ogóle jest możliwe wyjście z chronicznej psychozy? Przecież rozpadłam się do końca, do absolutnego końca.

A teraz dalej dzienniki:

12 grudnia 1984 – Czuję, że jestem inna nawet od tych innych. Trzeba głosić swoją prawdę.

Kończy się rok moich narodzin i śmierci, przepowiadam sobie przyszłość, a ona się sprawdza.

5 stycznia 1985 – Odkrywam siebie, a droga wciąż daleka, bardzo daleka, mimo że blisko śmierci.

8 stycznia – Jestem szalona, ale w moim szaleństwie jest jakaś metoda, niesamowita, która wszystko trzyma w kupie.

11 stycznia – Poszłam daleko w głąb siebie, w straszliwy labirynt i oślepłam tam wewnątrz, i już niczego nie uda mi się zobaczyć ponad to, co już zobaczyłam. I widziałam samotność, smutek i wielki żal. I chwilę radości, która nie należała do mnie.

13 stycznia – Wiem, że nigdy nie zaznam spokoju. Nie wiem, kiedy odejdę. Chcę wiedzieć, zanim odejdę. Kiedy skończy się czas, będę odpoczywać. Kiedy skończy się mój czas.

22 stycznia – Prościej zrozumieć czwarty wymiar niż moje rozłączenie – znowu był to tydzień agonii, myśli samobójczych. I moment kolejnego zmartwychwstania – urodziłam się 1 lutego 1985 r.

13 lutego – Kiedyś trzeba będzie unicestwić powlokę cielesną – powróciło przekonanie, że jestem martwa, byt to okres od ukrzyżowania do zmartwychwstania.

16 lutego – Lęk, który jest wszechegzystencją, natchnieniem – moje kontakty z Ewą są sporadyczne, miała nowego kochanka, a ja żyłam pomiędzy jednym a drugim niebytem.

W marcu ujrzałam biblijne obrazy z życia ludzkości, mimo że nie znałam Biblii. Miałam świadomość końca i przemiany.

W maju 1985 skończyłam pisanie pracy magisterskiej. Pomimo przeżywania kosmicznego napięcia, udało mi się nad nią pracować.

16 czerwca – Jak to się dzieje, że milcząco wyrażam zgodę na przypisywanie mi win, których nie popełniłam?

W lipcu ukazało się pierwsze wydanie „Pamiętnika narkomanki”, co mnie uspokoiło, nie miałam obsesyjnych myśli o śmierci. Ujrzałam zagładę świata.

W sierpniu chciałam podjąć pracę na oddziale psychiatrycznym w Częstochowie, ale ordynator nie chce mnie przyjąć z powodu mojej choroby, o której wie. To mnie wprowadziło w stan głębokiej depresji. Postanowiłam podjęć prace w Lublińcu. Nawiedziły mnie gwałtowne halucynacje, znowu odwiedził mnie duch Rafała Wojaczka.

Odczuwałam bycie w Lublińcu jak na wygnaniu!!!

17 sierpnia – Jestem mocą – miałam nową matkę – była nią moja szefowa na oddziale. I był chłopak, pacjent ze schi, twierdził, że jest czartem, słaby, bezbronny, na pograniczu katatonii.

Nie zagrażało mi nic.

Zapragnęłam głosić prawdę! – miałam spotkanie autorskie z młodzieżą. Działałam, miałam poważne problemy ze snem, sama określałam swój stan jako submaniakalny, napisałam – idę drogą prawdy. Niosłam w sobie „poświęcenie". Uciekałam w somatykę, miałam chroniczne anginy, cały czas pracowałam na maksymalnych obrotach.

Żyłam w całkowitym uniesieniu, przekonana o zdrowiu psychicznym.

24 października – Miałam sen, że będę żyła 31 lat, i tak by się stało. W tym czasie prawie nic nie jadłam, miałam anemię. Dopiero kiedy wracałam do domu, zaczynałam jeść. Cały czas halucynowałam. Głosy mnie prześladowały, ścigały.

Tadeuszu, dobrze, że mogę Tobie to wszystko opowiedzieć.

12 grudnia – Myślałam o moich pacjentach, co się dzieje, że oni cierpią za miliony, jaki naprawdę jest ich świat, kim są, resztki umownej osobowości, z czym się zmieszały, dokąd uleciały, w jaki sposób się rozpadają. Czym naprawdę jest defekt w schizo? Przejściem w inny wymiar czasoprzestrzeni? Moja osobowość także się rozpada. Moje ciało się rozpada. Kim jestem pomiędzy schizofrenikami a personelem, bliżej którego końca?

14 grudnia – Bo nie wystarcza dla mnie tylko urodzić się i umrzeć, muszę zbyt często umierać.

Majaki sprawdzają się, spełniają. Dokąd sięgają, gdzie są ich granice? Do momentu absolutnego samounicestwienia.

1986 rok – Żyję ich światem, a może to mój świat – znowu głoszę prawdę, nauczam.

6 stycznia – Nie mogę pisać. Czuję, że moja dłoń jest mi obca. Jest nas teraz dwie (dwóch).

Ciało i to „coś” ponad nim.

Halucynowałam, widziałam płonące miasta, widziałam apokalipsę. Miałam poczucie osaczenia, znowu nastąpił okres „manii”, lęki się nasiliły do granic wytrzymałości.

18 lutego – Do jakiego stanu trzeba dojść? Do środka siebie, w sobie i obok siebie z sobą.

