Rozdział VII

Udało mi się dojechać do Warszawy. Powiedziałam Pawłowi, że nie mogę wrócić do domu, nie wyjaśniając do końca przyczyn. Spadłam mu jak z nieba i musiał zacząć działać. Na razie zamieszkałam na plebani i mogłam tam być jedynie tydzień. Wtedy poznałam Sonię, którą Paweł się zajmował, mieszkała na stancji pod Warszawą i miała pół roku abstynencji.

Odegrała nieco później ważną rolę w moim życiu. Siedziałam na plebani pełna napięcia i lęku, z poczuciem koszmarnej bezdomności, zawieszona pomiędzy halucynacjami a rzeczywistością, bez pracy, bez bliskiej osoby. Kasia musiała być w Krakowie, kończyła pisanie pracy magisterskiej i przygotowywała się do obrony.

27 maja – Czasami dopada mnie uczucie duszenia przez zawiniętą wokół szyi pępowinę.

Nigdy nie sądziłam, że jest to aż takie głębokie, że sięga życia płodowego i momentów zaraz po urodzeniu. Matka wtedy podświadomie, a także świadomie mnie zanegowała.

28 maja – Bezdomność jest stanem koszmarnym. Powrót do domu oznacza pełną psychozę i śmierć. Nie mogę tam na przykład przetrwać choćby kilka miesięcy. Jest to już niemożliwe.

29 maja – Poranne lęki. Wydaje mi się, że zaraz się na mnie zwali cały świat i przygniecie, dusząc bez krzyku.

l czerwca – Każdy dzień pracuje na moją korzyść. Odracza wyrok, który się we mnie jeszcze tli, z którym podjęłam ostateczną walkę. Oddzielenie się od tona, rzeczywiste narodziny.

Poczułam to wczoraj w pociągu do domu. Pojechałam tam z Sonią po maszynę do pisania, by móc przepisać „Kokainę” i oddać ją wydawcy. Jadąc do Częstochowy, jechałam do łona, w sen, umieranie, pod „respirator", w zależność. Pojawiły się pierwsze konflikty z Pawłem, który wyczuwa, że Sonia, z którą zamieszkałam na stancji, zaczyna się pod moim wpływem od niego uniezależniać.

W domu byłam kilka godzin, dłużej to nie mogło trwać. Nie potrafiłam podjąć walki, jeszcze nie potrafiłam im wykrzyczeć swojego cierpienia, do czego nieustannie mobilizował mnie Tadeusz. Inaczej to mnie doprowadzało do szaleństwa, nie mogłam wyzdrowieć trzymając to w tajemnicy.

3 czerwca – Walka, jaką toczę o siebie od 4 miesięcy, jest zbyt horrorystyczna. Tadeuszu, brakuje mi sił. Jak unieść ból siebie, kiedy nie mam już sil. Boże, co jest nie do uniesienia?

Świadomość? Nieświadomość mnie zabiła. Halucynuję, panicznie się boję. Kasiu, Kasiu, gdzie jesteś? Nie zostawiaj mnie, już mnie nie opuszczaj.

4 czerwca – Nadal mieszkam z Sonią. Obie nie jesteśmy w najlepszej sytuacji, ją rozkłada depresja, brak poczucia stabilizacji. Paweł zamknął ją na stancji i do tego przychodzą jacyś skretyniali ludzie, by ją kontrolować.

Wybudzam się w porannym, silnym lęku. Problem matki. Nakaz powrotu i śmierci ściga mnie. Ból jest nie do uniesienia. I brakuje mi sił, by dalej walczyć. Przepisuję „Kokainę”.

Poddać się to wypełnić „Nakaz” matki do końca. Czuję się cały czas osaczona. Osaczona i zapętlona. Dokąd miałabym się udać, by nie ścigał mnie wyrok? Bycie z kimś bliskim jest lekarstwem.

Paweł rywalizuje ze mną o wpływ na Sonię, o pierszeństwo ruchu, który stworzył, by pomagać narkomanom. Nie mam żadnego zamiaru z nim o to walczyć i odebrać mu jego zasług.

Nadal zbieram męskie projekcje – tajemniczego ojca.

Sonia też we mnie widzi jakiegoś faceta. Jak przepisywałam „Kokainę”, miałam stale fantazje, że się truję i wymysły techniczne, jak to chciałam zrobić. Chcę zmartwychwstać albo przeskoczyć na poziom kobiety.

5 czerwca – Skończyłam przepisywanie „Kokainy”. Planowanie idealnego samobójstwa nie opuszcza mnie.

Nie chcę odchodzić. Chcę żyć.

Ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego? Jak to się stało, że tyle lat uchowałam się w psychozie, maskując się. Dopiero Tadeusz rozpoznał, że jestem chora. Nie kochano mnie, więc nie zauważono choroby. Nikt nie chciał przyznać się do tego faktu. Nikt nie chciał przyznać się do winy.

Jak to wszystko mogło się zdarzyć? Jeszcze mi trzeba będzie walczyć z zagrożeniem psychozy, a raczej z zagrożeniem samobójstwa w psychozie.

Odłączenie od domu. Z chorobą sobie poradzę. Lecz głosy, które każą mi się otruć – nie mogę wrócić do domu.

6 czerwca – Nie wyszła sprawa z mieszkaniem, muszę nadal mieszkać z Sonią, pomagam jej pracować nad sobą, lecz jej lęki też są bardzo silne. Jutro jadę do Częstochowy na spotkanie z Kasią. Wszystko jest jakimś wyjściem. Tylko powrót tam na dużej jest śmiercią. Takiego wyjścia nie chcę. Nie chcę. Chcę żyć, poprostu żyć, mieć swoje miejsce, pisać i pomagać innym. Tak niewiele pragnę, kochać i być wolną. To najwięcej. Mam na to szansę.

Wyrok śmierci zmusza mnie do rezygnacji z psychozy. Kocham, dlatego chcę wygrać.

W tym czasie dzwoniłam kilka razy do Tadeusza, mówiąc mu, że nie najlepiej się czuję.

Złościł się na mnie, że zamiast szukania pracy i mieszkania idę ponownie w chorobę, ale ja tego nie byłam w stanie kontrolować, wymykało mi się to i znowu szło własnym torem. Nie rozumiałam, dlaczego to stale we mnie jest, jeżeli doszłam do końca analizy. Była to prosta sprawa – konfrontacja z rodzicami, dla mnie prawie nieosiągalna.

Byłam na wykładzie Tadeusza, który opowiadał także o psychozie i o tym, co złego może się zdarzyć w życiu człowieka. Są to: Zabójstwo. Gwałt.

Brak miłości.

Tylko Tadeusz nie powiedział jak to unieść, kiedy te trzy sprawy wydarzyły się w życiu jednego człowieka. Jak to unieść, nie miałam odwagi zapytać Tadeusza. co mógłby mi odpowiedzieć?

Jak unieść taki los? Powiecie, że ludzie w obozach przeszli przez to samo i unieśli. Czy to jest na moją siłę?

To wszystko może się zdarzyć i nie ponosi się winy, nie jest się za to odpowiedzialnym, że stało się ofiarą. Nie jest się odpowiedzialnym, że go nie kochano. Jest się jedynie odpowiedzialnym za to, że się nie kocha.

Prawda jest najmocniejsza. Poznałam ją. Jak z nią żyć? Depresje, depresje.

Co mnie znowuż tak niepokoi?

Tadeusz tak pięknie podsumował życie psychotyka. Ja do tego doszłam w cztery miesiące, a wcześniej przez 32 lata.

Trzeba mi do końca oddzielić się od matki, urodzić się raz jeszcze, złapać pierwszy krzyk, który stale blokuję, bo dopada mnie w nieodpowiednim momencie, na ulicy czy w autobusie.

Nie mogę zrobić pierwszego krzyku, bo jestem zablokowana w macicy i narażona cały czas na aborcję, na wyrok, jaki wydała wtedy na mnie matka.