Trzeba iść dalej z pokorą zwycięzcy, kiedy nie ma zwyciężonych.

20 lutego w „Na Przełaj” ukazał się o mnie reportaż pt. „Zmartwychwstanie”. W pracy wszystko stało się jasne dla personelu, byłam dla nich ćpunką, degeneratką.

Tadeuszu, jak to można było utrzymać w tajemnicy? Powoli narastały urojenia prześladowcze wywołane realną sytuacją. Personel, głównie salowe i pielęgniarki, był przeciwko mnie.

Wiesz, Tadeuszu, byłam zawsze mocno urojeniowa. Wtedy jeszcze opowiadałam o tym psychiatrom, lecz zawsze urojenia były tak zwarte, że były odbierane jako rzeczywistość.

Byłam nieustannie ścigana, prześladowana, czyhano na moje życie.

15 marca – Listy, telefony, spotkania. I zbyt mało czasu dla siebie. I zbyt duży ciężar sławy.

Moje Królestwo jest pełne lęku – miałam coraz więcej wyznawców i coraz więcej wrogów.

1 kwietnia – Brakuje mi tego jednego miejsca, dlatego nie mogę się odnaleźć.

1O kwietnia – Doświadczyłam w nocy stanu rozszczepienia osobowości, czułam, że nie istnieję.

Byłam ponad światem, daleko.

1 maja – Odrzucenie i brak ciepła w dzieciństwie to początek.

Tadeuszu, już wtedy wiedziałam, ale nie potrafiłam tego przyjąć do siebie.

1 czerwca – Czas umierania, czas dojrzewania do śmierci. Czas rozpaczy i nadziei. Czas wolności i odpowiedzialności. Czas istnienia.

5 czerwca – Śniłam, że zakonnicy w kościele składali mi śluby.

22 czerwca – Czy tylko w chorobie psychicznej można dojść do najgłębszych pokładów nieświadomości, w stronę minus nieskończoności?

Skończyłam 27 lat.

W lipcu 1986 nasiliły się urojenia prześladowcze i odnoszące. Kiedy wracałam do Lublina, czułam się na ulicy jak małe zwierzątko, któremu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, żyłam w bardzo silnym napięciu, miałam koszmarne problemy z koncentracją uwagi, przyspieszony tok myślenia, poczucie skrajnej depersonalizacji, pracowałam w poczuciu, że jestem oddzielona od pacjentów szklaną szybą. I stale halucynowałam.

Tadeuszu, stale o to pytam, jak to możliwe, że tak żyłam i nikt się nie zorientował.

Odczuwałam dotyk postaci, która mnie odwiedzała.

25 lipca – W nocy była burza, a ja złapałam piorun w dłoń. – Nasilały się urojenia, które ślicznie dysymulowałam, i halucynacje. Przeżywałam stany ekstazy, nie wytrzymywałam tego i przez jakiś czas brałam leki od psychiatry.

22 września – Schizofrenikom łatwiej żyć w swoim świecie niż tutaj. A jednak ich świat urojony jest pułapką bez wyjścia. Są w nim już tylko koszmary.

18 listopada – Świat urojony to znowu ja. Czasami wydaje mi się, że to już jest blisko, a ponieważ jest urojone, nigdy przybliżyć się nie może. – Był to chyba największy krytycyzm w mojej chorobie. – Gdybym włączyła w mój świat urojony świat moich pacjentów, a ja stałabym się metaurojeniem?

10 grudnia – Odwiedziłam Ewę, byłam u niej przez kilka dni, rzeczywiście wyglądało to jak małżeństwo, nie było jeszcze seksu, była dyskretna gra erotyki. Każde spotkanie z nią wprowadzało mnie w stan szczególnego napięcia. Razem piłyśmy dość dużo alkoholu, to pomagało mi rozluźnić się, znosić jej agresję.

24 grudnia – Najbardziej nie lubię łamania się opłatkiem – to ten element samozjadania, jako Chrystus nie mogłam przyjmować komunii.

1987 rok.

14 stycznia – Odpływam coraz częściej i mocniej. Mogę siedzieć wpatrzona w jakiś punkt i zrywam kontakt z rzeczywistością. Dziwny to stan.

17 stycznia – Siedząc w kinie poczułam rozdwojenie osobowości. Walkę wewnętrzną dobra i zła. Gdy jest we mnie więcej dobra, chyba rośnie zło, by zrównoważyć siły.

19 stycznia – Na konferencji w pracy (wśród 10 psychiatrów) znowu nie byłam ja albo były nas dwie, gdy patrzyłam na tłum przed sobą, miałam coś zrobić, by zwalić tę ścianę przede mną. Krzyknąć, uciec. Moje ciało chciało się poruszyć nienaturalnie, ale powstrzymałam je.

21 stycznia – Miałam wizję walącego się kościoła, pytałam siebie, czy to ja czuwam, czy

Bóg. Już nie potrafiłam pracować, żyłam w oszałamiającym lęku. W pracy grałam z pacjentami w ping – ponga z pragnieniem wyzwolenia się do końca.

Zostałam w pracy sama, moja szefowa poszła na operację tarczycy. Miałam 110 pacjentów, za których odpowiadałam z dochodzącym lekarzem. Było to już dla mnie za dużo. Wtedy właśnie mocniej we mnie uderzył personel. Popadłam w głębszy konflikt z siostrą oddziałową i salowymi, stanęłam w obronie poniżanej przez nich pacjentki. Personel wziął, odwet, szykanowali mnie, twierdzili, że kradnę leki z oddziału, podburzali przeciwko mnie pacjentów.

W marcu nie wytrzymałam tego, poszłam na zwolnienie lekarskie i szukałam pracy w Częstochowie.

8 marca – Dlaczego ingerować, jeżeli ktoś wybrał schizofrenię?

18 marca – Mylą mi się dni, miesiące, lata – byłam mocniej rozkojarzona, trudno było nawiązać ze mną kontakt, nacisk społeczności w Lublińcu był nie do uniesienia.

24 marca – Odrzuca mnie kolejna matka – psychiatra, czyli moja szefowa. Woli, bym odeszła z pracy, niż by trwał konflikt na oddziale. Miałam poczucie winy, że zostawiłam schizofreników samych z psychopatycznym personelem.

1 kwietnia – Zaczęłam pracę na neurologi i wróciłam do domu. Miałam już śmierć wszędzie, cały czas halucynowałam, w pracy byłam spokojniejsza. Oczywiście niczego nie byłam świadoma, byłam przekonana, że jestem zdrowa psychicznie.

19 maja – Pojawia się motyw śmierci w 33 roku życia. Lekarz kardiolog powiedział, że za pięć lat mogą mnie operować, od razu sądziłam, że nie przeżyję operacji. Na razie śmierć zabierała innych, a ja działałam „z misją” tutaj.

Lęk przychodził wieczorem, wycofałam się z życia publicznego, odmawiałam wszelkich spotkań autorskich. Nocami dotykała mnie moja śmierć.

18 czerwca – A mnie w głowie poezja i misterium umierania, dzisiaj byłam daleko, odpływałam nieobecna, oczekująca na srebrny deszcz i ulotny zapach porannych kwiatów.

Skończyłam 28 lat.

27 lipca – Jadąc tramwajem, miałam wrażenie, że życie i ludzie przesuwają się obok mnie tak, jakbym była w szklanej kuli. Jechałam i nawet ludzie stojący obok mnie byli za szklaną szybą. Byłam bardzo daleko i to mnie zupełnie nie dotyczyło. Czułam przejmującą samotność.

W sierpniu pojawiła się tęsknota za spotkaniem z Bogiem – ojcem. Halucynowałam, były to jakieś obrazy z przeszłości ludzkości. Na obozie młodzieżowym, gdzie byłam terapeutką, obdarzałam miłością.

30 sierpnia – Mogę już tylko poświęcić się dla innych lub odejść – melancholia, koszmary, pytanie o sens życia, powrót do pracy po wakacjach i całkowita izolacja. Widziałam duchy różnych ludzi.

Październik – A zdawało mi się, że jestem radością życia. Na powierzchni. W środku wielka czerń, ogień, który jeszcze mnie trawi.

25 października – Koszmary nocy, demony, diabły, urojenia prześladowcze. Czy to realne?

Cały czas halucynowałam, Tadeuszu, nie zdawał sobie z tego sprawy. Jak mi się to udawało ukryć? To mnie najbardziej intryguje.

Grudzień – Marzyłam, by poruszać się z prędkością światła, by być falą. A także, by przekroczyć prędkość światła, być w świecie antymaterii.

1988 rok.

Rzeczywistość była już zbędna, przeszkadzała.

Styczeń – Czuję, że jestem osaczona, a jeszcze muszę grać normalną, zdrową. Bywam na innych planetach, wszystko wokół mnie zmienia się, słyszę głosy szeptające mi w uszach.

Teraz wiem, Tadeuszu, że mój mózg jest idealnie zdrowy, wykazało to badanie komputerowe, był jedynie w niewielkim obrzęku, co jest naturalne w czasie agonii.

Tonęłam we własnym lęku. Jestem realna, a jednak ponad ziemskie wymiary, oszalałe morze niepokoju wewnątrz.

Maj – Nie chcę pamiętać mego dzieciństwa, które było koszmarem.

Uważałam, że nie mogę pomagać ludziom, rozmawiałam z Kosmosem, stamtąd nadchodziła nadzieja.

Czerwiec – Przygotowywałam się do obozu w Jastrzębiej, skończyłam 29 lat. Wcześniej spędziłam z Ewą 10 dni. Cały czas Ewa była agresywna wobec mnie i swojego synka. Nie umiałam się przed nią obronić.

W lipcu byłam na stażu do specjalizacji na neurologi w Katowicach. Miałam słaby kontakt z rzeczywistością, mechanicznie testowałam pacjentów. Jeździłam często do Gliwic, do Ewy.

Ewa mnie kusiła i od razu zgodziłam się na współżycie, chciałam tego, to było jak opętanie.

Było dużo alkoholu, ona stale mi opowiadała o swoich kochankach. Uderzyła w końcu we mnie, kolejnego kochanka. Kiedy skończyłam staż w klinice, planowałam popełnić samobójstwo, lecz wiedziałam, że będzie obóz, i miałam nadzieję, że tam coś z tym zrobię. Mimo że uważam homoseksualizm za normę, miałam straszliwe poczucie winy.

We wrześniu na obozie udało Ci się mnie podnieść, zwłaszcza po wartościowaniu. Byłeś i czuwałeś nade mną. Było mi Ciebie mało i bałam się Ciebie panicznie. Toczyłam kosmiczną walkę w sobie. Pozwoliliście mi wejść w rolę terapeuty. Stale się bałam, że Ciebie zawiodę.