Psychoz jako gra. Nie dowala rodzicom, dobija klienta.

Namalowałam matkę jako ptaka, który chce mnie wchłonąć z powrotem w czarną dziurę.

Obrona to narodziny, a także w końcu prawdziwa konfrontacja i usamodzielnienie się. Danie sobie prawa do życia jako ja – Basia, tego czego ona mi zabraniała przez całe życie.

Boli mnie ich nieświadomość – nareszcie to przyznałam.

Oni stale prowadzą swoją grę w pseudomiłości!!!

Mam od nich „zakaz życia", poza symbiotyczną formą, która prowadzi do unicestwienia.

Tadeusz: „Jeżeli w sobie zabije dziecko, to osoba zabija potem innych”. To mnie męczy, Tadeuszu, to mogło stać się ze mną.

Przyjechała Kasia, byłyśmy razem na łąkach nad moją rzeką, oswajam te miejsca, gdzie kiedyś umierałam, które mi się kojarzą ze śmiercią dziecka z tamtych lat.

Najokrutniejsze są nasze rozstania.

Och, boska Schizofrenio. Gdybym mogła Tobą władać. Lecz Ty szalejesz tu i jesteś jedynie śmiercią moją.

Faza oralna oznacza dwupłciowość. Czy jestem w tej fazie, czy jeszcze się nie narodziłam, nie było pierwszego krzyku.

8 czerwca – Czasami patrzę zupełnie nie widzącymi oczami, słucham nabrzmiałymi uszami, tylko węch mi się wyostrzył i dotyk wrażliwy na przytulanie.

9 czerwca – Rano lewitowałam, kołysałam się w Kosmosie, a myśli wewnątrz rozmawiały ze mną, bym uleciała ostatecznie, i przychodziły nowe kombinacje samobójstwa, lecz zwalczałam to. Kasia wyczuwa moje ucieczki i wtedy mnie przytula.

WALCZĘ ZE ŚMIERCIĄ, BO NIE UMIEM STANĄĆ WOBEC MATKI.

Jeszcze nie pozwalam sobie na radość bycia tak po prostu, na bycie sobą do końca.

Na siebie pozytywną.

Na bycie naturalną.

Na natychmiastową prawdę.

Nie pozwalałam sobie na agresję.

Umiem:

Pomagać innym, kochać, wygrywać ze śmiercią, płakać, jestem silniejsza od lęków, zachowałam człowieczeństwo, pomimo takiego życiorysu.

Walka jest stanem przynależnym człowiekowi. Ja walczę wewnątrz, w stanie psychotycznym, bo nie walczę na zewnątrz, z ludźmi czy realnymi zdarzeniami.

Kasia odprowadziła mnie na dworzec do Warszawy. To zbyt okrutne rozstawać się. Potrafię kochać, Kasiu, moja dusza, wcześniej całkiem zamrożona, odtajała i poraził ją przeogromny głód miłości.

Rozstanie na 11 dni.

10 czerwca – Zajęta walką wewnętrzną nie rozpoznaję wroga na zewnątrz i od razu mnie atakują. Był Paweł. Jego antyterapia na Soni jest zbyt okrutna. Pracuję nad Sonią, by się wyzwoliła, lecz czy ona do końca tego pragnie? Dużo z Sonią malujemy, to wycisza emocje

Tadeusz: „Szatan chce się zbawić poprzez nas, poprzez naszą śmierć w świadomości”.

11 czerwca – Kasiu, gdzie jesteś, płynę, rozpływam się. Demony, schody, halucynacje. Jego oczy stale mnie obserwują.

Boję się życia. Boję się wszystkiego. Czego chcę? Wolności. Czy wytrzymam tę walkę, tę negatywną siłę, która się we mnie stale odradza? To kurestwo, które jeszcze mną włada. Jak to unieść, ciemne moce, śmiech szatana, absurd istnienia w normalności, rozpady, rozszczepienia, sny, kosmosy, paranoje, urojenia -niemożność, a jednak wciąż w walce, topiel poza mną jeszcze, nawet z otchłani mi się udało powrócić, z totalnej paranoi, z kompletnej samotności w miłość, potrafię tak kochać, tak tęsknić.