Na pewno wierzyłam, że jestem zdrowa psychicznie. Powiedziałeś mi, że narkomani mają problem z ciałem, wycofałam się z tego komunikatu. Wyjechałam z obozu uratowana. Byłam całkowitą boskością na ziemi.

Wszystko układa się w całość, całość schizofrenii paranoidalnej.

W październiku dostałam od Ciebie wiersze i esej o samotności. Po obozie spotkałam się z

Ewą, pragnęłam jej pomóc, ale nie wiedziałam, że to niemożliwe. Powoli zaczynałam bronić się przed jej agresją. Zaczęłam ją sobie analizować. – Obie w młodości zostałyśmy skrzywdzone przez mężczyzn. Ja poszłam w agresję do wewnątrz, w narkotyki, ona w agresję na zewnątrz – zdobywanie i porzucanie mężczyzn.

Ukazało się drugie wydanie „Pamiętnika”.

14 października – Obdarzam ludzi miłością, ona mnie rozpiera, wypływa ze mnie, spływa na innych jak najcudowniejszy balsam. To lek na cierpienie, przemijanie, samotność.

22 października – Żyję na krawędzi dwóch nierealnych światów, z małą wyspą, dzięki której mam kontakt ze światem – sądzę, że ludzie obawiają się we mnie siły. Ponownie chciałam obciąć sobie język, by całkowicie zamilknąć.

W listopadzie halucynowałam upadki kolejnych kultur ludzkości. Miałam poczucie, że coś się ze mną zaczyna dziać, nie przyjmuję tego do świadomości. Miałam obsesje, że jestem całkowicie odrzucona i prześladowana, w domu odwiedzała mnie śmierć.

17 listopada – Jedno jest cierpienie dla każdego na świecie – brak miłości.

22 listopada – Rozsadza mnie niemy krzyk i płacz, i ból, i sens istnienia.

26 listopada – Doświadczasz mnie, Panie Boże, na każdym kroku jak wybrańca losu – wydawało mi się, że byłam na pograniczu psychozy rozpadu, a to był początek końca, Tadeuszu.

5 grudnia – Jaki jest rozmiar tęsknoty, jak głęboko trzeba się w niej zanurzyć, by przestać krzyczeć? Przytulić się do jej dna. Wtedy nie czujesz wypychania na powierzchnię bólu.

7 grudnia – Wierzę, że kiedyś nastąpi eksplozja. Ten czas jest coraz bliżej, czuję go. (Miałam poczekać do października 1990).

14 grudnia – Niekiedy jestem na granicy psychozy, zupełnie rozbita, z depersonalizacją, urojeniami, halucynacjami, po to, by powrócić do rzeczywistości z jasnym, logicznym umysłem, wyczuciem patologii u innych (stale się łudziłam, Tadeuszu, że to kontroluję). Tak jakbym sterowała moim zdrowiem psychicznym, lecz ono zawłada mną często i spadam w otchłań rozpaczy, paranoję lęku, rozbijam się na zwielokrotnione ja.

15 grudnia – Czuję, że ogarnia mnie jakieś szaleństwo, klękam przed nim, przed sobą i wyczekuję na nowe spełnienie.

18 grudnia – A ja uciekam w głąb siebie, w tajemne Królestwo, w którym jedynie sama mogę się poruszać. – Dostałam krótki list od Ciebie, który ponownie mnie podniósł. Patrz, Tadeuszu, trzymałeś mnie tu za rękę, a ja chciałam już tylko ulecieć.

Koniec roku to bardzo słaby kontakt z rzeczywistością. Jak ja w ogóle pracowałam?

24 grudnia – Ile można marzyć o nigdy nie spełnionej miłości? Całą wieczność swego życia.

Zatopić się w sen na jawie, że nadchodzi, i śnić.

25 grudnia – Te kolejne śmierci, ataki przeciwko sobie są obroną przed śmiercią samobójczą, śmiercią ostateczną.

1989 rok.

1 stycznia – Stany depresyjne męczą mnie ciągle, mniej więcej w tym samym czasie, jesienno – zimowym i wiosennym, cyklicznie. Rozpadam się, by się podnosić.

Tadeuszu, w śmierć nie powrócę, bo się urodziłam, lecz czy wróci psychoza?

13 stycznia – Jestem coraz bliżej śmierci, czuję to. Czas mój odlicza się przyspieszony (zapisywałam to podświadomie, w świadomości byłam przekonana, że nic się nie stanie, że nie uderzę w siebie).

W lutym 1989 skończyłam drugi tom „Pamiętnika”, moje serce było przeciążone napięciem, jakim żyłam, porównywałam siebie do anioła śmierci, halucynowałam.

7 lutego – Przychodzi lęk, niezmienny, wkrada się jak złodziej do Mego Królestwa Cieni i spokojnie mi się przygląda.

19 lutego – Czułam silną potrzebę zerwania wszelkich kontaktów z Ewą, nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć, nie potrafiłam się od niej uwolnić. Przysłała mi list, w którym ponownie mi dopieprzyła.

24 lutego – Pisanie książek to czysta schizofrenia. Pisarz zaczyna żyć życiem swoich bohaterów i żyje w stanie permanentnego rozszczepienia jaźni, emocji, swego ja.

28 lutego – To krótkie życie wymyka mi się, ot tak sobie, powoli ze mnie uchodzi.

10 marca – Pierwsza hospitalizacja na ginekologii. Od razu uderzył mnie fakt ilości skrobanek, to mnie przerażało. Myślałam – morderczynie. – Dlaczego matki zabijają swoje nienarodzone dzieci? – Było to dla mnie piekło, chociaż sobie tego nie uświadamiałam. Za to w wierszach jest śmierć, zagrożenie, wina, kara. Halucynowałam, wszystko było jedną wielką halucynacją i urojeniem. Wszystko ma logiczną ciągłość w życiorysie, tak jak w schizofrenii.

13 marca – Nowe kolejki zbrodni kobiet zabijających swoje dzieci – nagle śmierć przestała mnie przerażać – w wierszach umieram na ginekologii, chociaż to ma dopiero nastąpić za ponad rok.

24 marca – W szpitalu napisałam wiersz, że mnie wyskrobano. Ginekolodzy to doskonała sprzeczność w jednej osobie – ratują i zabijają.

28 marca – Dostałam od Ciebie kartkę, zaprosiłeś mnie do uczestnictwa na obozie jako terapeutki, było to po wydrukowaniu moich wierszy w „Okolicach”. Ile wtedy przewidywałeś, przeczuwałeś?

29 marca – Ginekolog jest katem, płatnym mordercą, morduje na zlecenie matki.

31 marca – Miałam wizję, że w lekarzu – szatanie chcę się schować jak w łonie matki.

15 kwietnia – Nie mam już wielkich szans na życie poza Królestwem, ale wewnątrz to otchłań pełna drobnych gwiazd i nieznanych galaktyk. – W nocy nawiedzał mnie ON – ZŁO ABSOLUTNE.

Osaczały mnie halucynacje. W pracy byłam cały czas napięta i podminowana, jedynie w kontakcie z pacjentem jeszcze się mobilizowałam. Ewa zaczęła wyczuwać, że powoli wyzwalam się z pod jej wpływu.

3 czerwca – Piszę „Kokainę”. Ta książka wychodzi ze mnie jak noworodek z łona matki.

6 czerwca – Śnię ukrzyżowanie.

10 czerwca – Widziałam atakującego mnie węża, spadającego na kark.

Skończyłam 30 lat.

Listy od Ewy ziały agresją.

27 czerwca – Kiedyś będzie trzeba zniszczyć dzienniki. Jakby płonęła cząstka mnie? Po co więc zaistniały? By powstały dwie książki, których Istnienia biegu nie powstrzymam (dwie księgi tak jak Biblia, a „Kokaina” to Apokalipsa).

5 lipca – Tak mi smutno, odliczam wieczny czas – Ponownie dostałam list od Ewy, miażdżący.

Napisałam jej, że na razie zawieszam naszą znajomość, że potrzebuję czasu, by przemyśleć wiele spraw.

9 lipca – Ewa niszczy każdy związek uczuciowy. Zabija. Najpierw zdobywa, potem porzuca.

Mną jeszcze usiłuje manipulować.

W lipcu wróciła od Was Anka z obozu, wychwala mnie od Was za opowiadanie „Schizo simplex”, to mnie podniosło.

16 sierpnia – Poznałam Kasię na obozie, gdzie byłam terapeutką. Opowiedziała mi swoje życie, nie umiałam tego przyjąć do końca. Na obozie gwałtownie halucynowałam, widziałam duchy pokutujące, które mnie osaczały. Byłam „nieskończonością światła albo ciemności”.

31 sierpnia – Kto walał we mnie tyle niepokoju, matka w życiu płodowym? – Patrz, Tadeuszu, byłam bliska rozwiązania. Bałam się odrzucenia, o Boże, teraz to dopiero odkryłam.

1 września – Przez rok przebyłam wielką wodę, Tadeuszu. Zanurzałam się w podświadomość.

Czy aby nie odchodzę zbyt daleko od świata realnego? – Halucynowałam mężczyznę w masce i odcięte głowy ludzkie.

12 września – Ciągle żyję na pograniczu dwóch światów, kiedy pomagam innym zaistnieć i kiedy sama odchodzę, halucynuję, rozpadam się. I powstaję.

16 września – Przyjechałam na drugi obóz, czułam się na nim źle, byłeś Ty, którego się bałam, czułam niesamowity opór, by do Ciebie podejść, porozmawiać.

20 września – Na obozie odkryłam, że u mnie matka jest na miejscu ojca, a ja mam problemy z różnicowaniem płci u siebie.

21 września – Miałam sen, wszystko wylazło, gwałt, walka, chęć zniszczenia ojca alkoholika.

– Na spacerze nad morzem miałam wizję Chrystusa kroczącego przez morze. Uświadomiłam sobie, że chcę powrócić do łona, ale do łona mężczyzny.

Po powrocie z obozu więcej halucynowałam, kontakt z drugim człowiekiem stawał się udręką.

13 listopada – W halucynacjach ujrzałam diabła o szklanych oczach. Tak blisko już? Już czas na mnie w psychozę? Jak żyć, kiedy ujrzało się diabła? Czy to ostateczne ostrzeżenie? – osaczenie osiągnęło piekielne rozmiary. Halucynowałam przez cały czas, było to koszmarne, agonia, rozpacz, nicość, smutek.

5 grudnia – Śniłam, że umieram na moim oddziale, i tak by się stało, gdyby koleżanka nie wywiozła mnie na reanimację. Był to bardzo przyjemny sen, tęskniłam za śmiercią.