Kasiu, gdzie jesteś, dokąd dzisiaj odeszłaś, dlaczego Cię tu nie ma. Twoje pocałunki przywracają mnie ziemi. Jestem ziemska, erotyczna, spragniona, bolesna, zła i dobra, ludzka.

Uczę się przy Tobie i dzięki Tobie dawania prawdy jako największego daru w przyjaźni.

Kocham życie takim, jakie ono jest. Mam cudowną świadomość, że akceptujesz mnie, Kasiu, w każdym stanie mego istnienia.

Nie pozwolę sobie na odejście stąd, nie pozwolę, bym cię utraciła poprzez odlot w kosmos zupełnie nierealny, zbuntowany, patologiczny, nierealny do granic wytrzymałości. Nie pozwolę, bym w sobie ciebie utraciła. Twoja miłość i moja miłość chronią mnie przed całkowitym odejściem.

Nawet na bycie schizofreniczką sobie nie pozwalałam, bo tego by nie zaakceptowali rodzice.

12 czerwca – Chcę umrzeć, Tadeuszu.

Tadeusz namawiał mnie na jakąkolwiek działalność, mobilizował do znalezienia pracy, lecz nie mogłam niczego zorganizować, czułam się zupełnie wyczerpana bezdomnością i tym, co się wydarzyło przez ostatnie miesiące, potrzebowałam spokoju, bliskości z przyjacielem, wyciszenia się, i nie miałam tego w Warszawie, wszystko było niepewne, pogmatwane. Prawie codziennie dzwoniłam do Tadeusza, a on mnie strofował jak dziecko i przekonywał, że jak chcę, to potrafię. A ja już nie potrafiłam, nie miałam żadnych sił na ciągnięcie czegokolwiek.

Stale tkwił we mnie problem rodziców, zwłaszcza matki, musiałam tę sprawę dokończyć, inaczej mogło to się skończyć tragicznie.

14 czerwca – Halucynację. Jest to jedyna działalność, na jaką mnie stać, ucieczka i nic więcej. Jak to wszystko unieść, codzienne umieranie po sto razy, co chwilę, zbyt boleśnie, zbyt tragicznie. Kim jestem, że jeszcze to unoszę, wygrywam każdą godzinę, czasami minutę, ba, sekundy, kiedy można przeciąć nić istnienia rzucając się w przepaść.

Dlaczego tak, dlaczego właśnie tak przebiega moja choroba, Tadeuszu? Wykonuję wyrok za matkę.

Kim teraz jestem?

15 czerwca – Boże, co za horror, rano chciałam się otruć. Miałam dzisiaj połączenie z Kosmosem.

Namalowałam diabła na krzyżu.

W końcu doszło do konfrontacji z Pawłem, powiedziałam, że załatwia sobie swoje sprawy na Słońce, dręcząc ją.

16 czerwca – W nocy halucynacje – smoki, potwory, demony i te oczy, które stale mnie obserwują. A rano walka z głosem wewnętrznym, który nakazuje odejść, otrucie, i nieustanna walka i płacz. Boże, ile to będzie trwało.

Kolejny telefon do Tadeusza. Powiedział, że chcę być Bogiem, dlatego chcę się zabić, że to paranoja. Bo nie chcę się odłączyć od rodziców, nie chcę im zwrócić całej udręki, w którą mnie wpędzili bezmiłością i okrucieństwem. I że będę kombinowała, halucynowała.

NAPISAŁAM LIST DO DOMU. Napisałam im prawdę, że mnie zniszczyli, doprowadzili do samobójstwa. Oddałam im w liście 32 lata udręki. Samotność przerażonego dziecka.

Psychotyk nie potrafi oddać zła rodzicom, uwewnętrznia je. I projektuje na zewnątrz jako halucynacje. Rzeczywistość zostaje zlekceważona.

Загрузка...