11 grudnia – Miłość we mnie tkwi, daleka, obca, przybliżana, oddalana. Wzywam śmierć na ratunek.

26 grudnia – Ile razy trzeba upaść, by podnieść się ostatecznie? (to moja droga krzyżowa) Miałam kompletne poczucie bezczasowości.

1990 rok.

Rozpoczęłam kolejny rok w depresji z halucynacjami.

3 stycznia – Kartka od Tadeusza to promyk w ciemności, zbawczy promień w otchłani bez dna.

W halucynacjach byłam mężczyzną. Izolacja autystyczna pogłębia się.

„Czas się we mnie zatrzymał, a ludzie wokół domagają się, by się toczył, domagają się, bym w nim uczestniczyła, a ja nie jestem w stanie tego uczynić, nie jestem w stanie komunikować się z nimi w jakikolwiek sposób”.

3 lutego – Niewidzialny, srebrny sznur, chyba jest wieczny, wspólny, a później, dalej, jest tam światło w tunelu (zobaczyłam to w śmierci klinicznej. Światło oślepiające i uczucie wielkiego szczęścia).

9 lutego – Babcia we śnie mnie ostrzegła, że w jej domu „unurzam się w łajnie” – i tak się stało w rzeczywistości.

12 lutego – a jednak powraca tęsknota za śmiercią, samobójstwem, tym jedynym, ostatecznym, w jedną noc, bez pożegnania, samotnie wybrany czas już bliski. – Słyszałam nakazujące, złowrogie głosy.

1 marca – Dziwny to stan, kiedy śmierć dotyka zimnymi palcami i szepcze -jestem blisko.

W pracy jakoś funkcjonowałam, nikt nie zorientował się co przeżywałam, w domu izolowałam się, reagowałam agresywnie na każdy telefon.

6 kwietnia – Miałam poczucie, że Bóg obdarzył mnie darem przebaczania.

9 kwietnia: Witaj Królowo Cieni

Królestwo Nocy witaj cieniu bezsenności rozpaczy bez rozpaczy jasności bez światła

Witaj Basiu musisz się pospieszyć.

Dzisiaj zapragnęłam tę sytuację omówić z Tadeuszem, bo pozornie oczywista dla mnie, w podświadomości ma ukryty sens.

W kwietniu był czas ogromnego napięcia i chaosu, mogłam eksplodować w każdej chwili.

Na szczęście skierowałam działanie na załatwienie wizy do Włoch i innych formalności.

28 kwietnia – Codzienny początek i Kres. Nocne halucynacje przypomniały mi świat duchów pokutujących. Bezczasowość. Tam, dokąd powracamy. Dojdę i ujrzę.

3 maja – Tadeuszu, mój lęk i strach, utrata kontaktu z rzeczywistością. Królestwo Cieni. Wyczekiwanie. – Zaczęłam wyzbywać się wielu rzeczy, książek, ubrań, one mnie osaczały.

Napisałam do Ciebie, że jadę do Włoch wydorośleć.

13 maja – Człowiek nocy, ciemności, grozy, graniczności. To wciąż ja.

14 maja – W niczym nie potrafię znaleźć ukojenia. Rozsypuję się. Muszę się rozsypać, by powstać z popiołów? Wyrok w sobie nosić, jak samotność, życie i śmierć.

15maja -Boże, wiesz, że ja już potrafię znosić ból, cierpienie i lęk przed śmiercią. Krzyk przerażenia. KRZYK. Czy to obłęd? Dochodzę do kresu? Czym jest?

17 maja – Ciągle jestem na jakiejś granicy, krawędzi, przepaści, mam wrażenie, że to w każdej chwili może runąć, zapaść się, zniknąć. I nie wiem co dalej.

26 maja – Ponowne zapalenie jajników. Czy wymodliłam tę chorobę? Projekcji nie wywołuje osoba, lecz problem, który tkwi w podświadomości, a więc jaki ja mam problem? Uznawania autorytetu? Ojca? Boga? Zależności? (patrz, Tadeuszu, byłam blisko)

30 maja – Wszyscy czegoś chcą ode mnie, domagają się. Nikt nie chce pobyć ze mną blisko i nic więcej. Wszyscy od razu pragną, bym pomagała im rozwiązywać ich problemy. A ja chcę się przytulić i znieruchomieć choć na chwilę. – Chodziło o Ankę, która stale się domagała, bym jej wskazywała drogę, interpretowała rysunki i sny, analizowała jej postępowanie.

31 maja – ROZSZCZEPIAM SIĘ. Czuję, jak proces ten pogłębia się. Nie odczuwam potrzeby, by go wyhamować. Te wakacje są pod znakiem choroby. Gorzej, zwiastuna niemocy, śmierci. Tadeuszu, poprzez swoje wiersze powracasz do mnie w takich chwilach.

1 czerwca – Spaliłam prawie wszystko. Pozostały mi jeszcze dzienniki. Czy przeczuwam coś nieuchronnego?

6 czerwca – Druga hospitalizacja na ginekologii – drugi upadek Chrystusa pod krzyżem. W wierszach przekonywałam Boga, że już mogę się w nim zanurzyć. Doszłam do wniosku, że dala nie ma.

„Każdego wieczoru jestem blisko. Jestem tak doskonała, że palcem dotykam zimnego ostrza metalu lub unoszę się nad swoim ciałem. Będziesz wysłuchany po drugiej stronie czasu”.

18 czerwca – Dostałam od Ciebie kartkę, polecałeś mi Wenecję. I przestałeś mi medytację, którą dopiero teraz pojmuję i czuję, Tadeuszu.

„Stan zawieszenia pomiędzy życiem i śmiercią, płomieniem a bólem, radością i smutkiem, między ja i nie – ja”.

Skończyłam 31 lat.

Pojechałam do Włoch z Twoją medytacją. Pojechałam do raju, przywiozłam z niego liście z drzewa figowego. Raj był na pogórzu Alp, pod Turynem. Byłam tam po prostu szczęśliwa w dzień. W nocy choroba podstępnie we mnie galopowała. Nie musiałam z nikim rozmawiać, chodziłam sobie po farmie, rozmyślałam, popijałam włoskie wina.

4 lipca – Wyjazd do Wiednia, wszystko układało się idealnie, jechałam przez całą Austrię do Wenecji, opłynęłam ją, jeszcze nic się nie działo, chociaż byłam w dziwnym niepokoju.

Rano wyjechałam do Turynu.

6 lipca – Tadeusz miał rację. To boskie miejsce. Dotarłam tu na koniec świata. I są konie, cudowne, z którymi rozmawiam, przytulam się do nich, byłam ciągle z nimi.

8 lipca – Jestem od nich oddalona o całe epoki.

13 lipca – Śniłam zagrożenie, utratę pracy, szpital psychiatryczny, śniłam 14 i 16 rok życia.

To lata, których najbardziej się bałam. Śnił mi się gwałt, pisałam – „Dlaczego to mnie teraz dopada. Czy bliskość z mężczyzną zapowiada lęk, szaleństwo i rozpacz?"

17 lipca – Może zbliżam się do czegoś istotnego w moich snach, lecz jest to zbyt okrutne.

Co mam w swojej podświadomości, kiedy już świadomość jest nie do udźwignięcia. Tylko czasami nagle, niespodziewanie i boleśnie otwiera się tamta rana, która krwawi czystą, tętniącą krwią i zalewa mnie całą, i tak unurzana w swoim lęku, w panice usiłuję zbudować od nowa swój świat.

Stale we Włoszech śniłam pioruny, słońce, ojca. I przyszła do mnie we śnie Marzena, która nigdy wcześniej tego nie robiła.

24 lipca – Śniłam o chłopcu, którego nikt nie chciał, zamykano go w zakładach psychiatrycznych, ale powracał, bo miał brata bliźniaka i walczył o zaakceptowanie w rodzinie.

26 lipca – Wyjechałam do Wenecji. Płakałam aż do Mediolanu za rajem utraconym, napięta, w lęku. W nocy przyszedł diabeł, usiadł przy stole w hotelu i śmiał się ze mnie, z mojej boskości. „Z raju prosto do piekła”. Siedział, skubany, w kącie pokoju i patrzył na mnie przez cały czas. Już go nie potrafiłam przegnać. Tadeuszu, co to był za koszmar. Miałam przy sobie trochę alkoholu, wypiłam go, lecz wzbudziło to w nim jeszcze większą radość. „Godzina 3.30

– Czyżby nastąpiło tak błyskawiczne rozbicie struktury?” I nagle nie wiedziałam, co się działo, zapis się urwał. Następny ciąg dziennika jest z pociągu do Wiednia. Wróciłam do Polski.

Za dziesięć dni spotkałam się z Ewą i Adamem w domku babci. Byli tydzień po ślubie.

Nie mam tego dziennika, spaliłam go, cały miesięczny zapis, nie byłam w stanie tego unieść.

A więc pozostaje mi moja pamięć.

Pojechałam do domku wcześniej, piłam sama alkohol, żyłam w jakimś dziwnym napięciu.

Pierwszy wieczór byłam sama z Ewą. Ewa opowiedziała mi, że potrzebowała ojca dla swego synka, poza tym Adam jest świetny w łóżku. Nie było nawet wzmianki o tym, że go kocha.

Na drugi dzień przyjechał Adam. Wieczorem rozpaliliśmy w ogrodzie wielkie ognisko, piliśmy bardzo dużo alkoholu. Poddałam się całkowicie Ewie, ona mnie rozbierała, pieściła, kazała Adamowi mnie dotykać. Byłam podniecona, lecz prosiłam, by przestała. Potem kąpał się Adam.

Ewa wzięła mnie za rękę i wodziła po jego ciele, podbrzuszu, każe dotykać jego członka, który już jest w wzwodzie.

Ciało Adama – mój cień. Zanoszą mnie do łóżka. Adam pieścił mnie, powiedziałam mu, że nie możemy iść na całość, bo mam dni płodne i mogę zajść w ciążę.

Tadeuszu, wiem że muszę przez to przejść.

Ewa zraniła mnie, uderzyła słownie także w Adama, porównała go do jakiegoś wcześniejszego kochanka. Adam mnie pragnął, czułam to, leżał koło mnie i pieścił. Potem wszedł w Ewę, przyglądałam się, Ewy nie było, był tylko orgazm.

Adam wrócił do mnie, chciał we mnie wejść, ja nie wpuściłam, tak jak podczas gwałtu, tak jak mężczyzna. To ja byłam tym mężczyzną, który kopulował z Ewą, w końcu miałam członka, byłam superfacetem, który ma zawsze natychmiast wzwód i może kopulować przez godzinę, bez żadnych problemów.

Ewa dostała napadu histerii, rzuciła się na ziemię, krzyczała, rzygała. Ja planowałam powieszenie, lecz powstrzymało mnie to miejsce.

Rano rozstaliśmy się. Ewa jeszcze do mnie dzwoniła, chcąc mnie dalej dręczyć, lecz nie dałam się, zerwałam znajomość.

Cały sierpień chodziłam jak potępiona, ratowałam się alkoholem i pracą. Cały wrzesień pisałam „Kokainę”. Te miesiące są bardzo zamazane. Są bólem i rozpaczą, totalnym upadkiem, przegraną istnienia, poczuciem winy.

I ostatni dziennik przed śmiercią. Trochę Ci już z niego napisałam. Zaczyna się 23 września:

Medytacja na temat drzewa:

Drzewo jest roztrzaskane na pół jednym cięciem. Jeszcze się trzyma połączone czymś nieokreślonym między korzeniami. Każda ze stron ma ochotę odejść w przeciwny kierunek. Lecz „jądro” je powstrzymuje. Drzewo przystanęło, nasłuchuje. W środek wdziera się mgła, osacza.

Jest tydzień przerwy w zapisie dziennika. Uśmiercam się w „Kokainie”, ostatecznie rozpadnięta, wyskakuję z dziesiątego piętra, a moje ciało nie upada na ziemię. Pracowałam i pozornie nic się nie działo. Wyczekiwałam.

Piszę – Basiu, co sobie chcesz uczynić? Samozniszczenie? Dlaczego?

3 października – Chciałam iść do psychiatry, lecz z tego zrezygnowałam. Mam kłopoty z cyframi, pustka myślowa, jakby działania typu mnożenia czy dodawania ulatywały ze mnie.

4 października – Ponowne zapalenie jajników samoukaranie?

8 października – Moje życie było absolutnie moim pomysłem – ostateczne rozbicie schizofreniczne.

9 października – Trzecia hospitalizacja na ginekologii – trzeci upadek Chrystusa pod krzyżem.

Pisałam do Ciebie listy w dzienniku i żadnego nie wystałam.

13 października W szpitalu czytałam Twoja książkę. – Usprawiedliwia (?) samobójstwo aksjologiczne w chorobie. W moim łonie niosę śmierć.

14 października – Śmierć już jest.

18 października – Ból rozprzestrzeniający się w Kosmos. Tadeuszu bardzo cierpię.

Nie szłam na żadne leczenie, przeżyłam kilka śmierci klinicznych. Chciałam, by Bóg przyjął moje ciało.

Po wybudzeniu stale pytałam siebie, co się stało, jak ja to zrobiłam, dlaczego mi się nie udało.

I potem mozolne dochodzenie do prawdy. Odzyskałam pełną świdomość 7 listopada.

Pierwszy zapis jest z 24 listopada. Uczyłam się w tym czasie chodzić, czytać, pisać. Lęk ponownie zaczął mnie osaczać. Było to prawdziwe zderzenie z Kosmosem.

3 grudnia – Już wiedziałam od Anki, która stale we mnie uderzała, że użyłeś słowa szantaż.

Boli mnie to mocno, nie rozumiałam tego, dlaczego szantaż, ani dlaczego tak boli to stwierdzenie.

We śnie byłam stale zabijana, pytałam się, jak ich przekonać, że jestem martwa, by mnie już nie zabijali. Stale halucynowałam, ale się już tego nie bałam.

10 grudnia – Czy jestem zagrożona samobójstwem? Totalną dezintegracja ku śmierci. Jeżeli tego potrafiłam dokonać, mogę to odwrócić.

11 grudnia – Cokolwiek uczyniłam ostatecznie przeciwko sobie, wydawało mi się, że było niemożliwe, nie zaistniało, nie dotyczyło mnie, lecz powracało w przetworzonych fantazjach i zabijało.

12 grudnia – Idę w tym samym kierunku. Jak to przetrzymać?

16 grudnia – Bóg znowu do mnie przyszedł.

22 grudnia – Jeżeli wymyśliłam wszystkie swoje nieszczęścia, to także mogę wymyśleć dobre rzeczy. Muszę znaleźć sposób, by ponownie we mnie nie rosły rany, blizny, agresje, obsesje i nie eksplodowały tym razem siłą ostateczną. Czy chcę żyć?

28 grudnia – Śniłam zaślubiny z morzem.

2 stycznia 1991 przyszła kartka od Ciebie, na drugi dzień wysłałam pierwszy list.

6 stycznia – Skojarzyłam, że list od Ciebie to zemsta.

16 stycznia – Wystałam Ci drugi list.

28 stycznia – List od Ciebie, który wywołuje ból, ból, ból. Zaczynam czuć, co mam robić.

Twoje słowa prawdziwie uderzają o skałę, w której schowałam się w dzieciństwie. Teraz mogę umrzeć lub zacząć nowe życie. Wybrnąłeś w tym liście, Tadeuszu. Nie powiedziałeś mi.

2 lutego – A jednak, Tadeuszu, zbrakło mi boskiej mocy tamtego dnia, by z sobą skończyć, i kilka lat wcześniej, kiedy powinnam odejść. Walczę, Tadeuszu, o każde tchnienie tutaj.

3 lutego – W kogo byt skierowany cios?

Słowo „szantaż”, które się rozrastało i eksplodowało bólem przerażającym. Usypiałam ze słowem „szantaż" i wybudzałam się z tym słowem.

Oto prawda, Tadeuszu, o mojej schizofreni, którą Ci ofiarowuję.

Загрузка...